Ginger Golden Girls

Ginger Golden Girls

14 października 2015

Rozdział 77 - ostatni


 
Z dedykacją dla każdego Czytelnika Ginger Golden Girls, dla którego to opowiadanie było oderwaniem od smutków; dawało trochę uśmiechu i wzruszeń. Pisałam je dla Ciebie, Czytelniku i dziękuję, że byłeś ze mną do końca.


Jest pięknie 

 


- Harry James Potter! Za zasługi dla całej społeczności czarodziejów, niestrudzoną walkę w obronie najsłabszych i najbardziej pokrzywdzonych, niesienie pomocy i mądrości, w końcu za wybitne czyny wojenne, których nie sposób wymienić – Order Merlina pierwszej klasy!
                Rozległy się brawa, ludzie wstali z miejsc, by lepiej widzieć, ale chyba nie było czego. Minister Tally uniósł brwi w oczekiwaniu, ale nie przeciągał go niepotrzebnie.
- Z pewnością pan Potter ma lepsze rzeczy do roboty niż zbieranie orderów – stwierdził z rozbawieniem pan minister i uśmiechnął się, ale zobaczył minę kilku surowych urzędników i szybko przywołał powagę na twarz. – Pani Hermionie Jean Granger w podziękowaniu za stanie na czele brytyjskiej społeczności w trakcie najtrudniejszej próby czasu, oraz za pokonanie zbrodniarza Stevena Hurrlingtona – Order Merlina pierwszej klasy!
                Oklaski były nie mniej gromkie, ale i tym razem chyba daremne. Minister znowu nie czekał za długo.
- Tak, cóż, była pani minister zapewne jest na zasłużonym urlopie. Chciałbym dalej ogłosić… Przyznanie Orderu Merlina pierwszej klasy panu Jamesowi Syriuszowi Potterowi za niewyobrażalną odwagę, która doprowadziła do upadku najezdczej armii i przywróciła ład w naszym świecie. Czy jest pan Potter? – zapytał bez większych nadziei Tally. Odpowiedziała mu cisza. Minister postanowił zmienić taktykę. – Czy na sali jest ktokolwiek kto został nagrodzony orderem?
Zdumienie. Tally zachichotał.
- Wobec tego wymienię wszystkich zasłużonych… Order Merlina pierwszej klasy dla pani Joanne Shirley Potter, z domu Carter, za odwagę, której nie wymaga się nawet od wiele starszych, i mężność, niespodziewaną u tak młodej kobiety, które to doprowadziły do unicestwienia zła, gorszego od najgorszych… - brawa na sali a Tally wziął wdech. – Pani Rose Margaret Malfoy, z domu Weasley – za poświęcenie większe od strachu i pokonanie najgroźniejszego czarnoksiężnika naszych czasów – w sali zrobiło się małe zamieszanie ale minister mówił dalej. – Cameronowi Christianowi Carterowi za wytrwałość i wiarę, które pozwoliły cieszyć się nam magią wobec olbrzymiego zagrożenia… Scorpiusowi Hyperionowi Malfoy’owi za poświęcenie i chęć oddania własnego życia za życie innego człowieka. Następnie panu Albusowi Severusowi Potterowi za dostarczenie ważnego szczegółu w bitwie o Ministerstwo Magii a tym samym uratowanie brytyjskiej armii… Pannie Scarlett Erin Archibald za wyczarowanie zbawiennego świstoklika i uratowanie co najmniej kilku żyć.
Tally zamilkł na moment i za wszelką cenę starał się nie zaśmiać nad dalszym tekstem – odręczną notatką, którą napisali jego koledzy przy następnych nazwiskach: „Jak nas wyczytasz, utniemy Ci jaja – Raejack i Hasting.”
                Całe szczęście, że następne nazwiska były już o wiele poważniejsze.
- A teraz proszę o powstanie – powiedział głośno Tally i mały tłum zaczął się podnosić. – Najwyższą ceną w naszym świecie zawsze niech będzie poświęcenie. Na koniec, proszę o chwilę ciszy dla uczczenia pamięci osób, dzięki którym żyjemy znowu w spokojnym świecie i cieszymy się pokojem. Order Merlina pierwszej klasy jako wyrazy uznania całej społeczności czarodziejów przyznaję pośmiertnie pannie Elizabeth Cambell i panu Blake’owi Carringtonowi za stawienie czoła najgroźniejszemu czarnoksiężnikowi naszych czasów, otwartą walkę z nim, postawienie się złu i pełne pasji, najwyższe poświęcenie.
W sali zapadła długa cisza. A potem:
- Są błędy, które się wybacza, ale są też takie, które się spłaca i wynagradza. Order Merlina pierwszej klasy przyznaję pośmiertnie pannie Leah Leander za uratowanie świata czarodziejów i mugoli i odwagę, której nie da się zmierzyć żadną miarą.
I znowu cisza, jakby tylko ona była godna wymienionych osób.
- Pamiętajmy każde z tych imion – powiedział znowu Tally, odsuwając już kartki. – Nikt z nich nie przyszedł. Ci ostatni, bo poświęcili dla nas swoje życia. Ci pierwsi, bo nie chcą wdzięczności i nie wymagają sławy. Pamiętajmy każde z tych imion i bierzmy z nich przykład jak walczyć każdego dnia w obronie naszych przyjaciół, rodzin i ukochanych osób, ale przede wszystkim tych najsłabszych. Pamiętajmy każde z tych imion, bo one piszą historię narodów, historię wartości tego świata. Pamiętajmy każde z tych imion.

