Ginger Golden Girls

28 listopada 2014

Rozdział XXXV

Witam! Wrzucam rozdział, bo znalazłam trochę czasu, a teraz trzeba będzie dłużej poczekać na następny :( Dzięki za głosy w ankiecie (czekam na resztę!), choć widzę, że macie dwa główne typy! Nie ma sprawy, będzie więcej Rose i Jessiego.

Miłego czytania!

Bo mi siedzisz w głowie


                  Nie dało się nie zauważyć, że nowy rok w Hogwarcie przyniósł diametralne zmiany, ale nie wszystkie były związane z międzynarodową wojną. Większość szkoły odczuła wyraźną różnicę po przybyciu Elizabeth Cambell. Irytek na jej widok wsiąkał w to, co akurat było najbliżej a nauczyciele bali się prosić ją o odpowiedź na pytania podczas lekcji. Ale to i tak wśród innych uczniów wzbudzała największy strach, tak, że gdy szła korytarzem ludzie wciskali się w ściany, byle zejść jej z oczu, a przede wszystkim z języka.
- Co za ścisk. Prawie jak w chlewie – mówiła głośno przy śniadaniu, któregoś poranka. Scorpius, z którym jadła spojrzał na nią surowo, ale wiedział, że to nic nie da, więc zajął się omletem, a Elizabeth kontynuowała –Ty tam! – zwróciła się do czarnowłosej dziewczynki, która siedziała pół stopy od niej – przesuń się tak, żebym miała jakieś powietrze!
Dziewczynka pisnęła i szybko odsunęła swój talerz, a potem sama zaczęła się przesuwać. Robiła to tak chaotycznie, że przy okazji prawie wylała dzbanek z kawą i potrąciła łokciem następną osobę. A był to nikt inny jak Genevive Almond.
- Koniec tego dobrego! – usłyszeli wszyscy, a Scorpius odwrócił się jak na zawołanie. Za dobrze znał Gen, żeby nie wiedzieć do czego zaraz dojdzie. Tymczasem Elizabeth w spokoju przeżuwała tosta, nie zwracając na nikogo uwagi.
- Hej, ty! Czarna wywłoko! – Genevive wstała z miejsca i wycelowała palec w Cambell. Przy stole Ślizgonów zapadła zupełna cisza. Elizabeth odwracała się jak w zwolnionym tempie.
- Masz jakiś problem?! – ciągnęła Genevive – Zawsze możesz jeść śniadanie sama! Na przykład w kiblu!
Elizabeth odłożyła sztućce, sięgnęła po serwetkę, którą oczyściła sobie kąciki ust, i dopiero gdy ją odłożyła, spojrzała znowu na Almond. Ślzigoni wpatrywali się w nie, jak urzeczeni, poza Scorpiusem, który usilnie zastanawiał się jak wyczarować dwie klatki.
- Siadaj, Almond – powiedziała chłodno Genevive, patrząc na nią z wyższością, mimo, że to Gen stała – Ślina ci tryska z paszczy, więc ją zamknij. I nie odzywaj się, jeśli nie chcesz kłopotów.
Genevive wyglądała, jakby dostała szału. Wydała z siebie głośny okrzyk, który zwrócił na nie uwagę reszty Wielkiej Sali, a potem zaczęła machać dziko rękami.
- Za kogo ty się masz?! Jesteś tylko zadufaną krową!
Scorpius jak i inni Ślizgoni patrzyli na Genevive z mieszaniną zdumienia i podziwu. Z jednej strony cieszyli się, że ktoś to w końcu powiedział Cambell, z drugiej nie mogli wyjść w szoku, że była to Almond, o której ciężko było powiedzieć coś dobrego. Elizabeth tymczasem wpatrywała się w nią wzrokiem tak zimnym, że aż dziw było, że nie zamarzła.
- Powiedziałam: siadaj! – powtórzyła a Genevive wykonała dziwny ruch, coś pomiędzy potrzebą wykonania rozkazu, a palącą chęcią buntu. Kiedy znowu się odezwała, jej głos brzmiał jak dziki pisk i Scorpius postanowił przerwać tę komedię. Ale nie musiał.
- TY WSTRĘTNA, OŚLIZGŁA, JADOWITA…!
- CISZA!!!
Ktoś huknął na nią tak, że od razu usiadła, a oczy wszystkich zwróciły się w stronę Dakoty Scott. Stała nad nimi roztrzęsiona, z miną, jakby zamierzała urządzić im piekło na ziemi. I chyba tak było.
- Slytherin traci trzydzieści punktów, a wy dwie macie szlaban przez tydzień! A jak usłyszę jeszcze choćby słowo, następny posiłek zjecie w Zakazanym Lesie, razem z kuguarami! Mają tyle samo kultury co wy!
I obrzucając je druzgocącym spojrzeniem, odwróciła się i odmaszerowała do stołu Gryffindoru, zostawiając Ślizgonów w stanie najwyższego zdumienia, podobnie jak profesorów, których minęła. Tylko profesor McGonagall uśmiechała się sama do siebie.
- Hahahahahaha! – parsknął w końcu Scorpius, który nie mógł dłużej wytrzymać, patrząc na minę Elizabeth. Ta po raz pierwszy odkąd przybyła do Hogwartu wyglądała, jakby nie wiedziała co ma powiedzieć. Teraz spojrzała na niego z mordem w oczach, ale gdy się odezwała, jej głos był jak zwykle spokojny i chłodny.
- Ona chyba nie sądzi, że pójdę na jakiś szlaban?
Scorpius wyszczerzył się szeroko, modląc się, by mógł to zobaczyć.

                                                                         *

                  Dakota opadła ciężko na swoje miejsce przy stole, a Gryfoni zgodnie zaczęli wgapiać się w nią z najwyższym podziwem. Jesse tak się na nią zapatrzył, że nie zwrócił uwagi na Jo, która mówiła coś do niego od kilku minut.
- …więc może z tego też się urwę. Nie mam zadania.
- Mmm… Okej.
- Jesse, słuchasz mnie w ogóle?
Ale w tym momencie sama przestała zwracać na niego uwagę, bo do Wielkiej Sali wleciały sowy, a jedna z nich, pierzasta płomykówka, o czarnych, paciorkowatych oczach, wylądowała tuż przed nią. Jo otworzyła oczy ze zdumienia, bo koperta, którą zostawiła miała pieczątkę Ministerstwa Magii. Pierwsze co zrobiła, to rozejrzała się po stole Gryffindoru, mimowolnie szukając wzrokiem Jamesa, ale nigdzie go nie zauważyła. Na pewno znowu zaspał.
- Co to? – zapytał ciekawie Jesse, w końcu budząc się z otumanienia.
- Nie mam zielonego pojęcia – wyznała szczerze.
                    Sowa odfrunęła, a Jo drżącymi rękoma otworzyła kopertę. Urzędowy list był krótki i zwięzły:
                                                                                                                            
                                                              Zawiadomienie

              Szanowna Panno Carter!

Informujemy, że w wyniku postępowania w sprawie oskarżonego Greysona Hunta, w którym była Pani stroną pokrzywdzoną, Wizengamot wyrokiem prawomocnym skazał oskarżonego na pięć lat pozbawienia wolności w Azkabanie. Tym samym sprawa zostaje uznana za zakończoną.

Z pozdrowieniami
Norbet Kinney
Szef Departamentu Przestrzegania Prawa

                  Jo odłożyła kartkę, bo w jej ręku zaczęła nagle chybotać. Jesse, który czytał jej przez ramię spojrzał na nią ze strachem.
- W porządku? – zapytał tylko. Jo wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Ja… nie było mnie na rozprawie, a zeznania złożył pan Potter. To jest… - ale Jesse nie dowiedział się co to jest. Jo wstała i zgarniając szybkim ruchem list ze stołu, prawie wybiegła z Wielkiej Sali.
                   Nawet nie wiedziała o co jej chodzi i czemu gotuje się w niej i pali ją od wewnątrz. Ale, gdy przebiegła cały zamek, wpadła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru i zapukała do właściwych drzwi, wszystko ułożyło się w jej głowie.
- Carter?
James z włosami zwichrowanymi bardziej, niż gdy zsiadał z miotły i w samych spodniach od dresu wpatrywał się w nią rozszerzonymi oczami. Jo bezceremonialnie minęła go w drzwiach, a on zamknął je, nie spuszczając z niej wzroku.
- Obiecaj mi coś – poprosiła, zatrzymując się krok od niego. Uniósł brwi.
- Greyson Hunt dostał pięć lat w Azkabanie. Ale kiedyś wyjdzie, pewnie nawet wcześniej… Chcę się z nim spotkać. Chcę stanąć przed nim jak równy z równym.
James zamarł. Na samą myśl o tym dostawał białej gorączki.
- Mogę przyprowadzić go i rzucić do twoich butów – powiedział biorąc ją za rękę. Jo pokręciła szybko głową.
- Nie, nie rozumiesz! – zawołała z pasją, jakiej dawno nie słyszał w jej głosie – Ja nie chcę zemsty! To ja byłam na kolanach przez wiele tygodni i wcale nie chcę odwrotnej sytuacji!
- A czego? – zapytał cierpliwie James.
- Chcę stanąć przed nim jak równy z równym – powtórzyła ze szklanym wzrokiem. Ale James wiedział, że się nie rozpłacze – Chcę mieć swoją różdżkę i chcę spojrzeć mu w twarz.
James długo na nią patrzył, nie puszczając jej ręki. W końcu kiwnął głową.
- Niech będzie i tak. Jeśli tego ci potrzeba…
Znowu kiwnęła głową. James uśmiechnął się lekko.
- Ale teraz… - zaczął z figlarnym błyskiem w oku – Musisz mnie znowu ukołysać!
Jo wytrzeszczyła oczy.
- Obudziłaś mnie! – dodał z wyrzutem.
- Masz trening za pół godziny – przypomniała mu, ale była pewna, że to do niego nie dociera, bo odwrócił się i pociągnął ją za sobą w stronę swojego łóżka. W międzyczasie wyjęła swoją dłoń z jego, a James odgarnął kołdrę i uśmiechnął się błogo.
- Teraz sobie trochę poleżymy i porozmawiamy o czymś przyjemniejszym…! Carter? – westchnął ciężko – Wyszłaś, nie?
Odgłos zamykanych drzwi odpowiedział mu na pytanie.     
                                                                    
