Ginger Golden Girls

29 marca 2014

Rozdział IV

Po co mi miotła? Wystarczą mi twoje włosy





Albus obudził się, kiedy zadzwonił jego budzik. Czując piasek pod powiekami zwlókł się z łóżka i poszedł do łazienki. Nie zamierzał budzić Rose. Wiedział, że i tak nie wstanie po dwóch godzinach snu. Przypiął swoją nową odznakę i udał się na śniadanie.
                Przy stole Gryffindoru zwolnił. Omiótł go wzrokiem ale nigdzie nie znalazł Jo. Nie widział też swojego brata-kretyna, ale tym się akurat nie przejął. Usiadł ze Scarlett i zabrał się za omleta z grzybami i natychmiast parsknął śmiechem. Do Wielkiej Sali wszedł Scorpius, który był tak zaspany, że wlazł w profesor Johnson i został odprowadzony do stołu Slytherinu za ucho. 

                                                               *

- Bardzo dziękuję – rzucił rozeźlony Scorpius do wściekłej Johnson. Nauczycielka Zaklęć pogroziła mu jeszcze palcem i odeszła.
- Stary! – Blake na jego widok roześmiał się i podsunął mu kawę – Coś ty robił?
Scorpius nie odpowiedział tylko nalał sobie kawy i wziął kilka dużych łyków.
- Polazłeś za Carter – przypomniał sobie Blake – Co robiliście? – zainteresował się. Scor spojrzał na niego protekcjonalnie.
- Czytaliśmy „Historię Hogwartu”! – burknął – Polazła podsłuchać McGonagall.
Blake wyglądał na zdumionego.
- Po co podsłuchiwać McGonagall? – zapytał teatralnie.
Scor nie zwracał na niego uwagi. Przyciągnął sobie pieczone kiełbaski i nałożył ich cały talerz.
- Potterowie i Weasley wpadli na ten sam pomysł.
Blake odwrócił się do niego ze złośliwym uśmiechem.
- Rose Weasley?
- Nie stary, Hugo – powiedział obojętnie Scorpius. Ale Blake nie dał się zwieść.
- Mów co chcesz, przyjacielu – oświadczył Currington – ale Red podoba się wszystkim. A tobie to już zwłaszcza.
- Jebnij się w łeb – odparł spokojnie Malfoy.
- Zakazany owoc… - zaśpiewał Blake. Scorpius nie przerywając jedzenia, wsadził mu pięść w brzuch. 

                                                              *

Jo obudziła się dziesięć minut przed drugim śniadaniem. W panice zerwała się z łóżka, ubrała co akurat miała pod ręką i popędziła do Wielkiej Sali. Po paru krokach wiedziała już, że ma przegwizdane.
- DZIEŃ DOBRY! – usłyszała, kiedy udając, że nie istnieje przecinała stół Gryffindoru. Westchnęła i zatrzymała się, a chwilę później stanęła oko w oko z ukochanym braciszkiem. Cameron z rękami założonymi na piersiach świdrował ją wzrokiem.
- Wczorajsza uczta i dzisiejsze śniadanie! – wycelował w nią palec – Gdzieś ty była?!
Jo zmrużyła oczy.
- Nie celuj we mnie – warknęła – mówiłam ci sto razy, że mogę robić co chcę! – zawołała a kilka głów obróciło się z ciekawością. Cameron patrzył na siostrę z oburzeniem.
- Gdzie byłaś? – powtórzył.
- Moja sprawa – upierała się Jo. Stali tak naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem, póki nie pojawił się Jesse.
- Rodzinka w formie, co? – zadrwił. Poklepał Camerona po plecach i zagarnął Jo na drugi koniec stołu.
- Dzięki – bąknęła.
- Gdzieś ty była w nocy?! 

