Ginger Golden Girls

30 kwietnia 2015

Rozdział LV


,będzie idealnie, nawet gdy nie będzie dobrze.




                Początek i koniec każdej historii zawsze są do siebie podobne. W chwili, gdy Jo Carter poznała Jamesa Pottera czuła podenerwowanie, wzburzenie i podskórną euforię. Moment, w którym brała z nim ślub niczym się nie różnił.
- Teraz – powiedział James, opuszczając na sekundę różdżkę. – Nie chcę żyć ani jednego dnia dłużej w świecie, w którym nie jesteś moją żoną.
Jo patrzyła na niego ciężko oddychając. W przeciwieństwie do niego, nie opuszczała gardy.
- Tutaj? – upewniła się.
James skinął głową.
- Zawsze tego chcieliśmy.
Jo poklepała się po nosie.
- Chyba bardziej myśleliśmy o takiej śmierci niż ślubie, ale… masz rację. Zróbmy to teraz!
James przysunął swój nos do jej nosa.
- Nie mamy czasu na wymyślanie przysięgi.
- Co powiesz na… - Jo zagryzła wargę. – Na zawsze?
James pocałował ją krótko.
- A więc Joanne-Jeszcze-Przez-Moment-Carter… przysięgam ci… Na zawsze.
Jo uśmiechnęła się rozkosznie i odwróciła się.
- Panie Potter?
Harry westchnął z głębokim wzruszeniem.

                                                              *

                Dwa lata wcześniej

- Jesteś najpiękniejszą panną młodą jaką widziałam! Wyglądasz jak królewna skąpana w migdałach oblanych miodem. Jestem taka dumna…!
Rose trzymała się za serce i płakała rzewnymi łzami. Jo wyglądała jakby zastanawiała się czy może ją kopnąć, a Molly starała się nie zwracać na nią uwagi, choć było to trudne.
                Lucy poruszyła się niespokojnie. Długa biała suknia zaszumiała dźwięcznie.
- Cam padnie z wrażenia – odezwała się Jo z dość głupim wyrazem twarzy, bo próbowała ukryć rozanielone spojrzenie. Molly zachichotała.
- Do tej pory nie mogę uwierzyć, że wyrwałaś takiego przystojniaka, siostra – westchnęła głęboko. Rose zachichotała.
- Fakt, pamiętam jak Cameron Carter był najsłynniejszym podrywaczem w Hogwarcie i nikt nie postawiłby Knuta na to, że się ustatkuje…
Jo przysiadła na niskiej sofie z westchnięciem.
- Piękne czasy. Mniej więcej wtedy James prowadził castingi do swojego haremu.
Rose kiwała szybko głową.
- My się w ogóle nie znałyśmy, a Aluś był porządniejszy od McGonagall…
Jo przymknęła oczy z rozrzewnieniem.
- Stare, dobre czasy!
Rose zmrużyła oczy, wygładzając swoją czerwoną suknię.
- Pieprzysz, Carter. Nigdy nie byłaś szczęśliwsza niż teraz.
Jo roześmiała się w głos.
- Pewnie, że nie! Lucy, wszystko w porządku? – zwróciła się do panny młodej, która nagle zatrzymała się w pół kroku, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
- Ja… - wydyszała. Jo, Red i Molly patrzyły na siebie zdumione.
                Lucy wpatrywała się w siebie, jakby nie poznawała się w lustrze. Jej wzrok omiótł najpierw luźno opadające fale, przykryte długim, lekkim welonem, upiętym wysoko spinką z kolorowymi kamykami. Jej oczy były tylko lekko umalowane i miała muśnięte czerwoną pomadką usta, ale malowała się tak rzadko, że teraz wydawała się sobie zupełnie odmieniona.
                Oddychając szybko, przejechała ręką po odsłoniętej szyi, na której połyskiwał tylko łańcuszek z czerwonym kamieniem, i spojrzała w dół. Biała suknia leżała idealnie. Była tylko troszkę rozkloszowana i tak cudownie szumiała, gdy się w niej poruszała.
                Lucy wpatrywała się w odbicie z lekko otwartymi ustami, nie zwracając uwagi na swoje druhny, które od kilku minut coś do niej mówiły.
- …bo jak nie chcesz to ewentualnie możesz w każdej chwili zwiać…! – prawie darła się Rose. Wyćwiczona ręka Jo trzasnęła ją w koka, który i tak był do poprawy, bo Red ciągle machała głową.
- Oszalałaś, Lucy nie chce zwiać sprzed ołtarza! – zawołała ze złością. – Prawda Lucy? – zapytała zezując na nią szybko.
                Panna młoda wciąż milczała, oddychając głęboko.
Jo, Rose i Molly patrzyły po sobie spanikowane.
- Co się robi w takich sytuacjach? – syknęła Rose. Jo natychmiast podniosła się z łóżka.
- Hej, a może Rose ma rację? Jak nie chcesz nie musisz wychodzić za tego palanta! – zawołała przekonująco.
                Lucy drgnęła. Spojrzała na Jo ze złością.
- Cam nie jest palantem!
Jo zerknęła szybko na Rose, próbując dać jej coś do zrozumienia, a potem powiedziała szybko:
- Nie? Hmm… Ja tam bym nie chciała takiego męża.
Lucy nabrała głośno powietrza.
- Co ty wygadujesz?! Mój narzeczony dokonał czegoś niemożliwego! Wygrał z Ankdalem!
Rose zrobiła powątpiewającą minę, najwyraźniej w lot łapiąc pomysł Jo.
- Wielkie mi co! – prychnęła. – To w sumie wciąż goguś!
Lucy wyglądała jakby dostała wścieklizny.
- CAMERON NIE JEST GOGUSIEM! Jest najlepszym, najprzystojniejszym i najsłodszym facetem pod słońcem!
Jo i Rose miały ochotę przybić sobie piątkę.
- No nie wiem… - zaczęła znowu Jo, ale Lucy zrobiła krok w jej stronę, i nie pozwoliła jej dokończyć.
- ALE JA WIEM! Gdzie jest mój cholerny bukiet?! Idę wyjść za mojego cudownego narzeczonego, a wy… wy możecie się wypchać! – oświadczyła, podczas gdy dym wylatywał jej z nosa i uszu.
                A potem minęła je i wypadła z pokoju. Jo i Rose przybiły sobie piątkę.
- Świetny plan – mruknęła Molly z wyraźnym podziwem. Jo i Rose tylko się wyszczerzyły.
- A teraz ją znajdź, do ślubu jeszcze półtorej godziny – oznajmiła Rose, stając przed lustrem i krzywiąc się malowniczo na widok kompletnie zburzonej fryzury.