                                                                           *

             Albus miał wrażenie, że niedługo zapuści korzenie w swoim dormitorium. Wychodził tylko na lekcje i treningi. Wbrew temu co mówił Scorpius, posiadanie ogromnej rzeszy fanek wcale nie było przyjemne. Po pierwsze były głośne i irytujące, a po drugie przeszkadzały mu w rozmowie ze Scarlett, którą próbował złapać od ostatniej rozmowy, ale ciągle ktoś czegoś od niego chciał. Doszło nawet do tego, że nie mógł posiedzieć spokojnie w Pokoju Wspólnym. Dopiero, gdy poprzedniego dnia Rose, którą fanki Ala też przestały bawić, ryknęła na pół salonu, dały mu chwilowo spokój. W niedzielę postanowił więc zaryzykować i posiedzieć chwilę przy kominku.
- Cześć Al!!!
- Albus!
- Hej!
Spłonił się po same uszy i pędem dopadł najbardziej odsuniętego od reszty fotela, a potem obrócił się nim tyłem do całego Pokoju Wspólnego. Przeklinając się za wyjście z dormitorium starał się udawać, że go nie ma, ale jakoś mu nie wychodziło. Czarnowłosa i zdecydowanie nazbyt śmiała piątoklasistka ruszyła w jego stronę i Albus jęknął przeciągle. Na szczęście w tym momencie zobaczył kogoś, kto jak zwykle ratował mu życie.
- Al, chciałam cię o coś… Gdzie idziesz?!
- Sorry, Penny! – krzyknął przez ramię – Muszę pogadać z przyjaciółką!
I nie przejmując się tym, że Scarlett przyspieszyła, gdy tylko go usłyszała, puścił się za nią biegiem. Dopadł ją prawie przy drzwiach do jej sypialni.
- Czemu uciekasz?! – prawie krzyknął, zupełnie rozzłoszczony jej zachowaniem. Odwróciła się do niego powoli i skrzywiła, jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Nie uciekam – powiedziała nerwowo, strzelając oczami w każdy kąt salonu, byle na niego nie patrzeć. Albus czuł, że zaraz puszczą mu nerwy.
- Idziemy – nakazał ostro i chwycił ją pod ramię. Scarlett uniosła brwi najwyżej jak się dało.
- Dokąd?
- Bo ja wiem! – burknął i pociągnął ją za sobą – Gdzieś gdzie mi opowiesz co odwalasz!
Scarlett oburzyła się na te słowa, ale nie zdążyła zareagować i po chwili Albus ciągnął ją przez cały Pokój Wspólny Krukonów, a kilka dziewczyn wpatrywało się w nią z rządzą mordu w oczach.
- Oszalałeś, Potter! – warknęła, gdy wyciągnął ją na korytarz. Odwrócił się do niej błyskawicznie.
- Aha. Więc teraz ze mną nie gadasz i mówisz mi po nazwisku! Co jeszcze?
Scarlett spojrzała na niego ze złością.
- Czepiasz się!
- Oczywiście, że się czepiam! – ryknął, zupełnie wyprowadzony z równowagi, a potem znowu złapał ją za rękę i wciągnął do najbliższej klasy. Nie protestowała, zbyt oszołomiona jego złością. Do tej pory myślała, że go nie interesuje czy się do niego odzywa czy milczy miesiącami.
- Mów! – zawołał znowu, zamykając drzwi z trzaskiem. Scarlett łypnęła na niego spode łba.
- W porządku! – krzyknęła, poddając się – Co chcesz wiedzieć?! Czemu z tobą nie gadam?! Bo mi głupio i się wstydzę!
Albusa zamurowało. Był pewien, że to on jej coś zrobił i teraz się gniewa.
- Scar, o czym ty…?
- Jakbyś nie wiedział! – prychnęła wściekle, a potem zaczęła maszerować po klasie, tam i z powrotem – Powiedziałam ci… Powiedziałam ci coś, czego nie powinnam! A ty byłeś wtedy taki zakochany w Carter! Zresztą – dodała gorzko – Nadal jesteś.
Albus wciągnął głośno powietrze. A więc Rose miała rację.
- Scar… - ruszył w jej stronę, na co ona zaczęła się cofać, więc przystanął – Ja… Cholera, bardzo się cieszę, że mi to wtedy powiedziałaś! Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Yhy – burknęła – To tak jak powiedzieć komuś: lubię cię i usłyszeć: dzięki!
Al pokręcił szybko głową.
- Ale ja też cię lubię! Ba! Ja cię uwielbiam!
- Jak koleżankę – wtrąciła bardzo cicho, a jej oczy zrobiły się nagle strasznie smutne. Albus poczuł do siebie takie obrzydzenie, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie zważając na jej protesty podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
- Masz rację, byłem zakochany w Jo. Teraz… nie wiem co czuję. Wiem tyle, że ja i ona to przeszłość. Ale za nic w świecie nie pozwolę, żebyś przestała się do mnie odzywać. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i bardzo celowo używam tu rodzaju męskiego!
- Al… - przerwała mu cicho – Nie rozumiesz. Ja… czuję się głupio – wyznała spuszczając wzrok. Albus pokręcił szybko głową.
- I niepotrzebnie! – stwierdził w gniewie – Zapomnijmy o tym i żyjmy dalej!
Scarlett zagryzła wargi, jakby zbierało jej się na płacz. Ale pokiwała tylko głową i znowu odważyła się na niego spojrzeć.
- Masz rację – powiedziała twardo – Trzeba zapomnieć.
Niespodziewanie stanęła na palcach i szybko cmoknęła go w policzek, a potem ruszyła do drzwi i zniknęła za nimi. Albus dotknął policzka i wpatrzył tępo w ścianę. Co się właściwie przed chwilą stało? Co miała na myśli?
- Baby! – burknął, ruszając z miejsca – Te, których chcesz, wolą twojego brata, te których NIE chcesz łażą za tobą jak pies, a te, z którymi przyjaźnisz się od dziecka nagle się w tobie zakochują, a potem przestają z tobą gadać! PARANOJA!
I trzasnął głośno drzwiami.

                                                                              *

                 Jesse całkiem serio rozważał niepojawienie się na szlabanie u Dakoty. Może zezłości się jeszcze bardziej? Lubił jak jest taka wściekła i cała czerwona ze złości. Z drugiej jednak strony miał już poważne problemy w szkole i kolejny zatarg z prawem, na pewno mu nie pomoże. McGonagall od kilku lat groziła mu wywaleniem i wiedział, że w końcu może to zrobić. Więc rad nie rad, odwołał swoją randkę (to znaczy nie poszedł na nią), i powlókł się do biblioteki. O zgrozo! Scott wiedziała w co uderzyć. Nienawidził tego miejsca! Kojarzyło mu się ze smutkiem i nudą.
                 Pogwizdując dla dodania sobie otuchy, wszedł do środka i zamknął drzwi. Zapomniał, że zwykle jest tu cicho jak w grobowcu i ich trzask zabrzmiał jak odpalenie granatu. Natychmiast wszystkie oczy w bibliotece (czemu w niedzielę siedzi tu tyle osób?!), zgodnie wlepiły się w niego z oburzeniem.
- Siema! – pomachał do kilku dziewczyn, które kręciły głową nad jego zachowaniem. W tym momencie zza regału wyskoczyła pani Pince i zwęziła wargi tak mocno, że zupełnie zniknęły.
- Atwood! – syknęła, podchodząc do niego szybko i łapiąc za kołnierz koszuli – Co ty tu robisz?! I czemu tak hałasujesz, bandyto?!
Jesse posłał jej obrażone spojrzenie i już miał odpowiedzieć, ale hałas jaki robili zwabił kilkoro innych uczniów, w tym Dakotę Scott. Szła w jego stronę z miną zapowiadającą bolesne cierpienia i na ten widok przełknął głośno ślinę.
- Ja się nim zajmę – rzuciła do bibliotekarki, która nawet nie próbowała negować kompetencji panny prefekt w tym względzie. Zamiast tego uśmiechnęła się złowieszczo do Jessiego i puściła go, a ten utkwił wzrok w plecach Dakoty i powlókł się za nią.
                     Zatrzymała się w najdalszym kącie, w dziale najnudniejszych książek. Tak stwierdził Jesse, przejeżdżając je wzrokiem – wszystkie były zakurzone, jakby nikt ich nie czytał od stuleci.
- Scott, jest niedzielny wieczór – powiedział, nie mogąc się powstrzymać – Rozumiem, że chcesz ukarać mnie, ale czemu robisz to też sobie?
Dakota nie zwracała na niego uwagi, tylko podeszła do regału z zakurzonymi tomami i stanęła na palcach, żeby zdjąć jeden z nich. Był ciężki, wielki i miał szarą, schludną oprawę. Jesse siłą woli powstrzymał się, by nie jęknąć.
- Siadaj – poleciła mu Dakota, wskazując na najbliższe biurko – To twoje zadanie.
Jesse uniósł wysoko brwi, nie ruszając się z miejsca.
- Regulamin szkoły! – zaśpiewała Dakota, a w jej oczach pojawił się błysk, który Jessiemu wydał się teraz szalony – Napiszesz wypracowanie o… piętnastu wybranych punktach. Z uwzględnieniem tego po co zostały wymyślone i przed czym chronią. Dwie stopy!
I z dziarskim zapałem podała mu książkę. Jesse wpatrywał się oszołomiony to w nią, to regulamin.
- Zwariowałaś – stwierdził pewnie – To mnie zabije!
Dakota zmrużyła oczy.
- Bredzisz. Lepiej się pośpiesz, za trzy godziny zamykają bibliotekę!
I uśmiechając się, jakby chciała mu życzyć powodzenia, obróciła się na pięcie i odmaszerowała w stronę chichoczących pierwszoroczniaków. Jesse wciąż stał w tym samym miejscu, wpatrując się w książkę.

                  Dakota wróciła dwie godziny później. W bibliotece nie było już nikogo poza nimi i przysypiającą przy swoim biurku panią Pince.
- Jak ci idzie? – zapytała tym samym dziarskim tonem. Jesse podniósł głowę znad pergaminu i uśmiechnął się szeroko.
- Skończyłem.
Dakota uniosła brwi.
- I masz wszystko? Piętnaście punktów i swoje przemyślenia?
Jesse udał, że się zastanawia, przyglądając się swojej kartce.
- Tak, myślę, że mam wszystko – powiedział poważnie – I moje przemyślenia też tu są…
 Dakota przyglądała mu się podejrzliwie, a potem zrobiła kilka kroków i stanęła nad nim, żeby sięgnąć po pergamin. Jesse podał go jej z wyrazem uprzejmego oczekiwania. Gdy tylko spojrzała na kartkę, krzyknęła i zrobiła krok w tył. Na jej policzkach zakwitły purpurowe rumieńce, a ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć. Gdy spojrzała znowu na Jessiego, wyglądała jakby trawiła ją furia.
- Ty…
- Tak? – zapytał tylko i uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów. Kartka z jej nagą podobizną wypadła jej z rąk, gdy uderzyła rękoma w blat jego biurka. Ale choć kilkukrotnie otwierała i zamykała usta, nie zdołała nic wydusić. Była tak wściekła, że miała wrażenie, że zaraz zacznie parować. Jesse tymczasem zaczął huśtać się na krześle, splótłszy ręce w beznamiętnym oczekiwaniu.
- UGH! – ryknęła tylko Dakota, po czym odwróciła się i wybiegła z biblioteki. Jesse wstał i rechocząc jak wariat zabrał swoje dzieło, po czym poszedł w jej ślady, budząc przy okazji panią Pince. 
- Atwood, ty bandyto! – zawołała za nim jeszcze, wywołując głośniejszy napad śmiechu.
Na korytarzu spojrzał jeszcze raz na swój obraz, który uważał za całkiem dobry, choć całkowicie zmyślony, schował go skrzętnie do kieszeni koszuli i znowu zaczynając gwizdać, skierował się w stronę swojej wieży.

                                                                               *

                    Rose od kilku dni wolała nie patrzeć zbyt często w stronę stołu Slytherinu, podczas posiłków. Jej chłopak spędzał coraz więcej czasu z Elizbateh Cambell, której szczerze nie znosiła i wolała w to nie wnikać. Nie była zazdrosna, a wiedziała, że jeśli zacznie się go czepiać, Scorpius weźmie to za objaw chorobliwej miłości. Do tego nie mogła dopuścić.
                   Nowy tydzień przyniósł coraz gorsze wieści ze świata. Nikt nie wiedział co dzieje się w Niemczech, bo ten kraj zamknął się, albo został zamknięty na cztery spusty. Szeptano też coraz częściej, że wojska Skandynawii nie ponawiają ataku na Wielką Brytanię, bo tu i tak jest już więcej popleczników Ankdala niż jego przeciwników. Prorok milczał, ale ciągle słyszało się też, że wielu mugoli ucierpiało na nowych porządkach. Rose wzdychała po każdym artykule, który czytała i tak było i tego dnia przy kolacji. Gdy skończyła, złożyła gazetę i odwróciła się do Albusa, by z nim pogadać, gdy jej wzrok padł na stół nauczycielski.
                   Hermiona, która zwykle rozmawiała podczas posiłków z Norah, albo Nevillem siedziała w milczeniu, wpatrując się w pusty talerz. Nawet Rose, która zwykle lubiła, jak coś wkurzało jej matkę, nie mogła się nie zdołować tym widokiem.
- Hej! – pacnęła Ala w ramię – Patrz na moją matkę!
Albus poszedł za jej wzrokiem i też się zasępił.
- Myślisz, że coś się stało? – zapytała Rose. Albus zmarszczył czoło.
- Nie wygląda na smutną – stwierdził – Bardziej na zamyśloną.
- Cholera – mruknęła Red – Coraz gorzej mi idzie z rozpoznawaniem ludzkich emocji…
Albus spojrzał na nią krytycznie.
- Coraz gorzej? – powtórzył zdumiony – Dobrze, że w końcu je w ogóle zauwa… Nie bij mnie, Rose!
Red zabrała łokieć z jego twarzy i znowu skupiła się na matce.
- Może o czymś się dowiedziała? O twoim ojcu, albo – tu ściszyła głos – o misji Camerona Cartera.
Al też się zamyślił.
- Można by to wybadać – powiedział ostrożnie, a Rose natychmiast kiwnęła głową.
- Powiem Carter! – i już wstawała od stołu, ale Al zdążył złapać ją za tył szaty i posadzić z powrotem.
- Zgłupiałaś? – zapytał ostro – Jo nie w głowie takie rzeczy! 
- A co ma ją doprowadzić do porządku jeśli nie zagadki i tajemnice?! – obruszyła się Rose – To był jej chleb powszedni i sądzę, że właśnie…!
- W porządku! – przerwał jej Al, wiedząc, że zaraz się zapowietrzy, krzycząc na niego – Ale to może być nic wielkiego – dodał wskazując na ciotkę, która wciąż z uporem wpatrywała się pusty talerz – Może Hugo dostał znowu szlaban, albo twój tata wyprodukował jeszcze bardziej złośliwe jo-jo!
Rose cała się skrzywiła.
- To możliwe.
Albus pokiwał głową.
- Dowiemy się o co chodzi i wtedy powiemy Jo.
Rose skinęła głową.
- I znowu będzie afera – stwierdziła pewnie.