                                                     *
                                                     *
                                                     *

                Harry zesłał walizki na dół, gdzie Ginny ubierała właśnie płaszcz i kapelusz, przeglądając się sobie w lustrze.
- Nie wierzę – powiedziała na jego widok. – Wciąż nie wierzę, że jedziemy na wakacje.
- Nie przesadzaj – odparł wesoło Harry, zbiegając po schodach. – Byliśmy już na wakacjach!
Ginny spojrzała na niego morderczo.
 - Z bandą bachorów, jednym gorszym od drugiego.
- A propos naszych dzieci – mruknął rozbawiony Harry i sięgnął po swój płaszcz. – Jo i James wyjeżdżają jutro. Zostawiłaś Alowi jakieś jedzenie?
Ginny od razu się zasępiła.
- Tak, ale pani Archibald uznała, że będzie go dokarmiać. Ona mi kradnie syna! – oburzyła się natychmiast a Harry zarechotał i otworzył przed nią drzwi.
- Podałem Lily nasz adres, obiecała często pisać.
- Zostało tylko parę miesięcy szkoły – powiedziała Ginny, widząc, że Harry natychmiast smutnieje na myśl o ukochanej córeczce. – Wrócimy przed wakacjami.
Harry wyciągnął różdżkę i machnął nią a ich bagaże zniknęły. Machnął po raz drugi i dom zamknął się na cztery spusty, a potem przyciągnął Ginny do siebie i poprawił jej kapelusz.
- Nie, kochanie. Wakacje właśnie się zaczynają!
I teleportował ich tak szybko, że kapelusz pani Potter zerwał się z jej głowy i odfrunął daleko.

                                                     *

                Dakota pchnęła drzwi oddziału i poczuła znajomą woń mieszaniny zaklęć czyszczących i eliksirów pieprzowych – był sezon grypy.
- Cześć, chcesz mi dzisiaj asystować? – usłyszała i odwróciła się przez ramię. Serkins, Uzdrowciel od chorób zakaźnych uśmiechał się do niej zachęcająco.
- Wybacz, Feliksie! – zawołał nagle ktoś wchodzący przez drzwi i zobaczyła Rega Starowsky’ego. – Panna Scott pracuje dzisiaj ze mną!
Dakota poczuła się głupio i miała ochotę zwiać od nich obydwu. Jeden był namolny, a drugi… też. I jak zwykle przyszło wybawienie.
- Dzień dobry, panowie!
- Cześć, Jack! – zawołała z ulgą. Uśmiechnął się do niej na moment.
- Wybaczcie – zwrócił się znowu do kolegów. – Obiecałem Dakocie, że pokażę jej dziś operację usuwania trollich uszu! – i pociągnął ją za łokieć, nim tamci zdążyli zaprotestować.
- Dzięki! – syknęła szybko, gdy wyszli z oddziału. Jack zachichotał.
- Jesteś stanowczo za ładna! Ale jeśli wybierzesz specjalizację u mnie, mogę cię ochronić przed tymi napaleńcami.
Dakota uśmiechnęła się i… szybko zgasła. Jack obrócił się przez ramię i widząc jej minę zatrzymał się w pół kroku.
- Co jest?
- Ja… Nie będę robić specjalizacji w Świętym Mungu. Wyjeżdżam – dodała ciszej i odwróciła wzrok, bo wiedziała, że jej przyjaciel nie będzie tym zachwycony. – Dostałam staż w Chicago.
- Wyjeżdżasz do Stanów?! – ryknął Jack na pół szpitala i Dakota szybko przyłożyła palec do ust.
- Tak, tak postanowiłam. Potrzebuję czegoś nowego. Muszę wyjechać z Londynu.
Dickens przyglądał jej się długo.
- Musisz wyjechać od tamtego gościa, nie z Londynu.
Dakota westchnęła.
- Moi przyjaciele wyjeżdżają… W Wielkiej Brytanii trwają  porządki. Wrócę – dodała pewnie. – Wrócę ale nie wiem kiedy.
Jack był poważnie smutny.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- W przyszłym tygodniu.
Pokiwał głową.
- No to chodź, pokażę ci tyle świetnych operacji ile zdołam.
Uśmiechnęła się pięknie i ruszyła za nim.

