Ginger Golden Girls

30 września 2015

Rozdział LXXVI cz. 1


Jest! tak szybko, bo początek jest napisany dawno temu, a po drugie od rana na wszystkich wrzeszczę i chodzę wściekła, więc musiałam się uspokoić :) Do końca 2 posty :/

 

Nigdy, nigdy, przenigdy

Cz. 1



Siedem lat temu

                Niewielu nowych uczniów szkoły magii i czarodziejstwa miało czas, by podziwiać krajobraz, gdy ekspres Londyn-Hogwart pędził mozaiką pól i łąk.
- A może jednak do Slytherinu?!
                Albus nawet nie spojrzał na Rose, tylko poprawił okrągłe okulary. Od dobrej godziny zmieniała zdanie ze dwanaście razy.
- Tak, Rose… Myślę, że się tam nadasz.
                Rose pomachała czerwonymi włosami, które sięgały jej pasa. Wyglądała, jakby znowu zmieniła zdanie, ale nie zdążyła się odezwać, bo drzwi przedziału, który jakimś cudem zajęli tylko dla siebie otworzyły się i James wsadził głowę do środka.
- Kici kici! – zawył złośliwie. – To co, pierwszaczki?! Gotowe na chrzest?!
                Rose wstała z miejsca.
- Żebym ja ci nie zrobiła! – pogroziła mu ręką, a potem chyba przypomniała sobie, że może w końcu używać różdżki i wyszarpnęła zupełnie nową, jeszcze błyszczącą witkę.
- Eee… - uniosła brwi, przypominając sobie jeszcze jedno - że, nie umie czarować.
- Wiedziałem, że będę dumny ze swojej rodziny! – mruknął z bólem James, zarechotał i odwrócił się na pięcie.
                Daleko jednak nie uszedł, bo po dwóch krokach ktoś przeciął mu drogę i odbił się od niego, tak, że oboje stracili równowagę. Dziewczynka z jasnymi włosami i ciemnymi oczami patrzyła na niego spode łba.
- Hej, uważaj jak chodzisz! – zawołała, wygrażając mu ręką. James znowu zarechotał, podniósł się i podał jej rękę, a Rose i Al, którzy przyglądali się temu ze swojego przedziału unieśli brwi.
- Sorry… Chociaż właściwie to ty na mnie wpadłaś! – uzmysłowił sobie nagle James. Dziewczynka postukała się w głowę i odtrąciła jego rękę.
- Tu jesteś, Jo! – tuż za nią pojawił się czarnowłosy chłopiec i pomógł jej wstać.
- Dzięki, Jesse. Do NIE zobaczenia! – ryknęła jeszcze w stronę Jamesa i odmaszerowała za czarnowłosym chłopcem, celując nosem w sufit. Rose zachichotała a potem zatrzasnęła drzwi przedziału.

- Pirszoroczni! Do mnie! Do mnie pirszoroczni… CZEŚĆ!!! – Hagrid wyraźnie ucieszył się na ich widok i poczochrał Ala po głowie. – Jak tam?
- Chcę do Ravenclawu! – oświadczyła Rose. – Albo Gryffindoru – dodała natychmiast. Ale Hagrid jej nie słuchał, bo jego uwagę przyciągnęło coś innego i Rose i Albus poszli za jego wzrokiem.
                Pucułowata dziewczynka z bardzo długim warkoczem dygotała tak, że mieli wrażenie, że za chwilę się przewróci. Hagrid szybko podszedł w jej stronę.
- Jak się nazywasz?
- S-scarlett! – pisnęła dziewczynka.
- Boisz się płynąć łódką? – zapytał bystro Hagrid. Skinęła mu główką.
- Popłyniesz ze mną! – powiedział, ale chyba nie podniosło jej to na duchu. – No dalej, za mną! – huknął do reszty i sznurek pierwszoklasistów podążył za olbrzymem.

                Rose wpakowała się do łódki za Alem z bardzo filozoficzną miną.
- Postanowiłam udać się do Hufflepuffu – oznajmiła konspiracyjnie. Al udawał, że jej nie słyszy.
                Większość łódek była już zapełniona i musieli zrobić miejsce jeszcze dwóm osobom. Rose przesunęła się i dwóch chłopców weszło do ich łódki.
- Dziękuję, rudzielcu!
Albus jęknął. Rose podniosła wzrok i zmrużyła oczy najbardziej jak się dało, ale by mogła jeszcze widzieć, kto śmiał ją obrazić. Blondwłosy chłopiec o bardzo jasnej cerze wpatrywał się w nią złośliwie. Nawet nie zauważyli, że łódka odbiła się od brzegu i wypłynęła na jezioro.
- Nie mów tak do mnie! – ryknęła Rose. Kolega blondyna aż się odsunął.
- Nie bój się, Blake – powiedział spokojnie tamten. – Rudzielec tylko się ze mną droczy.
- Ty jesteś Scorpius Malfoy… - odezwał się z westchnięciem Al. Chłopiec pokiwał z dumą głową.
- Tak, Potter, jam ci on – zadrwił, wciąż nie spuszczając wzroku z Rose. – Jesteś cała czerwona. Będę mówił na ciebie Red.
No i się doigrał. Nie zważając na to, że ich łódka była już na środku głębokiego jeziora, Rose podniosła się i założyła ręce na biodrach.
- Rose, siadaj! – krzyknął szybko Albus.
- On ma rację, Red – dodał poważnie Malfoy.
- Nie. Mów. Do. Mnie. Red!!!
                I chlup. W następnej chwili straciła równowagę, zamachała dziko rękami i przeleciała zgrabnie przez łódkę. Albus wrzasnął, Scorpius zerwał się z miejsca i wyciągnął ręce by jej pomóc a wszyscy inni zaczęli wrzeszczeć.

                Osuszona i zagrzana Rose wkraczała dumnie do Sali Wejściowej. Ciągle ktoś ją poklepywał i sprawdzał czy ma się dobrze, a Albus powtarzał, że chce trafić do innego domu niż ona.
- To było super! – darła się Jo, dziewczynka która potrąciła w pociągu Jamesa i chwyciła ją za rękę, by nią potrząsnąć.
- Dobrze się czujesz? – pytała szybko Scarlett, która przestała się już tak okropnie trząść.
                Ale Rose na nikogo nie zwracała uwagi, bo właśnie w jej stronę maszerował Scorpius Malfoy.
- Przepraszam – powiedział szczerze skruszony. - Nie chciałem, żeby coś ci się stało. – i wyciągnął rękę w jej kierunku.
Wszyscy zamilkli. A potem Rose odrzuciła do tyłu swoje wilgotne włosy.
- Nie znoszę cię! – krzyknęła i tupnęła nogą. – Jesteś wstrętny! Nie zbliżaj się do mnie bo już nigdy, nigdy, nigdy, przenigdy cię nie polubię!!!

                                                          *


 
Teraz

- Jak Scor? – zapytała ze strachem Rose. Jo przecierała oczy ze zdumienia. Już dawno nie widziała jej tak zdenerwowanej.
- Nie może się doczekać.
                Rose wygładziła brzegi ślubnej sukni.