                                                                *

                              Rose biegnąc przez cały zamek zastanawiała się czy ma właściwie pecha czy szczęście. Wstała akurat na pierwszą lekcję Transmutacji ze swoją matką. Nie miała jednak czasu, żeby się zdecydować. Głodna, z krawatem luźno przewieszonym przez szyję i zasapana wpadła do klasy, kiedy wszyscy już siedzieli. Hermiona rzuciła jej krótkie spojrzenie, ale nic nie powiedziała, co zdziwiło Rose. Zazwyczaj jej matka nie umiała się powstrzymać przed powiedzeniem czegoś…
- Dzień dobry – powiedziała Hermiona uprzejmie, kiedy Rose zajmowała miejsce koło Scarlett. Klasa odpowiedziała chórem „dzień dobry”, a Rose przewróciła oczami.
- Z tego co mi wiadomo, jesteście na dość wysokim poziomie… – mówiła Hermiona ale Rose jej nie słuchała. Wszyscy do koła niej wpatrywali się w jej matkę prawie nie oddychając. Rose ziewnęła potężnie.

- Rose, zaczekaj! – Red jęknęła. Hermiona machała do niej z entuzjazmem.
- Jak mi poszło? – zapytała przejęta.
 - Wspaniale – burknęła Rose – Eddie prawie się posikał.
Hermiona spojrzała na nią z góry.
- Nie widziałam cię dzisiaj w Wielkiej Sali – oświadczyła nagle, a Rose poczerwieniały policzki. Zawsze to robiła, atakowała w najmniej spodziewanym momencie.
- Musiałam się nagadać ze znajomymi – powiedziała spokojnie, patrząc na swoje trampki.
- Scarlett jadła z Albusem.
- Mam innych znajomych.
- Powinnaś się pospieszyć na Zielarstwo.
Rose miała wielką ochotę pokazać jej język. 

                                                                   *

                              Dochodziła dwunasta, kiedy do dormitorium Jamesa wpadł huragan. Tak pomyślał na wpół śpiąco. Po dziesięciu sekundach był już jednak zupełnie wybudzony i stwierdził, że to nie kataklizm a Dakota ściągnęła z niego kołdrę i wyrzuciła jego poduszkę, tak, że rąbnął głową w ramę łóżka.
- Zwariowałaś?! – zawołał z pretensją. Dakota stała nad nim z różdżką w ręce.
- Dzień dobry, James – zaśpiewała – mamy południe. Zechcesz wstać?
James naburmuszony zaczął przecierać oczy. 
- Co mieliśmy? – zapytał podchodząc do szafy. Dakota szybko się odwróciła, a James zarechotał.
- Dwie godziny Eliksirów i Zaklęcia. Gilbert i Johnson pytali czy spotkało ich to niewiarygodne szczęście i największy leser w szkole rzucił ich zajęcia.
James naciągnął na siebie szatę i wyszczerzył zęby.
- Moja sława mnie przerasta.
- Ruszaj się – warknęła Dakota – musimy biec na Opiekę do Hagrida.
- Tak jest, mój kapitanie!
- Gdzieś ty w ogóle wczoraj był? – pytała Dakota, kiedy wychodzili z jego dormitorium.
- Tu i tam. Jakbym ci powiedział, dałabyś mi szlaban – mruknął otwierając przed nią portret. Dakota spiorunowała go wzrokiem – A dziś już jeden mam – dodał kwaśno.
- MASZ SZLABAN PIERWSZEGO DNIA SZKOŁY?!
- Trzeba szanować tradycję! – oznajmił, klepiąc ją w tyłek, za co dostał z całej siły z łokcia. 

