Ginger Golden Girls

14 maja 2014

Rozdział IX

Albo zostajesz u mnie, albo ja idę z tobą






                Podczas gdy w Gryffindorze spali już dawno nieliczni, którzy nie zjawili się na imprezie Ravenclawu, Wieża Krukonów pękała w szwach. Po północy nikt już nie pamiętał, że to Ślizgoni wygrali mecz, a niektórzy w ogóle mało pamiętali… Po środku zamieszania była oczywiście Red, która tańczyła w najlepsze z prefektem Ravenclawu, na środku Pokoju Wspólnego. To by wyjaśniało, czemu imprezy nikt jeszcze nie rozpędził.
                Al obserwował ją trochę skonsternowany, podpierając ścianę i wodząc wzrokiem po pokoju z coraz mniejszą nadzieją.
- Kogo tak wypatrujesz? – usłyszał i odwrócił się do Scarlett. Ona też nie zaraziła się imprezowym nastrojem. Albus udał, że nie wie o co chodzi.
- Tak tylko sobie patrzę… Pewnie mnie wyleją za to, że o północy trzymamy tu pół Hogwartu, w dodatku tamci – wskazał na rozchichotanych Gryfonów – na pewno pili coś lepszego niż piwo kremowe. A inni – dodał z sarkazmem pokazując palcem Rose – chyba palili zielsko, którym raczy się zwykle Crosby.
Scarlett zachichotała i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Chodź, zatańczymy – Albus uniósł brwi. Nie był w nastroju do imprez. Cokolwiek nie wyprawiała Rose, przegrali mecz. Poza tym miał nadzieję, że na tę imprezę, która prawdopodobnie będzie go kosztowała odznakę, wpadnie Jo. Nigdzie jednak nie widział złotej czupryny, której wypatrywał cały wieczór.  
- Tylko proszę, nie w tym stylu – Al znowu wskazał głową na Rose, która oddawała się dzikim pląsom z prefektem Ravenclawu, któremu przed chwilą odpadła odznaka.

                 Red zaplanowała wszystko idealnie. Podpłaciła Lily, żeby wykradła od Jamesa Mapę Huncwotów, Huga, żeby nie mówił rodzicom, poflirtowała z prefektem i wylała niedaleko Skrzydła Szpitalnego sporą ilość Kieszonkowego Bagna, którą dostała od wujka Georga. Crosby będzie to czyścił do rana i dzięki temu nie napatoczy się na wracających z jej imprezy. A urządzała ją, żeby odreagować swój błąd. Tak, tego była akurat była pewna, nawet jeśli przez cały wieczór wszyscy gratulowali jej pięknego chwytu i snuli teorię co muszą zrobić Krukoni, żeby wygrać Puchar Quidditcha. Tak więc Rose bardzo się postarała, żeby poprawić sobie humor.
Zapomniała tylko o jednym.
Plik karteczek samoprzylepnych wyskoczył jej z kieszeni i błękitny papierek zaczął fruwać jej przed nosem.
Weasley, miej honor!
- CHOLERA JASNA! – Rose zerwała się z miejsca i nie zwracając uwagi na Nate’a, z którym tańczyła przeleciała pół pokoju.
- AL!
Albus, który tańczył ze Scarlett uniósł brwi.
- Tu masz mapę, dopilnuj, żeby nikogo nie złapali!
I tyle ją widzieli.
Jak mogła zapomnieć o zakładzie! Malfoy myśli, że stchórzyła! Niedoczekanie.
W życiu tak szybko nie biegła. Po siedmiu minutach stanęła zasapana przed wejściem do Slytherinu. Miała dziwne wrażenie, że ktoś jest na korytarzu, ale nie miała czasu tego sprawdzić. Zastukała kilka razy. Nic. Przystawiła ucho – z Pokoju Wspólnego Ślizgonów dochodziła przytłumiona muzyka. A więc oni też świętują – pomyślała z rezygnacją. Cóż, na pewno jej w takim razie nie usłyszą. Wyjęła Komunikujące Karteczki i napisała szybko Scorpiusowi, żeby wyszedł. A dokładnie, że jego zarozumiały tyłek ma się wywlec na korytarz.
- Weasley – Scorpius pojawił się w drzwiach i teatralnie pokręcił głową – Miałaś spędzić tę noc w lochach. Nie stawiłaś się, chociaż przegrałaś…
- Teraz się stawiam! – oświadczyła Red, odrzucając do tyłu czerwone włosy. Malfoy przez chwilę mierzył ją wzrokiem.
- Świetnie, chodź za mną.
I ruszył w głąb ciemnego korytarza, który jak wiedziała Rose prowadził do lochów. Red zrównała się z nim i rzuciła mu wyzywające spojrzenie. A potem zniknęli w ciemnościach. 

                                                          *

- Słyszałaś?
- Czy dziś jest gwiazdka?
- Myślisz o tym co ja?
Dwie Ślizgonki, które wymknęły się po ciszy nocnej do pustej komnaty w lochach, żeby spróbować nowej fajki, wpatrywały się w siebie zachwycone. Genevive Almond i jej koleżanka Ciara Winston od zawsze nie znosiły Rose Weasley. Teraz nadarzyła się świetna okazja, żeby jej dopiec.
- Scor zaprowadzi ją do lochów, bo przegrała jakiś zakład – mówiła Genevive, splatając palce w profesorskim geście – ma tam spędzić całą noc…
- Lochy w zasadzie nie są zbyt niebezpieczne – wtrąciła Ciara i spojrzały na siebie znacząco.
- Ale mogą być – powiedziała Genevive i uśmiechnęła się szatańsko, tak, że nawet jej przyjaciółka się przestraszyła. Genevive pociągnęła jeszcze z fajki i wyuczonym gestem wypuściła dym. 

                                                          *

- Tylko na tyle cię stać, odchodzie hipogryfa? – Rose miała znudzony wyraz twarzy oglądając korytarz, na którym się zatrzymali. Scorpius zgromił ją wzrokiem.
- Pozdrów mamusię, jak będziesz ją wołać ze strachu – powiedział tylko. Próbował dać jej pstryczka w nos, ale obnażyła zęby jakby chciała go ugryźć, więc czym prędzej odszedł.
Rose poświeciła różdżką po ścianach. Faktycznie, nie było to najprzyjemniejsze miejsce na świecie. Korytarz był tak długi, że nie widziała końca. Ściany i podłogi były zrobione z nieciosanego kamienia i gdzieniegdzie pobrudzone czymś zielonkawo oślizgłym. Może jakimś Ślizgonem? – pomyślała i zaśmiała się wesoło. Kucnęła i oparła się o ścianę. I tak było tu przyjemniej niż w pokoju Huga. I zdecydowanie ładniej pachniało. 

                                                           *

                Scorpius nie położył się nawet, kiedy skończyła się impreza. Siedział w fotelu w salonie Ślizgonów i dopijał niezbyt mocny rum. Myślami był w lochach. Z jednej strony miał wielką nadzieję, że coś zeżre Weasley tyłek, z drugiej z jakiegoś powodu nie mogło mu przejść przez myśl, że mogłaby się bać. Zerknął na zegarek. Może po nią pójść? Ostatecznie złapała znicza. Nawet jeśli założyli się o wygraną, to ona była lepsza.
                Odstawił szklankę i wstał. Wyszedł na zimny korytarz i skierował się do lochów. Nie przeszedł paru kroków, kiedy zorientował się, że coś jest nie tak. Z głębi lochów dochodził dziwny wysoki dźwięk. Jakby wycie. Przyspieszył. Prawie się potknął, gdy zobaczył, że podłoga jest umazana czymś czerwonym. Przystanął i pochylił się, żeby nabrać trochę mazi, ale nie musiał. Do jego nozdrzy dobiegł słodki zapach krwi. W sekundę podniósł się i puścił biegiem. 

                                                            *

                Rose przywarła do zimnej ściany. Od kilku minut powtarzała sobie, że to na pewno kretyński żart Malfoya, ale zaczynała w to wątpić. Odurzający zapach krwi zaczynał mącić jej w głowie, a wycie, które przyprawiało o dreszcze, było coraz głośniejsze. Coś się zbliżało z kierunku, z którego przyszła. Nie miała dokąd uciekać, przecież nie może zagłębić się w lochy, nie wiedząc, gdzie prowadzą! Jej palce kurczowo zaciskały się na różdżce, a teraz oprócz wycia, usłyszała jeszcze dziwny świst, jakby coś co wydawało te dźwięki leciało w powietrzu. Ale to nie mógł być duch.
                Kiedy jej serce zatrzymało się w krtani, ciemność wokół niej jakby zgęstniała i wielka, futrzana postać runęła w jej kierunku. Leciała w powietrzu a z jej pysk lała się krew. Rose nie była w stanie się ruszyć, krzyknąć, drgnąć. Potwór, którego przerażająca twarz sprawiała, że zrobiło jej się słabo był już przy niej, widziała jego straszne oczy, gdy… minął ją. A potem z hukiem uderzył w ścianę i opadł na podłogę. Nie był prawdziwy. 
                Rose nie ruszała się z miejsca. 

                                                           *

                Scorpius dopadł do niej, w chwili, gdy wielka postać znikła w lochach.
- ROSE?!
Stała bez ruchu. Po prostu patrzyła tępo przed siebie, zbyt oszołomiona by się ruszyć. Bez zastanowienia, chyba nawet nie kontrolując swoich odruchów przygarnął ją do siebie. Była przy nim tak niska, że musiał się pochylić, by ją objąć. Przytulił ją mocno, a ona dopiero, gdy poczuła go przy sobie, wypuściła powietrze z płuc i zaczęła się trząść.
                Po chwili Scorpiusowi wróciło jednak myślenie i zdał sobie sprawę, że stanie w tym korytarzu nie jest zbyt mądre.
- Chodź – powiedział z ustami na jej włosach i złapał ją za rękę.
Bez słowa szli w kierunku Slytherinu. Ona zbyt wstrząśnięta, on wściekły na samego siebie. Jak mógł ją tam zostawić?! Kiedy doszli do wejścia do pokoju Ślizgonów, Scor ścisnął dłoń Rose mocniej.
- Chodź ze mną – powiedział i skierował ją do wejścia, ale wtedy Rose drgnęła. Wciąż miała oczy okrągłe z przerażenia.
- Nie mogę wejść do Slytherinu – powiedziała nieprzytomnie.
- Nie zostawię cię już samej – oświadczył i znowu przyciągnął ją do siebie. Teraz jego podbródek stykał się z czubkiem jej głowy. Rose przytuliła się ufnie – Albo zostajesz u mnie, albo ja idę z tobą. Tylko ostrzegam – dodał siląc się na żartobliwy ton – wy śpicie stadami w dormitoriach i twoje koleżanki będą miały jutro mnóstwo pytań. Ja położę cię w moim własnym pokoju, gdzie sypiam sam.
Poczuł na klatce piersiowej, że Rose się uśmiecha lekko. Coś, co chyba miało skrzydła zatrzepotało mu nad żołądkiem.
- Chodź, Weasley – odsunął się i znowu wziął ją za rękę. Ale Red ani drgnęła. Na jej twarzy malowało się dziwne spięcie.
- Co to było, Scor? – zapytała przyglądając się ze zdziwieniem ich splecionym dłoniom – Co to był za potwór?
- Weasley, na Merlina, skąd mam wiedzieć?!
Rose wypuściła jego palce ze swojej dłoni. Pochyliła głowę i patrzyła na niego spod zmrużonych oczu.
- Nigdy nie słyszałam, żeby po Hogwarcie latały takie stwory – powiedziała bardzo powoli, wciąż świdrując go wzrokiem – Chciałeś mnie nastraszyć?
Scor miał ochotę złapać się za głowę.
- Tak! Do cholery, dlatego cię tam wysłałem! Ale miałaś się przestraszyć szczurów! – ryknął. Jak ta idiotka mogła w ogóle coś takiego wymyślić?! Ale Rose już zrobiła parę kroków w tył.
- Dość przerośnięty ten twój szczur – powiedziała. Jej głos sprawiał, że włosy stawały mu na głowie. Po raz pierwszy naprawdę mówiła do niego z nienawiścią – Co przygotowałeś dla mnie w swoim pokoju? Kolejną niespodziankę?
To by było na tyle cierpliwości Scora. Warknął wściekle i ruszył w jej stronę. Wytłumaczy siłą tej głupiej babie, że nie ma racji, skoro słowa do niej nie docierają! Ale gdy tylko zrobił krok Rose, puściła się biegiem. Ruszył za nią.
- WEASLEY!
Ale była szybka. No i miała różdżkę. Koło Sali Wejściowej posłała w jego kierunku ciężkie kotary, które wisiały w wejściu tak, że zaplątał się w nie, a nim udało mu się wydostać jej już nie było.