                Mijała sale szpitalne i nagle przed jej oczami stanął jak żywo Hogwart. Jakby znowu maszerowała korytarzami pilnując porządku i odbierając punkty szkolnym przestępcom. Zachichotała. Zdecydowanie wraca do siebie.

                                                  *

                Hermiona wzięła trzy bardzo głębokie wdechy i wkroczyła do jednostki magicznej armii. Bycie byłą Minister Magii miało przynajmniej ten plus, że poza sprawdzeniem różdżki niczego od niej nie wymagali a przede wszystkim nie zapytali co tu robi.
                Ruszyła korytarzem, przyglądając się tabliczkom na drzwiach i czując wściekłość na samą siebie za to, że tak się denerwuje. A gdy zobaczyła nazwisko była już ewidentnie chora ze strachu. Ale nie po to tu przyszła, by teraz zwiać…
                Uniosła rękę, zawahała się, i zastukała bardzo cicho. Przez chwilę była cisza po drugiej stronie drzwi i Hermiona odetchnęła z ulgą, że go nie ma. Odwróciła się i już miała zwiać, gdy drzwi otworzyły się na oścież. Noel wyglądał na szczerze zdumionego.
- Hermiona?
Spojrzała na niego pytająco i wpuścił ją do środka.
- W ministerstwie trwa rozdanie orderów… - powiedziała, rozglądając się po małym, skromnie urządzonym gabinecie. Raejack kiwnął szybko głową.
- Wiem, napisałem Tally’emu, żeby się nie ważył mnie wyczytywać, a Ryan poprawił to po swojemu…
Hermiona parsknęła śmiechem. Noel odbił się i od miejsca i podszedł bliżej, a ona znowu spoważniała.
- Przyszłam, bo…
Uniósł rękę, by jej przerwać.
- To naprawdę niepotrzebne – powiedział szybko. – Rozumiem czemu się na mnie wydarłaś i czemu miałaś mi za złe, że nie powiedziałem ci o Rose. Miałaś pełne prawo.
Hermiona pokręciła głową.
- Nie. Byłoby tak, gdyby chodziło o kogokolwiek innego na świecie. Ale ja znam Rose – wtrąciła, przewracając oczami. – Wiem jak bardzo jest uparta i, że zawsze stawia na swoim. Właściwie to współczuję ci, że wiedziałeś o tym najdłużej.
Raejack uśmiechnął się ciepło.
- Najważniejsze jest to, że znaleźliście jakiś sposób. Choć jak rozumiem, nadal nie możecie powiedzieć jaki?
Potrząsnęła głową.
- W każdym razie… - wzięła głębszy wdech. – Przyszłam tu w jednym celu i proszę nie przeszkadzaj mi… Przepraszam. I dziękuję za wszystko co zrobiłeś dla mojej córki.
- To był zaszczyt – odparł tylko a Hermiona znowu spojrzała w sufit. Był niemożliwy. Uśmiechnęła się i zrobiła krok w kierunku drzwi, ale znowu się odezwał – Wiesz, że jak byłem na pierwszym roku w wojsku, ty byłaś trzy lata po kursie aurora i byliście właśnie na twojej ostatniej misji? Łapaliście Ronkgora Zavrly’ego – Hermiona uniosła brwi najwyżej jak umiała, wsłuchując się w niego z uwagą. – Spotkaliśmy się wtedy w ministerstwie. Pytałem czy było ciężko a ty mi powiedziałaś, że masz płetwę rekina wbitą w stopę.
Hermiona otworzyła szeroko usta i ryknęła śmiechem. Nie śmiała się tak odkąd została Ministrem Magii…
- Wybacz! – rechotała dalej. – Nie pamiętam tego!
Raejack trochę się zasępił.
- Wtedy mi się spodobałaś. Byłaś cholernie seksowna z tą płetwą w stopie.
Hermiona zamarła i pokręciła szybko głową.
- Miałam już wtedy męża!
Noel uśmiechnął się szelmowsko.
- Dlatego nie próbowałem cię zdobyć.
Zachłysnęła się powietrzem.
- Jesteś okropny! – oświadczyła i ruszyła do przodu, omijając go szerokim łukiem. – Do widzenia, Noelu!
I wyszła trzaskając drzwiami i czując, że robi jej się gorąco.
- Do zobaczenia, Hermiono! – usłyszała jeszcze za drzwiami i znowu parsknęła śmiechem.