                                                           *

                Albus jęknął. Mosiężne lustro, które musiał trzymać w górze, by Scorpius mógł się przeglądać zaczynało mu poważnie ciążyć. W dodatku Malfoy uparł się, że jak je lewituje to źle się widzi.
- Założę się, że Rose mniej się pindrzy niż ty! – burknął Al. Scor nie zwracał na niego uwagi.
- Rose nie musi nic robić, żeby wyglądać najlepiej na świecie. Ja… potrzebuję chwili.
I po raz siedemnasty poprawił krawat. Albus zagryzł wargi z miną, jakby obiecywał sobie, że później mu dokopie.
                Rozległo się pukanie i weszła Jo.
- Rose jest gotowa – poinformowała ich, przyglądając się z uniesionymi brwiami Alowi, dźwigającemu ciężkie lustro i skupionemu teraz na swoich włosach Scorpiusowi. Ten ostatni szybko na nią spojrzał a Al błyskawicznie odstawił szkło.
- I to… już? – zapytał Malfoy, ewidentnie zdenerwowany. Jo pokiwała głową i zacmokała.
- Dlatego tradycyjne śluby są słabe – stwierdziła. – Nerwy, chaos…
Albus spojrzał na nią jak na kosmitkę.
- Bo w środku walki w górach to jest spokój i sielanka…
Jo wzruszyła ramionami.
- Ja bym tu dostała zawału, jakby cała rodzina miała się na mnie gapić do rana. Powodzenia! – zawołała szybko do Scorpiusa i wypadła z pokoju, głośno rechocząc. Albus poklepał go plecach i po krótkim wahaniu też wyszedł, najwyraźniej stwierdzając, że pan młody potrzebuje tych ostatnich minut ciszy.
                Gdy zamknęły się za nimi drzwi Scor pogrzebał w kieszeniach marynarki. Wyjął przetarte zdjęcie i uśmiechnął się szeroko.
- Co byście powiedzieli? – zapytał cicho. – Stalibyście tam za mną… Po prostu życzcie mi szczęścia.
                Elizabeth uśmiechała się dumnie i z gracją, tak jak tylko ona potrafiła. Blake wpatrywał się w nią jak w obraz z błogim wyrazem twarzy. Byli tacy szczęśliwi. Od dwóch miesięcy byli już tylko szczęśliwi.
                Scorpius włożył ich do kieszeni, ostatni raz spojrzał w lustro, wygładził włosy i wyszedł.

                                                               *

                Ruda dziewczyna i tak pewny siebie chłopak. Dwie rodziny, które się nie znoszą. Wojna, piekielny ogień, który prawie zabrał jedno i śmierć, która przyszła po drugie. Czy to przypadek, że przetrwali? Że on właśnie czeka na nią, gdy ona idzie do ołtarza?
                 Ile mieli szans, by odwrócić się i odejść i poddać się i zapomnieć. Nawet miłość nie wszystko zniesie, nie wszystko pokona. Życie wybrało ich a oni wybrali życie. I dostali nagrodę.

                Rose nie wyglądała jak porcelanowa piękność. Nigdy nią nie była. Jej suknia była prosta, nie miała żadnych ozdób, tylko czerwoną różę w upiętych delikatnie włosach. Na ramionach miały puchowy kożuch, na nim jeszcze płatki śniegu, które zebrała przed chwilą. Jakbyś się przyjrzał, zobaczyłbyś, że chyba nawet nie była umalowana. Ona nie z tych. Ona z tamtych co dzisiaj rano krzyczały na wszystkich wokół, a przed południem trochę płakały.
                Scorpius przewrócił oczami. Czy ona nie może iść szybciej? I tak serce mu wali, jakby miał w nim jeden magnes a Rose trzymała w ręce drugi… I w końcu…
- Cześć, Scor – szepnęła. Ron podał jej dłoń Scorpiusowi i odszedł.
- Czesć, Rose.

                Hermiona płakała tak głośno, że Hugo musiał ją co chwilę szturchać. Weasley’owie kręcili głową ze zdumieniem; Draco i Astoria prężyli się z dumy; nawet Narcyza wygłosiła tylko ze trzy, może cztery niezadowolone opinie (ale dodała jedną pozytywną!)… Harry robił zdjęcia, na co Ginny przewracała oczami. Jo i James siedzieli w drugiej ławce z minami małżeństwa z wybitnym stażem (mieli obrączki od dwóch miesięcy). Albus i Scarlett, którzy stali za młodą parą zerkali na siebie bardzo nieśmiało, jakby było między nimi jakieś niedopowiedzenie, ale na szczęście Mary, która zaczęła raczkować wdrapywała się właśnie na schody i Cameron co chwila rozpraszał wszystkich, maszerując przez całą kaplicę.
                Tylko dwie osoby były zbyt skupione, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego niż siebie nawzajem. Złote obrączki zalśniły w białym, zimowym świetle, gdy kudłaty i stanowczo za bardzo ożywiony Frank przydreptał pod ich nogi, trzymając w psyku przezroczysty woreczek. Rose poddarła głowę wysoko. Wciąż była przy nim tak niska…
- Zapomniałam przysięgi – powiedziała po prostu. – Napisałam bardzo długą i nie pamiętam ani słowa – Scorpius uśmiechnął się zachwycony a Rose mówiła dalej – ale wiem co chcę ci obiecać. Będziemy się kłócić. – Urzędnik uniósł brwi wysoko, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. – I wrzeszczeć. I chcę ci obiecać, że po tych kłótniach i wrzaskach i tak zawsze do ciebie przyjdę, tak jak wracam od trzech lat. Albo czekać, aż ty wrócisz. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu a moje życie toczy się dalej tylko dzięki tobie.
                Rose skończyła, uśmiechnęła się i szepnęła bezgłośne „kocham cię”. Scorpius ścisnął mocniej jej rękę.
- Red, gdybym miał ci się oświadczać drugi raz, pewnie bym stchórzył – Scorpius przysunął się blisko i mówił bardzo cicho. – Do tej pory nie wierzę, że spotkał mnie taki zaszczyt. Nie wiem co mogę ci dać, bo jesteś warta rzeczy, których ja nie mam – Rose przymknęła oczy i pokręciła głową. – Ale obiecuję, że będziesz mieć długie i szczęśliwe życie. I, że dam ci wszystko co sam zdobędę, albo i dla ciebie ukradnę.
                Rose otworzyła oczy, gdy mówił „kocham” bez słów.

                A potem był Frank z obrączkami i formuła urzędnika. I już wychodzili z kaplicy na mroźny dziedziniec. Sypały się kwiaty i były gratulacje. A potem było wesele i tańce i szampan i śpiewy i śmiechu tyle, że przez całe ostatnie lata byś tyle nie znalazł.
                Ale o jedno trudno było na tym weselu – o taniec z panem lub panną młodą, bo po kilku piosenkach, które przetańczyli osobno wrócili do siebie i złączyli się już, można powiedzieć – na zawsze.