                                                         *

                Oślepiające światło wpadło do dormitorium i obudziło Jo. Zawsze miała lekki sen. Podniosła się i spojrzała na sąsiednie łóżko. Zagryzła wargi. Twarz Jamesa pokrywały zielone siniaki. Dobrze, że była niedziela, bo musiałby się wszystkim gęsto tłumaczyć. Cicho odsunęła kołdrę i założyła trampki a potem wyszła z pokoju, uważając, by go nie budzić.
                Musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo nikogo nie spotkała w Pokoju Wspólnym, za co też była wdzięczna. Udała się do swojego pokoju i równie cicho jak wcześniej weszła do środka. Zaczęła grzebać w książkach.
- Proszę, proszę… - rozległ się zaspany głos – ktoś tu nie wrócił na noc – Robyn, z którą dzieliła pokój patrzyła na nią podejrzliwie. Jo zerknęła na AnnaLynne, która spała pod oknem. Przyłożyła palec do ust i wskazała na nią. Poza tym nie miała ochoty tłumaczyć się z niczego Robyn. Nigdy nie miały wspólnych tematów, bo jedyne o czym można byłą z nią porozmawiać to życie innych ludzi. Tym bardziej Jo nie miała zamiaru opowiadać jej, że James Potter pobił się dla niej z trzema Ślizgonami. Złapała książkę, której szukała, mrugnęła zawadiacko do Robyn i wyszła z dormitorium.

- Myślałem, że uciekłaś – James wstał i właśnie oglądał się w okrągłym lustrze na ścianie. Skrzywił się z niesmakiem – wyglądam jak Stworek.
- Kto? – zdumiała się Jo, podchodząc do niego.
- Nasz Domowy Skrzat.
- Bijecie Domowego Skrzata?!
James obrócił się w jej stronę i postukał palcem w czoło.
- Jestem tak samo brzydki, nie tak samo potłuczony.
- Ach…
- Co tam masz? – zainteresował się James patrząc na książkę w jej ręku. Jo wskazała mu gestem, by usiadł.
- Podręcznik dla początkujących Uzdrowicieli – wyjaśniła idąc za nim – Moja mama dała mi go na drugim roku, kiedy McGonagall napisała jej, że ciągle chodzę potłuczona. No wiesz, przez wędrówki po zamku – dodała niefrasobliwym tonem. James wyszczerzył zęby.
- I twoja mama dała ci książkę, o tym jak leczyć stłuczenia? Nie sprała cię osobiście? – zdumiał się. Jo usiadła koło niego i zrobiła wielkie oczy.
- Na Merlina, czemu miałaby to robić?! – zapytała ze zgrozą – Nie lubi, kiedy włóczę się po nocy, ale przecież jej kazania nic nie dały, prawda? – zadała retoryczne pytanie i otworzyła książkę. James przyglądał jej się przez chwilę.
- Carter?
- Co? – spojrzała na niego znad książki.
- Nie będziesz się już na mnie wydzierać, ok? – zapytał z uśmiechem. Jo zaczerwieniła się lekko. Spojrzała w sufit i zrobiła filozoficzną minę, a tak naprawdę intensywnie myślała.
Wkurzyła się na niego, bo umówił się z innymi dziewczynami. A przecież nie ma prawa się za to złościć. Są tylko przyjaciółmi.
- Oczywiście, że będę się na ciebie wydzierać, Potter – oświadczyła wyjmując różdżkę – Za każdym razem, gdy zrobisz coś głupiego. A teraz nadajmy twojej twarzy mniej neonowe kolory.
James badał ją przez chwilę wzrokiem, a potem grzecznie zrobił wszystko co mu kazała. 

                                                        *

                Przez następny tydzień w zamku mówiono o jednym. W sobotę miał się odbyć wielki Bal Halloweenowy i wszystkich pochłonęła gorączka przygotowań. No może prawie wszystkich. Rose była zajęta mszczeniem się na Malfoyu. Cokolwiek nie mówił, ona była pewna, że to co przydarzyło się w lochach to jego sprawka. I w końcu, kiedy wykrzyczała przy śniadaniu w środę, że Scorpius prędzej zostanie Ministrem Magii niż złapie znicza, i on przestał próbować jej cokolwiek tłumaczyć. Od tego czasu wrócili do dawnej formy komunikacji, czyli wrzeszczenia na siebie, popychania się bez okazji i prześcigania się w wymyślaniu niezbyt wyszukanych wyzwisk. Doszło nawet do tego, że Albus musiał odprowadzać Franka z Wieży Krukonów do Slytherinu i odwrotnie, po tym jak Scor wrócił z Ravenclawu w podartych spodniach.
                
               Również Jo nie miała najmniejszego zamiaru przejmować się balem. Prawdę mówiąc w ogóle o nim zapomniała. Była zbyt pochłonięta przeglądaniem wszystkich książek o drzewach, jakie znajdywały się w bibliotece, wertowaniem każdego ranka Proroka Codziennego i Żonglera, w poszukiwani jakiejkolwiek wzmianki o tym co dzieje się w Norwegii, a wreszcie próbowała przekonać swojego upartego wilka, że nie należy wszystkiego gryźć, ciągle szczekać ani sikać na łóżko Robyn.
             
              W przeciwieństwie do dziewczyn, Albus w ciągu tego tygodnia często myślał o balu. Mieli przyjść w parach, a on nie miał pojęcia jak zaprosić dziewczynę, z którą chciał pójść. Jo widywał tylko na lekcjach. W przerwach i popołudniami gdzieś znikała, a kiedy już się pojawiała miała tak zamyślony wyraz twarzy, że nie chciał jej przeszkadzać. Poza tym ostatnimi czasy znowu widywał ją z Jamesem i bał się, że jeśli jego brat już ją zaprosił, to on się tylko ośmieszy. W piątkowy wieczór siedział razem ze Scorem na murku Wieży Astronomicznej. Popijali Ognistą ze skrytki Malfoya, a Albus nawet wyzbył się wyrzutów sumienia z tego powodu.
- No to jedziesz – rzucił Scorpius przeciągając się na murku. Al zmarszczył brwi – Mów co ci zrobiła Carter – wyjaśnił przesadnie cierpliwym tonem Scor.
- Nic mi nie zrobiła! – powiedział zdumiony Albus. Teraz Scorpius zrobił zdziwioną minę.
- A wyglądasz jakby zrobiła – mruknął sam do siebie – Więc czemu wzorowy prefekt Ravenclawu pije ze mną Ognistą przed kolacją?
Albus wymamrotał coś niezrozumiałego.
- Może lubię spędzać z tobą czas? – zakpił po chwili. Scorpius parsknął śmiechem i upił duży łyk.
- Nie lubię cię tak, Potter – stwierdził po namyśle – ale schlebiasz mi.
Albus przewrócił oczami. A potem, kiedy mocny trunek zaczął szybciej krążyć mu w żyłach powiedział w końcu:
- Nie wiem jak ją zaprosić na bal.
- Carter?
- Nie. McGonagall.
Scorpius zrobił zamyśloną minę.
- Myślę, że powinieneś to zrobić z zaskoczenia.
Albus posłał mu pytające spojrzenie. Scorpius zeskoczył z murku i zaczął krążyć po wieży, splatając ręce w filozoficznym geście.
- Carter na pewno nie ma teraz głowy do balu. Wczoraj siedziałem z nią na Transmutacji – wtrącił kręcąc głową – oświadczyła, że jak za trzy dni nie dowie się co to za drzewo jest na rysunku to: „rzuca Hogwart i będzie przemierzać świat w jego poszukiwaniu”.
Scor przystanął na moment, jakby wciąż nie mógł uwierzyć co od niej usłyszał. Albus parsknął śmiechem.
- Nie zdziwiłbym się gdyby to zrobiła.
Scorpius pokiwał głową.
- Dlatego na pewno nie w głowie jej bale. Musisz ją wziąć sposobem.
- A możesz jaśniej? – zniecierpliwił się Al. Scor posłał mu protekcjonalne spojrzenie, za co Albus miał ochotę mu przywalić w ten ulizany łeb.
- Powiedz jej coś takiego: „Wiesz, Carter…” – tu Scor zmienił głos na potwornie piskliwy i Al słysząc jak go naśladuje pogroził mu pięścią, a Malfoy kontynuował – może masz jakiś pomysł jak się wymigać od tego durnego balu…?”
- Po pierwsze – przerwał mu głośno Albus – nie mam takiego głosu, kretynie – Scorpius zrobił minę, która miała oznaczać, że szczerze wątpi – po drugie – kontynuował Al – ona będzie miała tysiąc pomysłów jak się wymigać od balu!
Scor po chwili zastanowienia kiwnął głową.
- Więc inaczej. „Cześć, Carter…” – znowu zaczął piszczeć – „Tak baaaardzo nie chcę iść na ten bal… Och, ty też nie? Hmm… No to może pójdziemy razem i będziemy udawać, że szlajamy się nocą po zamku?”
Albus przestał zwracać uwagę na jego błazenadę, a skupił się na tym co powiedział. Właściwie mogłoby się udać…
- Nie ma za co – Scorpius skłonił się teatralnie. Albus pomachał mu pustą szklanką.
- Taa… dzięki – mruknął z ironią, kiedy Scor dolewał mu whisky – powiesz mi w końcu, czemu Rose wita mnie co dnia słowami: „Dzisiaj dokonam dzieła zniszczenia Scorpiusa Malfoya!”???!!!

