Ginger Golden Girls

23 lipca 2014

Rozdział XV i XVI

Rozdział napisany, więc wrzucam. Chciałabym jednak, żeby wszyscy, którzy wchodzą na bloga zrozumieli, że jego prowadzenie ma sens tylko wtedy, jeśli jest jakiś odzew z ich strony. Piszę, bo lubię. Nie muszę tego publikować... 

PS. rozdział XVI usunął się przez przypadek, umieszczam go pod rozdziałem XV w tym poście. 


Złóż mi te cholerne życzenia...






- Okej, plan jest taki… – mówiła konspiracyjnie Jo. Ona, Rose, Albus i James wyszli ze śniadania po tym jak profesor McGonagall podała lakoniczną informację o nieszczęśliwej śmierci profesora Gilberta i odwołaniu dzisiejszych Eliksirów. Żadnemu z nich ta informacja oczywiście nie wystarczała, więc ukryli się w tajemnym przejściu za posągiem Goriana Radosnego i od razu zaczęli konspirować.
- Trzeba przeszukać gabinet Gilberta – zaczęła wyliczać Jo – tam może być motyw zabójstwa.
- Jesteśmy pewni, że to było zabójstwo? – wtrącił Albus. Rose przewróciła oczami.
- Twój ojciec tak powiedział! Poza tym, co się mogło stać nauczycielowi Eliksirów w Hogwarcie? McGonagall nie podała żadnej przyczyny jego śmierci. Został ZAMORDOWANY.
- Jak mówiłam… - kontynuowała Jo, jakby jej nie przerwano – Trzeba się włamać do jego gabinetu.
- Nasz ojciec na pewno go zabezpieczył – skrzywił się James – ale biorę to na siebie, może uda mi się tam dostać.
- Szkoda, że wujek zabrał ci pelerynę-niewidkę – westchnęła Rose.
- Miałeś taką?! – zawołała zachwycona Jo. James parsknął śmiechem.
- Tata ma. Kiedyś mu zwinąłem, ale zorientował się po… kilku incydentach i ją zabrał.
Jo już miała pytać o te incydenty, ale z pomocą przyszła jej Rose.
- W trzeciej klasie siał prawdziwe spustoszenie. Idźmy dalej – i zaczęła przechadzać się po ciasnym przejściu – Były święta, w Hogwarcie przebywało niewiele osób. Trzeba zrobić listę tych, którzy zostali!
- Ja to zrobię – zgłosił się Albus – prefekci robią takie listy przed każdymi feriami. Zbiorę wszystkie i dowiem się kto z nauczycieli i pracowników został jeszcze w zamku.
- Świetnie. Oprócz tego… - Jo urwała i podniosła swoją torbę na wysokość ucha a potem ją otworzyła. Zielona Karteczka Komunikująca wyskoczyła z jej wnętrza i Jo szybko przeczytała wiadomość – To Scorpius. Podobno dowiedział się czegoś ważnego.
- O śmierci Gilberta? – zdziwił się James. Jo wzruszyła ramionami, wyjęła pióro i naskrobała kilka słów.
- Dobra. Rose, zadanie dla ciebie.
Red spojrzała na nią pytająco.
- Trzeba poplotkować.
- Wypraszam sobie!
Jo pokręciła szybko głową.
- Nie to mam na myśli! – powiedziała szybko – Trzeba po prostu posłuchać co mówią ludzie, pogadać z nimi. Ja nie jestem w tym najlepsza – skrzywiła się lekko. Rose wzruszyła ramionami.
- Niech będzie. A co ty będziesz…?
Przerwało jej głośne szuranie, jakby ktoś przestawiał posąg Goriana Radosnego i po chwili w przejściu pojawił się Scorpius. Rzucił tylko zdumione spojrzenie obu Potterom i w ogóle nie patrząc na Rose, odezwał się do Jo:
- Nowe miejsce do knucia intryg?
Jo wzruszyła ramionami.
- Co masz?
Scor nie mógł się powstrzymać i zerknął na Red, a potem niespodziewanie poczuł, że zaczyna się denerwować.
- Znalazłem Drzewo Początku.
- CO?!
- GDZIE?!
- Na obrazie.
Uśmiechy wszystkich zgasły jednocześnie, a Red prychnęła cicho. Scorpius wzniósł oczy do nieba.
- Ja przynajmniej mam jakiś trop! – żachnął się – Poza tym ten obraz podarował mojej prababce Fineas Nigellus, wieki temu. Prawdopodobnie to drzewo nigdzie już nie rośnie.
- Zakładając, że chodzi o jakiś konkretny okaz a nie gatunek – wtrącił Albus.
- Jakoś mi się nie wydaje, by Drzewo Początku było nazwą gatunku – stwierdziła Rose. James uniósł ręce, by ich uciszyć.
- Czy Fineas Nigellus nie był dyrektorem Hogwartu?
- Tak. I moim prapra… ileś tam razy dziadkiem – odparł Scor. Rose przewróciła oczami a Jo uśmiechnęła się niespodziewanie, najwyraźniej chwytając w lot myśli Jamesa.
- Jeśli Nigellus był dyrektorem Hogwartu, to w gabinecie McGonagall jest jego portret!
Scorpius nadal nie rozumiał o co im chodzi.
- Trzeba z nim porozmawiać! – oświadczył James, jakby tłumaczył coś małemu dziecku – podarował obraz, to chyba wie co przedstawia?
Scorpius wzruszył ramionami.
- Czy ja wiem…
- Ale ja wiem – oznajmiła sucho Rose – Zbieraj się do gabinetu McGonagall. Albus poda ci hasło.
Albus zrobił oburzoną minę, ale w końcu westchnął i podał mu jakąś kartkę.
- Świetnie – podsumowała Jo klaszcząc w ręce – A w sprawie morderstwa…
- Tym też się zajmujemy? – zapytał Scorpius z nikłym zainteresowaniem.
- Oczywiście – odparła Jo, jakby to pytanie ją obrażało – McGonagall nie była zbyt wylewna. W każdym razie ja zamierzam obserwować gabinet Gilberta przez jakiś czas. Jestem pewna, że zabójca tam wróci.
Wszyscy przyglądali jej się z uwagą, a każdy miał inne zastrzeżenia do tego pomysłu.
- To niebezpieczne – stwierdził James.
- Wszyscy interesują się tą śmiercią i będzie się tam plątać mnóstwo przypadkowych osób – oznajmił Scor – mogą cię naprowadzić na zły ślad.
- Musiałabyś nie chodzić na lekcje – zauważył Albus.
- Jeszcze cię zaczną podejrzewać, jak zobaczą, że się tam kręcisz! – dobiła ją Rose. Jo wydęła usta, jak zwykle wściekła, gdy ktoś niszczył jej intrygę.
- Ale to jest ważne! – zawołała ze złością. James kiwnął głową a potem, jakby sobie o czymś przypomniał sięgnął po swój plecak i zaczął w nim grzebać.
- Proszę! – wcisnął jej w ręce wyświechtany kawałek pergaminu – To bezpieczniejsze.
- Mapa Huncwotów! – ucieszyła się Jo. Potem spojrzała w sufit, jakby coś sobie kalkulowała i kiwnęła pewnie głową.
- W porządku. Tak też może być!
Rose odbiła się o ściany, o którą się opierała i podniosła z ziemi swoją torbę.
- Każdy ma jakieś zadanie? No to chodźmy wylecieć ze szkoły!

