Obiecuję, że to będzie przyjemny lot
Hałas setek par skrzydeł wypełnił Wielką Salę, jak
zwykle w poniedziałkowy poranek. Jesse w ostatniej chwili zdążył odsunąć swój
talerz z owsianką, kiedy brązowy puchacz wylądował koło Jo, niosąc w dziobie
dwie gazety i wyciągnął nóżkę z woreczkiem na pieniądze.
- Znowu piszą o skandalu z szukającym
Zjednoczonych? – zadrwił Jesse, gdy Jo rozkładała Proroka Codziennego.
- JASNA CHOLERA!!!
Jesse prawie opluł się owsianką. Połowa Gryffindoru
zgodnie wlepiła w nią spojrzenia, ale Jo nie zwracała na nikogo uwagi.
- Co?! – zdumiał się Jesse i zajrzał jej przez
ramię.
Na pierwszej stronie pod długim artykułem o
zapowiadanym na przyszły miesiąc deszczu meteorytów, mały nagłówek głosił:
„NIEPOKOJE W NORWEGII”. Oczy Jo poruszały się z prędkością światła, gdy go
czytała.
- Co piszą? – zapytał szybko. Jo nie zwracała
jednak na niego uwagi, więc przysunął się bliżej i też zaczął czytać.
„Wczoraj doszło do tajemniczych incydentów na północy Europy. W Norwegii
porwano troje dzieci obecnego szefa Aurorów, oraz córkę dyrektora Norweskiego
Banku Czarodziejów. Ich rodzice zaapelowali do światowych mediów o
rozpowszechnienie tej informacji i pomoc w poszukiwaniach. – Nowe władze
Norwegii nie są tym za kogo się podają – oświadczył w rozmowie z Prorokiem Ole
Eriksson, szef Aurorów i ojciec zaginionych dzieci.
Przypomnijmy, że w lipcu Norwegia wybrała nowego Ministra Magii, Gustava
Ankdala, zasłużonego członka Międzynarodowej Konwencji Czarodziejów, uznanego
obywatela Norwegii, Kawalera Orderu…”
Jesse przestał czytać, bo gazeta zniknęła mu sprzed nosa. Jo trzasnęła nią w
stół a potem zmięła, prychając wściekle.
- Mógłbym skończyć? – zapytał uprzejmie Jesse, choć
w jego głosie kryła się irytacja. Jo spojrzała na niego tak, że miał ochotę
zamknąć się w sobie.
- Co za bzdury! – zawołała Jo, nie zwracając na
niego uwagi. Jesse przyglądał jej się przez chwilę, a potem bezradnie wrócił do
śniadania.
Jo w tym czasie uważnie obserwowała salę, w końcu
zauważyła coś i szybko wstała.
Albus siedział przy stole
Ravenclawu z Rose, która niemrawo grzebała łyżką w misce z owsianką. Jo
bezceremonialnie wepchnęła się pomiędzy nich.
- Czytaliście? – syknęła. Red prawie podskoczyła
przestraszona, a Al wyraźnie się ożywił.
- Jo! – uśmiechnął się – Co mieliśmy czytać?
- Proroka – szepnęła znowu konspiracyjnie – Piszą o
Norwegii.
- O tym, że grozi Wielkiej Brytanii? – zapytał
szybko Albus. Jo zrobiła kwaśną minę.
- Nie. A nie wierzę, że dziennikarze o tym nie
wiedzą. Strasznie to śmierdzi.
- Więc co piszą? – zapytała z rezygnacją Rose. Jo
potarła czoło.
- W Norwegii źle się dzieje. Porwano dzieci
wysokich urzędników. Myślę, że tam się dopiero zaczyna. Pisali też o nowym
Ministrze Magii, który jak na mnie jest bardzo podejrzany.
- Dlaczego? – zdumiał się Al.
Jo nachyliła się jeszcze bardziej, przez co
wyglądali jakby knuli coś wyjątkowo wyszukanego.
- Szef Aurorów powiedział, że nie jest tym za kogo
się podaje – wyjaśniła szeptem Jo – a Prorok pisze o nim poemat wyliczając jego
tytuły.