                                                               *

                              Po obiedzie Albus i Rose, Jo, James i Scorpius pojawili się w gabinecie woźnego.
- Wspaniale – rzucił na ich widok. James jęknął.
- Co mamy robić? – zapytał Al. Crosby wstał i bez słowa poszedł do drugiego pomieszczenia. Rose i James wymienili przerażone spojrzenia, Al wpatrywał się w Jo, a Scorpius starał się od nich wszystkich odsunąć, co było trudne w ciasne kanciapie. Po chwili Crosby wrócił, niosąc pięć mioteł. James klasnął w ręce.
- Super, będziemy latać? – zapytał, na co Rose prychnęła. Jej wieloletnie doświadczenie szlabanów u woźnego podpowiadało jej, że prędzej McGonagall ubierze krótką sukienkę, niż Crosby pozwoli im robić coś co lubią.
- Nie, panie Potter – oświadczył jadowicie – będziecie zamiatać.
- Zamiatać? – powtórzył Scorpius, z takim przerażeniem w głosie, jakby kazali mu wyskoczyć przez okno.
- Ha ha ha ha – zaśmiała się złośliwie Rose, patrząc na Scorpiusa – książę ubrudzi rączki!
- Po co mi miotła? – zapytał podobnym tonem Scor – wystarczą mi twoje włosy!
- Dość! – zawołał Crosby, bo Rose już zmierzała w jego kierunku – Zabierać miotły i wynocha!
- Co mamy pozamiatać? – zapytała jeszcze Jo, kiedy Al i James niepewnie chwycili stare miotły.
Crosby uśmiechnął się szeroko, rozciągając wszystkie zmarszczki na twarzy.
- Cały zamek, oczywiście. Bez różdżek – dodał – wszystkie na stół. Co pół godziny będę sprawdzał czy pracujecie.
James wyglądał jakby zamierzał mu przyłożyć, więc Jo szturchnęła go delikatnie. Rose i Malfoy nadal sztyletowali się wzrokiem, więc Albus wyprowadził kuzynkę. Reszta powlokła się za nim.
- Stary, pier…
- Nie kończ – warknął Albus do Jamesa. Ten tylko wzruszył ramionami i zatrzymał się, czekając na Jo.
- Jak tam największa buntowniczka w szkole? – zaśmiał się, zerkając na nią. Była ładna. Podobały mu się jej jasne włosy i różowe usta. Malowała je czymś, czy takie już były?
Jo się zaśmiała.
- Wstała wcześniej niż ty – odparła. James uniósł brwi.
- Zauważyłaś, że mnie nie ma? – zapytał sprytnie. Idący przed nimi Albus rzucił im długie spojrzenie, ale James nie zwracał na niego uwagi. Jo zrobiła zdziwioną minę.
- Tak, chciałam pogadać o tym co wczoraj usłyszeliśmy – powiedziała przyglądając mu się uważnie. Jamesowi zbladła mina.
Doszli do Wielkiej Sali i spojrzeli po sobie ponuro.
- Biorę to skrzydło – oznajmiła Rose wskazując na korytarz po lewej.
- Więc ja to – powiedziała Jo kierując się w przeciwną stronę.
- Ja pójdę do sowiarni, tam jest największy syf – westchnął Albus.
- Zostały lochy – podsumował James a Scorpius bez słowa się oddalił – Wielka Sala i Wieża Astronomiczna – dodał robiąc minę.
- To będzie wspaniały wieczór – powiedziała grobowym tonem Rose. 

                                                           *

                              Cztery godziny później ciężko było stwierdzić, które z nich ma gorszy humor. Najlepiej chyba miała się Jo, która spędziła ten czas na snuciu teorii dotyczących Trzech Królestw. Tak się zamyśliła, że nie zauważyła Jamesa, który przyglądał jej się od dłuższego czasu.
- Skończyłeś już?! – zawołała z wyrzutem.
- Dwie godziny temu – odparł. Opierał się luźno o ścianę i patrzył na nią rozbawiony – przekupiłem jakąś Puchonkę, żeby pożyczyła mi różdżkę – dodał mimochodem.
- I stoisz tu od dwóch godzin? – zapytała podejrzliwie Jo.
- Nie, byłem w kuchni. Skrzaty domowe robią zapiekankę na kolację – poinformował ją.
Jo odstawiła miotłę.
- Że też na to nie wpadłam! – zawołała uderzając dłonią w czoło. James zarechotał. Zrobił parę kroków w jej stronę.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć – powiedział tonem, którego Jo nadal nie umiała rozpoznać – Chciałaś ze mną porozmawiać.
- Chciałam porozmawiać ze wszystkimi – poprawiła go – Znajdźmy ich. Pewnie już skończyli. 

