Ginger Golden Girls

27 września 2014

Rozdział XXVIII

Hogwart zawsze będzie najbezpieczniejszym miejscem
 


                Było po północy. W sali bawialnej, ponurego londyńskiego dworku kończyła się narada. Czarodzieje i czarownice, którzy zostali na nią zaproszeni wychodzili z niej z płonącym wzorkiem i wypiekami na policzkach. Sir Steven Hurrlington potrafił przemawiać.
- Pięknie, pięknie…! – wołała gruba wiedźma, patrząc na grubego lorda z umiłowaniem – Jestem przekonana, że ma pan rację!
Sir Steven skłonił się kurtuazyjnie. Rozległy się brawa i zebrani zaczęli się rozchodzić, wymieniając jeszcze między sobą pozdrowienia. Lord uśmiechał się do każdego i machał serdelkowatą ręką.
- To już wszyscy – oznajmił mu wysoki, młodzieniec o jasnych włosach, zamykając drzwi do sali bawialnej. Hurrlington skinął krótko głową i usiadł przy długim, dębowym stole z zadowolonym uśmiechem.
- Łatwo poszło – stwierdził wyraźnie dumny – Kolejni przekonani…
Młodzieniec uśmiechnął się usłużnie.
- Już większość, sir – powiedział gorliwie – Niedługo z pewnością Shacklebolt ustąpi albo i sam przejdzie na naszą stronę!
Sir Steven pokręcił powoli głową.
- Nie sądzę. Dlatego nawet się nie staram przekonywać członków Zakonu. Widzisz, Greyson – dodał tonem doświadczonego belfra – Naiwniacy, którzy sądzą, że są bohaterami mają inne spojrzenie na życie. Optymistycznie cieszą się, że i tym razem wszystko im się uda i uważają, że istnieje coś takiego jak dobro i zło… Tymczasem, mój przyjacielu…
- Jest łatwizna i trud – wpadł mu w słowo Greyson, wyuczoną frazą. Świńskie oczka Hurrlingtona zabłysły zadowoleniem.
- Dokładnie! W tym przypadku łatwizną jest pozostawić świat w takim porządku jak do tej pory. A wiele trudu – dodał z najwyższą powagą – trzeba włożyć w zbudowanie nowego i lepszego!
Greyson kiwnął usłużnie głową, a po chwili powiedział:
- Ale Zakon to nie jedyni oponenci. Stare rody, który trzymają w garści połowę kraju wciąż się zastanawiają.
Sir Steven uśmiechnął się tak, że wyglądał jak piłka z szerokim rozcięciem.
- Dlatego, mój chłopcze trzeba im pomóc w tych rozmyślaniach! – oświadczył z chorobliwą radością – Tacy na przykład Firth’wie i Shepard’owie od miesiąca myślą coraz poważniej o przyłączeniu się do nas – tu puścił oko swojemu uczniowi, który uśmiechnął się z dumą.
- Tak, porwanie ich synów, przynosi widoczne rezultaty. Cieszę się, że mogłem w tym pomóc – tu skłonił się z udawaną pokorą, a Hurrlington zaklaskał z uciechy.
- Nasi mali przyjaciele wiele nam pomogli w ostatnich tygodniach. Dzięki nim gościliśmy tu dziś również Adamsów i Madisonów. No i nie zapominajmy, że w naszej przytulnej piwnicy trzymamy też mały skarb – dodał przeciągając ostatnie sylaby. Greysonowi zabłysły nagle oczy.
- Gdyby ten plan wypalił, mielibyśmy w ręku potężne narzędzie…
- Będziemy mieć – uspokoił go lord – Zaręczam ci, chłopcze, że w ciągu roku na czele naszej armii stanie doskonały dowódca, który porwie za sobą tłumy tych, którzy jeszcze się wahają. Musimy jeszcze tylko wysłać w podróż dwie sługi, aby dokończyć dzieła.
- Są gotowi? – zapytał poważnie Greyson – Przeniknięcie do dwóch takich instytucji, to nie lada wyzwanie.
Hurrlington przewrócił oczami.
- Dlatego wybrałem właśnie ich. Mają w sobie to co trzeba, by być doskonałym złym charakterem!
I zaśmiał się, jak opętany. Greyson posłał mu trochę przerażone spojrzenie, ale szybko się zreflektował.
- Pierwszy cel jakoś mniej mnie martwi – stwierdził Greyson pocierając czoło – Ale w Hogwarcie zostali Hermiona Granger i Draco Malfoy. Ich ciężko będzie oszukać.
Sir Steven zaśmiał się ochryple.
- Mój szpieg przechytrzy wszystkich i rozpocznie prawdziwy armagedon!
A potem znowu roześmiał się tak, że Greysonowi włosy stanęły dęba.
 
                                                                  *

                Louis Weasley nigdy nie przypuszczał, że pojawi się w swojej szkole w połowie wakacji. Nawet w roku szkolnym zdarzało mu się jej unikać, więc gdy w sierpniu jego ojciec oznajmił mu, że ma z nim jechać do Hogwartu, miał ochotę uderzyć w coś z całej siły.
- Przecież nie będziecie się jeszcze uczyć! – ofuknął go Bill, gdy wsiadł z nim do zaprzężonego w testrale powozu. Louis czuł się trochę dziwnie, bo nie widział tych skrzydlatych stworów i wydawało się, że powóz sam wzbija się w powietrze.
- Szkoła to szkoła – odparł – Czuję niesmak.
Bill tylko pokręcił głową.
- Matka i Dominique są we Francji, a nie możesz zostać sam w domu – przypomniał mu po raz kolejny.
- Jestem pełnoletni – odparł Lou tym samym tonem.
- Jest wojna – warknął Bill – Możesz mieć nawet sto lat i tak będziesz w niebezpieczeństwie!
- Z tego co pamiętam – mruknął wyraźnie rozbawiony Louis – To ostatnio byłem w niebezpieczeństwie właśnie w Hogwarcie – tu udał, że coś sobie usilnie przypomina – Ach tak, miesiąc temu, gdy wtargnęła tam armia Skandynawii!
Bill wpatrywał się w coś, czego Lou nie mógł dostrzec i domyślił się, że przygląda się testralom. Westchnął ciężko.
- Hogwart zawsze będzie najbezpieczniejszym miejscem w tym kraju – powiedział spokojnie – Dlatego tam lecimy.

                Louis obudził się, gdy baszty i wieże zamku były już blisko. Jak na początek sierpnia w stanowczo zbyt wielu oknach jarzyło się światło.
- Co tu się dzieje? – zapytał ojca, gdy powóz zaczął opadać i zbliżali się do lądowania, ale Bill tylko uśmiechnął się smutno.
                Stanęli na ziemi i ojciec podszedł, by odwiązać powozy, najwyraźniej klepiąc też skrzydlate konie po łbach, czemu Louis przyglądał się z mieszaniną fascynacji i zniecierpliwienia, że nie może ich dostrzec, a potem zabrali swoje bagaże i ruszyli do Drzwi Wejściowych.
- Bill! – ciotka Hermiona pojawiła się w nich i z wyraźną radością rzuciła w ich stronę – Louis! – cmoknęła go w policzek, gdy już przywitała się z jego ojcem – Dobrze, że jesteście! Każda para rąk do pracy jest na wagę złota!
- Pracy? – powtórzył natychmiast Louis i przystanął, wwiercając się spojrzeniem w plecy ojca. On i Hermiona też się zatrzymali, a ciotka uniosła wysoko brwi. Bill parsknął śmiechem.
- Louis panicznie boi się, że jutro będzie musiał pójść na Zaklęcia – zaśmiał się wznosząc oczy do nieba. Kąciki ust Hermiony też zadrgały, gdy przyglądała się bratankowi.
- Jest sierpień – powiedział przez zaciśnięte zęby – Nie mam zamiaru kokosić się w ławce! Przyznajcie się, dlatego jest tu tyle ludzi! Wymyśliliście jakieś pokręcone letnie warsztaty! – zawołał wskazując na rozświetlone okna zamku. Hermiona wybuchła głośnym śmiechem, a Louis miał wrażenie, że od dawna tego nie robiła.
- Nie, nie! – zawołała szybko kręcąc głową, wciąż rozbawiona – Nie będzie żadnych lekcji! Hogwart jest teraz kwaterą przeciwników Ankdala i Hurrlingtona – oświadczyła – To nasza twierdza.

- Powariowali, naprawdę – mruczał Louis, idąc przez Wielką Salę. Tyle, że teraz to wcale nie była już Wielka Sala, którą pamiętał. Wszędzie stały podesty, na których ludzie ćwiczyli pojedynki, a przyglądali im się ubrani po wojskowemu czarodzieje i czarownice.              
Jego ojciec i ciotka Hermiona zmierzali do stołu nauczycielskiego, który teraz stał wciśnięty w kącie, gdzie rozmawiało kilku nauczycieli, więc Louis przystanął. Wystarczy mu, że jest w szkole w czasie, gdy powinien łowić ryby na klifie za Muszelką. Nie miał zamiaru rozmawiać z dyrektorką. Odwrócił się na pięcie i zobaczył kogoś, na czyj widok od razu poprawił mu się humor. Rose siedziała na parapecie wysokiego okna i przyglądała się jednemu z pojedynków.
- Red! – Zawołał ucieszony i od razu do niej podbiegł. Kuzynka też ożywiła się na jego widok.
- Louis! Dobrze cię widzieć!
Louis podał jej rękę i pomógł zeskoczyć z parapetu. Rose od razu wskazała głową na wyjście z Wielkiej Sali, w której było wyjątkowo głośno.
- Możesz mi powiedzieć, co się tu właściwie dzieje?! – zapytał wciąż oszołomiony Louis, gdy mijali pojedynkujących się ludzi. Rose westchnęła ciężko i pociągnęła go na ciepły dziedziniec.
- To pomysł Ministra – wytłumaczyła – Od kiedy zamek zaatakowali Skandynawowie głowił się jak może dać mu skuteczną ochronę. No i wymyślił, że ściągnie tu pół czarodziejskiej armii, większość oddziałów aurorów i magicznej policji, którzy teraz mają tu swoją kwaterę. Podobno obawiał się infiltracji ze strony tego świra, Hurrlingtona – dodała, robiąc wielkie oczy – więc są tu tylko ci najbardziej zaufani.
- Nadal nie rozumiem! – zawołał Louis rozglądając się po błoniach, na których dopiero teraz zobaczył wielkie wojskowe namioty, i stadka dziwnych zwierząt.
- W Hogwarcie nie ma uczniów – dodał szybko – Ci wszyscy ludzie powinni chyba chronić czarodziejską społeczność a nie puste mury!
Rose spojrzała na niego z wyrozumiałą wszechwiedzą.
- Tu są wszyscy – odparła – Codziennie w zamku zjawiają się nowi ludzie szukający schronienia! Hurrlington wszystkim grozi i siłą albo zastraszaniem próbuje przeciągnąć na swoją stronę. Więc przyjeżdżają tu!
Louis zaniemówił na moment. Potem jednak coś przekalkulował i uśmiechnął się szeroko.
- Czy to znaczy, że skoro Hogwart jest teraz jedną wielką twierdzą, nie będzie zajęć?!
Rose tylko westchnęła z boleścią.
- Chciałbyś – powiedziała kwaśno – Profesor McGonagall, a jestem pewna, że namawiała ją do tego moja rodzona matka – tu Red uderzyła się w pierś – podzieliła zamek na dwie części. W jednej zamieszkają wszyscy, którzy uciekają przed Hurrlingtonem, a w drugiej my będziemy wieść dawne życie więźniów nauki…
Louis warknął cicho.
- Okropieństwo.
Rose kiwnęła głową. Nagle odwróciła się w stronę zamku i Louis poszedł za jej wzrokiem. W Drzwiach Wejściowych stał młody Malfoy i patrzył prosto na Rose.
- A ten tu czego? – zapytał groźnie Louis. Red posłała mu chmurne spojrzenie i zeskoczyła z murka.
- Mamy wspólne interesy – i machając do niego odwróciła się do Scorpiusa i odeszła.
                Louis przyglądał im się przez chwilę podejrzliwie, póki nie zniknęli mu z oczu, a potem spojrzał znów na błonia, na których pasły się dziwne stwory, stado hipogryfów i najpewniej testrali, bo inne zwierzęta wyraźnie się o coś ocierały. Co one tu wszystkie robią? Zastanawiał się. Co się dzieje w zamku? I – co najważniejsze – Czy to się może dobrze skończyć?