                                                                           *

- Masz wszystko?
- Wszystko co? Jakiś zestaw małego szpiega?
Rose kopnęła Scorpiusa w piszczel tak, że zawył z bólu, a potem zgromił ją wzrokiem. Ona w tym czasie wyjmowała Uszy Dalekiego Zasięgu z jego plecaka, więc nie zwracała na niego uwagi.
- Kiedy ona w końcu rzuci na te drzwi Zaklęcie Nieprzenikalności? – westchnęła teatralnie Red, gdy cieliste sznurki pomknęły w kierunku drzwi gabinetu dyrektorki, wpełzły pod nie i usłyszeli dwa głosy.
Hermiona weszła tam zaledwie piętnaście minut wcześniej, ale były już wyraźnie przynajmniej w połowie rozmowy.
- …to niemożliwe. Zupełnie to odrzucam! – mówiła matka Rose – W zamku są tylko osoby, którym groziło realne niebezpieczeństwo! Żadna z nich nie przeszłaby na stronę Hurrlingtona!
- Hermiono, spójrz na to inaczej – odpowiedziała jej Minerva – Uczniowie nie wiedzą kto jest w zamku, wszyscy których tu ukrywamy piją Eliksir Wielosokowy, używają fałszywych imion… Jeśli oni sami nie skontaktowali się z Hurrlingtonem to nie wiem kto to zrobił!
Zapadła chwila ciszy, po której znowu odezwała się Hermiona, a jej głos był coraz bardziej napięty.
- I mamy pewność, że on wie kto tu jest, tak?
- Wie, że są tu Hervellowie. To na nich najbardziej mu zależało, a teraz już wie, gdzie się ukrywają. Czytałaś jego list do mnie. Żąda ich wydania, albo powtórzy się to co miało miejsce w czerwcu.
Hermiona prychnęła.
- Czyli wylecą stąd z hukiem!
McGonagall westchnęła.
- Hurrlington przegrał dwukrotnie i obecnie nie martwię się o to, że wtargnie do szkoły. Jesteśmy dobrze chronieni, Harry o to zadbał. Ale wygląda na to, że w Hogwarcie znowu jest ktoś bardzo niepowołany i musimy zrobić wszystko, żeby nie skończyło się to tak jak ostatnim razem.
Hermiona znowu milczała przez chwilę.
- Znajdziemy go. Znajdziemy szpiega.
Rose i Scorpius w tym samym momencie wyjęli z uszu cieliste przyrządy do podsłuchu.

- Napisałam do nich dziesięć minut temu! Powinni dawno tu być! – wołała Red, drepcząc w kółko po klasie na czwartym piętrze. Scorpius przyglądał jej się z napięciem. W końcu drzwi drgnęły i otworzyły się, a potem wszedł Albus.
- O co chodzi? – zapytał w progu, przyglądając im się podejrzliwie. Rose już otwierała usta, ale klamka w drzwiach znowu podskoczyła i pojawiła się Jo z niezbyt zadowoloną miną.
- Carter! – ucieszył się Scorpius i uśmiechnął szeroko na jej widok – A więc żyjesz!
Posłała mu lodowate spojrzenie i chyba zamierzała coś odpowiedzieć, ale wtedy drzwi otworzyły się po raz trzeci a do środka wszedł James. Rzucił okiem na wszystkich i uśmiechnął się kątem ust.
- Spotkanie po latach, czy co?
Nikt nie zwracał na niego uwagi.
- Mamy nowiny – oznajmił Scorpius. Albus i James wlepili w niego zaciekawione spojrzenia, a oczy Jo na moment rozbłysły, ale szybko zgasły. Pozwoliła mu jednak mówić.
                  Scor i Rose powtórzyli im wszystko co usłyszeli przed chwilą. Albus z wrażenia usiadł.
- Czyli ci wszyscy, którzy ukrywają się w odgrodzonej części zamku to jacyś ważni ludzie? Myślałem, że to po prostu rodziny, które boją się walk, czy coś…
Rose pokręciła głową.
- Wygląda na to, że nie.
- I ktoś ich wsypał? – zapytał James – Hurrlington dowiedział się, że tu są i grozi McGonagall?
Scorpius i Rose kiwnęli głowami w tym samym momencie.
- Moja mama twierdzi, że to nie mógł być żaden uczeń. Nikt nie wie kim naprawdę są ci ludzie.
- Uczeń! – prychnął James – Oczywiście, że nie uczeń! To pewnie znowu jakiś wariat pokroju Crosby’ego… Hej, kto jest nowym woźnym?
- Jakiś facet – Rose wzruszyła ramionami – Słyszałam na wakacjach, że McGonagall kazała go sprawdzić w każdym możliwym rejestrze…
- Mamy nowego nauczyciela – odezwał się nagle Albus – Ten Warren nie wydaje się zbyt porządny.
James spojrzał na niego jak na wariata.
- Jest spoko!
Al wzruszył ramionami, a James powiedział:
- Prędzej obstawiałbym kogoś z tych dziwacznych policjantów! Kto wie, może któryś jest podwójnym agentem?
- Carter, co ty o tym sądzisz?
Po tych słowach Rose, zapadła cisza. Jo, która do tej pory stała przy oknie, otworzyła szerzej oczy. Gdy reszta na nią spojrzała, nie byli nawet pewni, czy ich słuchała.
- Nie wiem – powiedziała Jo – Nie mam pojęcia.
Wyglądała okropnie. Ręce jej drżały a wzrok płonął, a jednocześnie była tak osowiała, jakby nic jej nie interesowało. James zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Wracajmy do wieży – zaproponował cicho. Jo spojrzała znowu na Rose, Scorpiusa i Ala, pogrążonych w myślach o szpiegu. W końcu odwróciła się znowu do Jamesa i skinęła głową.

- Nie wierzę, że wyszła! – zawołała ze złością Rose – Minęło tyle czasu! Kiedy zacznie się zachowywać jak stara Jo?!
- Może jak dasz jej spokój? – prychnął Scor – Mówiłem ci, że jest za wcześnie, żeby ją w to wciągać!
Albus pokiwał głową.
- Widocznie nie jest gotowa.
Rose wyglądała jakby zapaliła jej się głowa.
- A kiedy będzie?! Wróciła cztery miesiące temu! Nie pomogło głaskanie jej po główce, ani dawanie świętego spokoju! Jeśli teraz też nic się nie zmieniło to pozostaje jedno!
I spojrzała wyzywająco na każdego z nich, w oczekiwaniu aż zapytają co zamierza zrobić. Żaden nie był na tyle głupi.
- Nie wolno ci wydzierać się na Carter – ostrzegł ją Scor – Możesz ją tylko jeszcze bardziej…
- Jeszcze bardziej co?! – zawołała z ironią – Zdemotywować? Zasmucić? Och, bo teraz jest w świetnym nastroju!
- Wiesz co, Rose? – zapytał bezsilnie Scorpius – Rób co chcesz, i tak nikt nie ma nad tobą kontroli, nawet ty sama!
- Och, bo twoim zdaniem ludzie powinni mieć na siebie wpływ, co?! – zawołała, mrużąc groźnie oczy – Taki jak ma na ciebie ta cała Elizabeth!
Scorpius parsknął śmiechem.
- O czym ty mówisz?!
- Ciągle za tobą łazi! – darła się Rose, nie panując już nad sobą – Bardziej podobają ci się jej nogi, czy to, że uważa mugoli za robactwo?!
Scorpius otworzył szeroko oczy, nie wierząc w to co słyszy. Powoli odwrócił się w kierunku Albusa, mając nadzieję, że chociaż on zapanuje nad kuzynką.
- Świetnie! – burknął i Rose też spojrzała w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Al, który musiał zwiać w trakcie ich awantury. Scorpius powoli odwrócił się w kierunku Red.
- Mam prośbę. Choć raz zastanów się nad tym co wygadujesz.
I nie czekając na jej reakcję, odwrócił się i też wyszedł z klasy na czwartym piętrze.

                                                                              *

                Louis łapał się na tym, że ostatnimi dniami w każdej wolnej chwili wymykał się Grace i kumplom, żeby włóczyć się po błoniach. Nie przyznał się nawet samemu sobie, ale miał cichą nadzieję, że spotka znowu Leah. Na lekcjach, udawała, że go nie widzi, a po nich znikała jak kamfora. Poza tym, Grace bacznie mu się przyglądała i wolał nie ryzykować, że odkryje jego nagłe zainteresowanie Gryfonką.
                Dlatego codziennie wieczorem wychodził, żeby samotnie pospacerować. Ale Leah przestała przychodzić nad jezioro. Może zauważyła, że kręci się koło niego Louis? Zaczynał już tracić nadzieję, aż do pewnego wieczoru, jednego z pierwszych zimnych tego roku, zapuścił się w okolice chatki Hagrida, pozbawiony złudzeń, że może dziś ją spotka.
                Był już prawie przy polanie, za którą wyrastały smukłe drzewa Zakazanego Lasu, gdy coś usłyszał. Ktoś przedzierał się przez gęstwiny i klął głośno. W pierwszym odruchu Louis cofnął się szybko i schował za wielkimi dyniami Hagrida, myśląc, że to może auror albo jakiś profesor, a w następnej chwili zamarł i otworzył szeroko usta. To była Leah.
                Szła raźno przed siebie, w kapturze naciągniętym na głowę tak, że zasłaniał jej pół twarzy i z wysoko uniesioną różdżką. Nawet Louis, który przecież wyszedł na błonia w nadziei, że ją spotka, nie mógł wyjść z szoku na ten widok. Szybko jednak obudził się i ruszył w jej kierunku, przecinając jej drogę.
- Weasley! – wrzasnęła na jego widok, choć nie wyglądała na przestraszoną, a bardziej na zdumioną.
- Wilczek! – odparł Louis, badając ją wzrokiem – Znudziło ci się łażenie nocą po błoniach i szukasz przygód w Zakazanym Lesie?
Leah uniosła wysoko brwi.
- Śledzisz mnie? Nie masz co robić?
Louis puścił to mimo uszu.
- Nie sądzisz, że mamy trochę zbyt niebezpieczne czasy, żeby wałęsać się samemu po lesie? NOCĄ?
Leah patrzyła na niego spode łba, wciąż nie opuszczając różdżki, tak, że wyglądała jakby celowała do niego.
- Weasley, wierz mi, to twój tyłek potrzebuje większej ochrony.
- Taka jesteś dobra w walce? – zakpił, mierząc ją wzrokiem. Spojrzała w niebo.
- A kto tu mówi o walce?
I niespodziewanie ruszyła z miejsca, w kierunku zamku, jakby zakończyli rozmowę. Louis z niedowierzaniem pobiegł za nią.
- Czemu łazisz po lesie?! – zawołał do jej pleców.
- Czemu łazisz za mną?! – odparła, nie zwalniając. Zrobił to za to Louis.
- Bo nie mogę przestać.
Nie był pewien, czy zadziała, ale się udało. Zatrzymała się, choć przez chwilę stała odwrócona do niego tyłem. Dopiero po chwili obróciła się powoli w jego stronę.
- Co? – zapytała, wyraźnie poruszona.
- Słyszałaś – powiedział pewnie i zrobił parę kroków, tak, że znalazł się bliżej niej. Z tej odległości mógł stwierdzić, że jest niewiele niższa od niego, bardzo szczupła i ma wielkie, niebieskie oczy. Ale to zauważył już wcześniej – Nie mogę przestać za tobą łazić.
- Dlaczego? – wyjąkała zdumiona i dopiero teraz opuściła różdżkę na kilka cali. Louis wpatrywał się w nią jak urzeczony.
- Bo mi siedzisz w głowie.
Nie miała bladego pojęcia co powiedzieć. Nigdy czegoś takiego nie słyszała. Co on właściwie miał na myśli? Przez chwilę oboje milczeli, a potem Leah odwróciła wzrok i spojrzała znowu w stronę Zakazanego Lasu.
- Ja… Daj mi spokój, Weasley! Odczep się ode mnie i przestań za mną łazić!

Louis otworzył szerzej oczy, nie wierząc w to co słyszy. Leah wykorzystała ten moment, obróciła się szybko i puściła biegiem w stronę szkoły. Nie miał zamiaru jej gonić. Wiedział doskonale, że i tak będzie myśleć o tym co jej powiedział, może nawet o nim samym. Przynajmniej taką miał nadzieję. 