                                                         *

                W sobotę przy śniadaniu Jo siedziała wyjątkowo sfrustrowana. Wszyscy mówili o jakichś koronkach, a połowy szkoły w ogóle nie było w Wielkiej Sali. O co mogło chodzić? Robyn i AnnaLynne paplały o czymś z jeszcze większym niż zwykle przejęciem, więc przysunęła się w ich stronę.
- …no i Louis Weasley i Grace Austin! Będą hitem wieczoru, mówię ci! – AnnaLynne mówiła tak szybko, że Jo musiała patrzeć jej na usta, żeby zrozumieć.
- No nie wiem, Cameron idzie z Olivią Aston – odparła Robyn – a słyszałam, że ona ma sukienkę z piór feniksa.
Jo odsunęła się od nich szybko. Cokolwiek działo się w Hogwarcie nie mogło być dobre, jeśli jej brat idzie gdzieś z kimś ubranym jak ptak. Poza tym czy Olivia Aston nie kręciła się ostatnio koło Jamesa? Oni się wymieniają, czy co? Jo potarła czoło, czując, że zaczyna boleć ją głowa.
- Cześć! – odwróciła się zaskoczona i zobaczyła Albusa.
- Al! – szepnęła z ulgą – Tu dzieje się coś złego! – pisnęła robiąc wielkie oczy. Albus, co ją zdumiało jeszcze bardziej, nie wyglądał na zdziwionego.
- Przejdziemy się? – zapytał patrząc na jej pusty talerz. Kiwnęła głową.
Kiedy mijali Jamesa, uśmiechnęła się do niego, ale ten zrobił tylko dziwny grymas, patrząc podejrzliwie na Albusa. Jo nie miała ochoty tego analizować.
- Coś się tu dzieje, Al – oświadczyła Jo, kiedy ruszyli marmurowymi schodami w górę – wszyscy mówią o tiulach i tańcach. Myślisz, że ktoś rzucił na nich zły urok?
Albus miał ochotę roześmiać się w głos i wytłumaczyć jej, że to normalne i że wszyscy lubią bale, ale przypomniał sobie co powiedział mu Scorpius.
- Masz rację – przytaknął jej – oszaleli na punkcie tego całego balu – i zrobił skrzywioną minę.
- To wina tej wariatki, Johnson! – zawołała ze złością Jo, machając pięścią – A wczoraj powiedziała na Zaklęciach, że od siódmej będą zamknięte wszystkie Pokoje Wspólne! Jeśli myśli, że się zjawię… - wycedziła – Niedoczekanie.
Albus wziął głęboki oddech.
- Wiesz co? Mam pomysł – powiedział siląc się na zdawkowy ton – Chodźmy tam razem. Pośmiejemy się, ponarzekamy i unikniemy szlabanu.
Jo spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami i zrobiła zamyślony wyraz twarzy.
- Właściwie… czemu nie? Moglibyśmy usiąść ze Scorem i się upić. Tylko, że ja nie mam sukienki! – jęknęła przerażona samą myślą, że mogłaby ją mieć.
- Załatwię to – oświadczył zawadiacko Albus a Jo uniosła wysoko brwi. Ale byli już pod Wieżą Gryffindoru, więc Al, który musiał się powstrzymywać, żeby nie skakać ze szczęścia, w przypływie odwagi cmoknął ją tylko w policzek, odwrócił się i tyle go widziała.

Kiedy schodził po schodach nie krył już swojego szczęścia i ostatnich sześć przeskoczył po czym wylądował w zwycięskiej pozie na marmurowej posadzce. 

                                                       *

                James był wdzięczny Cameronowi za to, że urządzał po południu trening. Przynajmniej przestanie wysłuchiwać tych wszystkich kretynek, które „mimochodem” wspominały od tygodnia, że chętnie wybrałyby się z nim na bal. W drodze na boisko quidditcha myślał tylko o tym, że nie zaprosił Jo. Uznał, że to może znowu popsuć ich relacje, jak wtedy, gdy dostała świra, bo chciał się z nią umówić…
                Co ta dziewczyna z nim wyprawiała? Normalnie zapomniałby o każdej, która dałaby mu kosza (zaśmiał się drwiąco – nie sądził by była jeszcze jedna taka na tym świecie), potem odstawiała jakiś cyrk, jakby coś jej zrobił, a on jeszcze dał się za nią pobić! Nie mówiąc o tym, że zgodził się by byli tylko przyjaciółmi… Pocieszał się tylko myślą, że skoro z nim nie chciała się umówić, to na pewno nie pójdzie na bal z Albusem. 

                                                          *

            Jak bardzo się mylił. 
           O szóstej do pokoju Jo zapukała rudowłosa osóbka. Roxy Weasley, która była od niej o rok młodsza dźwigała naręcze mieniących się materiałów.
- Cześć! – powiedziała śmiało wchodząc do jej pokoju – Al powiedział, że potrzebujesz sukienki.
- Eee…
- Mam tutaj sześć w twoim rozmiarze – oświadczyła Roxy rozkładając je na łóżkach Robyn i AnnaLynne, które w tym momencie malowały się w łazience – Te dwie pasują do twojej karnacji – wskazała na bladożółte – te podkreślą twoją figurę – pomachała zieloną i czarną – a te to najnowsze krzyki mody! – i rzuciła w Jo fiołkową i turkusową.
- Eee…!
- A co najlepsze, każda ma koronkowe zdobienia, więc można uznać, że są jak stroje z epoki!
Roxy wyszczerzyła zęby, najwyraźniej z siebie zadowolona i spojrzała na Jo z wyczekiwaniem.
- Eee…

                                                          *

                Scorpius tak był pochłonięty nową wojną z Rose i udzielaniem rad Potterowi, że sam zapomniał o tym, że ma kogoś zabrać na bal. Dlatego podczas obiadu zatrzymał się na początku stołu Slytherinu i zmierzył go spojrzeniem. Na samym końcu siedziała Emma, jego ścigająca.
- Cześć, blondi – powiedział nonszalancko zatrzymując się przed nią – Jakieś plany na wieczór?
- Scor, przecież mamy bal! – powiedziała z udawanym wyrzutem.
- Czyli jesteśmy umówieni? – zapytał mrugając do niej. Emma wytrzeszczyła oczy.
- Zapraszasz mnie? Ale… ale ja już komuś obiecałam!
- No to go poinformuj o zmianie planów – Scor znowu do niej mrugnął. Emma nie spuszczając z niego wzroku powoli kiwnęła głową.
- Tak… Jesteśmy umówieni!

                Kilka godzin później Scorpius bardzo pożałował swojej decyzji. Emma była bardzo gadatliwa, bardzo w niego zapatrzona i bardzo blond. Po dziesięciu minutach przestał jej słuchać, a po piętnastu zaczął się zastanawiać jak się jej pozbyć.
- Przyniosę coś do picia – oświadczył, kiedy tylko przekroczyli próg Wielkiej Sali. Albo czegoś, co było nią jeszcze do niedawna…
                Pod Zaczarowanym Sklepieniem wisiały setki nietoperzy i wydrążonych dyń. Zniknęły stoły domów, a pojawiły się małe stoliczki z jedzeniem i napojami. Na podwyższeniu stał zespół, który póki co grał spokojną, według Scorpiusa pozbawioną życia muzykę. Nawet on przyzwyczajony do bali, uważał, że było nudno. Podszedł do stolika z napojami i ociągając się zaczął nalewać Emmie soku a sobie rumu z piersiówki, którą miał w kieszeni. Potem rozejrzał się po sali.
                Tłum kolorowych, koronkowych ludzi tańczył w takt muzyki. Nawet profesor McGonagall walcowała sztywno z profesorem Gilbertem. Scorpius miał ochotę parsknąć na ten widok śmiechem, ale wtedy zobaczył trzy osoby, które odwróciły jego uwagę. Pierwszymi byli Jo i Albus, którzy stali w kącie i zaśmiewali się z czegoś do łez. Ona miała na sobie ładną, jasną sukienkę a on wyglądał, jakby ktoś wydłubał mu oczy i wsadził w ich miejsce dwie latarki, tak świeciło się jego spojrzenie. Scor pogratulował sobie umiejętności i odwrócił się od nich, trafiając wzorkiem na coś tak pięknego, że stracił oddech.
                Rose Weasley w sukni gorętszej niż kolor jej włosów, weszła właśnie do Wielkiej Sali rzucając wszystkim dumne spojrzenia. Scorpius poczuł jakby tracił grunt pod nogami. Ale wtedy zobaczył, że towarzyszy jej jakiś chudy szczyl (dobra, może nie był taki najchudszy) i wydawało mu się, że zaraz zaleje go krew.
- Scor! – prawie nie dosłyszał, że ktoś go woła – Ile można nalewać soku dyniowego? – pytała z lekką naganą Emma, ciągnąc go za rękaw. Scor podał jej szklankę, nawet nie patrząc w jej stronę i nie mogąc oderwać wzroku od Rose. 