                                                        *

                Jesse trzymał pewnie miotłę. Kolejka przed nim trochę się trzęsła, a on tylko przewracał oczami na ten widok.
- Atwood Jesse! – usłyszał i ruszył do przodu raźnym krokiem.
                Przeszedł cały stadion, pogwizdując niedbale i zatrzymał się przed trenerem drużyny.
- Ma pan nieduże doświadczenie – powiedział krępy czterdziestolatek znad wielkiego zeszytu. – Grał pan tylko w Hogwarcie. A nasz klub zajmuje obecnie drugie miejsce w lidze…
Jesse zastrzygł brwiami.
- To może zamiast gadać wsiądę już na miotłę?
Trener łypnął na niego groźnie, a potem wskazał ręką, by ruszał.

                Dziesięć minut później Jesse wracał przez stadion z karteczką kiedy i o której ma się zgłosić na badania i pierwszy trening. Przy szatniach zobaczył dwie dziewczyny w kurtkach z nazwą drużyny i plakietkami. Skierował się w ich stronę.
- Cześć!
                Odwróciły się. Na plakietkach miały napisy „asystentka trenera”. Jesse zatrzymał się i uśmiechnął, pokazując rząd białych zębów.
- Nowy? – zapytała pierwsza z westchnięciem.
- Już czujesz się gwiazdą? – dodała druga, ziewając.
                Uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył do nich.
- Może porozmawiamy o tym przy najlepszym miodzie w tym mieście, a wy mi powiecie co modelki robią w tej drużynie?!

                Kto by mu odmówił?

                                                            *

                Astoria siedziała przy kominku, czytając gazetę. Poczuła znajomy zapach i chwilę później Dracon przykleił się do jej szyi.
- Dzieci nie ma – szepnął znacząco. Astoria spojrzała na niego z zaskoczeniem i parsknęła śmiechem.
- Jest czternasta. Nie wiem co chcesz robić, ale ja jestem głodna.
- Ja też – oznajmił, nie odrywając ust od jej szyi. – I nie ma dzieci – powtórzył.
- A co ci one szkodzą, ten dom jest tak duży, że ciężko ich czasem spotkać nawet jak tu są!
Draco odsunął się od niej nagle.
- No właśnie! – zawołał z frustracją. – Albo ich nie ma, albo się gubią w tym domu!
- Czujesz się samotny? – zapytała z westchnięciem, przewracając oczami. Pan Malfoy pokiwał głową a Astoria wyciągnęła rękę by go pogłaskać. Straciła na moment czujność i w następnej chwili wystrzeliła w powietrze w ramionach swojego męża.
- Czuję się samotny i chcę nowe dziecko! – oznajmił poprawiając ją sobie na rękach i ruszając w stronę drzwi. – Tamto już mi się znudziło.
Astoria ryczała ze śmiechu, jednocześnie próbując pacnąć go w ramię.
- Niedługo pewnie będziesz dziadkiem! – Draco zatrzymał się z nią i zastrzygł brwiami.
- A to ok.
- Puścisz mnie?
- Nie.