                                                                     *
- Jestem z ciebie dumny – mówił Scor do Rose, biorąc ją za rękę, gdy znaleźli się w lochach – Od dwóch dni nie płakałaś.
Mina Red natychmiast stężała.
- To nic nie daje – powiedziała cicho – Jak będę ryczeć to nie sprawi, że wypuszczą Carter.
Scorpius nic nie powiedział, tylko skierował ich do pokoju wspólnego Slytherinu. Podał hasło i znaleźli się w zalanym zielonym światłem salonie, w którym nie było teraz nikogo. Rose i tak przecięła go kilkoma krokami, zmierzając prosto do dormitorium Scorpiusa.
                Zamknął za nimi drzwi, podczas gdy Red położyła się łóżku i szczelnie przykryła kołdrą.
- Hej… - powiedział siadając koło niej – Miałaś dziś dobry nastrój.
Była cała przykryta, ale rozpoznał po ruchu kołdry, że wzruszyła ramionami.
- Znowu żadnych wieści od Ala i Jamesa – powiedziała, gapiąc się w ścianę – Jak wrócą to ich obydwu wypatroszę!
Mówiła tak słabo, że jej groźby wydały się teraz Scorpiusowi nad wyraz słodkie. Położył się koło niej i objął ramieniem.
- Oczywiście, że ich wypatroszysz – przytaknął, gładząc ją po plecach – Jo też się dostanie za to, że dała się porwać…
Ale na wzmiankę o Jo, oczy Rose znowu zaszły łzami i Scorpius natychmiast zaklął w duchu.
- Daj spokój, Weasley – szepnął przyciągając ją do siebie – Już niedługo będzie po wszystkim.
Ale Rose przestawała już w to wierzyć. Minął miesiąc, a oni nie mieli żadnej informacji o Carter i innych przetrzymywanych. Albus, James i wujek Harry nie dawali znaku życia. Czasem słyszeli pogłoski od rodzin innych porwanych, że są przetrzymywani, póki czarodziejska społeczność nie spełni ich żądań. Jedynym pocieszeniem było to, że skoro Potterowie nie wrócili z odsieczy, wciąż była nadzieja.
- Mogę tu spać? – zapytała cicho Red. Scorpius wtulił się w jej włosy i zaśmiał tak, że na chwilę straciła wątek.
- Codziennie tu śpisz – przypomniał jej rozbawiony. Rose odwróciła się do niego przodem i ułożyła głowę w zagłębieniu jego szyi. Scor cmoknął ją w czoło, ale jeszcze długo nie mogli usnąć.  

                                                                    *

                W południowej Anglii nie było czuć lata. Szara, chłodna aura trzymała w domach większość tubylców i tylko nowe, obce twarze widać było czasami w sklepach i skwerach. Ale było też kilku przyjezdnych, którzy choć przebywali na południu dłuższy czas, nie pokazywali się, kryjąc pod głębokimi kapturami.
- Padnij! – syknął Harry, a James i Albus w tym samym momencie rzucili się na ziemię. Chwila nerwowego oczekiwania i znak Harry’ego, że jest już bezpiecznie.
- Kto to był? – zapytał Al. Ojciec milczał przez chwilę, jakby coś obliczał.
- Greyson Hunt – odparł, z oczami utkwionymi w jeden punkt – ponurą, zapuszczoną willę, na końcu drogi pełnej wyrw.
- Widziałeś co robił przy bramie? – zapytał James, wpatrując się w to samo miejsce – Taki posuwisty ruch różdżką, jakby zasuwał zamek.
Harry skinął głową, ale powiedział:
- Nieważne. Nie wejdziemy tam przez bramę.
James oderwał na chwilę wzrok od domu i spojrzał na ojca.
- Jest lepszy sposób – wyjaśnił Harry – Na całe ogrodzenie jest rzucone to samo zaklęcie, co na bramę. Kiedy ktoś przez nią wchodzi, dezaktywuje na moment zaklęcie. Wystarczy wtedy przedrzeć się przez żywopłot.
James nic nie powiedział, ale Albus zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony.
- A nie wydaje ci się to zbyt… proste?
 Harry uśmiechnął się kwaśno.
- Wręcz przeciwnie – powiedział poprawiając okulary – Brak potężnych zabezpieczeń obejścia, może oznaczać, że w środku są duże oddziały, które są wystarczającą obroną.
Albus pokiwał głową ze zrozumieniem, a James odwrócił się znowu do ojca, sprawiając wrażenie, jakby go w ogóle nie słuchał.
- Którędy wchodzimy? – zapytał nieprzytomnie. Harry spojrzał na niego z niepokojem, jak zresztą patrzył na niego od miesiąca.
- Nie teraz, James – powiedział poważnie – Musimy jeszcze…
- Nie – przerwał mu stalowym głosem – Od tygodni coś musimy. Znaleźliśmy ten dom trzy dni temu, wiemy jak wejść. Nie ma na co czekać.
Harry i Albus wymienili spojrzenia.
- James, będziemy mieć tylko jedną szansę – powiedział łagodnie Harry, ale Jamesa nic to nie obchodziło. Jego oczy zwęziły się tak, jakby zawładnęło nim czyste szaleństwo. Zrobił krok w jego stronę i zrównał się z Harrym.
- MAM TO GDZIEŚ! – ryknął – NIE MAMY EKSTRA CZASU! TY BĘDZIESZ SOBIE PLANOWAŁ, KTÓRĘDY LEPIEJ WEJŚĆ, A ONA MOŻE W TYM CZASIE ZGINĄĆ!! NIE JEST IM POTRZEBNA, JEJ RODZICE NIE MAJĄ PIENIĘDZY, NIE SĄ WYSOKO POSTAWIENI! ONA MOŻE BYĆ W TYM MOMENCIE TORTUROWANA, ALBO…
Głos Jamesa zamarł, jak zwykle gdy pomyślał o tym, co mogło dziać się z Jo. Miał dość. Dość braku snu, zmuszania się do jedzenia, rozpaczliwych modlitw i trujących myśli, które rozlewały się po jego umyśle, wyżerając jego wnętrze. Był na skraju wytrzymałości, tęsknoty i niepojętego lęku. Widział współczujące spojrzenia ojca i pokrzepiający wzrok Albusa, ale nie zwracał na nich uwagi. Na nic już nie zwracał uwagi.
- Uspokój się! – powiedział ostro Harry, nie cofając się, mimo, że James krzyczał, stojąc cale od niego – Naprawdę myślisz, że nie wiemy co przechodzisz? Byłem w twojej sytuacji! A Jo znaczy dla Ala nie mniej niż dla ciebie! Jeśli nie przestaniesz wrzeszczeć, zostaniesz tutaj i pójdziemy tylko my dwaj!
James odsunął się od Harry’ego i splunął na ziemię. Nic nie powiedział, oddychając ciężko.
- Ściemnia się – zauważył Albus, który nie chciał brać udziału w dyskusji. Harry długo patrzył na Jamesa, nim powiedział:
- Wracamy do namiotu i się przygotujemy. Wejdziemy o północy.

                                                                     *

                Gęsta mgła otaczała rozłożystą willę i nawet światła różdżek ochraniających ją czarodziejów, ledwie się przez nią przebijały. Ciche warczenie przebiło się przez wibrującą ciszę i obydwaj strażnicy spojrzeli w tym samym kierunku.

                                                                      *

- Cicho, Lola! – syknął Al, pochylając się nad wilkiem. Ten nawet na niego nie spojrzawszy, przysunął się do Jamesa. Ten spojrzał na Harry’ego.
- Ktoś idzie – powiedział Potter po kilku minutach stania w bezruchu – Idziemy.

Wysoka postać wyjęła różdżkę i szybkim ruchem odczarowała łańcuchy, a Harry błyskawicznie przeciął żywopłot i przeskoczył przez niski murek. Albus i James, który chwycił jeszcze Lolę zrobili to samo. Zatrzymali się nasłuchując. Nic.
                Harry bezgłośnie pokazał im, żeby szli za nim i przemknął się za najbliższe drzewa. Poszperał chwilę w kieszeni a potem wyjął mieniącą się tkaninę.
- Ubieraj to – powiedział do Jamesa, podając mu pelerynę-niewidkę.
- Dlaczego ja? – zdziwił się. Harry skierował na siebie różdżkę i chwilę później zniknął. Za moment to samo stało się z Albusem a potem Lolą.
- Zaklęcie Kameleona – wyjaśnił.
- Co teraz? – zapytał Al. Nie widzieli twarzy ojca, ale instynktownie wyczuli, że kilka sekund ciszy przed jego odpowiedzią jest dziwnie znaczące.
- Czekamy.
- Na co? – warknął James.
- Na aurorów.
- CO?! – ryknął James i natychmiast zarobił cios w ramie od Albusa.
- Ciszej, kretynie! – syknął.
- Uspokój się, James – dodał Harry.
- Oszukałeś mnie! – krzyczał dalej James, tylko odrobinę ciszej – Ustaliliśmy się, że sami ją odbijemy! Jak Hurrlington zobaczy całą armię, może ją wykorzystać do obrony!
Harry pokręcił szybko głową, ale przypomniał sobie, że synowie go nie widzą, więc powiedział szybko:
- Nie damy rady sami. Jest ich za dużo i potrzebujemy wsparcia. I, nie zapominaj – dodał ostro – że nie przyszliśmy tylko po Jo.
- A więc co teraz? – zapytał ponownie Albus, napiętym głosem.
Harry spojrzał w niebo.
- Czekamy na znak.
Nikt już nic nie mówił, choć James cały się trząsł ze złości na ojca. Znowu potraktował go jak dziecko, któremu nie można nawet ufać!
                Minęła długa chwila, nerwowej ciszy, aż w końcu w tym samym momencie z każdej strony ogrodzenia wystrzeliły w górę czerwone płomienie, przecinając gęstą mgłę. Z dworu zaczęli wypadać ludzie a żywopłot zapłonął. Lola zaczęła warczeć głośno, ale nikt już jej nie słyszał.
- Idziemy! – rozkazał Harry i Albus ruszył za nim, a James zgrzytając zębami i oglądając się na aurorów powlókł się za nimi.