                                                         *

                Jo ze zdumieniem stwierdziła, że ten cały bal nie jest taki zły. Razem z Alem obgadali już wszystkich, którzy za bardzo się wczuli, w tym Genevive Almond, która miała na głowie diadem, prefekta Hufflepuffu, który miał różową szatę i Olivię Aston w sukni z piór feniksa. Potem Albus niespodziewanie złapał ją w tali i wciąż opowiadając jakąś zabawną historię, zaczął się z nią powoli kołysać. Czuła się nie najgorzej, choć  zawsze myślała, że nie potrafi tańczyć.
- Zaraz cię podepczę – oświadczyła ze śmiechem. Albus tylko przewrócił oczami.
Śmiała się cały wieczór. Tak dobrze nie bawiła się jeszcze na żadnej imprezie i podobało jej się to. Ale w pewnym momencie muzyka zwolniła, Al przyciągnął ją bliżej i poczuła konsternację. Ładnie pachniał. I dobrze tańczył. A sposób w jaki na nią patrzył… Gdyby miał taki wyraz twarzy, kiedy ją zapraszał pewnie by się przestraszyła i odmówiła…
- Zaraz wracam!
Nim zdążył zareagować uciekła z sali.
- Bracia Potterowie to chyba się uparli, żeby mnie zawstydzać… - mamrotała sama do siebie, idąc przez pusty korytarz. Przynajmniej myślała, że jest pusty.
- Uciekłaś mojemu bratu – usłyszała zimny głos. Odwróciła się powoli. James opierał się o drzwi najbliższej klasy. Patrzył na nią z takim chłodem, jak wtedy, gdy się pokłócili.
- Czemu wyszedłeś? – zapytała z lękiem. Miała dziwne przeczucie, że to nie wróży nic dobrego. James nie odpowiedział jej tylko zapytał:
- Dobrze się bawisz  z Albusem? – zapytał gorzko.
- Jak z kolegą. – Nie wiedziała czemu to powiedziała. Po prostu poczuła nagłą potrzebę wytłumaczenia się z tego, że przyszła tu z Alem.
- To dlatego mi odmówiłaś? – zapytał James – Dlatego nie chciałaś się ze mną umówić, bo wolisz jego?
Jo poczuła jak do żołądka spływa jej sopel lodu.
- Nic nas nie łączy – powtórzyła sucho. James odbił się od ściany i zrobił kilka kroków w jej stronę. Jego wzrok błądził po sukni, która leżała na niej idealnie.
Czuł w gardle suchość i nie mógł się zatrzymać. Jo instynktownie zaczęła się cofać.
- Więc czemu mi odmówiłaś, Carter? – pytał idąc ciągle w jej kierunku, aż oboje zatrzymali się przy ścianie. James oparł ręce po obu stronach jej głowy.
Jo wydawało się, że korytarz jest obłożony lodem, pewnie dlatego dostała dreszczy. Twarz Jamesa była tak blisko, że gdyby się poruszyła dotknęłaby nosem jego ust.
- Czemu, Carter?
- Nie odmówiłam.
Oczy Jamesa zaszły mgiełką. Błyszczały, jakby powiedziała mu, że zostanie Ministrem Magii. Zdjął jedną rękę ze ściany i pewnie położył na biodrze Jo.
- Coś ty powiedziała?
- Nie odmówiłam – powtórzyła Jo, przerażona tembrem swojego głosu. Czuła się przy nim jak dzieciak, nie jak pewna siebie, odważna dziewczyna, którą była przez całe życie – Dwa dni później szukałam cię, żeby ci powiedzieć, że chcę się z tobą umówić – powiedziała nie wiedząc, gdzie oczy podziać. Ale James nie pozwolił jej spuścić wzroku.
Wstrząśnięty tym co usłyszał, nawet się nie uśmiechnął, choć większego szczęścia nie mógł teraz poczuć. Jego wzrok ześliznął się na jej wąskie usta. Zbliżył się jeszcze bardziej.  
- Carter…
Prawie ich dotknął.
- Nie.
Jo w sekundzie odepchnęła go od siebie.
- Nie zapytasz czemu ci tego nie powiedziałam? Nie miałam okazji – powiedziała gorzko – byłeś właśnie w trakcie umawiania się z Olivią! – James złapał się za głowę. Idiota!
- Ona nie była początkowo przekonana – ciągnęła oskarżycielsko Jo – dwa dni wcześniej byłeś na randce z jakąś Sally i Olivia nie była pewna czy może ci zaufać – dodała sarkastycznie. Jamesa zamurowało. Był w szoku. Ona to widziała, słyszała… A chciała się z nim umówić!
- Wracam do Albusa.

Nie zawołał za nią. 

                                                          *

                Scorpius z ulgą stwierdził, że rozchichotane dziewczę przynajmniej potrafi tańczyć. Nie mógł więc powiedzieć, że bawi się źle. Po północy, byli tak zmęczeni, że Emma poszła na moment odpocząć (choć Scor podejrzewał, że chce pochwalić się koleżankom), a on znowu podszedł do stolika z napojami.
- Ładna sukienka, Malfoy – prawie oblał się sokiem, gdy ją usłyszał. Za jego plecami stała Rose.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie – skłamał, ale wydało go spojrzenie, którym błądził po jej talii i biuście. Rose prychnęła i miała już odejść, ale złapał ją za rękę.
- Nie napuściłem na ciebie tej zjawy w lochach, mówię ci po raz ostatni – powiedział bezsilnie. Rose zmierzyła go długim spojrzeniem.
- Uwierzyłabym… ale jesteś jedyną osobą w szkole, która tak mnie nienawidzi.
I odeszła.

                Scorpius patrzył na jej oddalające się, piegowate plecy, odsłonięte do połowy. Nienawidzi. Czy on jej nienawidził? Czy to jest nienawiść, kiedy od pięciu lat żyjesz z kimś w stanie otwartej wojny? Pewnie tak… Ale czy to wciąż nienawiść, gdy ta wojna jest sensem twojego życia? 












7 maja 2014

Rozdział VIII

Nie chciałem, żebyś patrzyła jak dostaję




- A to? Potraficie to przetłumaczyć? – spytała Rose, tłumiąc potężne ziewnięcie.
- To opis jakiegoś miejsca – odparł Al, marszcząc brwi. Reszta wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, ale nic już nie powiedział.
            Było po północy. Jo, James i Albus dali znać Rose, co znaleźli i we czwórkę ukryli się w pustej klasie, niedaleko Wieży Ravenclawu. Od kilku godzin dyskutowali o tym, czym może być Drzewo Początku i dlaczego jego rysunek leżał na biurku Harry’ego. Albus przez cały czas głowił się nad ostatnią kartką, którą znalazł James – grubym, pożółkłym pergaminem, zapisanym po łacinie wymyślną kaligrafią.
- Niewiele z tego rozumiem – stwierdził w końcu Albus – to jest cholernie stare.
- Jakieś pojedyncze słowa? – zapytała z nadzieją Jo, która od godziny spacerowała tam i z powrotem. Al zerknął na nią przelotnie i wrócił do kartki.
- Często powtarza się nazwa: „Dllavon”, myślę, że to jakaś miejscowość, bo padają przy niej słowa: „lasy’ i „góry”, a to... chyba ma coś wspólnego z wodą, ale to nie jezioro. W każdym razie tyle zrozumiałem. Potrzebuję słownika.
- Da się załatwić – oświadczyła Jo i wciąż spacerując po klasie, zmieniła kierunek i ruszyła do drzwi. Albus, James i Rose krzyknęli w tym samym momencie.
- CARTER!!!
- Co?! – zdumiała się, obracając się w ich stronę oburzona – Skoczę tylko do biblioteki i przyniosę słownik. Starej łaciny… czy coś.
Albus patrzył na nią z troską, James ze śmiechem a Rose z politowaniem.
- Złapią cię, wariatko! – zawołała i zeskoczyła z ławki, na której siedziała. Podeszła do Jo i pociągnęła ją za sobą, jakby w obawie, że inaczej i tak wyjdzie.
- Niech wam będzie – burknęła Jo, zakładając ręce na piersiach – ale to dlatego wasz ojciec tu jest! – podniosła znowu głos, wskazując na pergaminy na stoliku i te w rękach Ala – Jestem tego pewna!
- Ja też – stwierdził James – Ale lepiej, żeby nikt nie szwendał się po zamku w noc, kiedy skradziono to z gabinetu mojego ojca.
Rose pokiwała głową.
- Nawet z mapą Huncwotów – dodał Al a James pokiwał głową.
- Poza tym – odezwała się znowu Rose – to krótki tekst – wskazała na pergamin, który trzymał Al – i może być w całości opisem tego miejsca. Potrzebujemy więc jeszcze dowiedzieć się czym ono było i co to za cholerne drzewo… A to oznacza, że spędzimy dużo godzin w bibliotece.
James zmarkotniał. Jo wyglądała podobnie. Rose przyglądała im się przez chwilę – mieli nawet podobne miny…
- Wracajmy do łóżek – powiedział Albus, składając ostrożnie pożółkły pergamin i rysunek drzewa. Jo niechętnie kiwnęła głową, a James wyjął mapę Huncwotów.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego! – i stuknął w nią różdżką. Jo otworzyła usta ze zdumienia – przed chwilą czysty, choć wyświechtany kawałek papieru zaczął zapełniać się liniami i kreskami, a po chwili ich oczom ukazał się dokładny plan zamku.
- Najpierw odprowadzimy was do Ravenclawu, a potem wrócimy – powiedział James zerkając na Jo, a ta kiwnęła krótko głową wciąż wpatrując się w mapę.
- Skąd ma ją wasz ojciec? – zapytała zachwycona, kiedy wychodzili z klasy.
- Narysował ją nasz dziadek i jego kumple – odparł James i spojrzał na nią żywo. Był pewny, że Carter właśnie wymyśla ile psikusów mogłaby z nią wyprawić… Szeroki uśmiech cisnął mu się na usta, ale szybko przypomniał sobie, że niedawno dała mu kosza.
- Rose poświeć mi…
            Przy gadającej kołatce pożegnali się z Rose i Albusem, który rzucił im jeszcze badające spojrzenie. Kiedy zostali sami Jo natychmiast się spięła. Przez cały wieczór była zbyt pochłonięta tym, co znalazł James, ale teraz przypomniała sobie jakim jest palantem.
- Ruszaj się – burknęła i żwawo skręciła do Wieży Gryffindoru. James skonfundowany pobiegł za nią, zerkając tylko na mapę.
- O co ci chodzi, Carter?! – syknął doganiając ją. Nie miała zamiaru zniżać się do odpowiedzi. Jeszcze by pomyślał, że jest zazdrosna o tę wymuskaną Prefekt Naczelną!
- O to, że masz żółwie tempo, Potter – warknęła, nie przestając maszerować. James miał ochotę podstawić jej nogę. Co za dziwna baba. To ona dała mu kosza!
Nie odzywając się do siebie doszli do portretu Grubej Damy.
- Wiecie, która jest godzina?! – zawołała oburzona, kiedy Jo obudziła ją chrząknięciem.
- Za pięć pierwsza – odparł uprzejmie James, a Jo ugryzła się w policzki, żeby się nie zaśmiać – Chochliki kornwalijskie.
Gruba Dama sapnęła z oburzenia, ale obraz odskoczył i przepuścił ich do środka. Jo wmaszerowała do oświetlonego dogasającym ogniem w kominku Pokoju Wspólnego, z nosem wycelowanym w sufit. James zagryzł zęby.
- Hej, Carter! – zawołał jeszcze z drwiną. Jo przystanęła i spojrzała przez ramię – Zawsze zachowujesz się jak Królowa Lodu, kiedy facet zaproponuje ci randkę? – zapytał z uprzejmą ironią. Jo rozchyliła nozdrza.
- Tylko, kiedy tym facetem jest taki palant jak ty, Potter – odparła słodko. W Jamesie coś się zagotowało. Zrobił krok w jej stronę a na jego twarzy malowała się wściekłość.
- Wybacz, więcej tego nie zrobię – uśmiechnął się lodowato – żaden facet też nie.
Jo wypuściła powietrze.
- Bo kto by chciał się umawiać z taką chłopczycą?! – palnął jeszcze James, nie kontrolując swojej złości. W oczach Jo zapłonął ogień.
- Bardziej dziwi mnie to, że ktokolwiek chce umawiać się z tobą – powiedziała, ledwo powstrzymując drżenie głosu – Do tej pory myślałam, że jedyną osobą, która wytrzymuje z takim zakochanym w sobie kretynem, jesteś ty sam!
I posyłając mu pełne wyższości spojrzenie, pobiegła do swojego dormitorium. James rozejrzał się po pokoju, żeby znaleźć coś, co może roztrzaskać.