                                                       *

                Ostatnia szansa. Więcej nie było i na więcej nie miał siły. Spróbuje jeszcze tylko raz, a potem odejdzie gdzieś, gdzie będzie mógł przeczekać.
                Louis nie przypominał już siebie. Odeszło wszystko co czyniło go wesołym, szczęśliwym człowiekiem. A pozostała ziejąca ogniem dziura i… wykradziona różdżka.
                Witka Stevena Hurrlingtona leżała na stole w mieszkaniu, z którego bardzo chciał wyjść. Od miesięcy był tu tylko po to, by zabrać rzeczy. Nie mógł tu wytrzymać, bo ciągle słyszał dźwięk roztrzaskiwanych talerzy i miał wtedy ochotę krzyczeć.
                Uniósł swoją różdżkę. Czy miał nadzieję? Czy ludzie bez wiary mają choć nadzieję?
- Prior incantato.

                Nic. A potem złowieszczy syk, mgła wyłaniająca się z różdżki Hurrlingtona i jakimś cudem Louis już wiedział, że się udało. Ostatnie zaklęcie tego potwora zostało wywołane.
                Szara poświata wypełniła pokój, rozległ się szelest i Louis praktycznie poczuł jak jego serce się zatrzymuje.
- Nie powinieneś tego robić – usłyszał ją nim zobaczył. A potem mgła trochę opadła.
                Leah, nie żywa, ale i przez ten moment też i nie martwa spoglądała na niego swoimi wielkimi szarymi oczami, znad burzy zwichrowanych włosów. Nie mógł się odezwać. Czuł się prawie jak wtedy, gdy go sparaliżowała na kilka dni. Jedyne do czego się zmuszał to podtrzymywanie połączenia z różdżką Hurrlingtona.
- Teraz będzie ci trudniej. – szepnęło widmo Leah. – Teraz mi będzie trudniej odejść.
Louis przełknął ślinę i całą siłą woli zmusił się, by w końcu odezwać.
- Chciałem tylko sprawdzić gdzie jesteś, żeby do ciebie dołączyć.
Pokręciła głową bardzo szybko.
- Nie zrobisz tego. Nie po to umarłam, żebyś ty nie miał żyć.
Drgnął. Zrobił krok w przód. Ile by dał… tak bardzo pragnął jej dotknąć.
- Wolałbym, żeby ten świat spłonął niż mieć to co mam teraz.
Leah uśmiechnęła się i przymknęła na moment oczy.
- Nie wolałbyś. A ja nie wolałabym wcale żyć, jeśli świat miałby płonąć, bo płonął też przeze mnie. Lou, ja już jestem spokojna. Nie wiem jak mogłeś myśleć, że zostałam i wybrałam wieczną tułaczkę jako duch.
Louis zacisnął zęby, bo jego wargi drgały okropnie.
- Myślałem, że zostałaś ze mną… - powiedział bardzo cicho.
Leah podpłynęła na kilka cali.
- Zostałam. Tu – i wskazała na jego pierś. – Duchy to istoty, które były za życie nieszczęśliwe, a ja… przez kilka chwil byłam najszczęśliwsza na świecie. I jeszcze będę – dodała szybko, patrząc mu w oczy. – Czekam na ciebie i kiedyś się doczekam, ale jeszcze nie teraz – powiedziała pewnie. – I nie z twojej decyzji, Lou. Za chwilę to połączenie się urwie, bo jeśli tego nie zrobisz z różdżki Hurrlingtona wyjdą zaklęcia, których używał wcześniej a jedno z nich to przywołanie Bestii. Ona nie pozwoli mi tu zostać. Posłuchaj, mnie – szepnęła przysuwając się tak blisko, że powinien ją poczuć. Ale przecież było to niemożliwe. – Nie żegnam się. Mówię ci: do zobaczenia. Przygotuję nam miejsce, w którym kiedyś będziemy rzucać w siebie talerzami… Ale nie wpuszczę cię do niego teraz. Idź stąd, Lou. Wyjdź z tego mieszkania, żyj! Odpocznij, znajdź inne szczęście. Przeżyj wiele pięknych lat, wiele chwil! Kochaj. A potem do mnie wróć.

