Ginger Golden Girls

10 czerwca 2014

Rozdział X

Obiecuję, że to będzie przyjemny lot  





               

                   Hałas setek par skrzydeł wypełnił Wielką Salę, jak zwykle w poniedziałkowy poranek. Jesse w ostatniej chwili zdążył odsunąć swój talerz z owsianką, kiedy brązowy puchacz wylądował koło Jo, niosąc w dziobie dwie gazety i wyciągnął nóżkę z woreczkiem na pieniądze.
- Znowu piszą o skandalu z szukającym Zjednoczonych? – zadrwił Jesse, gdy Jo rozkładała Proroka Codziennego.
- JASNA CHOLERA!!!
Jesse prawie opluł się owsianką. Połowa Gryffindoru zgodnie wlepiła w nią spojrzenia, ale Jo nie zwracała na nikogo uwagi.
- Co?! – zdumiał się Jesse i zajrzał jej przez ramię.
Na pierwszej stronie pod długim artykułem o zapowiadanym na przyszły miesiąc deszczu meteorytów, mały nagłówek głosił: „NIEPOKOJE W NORWEGII”. Oczy Jo poruszały się z prędkością światła, gdy go czytała.
- Co piszą? – zapytał szybko. Jo nie zwracała jednak na niego uwagi, więc przysunął się bliżej i też zaczął czytać.

                „Wczoraj doszło do tajemniczych incydentów na północy Europy. W Norwegii porwano troje dzieci obecnego szefa Aurorów, oraz córkę dyrektora Norweskiego Banku Czarodziejów. Ich rodzice zaapelowali do światowych mediów o rozpowszechnienie tej informacji i pomoc w poszukiwaniach. – Nowe władze Norwegii nie są tym za kogo się podają – oświadczył w rozmowie z Prorokiem Ole Eriksson, szef Aurorów i ojciec zaginionych dzieci.
                Przypomnijmy, że w lipcu Norwegia wybrała nowego Ministra Magii, Gustava Ankdala, zasłużonego członka Międzynarodowej Konwencji Czarodziejów, uznanego obywatela Norwegii, Kawalera Orderu…”
               
                Jesse przestał czytać, bo gazeta zniknęła mu sprzed nosa. Jo trzasnęła nią w stół a potem zmięła, prychając wściekle.
- Mógłbym skończyć? – zapytał uprzejmie Jesse, choć w jego głosie kryła się irytacja. Jo spojrzała na niego tak, że miał ochotę zamknąć się w sobie.
- Co za bzdury! – zawołała Jo, nie zwracając na niego uwagi. Jesse przyglądał jej się przez chwilę, a potem bezradnie wrócił do śniadania.
Jo w tym czasie uważnie obserwowała salę, w końcu zauważyła coś i szybko wstała.
               
Albus siedział przy stole Ravenclawu z Rose, która niemrawo grzebała łyżką w misce z owsianką. Jo bezceremonialnie wepchnęła się pomiędzy nich.
- Czytaliście? – syknęła. Red prawie podskoczyła przestraszona, a Al wyraźnie się ożywił.
- Jo! – uśmiechnął się – Co mieliśmy czytać?
- Proroka – szepnęła znowu konspiracyjnie – Piszą o Norwegii.
- O tym, że grozi Wielkiej Brytanii? – zapytał szybko Albus. Jo zrobiła kwaśną minę.
- Nie. A nie wierzę, że dziennikarze o tym nie wiedzą. Strasznie to śmierdzi.
- Więc co piszą? – zapytała z rezygnacją Rose. Jo potarła czoło.
- W Norwegii źle się dzieje. Porwano dzieci wysokich urzędników. Myślę, że tam się dopiero zaczyna. Pisali też o nowym Ministrze Magii, który jak na mnie jest bardzo podejrzany.
- Dlaczego? – zdumiał się Al.
Jo nachyliła się jeszcze bardziej, przez co wyglądali jakby knuli coś wyjątkowo wyszukanego.
- Szef Aurorów powiedział, że nie jest tym za kogo się podaje – wyjaśniła szeptem Jo – a Prorok pisze o nim poemat wyliczając jego tytuły.
- Co to wszystko znaczy? – zapytała z konsternacją Rose.
Jo zwyczajowo poklepała się po nosie.
- Że w Wielkiej Brytanii są zwolennicy wyjścia czarodziejów z ukrycia.