                Drzwi stały otworem, i Harry, James i Albus weszli przez nie bez problemu, zostawiając za sobą ferwor walki. W hallu było głośno i wszyscy, którzy byli w środku wybiegali na dwór, by zobaczyć co się dzieje a następnie przystąpić do bitwy. Nikt nie zauważył Potterów.
                Harry wyciągnął ręce i bez słowa zatrzymał Jamesa i Albusa. Nie zapytali skąd wiedział gdzie są.
- Tam – powiedział tylko, wskazując na najdłuższy korytarz. Jedyny nieoświetlony. Ruszyli w milczeniu a Lola dreptała za nimi. Byli w połowie, gdy to usłyszeli. Czarna peleryna zamiotła połami i piskliwy głos powiedział:
- Dzień dobry, panie Potter!
Sir Steven Hurrlington stał u wejścia korytarza i wpatrywał się w miejsce, w którym stali choć nie mógł ich widzieć. Przynajmniej nie Jamesa. I to wykorzystał Harry.
- Idź! – syknął najciszej jak się dało, jednocześnie odwracając się do Hurrlingtona z wyciągniętą różdżką.

Ale James już tego nie widział. Nie odwracając się za siebie, puścił się biegiem, a Lola biegła za nim. Gdy zobaczył u końca korytarza schody prowadzące w dół do piwnicy przyspieszył. Jego serce jeszcze nigdy nie biło tak mocno. 

23 września 2014

Część II

Witam!

Jak obiecałam, przekazuję Wam zapowiedź 2 części GGG:


Świat się zmienił. Choć udało się wyprzeć z Wielkiej Brytanii obce wojska, kraj trawi wojna domowa. Bezpieczny pozostaje już tylko Hogwart, w którym czarodzieje szukają schronu i grupują się do walki ze zwolennikami Ankdala. Która strona wygra? Czy magia zostanie wyprowadzona z ukrycia?

Jo Carter jest jedną z zakładniczek przetrzymywanych w tajemniczym domu, na południu kraju. Szukają jej oddziały aurorów, magicznej policji, słynny bohater i dwóch zakochanych chłopców. Który z nich odnajdzie Jo, a który rozprawi się z jej oprawcami? I jak po przejściach zmieni się Jo?

Rose Weasley stoi przed wielkim dylematem. Jej nowy chłopak nosi znienawidzone w jej rodzinie nazwisko. Czy Ron zaakceptuje kiedykolwiek Scorpiusa, a Draco Rose? I czy oni sami przetrwają, gdy okaże się, że wszystko tak naprawdę jest przeciwko nim? Jaką rolę odegra tu Elizabeth Cambell, wybrana przez babkę Scorpiusa na jego przyszłą żonę, a która niespodziewanie pojawi się w Hogwarcie?

Albus Potter przez lata żył w cieniu brata. Czy to się zmieni, gdy wszyscy dowiedzą się, że to dzięki niemu Hogwart przetrwał ostatnią bitwę? Jak sam Al zareaguje na to, że nagle stanie się gwiazdą szkoły? Czy uda mu się w końcu zapomnieć o Jo?

Louis Weasley ma piękną dziewczynę, której zazdroszczą mu wszyscy koledzy. Czemu więc od kiedy poznaje tajemniczą amatorkę nocnych przechadzek, tylko ona zajmuje jego myśli? Czy dziewczyna odwzajemni jego uczucie? I co zrobi Lou, gdy przyjdzie mu wybierać między tym co słuszne i uczciwe, a tym co pociągające i łatwe?

Nowa prefekt naczelna, Dakota Scott kieruje się w życiu wyłącznie regułami. Co zrobi z wyjątkowo bezczelnym łamaczem porządku, który za nic ma to, że ciągle daje mu szlabany? Czy Dakota złamie kiedyś szkolny regulamin?

Wydaje się, że tylko w Hogwarcie można wciąż żyć spokojnie. Ale co się stanie, gdy i tu nie będzie można nikomu zaufać, a w bezpiecznych murach pojawi się… szpieg. Kim jest? Dla kogo pracuje? Czy to ktoś obcy, czy dobrze znany?

Ponadto w 2 części: Jak sobie radzi Lucy po wyjeździe Camerona; czy chłopak wróci z kluczami; gdzie jest i co robi Harry; czy Hermiona wybaczy Ronowi coś wyjątkowo okrutnego; kto zostanie nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią; czy Ginny kiedykolwiek polubi Jo; i kto wygra wielką bitwę o Londyn.
Odpowiedzi w 2 części. 27 rozdziałów. Zapraszam już za (nie)długo! J
Jakieś pytania? J


Ginger  

20 września 2014

Rozdział XXVII

Jeszcze będzie pięknie




                Nikt nie rodzi się bohaterem. Są takie wydarzenia i są takie miejsca, a przede wszystkim są takie osoby, które odmieniają nasze życie, i nic później nie jest już takie samo. Dla Jamesa Pottera taką osobą była z pewnością Jo Carter. Od momentu, gdy dziesięć miesięcy temu wsadziła ich do szafy Minervy McGonagall życie Jamesa nie przypominało już tego, jakim zawsze było. Dlatego, gdy obudził się dwa dni po wydarzeniach w lochach i rozejrzał po jasnej sali szpitalnej, pierwsze czego pożałował to tego, że nie ma tu Jo.
- Cholera, przegapiłem walkę… - mruknął zaspany i podniósł się do pozycji siedzącej. Zaczął się znowu rozglądać w poszukiwaniu pielęgniarki, ale wyglądało na to, że ona jak i cała jego rodzina i przyjaciele, niezbyt interesowała się losem chorego.
                Gdy James opadł znowu na poduszki, stwierdzając, że jest niechciany i niekochany, drzwi do skrzydła otworzyły się z hukiem a do środka zaczęło pakować się małe stadko. Pierwsza szła Rose, która miała pod szyją długi opatrunek, za nią kroczył pewnie Scorpius, który jak na Jamesa trzymał się o wiele za blisko. Potem szedł Albus, któremu spod koszuli wystawały białe bandaże, a na końcu tego pochodu, maszerowała Jo, z nowymi pręgami i bliznami, które według Jamesa powinny zniknąć dawno temu.
- W końcu! – zawołała Rose, gdy zorientowała się, że James jest przytomny – Wyspałeś się, Potter?
James znowu usiadł i powiedział obrażonym tonem:
- Wstałem dawno temu i nikogo nie było!
- Bzdura! – zaśmiała się Jo, przysiadając na skraju jego łóżka, podczas, gdy reszta zajęła krzesła – Byłam tu pół godziny temu i chrapałeś jak smok!
James spojrzał na nią a na jego usta cisnął się wielki uśmiech, ale zdołał go powstrzymać.
- Co się stało?! – wypalił James, spoglądając kolejno po wszystkich – Ostatnie co pamiętam, to walka w przedsionku…
- No to sporo cię ominęło – powiedział Scor, odchylając się na krześle i zakładając ręce za głowę – Potem na przykład Crosby prawie pochlastał Rose, zobaczyliśmy Drzewo Początku, Crosby zwiał a my uratowaliśmy Hogwart!
James spojrzał na niego ze złością i szybko się odwrócił.
- Ty mi opowiedz! – powiedział do Jo. Ta uśmiechnęła się szeroko. Robiła to od momentu, gdy upewniła się, że James wyzdrowieje. Rozsiadła się wygodnie na jego łóżku i zaczęła opowiadać. Rose wtrącała coś od czasu do czasu, podobnie jak Scorpius, który ubarwiał opowiadanie przekleństwami i sarkastycznymi uwagami. Tylko Albus milczał i widać było, że czuje się tu nie najlepiej…
                W końcu, gdy skończyli opowiadać Jamesowi co wydarzyło się w lochach i na błoniach i przeszli do zapewniania go, że wcale go nie wkręcają, drzwi do szpitala znowu się otworzyły i zobaczyli Harry’ego. Wyraźnie się ożywił, widząc, że James jest znowu przytomny.
- Jak się czujesz? – zapytał zamykając drzwi i podchodząc do niego. James wzruszył ramionami.
- Jak ktoś, kogo wiele ominęło – powiedział nieszczęśliwym głosem. Harry parsknął śmiechem, ale szybko spoważniał.
- Niestety będzie jeszcze wiele okazji, żeby się wykazać – powiedział ze smutkiem.
- Tato – odezwał się w końcu Albus – Jest wiele rzeczy, których wciąż nie rozumiem. Podejrzewałeś Crosby’ego?
Harry przywołał różdżką krzesło, usiadł na nim i spojrzał po wszystkich.
- Podejrzewałem wszystkich i nikogo – wyznał z westchnięciem – Ale Crosby nigdy nie był na moim celowniku. Nie łaził po lochach, nie rzucał się w oczy… Kiedy wczoraj badałem jego przeszłość, stwierdziłem, że niewiele mogę sobie zarzucić. Mało ambitny czarodziej, który pracował to tu, to tam… Od siedmiu lat był woźnym. W tym czasie musiał się z nim skontaktować Ankdal – dodał przypuszczająco Harry – obiecał mu złote góry, ale to wcale nie było potrzebne – stwierdził gorzko – Crosby’emu niewiele trzeba do szczęścia.
- Ale mu nie wyszło – wtrąciła z satysfakcją Rose – zabrał klucze, ale nie aktywował bomby koło Drzewa Początku…
- Już niedługo się o tym przekona, a wtedy straci łaskę Ankdala.
- Wyśle pan kogoś za nim? – zapytał Scorpius – Żeby odzyskał klucze?
Harry skinął głową.
- Ich miejsce jest w Hogwarcie. Do następnego razu, kiedy drzewo będzie zagrożone, albo szkoła będzie potrzebowała ochrony.
Wszyscy zamilkli na moment, a ci, którzy oglądali Drzewo Początku na własne oczy, przypominali sobie teraz jego niesamowite właściwości.
- Szkoda, że go więcej nie zobaczymy – powiedział Albus. Harry nagle uśmiechnął się kątem ust.
- Mam wrażenie, że jeszcze o nim usłyszymy.
Reszta zastanawiała się nad jego słowami, i tym, czy Harry wie coś o czym oni nie wiedzą, czy to tylko jego przypuszczenia. Ciszę przerwał James, który od dobrych kilku chwil świdrował ojca wzrokiem.
- Nie wierzę! – wybuchnął w końcu – Od kiedy spotkaliśmy cię na błoniach, czekam aż nas wszystkich porządnie ochrzanisz! Proszę bardzo, zrób to w końcu!
Jo i Rose zrobiły wielkie oczy, jakby też czekały na połajankę. Harry obrzucił ich wszystkich surowym spojrzeniem, a potem zachichotał. Minęła chwila nim się uspokoił.
- Słuchajcie – powiedział poważniejąc – Oczywiście, że to wasze węszenie było głupie i nierozsądne! I zapłaciliście za to wysoką cenę – dodał patrząc kolejno na Jo i Jamesa, którzy byli najbardziej poranieni – Mam nadzieję, że to was czegoś nauczyło?
- Jasne, że tak – burknęła Rose – odkąd Jo trafiła do szpitala cała poharatana, nikt nie schodził już do lochów bez potrzeby!
Usta Harry’ego zadrgały na słowa „bez potrzeby”, ale i tym razem się powstrzymał.
- Nie ukrywam jednak, że powinienem był was powstrzymać w pewnym momencie, a nie zrobiłem tego…
- Powstrzymać? – powtórzył Albus – Od kiedy wiedziałeś, że trochę węszymy?
Harry udawał, że coś oblicza.
- Od początku.
- Z całym szacunkiem, panie profesorze – powiedziała zażenowana Jo – To niemożliwe.
Harry spojrzał na nią z ironią.
- Och, czyżby? Więc nie śledziliście nas pierwszego września, gdy poszliśmy do Zakazanego Lasu a wcześniej nie wyniuchaliście, że Norwegia groziła Wielkiej Brytanii?
Wszystkich zatkało. A więc Harry i Hermiona wiedzieli, że są śledzeni pierwszej nocy po przybyciu do Hogwartu. Tylko Jo zdusiła w sobie triumfalny uśmiech, bo profesorowie nie odkryli przynajmniej tego, że siedzieli w szafie podczas narady!
- Wtedy dopiero zbieraliście informację. Przyznaję, że było dla mnie zaskoczeniem, gdy poleźliście do Zakazanego Lasu!
- Skąd…?!
Harry znowu się zaśmiał.
- Przypominam, że brałem udział w procesie wychowawczym ponad połowy z waszej bandy – powiedział wesoło – No a kiedy ukradliście mi mapę i rysunek Drzewa Początku….
- STOP! – zawołał James, obrażonym głosem – Nie mogłeś wiedzieć, że to my!
Jo zachichotała, bo przypomniało jej się, jak kłócili się wtedy o to, że Harry na pewno zorientuje się, że to ich sprawka. James twierdził, że to niemożliwe.
- Po pierwsze zawsze, ale to zawsze wiem, kiedy kłamie moja jedyna córka – odparł, a James zgrzytnął zębami, wściekły na Lily – po drugie, naprawdę uważasz, że po tym jak całe życie, ktoś wiecznie próbuje mnie zabić, do mojego gabinetu mógłby wejść ktokolwiek niepowołany?
Dla Jo wydawało się to rozsądne, ale James wciąż był naburmuszony.
- Ale nas nie powstrzymałeś – mruknął wciąż zdumiony Albus. Harry po raz pierwszy naprawdę spoważniał.
- Nie, i wiem, że kiedy odkryje to Hermiona będę się gęsto tłumaczył – dodał krzywiąc się nieznacznie – Ale widzicie… Życie zawsze płata nam figle. W zamku przedwczoraj znajdywali się najlepiej wyszkoleni czarodzieje w kraju, a obcych wykurzyła szóstka nastolatków. Oczywiście nie przewidziałem tego! – zawołał, widząc, że Rose otwiera już usta – Ale obserwowałem was tego roku. Jesteście fajną paczką, a w razie niebezpieczeństwa nic nie jest tak ważne jak zgranie i oddanie. To było dobre – dodał nagle, patrząc w sufit – Powtórzę to Hermionie.
Scorpius zachichotał a Harry wstał ze swojego krzesła.
- Zjedzcie trochę czekolady – powiedział jeszcze i wyszedł, a w sali zapadła cisza.
                James i Jo byli trochę naburmuszeni, że ktoś poznał ich wielkie intrygi, Albus zastanawiał się gorączkowo czy Ginny kiedyś dowie się o wszystkim, Rose miała nadzieję, że cała złość Hermiony skupi się na wujku Harrym, a Scorpius utwierdził się w przekonaniu, że rodzina Potterów i Weasley’ów jest szalona.
                                                                              *