23 listopada 2014

Rozdział XXXIV

   Cześć! Nowy rozdział, a wcześniej chciałabym znowu podziękować za to, że się do mnie odzywacie pod postami i powitać wszystkie nowe osoby, które czytają bloga. Cieszę się, że już tylu Was jest! :) GG             

Straszniedużodziewczynnamnieleci


                     Jo wiedziała, że ten moment nadejdzie, ale nie czyniło go ani trochę łatwiejszym. Wracała z ostatnich zajęć przed pierwszym tego roku weekendem, gdy usłyszała swoje imię i wiedziała, że musi się odwrócić. Na podeście stał Harvey Firth i patrzył na nią wyczekująco. Zamrugała szybko, bo w jej głowie natychmiast pojawiło się wiele obrazów, które przeskakiwały tak szybko, że zrobiło jej się niedobrze. Piwnica, cela bez okien, Greyson z różdżką wymierzoną prosto w nią…
- Jo! – zawołał znowu Harvey i zszedł niżej, wwiercając się w nią spojrzeniem – Od tygodnia próbuję cię wypatrzeć, pytałem nawet o ciebie Jamesa Pottera, ale wetknął mi różdżkę w wątrobę… Jak się masz? – jego palący wzrok znacznie rozpraszał Jo, bo Harvey wyglądał, jakby ledwo wierzył w to, że żyje.
- Świetnie – powiedziała przyglądając się swoim trampkom – Słuchaj, muszę…
- Jo, wiem jak jest ci ciężko! – przerwał jej szybko – Powinniśmy się spotkać i porozmawiać – dodał pewnie – Wszyscy przeszliśmy to samo!
Oczy Jo zabłysły stalą. To samo. O czym on mówi? Odsunęła się od niego na kilka kroków.
- Nie ma o czym rozmawiać – powiedziała głucho, ale Harvey nie wyglądał jakby zamierzał odpuścić.
- A wyglądasz jakby było – odparł twardo – Może wybierzemy się gdzieś i…? – jego oczy wyglądały jak dwa wymierzone w nią flesze i poczuła, że jej przestrzeń jej mocno naruszona.
- Nie, Harvey, ja…
- JO! – odetchnęła z ulgą. Jesse szedł w jej stronę, z bardzo zmarszczonym czołem.
- Interesy? – zapytał niby swobodnie, ale nikt nie dał się nabrać.
- Nasze – odpowiedział mu Harvey, wskazując na siebie i Jo. Jesse zrobił zdumioną minę, a Jo pokręciła szybko głową, czując, że zaraz wybuchnie.
- Nie ma żadnych interesów! – powiedziała, przysuwając się instynktownie do Jessiego – Naprawdę nie potrzebuję żadnej rozmowy…
Jesse natychmiast się najeżył, ale Harvey pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Jo, przypominam, że jestem jedną z niewielu osób, które wiedzą co przechodzisz.
Jo zmroziło.
- Nie. Nie wiesz – a potem w całym swoim roztrzęsieniu posłała mu tak lodowate spojrzenie, że przeląkł się nie na żarty i mimowolnie cofnął. Tymczasem Jesse zrobił krok do przodu.
- Słyszałeś? – warknął głośno – Nic nie wiesz! Zjeżdżaj!
I chwytając Jo pod ramię, odwrócił się i odszedł z nią, nawet nie obracając w kierunku Puchona. Jo oddychała ciężko.
- Co to za palant? – zapytał ze złością Jesse, gdy weszli na schody.
- Był razem ze mną w dworze Hurrlingtona – powiedziała głucho – Bardzo chce mi „pomóc” – mruknęła prawie niedosłyszalnie.
- Żebym ja mu nie pomógł – odparł Atwood – Albo James – dodał szczerząc zęby. Jo nie zwróciła na niego uwagi.
- Jest w porządku – stwierdziła po namyśle – Po prostu nie mam ochoty na wspominki przy soku dyniowym.
Jesse wyglądał, jakby chciał coś na to powiedzieć, ale się powstrzymał. Skręcili do Wieży Gryffindoru i weszli przez dziurę pod portretem, a potem Jo pożegnała się krótkim skinieniem głowy i poczłapała do swojego dormitorium, nawet nie rozglądając się po salonie. Gdyby to zrobiła, zauważyłaby, że ktoś przyglądał jej się uważnie.
- Coś się stało? – zapytał James, gdy Jesse ruszył w jego stronę i opadł w fotelu między nim, a jego kolegą Fabianem.
- Jakiś typ ją zaczepił.
- Jaki typ? – zapytał James takim tonem, jakby chodziło mu o to kogo ma natychmiast zabić. Jesse pokręcił szybko głową.
- Puchon, z którym siedziała w tym dworku.
Mina Jamesa nie zmieniła się ani o jotę.
- Czego chciał? – pytał tak, jakby to Jesse coś mu zrobił.
- Bo ja wiem, pogadać z nią? – Jesse zmarszczył czoło – No ale z Jo ostatnio… ciężko się gada, więc…
James już go nie słuchał.
- Firth czy Shepard? – zapytał tylko. Jesse wzruszył ramionami.
- Taki ciemny… - odparł bez emocji. James kiwnął szybko głową.
- Wyczuwam morderstwo – odezwał się Fabian. Jesse wyszczerzył zęby, a James wzruszył ramionami. Jego koledzy instynktownie wyczuli, że należy szybko zmienić temat, bo James zaczynał niebezpiecznie kręcić się w miejscu, jakby czuł wielką potrzebę, by wstać. Wiedzieli gdzie pójdzie.
- Hej, próbowaliście już tych nowych zabawek od Weasley’ów? – zapytał Jesse – Zapomniałem jak się nazywa seria. Śpiewające pergaminy, śmierdzące pióra…?
Fabian szybko pokiwał głową.
- Od razu kupiłem! – oznajmił radośnie, a potem pochylił się i zaczął grzebać w torbie. Wyjął z niej rolkę niewinnie wyglądającego papieru, proste pióro i uśmiechnął się szatańsko.
- Moment – powiedział szybko Jesse – czym to cuchnie? – wskazał na pióro. Fabian wzruszył ramionami, zerkając na Jamesa, który nieco się rozluźnił.
- Takie tam zgniłe jaja…
Jesse wyszczerzył zęby.
- Dobre na Eliksiry… Co jeszcze?
Fabian wyszczerzył się jeszcze bardziej, a potem uroczystym gestem rozłożył pergamin. Przez chwilę nic się nie działo, a potem cały Pokój Wspólny wypełnił się przerażającym wrzaskiem, który oderwał wszystkich od tego co akurat robili:
„LA LA LALA LA LA LA LA!!!
PIĘKNA JA, KARTKA TWA!!!”

                Po pierwszym szoku Gryfoni ryknęli śmiechem, a Fanian ukłonił się teatralnie i schował pergamin.
- Piękne! – oznajmił Jesse, głośno klaszcząc. Urwał w połowie. Dakota Scott maszerowała właśnie przez cały salon, z taką miną jakby dostała wścieklizny.
- Czy ci mózg odebrało, O’Finlley?! – darła się już od środka pokoju. James przymknął oczy, wiedząc co ich czeka, a Jesse wpatrzył się w nią z uprzejmym zainteresowaniem.
- Daj spokój, Dakota – zaśmiał się Fabian, ale mina rzedła mu z każdym jej krokiem – To tylko… żart? – skończył prawie szeptem, bo prefekt Naczelna zatrzymała się nad jego fotelem, prawie paląc go wzrokiem.
- Żart! – ryknęła – Ludzie się tu uczą! Wiem, że ty nie wiesz co to znaczy, ale…
- Rany, wyluzuj – przerwał jej Jesse i natychmiast pożałował. Dakota powoli odwróciła się w jego stronę, obdarzając go tym samym, płonącym wzrokiem. Ale w przeciwieństwie do Fabiana, Jesse się go nie przestraszył.
- Masz coś do powiedzenia, Atwood? – wycedziła Dakota. Jesse poczuł nagle palącą potrzebę zdenerwowania jej jeszcze bardziej.
- Owszem. Jesteś strasznie sztywna.
James zaczął grzebać w torbie i wyjął różdżkę, którą ustawił następnie w pozycji bojowej, wiedząc do czego może za chwilę dojść. Fabian wbił się w fotel, podobnie jak połowa Pokoju Wspólnego, która obserwowała ich wymianę zdań.
           Dakota zrobiła jeszcze krok do przodu.
- Regulamin szkolny…
- Mam go gdzieś! – oznajmił radośnie Jesse. To było na tyle wewnętrznego spokoju Dakoty Scott. Jej twarz przybrała barwę dojrzałej wiśni, i mogli oglądać jak w spowolnionym tempie cała się zapowietrza.
- Czyli jednak będzie jakieś morderstwo – mruknął Fabian, zadowolony, że Dakota już nie zwraca na niego uwagi. Ona tymczasem odzyskiwała głos, wciąż wpatrując się w Jessiego, jakby życzyła mu bolesnej śmierci.
- Atwood, jesteś bezczelnym, nieodpowiedzialnym, pozerskim…
Jesse uśmiechał się coraz szerzej.
- A mówiłem już, że to ja wpadłem na pomysł z tą kartką? – zagadnął ją jak gdyby nigdy nic. James uniósł różdżkę trochę wyżej. Dakota znieruchomiała.
- Szlaban – oświadczyła głosem przesyconym bezwzględną nienawiścią – Gryffindor traci dziesięć punktów, a ty zgłosisz się jutro do mnie w bibliotece. O dwudziestej – dodała mściwie. Jesse patrzył na nią jak na wariatkę.
- Jutro jest sobota.
Dakota nie traciła rezonu.
- Świetnie. Do zobaczenia.
I emanując furią, odwróciła się, by odejść.
- Nigdzie nie przyjdę! – zawołał za nią Jesse – Wybij to sobie z głowy!
Dakota zwolniła i spojrzała na niego przez ramię.
- To się okaże.
A potem pewnie odmaszerowała. James opuścił różdżkę, Fabian chichotał się dla odmiany w swoim fotelu, a Jesse przestał się kpiąco uśmiechać. Zamiast tego wpatrywał się lodowato w Dakotę, która usiadła przy biurku i wróciła do jakiegoś wypracowania, w ogóle już na niego nie patrząc.

                                                                         *

- Kretynizm.
- Powtarzasz się.
               Elizabeth przemierzała korytarze Hogwartu w eskorcie Scorpiusa, który z nudów zgodził się pokazać jej zamek. W połowie wycieczki zaczął tego żałować (kiedy zwymyślała pomysłodawcę trzymania sów w budynku od bezmózgich prostaków), ale ostatecznie było całkiem śmiesznie (gdy powiedziała szkolnej pielęgniarce, że nie wygląda na Uzdrowiciela i zasugerowała jej posadę szwaczki).
- Wracajmy – oznajmiła w końcu i nie czekając na Scorpiusa odwróciła się w stronę lochów.
- Musisz trochę bardziej zwracać uwagę na innych – mruknął doganiając ją.
- Dlaczego? – zdumiała się tak szczerze, że oczy wyszły mu z orbit.
- Bo nie jesteś sama na świecie! – burknął rozbawiony.
- Nie widzę związku.
Scorpius machnął ręką, przekonany, że i tak z nią nie wygra.
- Ostatnio zastanawiałam się gdzie tak ciągle znikasz – oznajmiła nagle Elizabeth, mierząc go wzrokiem – Dzisiaj też wspominałeś, że idziesz gdzieś wieczorem.
Scorpius wzruszył ramionami.
- Każdy ma swoje sprawy – powiedział tylko – Ty też wiecznie coś kręcisz – dodał patrząc na nią znacząco. Elizabeth uśmiechnęła się z wyrafinowaną zadziornością.
- Lepiej nie pytaj – odparła tylko. Byli już przy drzwiach wejściowych do Slytherinu. Scorpius podał hasło i otworzył jej drzwi.
- Ty nie idziesz? – zapytała, przyglądając mu się z ciekawością. Pokręcił głową.
- Dobrej nocy, Elizabeth.
- Bądź grzeczny, Scorpiusie – odparła trochę niezadowolona i niespodziewanie stanęła na palcach a potem cmoknęła go w policzek.
                  Zamknął za nią drzwi i z ciemnymi rumieńcami na policzkach odwrócił się w stronę, z której przyszli.

                  Rose czekała tam gdzie zwykle, w pustej klasie na czwartym piętrze, gdzie w zeszłym roku knuli intrygi z Jo i Potterami.
- Spóźniłeś się – przywitała go z wyrzutem. Scor zamknął drzwi i posłał jej szeroki uśmiech.
- Tęskniłaś? – Red prychnęła. Już miała coś odpowiedzieć, ale po setnej kłótni Malfoy w końcu przekonał ją, że musi przestać być dla niego tak zjadliwa jak dla reszty świata.
- Co robimy? – zapytała, gdy Scorpius zbliżył się i pocałował ją krótko, a potem usiadł obok.
- Och, mamy tyle możliwości – mruknął rozbawiony. Rose posłała mu zirytowane spojrzenie, gdy nachylił się i musnął ją w szyję.
- Mam dość siedzenia tutaj! – oznajmiła żałośnie – Co tu można robić przez cztery miesiące?!
Scorpius skrzywił się słysząc, że wpada w zły nastrój.
- Więc chodźmy stąd – zaproponował, patrząc na nią poważnie – Chodźmy do mnie albo do ciebie.
Oczy Rose wyszły z orbit.
- Chyba żartujesz!
Scorpius westchnął niecierpliwie.
- Tyle razy o tym gadaliśmy! – powiedział ze złością – Nasi starzy trochę pomarudzą i tyle! Najwyżej moja babka dostanie zawału… A szkoła? Kto by się nią przejmował!
Ale Red nie wyglądała na przekonaną.
- Nie, nie… Mój tata, on… on… on… - i zapowietrzyła się jak małe dziecko, które nie może złapać tchu. Scorpiusowi serce zmiękło na ten widok i postanowił odpuścić.
- Rose, jest czas – powiedział spokojnie, kładąc jej rękę na szyi i przesuwając uspokajająco – Możemy tu zostać.
Red zasępiła się jeszcze bardziej.
- Jest do luftu – powiedziała żałośnie, a Scorpius prawie parsknął śmiechem – Carter zachowuje się jakby nas nie znała, Albus i Scarlett ze sobą nie gadają, a ja nie dość, że umawiam się z Malfoyem, to jeszcze nie mogę tego nikomu powiedzieć.
I nie czekając na jego reakcję wtuliła się w niego prawie pozbawiając go tchu. Scorpius początkowo zamierzał coś powiedzieć, ale w okolicach jego klatki rozległo się tak przyjemne ciepło, że zapomniał o tym. Zaczął gładzić ją po włosach.
- Czasem jesteś strasznie miękka – stwierdził z rozbawieniem po dłuższej chwili. W sekundę po tym, na cal przed nim pojawiła się czerwona twarz Rose.
- Powtórz to!!!
Scorpius zawył śmiechem, w oczekiwaniu na awanturę.