                                                           *

                Red od razu wiedziała od czego zacząć zbieranie plotek na temat śmierci profesora Gilberta. W przerwie na drugie śniadanie zaczaiła się więc w Sali Wejściowej na swoją kuzynkę.
- Cześć, Lucy! – ta druga zgodnie z przewidywaniem podskoczyła słysząc swoje imię, a raczej zrobiłaby to, gdyby nie stos książek, który dźwigała.
- Rose, cześć! Potrzebujesz czegoś?
Red skrzywiła się nieco, gdy ruszyły do Wielkiej Sali. Musi być złą kuzynką, jeśli Lucy zakłada, że zawsze czegoś chce…
- Nie, nie… Tak sobie tylko pomyślałam, że zjemy razem posiłek!
Lucy wytrzeszczyła oczy, ale nic nie powiedziała i skierowały się do stołu Puchonów.
- O, tu będzie świetnie! – oznajmiła Rose, wyłapując wzrokiem swoją faktyczną ofiarę – Fionę Richmond, największą plotkarę w szkole. Lucy od razu się skrzywiła.
- A może usiądziemy…
Ale Red zajęła już miejsce. Lucy z westchnieniem usiadła obok. Rose nabrała sobie sporą porcję sałatki ziemniaczanej i czujnie nadstawiła ucho. Szybko pogratulowała sobie pomysłu.
- …sama słyszałam – mówiła Fiona do swoich znajomych – Johnson i Longbottom rozmawiali o tym, że Crosby prawie kogoś złapał!
- Woźny? – zapytał z niedowierzaniem jeden z Puchonów – nie wygląda mi na takiego, który goniłby mordercę…
Fiona prychnęła.
- Przecież nie musiał wiedzieć co zrobił! Usłyszał coś, pomyślał, że jakiś dzieciak łamie regulamin, więc chciał go złapać!
Znajomi Richmond nic nie odpowiedzieli, zastanawiając się nad jej słowami. Rose robiła to samo.
- Więc co słychać? – zapytała uprzejmie Lucy, najwyraźniej zdumiona, że Red najpierw upiera się, by z nią usiąść a potem się nie odzywa.
- Wszystko dobrze! – zawołała Rose i znów odchyliła się, by podsłuchać Fionę. Niestety jej znajomi mieli najwyraźniej dość rewelacji komentatorki quidditcha i zmienili temat. Red z westchnięciem odwróciła do Lucy.
- A co u ciebie? – zapytała i szybko tego pożałowała, bo do końca drugiego śniadania słyszała już tylko o dwuletniej powtórce do OWUTEMów…

Wychodząc z posiłku Rose doszła jednak do wniosku, że dowiedziała się czegoś ważnego. Crosby miał trop mordercy i należało go z niego jakoś wyciągnąć. A do tego potrzebny był jej…
- Cześć, kochanie – Scorpius prawie padł słysząc te słowa. Szybko jednak się zreflektował i uznał, że Red znowu chce go obrazić. Rose natomiast upewniła się, że stoją w dobrym miejscu i uśmiechnęła się słodko.
- Czego chcesz? – zapytał chłodno Scor. Rose udała zasmuconą.
- No wiesz! Po naszym ostatnim spotkaniu, powinieneś być odrobinę milszy! 
Scorpius nie dawał się nabrać.
- Nasze ostatnie spotkanie było w tajnym przejściu za pomnikiem. Rozmawialiśmy o starych obrazach i morderstwie.
Rose zrzedła mina, ale nie traciła buty.
- Mam na myśli spotkanie w b i b l i o t e c e.
Scorpius poczuł jak krew uderza mu głowy. Ale oczywiście wiedział, że Red gra, żeby go zdenerwować, więc udał tylko, że ziewa.
- Ach tak. Podobało ci się? – zapytał leniwie. Rose zrobiła krok w jego stronę.
- Oczywiście, że mi się podobało, myślę nawet, że powinniśmy to powtórzyć.
Zapach imbiru uderzył go z całą mocą i zapomniał na moment o tym, że to tylko gra.
- Tak?
Red była już na krok. Powoli przejechała ręką po jego torsie, aż poczuł mrowienie w całym ciele. A potem Rose stanęła na palcach i powiedziała mu na ucho:
- Tylko następnym razem poćwicz z Curringtonem technikę. Przysięgam, gumochłon ma więcej ekspresji niż ty!
I pękł.
- CO TY NIE POWIESZ?! W TAKIM RAZIE TY CHYBA JESTEŚ ZBYT EKSPRESYJNA! SERIO, KOBIETO W ŻYCIU MNIE NIKT TAK NIE OSACZYŁ JAK TY W TEJ BIBLIOTECE!
- TAK?! A KTO SIĘ DO MNIE PRZYSSAŁ?! TO NIE JA OWINĘŁAM SIĘ WOKÓŁ CIEBIE JAK…
- WEASLEY! MALFOY!
Rose uśmiechnęła się kątem ust. Crosby stał nad nimi z miną wyrażającą tylko jedno:
- Szlaban! O dwudziestej w moim gabinecie a teraz rozejść się, bo oboje dostaniecie w końcu karę cykliczną!!!
Scorpius rzucił jej jeszcze wściekłe spojrzenie i odszedł a Rose zadowolona stwierdziła, że wyjątkowo pójdzie na Transmutację. 

                                                        *

                Jo przez cały dzień była tak pochłonięta Mapą Huncwotów, że nawet Jesse szturchał ją kilka razy na każdej lekcji, żeby mogła coś zapisać.
- Co ty tam robisz? – pytał zaintrygowany, zaglądając jej przez ramię do książki, gdzie ukryła pergamin.
- Nic takiego – odpowiadała nie zwracając na niego uwagi i obserwując piąte piętro.
                Jednak mimo tego, że ciągle ktoś zjawiał się pod gabinetem profesora Gilberta, nie zauważyła tam nic nadzwyczajnego. Fiona Richmond, największa plotkara w szkole, profesor Potter, który na pewno badał sprawę na własną rękę, profesor Johnson, która jak było wiadomo przyjaźniła się z Gilbertem, dziesiątki pierwszoroczniaków, podnieconych aferą do granic możliwości i oczywiście woźny Crosby, który musiał ich wszystkich stamtąd przeganiać. Do obiadu Jo była pewna, że w najbliższym czasie będzie miała sporo roboty. Przy obiedzie usiadła z Jamesem, który machał do niej od wejścia.
- Nic – powiedziała ponuro, gdy spojrzał na nią pytająco – Poza zorganizowanymi wycieczkami pod gabinet Gilberta, nie było tam nikogo niepowołanego.
- Może to złe założenie – rzekł James nabierając sobie zapiekanki makaronowej i dzieląc ją na pół. Jo zmarszczyła brwi, więc wyjaśnił – chyba nie spodziewasz się jakiegoś obcego nazwiska na mapie pod jego gabinetem? W święta w Hogwarcie było niewiele osób, a każda z nich mogła to zrobić. Oznacza to, że nie należy się spodziewać nikogo niepowołanego, a raczej kogoś bardzo POWOŁANEGO.
Jo zamyśliła się na moment.
- Ciekawa hipoteza – stwierdziła i machinalnie zaczęła jeść zapiekankę – Ale to może oznaczać, że zabójcą Gilberta mogłaby być profesor Johnson albo Kelly McDonald z pierwszej klasy…
James udał, że się namyśla.
- Ta mała ma bardzo mordercze spojrzenie.
Jo parsknęła śmiechem.
- A ty co wymyśliłeś w związku z włamaniem do gabinetu?
James przełknął spory kawałek zapiekanki i powiedział:
- Mam nadzieję, że uda mi się tam dzisiaj dostać.
- Dzisiaj? – powtórzyła Jo – Nie wiem czy to aby nie za szybko.
James skrzywił się lekko.
- Jutro nie mogę, a potem może być za późno.
Jo przyglądała mu się przez chwilę a potem szybko odwróciła wzrok. Nie powinna się interesować jego planami na jutrzejszą noc… James musiał jednak odczytać jej nagłe zawahanie, bo powiedział szybko:
- Mam jutro urodziny – i uśmiechnął się z zażenowaniem – pewnie ukradniemy z kumplami trochę jedzenia z kuchni i może znajdzie się gdzieś trochę miodu z Hogsmeade…
- Och! – zawołała Jo z uśmiechem, którego nie potrafiła powstrzymać, a żeby przykryć tę nagłą radość powiedziała szybko – W takim razie pomogę ci dzisiaj dostać się do gabinetu Gilberta.
James myślał przez chwilę, a potem kiwnął głową.
- Mam już nawet plan…

                                                          *

Albus przestudiował krótką listę osób, które znajdowały się w Hogwarcie podczas świąt. Czternastu Gryfonów poniżej szesnastu lat, których jakoś ciężko było podejrzewać; dwunastu Krukonów, z których dwóch było w ostatniej klasie, ale znał ich osobiście i mógł za nich ręczyć, dziewięciu Puchonów, których zidentyfikował na korytarzu i wyglądali absolutnie niegroźnie i czterech Ślizgonów w wieku trzynastu lat. Nawet Rose nie mogła im niczego zarzucić. Albus wypytał więc innych prefektów o to kto z dorosłych przebywał w zamku ale i tu ciężko było dostrzec coś podejrzanego. McGonagall, Hagrid, Trellawney, Johnson, Sinistra, Crosby, pani Pince i młoda pielęgniarka Monica Vurtage. Żadne z nich nie pasowało Alowi na mordercę Gilberta, ale spisał ich nazwiska i wysłał Jo Komunikującą Karteczką.
                Nie chciał tego robić osobiście. Podczas świąt miał sporo czasu na myślenie i poza ustawicznym wspominaniem smaku jej ust, doszedł do jednego wniosku. Musi o niej zapomnieć. Po pierwsze ona tego chciała. Po drugie tak powinien postąpić dobry brat. Jakkolwiek wielkim palantem nie byłby James. Tak więc Al zaczął swój wielki plan od tego, że zamiast polecieć do Jo z listą (co zrobiłby jeszcze tydzień wcześniej), wysłał jej notatkę, a sam wziął dodatkowy patrol, żeby się trochę przejść.
                Po dwóch godzinach samotnej wędrówki po zamku stwierdził jednak, że prędzej przepłynie zamarznięte jezioro na błoniach niż w najbliższym czasie zapomni o Jo...