                                                         *

- Ostatecznie cieszę się, że nie urwałem Malfoy’owi głowy za łażenie za Rose.
Trzy pary oczu wbiły w Jamesa zniesmaczone spojrzenia.
- Taki ładny ślub – powiedziała Scarlett. Jo przewróciła oczami.
- Nasz…
- Tak, tak – przerwał jej szybko Al. – Wasz był legendarny. Kiedy wyjeżdżacie?
James objął Jo ramieniem.
- Za dwa tygodnie. Moja żona uparła się na jutro, ale jakoś Nowy Rok nie wydaje mi się najlepszym pomysłem.
- Hej, zaczynanie łowów w pierwszym dniu nowego roku jest dobrym znakiem! – przekonywała Jo. Al i Scarlett wymienili spojrzenia.
- Nie skończyliśmy remontować Grimmauld Place – przypomniał jej natychmiast James. – Chcesz mieć gdzie wrócić?
Jo wzruszyła ramionami.
- Nie ma tam już tych wszystkich rozwrzeszczanych portretów i pułapek w każdym kącie. I powiesiłam już obraz dziadka. Więcej mi nie trzeba.
James machnął ręką.
- Trzeba jeszcze uporządkować sklep twoich rodziców. Agatha i Robert też wyjeżdżają na łowy - dodał wyjaśniająco do Ala i Scarlett. 
- A co z tym sklepem?! – zapytała Scarlett robiąc wielkie oczy. Jo zwiesiła nos.
- Jest zniszczony… jak połowa Pokątnej.
James widząc, że jego żonie włącza się przygnębienie wstał i szybko podał jej rękę. Odeszli a Albus spojrzał na Scarlett.
- Same zmiany – powiedział i wyszczerzył zęby. Scarlett natychmiast oblała się rumieńcem.
- Al, proszę cię! – syknęła szybko. Potter złapał ją za rękę.
- Jo i James są małżeństwem, Red i Malfoy też… Ile razy mam cię prosić…
- Al! Jesteśmy na ślubie! – zawołała odwracając natychmiast wzrok. Albus zrobił naburmuszoną minę.
- Rozumiem – powiedział, zabierając rękę. – Nie chcesz mnie – dodał teatralnie gorzko. Scarlett spojrzała na niego tak, że ucieszył się, że ma kilkudziesięciu świadków wokół.
- Al… James i Jo przeszli coś strasznego. Ona myślała, że James jest po stronie Ankdala. Oni zawsze będą mieć w głowie to i strach, że wydarzy się coś złego. Ten ślub był im potrzebny. A Red i Scorpius… - obróciła się lekko w stronę państwa Malfoy’ów. – Rose miała na sobie wyrok śmierci, Scor stracił najlepszych przyjaciół. Dla nich ten ślub to początek nowego, lepszego życia.
Albus pokręcił nosem.
- Mówisz jakbyśmy my nic nie przeżyli!
Scarlett przymknęła na moment oczy.
- Nigdy, nawet w tamtej okropnej chwili nie pomyślałam, że możemy się rozstać. Ja się tego nie boję, a ty?
Albus spojrzał w sufit a Scarlett uśmiechnęła się szeroko.
- Nie chcę mieć jeszcze narzeczonego a już na pewno nie męża! – oświadczyła wstając. – Daj nam rok, albo dwa… Mamy po osiemnaście lat!
Scarlett podała mu rękę a Albus uniósł wysoko brwi.
- Kochanie, czy ty właśnie zostałaś szalona?!
Scarlett ryknęła śmiechem i nie przestając rechotać pokiwała głową. Albus też się śmiał, a potem wzruszył ramionami. I ponad trzydzieści par zwolniło w tym samym momencie, gdy zatrzymał się po środku parkietu, chwycił ją wpół i pochylił, tak, że jej złote włosy dotknęły parkietu a on pocałował ją namiętnie i zdecydowanie z szaleństwem.

                                                               *
                                                               *
                                                               *

                Mówią, że ślub jest najpiękniejszym dniem twojego życia. Nie uważali tak ani Rose ani Scorpius, gdy wracali do Malfoy Manor, w którym teraz mieszkali. Tylu ludzi, zmęczenie… Dla nich to był bardzo ciężki i zakręcony dzień.
- Daj spokój! – mruknęła Rose. – Nie masz na to siły!
Scorpius tylko prychnął, a potem pochylił się, chwycił ją pod kolanami i przeniósł przez próg.
               
                I tak zaczęło się ich życie w zimowy, mroźny poranek ostatniego grudnia, roku, w którym skończyła się największa czarodziejska wojna w dziejach. Wstawał właśnie nowy dzień, o wiele spokojniejszy od tych, które już przeżyli, a miał być też szczęśliwszy i radosny jak te wszystkie dni, w których zakochiwali się w sobie dawno temu i te, w których wracali do siebie po największych burzach. Bo to były ich dni. I na takie jeszcze czekali. 










 

28 września 2015

Rozdział LXXV

 Cześć! Mam strasznie długi, zawiły i w sumie straszny rozdział. Spodziewam się linczu i krzyków, a przynajmniej stwierdzenia, że jestem psycholem. Cóż, zdrowy człowiek nie napisałby GGG :D 

Bo na to zasłużyłaś, Rose

  


                Rose i Scorpius pędzili jak jeszcze nigdy w życiu. Śnieg chrzęścił pod ich nogami, gdzieś w oddali widzieli iskry, ale nie przejmowali się niczym. Biegli aż oboje poczuli ostre kłucie w płucach, ale i wtedy nie zwolnili.
                Wypadli na wąską polanę i usłyszeli głosy, a Rose podniosła rękę, by zatrzymać Scorpiusa. Zza sporego górskiego usypu wybiegali właśnie Jo i James. Byli tylko trochę mniej przerażeni od nich.
- ROSE, SCOR!!! – krzyczała Jo i przyspieszyła. Red i Malfoy zwolnili i zatrzymali się w miejscu.
- Cambell jest…
- …u Ankdala! Wiemy! – dokończył za Rose James. Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Skąd?!
- Dostaliśmy patronusa! – zawołała szybko Jo. – Podała nam współrzędne! A tu nigdzie nie można się telepo…
- WAM?! – ryknął Scorpius. – Wam wysłała współrzędne?!
- O co chodzi?! – zapytał niecierpliwie James. – Skąd Cambell wie gdzie jest Ankdal?!
Rose pokręciła głową.
- Nie ma czasu. Prowadźcie!
Jo i James wymienili jeszcze spojrzenia i znowu puścili się biegiem.

                                                    *

                Harry upewnił się, że wygrywają i wbiegł do jaskini. Już na pierwszy rzut oka widać było, że Ankdal zdążył uciec dobrą chwilę temu. I z pewnością zabrał ze sobą kołczan.
                Poświecił różdżką. Wyglądało na to, że jaskinia jest głęboko wydrążona. Nie było już wielkich szans na dognanie Ankdala, ale póki był przynajmniej cień – Harry w niego wierzył.

                Po dobrym kwadransie, gdy stwierdził, że jego płuca głośno domagają się, by sprawdził swoją metrykę i zastanowił się w końcu jak długo jeszcze będzie udawał młodzieniaszka, w końcu do oczu Harry’ego doleciało światło. Zgasił różdżkę i zwolnił odrobinę. Cisza.
                A potem dobiegły do niego głosy. W pierwszej chwili ucieszył się – to mogło oznaczać, że Ankdal nie zdążył się jeszcze deportować. Ale tą nadzieją żył tylko kilka sekund. W następnym momencie usłyszał, o wiele wyraźniej, do kogo należą głosy. Duszący strach chwycił go za gardło i przyspieszył, jak przyspiesza się tylko, by ratować swoje dzieci.

                                                    *

                Przekrzykując się wpadli na polanę, za którą rozciągał się długi wąwóz. Coś majaczyło przy jego wejściu, ale nie mogli rozpoznać kształtów. Podbiegli jeszcze trochę. A potem dziki pisk wyrwał się z gardła Rose, Jo i James zatrzymali się, jakby wpadli na niewidzialną ścianę a Scorpius zerwał się i runął w tę stronę, nie zważając na nich.
               
                Śnieg przysypywał blade, piękne twarze Elizabeth i Blake’a. Krew na ich ubraniach zdążyła zakrzepnąć i połyskiwała, odbijana od śniegu. Nic, zaręczam nic nie równało się z tym widokiem. Pogrążonej we śnie Elizabeth, leżącej na dumnym, spokojnym Blake’u.