- Co to wszystko znaczy? – zapytała z konsternacją
Rose.
Jo zwyczajowo poklepała się po nosie.
- Że w Wielkiej Brytanii są zwolennicy wyjścia
czarodziejów z ukrycia.
*
Rose nuciła w głowie szybką piosenkę. Scarlett od dziesięciu minut darła się na
nią tak głośno, że Red zastanawiała się, kiedy się w końcu zapowietrzy.
- SKOŃCZ! – zawołała w końcu, kiedy weszły do
Wielkiej Sali – Nie będę chodzić na Transmutację, bo moja matka mnie irytuje –
oświadczyła filozoficznie. Scarlett znowu otworzyła usta, więc Rose wróciła do
swojej piosenki, ale szybko zapomniała tekstu.
Przypadkiem usiadła koło Ala, przodem do stołu Slytherinu i jej wzrok napotkał
chłodne spojrzenie Malfoya. Od dawna się nie kłócili, nawet kiedy wymieniali
się opieką nad Frankiem, rzucali sobie tylko krótkie spojrzenia. Scorpius
przestał przekonywać Red, że to nie on chciał ją przestraszyć w lochach, za co
była mu zresztą wdzięczna, bo swoje wiedziała. Ale coraz częściej łapała się na
tym, że tęskni za obrzucaniem się wyzwiskami i szczypaniem się na lekcjach.
- ROSE!!!
- Przecież cię słucham – mruknęła obojętnie, wciąż
zagapiona na Malfoya, który dawno odwrócił wzrok. Albus pomachał jej dłonią
przed nosem.
- Trzeba powiedzieć Jamesowi.
- Spoko.
- Wiesz o czym mówię? – dopytywał się Al. Rose
wzruszyła ramionami i w końcu na niego spojrzała.
- O czym mówisz? – zapytała uprzejmie. Albus
przewrócił oczami.
- Trzeba powiedzieć Jamesowi o tym artykule.
Rose skrzywiła się śmiesznie.
- Al, wiem, że masz swojego brata za kretyna, ale
on chyba umie czytać?
- Nie widziałem go rano z gazetą – spierał się
Albus.
- Więc Jo na pewno mu powie!
Przez twarz Albusa przemknął cień zadowolenia.
- To ona kazała mu o tym powiedzieć.
Rose zmarszczyła nos.
- Co oni znowu…
Albus przyjrzał jej się uważnie.
- Nic, nic! – zawołała szybko – Więc ja powiem
Jamesowi, a Ty pałce z lwią grzywą.
I zabrała się za omleta z grzybami, a Albus
mimowolnie zaczął sobie wyobrażać Scorpiusa z grzywą lwa.
*
James był tego dnia tak nieprzytomny, że nieświadomie poszedł na wszystkie
lekcje i jeszcze zachowywał się na nich spokojnie, co nigdy wcześniej mu się
nie zdarzyło. Do obiadu Dakota zdążyła siedem razy zapytać czy jest chory, a
profesor Johnson zachowywała się, jakby podejrzewała go o coś strasznego. James
natomiast nie zwracał na nikogo uwagi, zainteresowany tylko jednym faktem.
Carter chciała się z nim umówić.
Niczym więcej…
- Chodź, Potter – James poczuł jak coś ciągnie go
za rękaw kiedy zmierzał na obiad, a gdy spojrzał w dół zobaczył czerwone włosy
Rose.
- O co chodzi? – zapytał zdumiony, ale kuzynka
ciągnęła go już z powrotem, w kierunku schodów. Bezceremonialnie wskazała mu
stopień, na którym skonsternowany usiadł, a sama stanęła nad nim tak, żeby
widzieć go z góry.
- Nowy Minister Magii w Norwegii jest bardzo
podejrzany. Dlaczego nie gadasz z Jo?!
James spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Podejrzany o co?
Rose nachyliła się nad nim.
- Szef biura aurorów mówi, że nie jest tym za kogo
się podaje. Poza tym w Norwegii źle się dzieje, a Prorok coś ukrywa. Czemu Jo
się do ciebie nie odzywa?