                Jo i Molly poszły poszukać Lucy, a Rose usiadła na sofie i chwyciła się za klatkę. Od rana czuła palący ból, ale jakoś udawało jej się to ukryć. Teraz mogła sobie pozwolić na chwilę słabości…
- Rose! – w drzwiach stanęła Lucy i wytrzeszczyła oczy. – Zapomniałam, że jeszcze sporo czasu… Ty płaczesz?!
Rose spróbowała zrobić drwiącą minę.
- Zwariowałaś! Nie płaczę! – i dmuchnęła w górę, żeby strącić łzy z policzków.
                Lucy zamknęła szybko drzwi i podbiegła do niej.
- Co się dzieje?
- Nic! Naprawdę… ja…
- Rose – przerwała jej natychmiast Lucy i kucnęła przy niej. – Jestem panną młodą. Ale jeśli mi nie powiesz co się stało nie wyjdę stąd, a wtedy Cam rozwali kaplicę. Wspominał o tym wczoraj…
Red uśmiechnęła się przez łzy i westchnęła głęboko.
- Scorpius… - powiedziała cicho. – Nie przyjdzie na ślub.
Lucy wypuściła głośno powietrze.
- Dlaczego?!
Rose przymknęła na moment oczy.
- Twierdzi, że wygląda niewyjściowo – wytłumaczyła krzywiąc się boleśnie. – Ma duży problem z pokazywaniem się publicznie.
Lucy pokręciła szybko głową.
- Zwariował?! Od dwóch miesięcy jest tematem numer… no, dobra pierwszym jest jak zwykle wujek Harry, potem twoja mama na stanowisku ministra – wyliczała Lucy. – Potem jeszcze Ryan Hastings… Chodzi mi o to – obudziła się – że Scorpius jest bohaterem. Każdy to wie! A jego blizny są dowodem na to jakie ma serce.
Rose westchnęła ciężko.
- Cóż, nie przekonuje go to. Ale – wtrąciła, wycierając łzy z wyraźnym zdenerwowaniem – to wasz dzień. Mną się nie przejmuj – dodała raźnym tonem. – Potańczę sobie z Hugiem.
Wstała i uśmiechnęła się szeroko, a po smutku na jej twarzy nie zostało ani śladu. Lucy przyglądała jej się uważnie, a w końcu skinęła głową i wstała, wiedząc, że Molly obedrze ją ze skóry jeśli wygniecie suknię.

                                                              *

                           Ciemność i cisza panowały w dworze Malfoy’ów od miesięcy. Ciężka, ponura atmosfera królowała tutaj, jakby ktoś umarł niedawno w tym domu.
- Mogę go wywlec, jeśli trzeba – burknął Dracon. Astoria zrobiła przerażoną minę i chwyciła męża za ramię.
- Proszę, Draco… - szepnęła, widząc, że kończy mu się cierpliwość. – Może nie ma na to ochoty.
Draco wzniósł oczy do nieba.
- Wiesz jak musi się czuć Rose? – zapytał ze złością. – Traktuje ją jakby to była jej wina!
Astoria natychmiast spuściła głowę.
- Masz rację. Tylko ja tu jestem winna… - wstrząsnął nią szloch, a Draco natychmiast pożałował, że to powiedział.
- As! – zawołał obejmując ją szybko. – Rozmawialiśmy o tym setki razy! Jedyną winę za to, że Scor został poparzony ponosi Alexander. I zapłaci za to – dodał pustym, ciężkim głosem. – Ale minęło trzy miesiące i nasz syn musi wrócić do normalności. 
Astoria nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Draco ruszył w ich stronę, ale był dopiero w połowie drogi, gdy otworzyły się na oścież, a ich oczom ukazał się przedziwny widok. Rudowłosa dziewczyna w sukni ślubnej wbiegła właśnie do ich posiadłości, ciężko oddychając.
- Dzień dobry! – przywitała się Lucy Weasley. – Przepraszam, że tak wpadam ale jestem chyba spóźniona, a muszę porozmawiać ze Scorpiusem!
Ani Draco ani Astoria nie byli w stanie nic powiedzieć, tylko wgapiali się w Lucy z najwyższym zdumieniem.
- Jest na górze… - bąknęła w końcu Astoria. – Pierwsze drzwi po lewej.
Lucy skinęła głową, podniosła wysoko swoją białą suknię i popędziła schodami w górę. Draco i Astoria wpatrywali się w siebie z otwartymi ustami.
- Mam nadzieję, że nie chce z nim uciec z własnego ślubu… - szepnęła Astoria. Draco uśmiechnął się nagle kątem ust.
- To by pasowało do rodziny Malfoy’ów… Ale to tylko kuzynka Rose, nie ona sama, więc…
Parsknęli nerwowym śmiechem.