                                                      *

- Ze wszystkich nienormalnych osób, ty jesteś najbardziej szurnięta!
- Yhym.
- Powinno się ciebie trzymać w zamknięciu! W BETONOWYM pokoju bez klamek!
- Spoko.
- Nie wierzę, że znowu mam przez ciebie szlaban!
Rose zatrzymała się w pół kroku. Spojrzała na niego protekcjonalnie.
- Ale z ciebie osioł – i nim Scor zdążył jej odpowiedzieć oznajmiła – musiałam dostać szlaban, żeby wyciągnąć z Crosby’ego kogo gonił w noc zabójstwa Gilberta!
- CO?!
Rose skinęła konspiracyjnie na drzwi najbliższej klasy i wciągnęła go do środka.
- Słyszałam dziś, że był niedaleko, gdy dokonano morderstwa – wyjaśniła szybko robiąc wielkie oczy – teraz trzeba go jakoś wybadać.
- I myślisz, że coś ci powie?! – prychnął Scorpius. Rose z godnością odrzuciła swoje długie włosy za ramię.
- Prędzej dowiem się czegoś na szlabanie niż gdybym podeszła na przerwie i zapytała: „przepraszam, wie pan może kogo gonił koło gabinetu świętej pamięci profesora Gilberta”?!
Scorpius całą siłą woli powstrzymał się, żeby nie uderzyć głową w ścianę.
- A czemu ja też mam tam iść? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Rose znowu wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi na korytarz.
- Lubię jak jesteś obok.
I pozostawiając go w stanie kompletnej dezorientacji wyszła z klasy.

Może i Rose była świetną intrygantką, ale zapomniała o jednej rzeczy.
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować, Weasley. Bierz się do roboty!
Crosby wyszedł, zostawiając ją i Scorpiusa z naręczem brudnych orderów.
- Świetny plan – burknął Scor – „Straszna tragedia, nieprawdaż panie woźny?”… Kto tak mówi?!
Red posłała mu lodowate spojrzenie.
- Lepiej się pochwal jak ci poszło wypytywanie Fineasa Nigellusa!
Scor prychnął i wyżął szmatę, którą zaczął pucować złoty medalion.
- Poszedłbym, by z nim pogadać, ale muszę wypolerować… trzydzieści dwa (!) medaliony, bo ty myślałaś, że woźny zacznie ci się zwierzać!
Rose zamiast odpowiedzieć, rozłożyła swoją szmatkę, którą dopiero co zanurzyła w mydlanej wodzie i rzuciła mu na twarz. Scorpius głośno przełknął ślinę, a potem powoli ją z siebie ściągnął.
- Doigrałaś się.
Rose pisnęła, a on rzucił się w jej kierunku z morderczymi zamiarami. Zdołała mu zwiać i zaczęli gonić się po całej klasie, ale wiedziała, że nie ma z nim szans. Był zbyt szybki. W końcu dopadł ją pod tablicą i chwycił w pół krępując jej ręce.
- Nienawidzę cię – wyszeptał jej we włosy. Rose zmroziło. Sama nie wiedziała co się dzieje, ale jego dotyk i głos tuż przy uchu sprawiły, że nie mogła się ruszyć.
- Ja c-ciebie bardziej! – wyjąkała nie mogąc się skupić. Scorpius wzmocnił uścisk, ale nie wiedział już czy bardziej wygląda to na przytrzymanie czy objęcie. Stali tak przez chwilę, zdumieni szybszym biciem własnych serc, nie rozumiejąc czemu nie mogą się od siebie odsunąć i mimowolnie lgnąc do siebie jeszcze bardziej. Scorpius zsunął powoli rękę na jej brzuch, a Rose choć przerażona odwracała się do niego, gdy drzwi do sali otworzyły się na oścież a oni jak przyłapani na gorącym uczynku odskoczyli od siebie. Phil Crosby rzucił im tylko jedno, krótkie spojrzenie.
- Minus dwadzieścia punktów od ciebie i od ciebie, a dodatkowo umyjecie też wszystkie szklane kule w klasie Wróżbiarstwa. 

                                                            *
 
                Następnego dnia James ociągał się z wyjściem z Pokoju Wspólnego tak długo jak mógł. Czekał na Jo, bo miał nadzieję, że złoży mu życzenia.
- Cześć! – zawołał, gdy wyszła ze swojego dormitorium i zmierzała do wyjścia, najwyraźniej go nie dostrzegając.
- James! Cześć! Szkoda, że nam wczoraj nie wyszło z tym gabinetem – powiedziała ponuro. James machnął ręką i przepuścił ją przodem, gdy przechodzili przez portret Grubej Damy.
- W sumie mogliśmy się spodziewać, że postawią kogoś na straży.
Jo prychnęła.
- Kogoś! Twój ojciec to dość trudny do ominięcia przeciwnik!
James wzruszył ramionami.
- Spróbujemy jutro – i spojrzał na nią ukradkiem. Miał nadzieję, że przypomni sobie o jego urodzinach, ale ona tylko zrobiła zawiedzioną minę i nie odezwała się już.
Weszli do Wielkiej Sali i usiedli z Dakotą a James zaczynał coraz bardziej tracić humor. Żałował, że jego przyjaciółka złożyła mu życzenia po północy, bo przynajmniej oświeciłaby teraz Carter. Jo ułamała sobie bagietkę i posmarowała masłem, najwyraźniej zupełnie zapomniawszy o święcie Jamesa. Nagle w Wielkiej Sali zrobiło się cicho a gdy podnieśli głowy, okazało się, że wstała profesor McGonagall.
- Mam ważny komunikat – oświadczyła jak zwykle bez emocji. James zerknął na swojego ojca, który z jakiegoś powodu wpatrywał się w swój talerz – Po tragicznym wydarzeniu, jakim była śmierć profesora Gilberta, rozpoczęliśmy poszukiwania nowego nauczyciela. Posadę zgodził się przyjąć… Dracon Malfoy.
W Sali zapadła głucha cisza. Wszyscy zaczęli najpierw rozglądać się za słynnym Ślizgonem, a potem wybuchły gromkie oklaski. Tylko pan Potter i pani Weasley wydawali się markotni. Natomiast Dracona z pewnością nie było w Wielkiej Sali. James przyjął tę nowinę bez większych emocji i wrócił do użalania się nad sobą, bo Jo zapomniała o jego urodzinach.

                                                     *

                Tyle, że wcale nie tak było. Carter świetnie bawiła się przez cały dzień udając, że nie pamięta o święcie Jamesa. Ten zasępiał się coraz bardziej, a ona w tym czasie wymyśliła jak zdobyć dla niego wymarzony prezent. Wieczorem uzbrojona w Mapę Huncwotów i licząc na niewiarygodne szczęście wymknęła się z Pokoju Wspólnego. Zatrzymała się przed gabinetem pana Pottera i zaczęła rozglądać niespokojnie.
- Witaj Jo!
Podskoczyła prawie na stopę. Sir Nickolas, duch Gryffindoru szybował właśnie korytarzem i ukłonił jej się kurtuazyjnie.
- Cześć, Nick…
- Czekasz na pana Pottera?
Jo zawahała się na moment. Może powinna stąd odejść i wrócić później? Albo dać Jamesowi szalik?
- Nie do końca – powiedziała przestępując z nogi na nogę. Prawie Bezgłowy Nick wyraźnie zainteresował się jej zachowaniem, bo zawisł w powietrzu i przyglądał jej się uważnie.
- Mmm… Nick? Jesteś w stanie uwierzyć, że zamierzam zrobić coś niezgodnego z regulaminem w dobrym celu?
Duch przekrzywił głowę, tak, że kryza na jego szyi zachybotała niebezpiecznie, a potem powiedział poważnie:
- Jeśli jest w tym zamku uczeń, który łamie regulamin nie dla własnych korzyści, to jesteś nim ty, Jo Carter.
Jo uśmiechnęła się zaskoczona.
- To miłe.
- Potrzebujesz pomocy?
Jo otworzyła usta a potem skinęła powoli głową. 