- Bo jestem palantem – warknął James, chyba zły
bardziej na siebie niż Rose – Czemu Prorok miałby coś ukrywać?
- Nie piszą nic o groźbach, a skoro my to
wyniuchaliśmy, oni na pewno też. Przestraszyłeś ją, czy dowiedziała się o
innych dziewczynach?
- Dowiedziała się... Gdyby chcieli coś
zataić, nie poruszaliby tego tematu!
Rose wykrzywiła usta.
- Coś musieli napisać, pewnie europejskie media aż
huczą. Chcesz się spotykać z Jo?
James ani mrugnął.
- Kto by nie chciał? Musimy wziąć się do roboty i
dowiedzieć się co to za drzewo, przez które są tu nasi starzy!
- Racja. A teraz słuchaj: jej też zależy. Spójrz
choćby na inną dziewczynę, a osobiście umówię ją z kimś, przy kim o tobie
zapomni!
I zamiatając czerwonymi włosami opuściła korytarz.
James siedział na schodach póki z Wielkiej Sali nie zaczęli wylewać się ludzie.
Dopiero wtedy wstał i zapominając o głodzie powlókł się na trening.
*
We wtorkowy wieczór Jo siedziała w pustej klasie na czwartym piętrze i
wertowała te księgi, których nie zdążyli jeszcze przejrzeć. Na biurku koło niej
leżał rysunek drzewa, znaleziony przez Jamesa. Było już późno, dawno ogłoszono
ciszę nocną i przerywało ją tylko miarowe przewracanie stron księgi. Drzwi do
sali drgnęły i Jo szybko złapała za różdżkę, która leżała na jej kolanach.
- Co tu robisz? – do klasy wszedł James i ze
zdumieniem spojrzał najpierw na górę książek, a potem Jo, która miała już mocno
podkrążone oczy. Odłożyła różdżkę i usiadła.
- Szukam.
James zamknął drzwi i podszedł do niej, a potem
usiadł naprzeciwko, nie śmiąc spojrzeć jej w oczy.
- Wpadłem na ten sam pomysł – powiedział cicho do
swoich kolan. Jo też patrzyła na tom, który wertowała i powiedziała w jego
kierunku:
- Nikt ci nie broni.
Siedzieli tak w milczeniu, przeglądając pożółkłe
księgi, ani razu nie patrząc w swoją stronę. Czasem tylko James uchwycił kątem
oka jak w jej włosach odbija się światło i za każdym razem wtedy miał ochotę
paść na kolana i prosić, żeby mu wybaczyła. Ale wiedział, że nie o to jej
chodzi.
Jo nie mogła się skupić na
obrazkach, bo jego zapach dolatywał do niej i mącił jej w głowie. Bała się, że
jeśli na niego spojrzy, zapomni o wszystkim, o czym przecież musi pamiętać…
Więc siedzieli tak
przerażeni i bezradni.
*
Albus skończył patrol i skierował się prosto do klasy na czwartym piętrze. Był
pewien, że mimo późnej pory i zakazu przebywania poza swoją wieżą, Jo będzie
siedziała tam do późna. Nie chcąc jej wystraszyć, bardzo delikatnie pchnął
drzwi na cal, tak, żeby móc chwilę na nią popatrzeć. Ale to co zobaczył
sprawiło, że poczuł ostre ukłucie. Jo i James siedzieli naprzeciw siebie,
pochyleni nisko, jakby nie przeszkadzała im cisza i wystarczała im tylko swoja
obecność. Może i byli skupieni na przeglądaniu książek, ale Al miał wrażenie,
że jest między nimi gęste napięcie. I bał się go przerywać. Z ciężkim sercem,
ostrożnie zamknął drzwi.
*
Minął tydzień, a Jo i inni nie znaleźli żadnych wskazówek. W Proroku nie ukazał
się już żaden artykuł o Norwegii i nic nie zapowiadało, żeby mieli się
dowiedzieć czegoś nowego. Jo nie rozmawiała więcej z Jamesem, Rose zaczynała
wpadać w irytującą melancholię, Scorpius z nudów zaczął biegać z Frankiem po
błoniach, a Albus przeżywał trudne chwile. Może wcześniej nie chciał tego
dostrzec, ale między Jamesem a Jo było coś, w co nie chciał się mieszać.