                                                     *

                Rose nuciła w głowie szybką piosenkę. Scarlett od dziesięciu minut darła się na nią tak głośno, że Red zastanawiała się, kiedy się w końcu zapowietrzy.
- SKOŃCZ! – zawołała w końcu, kiedy weszły do Wielkiej Sali – Nie będę chodzić na Transmutację, bo moja matka mnie irytuje – oświadczyła filozoficznie. Scarlett znowu otworzyła usta, więc Rose wróciła do swojej piosenki, ale szybko zapomniała tekstu.
                Przypadkiem usiadła koło Ala, przodem do stołu Slytherinu i jej wzrok napotkał chłodne spojrzenie Malfoya. Od dawna się nie kłócili, nawet kiedy wymieniali się opieką nad Frankiem, rzucali sobie tylko krótkie spojrzenia. Scorpius przestał przekonywać Red, że to nie on chciał ją przestraszyć w lochach, za co była mu zresztą wdzięczna, bo swoje wiedziała. Ale coraz częściej łapała się na tym, że tęskni za obrzucaniem się wyzwiskami i szczypaniem się na lekcjach.
- ROSE!!!
- Przecież cię słucham – mruknęła obojętnie, wciąż zagapiona na Malfoya, który dawno odwrócił wzrok. Albus pomachał jej dłonią przed nosem.
- Trzeba powiedzieć Jamesowi.
- Spoko.
- Wiesz o czym mówię? – dopytywał się Al. Rose wzruszyła ramionami i w końcu na niego spojrzała.
- O czym mówisz? – zapytała uprzejmie. Albus przewrócił oczami.
- Trzeba powiedzieć Jamesowi o tym artykule.
Rose skrzywiła się śmiesznie.
- Al, wiem, że masz swojego brata za kretyna, ale on chyba umie czytać?
- Nie widziałem go rano z gazetą – spierał się Albus.
- Więc Jo na pewno mu powie!
Przez twarz Albusa przemknął cień zadowolenia.
- To ona kazała mu o tym powiedzieć.
Rose zmarszczyła nos.
- Co oni znowu…
Albus przyjrzał jej się uważnie.
- Nic, nic! – zawołała szybko – Więc ja powiem Jamesowi, a Ty pałce z lwią grzywą.
I zabrała się za omleta z grzybami, a Albus mimowolnie zaczął sobie wyobrażać Scorpiusa z grzywą lwa.

                                                           *

                James był tego dnia tak nieprzytomny, że nieświadomie poszedł na wszystkie lekcje i jeszcze zachowywał się na nich spokojnie, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Do obiadu Dakota zdążyła siedem razy zapytać czy jest chory, a profesor Johnson zachowywała się, jakby podejrzewała go o coś strasznego. James natomiast nie zwracał na nikogo uwagi, zainteresowany tylko jednym faktem. Carter chciała się z nim umówić.
Niczym więcej…