                Scorpius siedział na bujanym krześle i czytał książkę. W jego pokoju było ciemno. Zasłony były teraz zaciągnięte, jakby drażniło go światło. I zniknęły wszystkie lustra. Scor przewrócił beznamiętnie kartkę, gdy usłyszał dźwięk obcasów na korytarzu i natychmiast zwęził usta. To nie mogła być jego matka – Astoria prawie nie nosiła wysokich butów, a sądząc po tym, że dziś był dzień ślubu Cartera i Lucy, domyślił się prędko kto mógł właśnie do niego zmierzać. Nie mógł się bardziej mylić.
                Gdy Lucy Weasley w sukni ślubnej i welonie stanęła na progu jego drzwi stwierdził, że nic go już w życiu nie może zaskoczyć.
- Weasley… - mruknął podnosząc się z fotela. – Lubię rude dziewczyny, ale przykro mi, nie ożenię się z tobą…
Lucy patrzyła na niego z bezdenną złością.
- I bardzo dobrze! – burknęła. – Wcale nie chcę takiego tchórzliwego męża!
Scorpius tylko prychnął.
- Ubieraj się, Malfoy! – zawołała Lucy. – Wydaje mi się, że zaproszenie otrzymałeś wystarczająco wcześnie!
Scorpius westchnął ciężko.
- Z całym szacunkiem, Weasley… Wiem, że to twój dzień i tak dalej… Ale jeśli przyszłaś po mnie to straciłaś czas, a mniemam, że nie masz go dzisiaj zbyt dużo.
Lucy cała się zaperzyła.
- Jakbyś zgadł! – burknęła i zrobiła kilka kroków do przodu. – Ale moja druhna właśnie płacze przez ciebie w kaplicy, więc może byś tak…
Przez twarz Scorpiusa przeszedł cień.
- Rose płakała?
Lucy wbiła w niego ostre spojrzenie.
- Dlaczego nie chcesz przyjść na ślub?
Scorpius zaśmiał się gorzko.
- Nie widać?
I ku jej zdumieniu podszedł do okna, a potem szybkim ruchem odsłonił zasłony, wpuszczając do pomieszczenia trochę światła. Słońce odbiło się od jego spalonej skóry i ukazało w całości jego blizny i zniekształcenia.
Ale Lucy pomachała tylko głową, jakby to nie miało znaczenia.
- Bardzo przepraszam, ale to jest MÓJ ślub – powiedziała chłodno. – Pozwolisz, że to JA będę na nim ładnie wyglądać.
Usta Scora drgnęły, ale nie wydawał się przekonany.
- Nie chcę, żeby Red czuła się źle – warknął.
- Ale ona teraz czuje się okropnie! – zawołała Lucy, tupiąc nogą. – Potrzebuje cię. A poza tym pannie młodej się nie odmawia.
Scorpius długo jej się przyglądał. One mają to w genach? To te rude włosy?
- Wyjdź z mojego pokoju, Weasley – westchnął ciężko, a gdy Lucy zrobiła oburzoną minę dodał – Nie będziesz oglądać jak się przebieram…