Dopiero teraz to dostrzegł. Jo rzucała jego bratu krótkie, pełne napięcia
spojrzenia, a James właściwie prawie nie spuszczał z niej wzroku. Od dawna nie
widziano go też z jakąś rozchichotaną ślicznotką, których zwykle pełno było
wokół niego. Tego wszystkiego Albus nie mógł zignorować i postanowił
przynajmniej spróbować zapomnieć o Jo.
Nadeszła sobota i wyczekiwany mecz Gryffindor – Hufflepuff. Po śniadaniu Albus
wybierał się sam na boisko, bo Rose zgubiła różdżkę i razem ze Scarlett
przekopywały całą wieżę Ravenclawu, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Oczywiście
robiła go głównie Red…
Był już przy Drzwiach Wejściowych, kiedy ktoś pociągnął go za koszulkę. Jo w
niebieckiej czapce, naciągniętej tak nisko, jakby ubierała ją zatroskana mama
niesfornego dziecka, uśmiechała się do niego szeroko.
- Mogę iść z tobą? – zapytała, kiedy mimowolnie
ruszyli, bo połowa szkoły wychodziła w tym samym momencie. Al zamrugał z
zaskoczenia.
- No jasne… Ale wiesz, że gra Gryffindor?
Jo machnęła ręką.
- Taaa, no i co?
Albus zarechotał i pociągnął ją za sobą.
- Powinnaś kibicować… swojemu bratu – dodał szybko
po krótkim wahaniu. Jo wzruszyła ramionami.
- On ma całe stado fanek – powiedziała dziwnie
twardym głosem a Al wiedział już, że żadne z nich nie mówiło o Cameronie.
Jednak wcale nie napawało go to radością. Więc przyszła do niego, bo
dowiedziała się, że James jest dupkiem? Nim zdążył ją o to zapytać znowu się
odezwała:
- Rzadko ostatnio gadamy. Tęskniłam za tobą – Albus
poczuł jakby coś ciężkiego z jego klatki piersiowej opadło do żołądka. Nawet
nie śmiał na nią spojrzeć… Nawet nie wiedział co odpowiedzieć. Na szczęście
weszli już na stadion, który zapełniał się miarowo i usiedli razem w najwyższym
rzędzie trybun Ravenclawu.
*
James nie denerwował się meczem. James rzadko denerwował się czymkolwiek. Pod
tym względem chyba odziedziczył pewność siebie po matce… Idąc na boisko do
quidditcha gwizdał sobie wesoło, oglądając zapełniające się trybuny. Mina
zrzedła mu dopiero, kiedy tuż przed szatnią zobaczył parę nielubianych okularów.
- Tata? – zapytał posępnie. Po co tu przylazł?
Harry zaczekał aż James podejdzie bliżej.
- Chcę życzyć ci powodzenia – powiedział i
wyciągnął rękę, żeby poklepać go po ramieniu. James zaniemówił.
- Eee… Dzięki – odparł po chwili. Harry spojrzał w
niebo.
- Dobra widoczność. Ale jest zimno, a ty nawet się
nie rozgrzałeś…
I odszedł a James uśmiechnął się drwiąco.
Oczywiście, że wcale nie chciał podnieść go na duchu a wytknąć błędy. Typowe.
Kręcąc głową powlókł się do szatni.
Ogłuszające brawa i ryki tłumu wprowadzały na boisko drużynę Gryffindoru. Fiona
Richmond nie podzielała tego entuzjazmu:
FANKI SZALEJĄ, BO NA BOISKU SĄ JUŻ NASZE
CIASTECZKA… TAK, SORRY, PANI DYREKTOR! JAK MÓWIŁAM SĄ CIASTECZKA… SKŁAD DRUŻYNY
GRYFONÓW NA DZISIAJ: KAPITAN – CAMERON CARTER…
Piski zaczęły zagłuszać Fionę, kiedy Cameron
pomachał trybunom.