                Rose zatrzymała się i zaczęła dygotać tak bardzo, że James podszedł do niej i objął ją szybko. Jo kręciła głową, jakby nie wierzyła w to co widzi. Ale niewielkie miało to znaczenie wobec tego co przeżywał Scorpius.
                Biegł tak, że prawie już przy nich był. Jeszcze nie rozpaczał, jeszcze nie tracił nadziei. Rzucił się na kolana i bardzo delikatnie podniósł Elizabeth, by móc na nich spojrzeć, bo jej gęste włosy rozlały się po całym torsie Blake’a.
- Elizabeth? Cambell? Blake!!!
                Nie.
                Czy dostał zaklęciem? Czy Bestia rzuciła się na niego?
                To musiało być to. Dlatego boli go i nie wie co się dzieje. Coś przeszyło jego serce na wylot, a potem odebrało mu przytomność.
                Nic do niego nie docierało. Wiedział tylko, że musi potrząsać wiotkim ciałem Elizabeth i mówić do nich.
- Wstawajcie!!! Obudźcie się!!! Blake, stary…!
               
                Czyjaś ręka dotknęła jego szyi. Strącił ją.
- ELIZABETH!!! – ryknął znowu.
- Scor… - to była Jo. – Musisz się odsunąć. Musimy ich przenieść…
Scorpius ani drgnął. Dygotał cały, ale wciąż trzymał Elizabeth, teraz przyciskając ją do swojej piersi, i wpatrując się w puste oczy najlepszego przyjaciela.
                Ale oni mu nie odpowiadali. Elizabeth nie ofuknęła go, by uważał na jej włosy; Blake nie rzucił niestosownym żartem.
- Scor… Musimy ich zabrać – szepnęła szybko Jo. – Połamali różdżki. Ankdal nie zdołał się teleportować i na pewno jest gdzieś jeszcze i on i Bestia.
Ale Scorpius już nie myślał. Jak mógł myśleć, po co miał myśleć, skoro ten świat się skończył? Byli w jakimś koszmarze, najczarniejszym śnie i nie mieli nad nim kontroli.
                Poczuł jak Jo podnosi się bezradnie. Ale chwilę później poczuł inny dotyk i w końcu drgnął.
- Scor – głos Rose trząsł się okropnie, ale starała się to opanować. – Trzeba ich zabrać. W którejś z tych dziur jest Ankdal. Nie możemy pozwolić, by jeszcze bardziej zbezcześcił ich ciała.
                Podziałało. Choć wydawało się, że minęły wieki, Scorpius w końcu puścił Elizabeth i dźwignął się na nogi. Rose wyjęła różdżkę, ale uniósł rękę i pokręcił głową. A potem pochylił się znowu i lekkim, płynnym ruchem podniósł chude ciało Elizabeth. Słona, gorąca kropla spadła na jej dumne czoło.

                                                    *

                Harry wypadł z jaskini i zamarł. Krew. Cały wąwóz pokryty był krwią, która musiała albo lać się bardzo długo, albo oddała ją więcej niż tylko jedna osoba. Ale nie miał się tego jeszcze dowiedzieć.
                Zrobił krok w stronę, z której dochodziły głosy i… zatrzymał się w miejscu. Ruch. Ledwie wyczuwalny, lżejszy od podmuchu wiatru. Nie odwrócił się. Zacisnął mocniej palce na różdżce i skierował ją w bok. A potem…
- Harry Potter. Masz monopol na wszystkie wielkie wydarzenia?
                Harry obrócił się błyskawicznie i trzasnął różdżką, ale wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu. Wielka, futrzana Bestia zasłaniała Ankdala tak, że widział tylko skrawek jego siwej brody. A zaklęcie dosięgło potwora i wchłonęło się w miejscu, w którym ludzie mają serca.
- Oddaj mi swoją różdżkę, Potter – syknął Ankdal, którego wciąż nie było widać. – Oddaj ją to może daruję ci życie!
- Bardzo miłosiernie – odparł Harry, który zrobił krok w lewo, by móc na niego spojrzeć i wycelować różdżką. Ale, gdy tylko odbił się od miejsca Bestia ryknęła wściekle i Harry się zatrzymał.
- Ani kroku! – zawołał Ankdal. – Ani kroku i oddaj mi różdżkę, Potter!
                Harry przestał się wiercić. Ale wtedy to Ankdal przesunął się o cal, a Harry zobaczył płócienny woreczek na jego szyi, który bardzo mu coś przypominał.

                                                *

                James pomógł Scorpiusowi przenieść ciało Blake’a i ułożyli ich pod skałą. Jo zaczęła wodzić różdżką po ich ubraniach i skórze i rzucać Zaklęcie Kameleona, by nikt nie mógł im już nic zrobić a Rose, zaznaczyła nad nimi mały krzyżyk, żeby mogli po nich wrócić.
                A potem wszyscy czworo spojrzeli na rozciągający się przed nimi wąwóz. Nie mieli siły, by tam iść. Zemsta, potrzeba walki, wszystko to silne uczucia. Ale gdy dopiero co przeniosłeś martwe ciała przyjaciół – nic już nie jest dla ciebie takie samo.
                Ale musieli iść. Musieli wszystko skończyć, bez względu na to czy ten koniec miał być dosłowny i rzeczywisty.
                Uszli ledwie parę kroków, gdy zdali sobie sprawę z tego, że słyszą coś i zdecydowanie nie było to nic dobrego. Jakieś piski, wycie i prawdopodobnie głos tego najbardziej znienawidzonego na świecie człowieka.
                A potem rozpoczęły się sekundy, które zaważyły na losach świata. Jo, James, Rose i Scorpius wyszli na otwartą polanę. Bestia nacierała właśnie na osamotnionego Harry’ego. Rose i James krzyknęli i runęli w jego stronę, a Scorpius rzucił się za nimi. Tylko Jo nie ruszała się z miejsca. Miała tylko moment. Trzasnęła różdżką i upewniła się, że zniknęła z ludzkich oczu. Dopiero wtedy odbiła się od miejsca i pobiegła.
               
                Ankdal cofał się czekając aż jego potwór zakończy wszystko. Harry krzyczał coś do Rose, Scorpius bardziej uważał na nią, niż zwracał uwagę na Bestię. James próbował wyczarować dół i wepchnąć do niego potwora, potem zaczarować go w powietrznym kręgu, ale żadna magia, czary ani zaklęcia nie działały na niego.
- ZABIJ!!! – ryknął Ankdal i Bestia odwróciła się od Jamesa, który co najwyżej ją irytował i runęła w stronę Harry’ego. Wszyscy rzucili się do niego ale niewielkie mieli szanse.
                Cios i drugi. Z szyi i piersi Harry’ego trysnęła krew, Rose pisnęła a James ryknął wściekle i znowu rzucił się do Bestii, tak, że po chwili i on nosił ciężkie pręgi.