                                                                *

                James i Jesse wymieniali ukradkowe spojrzenia. Cameron gwizdał wesoło.
- Co jest chłopaki? – zaśmiał się, widząc ich miny. – Żenię się!!!
James wyszczerzył zęby, ale Jesse był ewidentnie zdumiony. Pierwszy drużba Cama, Flynn również.
- I nie masz cykora? – zapytał zdumiony Jesse. – Nawet takiego maleńkiego?
Cameron spojrzał w dół na swój krawat, który za nic w świecie nie chciał się zawiązać, tak jak pokazywał mu sprzedawca w sklepie.
- Czego mam się bać? – burknął Cam, bardziej przejęty krawatem niż jego pytaniem.
- Bo ja wiem… - odezwał się Flynn. – Monogamii??? NUDY?!
Cam westchnął ciężko, bo krawat kompletnie przestał z nim współpracować.
- Lucy nigdy mi się nie znudzi – powiedział pewnie. – A jak ja jej się znudzę, to coś wymyślę. Ale rozwodu nie dostanie.
James parsknął śmiechem.
- Ale się porobiło – mruknął z niedowierzaniem. – Dwa lata temu piliśmy shoty z pępków tych… no… jak im tam?! – Cam i Jesse też próbowali sobie przypomnieć, ale w końcu wszyscy zrezygnowali. – Nieważne – stwierdził szybko James. – A teraz? Dowodzisz strażą Ministra Magii i za chwilę się żenisz!
Cam znowu zerknął na swój krawat.
- Kobiety, co? – zapytał retorycznie.
Głośny wybuch śmiechu przerwało pukanie do drzwi i Cam spojrzał na nie trochę przestraszony. Od rana spodziewał się swojego teścia, który ostatnimi czasy uwielbiał ucinać sobie z nim pogawędki na bardzo nudne tematy. Dlatego odetchnął, gdy w drzwiach stanął nie Percy, a jego własny ojciec.
- Chłopaki – przywitał się z drużbami Cama. – Dacie mi minutkę?
James, Jesse i Flynn skinęli mu głowami, a potem opuścili pokój pana młodego. Robert Carter omiótł syna badawczym spojrzeniem, a potem podszedł do niego i zabrał się za jego krawat, który wisiał na jego szyi byle jak po kilkudziesięciu próbach zawiązania.
- Widziałem Lucy – powiedział Robert, a Cam uniósł brwi wysoko. – Masz wielkie szczęście, synu.
Cameron wyszczerzył zęby. Robert był wciąż jednak wyjątkowo poważny.
- Jeśli kiedykolwiek zrobisz krzywdę tej dziewczynie… - tu ojciec posłał mu takie spojrzenie, że miał ochotę się cofnąć, ale Robert wciąż wiązał mu krawat.
- Tato – powiedział zupełnie poważnie. – Kiedyś wolałem blondynki… Najlepiej wysokie i ze Slytherinu – przez twarz Roberta przemknął tajemniczy uśmiech, ale zdołał go opanować, a Cam mówił dalej. – Teraz nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatni raz widziałem ładną dziewczynę. Jedyne co mam w głowie to moja Lucy.
Robert zawiązał pętelkę i przeciągnął przez niego końcówkę krawatu, a potem poklepał go i poprawił synowi kołnierz.
- To dobrze. Bo Lucy będzie teraz Carter i będzie członkiem mojej rodziny do końca życia.
Cameron zamilkł i zrobił zamyśloną minę. W końcu uśmiechnął się szeroko i pozwolił ojcu się uścisnąć.
                              
                                                               *

                Muzyka grała niezbyt głośno. Babcia Molly popłakiwała cicho w ramię dziadka Artura. Agatha Carter wyglądała jakby miała ochotę na to samo, ale chyba postanowiła się jeszcze powtrzymać. Jo zrezygnowała z wymownego patrzenia w sufit, które wskazywało co myśli o ślubach i zamiast tego ona i James dyskretnie puszczali sobie oczka przed ołtarzem.
                Cameron czekał wyprostowany i spokojny. 
                Skrzypce zagrały szybciej, a wszyscy goście wstali, gdy na czerwony dywan, usypany kwiatami wkroczyła Lucy pod rękę z Percym. Ojciec panny młodej wyglądał jakby nie mógł być szczęśliwszym.
- Moja piękna córeczka… - mówił z dumą, gdy kroczyli wzdłuż nawy, a wszyscy goście wpatrywali się w Lucy jak urzeczeni. – Jestem niezwykle dumny – paplał Percy. – Taki zięć!
                Dopiero przed ołtarzem Percy się przymknął i zatrzymał, by zdjąć welon z twarzy Lucy. Ucałował ją a następnie podał jej rękę Camowi.
               
                Jak wygląda zakochany człowiek, może powiedzieć z pewnością ten, który widział oczy Camerona Cartera, gdy zobaczył swoją za-chwilę żonę w białej sukni przed ołtarzem. Takiego błysku, takiej radości nie dadzą żadne skarby tego świata, a je właśnie miał w oczach pan młody.
                Lucy też nie mogła przestać się uśmiechać. Nigdy nie widziała go w garniturze. Tylu tu ludzi… A jej się zdawało, że są sami.

                Słońce zaglądało do kaplicy i grało w welonie Lucy. Rose patrzyła na to zafascynowana, usilnie starając się być dzielną. Pozwoliła sobie jedynie na chwilę dołującego żalu i w akcie chorobliwej nadziei odwróciła się przez ramię. Jej serce prawie wyskoczyło przez gardło! Scorpius opierał się o ostatnią kolumnę kaplicy, ziewając przeciągle. Rose nabrała powietrza na tyle głośno, że Jo musiała szturchnąć ją w ramię, ale nie zwracała na nią uwagi. Scorpius też ją zobaczył. A potem wyprostował się i posłał jej rozbawione spojrzenie. Red uśmiechnęła się tak szeroko, że Jo znowu szturchnęła ją dość mocno w żebro. Ale potem obydwie musiały się uspokoić, bo tuż przed ich nosami rozgrywała się ważna scena…