                                                           *



            Następnego ranka Jo dopadła Albusa jeszcze przed śniadaniem, a potem razem zaczaili się przed Wielką Salą na Scorpiusa. Oboje byli pewni, że wydarzenia, o których mówiły w Lesie centaury są ściśle związane z pobytem w Hogwarcie Harry’ego i Hermiony, a ten z kolei z pergaminami, które znalazł James. Rose stanowczo odmówiła przebywania z Malfoyem, stwierdzając, że woli się podpalić. Jo natomiast nie miała najmniejszego zamiaru zabierać ze sobą Jamesa, obawiając się, że może zrobić mu krzywdę.
            Dopadli Scora w drodze na śniadanie i opowiedzieli mu wszystko w kącie korytarza.
- Ze słownikiem nie będzie problemu, ale to drzewo… - mówił przyglądając się rysunkowi – gdzieś je widziałem.
- CO?!
Jo prawie się na niego rzuciła a Al dając wyraz swojemu zdumieniu rąbnął go w klatkę. Scor odwrócił się do niego groźnie.
- Jeszcze raz mnie uderz, Potter a centaury i Norwegia będą twoim najmniejszym zmartwieniem – Jo parsknęła śmiechem, a Al nie zwracał już uwagi na jego groźby – Widziałem to drzewo na jakimś obrazie – zamyślił się Scorpius – nie wiem gdzie, chyba byłem mały… Nie pamiętam.
Jo mlasnęła zniecierpliwiona.
- To sobie przypomnij – powiedziała z groźbą w głosie. Scor spojrzał na nią protekcjonalnie.
- Dobrze, Carter, na twój rozkaz!
Jo przewróciła oczami.
 - Po Zaklęciach pójdę do biblioteki – oświadczyła – trzeba się gdzieś spotkać, żeby wszystko przejrzeć i…
- Opanuj się, proszę – stęknął Albus – w sobotę mamy mecz – wskazał na siebie i Scorpiusa, który tęsknie patrzył w stronę Wielkiej Sali, skąd dochodziły smaczne zapachy. Jo zrobiła taką minę, że obydwaj cofnęli się o dwa kroki.
- Mecz jest ważniejszy od tego, że centaury przewidują koniec ery czarodziejów?! – wysyczała wściekle. Albus otworzył usta nie wiedząc co powiedzieć.
- Mniej więcej – powiedział uprzejmie Scorpius – Smacznego! – I ruszył do Wielkiej Sali, nim zarobił od Jo cios w potylicę.
                                                                     
                                                        *


            Harry Potter miał małe doświadczenie w nauczaniu i wbrew temu, że Hermiona uważała go za urodzonego nauczyciela, czasem modlił się o cierpliwość. Przez cały dzień był pochłonięty swoimi sprawami, a do tego cały dom Hufflepuffu jakby się uparł, żeby nie pojmować co do nich mówi. Pod koniec dnia miał wielką ochotę upić się, ale nie bardzo było z kim.
            Pół nocy spędził na snuciu teorii kto włamał się do jego gabinetu. Hermiona była pewna, że żaden z uczniów – w końcu zaklęcie, którym zamknął drzwi wymyśliła osobiście! Czy złodziej wiedział co ukradł? Czy jego słodka córeczka miała pojęcie, co się stało, kiedy odciągnęła go od gabinetu?
            Harry zdjął okulary i zaczął rozmasowywać skroń, kiedy ktoś zapukał.
- Cześć! – głowa Norah Johnson pojawiła się w jego gabinecie i uśmiechała do niego uroczo.
- Norah… Wejdź proszę – zaprosił ją. Nauczycielka Zaklęć weszła i wyjęła coś zza pleców.
- Proszę, powiedz, że i ciebie dzisiaj doprowadzili do szewskiej pasji – powiedziała z nadzieją i pomachała butelką z winem – Skrzacie – dodała i spojrzała na niego wyczekująco.
Harry zaśmiał się głośno.
- Puchon z szóstej klasy próbował dziś walczyć z boginem za pomocą wody ze swojej różdżki, a trzecioroczniak ze Slytherinu oznajmił mi, że najlepszym zaklęciem obronnym jest „Avada Kedavra” – powiedział Harry i gestem wskazał jej krzesło, a sam wstał, żeby wyjąć kieliszki. Był szczerze zadowolony z jej odwiedzin. Hermiona na propozycję napicia się czegoś, oburzyła się i wydarła na niego, przypominając, że są w PRACY.
- Mnie prawie zabił jakiś niewydarzony drugoroczniak – oznajmiła Norah, kiedy Harry postawił szkło i otworzył butelkę – wysadził sufit – wyjaśniła widząc zdumione spojrzenie Harry’ego. Parsknął śmiechem.
- Słyszałem o twoich słynnych szlabanach – powiedział, kiedy ona rozlała wino do kieliszków – co z tym biednym dzieckiem?
- Dostał wypracowanie o nieistniejącym zaklęciu – odparła Norah wzruszając ramionami – trochę mu zajmie nim na to wpadnie.
Harry parsknął śmiechem.
- Za niewydarzonych studentów! – powiedział z ironią i podniósł kieliszek.
- Och, tak! – Norah  wyszczerzyła zęby i szybko upiła łyk – Słyszałam, że nigdy nie pijesz pierwszy – dodała wyjaśniająco, kiedy zrobił zdziwioną minę.
- Nie spodziewam się otrucia – zaśmiał się Harry.
- Ale uważaj na siebie – odparła uśmiechając się promiennie – Hogwart wiele by stracił, gdyby otruto tak niesamowitego pracownika – Harry zaczerwienił się po cebulki i wziął jeszcze jeden duży łyk.

                                                            *

            Jo nie interesowało kiedy jest mecz, ani kto w nim gra. Po lekcjach pobiegła do biblioteki i spędziła tam większość popołudnia. Wyszła późnym wieczorem i skierowała się prosto do klasy, w której ostatnio dyskutowali nad tym, co znalazł James. Położyła stos książek na ławce i wyjęła z torby kolorowe karteczki – cud komunikacji magicznej, wynaleziony przez sklep Magiczne Dowcipy Weasley’ów. Napisała na pierwszej z nich:

Albus Potter, Wieża Ravenclaw, Hogwart: Przyjdź do pustej klasy, na czwartym piętrze. Zabierz Rose. Jo.

Stuknęła w karteczkę różdżką. Na następnej napisała:

Scorpius Malfoy, Dom Slyterinu, Hogwart – Scor, napijesz się ze mną Ognistej, w pustej klasie na czwartym piętrze? Jo Carter.

Znowu stuknęła różdżką, a potem oderwała trzecią karteczkę i z rezygnacją zaczęła pisać:

James Potter, Wieża Gryffindoru, Hogwart – Czwarte piętro, będziemy szukać informacji. J. C. 

I z wahaniem dotknęła karteczki różdżką.
            Zjawili się po jakimś czasie. Albus wyraźnie cieszył się na jej widok, a Rose natychmiast rzuciła się na książki, jakby miała w genach nieodpartą pokusę przeczytania wszystkiego, co wpadnie jej w ręce. Scor wkroczył do sali z dwiema butelkami Ognistej. Jedną z nich wycelował oskarżycielsko w Jo.
- Zwabiłaś mnie tu, Carter!
Jo tylko przewróciła oczami.
- Zabieraj się za książki o drzewach – poleciła mu – Albus i ja będziemy tłumaczyć łacinę, Rose… Rose? Co ty robisz?
Red stała na jednej nodze i wczytana w gruby tom machała lewą ręką, jakby dostała ataku.
- Co? Och, tu są fajne eksperymenty – wytłumaczyła, nie patrząc na nich – chyba wzięłaś tę książkę przez przypadek.
- „Magiczne dziwa i dziwne dziwności” – przeczytał Albus z okładki, która chwiała się w rękach stojącej jak bocian Rose.
- Jest tam coś o twoich narodzinach? – zapytał Scor, a chwilę później musiał się uchylić przed nadlatującym tomem „Dziwnych dziwności”.
- Przeszkadzam? – W drzwiach pojawił się James. Miał zacięty wyraz twarzy i nie patrzył na Jo. Albus był tym zachwycony.
- Przejrzyj pozostałe książki o magicznych roślinach – polecił mu, przeglądając tytuły, przyniesione przez Jo. James bez słowa dołączył do Rose, która w oszałamiającym tempie przeglądała „Wielki atlas mięsożernych drzew”, obserwowana przez Malfoya.
            Zabrali się do pracy. Czytali, wertowali i tłumaczyli, ale kilka godzin później nie posunęli się bardzo do przodu. Rose, Scorpius i James nie znaleźli niczego w książkach o roślinach a Jo i Albus zdołali przetłumaczyć raptem kilka słów.
- Dllavon to jakaś miejscowość – powiedział Al i przetarł zmęczone oczy. Jako dziecko nosił okulary i teraz szybko się przeciążały – było w niej dużo lasów, jakiś zbiornik wodny i góry. I była tam „dobra ziemia”, cokolwiek to znaczy…
- Na pewno ma coś wspólnego z tym drzewem – powiedziała natychmiast Jo – widocznie rośnie na odpowiedniej glebie.
- Może masz rację – stwierdził Albus – ale niczego więcej z tego nie wyczytamy.
- W takim razie, na dzisiaj koniec! – odezwał się Scor i wyszczerzył zęby – Komu szklankę?
Ale nim otworzył butelkę Jo zamknęła książki w szafce i wyszła, a Al, James i Rose za nią.


                                                        *

            Na dzień przed meczem Slytherin – Ravenclaw, emocje udzieliły się wszystkim. Pojedynki Rose Weasley i Scorpiusa Malfoya, dwojga brawurowych szukających były gratką od trzech lat, kiedy oboje trafili do drużyn. W piątek kapitan Ravenclawu zarządził dodatkowy trening, z którego Albus szczerze się ucieszył – zaczynał się denerwować, a nic go tak nie uspokajało jak latanie. Musiał tylko zamienić się z kimś na dyżur, co w piątkowe popołudnie było prawie niemożliwe. Kiedy czwarty z kolei prefekt mu odmówił przypomniał sobie, że zna kogoś, kto na pewno nie ma planów towarzyskich.
            Lucy Weasley była powszechnie uznawana za niezdarę. Jej rodzina delikatnie mawiała, że ma szczęście do pecha, reszta mówiła wprost, że większej fajtłapy dawno nie widziała. Wracając z podwieczorka standardowo utknęła w znikającym stopniu schodów, które i tak chyba nie prowadziły do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu… Dlatego zdumiała się widząc jak jej kuzyn Albus zmierza w jej kierunku. On natomiast nie był zaskoczony, widząc Lucy w takiej sytuacji.
- Cześć Al! – zawołała z daleka – Utknęłam… I chyba się zgubiłam, bo te schody przed chwilą skręciły w lewo.
- Zawsze skręcają w lewo, Lucy – powiedział Albus podając jej rękę i wyciągając z pułapki. Miał wielką ochotę zapytać, jak może gubić się przez sześć lat na prostej trasie, ale ugryzł się w język – Jak pierwsze tygodnie? – zapytał uprzejmie, kiedy Lucy roztarła sobie kostkę, rzuciła zdumione spojrzenie na schody, z których zeskoczyli i ruszyli do Hufflepuffu.
- Wiesz, wspaniale... Tylko twój tata nazadawał nam ostatnio tyle, że połowa mojego roku nie wychodzi z biblioteki!
- Och – jęknął Albus – to pewnie jesteś bardzo zajęta. - Lucy pokręciła szybko głową.
- Skąd! Wczoraj zrobiłam wszystko! – Al miał wielką ochotę powiedzieć: „oczywiście”, ale znowu się powstrzymał.
- A co u ciebie? – zapytała raźno Lucy, potykając się o czubek szaty, Al złapał ją w ostatniej chwili, nim wywinęła orła.
- W porządku. Dużo obowiązków…
- No tak! Już ci gratulowałam odznaki, prawda? – i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Wiedzieliśmy, że zostaniesz prefektem! Mój tata założył się o to z twoją mamą!
Al nie wiedział co powiedzieć. To, że wujek Percy był przekonany, że zasługuje na odznakę wcale nie napawało go dumą…
- Mmm… słuchaj, mam do ciebie sprawę.
Zatrzymali się a Lucy zrobiła wielkie oczy.
- Nasz kapitan zrobił niezapowiedziany trening, bo gramy jutro mecz a w grafiku mam patrol… - Al uśmiechnął się błagalnie. Lucy machnęła ręką.
- Jasne! Leć, wezmę go za ciebie!
- Jesteś cudowna! – Pochylił się i cmoknął ją w policzek, a potem pomachał jej i pobiegł na boisko. Lucy odwróciła się i zamierzała ruszyć w kierunku, z którego przyszła, ale po dwóch krokach znów nadepnęła na swoją szatę i malowniczo wylądowała na podłodze.
- Muszę ją skrócić… - mruknęła po namyśle.