                Jo przymknęła oczy. Nie mogła na to patrzeć i wiedziała, że nie uda się, jeśli skupi się na ranach Jamesa. Przyspieszyła. I w końcu...
- Odwołaj ją.
                Ankdal zamarł. Był tak podniecony i zapatrzony na to jak jego potwór próbuje rozerwać Harry’ego, że nie zwrócił uwagi jak niewidzialna Jo zbliża się do niego i przystawia mu różdżkę do skroni.
- Odwołaj go, albo twój mózg rozbryzga się po najwyższym szczycie.
                Norweg zadrżał. Nie miał wyboru. Nie powiedział nic, ale wyglądało na to, że Bestia jest połączona z nim w jakiś niewytłumaczalny sposób i sekundę później zatrzymała się i wycofała. Harry i reszta spojrzeli ze zdumieniem na Ankdala, a moment później zrozumieli wszystko, gdy Jo wróciła do świata widzialnych.
- Koniec zabawy w wojnę – szepnęła jeszcze i zrobiła krok do przodu. A potem z całej siły przywaliła Ankdalowi w nos.
                Rose parsknęła gorzkim śmiechem a cała reszta podniosła się i nie zważając na swoje rany ruszyła chwiejnie przez śnieg w ich stronę. Bestia zawyła wysokim jękiem, ale ani drgnęła.
- Kołczan – syknął Harry, który oddychał ciężko. – Jest w tym woreczku na jego szyi.
Ankdal zamarł. Wpatrywał się w niego z taką nienawiścią, że James natychmiast zbliżył się do Jo i wycelował w niego również swoją różdżkę.
                Jo wyciągnęła rękę i zerwała z szyi Norwega woreczek a potem spojrzała pytająco na Harry’ego.
- Czar zmniejszająco-zwiększający. Hermiona się w nim lubuje…
Jo pokiwała głową na znak, że rozumie a potem otworzyła woreczek i wycelowała w niego różdżką.
- Accio kołczan!
                Zaszumiało, wzrok Ankdala zapłonął i na śnieg wypadł stary pojemnik na strzały. Harry, Rose i Scorpius zaczęli przyglądać mu się z uwagą, James wciąż mierzył do Ankdala i tylko Jo nie zwracała na nich uwagi. Wpatrywała się we wnętrze woreczka, a jej oczy rosły z każdą sekundą. A potem nie zastanawiając się nawet włożyła do niego rękę. Harry zdał sobie sprawę z tego co robi, wrzasnął „NIE” i zerwał się szybko, ale Jo już wyjmowała rękę. Trzymała w niej obraz.
                Na moment wszyscy zapomnieli o kołczanie, Ankdalu i powarkującej Bestii i wlepili wzrok w portret jasnowłosego mężczyzny w sile wieku; z mnóstwem blizn i ciemnymi oczami. Zaskakująco znanymi im oczami.
- Dziadku!!! – ryknęła Jo, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Rose i Scorpius wytrzeszczyli oczy, Harry jakby odetchnął z ulgą a James stracił na moment czujność.
                Ankdal błyskawicznie pochylił się a potem sięgnął po jego różdżkę, próbując mu ją wyrwać. Ale był to tylko krzyk rozpaczy. Trzy połączone zaklęcia scaliły się i uderzyły go z potrójną mocą. Odrzuciło go i stracił przytomność.
                Ale nikt się tym nie przejmował i wszyscy natychmiast wrócili do wpatrywania się w porter w rękach Jo. Portret, który w tym momencie był bardzo wzruszony.
- Jo. Moja słodka Jo…
                Carter zadrżała. Gdzieś za nimi Bestia wyła niepokojąco, ale byli zbyt pochłonięci obrazem Leonarda Marlowa.
- Wiedziałem – powiedział. – Wiedziałem, że ty tego dokonasz.
- Skąd? – zapytała słabo Jo. Wzruszenie utrudniało jej mowę i okropnie trzęsły się jej ręce.
- Znalazłaś dziennik – powiedział Marlow. – Mam rację?
Jo pokiwała głową. Reszta zbliżyła się do niej i otoczyła ją, wpatrując ciekawie w portret najwybitniejszego łowcy swojego pokolenia.
- Dziadku… Ja nic nie rozumiem! – wyznała szybko Jo. Leonard przewrócił namalowanymi oczami.
- Niewiele będzie tu lepszym słowem – zaznaczył bystro. - Musisz rozumieć bardzo dużo skoro zdjęłaś mnie z szyi tego parszywca!
Jo pokiwała powoli głową. Reszta nie odzywała się trochę onieśmielona, trochę zdumiona.
- Był twoim przyjacielem – powiedziała cicho Jo. – Mówiłeś na niego „Tav”.
- Poznaliśmy się na łowach – wyjaśnił Leonard. – Był ode mnie młodszy, mniej zdolny… Na początku go uczyłem. Potem nie chciałem widzieć, że przerósł mnie po stokroć.
- To nieprawda! – odezwała się nagle Rose i ciemne oczy Marlowa spojrzały na nią z zainteresowaniem. – Był pan najlepszy! Każdy to wie!
- Dziękuję ci moje dziecko. Ale z tym co powołał Tav nic nie mogło się mierzyć. Eksperymentował, próbował, w końcu stworzył potwora, który wchłaniał magię. Nic nie mogło go powstrzymać. Ja próbowałem – wtrącił ciężko portret. – Zabrał część mojej magii i magii naszych przyjaciół
- Forly i Mortimer – mruknął Scorpius. Leonard kiwnął głową.
- Wilhelm był poczciwym człowiekiem. Próbował mi pomóc. Ale Ferdinand zapragnął tego samego co Ankdal. Gustaw odebrał mu magię, bo zobaczył w nim zagrożenie.
Na twarzach wszystkich żywych pojawiło się nagłe zrozumienie.
- Tamte wampiry… - szepnęła nagle Jo. Leonard uśmiechnął się.
- Byłem słaby. Moje zdolności magiczne były w opłakanym stanie… Wydarte i podzielone. Nie musiał przychodzić osobiście. Wystarczyło, że nasłał na mnie bandę nie pierwszej jakości potworów.
Jo przymknęła oczy i dziadek uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nigdy nie liczyłem na to, że to ja pokonam Tava. Agatha… jest zbyt narwana, za szybka. Kiedy zaszła w ciążę rzuciłem czar. Ankdal nie mógł jej dopaść, ani poznać, że jest moją córką. Ale zostawiłem dziennik. Było tam wystarczająco dużo, by dowiedzieć się jak pozbawić mocy Bestię i ale nie zostawiłem tam całej wiedzy. Tę umieściłem…
Urwał.
                Harry obrócił się błyskawicznie, tak jak James, ale było za późno. Ankdal, który jakimś cudem przebudził się i podczołgał za plecy Rose, zdołał się podnieść i w mgnieniu oka wyrwać jej różdżkę. Cztery zaklęcia pomknęły w jego stronę ale wyczarował potężną tarczę. W następnej chwili wycie Bestii stało się głośniejsze i sekundę później James zawył z bólu. Jo nie zastanawiając się wypuściła z rąk obraz dziadka i razem z Harrym i Scorpiusem natarła na Ankdala. Ale w jednej chwili wszyscy troje walczyli z Norwegiem a w następnej Scor obrócił się na pięcie i… zaatakował Jo.
                Oddalili się od siebie. James walczył z Bestią, choć właściwie był już przyciśnięty do muru. Harry pojedynkował się z Ankdalem, ale nie było wątpliwości, że Norweg jest silniejszy. Rose pozbawiona różdżki warknęła głośno i próbowała podejść do Scorpiusa, ale ten zaczarowany przez Ankdala machnął tylko różdżką i odrzuciło ją do tyłu. Potem zajął się Jo.
                Carter była na kraju wytrzymałości. Spotkanie z dziadkiem, wściekłość na największego parszywca tego świata… Scorpius nie miał najmniejszych szans.
- Expelliarmus! – Czarna Różdżka wzbiła się w górę i wpadła prosto w jej w jej wyciągniętą dłoń.
                 Rzuciła jedno spojrzenie na Harry’ego. Harry’ego Pottera, człowieka, który wygrywał każdą wojnę. A potem pewnie i z całym przekonaniem wymierzyła w jego kierunku.
- Accio strzała!
                Ankdal nie zdążył zorientować co się stało. Gdy tylko zobaczył co wydostaje się spod peleryny Harry’ego ryknął wściekle i skierował w stronę Jo, najwyraźniej tracąc głowę. Harry wykorzystał to błyskawicznie i rozbroił go w sekundę.
- James!!! – ryknęła szybko Jo i Harry zmienił kierunek, rzucając się na pomoc synowi.
                Ale Ankdal nie odwołał Bestii i Jo instynktownie upadła na kolana zbliżając strzałę do kołczanu. Usta Norwega zadrżały a potwór zawył i odsunął się natychmiast od Jamesa, a potem rzucił do ucieczki.
                Harry klęknął przy Jamesie.
- Żyje! – zawołał głośno a Jo pokiwała głową.
Gustaw Ankdal zbliżał się do niej bezbronny i przegrany. Wyglądał jak człowiek któremu nie zostało nic poza nienawiścią i złością.
- Jo Carter, zastanów się – syknął tak, że tylko ona go usłyszała, bo reszta stała zbyt daleko. – Możesz mieć wszystko: władzę... Miałaś kiedyś taką władzę, że kłaniały ci się miliony? Nie, nie to jest najpiękniejsze! Strach. Byłaś kiedyś w miejscu, gdzie klękały przed tobą miliony?
Jo spojrzała w bok. Rose pochylała się nad ciągle oszołomionym Scorpiusem, który chyba pod wpływem jej obecności odzyskiwał rozum. Harry żywo szeptał zaklęcia a głębokie rany Jamesa goiły się błyskawicznie. Spojrzała znowu na Ankdala.
- Miałeś kiedyś prawdziwych przyjaciół? Psa? Nie. Najlepsze są wilki. Albo drugiego człowieka, za którego dałbyś się pociąć bez znieczulenia? Miałeś kiedyś rodzinę? Córkę chrzestną?
Norweg wyglądał na bardziej zdumionego niż gdy został rozbrojony. Jo mówiła dalej:
- Ty masz swoje miliony. Kłaniały ci się i klękały przed tobą. I przegrałeś. Ja mam parę osób. Wkurzają mnie i kocham ich. I właśnie z tobą wygrałam.
Ankdal pokręcił głową.
- To nie wystarczy – powiedział z drwiną, wskazując na strzałę i kołczan.
- Wiem.  
               