                                                              *

                              Scorpius nie nauczył się dziś zamiatać. Od tego miał ludzi. Odczekał aż Crosby sprawdzi „jego” pracę, cisnął miotłą w kąt i udał się do lewego skrzydła. Red siedziała na ławce w sali OPCM, a jej miotła stała oparta o ścianę.
- Zawsze byłem pewny, że nadajesz się tylko do sprzątania – powiedział głośno, wchodząc do sali. Rose obróciła się szybko – ale nawet tego nie potrafisz.
- Ach, to ty – powiedziała zdawkowo Rose – tak właśnie myślałam, że czuję żel.
- Nie myślałaś o farbie do włosów?
- A Ty?
- Tu jesteście! – Rose i Scorpius nie spuszczali z siebie wzroku, kiedy do klasy wpadła Jo i James.
- Musimy pogadać – oznajmił James, a potem wycelował palcem w Scorpiusa – bez ciebie.
- Och – jęknął teatralnie Scor – tak bardzo chciałem z tobą pogadać, Potter.
- W końcu! – w drzwiach pojawił się Albus – Szukam was od pół godziny!
- Skończyliście? – zapytała uprzejmie Jo patrząc kolejno na Rose, Scorpiusa i Jamesa – Bo mamy chyba ważniejsze sprawy.
Albus zamknął drzwi i usiadł na ławce. Scor jak zwykle wycofał się na parę kroków.
- No więc Norwegia, co? – mówiła dalej Jo, domyślając się, że w swoim towarzystwie reszta nie zacznie szybko mówić – Niezły burdel.
James zarechotał.
- Nie mam pojęcia co to za czarodzieje – powiedział zajmując miejsce koło Rose – Jak właściwie doszli do władzy? Musi ich być bardzo wielu…
- Może mają armię – podsunęła Rose.
- Albo znają się na szantażu – dodał Al.
- Myślicie, że Wielka Brytania zdoła się obronić? – zapytała Jo, siadając na parapecie. Scorpius prychnął.
- Garstką aurorów?
Wszyscy się zamyślili.
- Bardziej mnie martwi co tu robią wasi rodzice – powiedziała w końcu Jo.
- Mnie też – mruknął skwaszony James.
- Usłyszeliśmy wczoraj coś dziwnego – przypomniał sobie nagle Albus i zwrócił się do Jo – pamiętasz? Wracali skądś i mówili o tym, że przesunęły się granice… Wspominali też coś o centaurach…
Jo pokiwała głową.
- Twoja mama była tym bardzo zmartwiona – powiedziała do Rose.
- Ona lubi się martwić – bąknęła Red – ale te granice… Nie mam pojęcia o co może chodzić. Skąd właściwie wracali?
- Z Zakazanego Lasu – powiedział Scorpius nie patrząc na nią.
- CO?! – krzyknęli jednocześnie Jo i James.
- Poleźli w środku nocy do Zakazanego Lasu? – zdumiał się Albus.
- To Harry Potter – zadrwił James. Al posłał mu rozeźlone spojrzenie.
- Tylko ty masz z tym problem.
- Musimy tam iść! – zawołała Jo, nim bracia skoczyli sobie do gardeł.
- Gdzie? – zapytała zdziwiona Red.
- Do lasu – odparła spokojnie Jo. Reszta wlepiła w nią spojrzenia.
- No nie wiem… - zastanawiała się Rose.
- A co to da? – zapytał Albus – nawet nie wiemy co tam robili.
- Gadali z centaurami – przypomniał mu chłodno Scorpius.
- Idę z tobą – oświadczył James.
Jo zeskoczyła z parapetu.
- No to ustalone!
Albus zmarkotniał, ale nie zamierzał być w tyle.
- Powinnyście ubrać kurtki – powiedział do Jo i Rose.
- Hej, moment! – zaprotestowała Red – nie dzisiaj. Wczoraj poszliśmy na spontaniczną akcję i dzisiaj pół dnia zamiataliśmy zamek – przypomniała im.
- Masz rację – mruknęła Jo, choć nie kryła rozczarowania. James na ten widok uśmiechnął się kątem ust.
- W takim razie jutro – powiedział i też się podniósł.
- Piszesz się? – zapytała Jo Scorpiusa. Red nabrała powietrza w policzki a James automatycznie się najeżył. Scorpius uniósł drwiąco brwi.
- Nie potrzebuję eskorty, żeby pójść do lasu.
I odwrócił się do wyjścia.
- Wpadniemy po ciebie przed dziesiątą! – zawołała Jo do jego pleców, a potem zachichotała.
- W takim razie ustalone – powiedział Albus i otworzył drzwi przed Jo.