                                                           *

            James leżał na swoim łóżku w dormitorium, bo wyjątkowo nie miał apetytu na kolację i przyglądał się Mapie Huncwotów. Wyjął ją, żeby obserwować ojca i ciotkę, ale od dobrych kilkunastu minut po prostu gapił się na kropkę z napisem: „Joanne Carter”. Siedziała w klasie na czwartym piętrze, którą chyba obrała na swoją kwaterę, bo razem z Rose rzuciły na nią mnóstwo zaklęć maskujących. James miał wielką ochotę pójść teraz do niej.  Ale Carter od ich kłótni udawała, że go nie dostrzega. Wysłała mu tylko tą suchą wiadomość o tym, że będą szukać informacji. A on już zaczynał tracić cierpliwość. Siedziała w nim jak drzazga, od pierwszego spotkania. Kiedy dała mu kosza zrobiło się jeszcze gorzej. – Ale to wariatka! – powtarzał sobie. Nie chciała go, w porządku, mógłby ją jakoś do siebie przekonać, był w tym świetny. Z tym tylko, że od tego czasu zachowywała się jakby ją śmiertelnie uraził. – Bo to wariatka – powtórzył w myślach i złożył mapę a potem wyszedł z dormitorium.
            W Pokoju Wspólnym było dziwnie mało osób. James zmierzwił włosy z konsternacją. Jest jakaś impreza, o której zapomniał?
- Hej, stary! – zobaczył Fabiana, grającego w karty z Cameronem Carterem – Siema! – dodał i uścisnął mu rękę – Gdzie wszyscy?
- Koniec świata – oznajmił mu Fabian, robiąc wielkie oczy. James zajął fotel koło nich i spojrzał na niego pytająco – Cały zamek szuka sobie partnerów… Na kolacji Johnson oznajmiła, że wyprawia bal.
- Jaki znowu bal? – zapytał przerażony James. Cameron miał podobną minę.
- Z okazji Haloween – powiedział z obrzydzeniem – trzeba się przebrać w średniowieczne kostiumy…
I udał, że rzyga za fotelem.
- A w czym chodzili czarodzieje w średniowieczu?! – zawołał z paniką James.
- W koronkach – powiedział ze zgrozą Fabian.
- Nie idę – oświadczył natychmiast James, wbijając się w fotel.
- Obecność obowiązkowa.
- Chyba nas nie wywalą, za nieobecność na dyskotece? – zadrwił Cameron, a James przybił mu piątkę. Fabian wzruszył ramionami. Portret Grubej Damy odchylił się a Cameron zaśmiał się głośno i pomachał. James poszedł za jego wzrokiem. Weszła Jo z miną, która jak zwykle sugerowała, że coś zmalowała.
- Hej! – zawołał Carter, zwracając jej uwagę. Jo skierowała się w jego stronę, ale zobaczyła Jamesa i zwolniła.
- Śpieszę się, chcesz czegoś? – zapytała brata. Cameron zrobił złośliwą minę.
- Tak się tylko zastanawiam... W czym idziesz na bal?
Jo uśmiechnęła się szeroko, po czym pokazała mu środkowy palec i odwróciła się na pięcie. Cameron i Fabian wyli ze śmiechu, a James stwierdził, że jeśli ta mała nie przestanie go ignorować, zwariuje. Sfrustrowany wstał z kanapy i nie mogąc oderwać od niej wzroku, ruszył w kierunku kilku ładnych szatynek.

                                                         *

            Sobotnie przedpołudnie było chłodne, ale bezchmurne, co stwarzało idealne warunki do quidditcha. Drużyny Ślizgonów i Krukonów zostały powitane ogłuszającymi brawami, a Rose została momentalnie otoczona przez chłopców. Rozeszli się dopiero, kiedy Harry Potter zatrzymał się, żeby życzyć Rose i Albusowi powodzenia.

            Kiedy trybuny zapełniły się po brzegi, naprzeciw siebie stanęli Scorpius i Derek Goldblum i krótko uścisnęli sobie ręce. Rose zmierzyła Malfoya spojrzeniem. On też patrzył akurat na nią i w tym samym momencie uśmiechnęli się z drwiną. Każde z nich było pewne wygranej.
- Rozłożyłem czerwony dywan do lochów – syknął Scor, kiedy znaleźli się obok siebie, a pani Hooch przypominała wszystkim zasady uczciwej gry.
- A sowy nasrały już odpowiednio dużo, żebyś mógł posprzątać – odparła Rose i na dźwięk gwizdka pierwsza odbiła się od ziemi.

WYSTARTOWALI! DRUŻYNA ŚLIZGONÓW MA W TYM ROKU WIELE DO UDOWODNIENIA, ALE I KRUKONI CHCĄ DZIŚ SPORO POKAZAĆ.

Głos Fiony Richmond potoczył się echem po stadionie, a trybuny zaczęły ją entuzjastycznie oklaskiwać – Fiona była ich ulubienicą. Złośliwa, sarkastyczna, nie przemilczała nigdy najdrobniejszego faktu. McGonagall pozwalała jej komentować, chyba tylko dlatego, że Richmond i tak rozgłaszała swoje poglądy po całej szkole.

NIEZBYT DOŚWIADCZONY, ALE POSIADAJĄCY DOBRE NAZWISKO SCORPIUS DEBIUTUJE DZIŚ W ROLI KAPITANA. JAK ZWYKLE BARDZIEJ OD ZNICZA INTERESUJE GO ROSE WEASLEY…

Trybuny ryknęły śmiechem, a Scor zawisł w bezruchu wygrażając Fionie z powietrza. Szybko jednak wrócił do swojej ulubionej czynności, czyli latania za Red i denerwowania jej. 
- Weasley, witki twojej miotły pochodzą z twojej sierści?!
Rose udała, że dostaje napadu śmiechu.
- Malfoy, twoje włosy są z witek od miotły?! – zawołała i zrobiła radośnie pętelkę.
- Weasley?!
- CO?!
- Jeden-zero.

Miał rację. Ślizgoni skandowali imię Blake’a, który nonszalancko wracał spod bramki Krukonów. Albus nerwowo wracał na pozycję, po wyciągnięciu kafla z obręczy.

ALBUS POTTER PUSZCZA GOLA. CO ZA WSTYD PRZED OJCEM…
                                                                                              
Alowi poczerwieniały policzki, ale nie dał po sobie niczego poznać i skupił się na grze. Problem polegał na tym, że był jednym z nielicznych. Rose jak zwykle ganiała się z Malfoyem po całym boisku, a nowi pałkarze, którzy dołączyli do drużyny w zeszłym tygodniu, wyglądali jakby ich spetryfikowano. To dziwne – pomyślał Al, bo jeszcze przed chwilą wyglądali na zupełnie zdrowych. Teraz jednak zamiast atakować ścigających Slytherinu, trzymali się za brzuchy i drżąco przytrzymywali mioteł.
- CZAS! – wrzasnął Al do Dereka, ale ten pokręcił gwałtownie głową.
- Coś im jest! – zawołał pokazując na pałkarzy, ale kapitan Krukonów tylko pogroził im obydwu ręką i wrócił do gry.

DWA-ZERO! BLAKE CURRINGTON ZDOBYWA KOLEJNEGO GOLA. SZKODA, ŻE ZACHOWUJE SIĘ PRZY TYM, JAKBY DOSTAŁ KORONĘ…

Z sektoru Krukonów wydobył się głośny jęk. Wszyscy zaczynali dostrzegać, że coś jest nie tak – Albus był praktycznie zostawiony samemu sobie, bo pałkarze wisieli w powietrzu i nic nie robili, a ścigający Ślizgonów mieli czyste pole. Pani Hooch też zerkała na nich zdziwiona, ale reguły były jasne – zawodnicy, którzy źle się czuli mogli zejść i oddać mecz walkowerem. Nie było mowy o przerwaniu go.
            Ale kiedy Slytherin objął prowadzenie na sześćdziesiąt do zera, kapitan Krukonów, Derek poprosił o czas.
- Co się z wami dzieje, do cholery?! – ryknął, kiedy wylądowali na ziemi. Drużyna Ślizonów wyła z uciechy po przeciwległej stronie boiska.
- Nie mam pojęcia – powiedział Jack, jeden z pałkarzy. Był zielony na twarzy – jak tylko się wzbiliśmy źle się poczułem.
- Zaraz się porzygam – dodał Samuel, który wyglądał jeszcze gorzej od niego.
- Nie rozumiem! – wrzasnął sfrustrowany Derek – Przed meczem czuliście się dobrze!
Ale pałkarze nie byli już w stanie odpowiedzieć. Albus złapał Jacka, a Rose i dwie ściągające Samuela i zaprowadzili ich na ławki, na które opadli.
- Może ktoś wam coś podał – zastanawiał się Al szarpiąc włosy. Rose zawsze uważała, że za bardzo się wczuwa w rolę zastępcy kapitana.
- To na pewno oni! – zawołała Red, wskazując palcem na Ślizgonów, którzy machali im wesoło. Derek pokręcił głową.
- Na boisko przed każdym meczem, rzuca się zaklęcie, które sprawdza czy zawodnicy są w dobrym stanie. Nie mogli zostać otruci, ani zaczarowani.
- No tak – przytaknął mu Albus – Hooch przecież sprawdza, czy nie braliśmy żadnych dopalaczy.
- Co teraz? – zapytała nerwowo Hanah, ścigająca. Derek przeniósł spojrzenie na Rose.
- Wszystko zależy od ciebie.
Red spojrzała z niepokojem, na pozieleniałych pałkarzy, do których już wezwano pielęgniarkę a potem uśmiechnęła się szatańsko.