                Cameron, który do tej pory był ostoją spokoju, nagle spiął się, a na jego twarzy odmalowała się pełna powaga. Lucy wyglądała jakby głos uwiązł jej w gardle, gdy stanęli naprzeciw siebie, by złożyć przysięgę. Ale to była tylko chwila, kiedy wydawało się, że młoda para jest zbyt zdenerwowana, żeby coś powiedzieć. Lucy uśmiechnęła się promiennie i nagle, jakby obojgu odjęło strachu.
- Ostatni rok był najgorszy w moim życiu – powiedziała Lucy, mimowolnie robiąc krok w stronę Cama. – Nie było cię i wszystko było złe. Jedzenie, powietrze… A teraz jest idealnie. I chyba to chcę ci obiecać… Obiecuję ci – zrobiła krótką pauzę, by dać obydwu rodzinom czas na wstrzymanie oddechu – że będzie idealnie, nawet, gdy nie będzie dobrze.
Głębokie westchnięcie przetoczyło się przez kaplicę i dopiero głośnie wydmuchiwanie nosa przez jednego ze wzruszonych gości przywróciło normalną atmosferę. Ale wtedy odezwał się Cameron i znów wróciło podniosłe napięcie.
- Jest wojna – powiedział pan młody. – I każdy dzień może się skończyć za wcześnie. Ale ja obiecuję ci, że nigdy nie dam cię skrzywdzić. Że nie zauważysz więcej żadnej walki i bitwy. I, że wszystko niedługo się skończy. Kocham cię, Lucy.
Cam kompletnie zapomniał o urzędniku udzielającym ślubu, gościach i kaplicy, bo po prostu przyciągnął do siebie Lucy i pocałował. Głośne kaszlanie urzędnika i nerwowy chichot Jo przypomniały o bożym świecie i kompletnie niezawstydzony odsunął się od niej.

                Ceremonia dobiegła końca. Para młoda wyszła z kaplicy emanując czymś, czego reszta bardzo im teraz zazdrościła – pewnością, że przetrwają. Nawet wojnę.

                                                                *

                Muzyka grała głośno, szkło brzęczało przy każdym toaście, a jedzenie pachniało zachęcająco. To wszystko nie przeszkadzało Rose wpaść we wściekłość.
- Zadowolony?! – syknęła do ucha Scorpiusa, gdy zostali sami przy stoliku, bo Jo i James i Al ze Scarlett oddalili się w stronę parkietu. – Musiałeś odstawić cały ten cyrk i do ostatniej chwili nie mówić mi, że się łaskawie pojawisz?
Blizny na twarzy Scora rozciągnęły się na całej długości, gdy przewrócił oczami.
- Mówiłem ci, że nie widzę się na tym weselu.
Rose buchnęła para z nosa.
- To co tu robisz?!
- Twoja szurnięta kuzynka wpadła do mojego domu w ślubnej sukni. To jest szantaż godny ciebie i Carter.
Rose go nie słuchała.
- Od miesięcy ci powtarzam, że jesteś głupi. A ty dalej swoje!
- Zatańczmy – powiedział szybko Scorpius i podniósł się z miejsca. Rose obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Chcesz tylko, żebym przestała gadać! – fuknęła nie ruszając się z miejsca. Scorpius (nie bez trudu) nachylił się i chwycił ją pod pachą. Rose poddała się i ruszyli w stronę tańczących par.
- Jestem tu – powiedział Scorpius, obejmując ją w talii. – Może skupisz się na tym?
Rose spojrzała mu prosto w oczy. To właśnie tu, w jego źrenicach było najwięcej blizn. I były po stokroć gorsze od tych widocznych, wyrytych w jego skórze. I nie przeszkadzałoby jej to, gdyby nie fakt, że każda taka blizna była jak krok między nimi, którego nie umieli pokonać.

                                                               *

                Jo wtulona w ramię Jamesa obserwowała tańczących. Jej tata z najwyższą dumą prowadził Lucy, która była tak czerwona, że gdyby jej nie znała, pomyślałaby, że wypiła już sporo szampana. Cameron (w przeciwieństwie do swojej żony) był wyjątkowo pewny, tańcząc z babcią Molly, która była przy nim tak maleńka, że musiał się porządnie zgarbić. Agatha miała dość zagubiony wyraz twarzy, pewnie dlatego, że Percy, który ją poprosił, mówił coś do jej ucha tak szybko, że kompletnie wypadli z rytmu. Jo śmiała się na ten widok tak głośno, że James musiał poczuć łaskotki w okolicach swojej szyi.
- Carter – odezwał się, bo coś nagle wpadło mu głowy i Jo podniosła na niego wzrok. – Możesz mi powiedzieć co to była za reakcja w ministerstwie, gdy ci wspomniałem o pierścionku?
Oczy Jo rozszerzyły się tak gwałtownie, że parsknąłby śmiechem, gdyby nie fakt, że trochę go jednak denerwowała.
- Ale… ale… ja… my… przecież, ja… nie… James…
- Rozumiem – zadrwił i okręcił ją w miejscu, gdy zmieniła się muzyka. – Mniemam, że masz w planach poślubić kogoś innego? – zapytał z udawaną uprzejmością. Jo znowu się zapowietrzyła.
- CO?! Jesteś durny! – warknęła. – Ja po prostu sobie nie wyobrażam czegoś takiego – wskazała szybko ręką na salę. – Ja w białej sukience? Ty wyznający mi… eee… ten… w kaplicy. Nie, to nie dla nas!
James zrobił zamyśloną minę.
- Niech to szlag – mruknął, nagle poważniejąc.
- Co?
James zwolnił, choć piosenka, którą grała orkiestra była wyjątkowo żywa.
- Tyle czasu, a my nigdy nie powiedzieliśmy sobie… eee… „tego”.
Jo zrobiła wielkie oczy.
- Cholera – mruknęła, wpatrując się w niego intensywnie, aż oboje parsknęli śmiechem.
- Najgorsze jest to – odezwał się James z teatralnym westchnięciem. – Że zdążyłaś mnie już wykorzystać. Nie raz – dodał niby ostro, a Jo delikatnie się zarumieniła – A nigdy mi nie powiedziałaś co do mnie czujesz! – James pokręcił głową z udawanym oburzeniem.
- Może… - zastanawiała się Jo. – Może to jest tak oczywiste, że nie trzeba tego mówić na głos?
James przejechał rękami po jej plecach, zbliżając swoją twarz do jej twarzy.
- Podoba mi się twoje wytłumaczenie.
A potem zwolnili już tak, że właściwie trudno było to nazwać tańcem i przywarli do siebie rozpalonymi ustami.