                                                         *

                Niezbyt zadowolony James popijał z kolegami przemyconą Ognistą Whisky, która wcale mu nie smakowała. Nie dość, że Carter zapomniała o jego urodzinach, to jeszcze szlaja się teraz po zamku, nie wiadomo z kim i po co. Nie zwracał uwagi na rozochoconą Olivię Aston, która od pół godziny próbowała usiąść mu na kolanach i próbował śmiać się z kolegami.
Było już po północy, gdy obraz Grubej Damy odskoczył i pojawiła się w końcu Jo, z wypiekami na policzkach. James miał wielką ochotę wstać i na nią nawrzeszczeć. Ale ku jego zdumieniu, gdy go zobaczyła, uśmiechnęła się radośnie i ruszyła w jego stronę.
                Nie wiedział czy to alkohol, czy jego krew sama wrze na jej widok. Nie zwracając uwagi na kolegów, ani coraz bardziej nachalną Olivię, po prostu wstał z fotela i odszedł na bok, czekając aż do niego podejdzie. Nie uśmiechał się. Po prostu czekał, jakby wystarczało mu, że była.
                Jo zatrzymała się na odległość pary trampek. Uśmiechała się ciepło a oczy błyszczały jej w słabym już świetle kominka.
- Wiem, że jest po dwunastej! – oznajmiła trochę ponuro – Mogę tylko powiedzieć, że nie wiedziałam, że tyle mi zajmie zdobycie prezentu!
James uniósł brwi. Pamiętała. Cholerna intrygantka trzymała go cały dzień w niepewności…
- Było ciężko, ale mi się udało! Tylko niestety to nie jest prezent na zawsze, bo musimy go…
- Jo – James przerwał jej cierpko i wbił w nią palące spojrzenie. Ona otworzyła usta zdziwiona.
- Co?
- Złóż mi te cholerne życzenia...
Jo znowu się rozpromieniła.
- Ach, tak! James, życzę ci wszystkiego dobrego! Pomyślności, wielu przygód i pięknych chwil!
A potem stanęła na palcach i szybko cmoknęła go w policzek. James wyszczerzył zęby.
- A teraz prezent!
Jo przewróciła oczami i zaczęła grzebać w torbie.
- Nie zdążyłam zapakować…
I podała mu mieniący się, delikatny materiał. James wciągnął głośno powietrze.
- Peleryna-niewidka!
- Aha! – ucieszyła się Jo – Zwinęłam ją twojemu ojcu. Ale musimy ją oddać, więc w praktyce prezentem ode mnie jest nocna przechadzka! Baw się dobrze!
I posyłając mu szeroki uśmiech, odwróciła się, by odejść. Zatrzymało ją jego silne ramię.
- Carter, zwariowałaś? – syknął jej do ucha, sprawiając, że poczuła mrowienie od szyi w dół – Mógł cię złapać!
- No i co? – burknęła wojowniczo.
- No i to, że skoro już wykradłaś ją mojemu ojcu, to chyba nie myślisz, że pójdziesz teraz spać?
Jo wyswobodziła się delikatnie z jego uścisku i odwróciła twarzą do niego.
- Mam iść z tobą? – zapytała ucieszona. James przewrócił oczami. Zerknął za siebie, gdzie jak się okazało jego koledzy i Olivia Aston obserwowali ich z wyraźną ciekawością, a potem chwycił Jo za rękę i ku jej zdumieniu wyprowadził z Pokoju Wspólnego.
- No to się trzymaj, mała – James zarzucił na nich pelerynę, przyciągnął Jo bliżej i ruszyli przed siebie.

                O takich urodzinach James nawet nie marzył. Wystraszyli Crosby’ego błąkającego się po korytarzach, zatrzasnęli w łazience prefektów kapitana ślizgońskiej drużyny, a potem ukradli z kuchni tuzin owocowych babeczek, które zjedli w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu, do którego jak się okazało oboje zawsze chcieli wejść. A najważniejsze, że przez całą drogę szli bardzo blisko siebie, tak, że James czuł jej ciepło przy każdym kroku a miodowy zapach wypełniał mu nozdrza. I coraz trudniej było mu utrzymać ręce przy sobie.
- Może pójdziemy do gabinetu Gilberta? – zaproponował, żeby odgonić od siebie niebezpieczne myśli. Jo pokręciła stanowczo głową.
- Są twoje urodziny i odpuszczamy sobie dzisiaj węszenie!
James uśmiechnął się promiennie.
- Ale chyba powinniśmy już wracać – stwierdziła ze smutkiem Jo – jest pierwsza, a jutro rano muszę jeszcze złapać Prawie Bezgłowego Nicka, żeby oddał pelerynę…
James nie miał ochoty pytać co wspólnego z peleryną jego ojca ma duch Gryffindoru. Wolał skupić się na tym, że ona wcale nie chce wracać, że jest z nim dobrowolnie, że pachnie tak słodko…
- Za chwilę – powiedział ochrypłym głosem, nagle się zatrzymując i obracając w jej stronę. W oczach Jo najpierw pojawiło się zdumienie, a potem panika.
- Dziękuję – powiedział cicho James i przysunął się blisko. Czuł jak cała sztywnieje. Bardzo powoli, żeby jej nie spłoszyć nachylił się i wciąż patrząc jej w oczy delikatnie pocałował jej szyję. Drgnęła, jakby jego dotyk ją porażał. A on nie odrywał ust od jej szyi, czując w całym ciele, że mu to nie wystarcza. Drżąc i bojąc się, że zaraz wybuchnie podniósł głowę i przesunął się powoli w kierunku jej ust. Patrzyła na niego z przerażeniem ale i wyczekiwaniem. Ich nosy zetknęły się ze sobą i…
- Nie – powiedziała cicho. James nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Ale nie zdążył o nic zapytać, bo wyrwała się spod peleryny i pobiegła szybko przed siebie. Zaciśnięta pięść Jamesa odbiła się od ściany.

                   Był wściekły. Tak bardzo wściekły i zraniony. Czemu zawsze to robi?! Nie… Czemu zrobiła to tym razem?! Sama do niego przyszła! Przecież widzi jak na niego patrzy! Co to za cholerna gra?!
Pewny, że poleciała do swojego dormitorium, wpadł jak burza do Pokoju Wspólnego, mając nadzieję, ze koledzy zostawili mu trochę Ognistej Whisky. Okazało się, że nie tylko zostawili, ale zorganizowali jeszcze więcej, a po jego wyjściu zrobiła się mała impreza. Poza Gryfonami z szóstej klasy, bawiło się tu teraz kilka osób z innych domów i sporo dziewczyn z ostatniego roku.
- Stary, gdzie zgubiłeś tę małą ślicznotkę? – zapytał Greg podając mu pękatą szklankę. Wystarczyło, że James na niego spojrzał i udał się w najdalszy kąt… James natomiast wypił whisky jednym haustem i opadł na fotel. Zapiekło go w przełyku, ale nie był pewny czy to od mocnego trunku…

Godzinę później niewielu rzeczy był pewny. Świat jawił mu się o wiele przyjemniejszym miejscem, w którym ludzie mieli po dwie twarze…
- James, jesteś strasznie spięty – Olivia siedziała mu na kolanach i bawiła się krawatem. Nie myślał. Nie chciał myśleć, bo to sprawiało, że czuł się okropnie. Przyciągnął do siebie jej twarz i wpił się w nią zachłannie. Przecież nie mógł poczuć się gorzej.
Mylił się.
Kiedy oderwał się od Olivii zobaczył jak do salonu wchodzi Jo. Nie spała… Patrzyła na niego z bólem, jaki teraz wypełniał i jego klatkę. Ale nie zatrzymała się, tylko szybko mrugając pobiegła do swojego dormitorium. James zaklął głośno, zepchnął z kolan Olivię i wściekły ruszył za nią.

- Niech to szlag! – wszedł na schody do sypialni dziewcząt, ale one tak jak i cały świat uparły się, żeby nie dogadał się z jedyną dziewczyną, która go obchodziła i wylądował twardo na posadzce, patrząc z tęsknotą na drzwi, za którymi zniknęła. 
















Rozdział XVI

Po pierwsze: schody do Hufflepuffu zawsze jadą w dół...