                Portret dziadka leżał niedaleko. Nie wiedziała czy to zdumiewające spotkanie z jego podobizną przywróciło jej pamięć, czy tak naprawdę nigdy tego nie zapomniała. A może czuła to pod skórą. „…ale nie zostawiłem tam całej wiedzy. Tę umieściłem…”
- We mnie – szepnęła.
Ankdal patrzył na nią z prawdziwym przerażeniem.
Jo przymknęła oczy i usłyszała słowa w swojej głowie. 

Czterech to już jest tłum!
...
Czort gotów zabrać rząd dum
...
Wiarę daję im dwóm
...
Nie trzeba do wojny stu;
...
by przebić naczynie złu.

            Strzała zabłysła w zimowym słońcu i z trzaskiem przebiła kołczan. Bestia, która nacierała na skały zawyła przeraźliwie, Ankdal rzucił się do ucieczki a wszyscy spojrzeli na Jo. Miała dość. Chciała wrócić do domu z Jamesem.  
- LIBERUM ANIMARUM!

            Bestia wydała ostatni, słaby, jękliwy dźwięk i upadła bez życia. Ankdal zawył, jakby Jo przebiła jego własną skórę i rzucił się na nią bez różdżki z dzikim rykiem. Carter nie zdążyła zareagować, ale nie musiała. Harry podniósł się z miejsca błyskawicznie, machnął różdżką i ruszył w jego stronę.
- Nie tkniesz jej. Nie tkniesz już nikogo – powiedział do Ankdala, który ocierał stróżkę krwi z kącika ust. – Przegrałeś - obrócił się przez ramię. - Przegrałeś z moimi dziećmi.  

                                                    
                                                        *
                                                        *
                                                        *
                                                     
             Hermiona i cała reszta wpadli do wąwozu w momencie, w którym Bestia wydawała z siebie ostatnie tchnienie.
- HARRY!
            Potter odwrócił się w jej stronę, nie przestając mierzyć do Ankdala.
- REZYGNUJĘ!!!
- O czym ty mówisz?!
            Zasapana Hermiona zatrzymała się przy Rose i Scorze.
- Rezygnuję!!! Sam sobie bądź ministrem!!!
            Harry nie zwracał na nią uwagi. Unosił właśnie różdżkę, gdy…
- NIE!!! – Scorpius, który odzyskał już swój rozum zerwał się i pobiegł do niego tak szybko jak zdołał. Zdumiona Rose wymieniła spojrzenia z Hermioną.
            Harry spojrzał na Scorpiusa z uniesionymi wysoko brwiami.
- Nie może go pan zabić. Nie pan – dodał znacząco. Harry patrzył na niego bardzo długo. James zdołał w tym czasie podnieść się i podejść do Jo, by ją objąć.
            W końcu Harry, którego chyba połączyło jakieś telepatyczne porozumienie z Malfoy’em kiwnął głową.
- Znajdź Lucy.
Scorpius stał przez chwilę, a potem kiwnął głową i odwrócił się.
Zdumiona Rose zamierzała chyba za nim pobiec, ale w tym momencie z jaskini wypadły ostatnie, przerzedzone oddziały Ankdala. Wierności i odwagi nie można było im odmówić, choć gdy zobaczyli swojego wodza pod ścianą i martwą Bestię leżącą na śniegu, cofnęli się jak rażeni prądem. Ale nie zamierzali uciekać i pierwsi ruszyli do walki.
            Jo i James podźwignęli się ostatkiem sił. James chwycił ją lewą ręką za lewą rękę.
- CARTER!
- CO?! – odkrzyknęła, próbując wycelować.
- WYJDZIESZ ZA MNIE?!
Jo była tak zdumiona, że prawie dostała zaklęciem.
- Przecież już się zgodziłam! – zawołała i spojrzała na niego, przestraszona, że pomieszało mu się w głowie.
- Teraz – powiedział James, opuszczając na sekundę różdżkę. – Nie chcę żyć ani jednego dnia dłużej w świecie, w którym nie jesteś moją żoną.
Jo patrzyła na niego ciężko oddychając. W przeciwieństwie do niego, nie opuszczała gardy.
- Tutaj? – upewniła się.
James skinął głową.
- Zawsze tego chcieliśmy.
Jo poklepała się po nosie.
- Chyba bardziej myśleliśmy o takiej śmierci niż ślubie, ale… masz rację. Zróbmy to teraz!
James przysunął swój nos do jej nosa.
- Nie mamy czasu na wymyślanie przysięgi.
- Co powiesz na… - Jo zagryzła wargę. – Na zawsze?
James pocałował ją krótko.
- A więc Joanne-Jeszcze-Przez-Moment-Carter… przysięgam ci… Na zawsze.
Jo uśmiechnęła się rozkosznie i odwróciła się.
- Panie Potter?
Harry westchnął z głębokim wzruszeniem.
            Ale wtedy cztery zaklęcia przecięły się w powietrzu, Jo pochyliła się nisko i strzeliła z ziemi, James i Harry machnęli różdżką raz jeszcze i…
- A więc… Jako tymczasowy – cios i blok – Minister Magii… Jo czy bierzesz tego tu Jamesa za swojego męża?!
Rose pisnęła z zachwytu i machnęła niecierpliwie różdżką w stronę swojego przeciwnika, a ten padł jak długi.
- TAK!!! – ryknęła Jo, między gradem zaklęć. James wyszczerzył zęby i spróbował ją pocałować, ale jak spod ziemi wyrósł żołnierz i go zaatakował.
- JAMES! – Harry praktycznie tańczył między dwoma przeciwnikami. – Czy bierzesz Jo za żonę i ślubujesz jej… - urwał, bo stracił dech po podwójnym ataku.
- TAK!!!
- Ogłaszam… was… mężem… I ŻONĄ!!!
            I świat się odwdzięczył. Gdy zniecierpliwiony James pochylił się, by pocałować swoją żonę, nie zwracając już uwagi na huki i zaklęcia, ostatni żołnierze próbowali jeszcze ich zaatakować. Ale wtedy z jaskini wypadli Al i Scarlett, za nimi Jesse, Dakota i cała reszta.
            Gdzieś jeszcze trwała ostatnia walka tej wojny. A Jo i James całowali się po raz pierwszy w ten niepowtarzalny i jedyny sposób, gdy czujesz już, że masz coś na zawsze.