                                                                             *

                Piątkowy wieczór był w Hogwarcie wyczekiwany nie tylko przez uczniów.
- Totalny debilizm – oznajmiła ze zgrozą Norah, leżąc na sofie w gabinecie Hermiony. Ta zaśmiewała się, grzejąc ręce do kominka.
- Nie było tak źle – powiedziała dziarsko – Może tylko ci trzecioroczni z Hufflepuffu powinni trochę bardziej…
- Zająć się hodowlą roślin? – podsunęła szybko Norah – Tak, to świetny pomysł. Większych bałwanów dawno nie widziałam.
Hermiona westchnęła.
- Ten nowy mówi to samo…
Norah drgnęła i szybko podniosła się do pozycji siedzącej.
- Ian? – zapytała siląc się na beztroskę. Hermiona zmierzyła ją spojrzeniem.
- Tak, Warren. Narzekał dziś na Puchonów.
Oczy Norah zaświeciły się znacząco.
- Więc… rozmawiasz z nim? Często?
Hermiona prawie parsknęła śmiechem.
- Owszem, siedzi koło mnie w Wielkiej Sali.
Norah pokiwała szybko głową, a potem znowu opadła na sofę. Hermiona wciąż przyglądała jej się z uwagą.
- Tylko mi nie mów, że ci się podoba – powiedziała lekko strapiona. Norah prychnęła, ale nawet z takiej odległości widać było, że się czerwieni.
- Jest… interesujący.
- Nie, nie jest! – oznajmiła Hermiona – To zarozumiały, tajemniczy typ!
Norah wykonała taki gest, jakby jej przyjaciółka właśnie potwierdziła jej słowa. Hermiona zgrzytnęła zębami.
- Myślałam, że masz to za sobą!
- Co?!
- Interesowanie się nieodpowiednimi facetami.
Norah spojrzała na nią ze złością.
- Ian nie jest zajęty! – oświadczyła i natychmiast się skonfundowała – Wiem o tym, bo… no, pytałam.
Hermiona nie zwracała na nią uwagi.
- Ian Warren ma dużo za uszami, to mogę ci zagwarantować! – oznajmiła pewnie – A ty przecież chciałaś kogoś spokojnego! – przypomniała jej szybko. Norah wzniosła oczy do nieba.
- Powiedz to mojej durnej naturze, która zawsze upatruje sobie kogoś bardzo niespokojnego.
Hermiona zaśmiała się krótko, ale nic już nie powiedziała, a Norah wpatrzyła się w sufit, najwyraźniej pochłonięta swoimi myślami.
                     Kiedy wyszła, Hermiona postanowiła napisać jeszcze do Rona, ale po kilku pierwszych linijkach, które pokreśliła ze złością, wiedziała, że to nie ma sensu. Miała się położyć, gdy ktoś zapukał. Pewna, że to znowu Johnson, która ma ochotę na wino, poczłapała do drzwi.
- Neville! – zdziwiła się, bo było dość późno. Jej przyjaciel uśmiechnął się przepraszająco.
- Przepraszam, Hermiono, ale nie mogłem czekać do rana.
Zaintrygowana przepuściła go w drzwiach.
- Przed chwilą dostałem list z Beaxbatons – wyjaśnił Neville – Organizują konkurs na syntezę magii!
- Co takiego? – zapytała, marszcząc czoło.
- Dwoistość, połączenie… - zaczął szybko wymieniać.
- Wiem, co to jest synteza, Neville – powiedziała chłodno Hermiona – Na czym ma polegać konkurs?
- Och, to bardzo ciekawe! Mogą się zgłaszać szkoły, które wymyślą taki przedmiot, zaklęcie, eliksir albo cokolwiek innego, w którym połączą się dwie potężne dziedziny magii! I ja pomyślałem sobie, że idealna byłaby synteza magicznej rośliny, dajmy na to… tentakuli i transmutacji! Znam kilku bardzo zdolnych uczniów, i mam nadzieję, że ty też wybierzesz kogoś do projektu! Co ty na to?
Hermiona przyglądała mu się przez chwilę. Obudził się w niej dawny zapał do pracy, rywalizacja i wiecznie nieposkromniona ambicja. Ale potem coś innego przyszło jej do głowy, gdy tak przypatrywała się Nevillowi. Nevillowi, który pasjonował się tylko zielarstwem, który nie miał żadnych ekstrawaganckich pasji, ukrytych celów, ani niebezpiecznie interesującej osobowości. Uśmiechnęła się promiennie.
- Wiesz, sądzę, że to świetny pomysł! – powiedziała, na co Neville wyraźnie się ucieszył – Ale mam za dużo na głowie – dodała smutno – Myślę, że powinieneś zaproponować współpracę Norah Johnson!
Neville zmarszczył brwi.

                                                                          *

                      Sobotni poranek wstał jasny i ciepły. Louise namówił Grace na wczesny spacer po błoniach. Przechodzili koło boiska do quidditcha, gdzie właśnie ćwiczyła drużyna Gryffindoru i Grace spojrzała nagle z ciekawością na swojego chłopaka.
- Hej, to twój kuzyn James, prawda? – zapytała, wskazując na mknącego jak błyskawica w kierunku bramki Pottera. Louis skinął głową.
- Mam rodzinę, gdzie nie spojrzeć – stwierdził rozbawiony, biorąc ją za rękę. Grace wyglądała, jakby coś ją nurtowało.
- Nigdy nie widziałam, żebyście gadali. Albo, żebyś rozmawiał z Albusem…
Louis wpatrzył się w postaci na miotłach, ale gdyby spojrzał teraz na swoją dziewczynę na pewno zdumiałby się widząc, jak czerwone zrobiły się nagle jej policzki.
- Bzdura, często gadam z Alem – odparł. Grace wyraźnie się ożywiła.
- Jest świetny, nie? – zapytała szybko – Cała szkoła o nim… - urwała, bo Louis spojrzał na nią w końcu i zmarszczył brwi widząc jej ożywienie. A potem parsknął śmiechem, gdy cała się zmieszała.
- Więc… więc czemu nie gadasz z Jamesem? – zmieniła czym prędzej temat. Louis wzruszył ramionami.
- Gadam. Czasami… Ale nie przepadamy za sobą – powiedział, gdy minęli boisko i skierowali się w stronę grządek Hagrida.
- Czemu? – dopytywała się Grace i Louis miał wielką ochotę spojrzeć wymownie w niebo.
- Poszło o głupotę – powiedział z lekkim rozbawieniem – Do trzeciej klasy trzymaliśmy się ze sobą całkiem mocno. Ale potem…
- Która to? – zapytała z westchnięciem Grace. Louis parsknął śmiechem.
- Natalie Marlow – powiedział z teatralnym zachwytem – Już skończyła Hogwart. Była najładniejszą czwartoklasistką i wiązała krawatem włosy. Stoczyliśmy o nią pojedynek.
Grace miała skwaszoną minę.
- Czy ona w ogóle też się wami interesowała?
Louis zasępił się nagle.
- Nie. Nie zwracała na nas uwagi.
Grace wybuchła głośnym śmiechem, a Weasley miał wielką ochotę puścić jej dłoń.
- I przez to nie gadasz z kuzynem? – zapytała niedowierzając.
- O to poszło – odparł z zastanowieniem Louis – Potem ciężko było znowu się zakumplować, James zająć się quidditchem i durnowatymi żartami, ja transmutacją…. Poza tym jesteśmy w różnych domach. Czasem gadamy przy okazji rodzinnych spotkań.
Grace milczała przez chwilę.
- MY zaczęliśmy chodzić ze sobą w trzeciej klasie – przypomniała mu nagle – To było po tym jak się pokłóciliście? I czemu mi o tym nigdy nie opowiadałeś? – zapytała rozzłoszczona. Louis znowu westchnął.
- Bo to nic wielkiego. Tak zaczęliśmy się wtedy spotykać, ale to nie ma żadnego związku…
Grace wyjęła swoją dłoń z jego i włożyła ją do kieszeni, a Louis tym razem nie zdołał się powstrzymać i w spojrzał w niebo.
- Byłeś wtedy strasznie przybity – zauważyła – Myślałam, ze taki już masz charakter, a ty po prostu wściekałeś się na kuzyna. I ja byłam twoim pocieszeniem! – zawołała ze zgrozą. Louis przystanął i zaczął się zastanawiać czy ma strzelić w łeb sobie czy jej.
- Oszalałaś – stwierdził pewnie – Muszę mieć cholernie długą depresję, skoro ciągle z tobą chodzę! – warknął i bezceremonialnie złapał ją za rękę, a potem pociągnął szybciej za sobą. Grace próbowała oponować, ale Louis tylko na nią spojrzał i w końcu odpuściła.

                  Jednak, chociaż Grace przestała drążyć temat, Louis sam zaczął się nad nim zastanawiać. Może faktycznie już czas zakopać dawny topór? Zwłaszcza, że jego przyczyna była tak wyjątkowo głupia… Poza tym od jakiegoś czasu myślał nad czymś gorączkowo, a James mógłby mu najlepiej pomóc. Grace nie jadała kolacji, twierdząc, że musi dbać o linię, więc miał ułatwione zadanie.
                  W Wielkiej Sali zamiast usiąść przy swoim stole, nie bez zawahania skierował się w stronę Gryffindoru. James też jadł kolację samotnie.
- Siema.
Oczy Jamesa rozszerzyły się na jego widok.
- Weasley?
- Słyszałem, że macie tu lepsze jedzenie – burknął Louis i przyciągnął sobie zapiekankę z kurczaka, dokładnie tę samą, która stała na stole Krukonów. James w milczeniu obserwował jak kuzyn nakłada sobie sporą porcję i nalewa soku.
- Jak trening? – zapytał Louis. Szybko doszedł do wniosku, że szczera rozmowa nie ma najmniejszego sensu i lepiej będzie po prostu udawać, że wszystko jest okej.
- Dobrze – wyjąkał wciąż zdumiony James, ale w końcu się zreflektował i przestał w niego wpatrywać wielkimi oczami – Eee… a co u ciebie?
- Doskonale – odparł natychmiast Louis – Mama trochę świruję i chce jechać do Francji, ale ojciec przekonał ją, że wszędzie jest teraz niebezpiecznie.
- Racja – przyznał James, nie mogąc się powstrzymać, żeby na niego co chwilę nie zerkać. Ostatnio jedli razem posiłek cztery lata temu, nie licząc rodzinnych spotkań, na których siadali w sporej odległości od siebie.
- Słuchaj – odezwał się znowu Weasley – Jutro jest impreza u nas. Może wpadniesz?
James zamierzał odmówić, bo wieczorami zwykle próbował wmusić w Jo jedzenie, po które nie zeszła do Wielkiej Sali, ale stwierdził, że jeśli Louis chce się pogodzić, to i on powinien zrobić jakiś krok.
- Jasne. Wpadnę.
Louis popił wielki kęs zapiekanki, połową dyniowego soku i pokiwał głową na znak, że się cieszy.

- Nie.
- Carter….
- Nie. Nie pójdę na żadną imprezę do Ravenclawu.
James leżał rozwalony na jej łóżku w dormitorium, z którego przed chwilą wyszły jej rozchichotane współlokatorki.
- Jak ty właściwie tu wlazłeś?- zapytała z roztargnieniem. James tylko się wyszczerzył.
- Zaprosił mnie mój kuzyn, z którym nie gadałem od wieków. Jest całkiem spoko.
- Więc idź – powiedziała ze złością Jo – Ale mnie tam nie ciągnij!
James spojrzał na nią urażony i podniósł się z materaca.
- Świetnie! Nigdzie nie muszę cię ciągnąć! – a potem wstał i skierował się do wyjścia. Jo zrobiła taki ruch, jakby chciała go zatrzymać, ale nie miała na to jeszcze siły i tylko opadła na poduszki, stwierdzając, że niedługo pewnie nawet James nie będzie chciał z nią gadać.