NOWI PAŁKARZE RAVENCLAWU POSTANOWILI ZACHOROWAĆ. POWOLI ŻEGNAMY KRUKONÓW Z TEGOROCZNYCH ROZGRYWEK PUCHARU QUIDDITCHA…

Rose miała wielką ochotę zmienić kierunek lotu i zaparkować na twarzy Fiony Richmond, ale miała ważniejsze zadanie. Musiała szybko znaleźć znicza. Problem w tym, że przepadł a Krukoni tracili coraz więcej punktów. Przegrywali już sto dziesięć do dwudziestu, kiedy Malfoy znowu się do niej przyczepił.
- Otrułem wam pałkarzy – oświadczył radośnie.
- Nie otrułeś – burknęła Rose – przed meczem jesteśmy badani!
Scorpius machnął ręką.
- Dobra, więc nie ja otrułem. Ale chyba już możesz przygotowywać się na noc w lochach!
Rose nie odpowiedziała, tylko spokojnie przeleciała koło niego, a potem wiedząc, że ją obserwuje przyspieszyła gwałtownie.

WEASLEY COŚ ZOBACZYŁA, CHOĆ PRAWDOPODOBNIE TO NIC WIELKIEGO, BO WIDZĘ ZNICZA PO DRUGIEJ STRONIE BOISKA…

Stadion wstrzymał oddech. Rose, która próbowała tylko wyprowadzić Malfoya w pole, zawróciła w miejscu i popędziła w kierunku, z którego przyleciała, ale Scorpius był o wiele bliżej. Dokładnie widział złotą piłeczkę, która latała pod słupkami Slytherinu. Rose zaklęła głośno, była pewna, że już po nich, a wtedy… znicz znikł. Żadne z nich nie wiedziało w jaki sposób przepadł im z oczu. Scor wyhamował i zaklął tak jak przed chwilą Red, a ona zaśmiała się z ulgą.
            Ale było już sto pięćdziesiąt do dwudziestu i jej czas się kończył. Skupiła wszystkie zmysły na wypatrywaniu złotej piłeczki i w końcu ją dostrzegła. Zataczała kółko tuż nad trawą boiska. Rose zerknęła na Malfoya, który gapił się dokładnie w drugą stronę, potem na tablicę wyników – Ravenclaw przegrywał stu czterdziestoma  punktami. Jeśli złapie znicza, wygrają. Powoli i ostrożnie skierowała swoją miotłę w dół, a potem bez ostrzeżenia runęła jak strzała. Jej Grom 2020 nie miał sobie równych na boisku (z wyjątkiem Malfoya, który miał taką samą miotłę). Kiedy Scor zobaczył co robi Rose rzucił się w tę samą stronę, ale był zbyt daleko. Wiedział, że nie złapie znicza i znowu zaklął. Od drugiej klasy tylko raz ją pokonał, co nieustannie mu wypominała, a teraz zanosiło się na powtórkę.
            Rose szybko dopadła miejsca, w którym zobaczyła znicza, ale ten uciekał przed nią w stronę trybun. Przyspieszyła. Wiatr wypełnił jej uszy i nie słyszała co dzieje się na boisku i stadionie. Aż w końcu, tuż przed stanowiskami Gryffindoru zacisnęła ręce na złotej piłeczce.
- TAK! – wrzasnęła i wylądowała. Ale coś było nie tak. Nie było braw, a ci, którzy siedzieli najbliżej niej mieli miny, jakby przeżyli właśnie jakiś wstrząs. Rose spojrzała w górę. Obie drużyny zamarły a potem jak jeden mąż spojrzeli na tablicę. Rose zrobiła to samo.

NASZA PIĘKNA ROSE JAK ZWYKLE SIĘ POSPIESZYŁA. NIE SŁYSZAŁAŚ JAK SLYTHERIN WBIJA DWA GOLE, ROSIE? MECZ WYGRYWAJĄ ŚLIZGONI!!!

Rose wypuściła wyrywającą się piłeczkę.