                                                     *
                                                     *
                                                     *
           
            Scorpius znalazł Lucy w połowie jaskini. Ryknął na jej widok ze szczęścia i pociągnął ją za sobą bez słowa, a Lucy była zbyt zmęczona by protestować. Wypadli na polanę przy wąwozie w chwili, w której padali ostatni żołnierze Skandynawii a James całował Jo, odchylając jej głowę prawie do ziemi. Ale Scorpius wyłowił wzrokiem Rose, potem poszukał Ankdala.
           
            Harry kazał całej reszcie zająć się więźniami i rannymi. Kątem oka widział, że Ankdal przesuwa się prawie niezauważalnie w kierunku jednego z leżących żołnierzy, ale pozwolił mu na to. Tak musiało być. Tylko tak może uratować Rose.
            Ankdal pochylił się i wyszarpał różdżkę, Harry miał go na celowniku, Scorpius i Lucy już biegli w jego stronę. Norweg wycelował w Hermionę a Harry odetchnął z ulgą. Machnął różdżką i wyczarował niewidzialną tarczę, Ankdal szarpnął swoją witką i…
- ROSE! – ryknął Harry. – TERAZ!!!

            Rose niczego nie rozumiała. Widziała tylko, że Gustaw Ankdal atakuje jej matkę, Scorpius i wszyscy inni stoją z opuszczonymi różdżkami i dzieje się tu coś bardzo złego.
- Znasz zaklęcie, Rose! – krzyknął Scorpius. – Teraz!!!
            Czy było wyjście?! Pytała się o to przez całe życie. Ale teraz w tej chwili widziała tylko jedno – odwróconą tyłem Hermionę i celującego do niej potwora, który odebrał tysiące żyć.

- Avada kedavra.

            I koniec.

                                                  *
                                                  *
                                                  *

            Różdżka Rose upadła na ziemię. Ktoś coś krzyczał. Wiwatowali, cieszyli się. Ona niczego nie widziała, bo ramiona Scorpiusa otoczyły ją i zamknęły w ciasnym uścisku. Całował ją i przytulał, ale nie mogła się skupić. Ponad jego ramieniem zobaczyła wujka Harry’ego i swoją matkę. Potter ciągnął na swojej różdżce srebrny promień, który biegł od… piersi Ankdala.
- LUCY! – krzyczał. – Daj mi coś co należy do Mary, szybko! Scorpius, puść Rose!
            Co. Tu. Się. Działo?!
            Chyba wszyscy poza nią rozumieli. Hermiona, Scorpius, Lucy i Harry zamknęli ją w jakimś szczelnym kręgu, a potem Harry złapał ją za rękę i srebrny promień dotknął jej.
- Powiedz to! – krzyknął jeszcze, wciskając jej w dłoń kawałek pergaminu. Rose spojrzała na niego i wytrzeszczyła oczy.
- CO?! Ja tego nie rozumiem! – zawołała, bo ciarki przeszły ją po plecach, gdy przeczytała zaklęcie. Brzmiało strasznie.
- SZYBKO!!! – zawołał Harry. Scorpius spojrzał na nią uspokajająco.
            Zerknęła na kartkę i szepnęła coś, co nigdy więcej nie przeszłoby jej przez usta.
            A potem przeszył ją potworny ból i zemdlała.

                                                  *

            Oślepiające światło i jakiś przyjemny, słodki zapach. Rose otworzyła oczy. Była w swoim domu, we własnym pokoju. Czy ona śni? A może już umarła? Błyskawicznie uniosła prawą rękę i pisnęła. Była zdrowa, nie było śladu po truciźnie. A więc jednak śmierć.
- Rose?
            Zerwała się jak oparzona. Skoro umarła to powinna być w piekle, a tutaj jest Scorpius. Czym sobie zasłużyła na prywatny raj?
- Scor? – zapytała bardzo ostrożnie. – Czy ja umarłam?
            Malfoy zarechotał. Wyglądał na zrelaksowanego jak nigdy w życiu. I dopiero zauważyła, że trzymał coś za plecami.
- Nie, głupku.
- A więc co… - nie dokończyła, bo w tym momencie otworzyły się drzwi i weszły trzy osoby. Jej matka, ojciec i wujek Harry. A wszyscy w tak dobrych nastrojach, że Rose była pewna, że Malfoy ściemnia z tym życiem.
- Jak się czujesz? – zapytał szybko Ron. Rose prychnęła.
- Czy ktoś może mi powiedzieć czemu ja żyję i jestem zdrowa?! – ryknęła. Hermiona uśmiechnęła się szeroko.
- Bo na to zasłużyłaś, Rose.
            Hermiona, Ron i Harry podeszli bliżej i usiedli. Tylko Scorpius ciągle się nie ruszał, chowając coś za plecami.
Rose zamilkła na moment przypominając sobie wszystko.
- Ja… zabiłam człowieka – powiedziała bardzo cicho, wpatrując się w swoją pościel.
Hermiona pokręciła głową.
- Raczej uratowałaś mi życie.
- I zniszczyłaś potwora – dodał Harry. – Zabiłaś bestię gorszą nawet od tej, którą uśmierciła Jo.
- Ten srebrny grot… Co to było? – zapytała tylko Rose. Harry, Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
- Rose – zaczął Harry. – Jesteś zdrowa i nie umrzesz ani za rok, ani szczerze mówiąc… nigdy.
Rose milczała bardzo długo i nikt nie przerywał tej ciszy. Ale Red była Krukonką i nie potrzebowała już tłumaczenia. W następnej chwili zerwała się z miejsca z dzikim wrzaskiem.
- Co to znaczy „nigdy”?! Nie! Nie zrobiliście tego!!! To nie był… to nie był… ja nie mam…
- Horkruksa – dokończyła spokojnie Hermiona. – Owszem, córeczko. Masz horkruksa.