TAK, TAK… JEST BOSKI. DALEJ: PAŁKARZE – JESSE
ATWOOD, FRED WEASLEY, OBROŃCA – JAMES POTTER…
Mało kto usłyszał czy Fiona przedstawiła szukającą
i ścigających, bo kiedy na boisko za Cameronem weszli Jesse, Fred i James
publika oszalała. Dziewczyny piszczały, bo wszyscy czterej byli wyjątkowo
przystojni, a chłopcy kibicowali im, bo byli świetnymi zawodnikami.
Kiedy Cameron podał rękę kapitanowi Hufflepuffu, James wzbił się w powietrze i
zrobił rundę honorową nad trybunami Gryfonów. Nie udało mu się jednak wypatrzeć
Jo. Chciał na nią spojrzeć, był pewien, że będzie mu się lepiej grało. Nie
przyszła?
*
Albus walczył z samym sobą. Czuł, mimo bezgranicznej niechęci do tego faktu,
czuł, że Jo lubi Jamesa. Ale przyszła dziś do niego. Powiedziała, że za nim
tęskniła… A teraz siedzi obok, paplając wesoło i bardziej interesując się tym
co Al myśli o Proroku Codziennym niż meczem, w którym gra James.
- Mówię ci – mówiła kręcąc filozoficznie głową – ta
gazeta zawsze była zaplątana w dziwne układy i tym razem też jest od nich
uzależniona. Dziennikarze powinny pójść tropem tego aurora i wyniuchać czemu
Minister Magii „nie jest tym za kogo się podaje”. A oni wyliczają mu ordery!
- Jo – powiedział spokojnie Al.
- Co?
- Oglądaj mecz.
Ale Jo nie kręcił quidditch. Po pierwszych dwóch
golach, które wbił Puchonom jej brat zaczęła wykręcać sobie ręce.
- To nie ma najmniejszego sensu – przekonywała Ala
– dwanaście osób robi co w ich mocy przez kilka godzin, po to, żeby jedna
złapała piłeczkę za sto pięćdziesiąt punktów i wszystko zepsuła.
Głowa Ala obracała się w jej kierunku w zwolnionym
tempie.
- To. Ma. Sens.
- Ehe.
- Nie denerwuj mnie!
- To mi wytłumacz!
Albus westchnął głęboko a potem zebrał całą
cierpliwość na jaką go było stać i zaczął jej tłumaczyć.
Po pół godzinie Gryffindor wygrywał osiemdziesiąt do zera po kilku znakomitych
akcjach Camerona i Jamesa. Do uszu Jo dolatywały zachwycone
piski i wrzaski, za każdym razem gdy Potter dotknął kafla. Nie
zwracała na nie uwagi i wsłuchiwała się w Albusa. Był zabawny. I słodki. Czemu
wcześniej tego nie widziała? Był zupełnym przeciwieństwem Jamesa i wcale nie
świadczyło to na jego niekorzyść…
NO I PO MECZU.
Fiona Richmond obwieściła koniec wyjątkowo
wynudzonym głosem.
GRYFFINDOR WYGRYWA DWIEŚCIE TRZYDZIEŚCI DO ZERA
Z HUFFLEPUFFEM. SZOK I NIEDOWIERZANIE.
Trybuny zaczęły pustoszeć, drużyny zniknęły w szatni a Jo i Albus nie ruszali
się z miejsc.
- Przekonałem cię? – dopytywał się Al z udawaną
powagą. Jo przewróciła oczami.
- Tak. Rola szukającego w drużynie jest logiczna i
absolutnie niepozbawiona sensu.
I szybko się odsunęła, bo otwarta dłoń Albusa
niebezpiecznie zbliżała się do jej potylicy.
- Przewiozę cię kiedyś samochodem to zobaczysz co
to jest sport dla twardzieli! – zawyrokowała celując palcem w niebo. Albus
zarechotał.
- Chodź.
Jo uniosła brwi ze zdumienia ale on już wstawał i
ciągnął ją za rękę.
- Wracamy?
- Nie. Pokażę ci co to jest adrenalina.
*
- Stary, takiego wyniku nie mieliśmy nawet dwa lata
temu, kiedy w Ravenclawie wszyscy grali z gorączką! – Jesse był tak nabuzowany,
że od piętnastu minut nie zdołał się przebrać, bo chodził po szatni w tę i z
powrotem.