                Po twarzy Louisa ciekły łzy. Nie miał siły przerwać tego zaklęcia, choć różdżka Hurrlingtona wibrowała coraz mocniej i wiedział, że musi to zrobić. W głowie brzmiał mu cudowny dźwięk jej głosu. Oczy napatrzyły się, choć za mało, niewystarczająco.
- Kocham cię, wilczku.
               
                Szarpnął różdżką. I już jej nie było.  
                Dotknął swojej piersi i upadł ciężko na podłogę. Leżał tam bardzo długo, aż noc zabrała ból i wysuszyła łzy. Ale gdy się obudził, było inaczej.

                Gdzieś tam była nadzieja. I póki żyła, póki tliła się gorącym żarem i on nie umarł. Walczył.

                                                            *
                                                            *
                                                            *

                Są takie miejsca i są takie wydarzenia a przede wszystkim są tacy ludzie, którzy zmieniają świat. Wojna i miłość odmieniła ten nie do poznania.
                Nie wszyscy przetrwali tę próbę, nie wszyscy wyszli z niej zwycięsko. I zło też nie umarło, mój Czytelniku, a schowało się i czeka dogodniejszej chwili. Ci, którzy mają jeszcze siłę pracują teraz ciężko, by odbudować ten świat i w wielu miejscach toczą się jeszcze walki o jego lepszy kształt.

                Dziurawy Kocioł tętnił życiem. Barman nie nadążał z zamówieniami, bo ciągle schodzili się ludzie, by wymienić się pozdrowieniami, porozmawiać, a przede wszystkim uśmiechnąć do obcego, co było nie do pomyślenia przez ostatnie lata.
                Przy stoliku pod oknem siedziało osiem osób, które starało się nie zwracać na siebie uwagi, ale biorąc pod uwagę okoliczności, było to bardzo trudne.  
- Oddam swój order na jakąś aukcję – poinformował wszystkich Albus. – Na jakiś szczytny cel.
- To może na mnie?! – odezwała się natychmiast Rose. – Dostałam posadę w Żonglerze, ale póki nie zrobię naprawdę dobrego materiału nie mam co liczyć na jakieś dobre pieniądze…
- To sobie sprzedaj swój order – odburknął Al, urażony, że nikt nie pogratulował mu pomysłu. Jo zarechotała.
- Ja tam nawet nie chcę swojego – oznajmiła. – To jest takie przytłaczające go posiadać…
- Wolałabyś łeb jakiegoś porządnego potwora na ścianie, co? – zadrwił James, zakładając jej rękę za szyję, a wszyscy ryknęli śmiechem. Tylko Jo trochę się zaczerwieniła i kiwnęła nieśmiało głową.
- Jaki w ogóle jest ten nowy minister? – odezwał się Scorpius, gdy już przestali się śmiać i spojrzał pytająco na Camerona, który bawił się ręką Lucy.
- Fajny facet – odpowiedział. – Wiesz, jest wojskowym, takich ludzi nam teraz trzeba. Tally ubóstwia Harry'ego i myślę, że jak wasz ojciec wróci z wycieczki to i tak będzie miał kluczowy głos w każdej sprawie – dodał Carter do Potterów.
- Kiedy wyjeżdżacie? – zapytała Rose Jo i Jamesa.
- Jutro wieczorem – poinformowała ją Jo i wszyscy mieli wrażenie, że aż się trzęsie, nie mogąc się doczekać. – Skończyliśmy remontować Grimmauld Place i jakbyście mogli czasem podlać nam kwiatki… - i zaczęła grzebać w kieszeni.
- Jednego kwiatka – poprawił ją szybko James, krzywiąc się natychmiast. – Dakota nam go wcisnęła a Jo zapytała czy ma jakieś odjechane właściwości…
Jo nie zwracała na niego uwagi i grzebała dalej w spodniach aż wyjęła magiczny klucz. Spojrzała na wszystkich po kolei badawczo a potem podała go Lucy.
- Gdzie w ogóle jedziecie? – zapytała jej szwagierka, chowając klucz, podczas gdy Rose i Albus wbijali w Jo obrażone spojrzenia.
- Nie możemy powiedzieć – odparł James, szczerząc zęby. – Dostaliśmy na razie kilka informacji od Agathy i Roberta i musimy sprawdzić parę miejsc. Odezwiemy się.
- Ja wyjeżdżam w przyszłym tygodniu do Francji – poinformowała ich Rose.
- Na parę dni – syknął Scorpius, obrażonym tonem. Scarlett zaśmiała się tak głośno, że Rose nie zdołała mu odpowiedzieć.
- Wiecie co? – mruknęła Archibald. – Red nie mogła znaleźć lepszej pracy! Dzięki tym wyjazdom będziecie widywać się rzadziej, czyli mniej kłócić!
Rose i Scorpius spojrzeli na siebie szybko, a potem jednocześnie wyszczerzyli zęby.
- Na to nie licz! – zawołali, na co tamci znowu parsknęli śmiechem a Scarlett trochę się zasępiła, że jej teoria legła w gruzach.
- A kiedy zaczyna gwiazda naszej reprezentacji? – zapytał głośno James i rąbnął Ala w plecy.
- Pojutrze. I jestem tylko rezerwowym – przypomniał mu ostrożnie.
- Och, ja myślę, że zrobisz karierę – wtrąciła Jo i szybko upiła łyk swojego piwa, żeby się nie zdradzić.
                Zamilkli na chwilę, ciesząc się tą atmosferą i ostatnim takim spotkaniem przed długą rozłąką.
- Pamiętacie jeszcze Drzewo Początku? – zapytała nagle Jo. – To pewnie najbardziej niesamowita rzecz jaką widzieliśmy, a nawet nie mogliśmy się wtedy na tym skupić…
- Masz rację – przyznała Rose. – Było niesamowite.
Ona i inni, którzy oglądali tę wyjątkową roślinę, zawiesili się na moment. Poza Scorpiusem.
- Tak, to było naprawdę ładne drzewo – mruknął z drwiną. – Widok tylko trochę gorszy od Alusia-idola hogwarckich nastolatek!
Albus, który brał właśnie łyk piwa, zachłysnął się i opluł siebie i Malfoy’a. Na to wspomnienie wszyscy wyszczerzyli zęby.
- Rose nazwała psa Frank Vasco Grigorij I… – wtrącił James, kręcąc głową, jakby ten fakt docierał do niego przez cztery lata.
- Lucy odebrała mi punkty za to, że nie odrabiałem sam zadań – dodał Cam, patrząc złośliwie na żonę.
- Prawie zabiliśmy mojego ojca – mruknął Scropius, zerkając na Rose. – Jak nas razem zobaczył miał głos jak śpiewak operowy…
Już się nie śmiali. Wspomnienia wróciły do nich i otuliły ich jak ktoś bardzo bliski.