- Że też to ja jestem głosem rozsądku… - mruknęła zdumiona Rose, po czym opuścili klasę.

25 marca 2014

Rozdział III

Wolę jazdę samochodem




- Szlaban! – oznajmił woźny patrząc kolejno na umazaną gęstą cieczą Rose, wściekłego Albusa, Jo, która trzymała się za kostkę i Scorpiusa w podartej bluzie. Tylko James stał spokojnie.
- Ale… - zaczęła Rose.
- CISZA! – zawołał Crosby – po lekcjach macie się zgłosić do mojego gabinetu.
James westchnął ciężko. Była piąta rano, za trzy godziny zaczną się lekcje, a po nich nie pójdzie spać, tylko na głupi szlaban.
- Do łóżek! – wrzasnął Crosby, i jedno po drugim opuścili klasę wróżbiarstwa. 

                                                               *

Pięć godzin wcześniej
               
                James naburmuszony szedł przed Rose, oświetlając drogę różdżką. Wolałby pójść z tą blondynką. Miała taką ikrę, że dziwiło go, że jej wcześniej nie zauważał. Ale jak zwykle wszystko co najlepsze trafiało się jego bratu.
- Łazimy po tym piętrze od pół godziny – szepnęła Rose, której kleiły się już oczy – na pewno ich tu nie ma. Zresztą – dodała ironicznie – naprawdę sądzisz, że na piętrze, na którym są Zaklęcia może być coś ciekawego?
- Prowadź, mistrzu intrygi – syknął James i ukłonił się teatralnie. Rose zapaliła swoją różdżkę i ruszyła w przeciwnym kierunku. 

                                                                *

Jo nie miała pojęcia, że Albus przygląda jej się uważnie. Krążyli po lochach nasłuchując każdego odgłosu.
- Nie boisz się ciemności? – zapytał w końcu Al. Oboje uzgodnili, że nie zapalą różdżek, bo puste lochy natychmiast rozjarzyłyby się i ściągnęły na nich uwagę. Ale był pewny, że dziewczyna po dwóch krokach lub spotkaniu ze szczurem zacznie wrzeszczeć. Tymczasem ona szła pewnie przed siebie. Ba, chyba nawet nie zależało jej na jego obecności!
- Nie – odpowiedziała krótko – lubię ciemność.
- Lubisz ciemność – powtórzył osłupiały Al.
- I deszcz – dodała kiwając głową – Ale nie tak romantycznie – skrzywiła się, jakby przełykała coś gorzkiego – lubię ten dźwięk, kiedy woda uderza o podłoże.
Al nie wiedział jak skomentować to stwierdzenie. Zapomniał, że są w trakcie śledzenia jego ojca i ciotki i gapił się na Jo, którą oświetlało tylko nikłe światło dwóch, wątpliwych pochodni  w lochach.
- A ty? – zapytała nagle Jo, a Al prawie wlazł na ścianę.
- Co ja? – zapytał głupio.
- Co lubisz?
Zamyślił się. Lubił OPCM, zwierzęta i truskawki z bitą śmietaną. Ale czym zaimponować dziewczynie, która wlazła do ciemnych lochów i przemierza je, jakby zwiedzała średnio interesujące zabytki?
- Latać – powiedział w końcu – Lubię latać.
- Jesteś w drużynie Ravenclawu, prawda? – Jo spojrzała na niego, a on poczuł, że się czerwieni. Skinął głową.
- Obrońca.
- Wolę jazdę samochodem – oświadczyła Jo – szkoda, że czarodzieje tak rzadko to robią.
- To chyba mugolski sport? – zdumiał się Albus.
- To sport dla twardzieli – odparła tonem, jakby właśnie o to ją pytał.
Al nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu na twarzy, kiedy lochy zaczęły opadać w dół a oni zagłębili się w zupełnej ciemności. 