                On tymczasem przebrał się i wciąż myśląc tylko o Carter, powlókł się do Ravenclawu. W ich Pokoju Wspólnym bawiło się sporo osób, w tym Rose i Scorpius, chociaż w dwóch różnych kątach i James miał ochotę parsknąć śmiechem widząc jak wciąż na siebie zerkają. Louis tańczył z Grace, ale gdy go zobaczył powiedział jej coś i ruszył w jego stronę.
- Fajnie, że wpadłeś! – zawołał, przekrzykując muzykę i podając mu rękę, którą James uścisnął. Louis zaprowadził go do stolika i podał piwo kremowe.
- Co to za okazja? – zapytał James, wskazując na podskakujących ludzi. Louis wyszczerzył zęby.
- Próbujemy udowodnić, że nie jesteśmy tak drętwi jak wszyscy sądzą i czasem wytykamy nosy z książek.
James parsknął w swoje piwo.
- Dobry pomysł. To Grace, nie? – wskazał na dziewczynę kuzyna, która przyglądała się tej sytuacji z drugiego końca pokoju, delikatnie się uśmiechając. Louis skinął głową.
- Niezły staż – powiedział z podziwem James – Planujecie coś po Hogwarcie?
Louis prawie zadławił się swoim piwem.
- Na Merlina, nie! Mamy po siedemnaście lat!
James chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale stwierdził, że ich dopiero co odbudowana relacja może tego nie przetrwać. Louis tym czasem przyglądał mu się przez chwilę, a w końcu zapytał:
- Słuchaj, znasz może Leah Leander? Jest w Gryffindorze.
James patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się czemu go o to pyta. W końcu skinął głową.
- Jasne. Chociaż… jej to nikt tak naprawdę nie zna – widząc, że kuzyn wpatruje się w niego z wielką uwagą, kontynuował – Leah to samotniczka. Nigdy nie widziałem, żeby się z kimś przyjaźniła. Podobno jej  rodzina jest bogata ma duże wpływy, a ona niekoniecznie lubi o tym gadać. Ale ją lubię. Jest cholernie zabawna. Czemu o nią pytasz? – strzelił nagle, wybudzając Louisa z dziwnego zawieszenia. Wyglądał na lekko skonsternowanego tym pytaniem.
- Widziałem ostatnio jak robi coś dziwnego – odparł szybko. James parsknął śmiechem.
- Czemu mnie to nie dziwi?
Muzyka zrobiła się głośniejsza i rozmowa stała się dość trudna.
- Pogadam z Rose! – oznajmił James, a Louis kiwnął głową i opróżnił swoją butelkę. Na miejsce Jamesa, po chwili opadła rozradowana Grace.
- Co jest? – zapytał Louis, nie rozumiejąc jej nastroju.
- Pogodziliście się! – oświadczyła wesoło. Louis kiwnął głową – I to dzięki mnie! To ja sprawiłam, że chciałeś znowu z nim gadać!
Louis przypatrywał jej się chwilę w milczeniu, a w końcu kiwnął głową. Lepiej było przecież nie mówić, dla kogo tak naprawdę się przełamał.

                                                                           *

                       Współlokatorki Jo wróciły do dormitorium, gdy tylko zniknął James, i zaczęły trajkotać o imprezie w Ravenclawie, wyrzucając na podłogę całe wnętrza swoich szaf. Jo stwierdziła, że potrzebuje powietrza. Zabrała Lolę i wyszły na cichy dziedziniec. Przynajmniej tak się jej zdawało.
- Za dziesięć minut cisza nocna! – usłyszała i prawie podskoczyła. Na stopniach schodów siedział Albus – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć!
W Jo coś drgnęło. Więc teraz boi się ciemności  i starych przyjaciół? Uwolniła Lolę ze smyczy i podeszła do Albusa.
- Czemu nie ma cię w swojej wieży? – zapytała – Podobno trwa wielka impreza.
Albus nagle zmarkotniał.
- Coś nie tak? – zapytała Jo. Wetchnął ciężko.
- Nic ważnego.
Jo walczyła sama ze sobą. A więc doszło do tego, że nikt nawet nie chce opowiadać jej o swoich problemach, zadręczając się jej własnymi.
- Natychmiast mi powiedz! – zażądała. Albus skrzywił się okropnie.
- Straszniedużodziewczynnamnieleci – wyrzucił się z siebie jednym tchem.
- Co?
- Dużo dziewczyn na mnie leci – nawet w ciemności było widać, że poczerwieniał po same uszy. Jo parsknęła krótkim śmiechem.
- Opowiadaj!
Albus spojrzał na nią i zawahał się. Ostatecznie siedzi tu z nim, i nie wygląda na tak przybitą jak zwykle…
- Zaczęło się w lecie…
Dziesięć minut później Albus uśmiechnął się szeroko na widok Jo. Nie była już smutna. Leżała na schodach zaśmiewając się do łez, a jej śmiech brzmiał jak dawno zapomniana piosenka. Wyglądała jak kiedyś i Albus też zaczął się śmiać. Po chwili oboje trzymali się za brzuchy, nie mogąc się uspokoić.
- Dobrze się bawicie? – nie przestając się zachodzić, odwrócili się w stronę zamku. W drzwiach stał James, z nie najweselszym wyrazem twarzy a z kieszeni wystawała mu Mapa Huncwotów. Jo na jego widok ucieszyła się jeszcze bardziej.
- Hej, siadaj! – zawołała szybko poklepując miejsce koło siebie – Albus właśnie mi opowiada jak dostał wrześniową walentynkę i cztery napoje miłosne!
James jakby odetchnął z ulgą, a potem zbiegł po stopniach i usiadł z nimi. Lola zaszczekała i rzuciła się do niego, pozwalając by ją pogłaskał.
- To wcale nie jest śmieszne – oznajmił trochę markotnie Al. Jo pokręciła stanowczo głową, a James powiedział:
- Pół szkoły sądzi co innego o miłosnej serenadzie Anabelle Pattyferd.

Albus spojrzał na niego z mordem w oczach. 

11 listopada 2014

Rozdział XXXIII

Na wstępie chcę podziękować wszystkim, którzy skomentowali poprzedni rozdział. Nie będę już przypominać czemu jest to ważne, a pisanie pod każdym Waszym komentarzem "dziękuję" nie ma sensu, więc w tym miejscu chcę powiedzieć, że jest to dla mnie bardzo bardzo cenne. Dziękuję! :)

Wygląda na to, że mamy nową królową


Jo wysiadła z samobieżnego powozu i szybko ruszyła w stronę zamku. Wydawało jej się, że ktoś ją woła, ale nawet się nie obróciła. Lawirując między spłoszonymi pierwszakami wemknęła się do Wielkiej Sali, a potem udając, że nie istnieje wycelowała w stronę stołu Gryffindoru i przecięła całą odległość w kilku krokach. Jadalnia wypełniała się miarowo, a przybyciu reszty towarzyszył zwykły gwar radosnej paplaniny, choć tym razem dało się również usłyszeć poważniejsze tony, wśród starszych i lepiej zorientowanych w wojnie uczniów.
Jo oparła łokcie na stole i ukryła twarz w szerokich fałdach rękawów szaty, mając nadzieję, że w ten sposób stanie się niewidzialna.
- Dzień dobry, Carter.
Podniosła głowę na parę cali i spotkała się z chłodnym wzrokiem Jamesa, który usiadł z jej prawej strony.
- Będziesz krzyczał? – zapytała tylko. James zrobił zamyśloną minę.
- Nie. Ale masz szczęście, że widziałem gdzie leziesz w tym pociągu, inaczej bym go zatrzymał.
Jo łypnęła na niego z niezadowoleniem.
- Chciałam być sama.
- Co się dzieje? – zapytał ostro James. Jo westchnęła ciężko i już miała mu wytłumaczyć, ale w tym momencie w sali zrobiło się cicho i wstała profesor McGonagall.
- Witajcie – powiedziała krótko – Cieszę się, że mimo niepokojów w kraju, wszyscy dotarliście bezpiecznie.
Wzrok dyrektorki omiótł stół Krukonów, a potem zerknęła na stół Gryfonów i Jo wiedziała, że szuka jej w tłumie. Warknęła cicho.
- Jak wiecie wobec zagrożenia ze strony Skandynawii jak i wojny domowej, również nasza sytuacja uległa zmianie. Ktoś bardzo zasłużony dla tej szkoły powiedział kiedyś, że każdy kto w Hogwarcie poprosi o pomoc, otrzyma ją. Dlatego zdecydowaliśmy, że w części zamku pozwolimy zamieszkać tym, którzy takiej pomocy potrzebują. Oczywiście – tu McGonagall wróciła do swojego zwykłego, surowego tonu, który wyrwał wszystkich z zadumy – w żadnej mierze nie zakłóci to toku nauczania. Ze spraw bieżących…
Jo głowa opadła na ramiona. James wciąż przyglądał jej się krytycznie.
- Więc co się dzieje? – zapytał znowu, kątem ust. Jo zaczęła wykręcać sobie ręce.
- Chodzi o to…
Zerknęła na stół Ravenclawu. Albus, który najwyraźniej jej się przyglądał tak się zdenerwował, widząc, że też na niego patrzy, że strącił łokciem szklankę z sokiem. Jo zakryła twarz dłonią i odwróciła się do Jamesa.
- Chodzi o to, że potrzebuję trochę samotności.
- Nie potrzebujesz – stwierdził pewnie James – obserwowałem cię przez miesiąc, i jedyne czego jestem pewien, to to, że kiedy zostajesz sama zaczynasz świrować.
Jo nabrała powietrza w płuca.
- Ja wcale nie…!
James już miał uśmiechnąć się triumfalnie, bo wyglądała jak stara dobra Jo, irytująca się, gdy wypominano jej słabości. Ale chwila minęła, a Jo nie dokończyła zdania, tylko westchnęła smutno i pokiwała głową. W Jamesie coś się zagotowało.
- Masz rację – powiedziała cicho – Ale ja… my…
Zerkała na niego tak spłoszonym wzrokiem, że nie mógł się powstrzymać i w końcu się uśmiechnął, obejmując ją ramieniem, na co kopnęła go w kostkę, ale go nie zabrał.
- Wiem. I naprawdę niczego od ciebie teraz nie chcę, poza tym, żebyś doszła do siebie. A potem…  - tu mrugnął do niej łobuzersko – Potem zobaczymy.
McGonagall skończyła mówić o sprawdzianach dla drużyn quidditcha, wstał jakiś czarnowłosy mężczyzna, któremu Wielka Sala zaczęła klaskać, a Jo i James wpatrywali się w siebie z zażenowanymi uśmiechami i wypiekami na policzkach.