                                                                   *

                Cameron patrzył z lękiem na kolejkę ciotek i kuzynek Lucy, która pojawiała się za każdym razem, gdy próbował zatańczyć z własną żoną. Lucy dzielnie podawała rękę wszystkim wujkom, kuzynom i kolegom Cama, jemu samemu posyłając tylko tęskny uśmiech.
                Dakota cmoknęła pana młodego w policzek i odbiegła do swojego stolika. Z bardzo oczywistego powodu zamierzała zwinąć się z przyjęcia jak najprędzej.
- Moja kolej – usłyszała i jęknęła przeciągle.
- Daj spokój, Atwood – powiedziała dziarsko, odwracając się do Jessiego. – Tyle tu pięknych dziewczyn, które nie wiedzą jakim jesteś palantem! A ja się zmywam!
Nie zrobiła nawet pół kroku, gdy jego ramię owinęło się wokół jej talii i została uwięziona w jego uścisku. A potem poczuła, że się kołysze.
- Dałem ci trzy miesiące – warknął Jesse. – Powiedziałaś, że mam się nie zbliżać do ciebie w Hogwarcie, a potem pojechałaś na wakacje. I obiecałaś, że tylko jak dam ci spokój, porozmawiasz ze mną w końcu!
Dakota uśmiechnęła się serdecznie, a potem z całej siły nadepnęła mu na stopę. Jesse ani drgnął, gdy jej szpilka utkwiła w jego bucie i nie zwolnił uścisku.
- Masz rację – oznajmiła Dakota. – Mój błąd, że wyznaczyłam jakiekolwiek ramy twojego trzymania się ode mnie z daleka. Powinnam od razu sprecyzować, że chodziło mi o całą WIECZNOŚĆ.
Jesse uniósł brwi.
- A jednak powiedziałaś, że ze mną pogadasz! – przypomniał jej triumfalnie. – A to znaczy, że sama też tego chciałaś!
- Nic podobnego! – ofuknęła go, ale wtedy zauważyła, że jakaś ciotka Camerona przygląda im się z zainteresowaniem i bezwolnie zaczęła się kołysać. – Po prostu myślałam, że dawno się znudzisz!
Jesse skorzystał z okazji i zacisnął mocniej ręce na jej talii.
- Już ci powiedziałem, że możesz to sobie wybić z głowy. Masz dwie opcje, Scott – dodał uprzejmie. - Powiesz mi co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła. Albo… mi wybaczysz bezwarunkowo.
Dakota patrzyła na niego z odrazą.
- Mam lepszy pomysł – odparła ze słodyczą. – Odpieprzysz się ode mnie, albo odpieprzysz się ode mnie!
Jesse warknął głucho i pochylił się, by jej odpowiedzieć, ale była sprytniejsza. Para tańcząca koło nich znalazła się nagle bardzo blisko, Dakota wyswobodziła ręce z jego uścisku i klasnęła, zwracając na nich uwagę.
- Odbijany!
A potem kopnęła go w kostkę i zagarnęła mile zaskoczonego wujka Lucy, a Jesse musiał poprowadzić jego dość postawną żonę. Zamierzał jeszcze protestować, ale wtedy zauważył wzrok Jamesa, który przyglądał mu się z mordem w oczach z drugiego końca sali. Zrezygnował. Normalnie nic go by nie powstrzymało, żeby ją zmusić do przyjęcia przeprosin, ale wciąż miał świeżo w pamięci jak Potter zmiażdżył mu szczękę, a uznał, że nie chciałby powtarzać tego na weselu Cartera. Westchnął i uśmiechnął się wymuszenie do ciotki, która patrzyła na niego wyjątkowo zalotnie.

                                                                *

                Wesele mijało szybko, jakby ten moment zapomnienia był kradziony. Dochodziła już północ, gdy zjawił się ostatni gość.