- Chodź, Potter – James poczuł jak coś ciągnie go za rękaw kiedy zmierzał na obiad, a gdy spojrzał w dół zobaczył czerwone włosy Rose.
- O co chodzi? – zapytał zdumiony, ale kuzynka ciągnęła go już z powrotem, w kierunku schodów. Bezceremonialnie wskazała mu stopień, na którym skonsternowany usiadł, a sama stanęła nad nim tak, żeby widzieć go z góry.
- Nowy Minister Magii w Norwegii jest bardzo podejrzany. Dlaczego nie gadasz z Jo?!
James spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Podejrzany o co?
Rose nachyliła się nad nim.
- Szef biura aurorów mówi, że nie jest tym za kogo się podaje. Poza tym w Norwegii źle się dzieje, a Prorok coś ukrywa. Czemu Jo się do ciebie nie odzywa?
- Bo jestem palantem – warknął James, chyba zły bardziej na siebie niż Rose – Czemu Prorok miałby coś ukrywać?
- Nie piszą nic o groźbach, a skoro my to wyniuchaliśmy, oni na pewno też. Przestraszyłeś ją, czy dowiedziała się o innych dziewczynach?
- Dowiedziała się... Gdyby chcieli coś zataić, nie poruszaliby tego tematu!
Rose wykrzywiła usta.
- Coś musieli napisać, pewnie europejskie media aż huczą. Chcesz się spotykać z Jo?
James ani mrugnął.
- Kto by nie chciał? Musimy wziąć się do roboty i dowiedzieć się co to za drzewo, przez które są tu nasi starzy!
- Racja. A teraz słuchaj: jej też zależy. Spójrz choćby na inną dziewczynę, a osobiście umówię ją z kimś, przy kim o tobie zapomni!
I zamiatając czerwonymi włosami opuściła korytarz. James siedział na schodach póki z Wielkiej Sali nie zaczęli wylewać się ludzie. Dopiero wtedy wstał i zapominając o głodzie powlókł się na trening.

                                                         *

                We wtorkowy wieczór Jo siedziała w pustej klasie na czwartym piętrze i wertowała te księgi, których nie zdążyli jeszcze przejrzeć. Na biurku koło niej leżał rysunek drzewa, znaleziony przez Jamesa. Było już późno, dawno ogłoszono ciszę nocną i przerywało ją tylko miarowe przewracanie stron księgi. Drzwi do sali drgnęły i Jo szybko złapała za różdżkę, która leżała na jej kolanach.
- Co tu robisz? – do klasy wszedł James i ze zdumieniem spojrzał najpierw na górę książek, a potem Jo, która miała już mocno podkrążone oczy. Odłożyła różdżkę i usiadła.
- Szukam.
James zamknął drzwi i podszedł do niej, a potem usiadł naprzeciwko, nie śmiąc spojrzeć jej w oczy.
- Wpadłem na ten sam pomysł – powiedział cicho do swoich kolan. Jo też patrzyła na tom, który wertowała i powiedziała w jego kierunku:
- Nikt ci nie broni.
Siedzieli tak w milczeniu, przeglądając pożółkłe księgi, ani razu nie patrząc w swoją stronę. Czasem tylko James uchwycił kątem oka jak w jej włosach odbija się światło i za każdym razem wtedy miał ochotę paść na kolana i prosić, żeby mu wybaczyła. Ale wiedział, że nie o to jej chodzi.
Jo nie mogła się skupić na obrazkach, bo jego zapach dolatywał do niej i mącił jej w głowie. Bała się, że jeśli na niego spojrzy, zapomni o wszystkim, o czym przecież musi pamiętać…
 Więc siedzieli tak przerażeni i bezradni.

                                                            *

                Albus skończył patrol i skierował się prosto do klasy na czwartym piętrze. Był pewien, że mimo późnej pory i zakazu przebywania poza swoją wieżą, Jo będzie siedziała tam do późna. Nie chcąc jej wystraszyć, bardzo delikatnie pchnął drzwi na cal, tak, żeby móc chwilę na nią popatrzeć. Ale to co zobaczył sprawiło, że poczuł ostre ukłucie. Jo i James siedzieli naprzeciw siebie, pochyleni nisko, jakby nie przeszkadzała im cisza i wystarczała im tylko swoja obecność. Może i byli skupieni na przeglądaniu książek, ale Al miał wrażenie, że jest między nimi gęste napięcie. I bał się go przerywać. Z ciężkim sercem, ostrożnie zamknął drzwi.