                Harry opuścił Skrzydło Szpitalne i skierował się do Wieży Gryffindoru. Przez całą drogę walczył sam ze sobą. Kiedy jednak stanął przed portretem Grubej Damy, był przekonany co do swojego zamiaru.
- Cameron?! – zawołał wsadzając głowę do Pokoju Wspólnego Gryfonów – Cameron Carter?! – w salonie zapadła cisza jak makiem zasiał, a potem Cameron, zdumiony tym, że profesor Potter osobiście się po niego pofatygował, podniósł się z fotela i szybko ruszył w jego kierunku.
                Znaleźli się znów na korytarzu a Cameron nie mógł się powstrzymać przed ciągłym zerkaniem na profesora.
- Kiedy ten szlaban? – zapytał wprost. Harry zdumiał się nie mniej, niż on przed chwilą.
- Szlaban – powtórzył nieprzytomnie. Cam skinął szybko głową.
- Wszyscy uczniowie mieli być w schronie, kiedy nas zaatakowano. Ja nie byłem, w dodatku rzuciłem się do walki. Więc kiedy ten szlaban? – zapytał rzeczowo.
Harry bardzo starał się nie robić zdumionej miny, ale jakoś mu nie wychodziło. Kiedy nadeszły te czasy, że uczniowie upominają się o szlaban?
- Dobrze, w takim razie wieczorem wyczyścisz sowie odchody z gzymsów – zaśmiał się Harry – tymczasem mam dla ciebie inne zadanie.
I wskazał ręką na drzwi najbliższej klasy. Cameron wszedł do środka wyraźnie zaintrygowany. Czego mógł chcieć od niego profesor? Harry wszedł za nim i zamknął drzwi a potem wyjął różdżkę. Cameronowi przeszło przez myśl, że chce go zaatakować, ale pan Potter wycelował w drzwi i machnął krótko różdżką, najwyraźniej wyczarowując jakąś barierę, by ich nie podsłuchali, a Camowi zrobiło się nagle głupio.
- Usiądź, proszę – powiedział Harry i wskazał mu jakąś ławkę. Sam zajął miejsce naprzeciw niego. Potem słynnym już ruchem poprawił okulary i powiedział:
- Cameron, jak wiesz jesteśmy w podbramkowej sytuacji. Wielka Brytania lada dzień zostanie pochłonięta przez walki z obcym państwem.
Cam skinął szybko głową, jeszcze bardziej zaintrygowany tym, czego chce od niego pan Potter.
- Czy wiesz, co właściwie robili w Hogwarcie Skandynawowie?
Cameron zmarszczył brwi. Do tej pory był pewien, że obce wojska po prostu chciały zająć ważny punkt czarodziejskiego świata, jakim była szkoła magii. Pytanie pana Pottera widocznie jednak zaprzeczało temu przypuszczeniu, więc w końcu pokręcił głową.
                Harry zawahał się. Ostatecznie stwierdził jednak, że mówienie starszemu bratu o tym, że jego młodsza siostra brała udział w wielkiej aferze nie zawsze jest zbyt rozsądne. Postanowił więc przemilczeć wątek Jo w całej opowieści.
- Powiem ci teraz coś, co jest tajemnicą wagi państwowej. I taką musi pozostać, czy to jasne?
Cameron wpatrywał się w niego z osłupieniem, ale w końcu kiwnął głową.
- W każdym państwie rośnie bardzo stare drzewo – zaczął Harry, uważnie obserwując reakcję swojego ucznia – To właśnie drzewo utrzymuje magię w równowadze. Jak sam się domyślasz musi mieć bardzo potężne właściwości, a w związku z tym jest oczywistym celem dla każdego wroga kraju. Brytyjskie Drzewo Początku rośnie tu, w Hogwarcie.
Cameron słuchał go, prawie nie oddychając, jakby bał się cokolwiek uszczknąć z opowieści Harry’ego. – Tutaj? – powtórzył zdumiony – Nigdy nie słyszałem… Nawet żadna legenda…
Harry pokręcił szybko głową.
- Nie ma żadnych legend. W całej Wielkiej Brytanii jest raptem kilkanaście osób, które o nim wiedzą. W tym połowa dość przypadkowo – mruknął z nagłym rozbawieniem – W każdym razie to tajemnica strzeżona od wieków. Najważniejsza tajemnica, Carter, bo gdyby coś stało się Drzewu Początku, skończyłaby się magia – powiedział po prostu Harry, a Cameron rozdziawił usta.
- Czemu mówi pan mi to wszystko? – zapytał nie przestając się zdumiewać.
- Phil Crosby, który od jakiegoś czasu jest na usługach Gustava Ankdala, próbował dwa dni temu zniszczyć drzewo. Zainstalował „bombę”, która unicestwiłaby je, gdyby czarodzieje w Wielkiej Brytanii nie poddali się Ankdalowi. Na szczęście udało się ją… zdetonować, ale Crosby uciekł zabierając ze sobą klucze do miejsca, w którym jest drzewo. Jeśli wróci, będziemy w wielkim niebezpieczeństwie.
Harry zamilkł na moment, a Cameron podparł się ławki, bo usłyszał właśnie za dużo informacji.             Zdołał tylko wybąkać:
- Woźny?
Harry kiwnął szybko głową.
- Nadal nie rozumiem – wyznał Cameron – Czemu mówi to pan mi?
Harry przeliczył w myślach wszystko raz jeszcze.
- Chcę, żebyś znalazł Phila Crosby’ego i odzyskał cztery klucze, które otwierają drzwi do Drzewa Początku.