                                                                   *

Scorpius od godziny stał na Wieży Astronomicznej. Był pewny, że Harry Potter i Hermiona Weasley zamierzali zrobić coś jeszcze tej nocy. Prawie dogonił ich po wyjściu z gabinetu McGonagall i wiedział, że wyszli z zamku. Nie był na tyle głupi, żeby iść za nimi. Kto jak kto, ale Harry Potter wiedziałby, że jest śledzony. Dlatego wspiął się na najwyższy szczyt zamku i obserwował, jak jego nowi nauczyciele wędrują do Zakazanego Lasu. Co tam robią?
Zaśmiał się na myśl, co by powiedział jego ojciec na wieść, że łazi za Harrym Potterem. To zawsze był drażliwy temat w ich domu… Pomyślał o bandzie, z którą siedział w szafie. Pewnie nadal się kłócą na korytarzu przed gargulcem. Zwłaszcza Weasley, ta to chyba ma w umowie pyskowanie komu popadnie… 

                                                  *

Rose i Jamesa rozbolały nogi od łażenia bez celu i żadnego śladu.
- Ciekawe gdzie Al i ta Carter – zastanawiała się Rose.
- Ona pewnie w lochach, Aluś w łóżku.
- Co? – zdumiała się Rose. James zachichotał.
- Jest bystra – wyjaśnił – na pewno poszła do lochów. Ja bym tak zrobił.
- Więc czemu łazimy po tych pustych klasach? – zaperzyła się Rose. James odchrząknął.
- Bo zaczęłabyś wrzeszczeć na widok szczurów.
W tym momencie James zrozumiał, że Rose to nie Dakota. Nabrała powietrza w płuca, założyła ręce na biodrach i zrobiła dwa kroki w jego kierunku.
- Dowiedz się, głupi Potterze, że nie boję się szczurów ani ciemności!!!
James instynktownie zrobił krok do tyłu. W tym momencie jego kuzynka za bardzo przypominała jego matkę.
- Wiem, Rosie – powiedział przymilnie, ale to tylko pogorszyło sprawę.
- Idziemy do lochów! – zarządziła i obróciła się na pięcie.
- Rose – jęknął James – daj spokój, nie musisz mi niczego udowadniać.
- WIEM O TYM! – zawołała. To był błąd.
W śpiącym zamku jej głos poniósł się daleko i chwilę później wiedzieli, że ktoś ją usłyszał. Rozległy się głośne kroki a Rose pisnęła. James zaklął, złapał ją za rękę i puścili się biegiem.
                                                             *
- Zaraz dojdziemy do Komnaty Tajemnic – mruknął Albus. Jo rozszerzyła oczy, jakby nie marzyła o niczym innym. Al parsknął śmiechem.
- Jesteś niemożliwa.
- Lubię zagadki – powiedziała tylko – mój dziadek był łowcą, może mam to po nim. Ale masz rację – dodała zatrzymując się – tu ich nie ma. Wracajmy.
- Więc twój dziadek polował na czarnoksiężników? – zainteresował się Al, kiedy ruszyli z powrotem. Jo pokręciła głową.
- Raczej na demony. Jeździł po świecie jako wolny strzelec. Nauczył mnie wielu przydatnych rzeczy.
- Co robi teraz?
- Zginął rok temu. Nie przepraszaj – dodała szybko, domyślając się jego miny. Ciągle szli w zupełnej ciemności – Grupa wampirów ścigała go przez pół kraju, w odwecie za zabicie swojego przywódcy. Kiedyś je dorwę… - dodała bardzo cicho i prawie śpiewnym tonem. Al przystanął.
- Zamierzasz polować na wampiry?
- Hej, włóczysz się po zamku, żeby się dowiedzieć, czego od Hogwartu chcą wariaci z Norwegii – powiedziała ze śmiechem Jo – Nie oceniamy się!
Al kolejny raz pokręcił głową oszołomiony. 