- Mamy zajebistą przewagę – dodał Fred.
- Na mecz ze Slytherinem nie biorę miotły –
stwierdził James. Reszta zarechotała głośno a potem zaczęli wychodzić z szatni.
Za drzwiami natknęli się na osowiałą drużynę Puchonów. Ich kapitan Adam Finn,
znany kujon, który nie wiedzieć czemu grał w quidditcha, łypnął groźnie na
Camerona znad grubych okularów.
- Moje gratulacje, Carter – powiedział sucho –
jakbyś jeszcze miał takie wyniki w nauce jak w quidditchu, mógłbyś być z siebie
zadowolony.
Cameron i James wymienili spojrzenia. Ten pajac
sobie kpi?
- Finn, kto cię wybrał kapitanem? – odezwał się
Jesse, który w końcu się przebrał i wyszedł z szatni – Koło emerytowanych
prefektów?
Gryfoni ryknęli śmiechem, a Finn wypiął dumnie
pierś.
- Odpowiedziałbym ci coś, Atwood ale to ja a nie
ty, jadę na olimpiadę z Zaklęć, więc zamiast patrzeć na ciebie, przygotuję się
do niej, żeby godnie repreze…
- Zamknij się, na Merlina! – zawołał James z
niedowierzaniem – zjeżdżaj do tych swoich Zaklęć i więcej się nie odzywaj do
normalnych ludzi…
Finn nabrał powietrza w płuca i znowu miał coś
odpowiedzieć, ale w tym momencie między drużynę Hufflepuffu wpadła znikąd mała
osóbka z rudymi włosami, która najwyraźniej chwilę wcześniej się pośliznęła, bo
złapała się szaty szukającego Puchonów i pisnęła głośno. Gryfoni znowu parsknęli
śmiechem. Tymczasem Lucy Weasley złapała równowagę i wycelowała w Jamesa palec.
- James! – pisnęła oskarżycielsko, choć miała
wyjątkowo spłoszony wzrok.
- Tak, Lucy? – zaśmiał się Potter. Lubił swoją
kuzynkę, ale jej wieczna niezdarność wszystkich już męczyła – Co tu robisz?
- Przyszłam, żeby zobaczyć czy zostawiliście
szatnie w należytym porządku i…
- CO? – przerwał jej ze zgrozą Jesse – Nie masz co
robić? – zapytał przerażony. Lucy poczerwieniała jak piwonia i szybko
przeniosła wzrok na Jamesa, ignorując Jessiego.
- Słyszałam co mówiłeś do Adama – powiedziała z
wyrzutem, w akcie chorobliwej odwagi – Nasza drużyna dała z siebie wszystko i
nie powinniście…AAA!!!
Lucy zrobiła krok do przodu, znowu pośliznęła się
na trawie i runęła jak długa, a czternaście osób rzuciło jej się na ratunek, w
tym siedem kładąc się ze śmiechu.
- Kuzynka, czy ty kiedyś złapiesz równowagę? –
zapytał Fred, nie mogąc się powstrzymać. Cameron podał jej rękę, ale Lucy
zawstydzona i wściekła odepchnęła ją i pozwoliła się podnieść pałkarzowi
Puchonów.
- Dobra, Lucy – powiedział James w geście poddania
się, choć cały trząsł się ze śmiechu – przepraszamy, że byliśmy niemili. Więcej
nie będziemy.
Lucy obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, a potem
zaczęła tak energicznie czyścić szatę, że uderzyła łokciem obrońcę Puchonów w
kolano, aż jęknął. Jesse musiał przytrzymać się Freda, żeby nie upaść.
– Chodźmy już – zarządził James – trzymajcie się,
frajerzy, pa Lucy!
- JAMES!!!
*
Drużyny Gryfonów i Puchonów zeszły w końcu z boiska, a Jo i Albus zakradali się
do szatni od strony trybun.
- Powiesz mi co robimy? – dopytywała się Jo
naciągając czapkę na uszy, bo robiło się coraz zimniej. Albus nie odpowiedział
tylko pociągnął ją za sobą. Rozglądając się do koła wyjął różdżkę i stuknął nią
w zamek do szatni a potem wciągnął Jo do środka.