                Hermiona wyglądała na bardzo zmęczoną, kiedy wchodziła na salę taneczną. Miała na sobie strój roboczy, bo nie zdążyła się przebrać. Właściwie dziwiła się, że udało jej się w ogóle tu przybyć. Omiotła spojrzeniem parkiet i uśmiechnęła się na moment na widok Rose i Scorpiusa, kołyszących się powoli. Za nimi gdzieś mignął jej Harry, który tańczył z Jo, i Hugo depczący niemiłosiernie Lily.
                Wyłowiła wzrokiem Camerona walcującego ze swoją mamą i Lucy, którą Percy zagadywał bezlitośnie i skierowała się w ich stronę. Ale nie przeszła nawet kilku kroków, gdy ktoś zagrodził jej drogę.
- Pani Minister… - Ron ukłonił się teatralnie. Hermiona wzniosła oczy do nieba.
- Uwierz mi, nie śmieszy cię to mniej niż mnie.
Ron zachichotał.
- Zatańczysz ze mną? – zapytał. Pokręciła głową.
- Wpadłam tylko na moment. Złożę życzenia Lucy i Camowi i wracam do ministerstwa.
Teraz Ron wzniósł oczy do nieba.
- Daj spokój! Jeden taniec…
Hermiona zagryzła wargi. Nie rozmawiali od tygodni i chyba nie miała ochoty na taką bliskość. Ale była zbyt zmęczona, by protestować.
- Jak ślub? – zapytała podając mu rękę.
- Mama płakała całą godzinę, a Percy zanudził wszystkich Carterów – opowiadał Ron, prowadząc ją w takt muzyki. Hermiona parsknęła śmiechem.
- Myślałam, że wyrwę się do kaplicy. Ale Cameron jest szefem Straży Ministerstwa i sama się zgodziłam, żeby jego nowi koledzy poszli na ślub, więc Noel Raejack zabronił mi się ruszać z gmachu.
Ron pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Po tym co wydarzyło się z Kingsleyem nie należy niczego bagatelizować, Hermiono.
Spojrzała mu w oczy. Sama się dziwiła jakie to było łatwe.
- Cieszę się, że możemy normalnie rozmawiać.
- Szkoda tylko, że nauczyliśmy się tego po rozwodzie.
Hermiona parsknęła śmiechem a Ron zrobił to samo. Obrócili się parę razy i tańczyli w ciszy.
- Gdybyś mnie kiedykolwiek potrzebowała… - powiedział, gdy muzyka zaczęła zwlaniać.
- Wiem – Hermiona uśmiechnęła się jeszcze, a potem przysunęła się bliżej i pocałowała go w policzek.
- Do zobaczenia!
                Odwróciła się i odeszła z odrobinę lżejszym sercem.

                                                                *

                James ze śmiechem obserwował Jo tańczącą czwartą piosenkę z dziadkiem Arturem. Musiał opowiadać jej coś strasznie ciekawego, bo co chwila robiła wielkie oczy, albo wybuchała śmiechem. Oderwał wzrok na moment i szybko odstawił szklankę, którą trzymał. Od Lucy odchodził właśnie Louis. Nie wyglądał dobrze. Wychudł i wybladł jeszcze bardziej niż gdy widzieli się ostatnim razem – miesiąc temu w Hogwarcie.
                James zerwał się z miejsca i puścił biegiem. Dopadł go przy wyjściu.
- Cześć!
Louis obrócił się i przymknął oczy.
- Cześć – a potem ruszył dalej, ewidentnie nie mając ochoty na rozmowę. Ale James nie miał zamiaru dać za wygraną.
- Co u ciebie? – zapytał jego pleców, ale przynajmniej Louis zwolnił.
- Nic szczególnego. Słuchaj stary…
- Gdzie mieszkasz? – przerwał mu szybko James. – Wiem, że wyprowadziłeś się z domu.
Louis wywrócił oczami.
- Wynająłem mieszkanie w Londynie – powiedział, chyba uznając, że inaczej James się od niego nie odczepi.
- Czemu? – zapytał natychmiast Potter.
- Nie jestem zbyt rodzinny ostatnio – zadrwił Lou. James prychnął. Uznał, że nie ma sensu owijać w bawełnę.
- Masz jakieś wieści od Leander?
Przez twarzy Louisa przeszedł cień, a jego wargi zadrgały.
- Taaaak… Codziennie wysyła informacje o postępach w mordowaniu mugoli przez Hurrlingtona.
James pokręcił szybko głową.
- Znam ją, rozumiesz? – palnął ostro. – Leander jest nieobliczalna, ma milion tajemnic, ale… nie wierzę. Po prostu nie wierzę, że może być po jego stronie.
Louis zaśmiał się szaleńczo.
- No to masz dużo optymizmu!
A potem bez słowa odwrócił się, by odejść, ale James znowu się odezwał:
- Nie zawsze można wierzyć w to co się widzi. Znajdź ją. Wiem, że ciągle można ją uratować!
Louis stał przez chwilę w miejscu, odwrócony od niego. Ale po chwili ocknął się i odszedł, a James już go nie zatrzymywał.