                James przespał tej nocy dwie godziny, na niewygodnym fotelu w Pokoju Wspólnym. Wyrzuty sumienia i paląca potrzeba naprawienia wszystkiego nie pozwalały mu wrócić spokojnie do łóżka. Kiedy obudziły go pierwsze poranne odgłosy, pobiegł tylko szybko, żeby się odświeżyć i wrócił z powrotem. Akurat w momencie, w którym Jo schodziła po schodach.
- Carter! – zawołał głośno. Jo westchnęła, ale skierowała się w jego stronę.
- Czego chcesz, James? – zapytała zrezygnowana.
- Wyjaśnić!
- Po co? – zapytała pocierając czoło. Wyglądała na zmęczoną, jakby spała równie mało co on.
- Po co? – prychnął James – Bo znowu powstała jakaś durna sytuacja, której wcale nie planowałem i… Jo, po prostu byłem pijany!
Jo przyglądała mu się w milczeniu równo przez minutę.
- Taki jest z tobą problem, James. Nie potrafisz wziąć odpowiedzialności za to co robisz. Żeby było jasne – dodała nagle gorzko – nie mam pretensji o to, że całujesz się z Olivią. Ale byłoby miło, gdybyś najpierw nie próbował pocałować mnie!
James poczuł się tak, jakby przyłożyła mu w twarz. Szybko jednak odzyskał butę.
- A może gdybyś mi na to pozwoliła, nie skończyłoby się to w ten sposób! – zawołał ze złością. Jo zrobiła krok do tyłu i założyła ręce na piersi. Lata przebywania z Rose i własną matką, nauczyły Jamesa odczytywać taką pozycję, jako zapowiedź wielkich kłopotów.
- Jesteś rozkapryszonym, nieodpowiedzialnym dzieckiem, Potter! Zachowujesz się jakby wszystko i wszyscy mieli być na twoje zawołanie!
- …brawo siostro! – usłyszeli od szóstoklasistki, schodzącej właśnie po schodach. Jo prychnęła wściekle, a James schował twarz w dłoniach.
- Musisz mnie wysłuchać! – powiedział po chwili, patrząc na nią z prośbą. Jo westchnęła ciężko.
- To ty mnie posłuchaj, James. Mam dość. Ciebie i tej całej sytuacji, w której wydaje ci się, że mnie lubisz, ale wystarczy, że zniknę na minutę i wolisz wszystkie inne… Zamknij się – dodała szybko, widząc, że otwiera usta – Między nami nic nie było, i nigdy nie będzie. Mamy wspólne sprawy i jesteśmy przyjaciółmi, więc nie zrobię ci takiego cyrku jak ty mi, gdy się dowiedziałeś, że Al mnie pocałował – mina Jamesa zrzedła jeszcze bardziej – ale jeśli kiedykolwiek przekroczysz znowu granicę, więcej się do ciebie nie odezwę!
James w milczeniu trawił jej słowa. Schrzanił. Znowu wszystko schrzanił.
- W porządku – powiedział grobowym głosem. Jo kiwnęła głową w roztargnieniu.
- Świetnie.


                                                           *

                Przy śniadaniach w Wielkiej Sali zazwyczaj największe emocje wzbudzała sowia poczta. Czasem ktoś dostał wyjca, albo przynajmniej jakiś puszczyk wpadł do owsianki, co wyrywało wszystkich z porannego otępienia. Tego ranka zdarzyło się jednak coś, co postawiło na nogi każdego.
- TO ON! TO NAPRAWDĘ ON!
- JEST… BOSKI!
- MA ZNAK?! ZOBACZ CZY MA ZNAK!!!
Dziewczyny zakrywały usta dłonią, żeby nie piszczeć, a pierwszoroczni stawali na krzesłach, by lepiej widzieć. Przez Wielką Salę kroczył dumnie Draco Malfoy. Był zwyczajowo blady a jego blond włosy były gładko przylizane.
- Typowe… - mruknął Harry do Hermiony – wiedział, że McGonagall wczoraj ogłosi jego przybycie, ale dał sobie dzień, żeby zrobić wielkie wejście.
Hermiona przewróciła oczami.
- Daj spokój, Harry. Powinniśmy zapomnieć o tym, co było w szkole.
Ale Harry’emu mogło to przyjść z trudem, biorąc pod uwagę, że Malfoy aktualnie kłaniał się teatralnie stołowi Slytherinu.
- Pani profesor – Dracon dotarł do reszty nauczycieli i skinął grzecznie McGonagall, a potem reszcie profesorów. W końcu spojrzał na Harry’ego i Hermionę – Potter, Granger…
- Malfoy – mruknęli jednocześnie. Draco usiadł przy drugim końcu stołu.

- Tak wygląda raj – oznajmił Scorpius opierając się łokciami na dwóch sąsiednich krzesłach – Moje życie nigdy nie było prostsze.
Blake spojrzał na niego, nie rozumiejąc o czym mówi.
- Mój stary jest profesorem! – zaśpiewał Scor – Kto mi teraz da szlaban?
Blake patrzył na niego, jakby nie wierzył własnym uszom.
- Taaak – powiedział udając poważną minę – od teraz McGonagall będzie ci słała łóżko.
- Wolałbym, żeby robiła to Johnson, ale w ostateczności…

Już na pierwszej lekcji Eliksirów okazało się, że Scorpius nie jest daleki prawdy. Profesor Malfoy zaczął lekcję od krótkiej informacji na swój temat.
- Dzień dobry – powiedział, gdy Ślizgoni i Krukoni z piątej klasy zajęli miejsca – Nazywam się Dracon Malfoy i będę uczył was sztuki warzenia Eliksirów. Nie mam na to najmniejszej ochoty – dodał na co większość klasy otworzyła usta – ale nauczanie niesie za sobą mnóstwo innych korzyści. Pan Potter?
Albus zdumiony podniósł głowę.
- Co masz w swoim kociołku?
Al spojrzał po reszcie, jakby nie był pewny czy dobrze słyszy.
- Nic – odparł zdumiony – dopiero weszliśmy.
- Ravenclaw traci pięć punktów i nie bądź bezczelny, bo dostaniesz szlaban.
Albus miał minę, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma się roześmiać czy rozpłakać.
Draco zaczął prowadzić lekcję, która polegała głównie na dodawaniu punktów Ślizgonom, co wyjątkowo bawiło Scorpiusa. Albus natomiast w ciągu trzydziestu minut dowiedział się, że ma prawdopodobnie wodogłowie, niedowład obydwu rąk i „cuchnie jak ojciec”.
Oczywiście takiego stanu rzeczy nie mogła zaakceptować Rose.
- Profesorze Malfoy? – zwróciła się do niego głośno robiąc niewinną minę. Draco spojrzał na nią lekko skonsternowany. Większość Krukonów przez całą lekcję udawała, że nie istnieje.
- Tak?
- Czy to co pływa w kociołku Genevive, może nas zaatakować?
Draco zatrzymał się w pół kroku. Nie spojrzał jednak do kociołka panny Almond, która zmrużyła groźnie oczy i wpatrywała się w Red z rządzą mordu, ale utkwił zdumione spojrzenie w rudowłosej dziewczynie, która najwyraźniej się go nie bała…
- Jak się nazywasz? – zapytał ostro. Rose uśmiechnęła się promiennie.
- Weasley – powiedziała wykonując taki gest, jakby strzelała z balonowej gumy. Draco zaczął się denerwować.
- No więc, panno Weasley – wycedził z mściwą satysfakcją – szlaban!
Rose uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Ale tylko pod warunkiem, że opowie mi pan o tchórzofretkach!
Draco wciągnął głośno powietrze i zrobił kilka szybkich kroków w jej stronę. Zatrzymał się tuż nad jej kociołkiem z zamiarem wygłoszenia reprymendy. Rose jednak wciąż uśmiechała się uprzejmie i miała minę, jakby zamierzała coś jeszcze powiedzieć. Draco szybko odtworzył w pamięci swoją szkolną karierę, którą Ronald Weasley mógł podzielić się z córką.
- Wracać do pracy! – warknął i wrócił do swojego biurka.