                                                          *

                Minął tydzień, a Jo i inni nie znaleźli żadnych wskazówek. W Proroku nie ukazał się już żaden artykuł o Norwegii i nic nie zapowiadało, żeby mieli się dowiedzieć czegoś nowego. Jo nie rozmawiała więcej z Jamesem, Rose zaczynała wpadać w irytującą melancholię, Scorpius z nudów zaczął biegać z Frankiem po błoniach, a Albus przeżywał trudne chwile. Może wcześniej nie chciał tego dostrzec, ale między Jamesem a Jo było coś, w co nie chciał się mieszać. Dopiero teraz to dostrzegł. Jo rzucała jego bratu krótkie, pełne napięcia spojrzenia, a James właściwie prawie nie spuszczał z niej wzroku. Od dawna nie widziano go też z jakąś rozchichotaną ślicznotką, których zwykle pełno było wokół niego. Tego wszystkiego Albus nie mógł zignorować i postanowił przynajmniej spróbować zapomnieć o Jo.
                Nadeszła sobota i wyczekiwany mecz Gryffindor – Hufflepuff. Po śniadaniu Albus wybierał się sam na boisko, bo Rose zgubiła różdżkę i razem ze Scarlett przekopywały całą wieżę Ravenclawu, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Oczywiście robiła go głównie Red…
                Był już przy Drzwiach Wejściowych, kiedy ktoś pociągnął go za koszulkę. Jo w niebieckiej czapce, naciągniętej tak nisko, jakby ubierała ją zatroskana mama niesfornego dziecka, uśmiechała się do niego szeroko.
- Mogę iść z tobą? – zapytała, kiedy mimowolnie ruszyli, bo połowa szkoły wychodziła w tym samym momencie. Al zamrugał z zaskoczenia.
- No jasne… Ale wiesz, że gra Gryffindor?
Jo machnęła ręką.
- Taaa, no i co?
Albus zarechotał i pociągnął ją za sobą.
- Powinnaś kibicować… swojemu bratu – dodał szybko po krótkim wahaniu. Jo wzruszyła ramionami.
- On ma całe stado fanek – powiedziała dziwnie twardym głosem a Al wiedział już, że żadne z nich nie mówiło o Cameronie. Jednak wcale nie napawało go to radością. Więc przyszła do niego, bo dowiedziała się, że James jest dupkiem? Nim zdążył ją o to zapytać znowu się odezwała:
- Rzadko ostatnio gadamy. Tęskniłam za tobą – Albus poczuł jakby coś ciężkiego z jego klatki piersiowej opadło do żołądka. Nawet nie śmiał na nią spojrzeć… Nawet nie wiedział co odpowiedzieć. Na szczęście weszli już na stadion, który zapełniał się miarowo i usiedli razem w najwyższym rzędzie trybun Ravenclawu.

                                                            *

                James nie denerwował się meczem. James rzadko denerwował się czymkolwiek. Pod tym względem chyba odziedziczył pewność siebie po matce… Idąc na boisko do quidditcha gwizdał sobie wesoło, oglądając zapełniające się trybuny. Mina zrzedła mu dopiero, kiedy tuż przed szatnią zobaczył parę nielubianych okularów.
- Tata? – zapytał posępnie. Po co tu przylazł? Harry zaczekał aż James podejdzie bliżej.
- Chcę życzyć ci powodzenia – powiedział i wyciągnął rękę, żeby poklepać go po ramieniu. James zaniemówił.
- Eee… Dzięki – odparł po chwili. Harry spojrzał w niebo.
- Dobra widoczność. Ale jest zimno, a ty nawet się nie rozgrzałeś…
I odszedł a James uśmiechnął się drwiąco. Oczywiście, że wcale nie chciał podnieść go na duchu a wytknąć błędy. Typowe. Kręcąc głową powlókł się do szatni.