Cam dopiero po chwili odzyskał mowę. Bezwiednie wstał z miejsca i wpatrzył się w Harry’ego, jakby opowiedział mało udany żart.
- Co?
Harry wyglądał, jakby spodziewał się takiej reakcji.
- Odnalezienie kluczy, a więc i Crosby’ego to w tym momencie priorytet – powiedział poważnie – ale jednocześnie to najdelikatniejsza sprawa, jaką mamy teraz na głowie. Nie powierzyłbym jej żadnemu aurorowi, ani nikomu, komu nie ufam.
- A ufa pan… mi? – zapytał z niedowierzaniem. Harry przez chwilę zastanawiał się nad tym pytaniem.
- Tak – powiedział w końcu – Widziałem cię w walce. Nigdzie indziej nie można tak dobrze poznać człowieka jak na polu bitwy. Włączyłeś się instynktownie, osłoniłeś mnie. Jesteś urodzonym żołnierzem, Cameron.
Miarą powagi sytuacji było to, że Cameron nie poczuł nagłego przypływu dumy z pochwały legendarnego bohatera, ale podskórną panikę na myśl o wszystkim, co przed chwilą usłyszał.
- Panie profesorze… To… właściwie nie znam słów, by wyrazić jak bardzo mi pan schlebia – powiedział poważnie Cameron – Ale nadal nie rozumiem…
- Potrzebujemy cię – przerwał mu Harry – Crosby zorientuje się, jeśli podąży za nim dorosły, pełnoprawny czarodziej. Skończyłeś już siedemnaście lat, ale nim za tydzień opuścisz mury tej szkoły, masz na sobie Namiar. Możemy zrobić tak, że będzie on na tobie jeszcze trochę, przez co Ministerstwo będzie wciąż dostawać informacje o twoich wybrykach, ale jednocześnie każdy, z kim będziesz miał do czynienia, nie będzie wyczuwał magii dorosłego człowieka i nie weźmie cię za żadne zagrożenie. Długo się nad tym zastanawiałem i jestem pewien, że jesteś naszą najlepszą szansą. Jeśli dobrze pójdzie, każdy kogo spotkasz w swojej podróży zignoruje ciebie i twoje umiejętności. W tym nasza nadzieja.
Cameron milczał. Harry był pewien, że trzeba go będzie długo jeszcze przekonywać, lub po prostu odpuścić. Ostatecznie jak sam zauważył, był jeszcze bardzo młody. Dlatego, gdy Cameron się odezwał, nie spodziewał się na pewno, że powie to co powiedział.
- Zgadzam się.
Harry nie spuszczał z niego wzroku.
- Carter… Dużo mówiłem o tym, jakie to ważne, ale być może nie zrozumiałeś, że jest to jednocześnie cholernie niebezpieczne.
- Zrozumiałem aż za dobrze – uciął Cam – Zastanawiałem się tylko, czy dam sobie radę. Ale jeśli pan w to wierzy, to ja nie mam żadnych wątpliwości.
Harry uśmiechnął się, będąc pod wyraźnym wrażeniem tego młodego człowieka.
- Oczywiście, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę zdanie twoich rodziców.
Cameron pokręcił głową.
- Nie będzie z nimi problemu. Ojciec mojej mamy był łowcą, rodzice wiedzą, co jest w tej chwili najważniejsze.
Harry znowu uśmiechnął się z uznaniem a potem nagle otworzył szerzej oczy, jakby coś sobie przypomniał.
- Ach! Leonard Marlow… Ojciec Agathy… To twój dziadek prawda? – i kiedy Cam skinął głową, on znowu pokiwał swoją z uznaniem – Jego legenda wciąż żyje. Był niesamowitym łowcą. Teraz już rozumiem! – Harry roześmiał się szczerze i głośno, jak już dawno tego nie robił – Dziadek byłby  z was dumny – powiedział i odwrócił się, udając, że przygląda się ciekawemu zjawisku za oknem.
                Cameron odchrząknął, bo w oczach zakręciła mu się łza, gdy przypomniał sobie dziadka, ale szybko wrócił do rzeczywistości.
- Panie Potter – powiedział, a Harry uznał, że może już na niego spojrzeć – Nie wiem czy jestem najlepszą osobą do zrobienia tego, o co pan prosi. Ale nauczę się wszystkiego co będzie trzeba i przyniosę te klucze. Choćbym miał się z nimi przyczołgać.
- Nim wyjedziesz, nauczę cię wszystkiego, co będzie ci potrzebne i dam ci wszystko, co może ci się przydać. Nie będziesz bezbronny.
Cameron kiwnął tylko głową. Harry nie bardzo wiedział co jeszcze powiedzieć. Bał się, że nie znajdzie dobrych słów. Wstał i wskazał mu na drzwi, które w międzyczasie odczarował. Gdy wychodzili, powiedział jeszcze, by rozładować, tę poważną atmosferę:
- Wolałbym jednak, żebyś wrócił w całości, Carter. Moja bratanica nigdy mi nie wybaczy, jeśli jej chłopakowi cokolwiek się stanie przez jej wujka.
Harry wyszczerzył zęby, pewien, że Cameron doceni dowcip. Dlatego zdumiał się widząc, że po raz pierwszy od kiedy rozpoczęła się ich rozmowa, Carter był naprawdę przerażony. Nie mógł przecież wiedzieć, że jedyne czego chłopak się bał, to wizja zapłakanej Lucy, gdy usłyszy co zamierza zrobić.
                                                              
                                                                                              *

                Hogwart się zmienił. Mimo, że w czasie bitwy większość szkoły siedziała w bezpiecznym schronie, wojna stała się nagle czymś realnym i namacalnym. Wszyscy bali się teraz o swoje rodziny i chcieli jak najprędzej wrócić do swoich domów. Czerwiec mijał w ponurej atmosferze wyczekiwania na wieści z frontu.
                A tych było tyle, co i ludzi, którzy o tym opowiadali. Jedni mówili, że w kraju panuje spokój, a wojska wróciły do Norwegii, by tam czekać na nowe rozkazy. Inni twierdzili, że napastnicy są w kraju i ukryli się, wyczekując odpowiedniego momentu, by znowu zaatakować. Znajdywali się i tacy, którzy twierdzili, że w niektórych częściach kraju trwają krwawe walki. Czegokolwiek, by jednak nie mówiono, każdy wiedział, że prawdziwa wojna miała się dopiero rozpocząć.
                Tematem numer jeden ostatnich dni był jeden człowiek. Sir Steven Hurrlington, który głosił, że wyprowadzenie magii z ukrycia i przystąpienie do paktu będzie miało tylko dobre strony, nie znikał z pierwszych stron gazet, ani z anteny czarodziejskiego radia. Mówił długo i pięknie, a wiele osób dawało się przekonać…

- Podobno Niemcy walczą ostatkiem sił – mówił Neville do Norah, podczas posiłku – Ale nie przeszli na ich stronę. To dobrze.
Norah, która ciągle zerkała nerwowo na miejsce, gdzie siedział Harry, zaczytany teraz w „Żonglera”, przytaknęła.
- Ale Turcy zbliżają się do Włoch, a droga którą idą jest czerwona… – powiedziała ponuro.
- Państwa środka zaczęły się jednoczyć – dorzucił Neville – Czechy, Polska, Słowacja…
- Mogą stworzyć silny front – oceniła po zastanowieniu Norah – pytanie po której stronie.
- Myślę, że…
Ale nie skończył, bo w tym momencie Harry i Hermiona wstali od stołu, a Norah widząc to zerwała się z miejsca.
- Neville, pogadamy później! – rzuciła tylko i przyspieszyła, by ich dogonić.
Udało jej się to w Sali Wejściowej.
- Harry! – zawołała w akcie chorobliwej odwagi. Harry odwrócił się i szybko przybrał barwę dojrzałej wiśni. Zerknął na Hermionę w oczekiwaniu jakiejś ciętej odzywki, ale ku jego zdumieniu ona tylko uśmiechnęła się uprzejmie do Norah i nie zwracając na niego uwagi odeszła. Harry nie wiedział co ma zrobić.
Norah zrobiła jeszcze dwa kroki w jego stronę, ale zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
- Harry, wiem, że jesteś bardzo zajęty… Nie zajmę ci dużo czasu – obiecała, patrząc na niego z niemniejszym strachem niż on na nią – Chciałam cię przeprosić.
Harry poczuł ulgę. Już się bał, że znowu będzie się musiał z nią całować…
- Nie bardzo potrafię ci wytłumaczyć, co się właściwie ostatnio stało – bąknęła Norah – ale wiedz, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
Harry uśmiechnął się ugodowo.
- Jest okej – powiedział, mając nadzieję, że nie jest czerwony jak zażenowany nastolatek – Zresztą – dodał, bo coś wpadło mu nagle do głowy – Nie będzie już więcej okazji do… Eee… W każdym razie – powiedział szybko – Nie będę już nauczycielem w Hogwarcie.
- Nie? – wyrwało się Norah, z wyraźnym żalem – To znaczy, no tak… To normalne w obecnych warunkach.
Ale wydawało się, że jest jej naprawdę przykro i Harry znowu nie wiedział jak ma się zachować.
- Jest dużo do zrobienia.
Norah skinęła głową, a potem uśmiechnęła się jeszcze smutno i odeszła. Harry westchnął ciężko. Czemu wojna musiała wybuchnąć, akurat kiedy miał takie branie? Kręcąc głową ze śmiechem, ruszył marmurowymi schodami do swojego gabinetu.

                                                                                              *

                Wojna niesie za sobą nie tylko strach i ponure myśli, ale wyzwala w ludziach również siłę, jakiej nigdy by się po sobie nie spodziewali i jakiej pewnie nie wykrzesaliby w innej sytuacji. Kiedy Harry przestąpił próg swojego domu w Dolinie Godryka, Ginny była już gotowa.
- Kiedy wyruszasz? – zapytała, gdy się przywitali. Harry uniósł brwi – Och, proszę cię! – żachnęła się Ginny – Jest wojna a w tym kraju tylko ty chodzisz na takie imprezy!
Harry uśmiechnął się ponuro.
- Właściwie to mam trochę inne zadanie na najbliższe miesiące.
Ginny westchnęła głęboko.
- I oczywiście nie możesz mi powiedzieć jakie? – zapytała, ale Harry wiedział, że nie oczekuje odpowiedzi. Bardzo długo milczeli oboje, jakby po tylu latach nie potrzebowali nawet słów, by się zrozumieć.
- Harry – powiedziała w końcu Ginny – kiedy przed bitwą obiecałeś mi, że wszystko się zmieni wiedziałam o czym mówisz. Nie zrezygnujesz z pracy… Tylko ze mnie.
Harry zerwał się z miejsca i chwycił ją za ręce.
- Nigdy nie wygaduj takich bzdur! Dobrze wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko!
- Ale nie zostaniesz w domu – powiedziała gorzko.
- Ginny, dobrze wiesz, że nie to jest problemem. Od kiedy urodziły się dzieci prawie zrezygnowałaś ze swojej pracy, ze swoich pasji. Ale Lily jest już na trzecim roku, chłopcy są dorośli. Wróć do Proroka, zacznij znowu pisać, podróżować…
- Harry – przerwała mu spokojnie – Nawet jeśli to zrobię, obojętnie gdzie będę i co będę robić, zawsze będę się zamartwiać o to co się z tobą dzieje.
Harry znowu się odsunął, a potem usiadł przy kuchennym stole i ukrył twarz w dłoniach.
- Ginny, wiedziałaś, jak będzie wyglądało moje życie.
Kiwnęła niecierpliwie głową.
- Wiedziałam. I żałuję, że się zgodziłam, by moje wyglądało podobnie.
- Wyjeżdżam za kilka dni – powiedział tylko Harry.
- Porozmawiamy jeszcze, gdy to wszystko się skończy…
I zostawiając go z wypalającymi trzewia wyrzutami sumienia wyszła z kuchni, a Harry chwilę później deportował się z cichym trzaskiem.