- Włamujemy się i kradniemy miotłę! – oświadczył
znowu zaczynając się rozglądać. Jo klasnęła w ręce ale natychmiast spochmurniała.
- Spodobało mi się tylko trzy czwarte tego zdania –
stwierdziła zakładając ręce na piersi.
- Mam! – Albus podszedł do ławki, na której spod
sterty ubrań wystawały witki miotły, wyjął ją i zarzucił sobie na plecy –
Zawsze ktoś zostawi… Jeśli nie lubisz latać to znaczy, że nie miałaś okazji
lecieć ze mną!
Jo cofnęła się o krok.
- Chyba żartujesz.
Albus wyszczerzył zęby.
- Nie mówiłam, że nie lubię latać, tylko, że jest
za dużo punktów za złapanie znicza!!! – darła się Jo, teraz już bardzo zdenerwowana.
Albus przestał się śmiać.
- Boisz się latać?
Jo stwierdziła, że nie zniży się do tej odpowiedzi.
- Niczego się nie boję – stwierdziła z godnością.
Al zrobił parę kroków.
- Masz lęk wysokości? – zapytał z niedowierzaniem.
- Jeśli już musisz wiedzieć… - zdenerwowała się
znowu – to mój brat – kretyn zabrał mnie na przejażdżkę jak miałam cztery lata.
W połowie drogi postanowił zeskoczyć z miotły, bo uznał, że tak nauczę się ją
prowadzić…
Al zrobił wielkie oczy.
- Nie nauczyłaś się? – zapytał ostrożnie. Jo
prychnęła.
- Można tak powiedzieć! Rąbnęłam w komin piekarni
za naszym domem a potem spadłam do zbiornika z mąką. Dzieci sąsiadów śmiały się
ze mnie, póki nie rozkwasiłam im nosów dwa lata później…
Albus prawie leżał słuchając tej historii, na co Jo
tylko jeszcze bardziej się wkurzyła, odwróciła się i chciała wyjść. Al był
jednak szybszy, złapał ją przed drzwiami i obrócił w swoją stronę.
- Daj spokój, to było dawno – mówił patrząc jej
trochę nieśmiało w oczy – obiecuję, że to będzie przyjemny lot i nic ci się nie
stanie.
Jo badała go wzrokiem przez długą chwilę.
- Zgoda.
Nie unieśli się nawet na wysokość słupków do quidditcha, bo Jo obejmowała
Albusa tak mocno, że bał się unosić wyżej, żeby jej jeszcze bardziej nie
przestraszyć. Poza tym bał się, że pękną mu żebra.
Jo przez pierwszych kilka minut oddychała spazmatycznie, nie mogąc zapomnieć o
traumie z dzieciństwa. W końcu jednak zaczęła się uspokajać. Al tak jak obiecał
leciał powoli i dość nisko za co była mu wdzięczna. I ukradł miotłę! On, Albus
Potter, prefekt i wzorowy uczeń! Miała ochotę parsknąć śmiechem. W końcu kiedy
prawie się rozluźniła poczuła, że zaczynają się zniżać.
Albus czuł się jakby dostał gorączki. Przez cały czas przylegała do jego pleców
a jej bliskość sprawiała, że jego skóra wrzała. Zapomniał o Jamesie. Zapomniał
chyba nawet sam o sobie.
Wylądowali i Jo uśmiechnęła się radośnie, a tego już było dla Ala za wiele.
Cisnął miotłę za siebie i pewnie podszedł do niej tak, że była na wyciągnięcie
ręki. Przestała się uśmiechać, trochę oszołomiona jego miną i tą ciszą.
- Al?
- Jo.
Jeden krok. Przycisnął usta do jej ust. Zaskoczona zamarła i przymknęła
oczy. Musnął ją kilka razy. Smakowała lepiej niż sobie wyobrażał, a marzył o
tym setki razy. Bał się, że nie będzie mógł się odsunąć a musiał na nią
spojrzeć.
Wypuścił ją i poczekał aż otworzy oczy.