                Ogłuszające brawa i ryki tłumu wprowadzały na boisko drużynę Gryffindoru. Fiona Richmond nie podzielała tego entuzjazmu:
FANKI SZALEJĄ, BO NA BOISKU SĄ JUŻ NASZE CIASTECZKA… TAK, SORRY, PANI DYREKTOR! JAK MÓWIŁAM SĄ CIASTECZKA… SKŁAD DRUŻYNY GRYFONÓW NA DZISIAJ: KAPITAN – CAMERON CARTER…
Piski zaczęły zagłuszać Fionę, kiedy Cameron pomachał trybunom.
TAK, TAK… JEST BOSKI. DALEJ: PAŁKARZE – JESSE ATWOOD, FRED WEASLEY, OBROŃCA – JAMES POTTER…
Mało kto usłyszał czy Fiona przedstawiła szukającą i ścigających, bo kiedy na boisko za Cameronem weszli Jesse, Fred i James publika oszalała. Dziewczyny piszczały, bo wszyscy czterej byli wyjątkowo przystojni, a chłopcy kibicowali im, bo byli świetnymi zawodnikami.
                Kiedy Cameron podał rękę kapitanowi Hufflepuffu, James wzbił się w powietrze i zrobił rundę honorową nad trybunami Gryfonów. Nie udało mu się jednak wypatrzeć Jo. Chciał na nią spojrzeć, był pewien, że będzie mu się lepiej grało. Nie przyszła?

                                                             *

                Albus walczył z samym sobą. Czuł, mimo bezgranicznej niechęci do tego faktu, czuł, że Jo lubi Jamesa. Ale przyszła dziś do niego. Powiedziała, że za nim tęskniła… A teraz siedzi obok, paplając wesoło i bardziej interesując się tym co Al myśli o Proroku Codziennym niż meczem, w którym gra James.
- Mówię ci – mówiła kręcąc filozoficznie głową – ta gazeta zawsze była zaplątana w dziwne układy i tym razem też jest od nich uzależniona. Dziennikarze powinny pójść tropem tego aurora i wyniuchać czemu Minister Magii „nie jest tym za kogo się podaje”. A oni wyliczają mu ordery!
- Jo – powiedział spokojnie Al.
- Co?
- Oglądaj mecz.
Ale Jo nie kręcił quidditch. Po pierwszych dwóch golach, które wbił Puchonom jej brat zaczęła wykręcać sobie ręce.
- To nie ma najmniejszego sensu – przekonywała Ala – dwanaście osób robi co w ich mocy przez kilka godzin, po to, żeby jedna złapała piłeczkę za sto pięćdziesiąt punktów i wszystko zepsuła.
Głowa Ala obracała się w jej kierunku w zwolnionym tempie.
- To. Ma. Sens.
- Ehe.
- Nie denerwuj mnie!
- To mi wytłumacz!
Albus westchnął głęboko a potem zebrał całą cierpliwość na jaką go było stać i zaczął jej tłumaczyć.
                Po pół godzinie Gryffindor wygrywał osiemdziesiąt do zera po kilku znakomitych akcjach Camerona i Jamesa. Do uszu Jo dolatywały zachwycone piski i wrzaski, za każdym razem gdy Potter dotknął kafla. Nie zwracała na nie uwagi i wsłuchiwała się w Albusa. Był zabawny. I słodki. Czemu wcześniej tego nie widziała? Był zupełnym przeciwieństwem Jamesa i wcale nie świadczyło to na jego niekorzyść…
NO I PO MECZU.
Fiona Richmond obwieściła koniec wyjątkowo wynudzonym głosem.
GRYFFINDOR WYGRYWA DWIEŚCIE TRZYDZIEŚCI DO ZERA Z HUFFLEPUFFEM. SZOK I NIEDOWIERZANIE.
                Trybuny zaczęły pustoszeć, drużyny zniknęły w szatni a Jo i Albus nie ruszali się z miejsc.
- Przekonałem cię? – dopytywał się Al z udawaną powagą. Jo przewróciła oczami.
- Tak. Rola szukającego w drużynie jest logiczna i absolutnie niepozbawiona sensu.
I szybko się odsunęła, bo otwarta dłoń Albusa niebezpiecznie zbliżała się do jej potylicy.
- Przewiozę cię kiedyś samochodem to zobaczysz co to jest sport dla twardzieli! – zawyrokowała celując palcem w niebo. Albus zarechotał.
- Chodź.
Jo uniosła brwi ze zdumienia ale on już wstawał i ciągnął ją za rękę.
- Wracamy?
- Nie. Pokażę ci co to jest adrenalina.