                                                             *

                     James i Rose ze zdumieniem stwierdzili, że dobiegli do biblioteki. Zasapani oparli się o ścianę. Rose rechotała zasłaniając dłonią usta.
- To na pewno Crosby! Jestem pewna, że to on nas gonił! – zaśmiewała się, obserwowana przez niemniej rozbawionego Jamesa.
- Myślę, że zgubiliśmy go gdzieś koło wieży Ravenclawu – powiedział rozglądając się nagle do kola – Hej, Rose…
- Mhmm?
- Biblioteka.
- Tak, James. To takie miejsce z książkami.
Ale James zasłonił jej usta ręką i odciągnął od drzwi.
- Może to tutaj przyszli? – podchwycił – Twoja matka za każdym razem jak coś wymyśli, idzie do biblioteki!
Rose zrobiła zamyśloną minę.
- Nie możemy tam wejść, złapią nas. Ale możemy sprawdzić czy tam są. Homenum revelio!
Z jej różdżki wystrzelił ciemnoszary promień i pomknął do pomieszczenia. James wpatrywał się w nią wyczekująco.
- Nikogo tam nie ma – powiedziała z rezygnacją.
- Nie mogłaś użyć tego zaklęcia wcześniej? – burknął James.
- Nie, bo by nas wydało.
- Jest trzecia – oświadczył James patrząc na zegarek. Gdziekolwiek poszli, pewnie już wrócili. Albus i Jo też. Odprowadzę cię do wieży.
Ale nie zrobili dwóch kroków, kiedy usłyszeli piskliwy głos, niedaleko schodów.
- DZIECI NIE ŚPIĄ…!!! ZARAZ JE ZŁAPIĘ!!!
Rose i James zaklęli w tym samym momencie, a potem rzucili się do ucieczki. Poltergeist Irytek frunął za nimi. 

                                                          *

                Zaczynało już świtać, kiedy Potter i Weasley wyszli z Zakazanego Lasu. Scorpius przysypiał na szczycie wieży Astronomicznej. Kiedy dostrzegł dwa światła z zapalonych różdżek, podniósł się i wpatrzył w nie uważnie. Ale poza tym, że wyszli z lasu, w którym żyły najdziwniejsze stworzenia w kraju, nie dostrzegł nic nadzwyczajnego. Może rozmawiali z centaurami? Albo zbierali jagody? Z opowieści jego ojca wynikało, że mogli to robić… Scor zaczął żałować, że dał się ponieść swojej ciekawości i tu przyszedł.
                Schodził po schodach, kiedy usłyszał szybkie kroki, jakieś piski, a potem coś pachnącego imbirem wpadło na niego zwalając go z nóg.
- WESLEY!
- MALFOY!
- W NOGI!!!
James Potter popchnął go i we trójkę zaczęli biec ile sił w nogach, choć Scorpius nie miał pojęcia przed czym uciekają.
- Tutaj! – zawołała Rose wskazując na klapę w suficie, do której wchodziło się po drabinie. Byli pod klasą wróżbiarstwa.
- Weasley, natychmiast…
Ale ona tylko pociągnęła go za bluzę i po chwili już się wspinali.
- MAM WAS!!!
Prawie z niej spadli, kiedy Irytek dopadł ich i wymachując dziko nogami roześmiał się na ich widok. Najgorsze było jednak to, że miał coś w rękach.
- Potter, Weasley i Malfoy – zaśpiewał chowając coś za plecami – co za grupka… Mam coś dla was! – dodał i wyciągnął w ich stronę wiadro pełne, żółtej mazi.
Rose zeskoczyła z drabiny i odważnie stanęła przed nim.
- Ani. Mi. Się. Waż.
Scorpius pomyślał, że na miejscu Irytka uciekłby gdzie pieprz rośnie, ale poltergeist podpłynął bliżej i wyciągnął wiadro tuż nad głowę Rose. James wyjął różdżkę. Było jednak za późno. Scorpius złapał Rose za rękę i pociągnął na drabinę otwierając klapę zaklęciem, James strzelił w Irytka oszałamiaczem, ale chybił, byli już prawie u szczytu drabiny, kiedy Irytek podleciał wyżej i chlusnął w Rose oślizgłą, żółtą cieczą. Rose wrzasnęła i prawie spadła, w ostatniej chwili złapała się Scorpiusa z taką siłą, że jego bluza rozerwała się w dwóch miejscach. James wrzasnął na nich i po chwili wtoczyli się do klasy wróżbiarstwa. 