                                                          *

                Jo przez cały dzień snuła się po zamku. Było jej źle i nie umiała sobie z tym poradzić. Ilość emocji, które się w niej burzyły sprawiała, że miała ochotę krzyczeć, a jednocześnie zaszyć się w ciemnej dziurze i nie wychodzić. Jesse przez cały dzień przyglądał jej się z zainteresowaniem, aż w końcu po kolacji, chwycił ja za łokieć i gdy mieli skręcać do Wieży Gryffindoru, pociągnął ją za sobą do tajnego przejścia za grabem Jednookiej Wiedźmy.
- Gdzie mnie ciągniesz?! – zawołała zdumiona. Jesse westchnął ciężko.
- Masz depresję. Kobiety w depresji jedzą słodycze.
- Nie widzę związku… Gdzie idziemy?!
Jesse wyszczerzył zęby.
- Do Miodowego Królestwa, oczywiście. Karaluchowy blok i zakazana wędrówka do Hogsmeade powinny poprawić ci humor!
Jo wzruszyła tylko ramionami.
- Nie jestem taka pewna…
Jesse pokręcił głową z rezygnacją i otworzył właz do przejścia.
- Do Miodowego Królestwa idzie się ponad dwadzieścia minut. Wyśpiewasz mi wszystko a potem coś poradzimy.

- No to wdepnęłaś w… - Jesse urwał na widok jej miny. Otworzyli klapę w podłodze piwnicy sklepu ze słodyczami i nasłuchiwali czy nikogo tam nie ma. Gdy się upewnili, przemknęli szybko na zaplecze.
- Oczywiście, widziałem, że obaj Potterowie patrzą za tobą jak za gwiazdką z nieba… Ale, żeby aż tak?!
Jo zaczęła bezwiednie bawić się cukrowymi piórami.
- To chyba moja wina – powiedziała żałośnie.
Jesse oderwał się na moment od wielkiego słoja toffi i przyjrzał jej się uważnie.
- Jo, znam cię od pięciu lat. Nie skrzywdziłabyś nikogo świadomie. Poza tym, jeśli któreś z nas bawi się uczuciami płci przeciwnej, to z pewnością nie jesteś to ty – dodał mrugając do niej łobuzersko – Przyjmij więc do wiadomości, że TO NIE TWOJA WINA. Zawsze podobałaś się facetom – dodał z wahaniem, jakby nie wiedział czy ma być zły z tego powodu – To jest ich problem.
Ale Jo nie wydawała się zbyt szczęśliwa z tego powodu.
- I co ja mam teraz zrobić?! – zawołała sfrustrowana nabierając pół tuzina karaluchowych bloków – Nie chcę zrywać z nimi kontaktu! Mamy… wspólne sprawy.
Jesse uśmiechnął się kwaśno.
- Tak, wiem, znalazłaś w końcu inne dzieci do zabawy w szukanie guza – powiedział kwaśno – Mam wrażenie, że w tej całej aferze z braćmi Potterami chodzi jednak o coś innego – dodał poważniejąc. Jo spojrzała na niego czujnie – Lubisz któregoś z nich?
- Oczywiście! Obu!
- Nie tak, Jo – uciął Jesse – Czy któryś z nich ci się podoba?
Jo najpierw zaczerwieniła się jak piwonia, a potem zaczęła w roztargnieniu nakładać sobie więcej karaluchowych bloków.
- Oczywiście, że…!
- Albus? – zapytał Jesse z chochlikowatym uśmiechem – Jak właściwie całuje?
- Zamknij się, głupku!
- A więc to on! Cóż – Jesse zrobił filozoficzną minę – większość dziewczyn leci na Jamesa, ale ze swoich źródeł wiem, że gdyby tylko młodszy Potter było odrobinę rozmowniejszy…
- Powiedziałam: zamknij się! – warknęła znowu Jo – Albus jest tylko moim przyjacielem.
Jesse klasnął w ręce.
- A więc James! Nie mów, że cię nie ruszyło, gdy cię tak trzymał swoimi umięśnionymi ramionami…
Jo najpierw poczerwieniała jeszcze bardziej, a chwilę potem zrobiła złośliwą minę.
- Zapomniałam, że gracie razem w drużynie. A więc podglądasz go w szatni?
- Ha ha ha – burknął Jesse i wrócił do słoika z toffi – Czemu tak bardzo się przed tym bronisz? To nic złego, że ktoś ci się podoba!
- Nikt mi się nie podoba! – syknęła histerycznie – Więcej ci nic nie powiem!
Jesse pokręcił głową zniecierpliwiony.
- Jak chcesz. Ale mam ci do powiedzenia dwie rzeczy – dodał poważnie. Jo poprawiła naręcze karaluchowych bloków i spojrzała na niego wyczekująco – Po pierwsze przestań się zadręczać Potterami. Są braćmi i kiedyś się pogodzą, bez względu na czy będziesz się z którymś spotykać czy nie.
- A po drugie? – zapytała Jo, niezbyt przekonana jego radą. Jesse nałożył sobie spory kawałek lejącego się toffi i wyszczerzył zęby.
- Nie mogę się doczekać, aż twój brat się dowie, że łazi za tobą dwóch facetów!
Jo prychnęła z godnością.

                                                        *

                Nadszedł weekend i Albus zarządził spotkanie w klasie na czwartym piętrze, gdzie mieli podzielić się wynikami swoich śledztw. Każde z nich wchodziło z ponurą miną.
- Co macie? – zapytała niemrawo Rose. Jo i Scorpius wzruszyli ramionami, Albus skrzywił się nieznacznie a James westchnął.
- Gabinet Gilberta jest zamknięty na cztery spusty. Musiał go zaczarować mój ojciec, albo co gorsza twoja matka – dodał z żalem w kierunku Rose.
- Po takim czasie, nie wiemy nawet czy jest sens tam w ogóle zaglądać – stwierdził Scorpius – McGonagall i reszta z pewnością zabrali już jego rzeczy.
Reszta milczała, zgadzając się niechętnie z jego słowami.
- Lista osób, które były w zamku podczas świąt niczego nie mówi – odezwał się Albus – Jakoś ciężko podejrzewać panią Pince…
Jo poklepała się po nosie.
- Jest jeszcze szansa, że ktoś się włamał.
- Do Hogwartu? – zapytała bez przekonania Red – Chyba już prędzej uwierzę, że Gilbert i Pince mieli romans, a potem on ją zdradził.
James parsknął śmiechem.
- Udało ci się coś podejrzeć na mapie? – zapytał Jo nie patrząc jej w oczy. Od ich ostatniej rozmowy wymieniali tylko krótkie uwagi o postępie ich małego śledztwa. Jo pokręciła głową.
- Wszyscy interesują się tą śmiercią i ciągle łażą koło jego gabinetu. Obserwowałam go przez kilka nocy, ale tylko parę razy przechodzili tamtędy nauczyciele i Crosby. Nikt nawet nie próbował tam wejść.
- Za to teorii o jego śmierci jest już z pięćset! – zawołała z ironią Rose – Według jakiejś Puchonki otruł się eliksirem, Ślizgoni są pewni, że podpadł McGonagall, a wśród pierwszorocznych krąży plotka, że obudził się potwór Slytherina…
- On nie żyje – wtrącił kwaśno Albus. Red wzruszyła ramionami.
- To ich nie przekonuje.  
Jo spojrzała z nadzieją na Scorpiusa.
- Może chociaż tobie się poszczęściło?
Malfoy też pokręcił głową.
- Udało mi się dwukrotnie wejść do gabinetu McGonagall. Za każdym razem portrety narobiły takiego rabanu, że musiałem zwiewać nim w ogóle zlokalizowałem Nigellusa!
- Popatrz – odezwała się Rose – nawet portrety cię wyczuły.
Nim Scorpius zdążył jej odparować, Jo uniosła szybko ręce.
- Musimy coś wymyślić! – zawołała szybko, niczym skoczyli sobie do gardeł.
- Może źle się za to zabieramy? – podsunął James, opierając się o parapet – Zamiast węszyć wokół Gilberta, trzeba raczej pokręcić się wokół tych, którzy na pewno coś wiedzą!
Jo i Rose zrobiły zdumione miny, a Albus uśmiechnął się kpiąco.
- Zamierzasz śledzić tatusia?
Tym razem Rose uratowała sytuację, nim doszło do kolejnej kłótni.
- James ma rację! Wujek Harry na pewno już wszystko wyniuchał. Trzeba trochę za nim połazić i może uda nam się czegoś dowiedzieć.
- A więc zmiana planów! – zawyrokowała Jo, wstając z ławki, na której siedziała po turecku.
- I ktoś powinien pomóc Scorpiusowi z tym Nigellusem – wtrącił jeszcze Albus.
- Ale nie powinna to być Rose – dodał poważnie James.