                                                           *

- Stary, takiego wyniku nie mieliśmy nawet dwa lata temu, kiedy w Ravenclawie wszyscy grali z gorączką! – Jesse był tak nabuzowany, że od piętnastu minut nie zdołał się przebrać, bo chodził po szatni w tę i z powrotem.
- Mamy zajebistą przewagę – dodał Fred.
- Na mecz ze Slytherinem nie biorę miotły – stwierdził James. Reszta zarechotała głośno a potem zaczęli wychodzić z szatni. Za drzwiami natknęli się na osowiałą drużynę Puchonów. Ich kapitan Adam Finn, znany kujon, który nie wiedzieć czemu grał w quidditcha, łypnął groźnie na Camerona znad grubych okularów.
- Moje gratulacje, Carter – powiedział sucho – jakbyś jeszcze miał takie wyniki w nauce jak w quidditchu, mógłbyś być z siebie zadowolony.
Cameron i James wymienili spojrzenia. Ten pajac sobie kpi?
- Finn, kto cię wybrał kapitanem? – odezwał się Jesse, który w końcu się przebrał i wyszedł z szatni – Koło emerytowanych prefektów?
Gryfoni ryknęli śmiechem, a Finn wypiął dumnie pierś.
- Odpowiedziałbym ci coś, Atwood ale to ja a nie ty, jadę na olimpiadę z Zaklęć, więc zamiast patrzeć na ciebie, przygotuję się do niej, żeby godnie repreze…
- Zamknij się, na Merlina! – zawołał James z niedowierzaniem – zjeżdżaj do tych swoich Zaklęć i więcej się nie odzywaj do normalnych ludzi…
Finn nabrał powietrza w płuca i znowu miał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie między drużynę Hufflepuffu wpadła znikąd mała osóbka z rudymi włosami, która najwyraźniej chwilę wcześniej się pośliznęła, bo złapała się szaty szukającego Puchonów i pisnęła głośno. Gryfoni znowu parsknęli śmiechem. Tymczasem Lucy Weasley złapała równowagę i wycelowała w Jamesa palec.
- James! – pisnęła oskarżycielsko, choć miała wyjątkowo spłoszony wzrok.
- Tak, Lucy? – zaśmiał się Potter. Lubił swoją kuzynkę, ale jej wieczna niezdarność wszystkich już męczyła – Co tu robisz?
- Przyszłam, żeby zobaczyć czy zostawiliście szatnie w należytym porządku i…
- CO? – przerwał jej ze zgrozą Jesse – Nie masz co robić? – zapytał przerażony. Lucy poczerwieniała jak piwonia i szybko przeniosła wzrok na Jamesa, ignorując Jessiego.
- Słyszałam co mówiłeś do Adama – powiedziała z wyrzutem, w akcie chorobliwej odwagi – Nasza drużyna dała z siebie wszystko i nie powinniście…AAA!!!
Lucy zrobiła krok do przodu, znowu pośliznęła się na trawie i runęła jak długa, a czternaście osób rzuciło jej się na ratunek, w tym siedem kładąc się ze śmiechu.
- Kuzynka, czy ty kiedyś złapiesz równowagę? – zapytał Fred, nie mogąc się powstrzymać. Cameron podał jej rękę, ale Lucy zawstydzona i wściekła odepchnęła ją i pozwoliła się podnieść pałkarzowi Puchonów.
- Dobra, Lucy – powiedział James w geście poddania się, choć cały trząsł się ze śmiechu – przepraszamy, że byliśmy niemili. Więcej nie będziemy.
Lucy obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, a potem zaczęła tak energicznie czyścić szatę, że uderzyła łokciem obrońcę Puchonów w kolano, aż jęknął. Jesse musiał przytrzymać się Freda, żeby nie upaść.
– Chodźmy już – zarządził James – trzymajcie się, frajerzy, pa Lucy!
- JAMES!!!