                                                            *

- Zatrzymaj się – szepnęła Jo. Albus spojrzał na nią zdumiony, a chwilę później poczuł jak go ciągnie za rękę.
Kucnęli za wielkim cokołem wstrzymując oddech. Teraz on też słyszał wyraźnie kroki.
- …granica od strony lasu nie jest wyraźna, Harry – mówiła zmartwionym głosem pani Weasley – to mnie niepokoi.
- Jestem pewien, że to sprawka centaurów – odpowiedział jej pan Potter. Hermiona mówiła coś jeszcze, ale Jo i Albus już tego nie dosłyszeli. Kiedy tylko profesorowie zniknęli Jo poderwała się z miejsca, ale Al chwycił ją za łokieć. Obróciła się zdumiona i jej twarz znalazła się tak blisko niego, że zapomniał co tu robi. Jej oczy były ciemniejsze, niż noc za oknami.
- O co chodzi? – syknęła nerwowo. Al otrząsnął się momentalnie.
- Naprawdę myślisz, że możesz iść bezpośrednio za moim ojcem i się nie zorientuje?!
Jo opadła kolo niego.
- Dobrze, zaczekajmy chwilę...

               Dziesięć minut później wracali zmęczeni do swoich wież. Mieli się rozstać na czwartym piętrze, ale po raz kolejny tej nocy usłyszeli coś niepokojącego. W ostatniej chwili schowali się za posągiem Dumbledore’a, kiedy usłyszeli złośliwy rechot Irytka.
- Mam świetną kondycję – mamrotał wesoło. – Zagonić dzieciaki z biblioteki do klasy wróżbiarstwa! Ho ho!
Jo i Albus spojrzeli po sobie ze zgrozą, odczekali aż poltergeist zniknie a potem pobiegli prosto do Wieży Astronomicznej. 

                                                             *

- Muszę to zmyć! – wołała wściekła Rose.
- Musimy stąd zwiewać! – poprawił ją Scorpius – ten wariat zaraz tu ściągnie Crosby’ego!
- Nie sądzę – powiedziała Rose patrząc na niego z wyższością – Nie grają w jednej drużynie.
- Posłuchaj, ty mała żmijo…!
- Cicho! – zawołał James, który miał ochotę obojgu im przyłożyć – Rose zmyj to z siebie i wracamy!
Ale nim Rose skończyła wymawiać zaklęcie, klapa w podłodze uniosła się i zobaczyli  Jo, która ledwo weszła po stopniach i Albusa, który zatrzasnął klapę.
- Co wy tu robicie?! – zapytali wszyscy jednocześnie.
- Irytek nas gonił – wyjaśnił James.
- A nas Crosby – powiedziała Jo i opadła ciężko na podłogę, trzymając się za kostkę.
- Co ci się stało? – zapytał James podchodząc do niej.
- Chyba skręciłam kostkę jak wspinałam się po drabinie.
James ukląkł przed nią i pomógł jej ściągnąć adidasa. Jo patrzyła zdumiona jak stuka różdżką w opuchniętą kostkę a ta wraca do normalnych rozmiarów. Uśmiechnęła się szeroko.
- Dzięki, ja jestem beznadziejna w takich zaklęciach!
James też posłał jej zadowolony uśmiech, wpatrując się w nią uważnie. Albus chrząknął głośno.
- Skończyliście? – zapytał nagle rozeźlony – Jest czwarta, może wrócimy do łóżka, nim Crosby nas w końcu dorwie?
James pomógł Jo się podnieść.
- Muszę się jeszcze wyczyścić! – zawołała Rose. Ale znowu nie zdążyła. Klapa w podłodze podniosła się po raz ostatni.
- Proszę, proszę… Myśleliście, że mnie zgubicie?

Phil Crosby uśmiechnął się jadowicie.