                                                                    *

- Nie.
- Lucy…
- Nie!
Cameron znowu westchnął. Od pół godziny siedzieli w pustym pokoju prefektów, gdzie przekonywał ją, że przeżyje, ale nie bardzo chciała mu wierzyć.
- Ktoś musi to zrobić.
- Ktoś! – zawołała triumfalnie – Może na przykład wujek Harry sam sobie pojedzie!
Cameron wyglądał jakby nie marzył o niczym innym jak uderzenie głową w mur.
- Lucy, nie zachowuj się jak dziecko!
Szybko tego pożałował. Lucy nabrała głośno powietrza w usta i wycelowała w niego palec.
- JA?! Ja zachowuję się jak dziecko?! To ty wyruszasz na misję, do której nie jesteś przygotowany i liczysz na jakieś kosmiczne szczęście!
Cameron skrzywił się kwaśno.
- Kochanie, mówiłem ci już, że pan Potter udzielał mi prywatnych lekcji przez ostatnie dni. Poza tym, tutaj nie liczą się same umiejętności, ale spryt i… i poświęcenie.
- Ha! – zawołała znowu, świdrując go wzrokiem – Poświęcenie!
- Poświęcenie! – warknął Cameron i chwycił ją niespodziewanie za ramię, przyciągając do siebie – Bo robię to dla ciebie, mała histeryczko! Żebyśmy mogli zakończyć wojnę i mieć normalne życie!
- Znalezienie Crosby’ego nie zakończy wojny – wybąkała, przerażona tym, że zaczął krzyczeć. Pokręcił niecierpliwie głową, nie puszczając jej.
- Natomiast zakończy ją, jeśli nikt go nie znajdzie i wysadzi drzewo w powietrze! Wtedy już nie będzie żadnej wojny, bo nie będzie o co walczyć. Nie będzie magii!
Lucy drgały wargi.
- Obiecaj mi coś – powiedział Cam, nim zdążyła się znowu odezwać – Nie wyjadę, jeśli nie będę pewien, że dasz sobie radę. Nie może się powtórzyć sytuacja z tego roku, rozumiesz? – zapytał patrząc na nią palącym wzrokiem – Nigdy nie możesz dawać się zastraszyć! Ani w siebie nie wierzyć. I przede wszystkim – dodał groźnym tonem – Nie możesz jeździć do Hufflepuffu nie tymi schodami co trzeba!
Zaśmiała się, ale chwilę później w jej oczach pojawiły się łzy.
- Nie zostawiaj mnie – powiedziała bardzo cicho.
Cameron myślał, że serce pęknie mu na pół. Tyle razy zastanawiał się, czy Lucy czuje to co on, czy to tylko jego obsesyjne łażenie za nią sprawiło, że są razem. Ale gdy tak patrzył, jak z ogniem w oczach błaga go, by został, miał ochotę wszystko dla niej rzucić i uciec z nią gdzieś daleko.
                Ale ten moment minął. Słowa się skończyły, nie było już próśb ani przekonywania. Lucy przysunęła się jeszcze bliżej, a potem pocałowała go tak, jak jeszcze nigdy go nie całowała. Jak jeszcze nikt go nigdy nie całował. Nie odrywając się ani na moment błądziła rękami po jego ciele, wyczuwając każdy, nawet najmniejszy mięsień. Cameron od razu zareagował na ten dotyk. Posadził ją sobie na kolanach, oddychając coraz szybciej, bo krew uderzyła mu do głowy, gdy jej ręce znalazły się na jego klatce i zjeżdżały coraz niżej.
                Oderwali się na moment, by zaczerpnąć tchu i spojrzeli na siebie. Po twarzy Lucy ciekły jeszcze łzy, ale patrzyła na niego takim wzrokiem, że wydawało mu się, że zaraz pęknie. Nie musiał pytać. Wiedział, że to ostatnie co mają, i że oboje chcą tego tak samo. Ostrożnie położył ją na wąskiej kanapie, a potem położył się na niej. Jęknęła cicho, gdy poczuła na sobie jego ciężar.
                Tyle jeszcze o sobie nie wiedziała, ale nie myślała o tym teraz. Może w innej sytuacji, z innym facetem dawno by uciekła z pokoju prefektów. Ale, gdy Cameron rozpinał ostrożnie kolejne guziki jej białej bluzki, całując z namaszczeniem każdy skrawek jej ciała, nie myślała o strachu. Mieli ostatnie godziny i wiedzieli, że jeśli się rozstaną, to po tym, jak byli naprawdę razem.

                Było jeszcze wcześniej, gdy Lucy otworzyła oczy. Wciąż przebywała w innym świecie, i nie była nawet pewna, czy to nie był tylko sen. Wyciągnęła rękę i dotykając pustego miejsca obok wybudziła się całkowicie. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że odszedł.
               
                                                                *

Może to wojna sprawiła, a może Albus miał zwyczajnie dobre serce. Nie potrafił dłużej gniewać się na Jo i Jamesa. Zwłaszcza, że wiedział, że nie są jeszcze ze sobą, tylko ze względu na niego. Kończył się jeden z ostatnich dni w Hogwarcie, gdy znalazł Jo nad jeziorem, gdzie używając stanowczo za dużo siły, ciskała kamieniami do wody.
- Nerwowy dzień? – zapytał dosiadając się. Jo wzruszyła ramionami.
- Nie lubię siedzieć bezczynnie, gdy tyle się dzieje – oznajmiła, zerkając na niego płochliwym wzrokiem. Tak dawno nie zaczął pierwszy rozmowy…
- Daj spokój! – zawołał  ze śmiechem, łapiąc ją za rękaw, gdy wycelowała kolejny kamień w taflę jeziora – Poza tym w kraju niewiele się dzieje.
- Ale w całej Europie trwają walki – burknęła. Albus pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Jo – powiedział nagle poważniejąc – Czemu nie spotykasz się z Jamesem?
Jej głowa odwracała się do niego w zwolnionym tempie.
- Al…
- Jo – odparł znowu się śmiejąc – Posłuchaj! Jeszcze parę miesięcy temu, ba! Parę dni temu, miałem swojego brata za kompletnego palanta… Nie chciałem widzieć, jak bardzo się zmienił. Jak ty go zmieniłaś…Teraz… Teraz myślę, że to wspaniały facet.
Jo patrzyła na niego smutno.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Jeśli ty i James nie jesteście razem z mojego powodu, to błagam, nie róbcie mi tego. Pozwól mi zatrzymać resztki godności i nie użalaj się nade mną, do tego stopnia, by zrezygnować z Jamesa.
Mówiąc to Albus wciąż uśmiechał się i nie wyglądał na tak przybitego jak w ostatnich dniach. Jo znowu wpatrzyła się w jezioro, bo bała się, że jeśli będzie musiała patrzeć mu w oczy, stchórzy i tylko się zatnie.
- Każda normalna dziewczyna, byłaby… będzie z tobą cholernie szczęśliwa, Al – powiedziała wpatrując się w wodę, która falowała lekko, po tym jak wrzuciła do niej garść kamieni – Nie ma w tobie rzeczy, której bym nie lubiła. I wiem, że kiedyś ktoś skorzysta z tego, co ja schrzaniłam.
Albus też wpatrywał się w wodę.
- Kocham cię, Jo.
Niewiele słów, które usłyszała w całym późniejszym życiu miały dla niej taką wartość, jak te wypowiedziane z kontrolowanym bólem przez Albusa. Wiedząc, że zrozumie ją, jak zresztą zawsze powiedziała:
- Ja też cię kocham, Al.

                                                                   *
                                                                   *
                                                                   *


- Carter wyjechał o świcie – poinformował Hermionę Harry, ostatniego dnia roku szkolnego. Jutro wszyscy uczniowie mieli wrócić do domu, specjalnie eskortowanym pociągiem Hogwart-Londyn.
- Kiedy ty wyruszasz? – zapytała Hermiona, wrzucając do jego plecaka wszystkie rzeczy, których zapomniał tam włożyć.
- Jak tylko upewnię się, że ekspres bezpiecznie odjedzie.
- Kiedy można się ciebie spodziewać? – zapytała rzeczowo Hermiona. Harry przerwał w połowie czynność, którą wykonywał i w dwóch szybkich krokach znalazł się tuż przed nią – Co?! – zawołała zdumiona, widząc jego rozbawiony wzrok.
- Nic – powiedział z ironią – Poza tym, że zachowujesz się jak służbistka!
Hermiona wydęła policzki.
- Spadaj, Potter. Ile razy wyjeżdżałeś i wracałeś w jednym kawałku? Nie mam powodów, by sądzić, że tym razem będzie inaczej.
- Za to cię uwielbiam – wypalił, wyraźnie się zapominając – Za to, że to wiesz.
Hermiona spłonęła rumieńcem.
- Zastanawiam się, czy będziesz potrzebował dodatkowego swetra…
- A ja się zastanawiam… - zaczął Harry, znowu robiąc krok do przodu – Czy byłoby ci przykro, gdybym jednak nie wrócił?
Hermiona znowu się zaperzyła.
- Harry, na litość boską! Napaliłeś się liści mandragory, czy co?!
Ale Harry nie tracił rezonu. Może wiedział, że ta wojna będzie inna niż wszystkie, które toczył do tej pory, a może minęło już tyle lat, że nie umiał udawać…
- Pomyśl – powiedział, zniżając głos i przysuwając swoją twarz do jej ucha – Przecież może mi się coś stać i mogę nie wrócić… Będziesz za mną tęsknić?
Hermiona wciąż czerwona na twarzy, wyglądała teraz na wściekłą.
- Potter, odsuń się.
Harry zaśmiał się głośno.
- Sama się odsuń.
Ale minęła długa chwila, nim to w końcu zrobiła. Harry wciąż wyjątkowo rozbawiony wrócił do pakowania kufra, a Hermiona ze złością zaczęła wrzucać do plecaka wszystko co wpadło jej w ręce.
- Faktycznie coś może ci się stać – mamrotała pod nosem – jak zostaniesz tutaj!
Harry tylko puścił jej oko, na co znowu się zapowietrzyła. Gdy jednak odwrócił się na moment, włożyła do jego kufra  nie tylko dodatkowy sweter, ale i koc i kurtkę.