                                                          *

                Drużyny Gryfonów i Puchonów zeszły w końcu z boiska, a Jo i Albus zakradali się do szatni od strony trybun.
- Powiesz mi co robimy? – dopytywała się Jo naciągając czapkę na uszy, bo robiło się coraz zimniej. Albus nie odpowiedział tylko pociągnął ją za sobą. Rozglądając się do koła wyjął różdżkę i stuknął nią w zamek do szatni a potem wciągnął Jo do środka.
- Włamujemy się i kradniemy miotłę! – oświadczył znowu zaczynając się rozglądać. Jo klasnęła w ręce ale natychmiast spochmurniała.
- Spodobało mi się tylko trzy czwarte tego zdania – stwierdziła zakładając ręce na piersi.
- Mam! – Albus podszedł do ławki, na której spod sterty ubrań wystawały witki miotły, wyjął ją i zarzucił sobie na plecy – Zawsze ktoś zostawi… Jeśli nie lubisz latać to znaczy, że nie miałaś okazji lecieć ze mną!
Jo cofnęła się o krok.
- Chyba żartujesz.
Albus wyszczerzył zęby.
- Nie mówiłam, że nie lubię latać, tylko, że jest za dużo punktów za złapanie znicza!!! – darła się Jo, teraz już bardzo zdenerwowana. Albus przestał się śmiać.
- Boisz się latać?
Jo stwierdziła, że nie zniży się do tej odpowiedzi.
- Niczego się nie boję – stwierdziła z godnością. Al zrobił parę kroków.
- Masz lęk wysokości? – zapytał z niedowierzaniem.
- Jeśli już musisz wiedzieć… - zdenerwowała się znowu – to mój brat – kretyn zabrał mnie na przejażdżkę jak miałam cztery lata. W połowie drogi postanowił zeskoczyć z miotły, bo uznał, że tak nauczę się ją prowadzić…
Al zrobił wielkie oczy.
- Nie nauczyłaś się? – zapytał ostrożnie. Jo prychnęła.
- Można tak powiedzieć! Rąbnęłam w komin piekarni za naszym domem a potem spadłam do zbiornika z mąką. Dzieci sąsiadów śmiały się ze mnie, póki nie rozkwasiłam im nosów dwa lata później…
Albus prawie leżał słuchając tej historii, na co Jo tylko jeszcze bardziej się wkurzyła, odwróciła się i chciała wyjść. Al był jednak szybszy, złapał ją przed drzwiami i obrócił w swoją stronę.
- Daj spokój, to było dawno – mówił patrząc jej trochę nieśmiało w oczy – obiecuję, że to będzie przyjemny lot i nic ci się nie stanie.
Jo badała go wzrokiem przez długą chwilę.
- Zgoda.

                Nie unieśli się nawet na wysokość słupków do quidditcha, bo Jo obejmowała Albusa tak mocno, że bał się unosić wyżej, żeby jej jeszcze bardziej nie przestraszyć. Poza tym bał się, że pękną mu żebra.
                Jo przez pierwszych kilka minut oddychała spazmatycznie, nie mogąc zapomnieć o traumie z dzieciństwa. W końcu jednak zaczęła się uspokajać. Al tak jak obiecał leciał powoli i dość nisko za co była mu wdzięczna. I ukradł miotłę! On, Albus Potter, prefekt i wzorowy uczeń! Miała ochotę parsknąć śmiechem. W końcu kiedy prawie się rozluźniła poczuła, że zaczynają się zniżać.
                Albus czuł się jakby dostał gorączki. Przez cały czas przylegała do jego pleców a jej bliskość sprawiała, że jego skóra wrzała. Zapomniał o Jamesie. Zapomniał chyba nawet sam o sobie.
               
                Wylądowali i Jo uśmiechnęła się radośnie, a tego już było dla Ala za wiele. Cisnął miotłę za siebie i pewnie podszedł do niej tak, że była na wyciągnięcie ręki. Przestała się uśmiechać, trochę oszołomiona jego miną i tą ciszą.
- Al?
- Jo.


                Jeden krok. Przycisnął usta do jej ust. Zaskoczona zamarła i przymknęła oczy. Musnął ją kilka razy. Smakowała lepiej niż sobie wyobrażał, a marzył o tym setki razy. Bał się, że nie będzie mógł się odsunąć a musiał na nią spojrzeć. 
                Wypuścił ją i poczekał aż otworzy oczy.