                                                                *

                Na parkiecie pozostali najwytrwalsi, w tym Fred, który obtańcowywał padniętą Lucy i Victoire, która pokazywała Cameronowi kroki tańca na francuską modłę. Albus siedział przy stoliku z przysypiającą Scarlett. Rose i Scorpius wyszli jakiś czas temu, a Jo i James kołysali  się w kółko tak długo, że Al zastanawiał się czy nie jest im niedobrze… Zerknął na Scarlett i uśmiechnął się pod nosem. Jego dziewczyna zasnęła mu na ramieniu, ewidentnie wykończona.
- Al! – usłyszał i podniósł wzrok na rodziców. Ginny wpatrywała się w niego surowo. – Trzeba odprowadzić Scarlett do domu!
- Możemy ją teleportować – powiedział Harry. Albus posłał mu urażone spojrzenie.
- Nie ma mowy. I przypominam, że mam już licencję.
Harry i Ginny nie wyglądali na przekonanych, ale Albus nie zwracał na nich uwagi. Odsunął delikatnie głowę Scar, tak, żeby móc objąć ją ramieniem, a potem podniósł się i nachylił. Jednym ruchem uniósł ją i wziął na ręce, uważając, by jej nie obudzić.
- Dobranoc! – powiedział jeszcze rodzicom, a potem przemaszerował przez całą salę i wyszedł na dziedziniec.
                                                                     
                Zdumiona pani Archibald pozwoliła Alowi zanieść Scarlett do jej sypialni. Ułożył ją i wciąż kręcąc głową, że się nie obudziła, podniósł z miejsca. Ale tak trudno było mu wyjść…
- Scar… - znowu się nachylił i pogłaskał jej odsłoniętą szyję. Drgnęła, a potem bardzo powoli otworzyła zaspane oczy.
- Al…
Nieziemskie ciepło wypełniło jego klatkę i znowu usiadł na łóżku.
- Jest późno. Zasnęłaś przy stoliku i odprowadziłem cię do domu.
Scarlett uśmiechnęła się nieprzytomnie. Chyba nie była do końca wybudzona.
- Mmm… zostaniesz ze mną?
Coś przewróciło się w jego wnętrznościach.
- Powiedziałem twojej mamie, że cię położę i wyjdę.
- Więc wróć przez balkon… - powiedziała, zamykając znowu oczy. Albus zaśmiał się i zerknął przez okno.
- Kusząca propozycja. Ale... Nie będziesz mieć przez to kłopotów?
Scarlett pokręciła śpiąco głową.
- Wróć tu…
Nie musiała dwa razy powtarzać. Al podniósł się i szybko wyszedł, a potem zbiegł po schodach, by pożegnać się z mamą Scarlett. Zaczekał chwilę pod balkonem i wspiął się szybko z powrotem.
- Mam nadzieję, że doceniasz jakie to było romantyczne? – upewnił się wchodząc przez okno. Scarlett zaśmiała się radośnie i odsunęła kołdrę.
- Było – przyznała. – Obiecuję kiedyś wdrapać się do ciebie przez balkon!
Albus parsknął śmiechem, a potem poluzował krawat i rzucił się na łóżko koło niej, przyciągając ją najbliżej jak się dało.
- Oj, będziesz mieć problem – mruknął Albus, czując że i jego bierze w końcu senność, choć bliskość Scarlett skutecznie go rozpraszała.
- Czemu? – zdziwiła się. Albus przytknął usta do jej obojczyka.
- Bo nie mam pojęcia jak się mnie stąd kiedykolwiek pozbędziesz.
Scarlett zaśmiała się tylko, układając się na jego ramieniu. Zamknęli oczy.

                                                               *
                                                               *
                                                               *

                Piskliwy, zimny głos potoczył się przez pokój.
- Jesteś pewien?
Mężczyzna, który stał naprzeciw niego kiwnął głową.
- Wszystko gotowe, sir. Wykonałem zadanie.
Steven Hurrlington skinął głową z roztargnieniem.
- Potrzebujemy tego sukcesu. Minęło trzy miesiące od fiaska w Londynie…
- Sir, widziałem dzisiaj nasze wojska. Wydaje mi się, że są gotowe.
Hurrlington machnął ręką.
- Jeszcze żadnej wojny nie wygrały wojska… Ale inne czynniki też niedługo nam posłużą. Potter nie da rady bronić wiecznie mugoli… I co najważniejsze – obrzucił mężczyznę niewielkim podziwem. – Niedługo zyskamy najpotężniejszą broń.
- Tak, sir. Wszystko gotowe.
Hurrlington skinął głową, a potem zaśmiał się lodowatym, piskliwym śmiechem.

                                                                *

                Orkiestra zapowiedziała ostatnią piosenkę i ci, którzy jeszcze mieli siłę tańczyć, znowu rzucili się na Lucy i Cama. Ale państwo młodzi w końcu wykazali się asertywnością.
- Przykro mi… - kręciła głową Lucy, gdy wujkowie i kuzyni znów ją otoczyli.
- Nie – ucinał szybko Cam każdą propozycję, pewnie zmierzając w kierunku swojej żony.
W końcu spotkali się na parkiecie.
- Zatańczyliśmy razem jedną piosenkę – jęknęła żałośnie Lucy, wtulając się w niego.
- Wiem – burknął. – Nigdy więcej się nie ożenię!
Lucy parsknęła śmiechem i zaczęli kołysać się, ledwo powłócząc nogami.
- Ciężki dzień – stwierdziła jeszcze Lucy, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Okropny – zgodził się.

              Lucy uśmiechnęła się szeroko i przymknęła oczy. Orkiestra przestała grać i goście zaczęli się rozchodzić. Na zewnątrz świtało, a Cam i Lucy wciąż tańczyli, choć nie było już muzyki, a oni byli wykończeni i senni. Mimo wszystko, jeszcze przez chwilę chcieli nacieszyć się tym dniem, który był ciężki i okropny. Ale ich.