                                                         *

- Nie wiem, Harry… to mocne podejrzenie – stwierdziła Hermiona. Siedzieli w jego gabinecie nad stertą pergaminów i map. Harry pokręcił stanowczo głową.
- To samo wydarzyło się, gdy byliśmy na pierwszym roku, pamiętasz? – powiedział ponuro – Ten sam motyw.
- Harry nie wiem czy porównywanie motywu Quirella do ataku na Snape'a…
Przerwało im ciche pukanie. Harry wstał od stołu, z którego Hermiona pospiesznie zebrała notatki i ruszył w kierunku drzwi. Stała w nich Norah.
- Cześć! Pomyślałam, że zechcesz się ze mną przejść po błoniach? Och! Przepraszam… - zauważyła Hermionę i trochę posmutniała – Przyjdę później…
- Zaczekaj! – Hermiona zerwała się z miejsca i dołączyła do skonsternowanego Harry’ego – Dobrze, że cię widzę, chciałam z tobą pogadać!
- Tak? – zapytała zdziwiona Norah. Hermiona kiwnęła pewnie głową.
- Tak. Muszę zapytać o ostatni test Huga. Gdybyś mogła mi powiedzieć co dokładnie zawalił…
Norah nie wyglądała na zadowoloną, ale skinęła jej uprzejmie i wyszła na korytarz posyłając jeszcze Harry’emu miły uśmiech.
- Dokończymy później – rzuciła Hermiona i zatrzasnęła drzwi jego gabinetu.
- No więc Hugo ma pewien problem ze skupieniem się na lekcjach – stwierdziła Norah, gdy ruszyły korytarzem – On i Lily przez większość lekcji rozrabiają i…
- Tak, wiem, moje dzieci są niegrzeczne – Hermiona machnęła szybko ręką – Nie o tym chciałam rozmawiać.
- Ale… - Norah zwolniła, patrząc na nią w osłupieniu.
- Chodzi o Harry’ego – powiedziała Hermiona, zatrzymując się w odpowiednim oddaleniu od jego gabinetu. Norah natychmiast spuściła wzrok, nagle interesując się rękawami swojej szaty.
- Ach, tak? A o co dokładnie?
- O to, że często go odwiedzasz – oświadczyła z naganą Hermiona – Wiem, że mój przyjaciel to niezwykle interesująca postać. Osobiście udzielałam fałszywych rad wszystkim jego fankom… - dodała krzywiąc się na to wspomnienie – ale to było gdy byliśmy UCZNIAMI. Teraz sami tu nauczamy i podrywanie żonatego…
- Podrywanie?! – oburzyła się Norah robiąc krok do tyłu i tym razem nie odwracając wzroku – O czym ty mówisz?!
Hermiona wywróciła oczami.
- O tym, że za nim łazisz! – oświadczyła. Norach odrzuciła do tyłu swoje długie włosy.
- Jesteś śmieszna!
Hermiona założyła ręce na piersi.
- W ciągu tygodnia, trzy razy proponowałaś mu wino i dwa razy przechadzkę – powiedziała kwaśno. Norah prychnęła.
- Mówi to ktoś, kto wiecznie u niego przesiaduje!
Hermiona wyglądała, jakby dławiła się własną śliną.
- Jesteśmy rodziną! Poza tym znamy się od trzydziestu lat!
Norah wzruszyła ramionami.
- Może ci to nie wystarcza? – i ruszyła przed siebie, zostawiając Hermionę w stanie permanentnego szoku. Ocknęła się jednak i dogoniła ją w paru krokach.
- Tak tego nie załatwisz! – oświadczyła, zmuszając koleżankę do zatrzymania a potem wycelowała w nią palec – Byłam z Harrym zawsze, gdy groziło mu niebezpieczeństwo, więc i tym razem go nie zostawię. A ty posłuchaj uważnie: łapy precz od niego, bo inaczej jego żona, której notabene do pięt nie dorastasz, będzie twoim najmniejszym zmartwieniem! Popytaj, a każdy ci powie, że znam kilka ptaszków, które tak cię urządzą, że matka cię nie pozna!
I nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi odwróciła się i odeszła, zamiatając burzą brązowych loków.
                                                      *

                Od wymyślenia nowego planu Rose i Scorpius widywali się tylko kilka razy w tygodniu, wymieniając się opieką nad Frankiem. Taka sytuacja sprawiła, że Rose zaczęła nagle o nim myśleć. Po raz pierwszy od kiedy ich kontakty w tym roku uległy intensyfikacji dotarło do niej, że nie są już tylko wrogami, którzy ciskają w siebie tym, co akurat mają pod ręką… Różne sytuacje z ostatnich miesięcy zaczęły ją nawiedzać, a pocałunek w bibliotece nagle stał się czymś wstydliwym!
                Nie, nie, to jest Malfoy! Powtarzała sobie coraz częściej, gdy jego blond czupryna pojawiała niespodziewanie w jej myślach, zaskakując ją przy różnych czynnościach. Ale kiedy któregoś dnia wstała rano i pierwszym, co przyszło jej do głowy była jego głupia twarz, nie wytrzymała!
                Wypadła z pokoju jak burza, ledwo zarzucając na siebie bluzę i dżinsy a potem skierowała się prosto na błonia. Przejdzie się, przewieje ją zimny wiatr, to może durne myśli wylecą jej z głowy!
               
                Przeszła się, przewiał ją zimny wiatr a durne myśli podwoiły swoją moc. Rose wróciła do zamku szczekając zębami i poważnie lękając się o swoje zdrowie psychiczne.
- Hej, Rose! – była już przy schodach do dormitorium i odwróciła się niezbyt zadowolona. Ścigający Krukonów, Logan Harris patrzył na nią wyraźnie zaintrygowany.
- Tak? – zapytała niecierpliwie. Stał z kolegami, a wszyscy zgodnie świdrowali ją spojrzeniem. Logan zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Zastanawiam się czy pamiętasz, co mi ostatnio obiecałaś…
Rose przeleciała w pamięci ostatnie wydarzenia.
- Nie pamiętam – odparła wzruszając ramionami. Koledzy Logana parsknęli śmiechem, ale ten nie tracił rezonu.
- Randkę – powiedział pewnie – Obiecałaś, że się ze mną umówisz, gdy pomagałem ci z kufrem przed świętami.
- Ach… - Rose klepnęła się ręką w czoło i coś sobie przekalkulowała – Świetnie – zdjęła nogę ze stopnia – chodźmy!
- Teraz? – zapytał zaskoczony. Jego koledzy trochę przygaśli.
- A kiedy? – zapytała obojętnie Red. Logan otrząsnął się z szoku i wskazał ręką na drzwi.
- W takim razie chodźmy!
Rose ruszyła z powrotem, a gdy mijała jego kumpli, którzy patrzyli na całą scenę z niekrytą zazdrością mrugnęła do nich, krztusząc się ze śmiechu.
- Ale macie głupie miny!
Logan Harris wyglądał, jakby wygrał los na loterii.
 