                                                                          *

                Uczta dobiegła końca i w drzwiach Wielkiej Sali zrobił się mały korek, bo wszyscy chcieli jak najszybciej sprawdzić czy coś zmieniło się w zamku. Scorpius już miał wyjąć różdżkę, żeby utorować sobie drogę, gdy usłyszał coś, co go wyraźnie zainteresowało.
- …ewidentne bzdury. Zagrożeniem dla czarodziejów są MUGOLE, a nie inni czarodzieje!
Przyspieszył, bo to interesujące zdanie wypowiedziała czarnowłosa dziewczyna, idąca kilka stóp przed nim. Ci, którzy byli najbliżej niej pokiwali głowami, a Scorpius prawie złapał się za głowę, gdy zobaczył, że wśród jest Blake. Cóż, kimkolwiek by nie była, musi być nieziemsko piękna… - stwierdził z ironią. Gdy znowu się odezwała, Scor doznał dziwnego wrażenia, że zna skądś ten głos.
- Ukrywanie magii… To jest dopiero bzdura! To tak jakby ukrywać największe odkrycia ludzkości!
- Masz rację, masz całkowitą rację – paplał Blake, wpatrując się w dziewczynę jak urzeczony.
PAC. Ręka Scorpiusa odbiła się od jego głowy, gdy w końcu udało mu się do niego dostać. Przyjaciel odwrócił się do niego ze złością, ale Scorpius nie zwracał na niego uwagi, bo w tym momencie odwróciła się również ciemnowłosa dziewczyna. Malfoy przystanął z wrażenia.
- Elizabeth!!!
Elizabeth Cambell, ta sama, którą gościła Narcyza podczas świąt, dając mu do zrozumienia, że nie widzi lepszej kandydatki na jego żonę, przemierzała właśnie korytarz Hogwartu, głosząc głośno swoje zdanie.
- Witaj, Scorpiusie – powiedziała, uśmiechając się z wyższością.
- Co ty tu robisz?! – zapytał wciąż oszołomiony. Blake, który również się zatrzymał, patrzył na niego z coraz większą złością. Elizabeth trochę przygasła.
- Moja rodzina przeniosła swoją filię do innego kraju, wobec… niestabilności tego. Musiałam pójść do szkoły, bo za granicą nikt nie uzna poświadczenia moich rodziców, że uczyłam się w domu.
Scorpius zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc.
- POTRZEBUJĘ OWUTEMÓW – wyjaśniła niecierpliwie i ruszyła dalej korytarzem. Blake i Scorpius powlekli się za nią.
- W jakim jesteś domu? – zapytał Currlington. Elizabeth uśmiechnęła się zadziornie.
- W Slytherinie, oczywiście. Przybyłam na rozmowę z waszą dyrektorką w lipcu i w połowie mojej prezentacji dała mi wasz krawat.
Scorpius parsknął śmiechem, ale gdy na niego spojrzała szybko udał zakrztuszenie.
- To fantastycznie – powiedział tylko.
Doszli do lochów i weszli do zwyczajowo zalanego zielonkawym światłem salonu. Elizabeth zachowywała się, jakby była u siebie, a nie jakby znalazła się tu po raz pierwszy.
- Gdzie jest moja sypialnia? – zapytała chłopców, i obaj wzruszyli ramionami.
- Gdzieś tam – Scorpius machnął ręką w stronę, gdzie były wszystkie dormitoria dziewcząt, ale Blake wypiął się usłużnie.
- Zaprowadzę – oznajmił niskim głosem i wyeksponował ramię, najwyraźniej oczekując, że go pod nie chwyci. Elizabeth jednak nie zwróciła na niego uwagi, minęła ich obydwu i pewnie pomaszerowała w stronę, którą jej wskazali. Scorpius parsknął śmiechem.
- Powycieraj się – powiedział do Blake’a. Ten łypnął na niego spode łba, ale szybko się ożywił.
- Co za dziewczyna – mruknął, kręcąc głową – Ten styl, ta uroda, ten…
- Światopogląd? – wpadł mu w słowo Scorpius, trochę zaniepokojonym tonem – Tak. Ma dziewczyna poukładane w głowie.
Blake patrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Stary, nasłuchałeś się McGonagall, czy co? – zapytał z ironią – Nie każdy jest przeciwny Ankdalowi…
- I myślisz, że mają rację? – odparł ostro Scor. Blake pokręcił szybko głową.
- Myślę, że każdy ma prawo do własnego zdania – stwierdził sucho – Co nie znaczy, że popieram niektóre sposoby jego wyrażania.
- To dobrze – powiedział tym samym tonem Scorpius – bo ludzi, którzy trzymali Jo Carter powinni powiesić za jaja.
- Zgadzam się w stu procentach… - przyznał mu Blake, i już mieli się rozejść, gdy z kierunku, w którym zniknęła znów pojawiła się Elizabeth Cambell.
- Coś nie tak?! – zapytał natychmiast Blake i podbiegł do niej.
- Nie podoba mi się moja sypialnia – oświadczyła. Blake zerknął na Scora, który znowu przygryzł język, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Eee… możesz chyba pójść do McGonagall i poprosić, żeby…
Ale Elizabeth go nie słuchała, tylko odwróciła się i ruszyła w kierunku, gdzie była dalsza część damskich dormitoriów. Blake i Scor znowu na siebie spojrzeli, a potem bez słowa ruszyli za nią, stwierdzając, że nie mogą tego przegapić.
- Nie! – Blake zatrzymał się i zaczął histerycznie śmiać. Scorpius szybko zrozumiał co ma na myśli. Elizabeth zatrzymała się przed sypialnią Genevive Almond.
- Błagam – jęknął Blake – Jeszcze się zaprzyjaźnią i będziemy mieć dwie królowe…
Drzwi się uchyliły i Elizabeth wmaszerowała do środka. Niestety zamknęła za sobą i chłopcy nie słyszeli z pewnością interesującej wymiany zdań.
- Gen nie odda jej swojego pokoju – powiedział Scorpius, tonem, jakby obstawiał mecz quidditcha. Blake oparł się o ścianę.
- Może ten też nie spodoba się Elizabeth. 
Niedługo musieli czekać na odpowiedź. Drzwi sypialni otworzyły się, ale stała w nich nie Elizabeth a Genevive. Wyglądała na wstrząśniętą. Wciąż otwierała i zamykała usta, najwyraźniej nie wiedząc co właściwie chce powiedzieć. A potem nie zaszczycając Scora i Blake’a spojrzeniem, przemaszerowała wściekle przez korytarz.
                Scorpius zacmokał z robzawieniem.
- Wygląda na to, że mamy nową królową.

                                                                           *

                Albus czuł się jak w innej rzeczywistości. Od kiedy wsiadł do pociągu na Kings Cross, ciągle czuł na sobie natarczywe spojrzenia. Usiadł w przedziale z Dominique, która co prawda całą drogę na coś narzekała, ale przynajmniej przez chwilę, uchroniła go przed zachęcającymi spojrzeniami dziewczyn, które chyba się rozmnożyły w ciągu tego lata, bo jakoś wcześniej nie wiedział, że jest ich aż tyle… Na uczcie na szczęście już spotkał się z Rose, która skutecznie odstraszała każdą dziewczynę, a prawdę mówiąc w ogóle ludzi. Ale potem gdzieś przepadła, a on musiał samotnie wracać do wieży, co okazało się nie lada wyzwaniem.
- Cześć Al!
- Hej!
- Albus!
Prawie biegiem pokonał ostatni odcinek do Wieży Ravenclawu, którą zamierzał szybko przeciąć, ale w połowie drogi nagle się zatrzymał, zauważając burzę kręconych, jasnych włosów.
- Cześć! – zawołał, zatrzymując się przed kominkiem. Scarlett prawie podskoczyła słysząc jego głos, a gdy się do niego odwróciła, na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Al… Cześć! – i ku jemu zdumieniu wstała z fotelu i szybko ruszyła przed siebie. W osłupieniu poszedł za nią.
- Hej, zaczekaj! – zatrzymała się i bardzo powoli odwróciła w jego stronę – Co się dzieje? – zapytał zdumiony – Czemu mnie unikasz?
- Ja, nie, och! Skąd! – wyrzuciła z siebie bardzo szybko, błądząc wzrokiem po całym Pokoju Wspólnym – Chodzi o to, że bardzo chce mi się spać!
Albus zmarszczył brwi. Co się stało z jego światem? Wszystkie dziewczyny nagle chcą z nim gadać, a ta, która zawsze to robiła, teraz go unika…
- Dziwnie się zachowujesz, Scar – oznajmił, przyglądając jej się uważnie. Znowu zaczęła panikować.
- No tak, bo jak już mówiłam, jestem zmęczona!
Nic nie mówił, próbując ją rozgryźć, ale w końcu się poddał i kiwnął głową.
- W porządku. W takim razie dobranoc!
Wykonała dziwny gest, który wyglądał, jakby chciała mu zasalutować, odwróciła się, potknęła o najbliższy fotel i klnąc siarczyście pomknęła do sypialni.
                Albus zapomniał nawet o tym, że i on się ukrywa przed połową szkoły i opadł na sofę. Nie zauważył nawet, że niska blondynka, która przyglądała mu się przez całą ucztę, teraz strzeliła spojrzeniem i ruszyła w jego stronę. Na szczęście, w tym momencie w salonie pojawiła się Rose i blondynka natychmiast zmieniła kierunek.
- Co jest? – zapytała na widok Albusa, zatrzymując się nad nim. Wzruszył ramionami.
- Nie wiesz o co chodzi Scarlett? – zapytał, wciąż pogrążony w swoim zdumieniu. Red zrobiła dziubek.
- Co masz na myśli?
- Bo ja wiem… Dziwnie się zachowuje.
- Dziwnie jak na kogoś zakochanego po uszy?
Albus otworzył szeroko usta, a potem uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Ach, o to jej chodzi!
Teraz Rose zmarszczyła czoło.
- Nie jesteś zdziwiony? – zapytała mrużąc oczy – Bo miałam zamiar cię zszokować, tak, żebyś zapomniał o Carter.
- Zaraz – powiedział głośno Albus – Od jak dawna wiesz, że Scar…?
- Od zawsze. I nie mów na nią Scar. Od jak dawna TY wiesz?
- Powiedziała mi w dniu, kiedy walczyliśmy ze Skandynawią.
- Aha.
Rose wyglądała jakby coś sobie kalkulowała.
- No więc czego tu nie rozumiesz, małostkowy mężczyzno?
Albus zmroził ją spojrzeniem.
- Niczego.
Rose westchnęła ciężko.
- Pamiętasz jak powiedziałeś Carter co do niej czujesz?
Al kiwnął głową.
- I ona też cię olała, nie? No a ty zrobiłeś to samo Scarlett! Więc teraz jej głupio.
Albus pokręcił szybko głową.
- To nie to samo! Ja i Scar…lett – tu spojrzał ze złością na Rose, bo zaczęła gwizdać – jesteśmy przyjaciółmi. Od zawsze! Nie pozwolę, żeby cokolwiek to zepsuło!
Rose na moment zrobiła poważną minę i powiedziała delikatnym tonem:
- Obawiam się, że sam to zepsułeś.
Albus już miał jej wygarnąć, zezłoszczony jak nigdy, ale uświadomił sobie, że to nie Rose ma cokolwiek tłumaczyć, ale tej irracjonalnej blondynce, która przed nim ucieka. Machnął więc tylko ręką i zmienił temat:
- Wiesz może, czemu dziewczyny ciągle się na mnie gapią? – zapytał rozeźlony. Rose parsknęła śmiechem.
- W KOŃCU to obczaiłeś? – zaśmiała się, a gdy warknął głucho dodała szybko – Jesteś nowym idolem nastolatek! Gratuluję, wygrałeś pół funta żabiej wątroby!
I rechocząc złośliwie odwróciła się, żeby odejść.
- ROSE!!!
Przystanęła i wróciła do niego wciąż rozbawiona.
- Co?
- Masz mi powiedzieć o co im chodzi!
Rose wzniosła oczy do nieba.
- Powinieneś iść na jakiś kurs, dla facetów, którzy nie rozumieją o co chodzi dziewczynie, nawet jak zaczyna go całować! I weź Malfoya…
- Czy on przypadkiem nie jest twoim chłopakiem?
Kiwnęła głową.
- Ale nic nie rozumie – westchnęła teatralnie.
- To o co chodzi tym dziewczynom? – zapytał spokojnie Al, doświadczony szesnastoletnim przebywaniem z Red, której nie należało pozwalać rozpoczynać więcej niż pięciu tematów w rozmowie, jeśli chciało się czegoś dowiedzieć.
- Jesteś strasznie tępy – oświadczyła, ale Albus nie miał już siły się dzisiaj wydzierać, więc tylko posłał jej lodowate spojrzenie – W czerwcu wtargnęły tu obce wojska, które prawie zmiotły Hogwart. Duchy i obrazy widziały jak wychodzimy z lochów, na moment po tym, jak wywiało armię Skandynawii za bramę. Wszyscy dowiedzieli się, że braliśmy udział w jakiejś walce, a że James był wtedy nieprzytomny, więc ich zdaniem nie poradził sobie najlepiej, a Scorpius cóż… zawsze był dość popularny – tu zrobiła minę, jakby nie wiedziała co sama o tym sądzi – tak więc ty zostałeś obwołany bohaterem przez głupie nastolatki!
Albus układał sobie wszystko w głowie.
- Aha – powiedział w końcu i już miał zadać następne pytanie, ale okazało się, że myślał nad tym tak długo, że Rose zdążyła zwiać.