            Oczy Rose zaszły łzami. Była wściekła, zraniona, czuła się oszukana… Nie! Czuła się jak potwór!
- Jak mogliście?! To jest złe!!! Ja chcę umrzeć, chcę swoją chorą rękę i chcę umrzeć!!!
Ron nie zwracał uwagi na jej histerię.
- Uspokój się, Rose – powiedział miękko. – Nie było dla ciebie żadnego ratunku.
- Więc trzeba było sobie darować!!! – ryknęła i przeniosła spojrzenie na Scorpiusa. Och, jak go nienawidziła w tej chwili. On tymczasem stał spokojnie, trochę nawet ją olewając. – Jak mogłeś? Voldemort…!
- Voldemort – wtrącił Harry – był zwierzęciem, które zabijało bezdusznie i okrutnie. Chciał nieśmiertelności i stworzył sobie siedem horkruksów. Ty, Rose nigdy tego nie pragnęłaś. Zabiłaś Ankdala, bo chciał odebrać życie komuś ci bliskiemu.
           
            Po twarzy Rose ciekły łzy.
- Nie walczyliście z nim! – łkała. – Mieliście opuszczone różdżki!
Harry pokiwał głową.
- To była twoja jedyna szansa – powtórzył. – Rose… Pamiętasz czym były horkruksy Voldemorta? – Red nie odpowiedziała, wciąż okropnie się trzęsąc. Harry westchnął i mówił dalej. – Kawałek jego duszy żył we mnie przez osiemnaście lat. Przez ten czas byłem w miarę normalnym dzieciakiem. Potrafiłem się śmiać i cóż… kochać. Czy w związku z tym możesz powiedzieć, że horkruks to zło?
- To co innego! – zawyła Rose. Hermiona pokręciła szybko głową.
- Nie, skarbie. Złem jest zabicie niewinnego człowieka. Dlatego horkruksy Voldemorta były czymś okropnym. Ty uratowałaś życie mi i pewnie wielu innym ludziom. Gdybyś tego nie zrobiła Harry zabiłby Ankdala. Twój horkruks jest tylko twoją obroną. Obroną niewinnego, pięknego życia jakie będziesz miała i na jakie zasługujesz. A gdy nadejdzie twój czas, po prostu go zniszczysz.

            Do Rose wciąż niewiele docierało. Nie chciała tego, nie chciała być nieśmiertelna ani mieć na koncie zabójstwa.
- Rose – odezwał się Ron. – Nie mogliśmy pozwolić, żebyś umarła. Jeśli horkruks ratuje życie kogoś takiego jak ty, nie jest przedmiotem czarnomagicznym, ale czymś dobrym. Na pewno to w końcu zrozumiesz.
- Moja dusza… - załkała znowu Red. – Rozerwaliście moją duszę!
- Co ciekawe, nie – powiedział Harry. – Duszę rozrywa akt zła – zabicie niewinnego człowieka, odczuwanie przyjemności, albo i obojętności nad tym aktem. Odpowiedz sobie na pytanie czy tak było w tym przypadku. Czy zabiłaś niewinnego i czy cię to ucieszyło.
- Oczywiście, że nie! – warknęła. Harry kiwnął głową.
- Twoja dusza jest cała, Rose. Śmierć Ankdala, zaklęcie, które wypowiedziałaś i pewien przedmiot przechowują część ciebie. Ale ja uważam, że jest to raczej odbicie… powielenie twojej duszy. Nie może być ona podzielona i mam na to dowód.
Rose uniosła brwi. Harry wstał i podszedł do niej, a potem wyciągnął rękę i otarł jej łzy.
- Nie czułabyś tego, Rose. Nie umiałabyś wciąż się smucić, ani kochać. Pamiętaj, że porównujesz to wszystko do Voldemorta, który był wyjątkiem. Tak samo jak jesteś nim ty. W twoim przypadku czarna magia posłużyła do stworzenia czegoś dobrego. Jestem pewien, że zadziałało to zupełnie inaczej.

            Rose chwyciła się za twarz i pociągnęła za nią mocno. W końcu podniosła spojrzenie na Malfoya.
- Czemu ty się nie odzywasz?! – warknęła. – Wszystko przez ciebie!
Scorpius pokiwał głową z zadowoleniem.
- Miałem dwie opcje – albo nakłonić cię do zabicia tej ludzkiej wszy… albo rzucić imperiusa i zmusić cię, żebyś zabiła mnie i tak stworzyła sobie horkruksa.
Usta Red zadrgały.
- Nienawidzę cię. Jesteś podły i pomylony!
Scorpius wzruszył ramionami a wtedy wzrok Rose powędrował do jego ręki, którą uparcie trzymał za plecami.
- Masz go tam, prawda?! – warknęła. – Masz tam tego… tego… - nie mogła wypowiedzieć tego słowa. – Zniszcz go, słyszysz?! Nie chcę go!!!
Scorpius westchnął.
- Tak myślałem. Wiem, że normalnie nie wzięłabyś go do ręki.
           
            Wyciągnął dłoń zza pleców. Trzymał w niej maleńkiego pluszaka z odgryzionym uchem. Rose poznawała go. Setki razy widziała jak Mary go ślini.
- To dziecięca zabawka – szepnęła Hermiona. – Coś takiego nie może być złe, skarbie.

            Ale Rose jej nie słuchała. Wpatrywała się uparcie w Scorpiusa, bo wyglądał dziwnie. Albo po prostu dawno nie widziała go szczęśliwego…
            Nie dane jej się było nad tym pozastanawiać. Harry, Ron i Hermiona próbowali wsiąknąć w ścianę, bo Scorpius właśnie klękał na prawe kolano. 

- Rose, nie wiem czy wspominałem, ale chciałem ci oddać swoje życie – powiedział twardo, wpatrując się w nią błyszczącymi oczami. – I zrobię to jeśli będzie trzeba. Wiem co czujesz.
- Nie wiesz… - szepnęła szybo Rose, której oczy urosły do rozmiarów monety.
- Postaram się zrozumieć – poprawił się szybko. – Rose, wczoraj zginęli moi najlepsi przyjaciele. Nie przeżyłbym, gdybym musiał nieść cię tak jak Elizabeth… Kocham cię od siedmiu lat, od kiedy na mnie nawrzeszczałaś w Wielkiej Sali. I będę cię kochał, póki nie umrę, a ty zdecydujesz by zniszczyć tego miśka. I dalej też pójdziemy razem. Rose, wyjdź za mnie.

            Ale… Ale… Ale… Biedna Rose. Biedna głowa Rose.
- Oświadczasz mi się tym czymś? – szepnęła przerażona.
- Nie. Dam ci pierścionek, który dostałem od matki. Jest piękny. Ale najpierw weź tego cholernego miśka i zaakceptuj to co się stało.
Rose spojrzała za siebie. Harry szczerzył zęby, Ron unosił kciuki w kierunku Scora a Hermiona wyglądała, jakby miała stan przedzawałowy. Rose odwróciła się znowu do Malfoya.
- Ty mnie wiecznie szantażujesz! – burknęła. Nie uśmiechnął się. Po prostu wpatrywał się w nią z miłością i prośbą.
- Nie, Rose. Proszę cię, żebyś została moją żoną.
            Pokręciła głową, jakby nie wierzyła w to co robi. A potem zrobiła ostatni krok i wzięła od niego pluszaka Mary. Gdzieś w środku była kopia niej. Spojrzała na Scora. Harry miał rację, nie mogła mieć rozdartego serca, rozdartych uczuć, rozdartej duszy. Przecież to wszystko należało do blondyna, który uparcie przed nią klęczał.
- Zrobię strasznie dużo dobrego – zawyrokowała. – Oddam każdą sekundę tego wykradzionego życia – dodała bardziej do siebie niż do nich. – I to z nazwiskiem Malfoy...
Uśmiechnęli się w tej samej chwili.
- Chodź do mnie.
Poszła.