                                                       *

                Dni mijały ale Albusowi wydawało się, że czas stoi w miejscu. Gratulował sobie w duchu, że robi dobrze odsuwając się od Jo, ale w jego myślach ciągle kołatało się pytanie jaki to ma sens. Od świąt minęło sporo czasu, Jo i James pogodzili się ze sobą, ale Al był pewien, że niczego między nimi nie ma. Zapytał nawet o to Rose, a ta przyznała, że jego brat znowu schrzanił. Tymczasem im bardziej Albus oddalał się od Jo, ona częściej go szukała. Znajdywała go na korytarzach i w czasie posiłków, kiedy z rozpalonymi policzkami opowiadała o nowych pomysłach na śledzenie jego ojca. I nie mógł sobie odmówić tych kilku chwil, gdy mógł na nią bezkarnie patrzeć.
- …albo moglibyśmy uwarzyć eliksir wielosokowy! – paplała, gdy wybrali się na zaśnieżone błonia. Albus zdążył już porządnie przemarznąć, zresztą był pewien, że Jo też, ale zajęta swoimi pomysłami, nie zwracała na to uwagi – Gdybyśmy podszyli się pod profesor Weasley, twój tata wszystko by nam wyśpiewał!
Alowi było zbyt zimno, by obalić tę teorię.
- Eliksir warzy się miesiąc – powiedział tylko szczękając zębami. Jo zrzedła mina.
- To długo. Ale możemy zawsze użyć Uszu Dalekiego Zasięgu! – wymyśliła natychmiast, gdy wyszli zza cieplarni. Albus kiwnął głową.
- Tak, Jo. Użyjemy Uszu i wszystkiego co zechcesz, tylko wracajmy już. Jesteś czerwona jak cegła, zaraz zamarzniesz.
Jo prychnęła tylko i roześmiała się głośno. Albus też się uśmiechnął. A potem poczuł palącą potrzebę rozgrzania jej osobiście…
                Korzystając z tego, że szła pół kroku przed nim, nachylił się i zebrał w rękawicę garść śniegu, a potem zakradł się od tyłu i dokładnie natarł jej całą twarz. Jo podskoczyła jak rażona prądem i w naturalnym odruchu sięgnęła po różdżkę, a potem kiedy śnieg dostał się do jej ust zaczęła pluć i pomstować na Albusa.
- Tyyy…!!! Już nie żyjesz! – i puściła się za nim biegiem. Albus zachodząc się ze śmiechu biegł niezbyt szybko, bo wydawało mu się, że ma odmrożenia na nogach. Jo dopadła go w kilku susach a potem rzuciła się na niego z całym impetem, zwalając go z nóg. Albus wciąż krztusząc się ze śmiechu, nie miał jak się bronić. Tym bardziej, że Jo wsadziła jego głowę w zaspę…
- Carter! – wrzasnął z ustami pełnymi śniegu.
- Co? – zapytała niewinnie. Ale straciła czujność i chwilę później Albus odwrócił ich tak, że to ona leżała pod nim a wielka pacyna śniegu wylądowała jej pod kurtką. Jo wrzasnęła, jak krzyczy tylko ktoś, komu kawałki lodu przywierają do skóry, ale Albus nie miał litości i dodatkowo wysmarował całą jej twarz śniegiem.
- Świat nie zna gróźb, którymi mogłabym uprzedzić twoją bolesną śmierć!!!
Albus zaśmiał się radośnie.
- Nie mogę się doczekać! – a potem podał jej rękę i choć obrażona ją odtrąciła, pociągnął ją i postawił na nogi.
                Wracając do zamku, Jo knuła straszliwą zemstę a Albus cieszył się jak małe dziecko, że ma ją znowu tak blisko.

                                                  *

- Stary, jutro trzeba zrobić jakąś dobrą imprezę…
- Yhym.
- Nie u nas, lepiej w jakiejś pustej klasie…
- Mmm…
- I zaprosimy te dwie piątoklasistki z Ravenclawu. Są świetne… Wiesz jak się nazywają?
- Aha.
- Carter?!
Cameron nie bardzo wiedział o czym rozmawia z kolegami, bo był zajęty. Zajęty gapieniem się na Lucy Weasley, która w tym momencie chyba przecięła sobie palec krojąc pieczone ziemniaczki.
- Stary, co z tobą? – zapytał Mason. Ethan też przyglądał mu się uważnie. Cameron w końcu oderwał wzrok od stołu Puchonów.
- A co ma być? Robimy imprezę, okej.
- A co z tymi laskami z Ravenclawu? – dopytywał się Ethan – Trzeba do nich zagadać…
- Trzymam kciuki – oznajmił Cameron wstając.
- A ty dokąd?
Cameron tylko mrugnął do niego zawiadacko i przygładził włosy.
                Zatrzymał się w Sali Wejściowej i przepuścił małe stadko Gryfonów z drugiej klasy.
- Lucy! Hej, Lucy!
Albo zapomniała jak się nazywa, albo nie często za nią wołali, bo nawet się nie obejrzała. Cameron w końcu dopadł do niej i chwycił ją za rękę, trafnie podejrzewając, że podskoczy.
- Cameron Car… Cameron! – jak zwykle oblała się rumieńcem. Cameron pociągnął ją w mniej zatłoczony kąt Sali Wejściowej.
- Potrzebujesz czegoś? – zapytała uprzejmie zaskoczona Lucy. Cameron nie mógł oderwać wzroku od jej zaczerwienionego nosa.
- Tak. Chodź ze mną gdzieś.
- Gdzie?
- Obojętnie.
- Nie rozumiem.
Cameron uśmiechnął się szeroko. Przy każdym ich spotkaniu nie mógł się nadziwić, że istnieją jeszcze tak szczere, cudownie wstydliwe i słodkie dziewczyny.
- Chcę się z tobą umówić – powiedział dobitniej, rozbrojony tym, że nie zrozumiała. Ale Lucy wciąż patrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Umówić PO CO? – zapytała wpatrując w niego wytrzeszczonymi oczami. Cameron miał ochotę parsknąć śmiechem.
- Żebym mógł cię zamordować i ukryć ciało – szepnął jej do ucha. Lucy zrobiła kwaśną minę.
- W czwartek mam sprawdzian z Transmutacji i już się na niego nauczyłam – powiedziała poważnie – Mógłbyś to zrobić po nim?
Cameron wybuchnął śmiechem.
- Nie – odparł udając powagę – Tyle nie wytrzymam.
- A powiesz mi po co mamy się spotkać? – zapytała błagalnie Lucy, najwyraźniej nadal niczego nie rozumiejąc. Cameron otworzył usta, żeby w jakiś delikatny sposób wytłumaczyć jej na co dokładnie ma ochotę za każdym razem, gdy ją widzi, ale ni stąd ni zowąd pojawili się Mason i Ethan.
- Stary, gdzieś tak wystrzelił?! – Mason rąbnął go w plecy, nie zaszczycając Lucy spojrzeniem. Zrobił to natomiast Ethan, który zmierzył ją od stóp do głów i najwyraźniej stwierdził, że nie ma na co patrzeć.
- Idziemy? Jesse Atwood ma fajerwerki z Magicznych Dowcipów Weasley'ów!
Lucy natychmiast zrobiła oburzoną minę.
- Są tutaj zabronione! – zawołała z mieszaniną oburzenia i potwornego lęku przed rozmową z Gryfonami z siódmej klasy. Cameron wyszczerzył zęby.
- Produkuje je twój wujek – przypomniał jej. Lucy zrobiła z ust podkówkę, jakby bardzo tego żałowała.
- Wujek? – zainteresował się nagle Mason – Jesteś siostrą Rose Weasley, czy coś? – i spojrzał na nią z otwartą niechęcią. Lucy pokręciła tylko głową.
- Nie, nie jestem – i widząc, jak na nią patrzą odwróciła się i zamierzała odejść, podczas gdy Mason i Ethan zachodzili się ze śmiechu.
- Stary, z kim ty gadasz? – zaśmiewał się Ethan – Myślałem, że masz dość ludzi od odrabiania zadań!
Cameron był już dwa kroki przed nimi, gdy usłyszał te słowa i obrócił się mimowolnie.
- Masz jakiś problem? – warknął a w jego oczach zobaczyli prawdziwy ogień – Zjeżdżajcie stąd! Nie żartuję.
Mason i Ethan z wyrazami bezgranicznego zdumienia odwrócili się i odeszli, żywo dyskutując, a Cameron klnąc ich w myślach pobiegł za Lucy, która zdążyła już wejść na schody, które w żadnym wypadku nie jechały do Hufflepuffu…
- Czemu uciekasz?! – zawołał ze złością. Lucy, która miała łzy w oczach, pokręciła tylko głową nie patrząc na niego.
- Twoi koledzy patrzyli na mnie tak...
Cameron prychnął.
- Patrzą tak na każdą dziewczynę, która nie wygląda jak z okładki „Czarownicy”! Czemu się nimi przejmujesz?!
Lucy znowu zwiesiła głowę.
- Nie lubię jak obcy ludzie są dla mnie niemili.
Cameron poczuł palącą potrzebę zamordowania swoich kumpli.
- No właśnie! – zawołał szybko – Obcy! Czemu przejmujesz się obcymi ludźmi?!
Lucy trawiła te słowa w milczeniu. Ale to pytanie było zbyt trudne, bo burzyło jej szesnastoletnie relacje ze światem… Ale przynajmniej nie wyglądała już, jakby miała się rozpłakać.
- Posłuchaj mnie uważnie – powiedział ze złością Cameron i złapał ją za rękę, a potem sprowadził ze schodów, które wyraźnie podążały do biblioteki – po pierwsze: schody do Hufflepuffu zawsze jadą w dół – oznajmił i skierował ją na odpowiednie połączenie – po drugie: moi kumple to kretyni. A po trzecie chcę się z tobą spotkać, żeby z tobą pobyć. Rozumiesz?

Lucy miała wrażenie, że jej policzki za chwilę po prostu spłoną. Podczas, gdy Cameron patrzył na nią uważnie, a ona choć bardzo chciała, nie mogła odwrócić wzroku i modliła się, by ktoś nią potrząsnął, w końcu bardzo powoli skinęła głową.