Długo jeszcze siedzieli w Kotle przypominając sobie każdą z tych historii. W końcu Albus podniósł swój kufel i spojrzał po reszcie.
- Za tamte, to, i wszystkie następne spotkania! – powiedział głośno. Szkło uderzyło o szkło.
               
                           

                Wyglądają tak zwyczajnie. Zwykli oni i zwykłe one. Ale to są giganci. Bohaterowie swoich czasów.
                O bohaterach śpiewa się i pisze i ja też to zrobiłam. Pokazałam ci kim byli. Ile błędów narobili, jak głupi byli nie raz. Ile stracili a ile wzięli. Dokąd szli i co widzieli po drodze.
               
                Nigdy się nie żegnaj, nie patrz za siebie, nie żałuj. Nie wiesz czy najmniejszy szczegół twojego życia nie zaprowadzi cię do zwycięstwa. Kto by powiedział, że chwila ciekawości zamknie ich w tamtej szafie? A z tej szafy oni nigdy nie wyjdą, bo przyjaźń i odwaga, mój Czytelniku przyprowadziła ich z szafy, przez Hogwart, na wojnę, cmentarzem, ołtarzem… do Dziurawego Kotła.
                I w Dziurawym Kotle ich zostawmy.
Rose i Scarlett śmieją się głośno z dowcipu Jamesa. Scorpius i Al rozmawiają o czymś żywo. Lucy ciągle szturcha Cama, by wracali już do Mary i on chyba jej posłucha.
                Jo klepie się po nosie palcem, na którym błyszczą ich wspomnienia.
- Jest pięknie – mówi cicho. – Jest pięknie.






                                                       KONIEC




Kłania się Wam Ginger Girl!