                                                                                 *

                James rozpoczął tradycyjnie ostatni rok w Hogwarcie. Nie wstał na pierwszą lekcję, a na drugą przyszedł mocno spóźniony. A była to Obrona Przed Czarną Magią, z nowym nauczycielem.
- Dzień dobry, panie Potter – powitał go dziarsko Ian Warren – Rozumiem, że jeszcze nie wpadł pan w lekcyjny rytm.
James z konsternacją poczochrał włosy na głowie, a potem nie bardzo wiedząc co powiedzieć, usiadł koło Dakoty, która obrzuciła go obrzydzonym spojrzeniem.
- Jak mówiłem – kontynuował Warren, na co James otworzył usta, zdumiony tym, nie dostał nawet szlabanu – kiedy klątwa wiąże się z eliksirem, który uprzednio wypiła osoba go rzucająca, może to dać o wiele lepsze wyniki.
- Minus pięć punktów! – syknęła Dakota. James spojrzał na nią z miną nieszczęśliwie obitego psa.
- On nic mi nie dał! – poskarżył się kątem ust.
- No właśnie!
James pokręcił tylko głową, ale nie kłócił się z nią. W końcu mogło być o wiele gorzej, a do jej nadgorliwości dawno się przyzwyczaił.
                Wpatrzył się w nowego nauczyciela. Był takim luzakiem, czy co? W końcu przyszedł tu prawie przed dzwonkiem… Nie zdążył jednak wyrobić sobie zdania na ten temat, bo zaczął przysłuchiwać się temu, co Warren mówi o klątwach.
- Coś dużo wie o czarnej magii – stwierdził dziesięć minut później, gdy wyszli z klasy. Dakota uniosła brwi.
- To chyba dobrze? W końcu uczy o obronie przed nią.
- Jakoś nie słyszałem, by nam powiedział jak się bronić przed tymi klątwami! – kłócił się James, ale Dakota już go nie słyszała, bo z uporem wpatrywała się w trzecioroczniaków przed nimi, którzy lewitowali słój z żabim skrzekiem w drodze do klasy Zaklęć. James westchnął, wiedząc co się za chwilę wydarzy.
                Dakota dołączyła do niego, gdy siedział już w ławce i wciąż zaspany oglądał nowe podręczniki, które widział po raz pierwszy.
- Rozmawiasz z Alem! – powiedziała, siadając obok – To dobrze!
Kiwnął głową.
- Sytuacja to wymusiła – odparł.
- A co z Jo? – zapytała jeszcze.
- Nie jest sobą – powiedział z dziwnym uporem w głosie – Zamknęła się, zmieniła. Nie umiem do niej dotrzeć.
Dakota przez chwilę milczała, wyjmując książki, pióra i pergaminy, które następnie ułożyła w równym rządku.
- James, z tego co mówiłeś ona straciła wiarę w… siebie. Zawsze była silną, odważną dziewczyną. A oni pokazali jej, że są rzeczy, którym nie daje rady i Jo nie umie sobie z tym poradzić.
James wpatrywał się w nią, jak w obraz.
- Czyli co mam zrobić? – zapytał szybko. Dakota wywróciła oczami, a potem wyprostowała się w krześle, bo do klasy, wpadła spóźniona profesor Johnson.
- Nie wiem, James, nie jestem psychologiem, i ledwo znam Jo Carter!
James skrzywił się i przetarł twarz.
- A myślałem, że wiesz wszystko! – po czym uszczypnął ją w biodro, bo jak wiedział, nigdy nie ośmieli się oddać mu w czasie lekcji.

                                                                              *

                Od śniadania Rose rozpaczała nad swoim życiem. Nie dość, że musi ukrywać swojego chłopaka, bo jej rodzina ją wyklnie, to jeszcze miała dzisiaj Transmutację. A, że byli w szóstej klasie, miał ją również Scorpius. Red weszła jak zwykle ostatnia i rozejrzała się. Scorpius siedział z Blakiem i jakąś ciemnowłosą dziewczyną, której wcześniej nie widziała. Minęła ich bez słowa, kierując się w stronę Ala, który siedział koło czerwonej jak mrówka Scarlett. Rose opadła na krzesło, łypiąc ponuro na rozkładającą dziarsko książki Hermionę.
- Dzień dobry! – zawołała profesor Granger – W tym roku czeka nas mnóstwo zabawy na Transmutacji. 
Red wyjęła różdżkę i udała, że celuje sobie w głowę.
- Zaczynamy transmutację ludzką i muszę was ostrzec, że tym razem każdy wasz błąd, może was dużo kosztować.
                A potem rozdała im lustra i zaczęli ćwiczyć zmianę koloru brwi. Rose, której zabawa znudziła się po dziesięciu minutach zaczęła przyglądać się ukradkiem nowej koleżance Scorpiusa. Dziewczyna była bardzo piękna, najwyraźniej wybitnie uzdolniona, bo zmieniła kolor swoich brwi przy pierwszym podejściu i ewidentnie niemiła, o czym Rose przekonała się w ciągu chwili.
- Na co się patrzysz? – zapytała tamta dość głośno. Hermiona, zajęta ratowaniem płonącej brwi jakiegoś Gryfona nie usłyszała tej odzywki, z czego Red była bardzo zadowolona. Uśmiechnęła się zadziornie.
- Z twojej głupiej twarzy – odparła, na co Scorpius natychmiast się podniósł, wiedząc do czego w potyczkach słownych jest zdolna jego dziewczyna – Mieliśmy zmieniać kolor brwi!
- Zmieniłam – powiedziała sucho dziewczyna. Rose zaśmiała się złośliwie.
- Och, a myślałam, że taka już się urodziłaś!
I odwróciła się zadowolona z siebie.

                Pod koniec lekcji bilans strat był niewielki, dzięki temu, że Hermiona miała dobry refleks i uratowała w ostatniej chwili kilka par brwi. Kiedy zabrzmiał dzwonek, zawołała jeszcze:
- Panie Malfoy, proszę zaczekać!
Scorpius siłą woli powstrzymał się, by nie spojrzeć na Rose i kiwnął głową. Zrobiło się zamieszanie i dał jej znać, by na niego zaczekała. Kiedy w klasie zrobiło się pusto powoli ruszył do biurka Hermiony, szukając w myśli jakiegokolwiek usprawiedliwienia na to, że spotyka się z jej córką. W końcu, o co innego mogło chodzić?
- Ma pan świetne wyniki z Transmutacji – oznajmiła Hermiona, a Scorowi opadła szczęka.
- Eee…
- I talent – kontynuowała kiwając pewnie głową – Zastanawiam się, czy wie pan już co będzie robić po Hogwarcie?
- Eee… Nie.
- W takim razie proszę pomyśleć poważnie o zajęciu się Transmutacją. Dawno nie widziałam, by ktoś tak skutecznie panował nad przemianami własnego wyglądu. Zresztą obserwowałam pana również w zeszłym roku i nie jestem zdziwiona, że zdał pan SUMa na Wybitny!
- Eee…
- To wszystko – oznajmiła uprzejmie Hermiona – Proszę się nie spóźnić na następną lekcję!
Scorpius z szeroko otwartymi ustami, odwrócił się od niej powoli i skonsternowany ruszył przed siebie.
- Czego chciała?! – Rose stała za drzwiami, z nie mniej wystraszoną miną, niż on, gdy Hermiona kazała mu zostać. Pociągnął ją za rękę do najbliższej wolnej klasy.
- Powiedziała mi, że jestem dobry w Transmutacji…
- Co?!
Wzruszył ramionami. Sam był wciąż w szoku. Dobrze wiedział, że nie znosiła jego ojca, że jego ciotka torturowała ją, w domu jego dziadków… A mimo to, ona… dba o jego przyszłość.
- Na pewno się o nas dowiedziała – panikowała Red – Zamierza się zemścić, szydząc z twoich umiejętności!
Scorpius zmroził ja wzrokiem.
- Ja JESTEM dobry w Transmutacji.
Ale Rose go nie słuchała, bełkocząc coś pod nosem.
- Może po prostu zadziałał mój naturalny czar – oznajmił po chwili, gdy już zaczął dochodzić do siebie – W końcu podobam się wszystkim Weasley.
Rose prychnęła, a Scorpius złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Nie jest tak?
- Nie pochlebiaj sobie – mruknęła, gdy znalazła się bardzo blisko. Scorpius przeciągnął ręką po jej udzie.
- Twoja matka mnie uwielbia – stwierdził z zadowoleniem – To dobry znak.
- Mój ojciec cię ugotuje – odparła grobowo Red – To bardzo zły znak.
Scorpius parsknął tylko śmiechem i nachylił się, żeby ją pocałować, ale Rose właśnie sobie coś przypomniała, i odsunęła się szybko.
- Hej, co to za nowa pinda z Slytherinu?
Scor posłał jej nieprzychylne spojrzenie.
- Elizabeth Cambell. Jest nowa. Musiałaś być taka wredna?
- JA?! – oburzyła się Red i zepchnęła jego ręce.
- Dobra, jesteście jednakowo niemiłe – poddał się Scorpius – Odpuść. Elizabeth pochodzi ze starego rodu, który ma głupie, długowieczne tradycje nienawidzenia mugoli. Ona ma zupełnie inny światopogląd i lepiej, żebyście nie wchodziły sobie w drogę.
Rose słuchała go z najwyższą uwagą.
- Rozumiem, że ty zamierzasz wchodzić w drogę pannie Elizabeth Cambell?
Scorpius podskórnie czuł, że powinien uciekać.
- Poznaliśmy się jakiś czas temu i chociaż jest trochę… dziwna, polubiłem ją!
Rose trysnęły iskry z oczu.
- Hej! – zawołał szybko Scorpius, widząc, że się odwraca, żeby wyjść – Powiedziałem: polubiłem. Mam do tego prawo! Tak samo jak do tego, żeby ciebie – Rose przystanęła – bardzo lubić.
Podszedł do niej od tyłu i objął mocno w pasie.
- Bardzo cię lubię, Weasley.
- Bardzo mnie denerwujesz, Scorpius.
Odwróciła się do niego i przyciągnęła, żeby go pocałować. A potem zapomnieli pójść na lekcje.

                                                                              *

                Przedostatnią lekcją siódmych klas pierwszego dnia, była Numerologia, na którą chodziło tylko kilkanaście osób. Louis i Grace przyszli nieco spóźnieni, bo w czasie przerwy przechadzali się po dziedzińcu. Usiedli razem w ławce i Grace zagadała się z koleżanką, która siedziała za nimi, a Louis obiegł resztę klasy wzrokiem. Prawie się zachłysnął.
                W drugim rzędzie, na samym końcu siedziała dziewczyna, z którą kłócił się na błoniach. Teraz miała rozpuszczone włosy, a grzywka prawie zasłaniała jej twarz, ale nie miał wątpliwości, że to ona. Tak się na to zagapił, że Grace musiała dać mu kuksańca w żebra, żeby się obudził, bo do klasy wszedł właśnie nauczyciel. Louis nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
- Jak się nazywa tamta dziewczyna? – zapytał szybko Grace. Ta najpierw zmierzyła go spojrzeniem i dopiero zerknęła za siebie.
- Czemu pytasz? – zapytała siląc się na naturalny ton. Louise nie rozumiał jej zachowania.
- Bo ostatnio na mnie nawrzeszczała, a nawet nie wiedziałem, że jest na tym samym roku co ja!
Grace jakby odetchnęła.
- To Leah Leander. Jest w Gryffindorze i jest dziwadłem.
- Co masz na myśli? – zapytał z zainteresowaniem, a jego dziewczyna znowu obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
- Na przykład fakt, że jej nie znasz – stwierdziła – Nie ma żadnych przyjaciół i nawet w Wielkiej Sali prawie nie można jej spotkać. Więc jest dziwadłem – Grace przyłożyła palec do ust, bo zaczął się wykład i skupiła się na lekcji, ale Louis nie miał zamiaru słuchać.
                Zerknął jeszcze za siebie. Leah nie zwracała na niego uwagi, zajęta gryzmoleniem po kartce. Wyglądała prawie niewinnie i na moment zapomniał jak się na niego ostatnio wydarła. Jak to możliwe, że nigdy jej nie zauważył? Była… Cholera, była całkiem ładna. I nie wyglądała na dziwadło. Bardziej na samotnika z wyboru. Co robi nad tym jeziorem? Przez moment Louis miał nieodpartą ochotę przysiąść się do niej, ale wiedział, że Grace by go za to zabiła. Spróbował skupić się na lekcji, ale jego myśli wciąż krążyły nad dziewczyną, która nielegalnymi sposobami wymykała się z zamku nad jezioro.

                Po Numerologii Grace pożegnała się z nim i ruszyła na obiad, ale Louis miał jeszcze Starożytne Runy. Jakim zaskoczeniem było dla niego, gdy okazało się, że Leah też skręca do klasy na drugim piętrze. Tym razem nie zastanawiał się ani chwili.
- Cześć – powiedział głośno, dosiadając się do niej. Przez chwilę po prostu na niego patrzyła, najwyraźniej nie rozumiejąc tej sytuacji, ale po chwili musiała sobie wszystko przypomnieć, bo wytrzeszczyła oczy i powiedziała ze złością:
- To miejsce jest zajęte!
- Wiem, przeze mnie.
Leah zmrużyła groźnie oczy:
- Czego chcesz?!
Louis uśmiechnął się triumfalnie.
- Dowiedzieć się co knujesz nad jeziorem!
- Niczego nie knuję – powiedziała groźnie – a teraz się przesiądź!
Pokręcił głową i odsunął się na krześle, a potem zaczął na nim swobodnie huśtać.
- Podoba mi się to miejsce!
- W takim razie ja się przesiądę!
I wstała, a wtedy krzesło Louisa zatrzymało się gwałtownie opadając.
- Schowaj zęby, wilczku. Nic ci nie zrobię.
Leah zaśmiała się głośno.
- Myślisz, że się ciebie boję? – zadrwiła – Po prostu cię nie lubię!
- Ani ja ciebie – oznajmił Louis – Jesteś przyjemna w obyciu jak pokrzywa!
Leah już otwierała usta i Louis nie mógł się doczekać wyzwisk, którymi go obdarzy, ale w tym momencie do klasy weszła profesor Vector.
- Cisza! – zarządziła na wstępie. Leah obrzuciła go jadowitym wzrokiem a on uśmiechnął się tylko triumfalnie. Teraz do końca lekcji będzie mógł się na nią bezkarnie gapić. Nawet jeśli obedrze go ze skóry, gdy wyjdą z klasy.