                                                         *

            Nawet Jo wiedziała, że takiego meczu dawno w Hogwarcie nie było. Wracając z boiska wszędzie słyszała podniecone rozmowy i głośne dyskusje o tym czy Rose powinna, czy może nie powinna łapać znicza. Cudem udało jej się zgubić Jessiego, który gadał chyba sam do siebie, bo przecież nie sądził, że ją to tak interesuje… Przed samym zamkiem natknęła się na profesora Pottera, który przekonywał Hagrida, że Rose nie miała wyjścia. Jo zachichotała i weszła do zamku, a potem skierowała się prosto do tajnego przejścia, dzięki któremu zamierzała znacznie skrócić sobie drogę i uniknąć mniej interesujących wymian zdań.
            Nie przeszła nawet pięciu kroków, kiedy zobaczyła kogoś, kogo zdecydowanie nie powinno tu być. Trzech Ślizgonów z ostatniego roku opierało się o ścianę paląc coś, z czego wydobywał się zielony dym. Jo pomyślała, że bezpieczniej byłoby się wrócić, ale wrodzona buta nigdy by jej na to nie pozwoliła. Wyprostowała się jeszcze bardziej niż zwykle i ruszyła pewnie przed siebie. Ślizgoni dostrzegli ją i zamilkli.
- Kogo my tu mamy… - zaśpiewał jeden z nich. Drugi ożywił się na jej widok i odsunął od ściany, tak, że zagradzał jej drogę. Jo przejechała ręką po różdżce w tylnej kieszeni i zatrzymała się.
- Dajcie mi przejść – powiedziała spokojnie, ale z pewnością w głosie. Ślizgoni zaśmiali się, a Jo wiedziała już, że ma mały problem.
- Jo Carter… – ten, który stał jej na drodze zrobił jeszcze krok w jej stronę i wyciągnął rękę w jej kierunku – Biedna, ale z charakterem…
Spróbował dotknąć jej twarzy, ale odepchnęła go tak, że prawie wpadł na przyjaciół i szybko wyjęła różdżkę.
- Ani kroku! – ostrzegła go, bo odbił się i spojrzał na nią z wściekłością.
- Ty mała szmato!
- Spokojnie, Rob… - trzeci z nich złapał go za ramię, nim znowu podszedł do Jo – Jesteśmy przecież dobrze wychowani.
Dwaj pozostali zaśmiali się tak, że Jo poczuła ciarki na plecach. Nie dała jednak tego po sobie poznać.
- Dajcie mi przejść – powtórzyła, ale zabrzmiało to jak groźba, co tylko podrajcowało Roba i jego kolegów. Odtrącił rękę przyjaciela i znowu do niej podszedł. Jo nie miała zwyczaju się cofać.
- Jesteś strasznie pyskata – stwierdził błądząc wzrokiem po jej ciele. Tyle jej wystarczyło. Machnęła różdżką i odrzuciło go na ścianę. Machnęła jeszcze raz, ale tym razem Ślizgoni byli szybsi. Jeden z nich ją rozbroił i złapał w powietrzu jej różdżkę. Rob szybko podniósł się z ziemi i ruszył do niej. Przycisnął ją do muru, wiążąc jej ręce nad głową. Jo wzięła głęboki oddech, myśląc gorączkowo nad tym jak może się uwolnić.
- Coś mi się wydaje, że nie damy ci przejść, ty mała dzi…
Urwał, a w następnym momencie, po raz drugi wylądował na ścianie. Jo odwróciła się szybko. James Potter szedł w ich kierunku z różdżką wycelowaną w Ślizgonów. Nie patrzył na nią, a w jego oczach błyszczało coś takiego, czego Jo wcześniej nie widziała.
James podszedł do niej szybko i zasłonił ją, stając naprzeciw siódmoklasistów. Jo poczuła się urażona tym, że chce ją bronić, jakby była nieporadnym dzieckiem, ale szybko przypomniała sobie, że nie miała już różdżki i właściwie potrzebowała pomocy.
- Dotknij ją jeszcze raz, a wyrwę ci ręce, ty skurwysynu …
Rob podniósł się powoli i otarł krew, która spłynęła mu z brwi, kiedy uderzył w ścianę. Wszyscy trzej wycelowali różdżki w Jamesa.
- Potter, zamieniłeś się z ojcem na rozum? – zapytał jeden ze Ślizgonów.
James nie odpowiedział tylko zerknął na Jo.
- Idź stąd… - powiedział. Jo stwierdziła, że się przesłyszała. Ślizgoni ryknęli śmiechem.
- Bawisz się w rycerza, Potter? – zadrwił Rob.
- A ty atakujesz młodszą dziewczynę z dwoma kumplami w obstawie, Matherson? – odparł James wciąż zasłaniając sobą Jo. Ślizgoni trochę przygaśli.
- Zjeżdżaj stąd, Carter! – oświadczył nagle Matherson – Porozmawiamy w męskim gronie.
- Ani mi się śni! – zawołała Jo i próbowała odepchnąć Jamesa, ale ani drgnął.
- Wracaj do wieży! – syknął przez ramię. Jo tupnęła nogą. Nie miała zamiaru się stąd ruszać, skoro ci czterej zamierzali się za chwilę pobić.
- Idę z tobą albo wcale – powiedziała pewnie. James spojrzał na nią krótko a potem pokręcił głową. Ślizgoni ryknęli śmiechem. Matherson niespodziewanie opuścił różdżkę.
- Daj spokój, Carter… Chcemy tylko grzecznie porozmawiać z Jamesem.
Ale Jo nie ruszała się z miejsca. James odwrócił się w jej stronę.
- Idź. Proszę…
Patrzył na nią tak uspokajająco, że opuścił ją strach. Ale wciąż nie miała zamiaru go zostawiać.
- O czym niby będziecie rozmawiać? – zapytała Mathersona, z trudem odrywając wzrok od Jamesa.
- O meczu – odparł poważnie Ślizgon.
- Jo… - odezwał się delikatnie James – Wszystko w porządku. Idź.
Jo rzuciła im jeszcze długie spojrzenie, podeszła pewnie do Ślizgonów i wyrwała im swoją różdżkę a potem ruszyła dalej przejściem w kierunku Gryffindoru.
            Nie była jednak na tyle głupia, żeby wierzyć któremukolwiek z nich. Kiedy zniknęła z ich zasięgu wzroku, puściła się biegiem. Miała zamiar znaleźć Jessiego lub Camerona i wrócić tam, nim komuś stanie się krzywda. Coś ściskało ją w żołądku, na myśl o tym, że mógłby być to James.
            Wpadła jak burza do Pokoju Wspólnego, nie zwracając uwagi na wrzaski Grubej Damy. Ale salon był dziwnie pusty. Jacyś drugoroczniacy grali w szachy a kilku pierwszorocznych piekło pianki w kominku.
- Gdzie są wszyscy? – Jo złapała przechodzącą drugoklasistkę za szatę. Dziewczynka wyglądała na lekko przerażoną.
- Jest impreza w Slytherinie i Ravenclawie, ale nas nie zapro…
Ale Jo nie czekała na dalszą część zdania tylko czym prędzej wypadła z Pokoju Wspólnego. Och, oczywiście. Jej brat i Jesse na pewno byli w Wieży Ravenclawu, nigdy nie przepuszczali takich okazji. Nie miała czasu zastanawiać się czemu Krukoni zrobili imprezę, choć przegrali mecz. Wyrzucając sobie, że jest naiwna i głupia, puściła się biegiem do tajemnego przejścia, w którym zostawiła Jamesa.
            W połowie zwolniła nieco, nasłuchując. Ale nie słyszała żadnych głosów, ani dźwięków walki, co z jakiegoś powodu tylko bardziej ją przestraszyło. Znów przyspieszyła i wypadła zza zakrętu z różdżką w ręce. To co zobaczyła, sprawiło, że zamarła.
            James siedział pod ścianą, z zakrwawioną twarzą i głową przechyloną na ramię. Miał zapuchnięte oko, na którym chyba tworzył się krwiak, z jego ust ciekła strużka krwi, a całe ubranie miał podarte i poplamione czerwoną cieczą. Jo wstrząsnął dreszcz. Powoli podeszła do niego i przykucnęła, bojąc się go dotknąć.
- James – powiedziała bardzo cicho. Drgnął i otworzył oczy, choć drugie z trudem, bo miał pod nim olbrzymiego guza.
- Carter – mruknął z nonszalancją, której by się po nim nie spodziewała w takiej sytuacji – Miałaś wracać do wieży.
W Jo nagle wybuchła gwałtowna złość.
- Czemu mnie tam wysłałeś?! Do cholery, wiedziałeś, że będziecie się bić!
James patrzył na nią zafascynowany.
- Oczywiście, że wiedziałem. Tak jak i to, że przegram z trzema starszymi Ślizgonami, którzy Czarnej Magii uczyli się chyba od samego Severusa Snape’a.
- Więc czemu mnie odesłałeś?! – wrzasnęła Jo. James spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko bolesny grymas.
- Nie chciałem, żebyś patrzyła jak dostaję.
Jo starała się zignorować gorącą substancję, która tworzyła się gdzieś w jej przełyku i nie patrząc na niego podała mu rękę, a potem bardzo powoli pomogła mu wstać. James nic nie mówił, ale wyczuła, że musi mieć sporo obrażeń, bo mimowolnie krzywił się przy każdym ruchu.
- Zaprowadzę cię do Skrzydła.
- Zapomnij.
Posłała mu lodowate spojrzenie.
- Nie, Jo. Nic mi nie będzie. Nikt nie może mnie zobaczyć, rozumiesz?
- Nie! – warknęła – Boisz się stracić miano niepokonanego Gryfona? – prychnęła. James oparł się o ścianę.
- Nie chcę, żeby dowiedział się mój ojciec.
- Ach…
Stali tak przez chwilę i patrzyli na siebie, jakby zobaczyli się po raz pierwszy. On widział dziewczynę, która go rozumie, która jest tak podobna… Jo wpatrywała się niego, bo takim go nie znała. Obronił ją. Wiedział, że przez nią oberwie. Nie chciał, żeby patrzyła…
- Dokąd mam cię zaprowadzić?
James wyciągnął do niej rękę, a ona ją ujęła.
- Obok mojego dormitorium jest pusty pokój. W zeszłym roku bliźniacy, którzy w nim mieszkali przenieśli się do Durmstrangu, a chłopak, który został nie chciał spać sam, więc przydzieli go gdzie indziej.
Jo skinęła głową. Założyła sobie jego dłoń, którą trzymała za ramię i objęła go w pasie. Miała mu tyle do powiedzenia a nie mogła otworzyć ust.
- Carter, musisz coś dla mnie zrobić – powiedział słabo James, kiedy szli. Widocznie wszystko go bolało. Jo spojrzała na niego pytająco – W Pokoju Wspólnym też nie mogą mnie zobaczyć.
Jo poczuła nagłą irytację. A ona chciała, żeby go zobaczyli! Żeby dowiedzieli się, że James Potter to nie tylko bawidamek, ale facet, który daje się pobić groźnym typom, żeby uratować kobietę. Ale nie chciała się z nim teraz kłócić.
- Dywersje to moja specjalność – oświadczyła, kiedy z trudem wspinali się po schodach – ale tym razem nie ma takiej potrzeby. Cały dom wywiało na imprezę Ravenclawu.
- Ravenclawu? – powtórzył James – przecież oni przegrali.
Jo uśmiechnęła się kątem ust.
- Jak znam twoją kuzynkę, robi imprezę roku z tej okazji.
James zaśmiał się i natychmiast złapał za żebra. Jo wzmocniła uścisk.
            Doszli do portretu Grubej Damy, a potem przeszli przez salon, gdzie siedzieli ci sami drugoroczniacy, co wcześniej. Jo rzuciła im groźne spojrzenia, kiedy wlepili w nich wzrok więc szybko wrócili do swoich szachów.
- Gdzie to dormitorium?
James wskazał jej gestem schody do sypialni chłopców z szóstego roku, a potem drzwi do pustego pokoju. Był trzyosobowy i jak każdy miał łóżka z baldachimami i kolumienkami. Jo pomogła Jamesowi położyć się na jednym z nich i stanęła nad nim z zaciętą miną.
- Rozbieraj się.
James łypnął na nią zdrowym okiem i pogroził jej palcem.
- Nie wykorzystuj sytuacji, Carter…
Jo prychnęła wyniośle.
- Nie pozwalaj sobie, Potter. A teraz ściągaj bluzę i podnieś koszulkę, muszę zobaczyć co ci jest, żeby wiedzieć co przynieść.
- Trochę Ognistej Whisky, jeśli łaska – mruknął James, wtulając głowę w poduszkę. Ale Jo była już wystarczająco zirytowana. Jednym ruchem rozpięła zamek jego bluzy i uniosła koszulkę.
- Jesteś ostra… - wychrypiał James. Jo siłą woli powstrzymała się przed przyłożeniem mu. Obejrzała jego klatkę, którą pokrywały trzy ciemniejące sińce. Dotknęła jednego z nich i wyczuła wyraźne mięśnie Jamesa. Drgnęli w tym samym momencie. Nie patrzyli jednak na siebie, zbyt zawstydzeni. Każde z nich patrzyło na dłoń Jo, która delikatnie przesuwała się po ciemnoczerwonej plamie na jego piersi. A potem Jo zabrała rękę i wstała, czując, że robi się coraz bardziej czerwona.
- Zaraz wrócę – i wymaszerowała z pokoju.
James syknął z bólu. Dopiero teraz mógł sobie na to pozwolić. Ślizgoni go nie oszczędzili i dziwił się, że w ogóle może oddychać. Miał wrażenie, że dostał porządnie jakimś zaklęciem w płuca. Ale mało go to w tym momencie interesowało. Carter się o niego martwiła. Carter czerwieniła się dotykając go. A ona nie była z tych, co czerwienią się przy byle chłopaku. Kiedy wróciła, z rozwianymi włosami, które jak zwykle wyglądały jak płynny miód i pociemniałymi z troski oczami, a w ręku niosła bandaże i maść, stwierdził, że dałby się za nią pobić jeszcze kilka razy.
- Musisz się podnieść – powiedziała podchodząc i kładąc na łóżku to, co przyniosła. James posłusznie usiadł, udając, że nie czuje ostrego bólu w klatce i zaczął jej się przyglądać z ciekawością.
            Jo opatrzyła go delikatnie i starannie, próbując nie czerwienić się przy każdym dotyku jego skóry, ale miała wrażenie, że ją parzy. Była mu bardzo wdzięczna, że nic już nie mówił.
- W porządku – powiedziała w końcu i spojrzała na jego opuchnięte oko. Drżącą ręką, nabrała ze słoiczka przezroczystej maści i oddychając coraz szybciej dotknęła jego twarzy.
            Jakby przeszedł przez nich prąd. Oboje poczuli  mrowienie w miejscach, gdzie zetknęła się ich skóra. I oboje wpadli w panikę, której za nic w świecie nie chcieli pokazać.
- Jak ci się podobał mecz? – zapytała szybko Jo.
- Okropny – powiedział z ulgą James – ktoś struł tych niedorobionych pałkarzy…
- Mmm… - Jo zataczała szybkie kręgi pod jego okiem – Żal mi Rose.
- Żartujesz? – James próbował mówić opanowanym głosem – Nie mieli szans. Ravenclaw powinien być jej wdzięczny, że przegrali tylko dziesięcioma punktami…
Jo oderwała od niego rękę i szybko się odwróciła. Żeby pokryć zmieszanie podeszła do umywalki i odkręciła wodę, by zmyć resztkę maści. James powoli położył się na łóżku.
- Carter?
Odwróciła się do niego przez ramię.
- To miłe, że po mnie wróciłaś.
Jo zakręciła kurek.
- Słynę z tego, że jestem miła – oświadczyła z ironią. James wodził za nią wzrokiem, kiedy podeszła do sąsiedniego łóżka i zaczęła przyglądać się pościeli.
- Co robisz? – zapytał.
- Zastanawiam się, czy Skrzaty to wyprały…
- Chcesz tu spać?! – zdumiał się.
- Na pewno wyprały – mówiła do siebie – to Skrzaty…
James rozchylił usta zdumiony. Jo podniosła kołdrę, zdjęła tenisówki i wśliznęła się do łóżka. Zerknęła na Jamesa, który wciąż miał tę minę.
- No co? – zapytała tylko – Nie chcesz iść do Skrzydła, wyglądasz jak tłuczone kartofle… Zostaję z tobą.
James wyszczerzył zęby.
- A wygodne masz łóżko?
Jo uniosła rękę z poduszką, ale spojrzała na jego siniaki i się powstrzymała. Pokazała mu więc tylko język, odwróciła się w drugą stronę i próbowała zasnąć.

            Godzinę później, żadnemu z nich się to nie udało. Jamesa kłuło piersi a oddychanie sprawiało mu ból. Jo nie mogła usnąć. Leżała odwrócona od niego i nasłuchiwała odgłosów z sąsiedniego łóżka. Wydawało jej się, że śpi, trudno było zgadnąć, bo miał zachrypły, ciężki oddech. Ostrożnie przewróciła się na plecy i spojrzała na niego. Było zbyt ciemno, by widzieć czy ma otwarte oczy.
            James zobaczył jak Jo się odwraca i kieruje twarz w jego stronę. Odezwał się cicho, by jej nie przestraszyć.
- Masz niewygodne łóżko, Carter? – Jo prychnęła cicho.
- Jak się czujesz? – zapytała chłodno.
Zignorował to pytanie.
- Nie mówiłem wtedy poważnie – powiedział po chwili – Każdy facet chciałby się z tobą spotykać.
James czekał na odpowiedź, a Jo delikatnie zdjęła z siebie kołdrę, bo zrobiło jej się zbyt ciepło. Chciała mu powiedzieć to samo, ale przecież ona miała rację w czasie ich kłótni. I to, co zrobił dzisiaj nie zmieniało tego, jak wielkim był oszustem.

Chociaż…
Czy dla każdej zrobiłby to samo co dla niej dzisiaj?

- Dziękuję za to, że nie wyglądam jak ty.
James przysunął się na kraj swojego łóżka, żeby lepiej ją widzieć.
- Zabiłbym ich, Carter. A teraz idź już spać.

Jo z ociąganiem zamknęła oczy.