                                                               *

- Masz głupią minę! – zaśmiała się Rose. Leżała na kolanach Scorpiusa, opartego o pień grubego drzewa na błoniach. Scorpius przyglądał jej się od dłuższego czasu.
- Do tej pory wyobrażałem sobie raczej nas na ringu, niż w takiej sytuacji – oświadczył i pocałował ją w nos. Rose wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz mogę wszcząć bitwę…
- Nie, nie chcę – pokręcił głową – Tak jest lepiej.
Rose uśmiechnęła się promiennie, ale szybko zerwała się z miejsca, wpatrując się w wejście do szkoły. Wyszedł z niej właśnie ojciec Scorpiusa i teraz rozglądał się po uważnie po błoniach.
- Co ty wyprawiasz?! – zdumiał się Scor, gdy Red wyprostowała się i zamierzała najwyraźniej odejść bez słowa.
- Twój tata! – zawołała pokazując na Draco, który właśnie zauważył syna i skierował się w jego stronę.
- No i co? – burknął Scorpius. Rose wydęła policzki.
- To, że jakoś mi się nie chce słuchać, że Malfoy’owie i Weasley’owie to najgorsze połączenie na świecie!
Teraz Scorpius wzruszył ramionami a potem mrugnął do niej łobuzersko. 
- Ja tam uważam, że nasze połączenie jest bardzo potrzebne…
Ale Rose tylko postukała się w czoło i ruszyła przed siebie. W połowie drogi minęła profesora Malfoya.
- Piękny dzień! – zawołała nerwowo – Ładny ma pan sweter, ale serio, jest trochę za gorąco!
I nie czekając na jego reakcję, zwiała czym prędzej. Draco najpierw zmarszczył brwi, a potem parsknął śmiechem i skierował się do dębu, pod którym leżał wciąż rozwalony Scorpius.
- Piękny dzień! – oznajmił, bezwiednie powtarzając słowa Rose. Draco wpatrzył się w niego podejrzliwie, ale miał ważniejsze rzeczy na głowie, więc powiedział:
- Sprawdziłem tę dziewczynę. Genevive Almond…
Scorpius machnął szybko ręką.
- To już nieważne. Okazało się, że była pod wpływem Imperiusa. Ee… Tak słyszałem – dodał szybko. Ale Draco pokręcił głową, patrząc na niego z uwagą.
- Być może, ale dowiedziałem się czegoś interesującego o jej rodzinie. Są z pochodzenia Szwedami – dodał, gdy Scorpius uniósł brwi z ciekawością – Jej matka pochodzi z tej samej rodziny co słynny Gustav Ankdal.
- CO?!
Draco skinął tylko głową.
- Nie wiem czy była pod wpływem zaklęcia, czy nie, ale będę miał na nią oko.
I odwrócił się, by odejść, ale Scorpius go zatrzymał.
- Zaraz…! To znaczy, że zostajesz w Hogwarcie?
Draco wzruszył ramionami.
- Potter się zmywa, pewnie ze strachu… A ktoś tu musi pilnować porządku!
I kręcąc głową z boleści nad swoim brzemieniem, ruszył z powrotem w stronę zamku. Scorpius podniósł się i otrzepał z trawy.
                                                                *
-…wcale się nie martwiłam! – oznajmiła Jo z zaciętym wyrazem twarzy. Siedzieli na schodach dziedzińca i James od piętnastu minut droczył się z nią o to, że bardzo się o niego bała.
- Byłaś załamana – stwierdził pewnie – Na pewno się popłakałaś!
Jo się zapowietrzyła.
- Przyjmij do wiadomości, że ja NIGDY nie płaczę! – zawołała, celując w niego palcem.
- Carter – przerwał jej.
- Co?
- Zamknij się.
A potem szybkim gestem przyciągnął ją do siebie na taką odległość, że ich nosy się ze sobą stykały. I tym razem Jo nawet nie próbowała się odsunąć, ale uśmiechnęła się nieśmiało i…
- Sorry, że przeszkadzam! – James zgrzytnął zębami i spojrzał wściekle na w ogóle niezmieszanego Scorpiusa.
- Czego? – wycedził, a Jo odsunęła się od niego grzecznie.
- Mam sprawę do Carter – oznajmił Malfoy. Jo zrobiła zaciekawioną minę, a James wykrzywił się złośliwie.
- Ledwie toleruję to, że masz sprawę do Rose! – warknął – Do Carter możesz najwyżej pisywać listy…
Jo zaśmiała się głośno, a potem przyłożyła mu w ucho.
- Co tam? – zapytała dziarsko. Scorpius bezceremonialnie usiadł między nimi, nie zwracając uwagi na powarkującego Jamesa.
- Chodzi o atak tej pochrzanionej bestii na ciebie i Rose.
Jo natychmiast spoważniała i zamieniła się w słuch. James zrobił to samo, a Scorpius zaczął opowiadać.
- To niemożliwe – oświadczyła pięć minut później Jo – Crosby sam powiedział, że ją zaczarował! Nie wierzę, że mogła chcieć zabić mnie albo Rose!
Scorpius wzruszył ramionami.
- Chciałaś wiedzieć. Póki co nie możemy jej o nic oskarżać, ale Gen to suka. Trzeba ją mieć na oku.
James skinął poważnie głową, a Jo wyraźnie się zasępiła.
- No to idę, nieść dalej dobry nastrój – mruknął Scor, po czym poklepał Jo po głowie i odszedł. James bez słowa przytulił ją do siebie i długo nie wypuszczał.

                                                                       *
               
                Kończył się ostatni dzień w Hogwarcie. Lucy snuła się jego korytarzami, wmawiając sobie, że nie da się depresji.
- No no no.
Olivia Aston zatrzymała się wchodząc na korytarz, na którym dostrzegła Lucy.
- Dziewczyna Cama! – zaświergotała paskudnie. Lucy zmrużyła oczy.
- Och, odczep się! – warknęła, zaskakując samą siebie. Olivia też wyglądała na zaskoczoną.
- Bo co mi zrobisz, ty mała dziwko?!
I zrobiła kilka kroków w jej stronę. Ale Lucy się nie cofnęła. Tymczasem tuż za nią pojawiło się kilka osób, które z ciekawością zaczęły przyglądać się tej sytuacji.
- Odbiło ci, Aston? – zapytał Jesse Atwood, który z tego co kojarzyła Lucy przyjaźnił się z Jo Carter.
- A ty co, Atwood? Obrońca niedorobionych idiotek?!
Jesse zacmokał.
- Jedyną jaką tu widzę jesteś ty – odparł beznamiętnie – Więc nie. A swoją drogą – dodał jakby coś wpadło mu do głowy – To dość żałosne, że próbujesz stręczyć dziewczynę chłopaka, który cię nie chciał.
Olivia wyglądała jakby dał jej w twarz. Odwróciła się od Lucy i ruszyła w jego stronę, ale przystanęła, opanowując się w ostatniej chwili, bo tej sytuacji przyglądało się już całkiem sporo osób, które szły na kolację.
- Taaaak… - ciągnął Jesse – Pokaż co potrafisz. Powinnaś dać nauczkę Lucy i wszystkim innym dziewczynom, które są sto razy bardziej wartościowe od takiej puszczalskiej szmiry jak ty – powiedział rozbawionym głosem – James Potter cię nie chciał, bo świata nie widzi poza Jo, a Cameron godzinami gadał tylko o Lucy! O tobie jakoś nikt nie wspomina – dodał z teatralnym współczuciem.
Olivia warknęła głośno, a potem rozjuszona rzuciła się na niego z pięściami. Świsnęło i odleciała do tyłu, a Jesse rozejrzał się zdumiony, bo to nie on użył różdżki.
                Dakota Scott wystąpiła z tłumu, który przyglądał się tej sytuacji i z wyciągniętą różdżką szła w kierunku prefekt naczelnej.
- Nie wolno nikogo atakować, powinnaś to wiedzieć Olivio! – zawołała oburzona, na co Jesse wytrzeszczył na nią oczy. Zawsze ją miał za dość płochą trusię.
Olivia zerwała się z miejsca i też wyszarpnęła różdżkę a potem wycelowała w Dakotę.
- Ty dziwko! – wrzasnęła – Pożałujesz!
Ale Dakota była szybsza i rozbroiła ją jednym ruchem. Aston rzuciła się na nią, ale po chwili została unieruchomiona w jednym miejscu. Tymczasem wszyscy zebrani otworzyli szeroko usta. Profesor McGonagall wpatrywała się w Olivię z maksymalnie ściągniętymi wargami.
- Zawsze czułam, że twój wybór na naczelną był pomyłką – oznajmiła z takim chłodem, że prawie dało się go poczuć – Ale zwiodły mnie twoje oceny i przymilne zachowanie. Zapomniałam, o ile bardziej wartościowa jest odwaga i szczerość.
A potem bez słowa podeszła do Olivii i jednym ruchem odpięła jej odznakę a potem odwróciła się do Dakoty i wręczyła jej bez słowa.
- Lucy – odezwała się jeszcze – Mianuję cię zastępcą panny Scott.
Lucy, która od kilku minut cieszyła się, że nie jest już w centrum zainteresowania, poczerwieniała gwałtownie, gdy pół szkoły, które w międzyczasie znalazło się w korytarzu wlepiło w nią spojrzenia.
- Rozejść się! – rzuciła jeszcze profesor McGonagall i odeszła, a za nią oddaliła się upokorzona Olivia.
- Macie ikrę – mruknął jeszcze Jesse, wpatrując się trochę nieprzyzwoicie w Dakotę. Ta tylko obrzuciła go nagannym spojrzeniem. Lucy zachichotała.

                                                                *

- James… - mówiła Jo z płonącym wzrokiem – Przyszłam, żeby ci powiedzieć, że… Nie! Przyszłam, bo ja… Ty… Lubię cię, Potter. Nie, nie lubię… Chcę… AAAAAA! – wrzasnęło histerycznie jej odbicie, a Jo zaczęła ciągnąć się za włosy.
Co ona ma mu powiedzieć? To Potterowie są mistrzami robienia nastrojowej chwili i romantycznych monologów. Jak ona ma wyrazić słowami, że jak go widzi to nie słyszy, co mówią ludzie do koła niej, bo jej serce tak głośno wali? Może to mu powie? Nie… To zbyt ckliwe.
                Wstała od lusterka, bo własne odbicie tylko ją denerwowało i zaczęła nerwowo podrygiwać, chodząc w kółko po pokoju. Nagle coś jej się przypomniało. Powiedział, że po prostu ma do niego przyjść. Niczego więcej nie chciał.
- Dlatego mi się tak podobasz, Potter! – klasnęła w ręce i wyszła z dormitorium. Niedługo zaczynała się uczta. Wyjęła Komunikującą Karteczkę i napisała Jamesowi, żeby spotkali się w pustym dormitorium po kolacji.
„Nie mogę się doczekać” – odpisał. Znowu niczego nie słysząc, zeszła na dół.

                                                                       *

- Wielkie chwile… Ważne wybory… Wzloty i upadki w nadziei…
Te słowa przelatywały przez mózg Albusa jak nic nieznaczące sentencje. Doceniał, że profesor McGonagall zdecydowała się na tak uczuciową przemowę, ale jakoś nie potrafił się z tym wszystkim utożsamić.
                Obrazy z całego roku przelatywały mu jakby cofał się do nich w czasie.
- Wolę jazdę samochodem! – mówiła Jo, gdy błądzili po ciemnych korytarzach, śledząc jego ojca. To wtedy się w niej zakochał.
                Zerknął na stół Gryffindoru. Wyglądała na bardzo zamyśloną i jakby trochę przestraszoną. Odwrócił się. To już nie jego sprawa…
                Trochę na prawo od niej siedział James.
- Nigdy jej sobie nie odpuszczę! – krzyczał na Albusa, gdy po raz setny się o nią kłócili. Był wtedy tylko szukającym przygód gwiazdorem szkolnej drużyny. Przed oczami stanęło Albusowi jak srebrzyste więzy Crosby’ego oplotły go w lochach a on i tak zabronił im oddawać kluczy...
                Koło Ala siedziała Rose. Zachichotał na myśl o wszystkich wyzwiskach, jakimi w tym roku obdarzyła Malfoya. A teraz gapiła się niego maślanym wzrokiem. Zerknął na Scorpiusa. Prawie parsknął śmiechem, gdy przypomniał sobie, jak udzielał mu rad dotyczących dziewczyn na Wieży Astronomicznej. Popijali wtedy z jego skrytki, do której klucz otwierał również wejście do Drzewa Początku…
                Albus zerknął w lewo, gdzie parę miejsc dalej siedziała Scarlett. Od paru dni, prawie się do niego nie odzywała i nie mógł mieć o to pretensji. Przez niego prawie zginęła z rąk czarnoksięskiej bestii… ale nie wyobrażał sobie, że nie będzie z nią rozmawiał, dlatego postanowił, że znajdzie ją juto na peronie i zmusi do przyjęcia przeprosin.
                Tymczasem uczta dobiegła końca. Wszyscy wstawali od stołów z niepewnymi minami. Profesor McGonagall długo mówiła o pokoju i równych prawach mugoli, ale od tygodnia głos sir Stevena, który przekonywał, że wyprowadzenie magii z ukrycia ma same korzyści, dźwięczał im w uszach równie wyraźnie. Albus zerknął jeszcze na swojego ojca. Czy uratuje ich i tym razem?
                Albus wstał od stołu razem z innymi i krzyknął do pierwszorocznych, żeby ustawili się w rządku. To był dziwny rok – myślał, gdy odprowadzał ich do Wieży Ravenclawu. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że niczego by w nim nie zmienił.

                                                                      *

                James zostawił otwarte drzwi. Denerwował się. Tyle razy z nią rozmawiał, tak często był bliski pocałowania jej, trzymali się za ręce, przytulał ją, a jednak… był zdenerwowany. Nawet nie wiedział co właściwie usłyszy. W końcu to była Carter. Może znowu coś jej odbiło i nie chce z nim być, bo tym razem skrzywdzą kogoś innego?
                Zaczął maszerować po pokoju.
                Przyjdzie do niego.

                Na pewno przyjdzie. Powie, że go uwielbia.
                Przyjdzie.

                Nie przyszła.
                James z niedowierzaniem patrzył na zegarek. Uczta skończyła się ponad pół godziny temu! Gdzie do cholery jest Carter?! Wyszedł z dormitorium, w którym mieli się spotkać. Pokój Wspólny był prawie pusty, bo wszyscy pakowali się na pociąg do domu. James miał już iść do jej sypialni, ale stwierdził, że oszczędzi im plotek jeszcze tego jednego dnia. Wywołają je po wakacjach…
                Wyjął Komunikującą Karteczkę i zaadresował do Jo. Nic.
                Zaczynając się poważnie denerwować napisał do Rose, ale ta od razu odpisała mu, że nie widziała Carter, od kiedy po uczcie skręciła do tajnego przejścia.
                Tajnego przejścia. Przed oczami stanęły mu obrazy z wieczora po meczu Slytherinu z Ravenclawem. Nie skończyłby się wtedy dla niej dobrze, gdyby za nią nie poszedł! Nie zastanawiając się ani chwili dłużej rzucił się do Portretu Grubej Damy, a potem skręcił do przejścia, którym musiała iść Jo, ale do niego nie dotarł. Korytarzem szedł Harry. Jamesowi wystarczył jeden rzut oka, by wiedzieć, że stało się coś złego.
- Tato – powiedział, czując w całym ciele narastający chłód. Jego wzrok padł na pergamin, który Harry trzymał w jednej dłoni z różdżką.
- James, musimy porozmawiać.
- O co chodzi? – zapytał, czując, że traci grunt pod nogami.
- James… Jo została porwana.

- Nie – powiedział po chwili, która wydawała mu się wiecznością, a w rzeczywistości nie starczyłaby na dwa głębokie oddechy – Nie. My… my się umówiliśmy! – powiedział z paniką w głosie. Harry patrzył na syna ze współczuciem.
- Musisz się uspokoić…
- Kto…?!
Harry pomachał pergaminem, który ze sobą niósł
– Przed godziną ktoś wdarł się do zamku. Musiał pokonać aurora w Miodowym Królestwie i podszyć się pod niego. Po kolacji zaczaił się na kilku uczniów. Są dziećmi bardzo wpływowych rodzin…
- Jo nie jest! – zawołał James, jakby to była jego ostatnia nadzieja – Jej rodzice prowadzą sklep na Pokątnej!
Harry westchnął nerwowo.
- Musiała go usłyszeć i rzucić się na pomoc. Zostawił listę żądań i gróźb…
Ale James nie był zainteresowany listą żądań i gróźb jakiegoś świra. Oczy wychodziły mu z orbit, gdy mówił roztrzęsionym głosem:
- Za dziesięć minut będę gotowy. Musimy ją znaleźć!
Harry przyglądał mu się przez chwilę, a choć James był pewien, że odmówi, w końcu kiwnął głową.
- Zgoda. Ale nie dzisiaj – zaznaczył – Przygotujemy się i wyruszymy jutro z samego rana. Znajdź Ala.
James stał jeszcze chwilę na korytarzu, usilnie próbując przekonać siebie, że to nie sen. Porwana. Została porwana. Aż w końcu w jego mózgu coś zaskoczyło. Jo jest w rękach groźnych szantażystów. Być może będą ją torturować, a kiedy dowiedzą się, że niczego nie ugrają na jej porwaniu, mogą chcieć się jej pozbyć.
                Wstrząsnął nim potężny dreszcz, a potem odwrócił się bez słowa i popędził do Wieży Ravenclawu.
               
                                                                                              *

                Podczas gdy ostatnie powozy, ciągnięte przez testrale odjeżdżały z dziedzińca, trzy osoby stały w Drzwiach Wejściowych, obserwując ich niewidzącym wzrokiem.
- Wasz tata powiedział, że nie mogę jechać – mówiła gorzko Rose – twierdzi, że wy dwaj i to zupełnie dość.
- I ma rację – odparł James nerwowo zerkając na drzwi, w których miał pojawić się Harry.
- Znajdziemy ją – rzekł Albus, ale nie wiadomo było czy przekonuje ich czy sam siebie.
- Dobrze, że pozwolił wam sobie towarzyszyć – dodała Red – Musiał odwołać swoją podróż.
James niecierpliwie potarł czoło. Od wczoraj nie spał, nie jadł i miał wrażenie, że przeszedł tysiąc mil, bo jedyne co robił to chodził tam i z powrotem.
- James – powiedziała cicho Rose – Carter jest twarda. Nie da się.
Albus pokiwał szybko głową. James wziął głęboki oddech.
- Zobaczysz – dodała Red – Skopie im wszystkim tyłki i oznajmi, że tylko się nudziła! A potem tu wróci, żeby łazić po zakazanych korytarzach i lochach i, żeby się na wszystkich drzeć, że jej psują intrygi! Będziecie razem szukać potworów i czarnoksiężników, albo po prostu łamać regulamin! Zobaczysz,  jeszcze wszystko będzie pięknie.

                Harry wyszedł na ciepły dziedziniec i poprawił okulary. Wpatrując się w szare stworzonko u swojej nogi skierował się w stronę swoich synów.
- Lola! – zawołał zdumiony Albus. Harry kiwnął głową, wpatrując się niepewnie w wilczka, którego prowadził, a który ciągle na niego warczał.
- Uznałem, że może być przydatna. Rose, mama na ciebie czeka – dodał w jej kierunku. Red skinęła głową, a potem szybko pocałowała Albusa i niezbyt przytomnego Jamesa w policzki, pomachała wujowi i ruszyła do zamku.
Harry stanął naprzeciw swoich synów.
- Jo i inni mogą być przetrzymywani wszędzie – powiedział poważnym, żołnierskim tonem – Łącznie z kwaterą główną wojsk skandynawskich, albo brytyjskiej opozycji. Nie mamy wsparcia, bo jeśli zagrozimy im w otwartej walce, mogą użyć zakładników jako tarcz. Musimy działać z ukrycia i po cichu. Wkradniemy się na ich teren i odbijemy ich. Chcę wiedzieć, że znacie ryzyko.
Jeden po drugim skinęli głowami. James wpatrywał się w Lolę, która odsunęła się od Harry’ego i stanęła koło jego nogi.
- W drogę – powiedział Harry i wskazał na bramy Hogwartu.
Ruszyli.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ







Posłowie
Dzień dobry, tu autorka!
Właśnie zakończyliśmy pierwszą część GGG. Dłuuuugi ten rozdział, co? :p Ale zawarłam tu wszystko co chciałam, nawet jeśli Wam się wydaje, że jest tu coś nieistotnego, to w następnych częściach może się okazać, że to niezwykle ważne wątki :P Nie ma Jomesa, cóż, nie obiecywałam happy endu J Ale mam nadzieję, że i tak choć trochę jesteście zadowoleni J

Sprawy techniczne – wakacje się kończą i nie mam już tyle czasu na pisanie, poza tym chcę odpocząć od opowiadania. Nie dlatego, że mi się ono nudzi (nigdy w życiu!), ale dlatego, że muszę poświęcić trochę czasu na inne rzeczy. Nie wiem kiedy pojawi się pierwszy rozdział 2 części, może za tydzień, a może za dwa miesiące.

Jako, że jednak za długo nie wytrzymam bez GGG, obiecuję już wkrótce dodać dużą zapowiedź 2 części, w której zdradzę co się będzie działo J 

W tym miejscu, chcę Wam podziękować. Za te 9 tysięcy wejść i fantastyczne komentarze, które uwielbiałam czytać tak samo jak pisać GGG! I nie mówię tu o komentarzach typu: świetny blog. Nie! Najbardziej doceniam te, w których wdajecie się ze mną w dyskusję, krzyczycie na mnie i narzekacie na bohaterów!:P Za to dziękuję Wam wszystkim a najbardziej oczywiście Zdemoralizowanej (za Jomesa), Roxanne Jagger (za bezwarunkową miłość do Rose i Scora), a poza tym foreverhappy, Zosi Kuchciak, Pannie Bez Gmaila, Calypso, Gabi, Lilianie Mielthown, Katerinie i Gallo Konio Anonim! J  I oczywiście wszystkim innym, niewymienionym, którzy tu zaglądają. 
Mam do Was prośbę. Wiem, że wielu osobom nie chce się nigdy komentować, ale jako, że jest to ostatni rozdział tej części, proszę, by pod tym postem każdy w miarę możliwości coś po sobie pozostawił. Choćby: cześć!

Tym rozdziałem żegnam się z Wami na jakiś czas, ale mam nadzieję, że będziecie tu zaglądać! Pozdrawiam bardzo ciepło!



Ginger :)