Ginger Golden Girls

28 lutego 2015

Rozdział XLVII

Nie wierzę ci



                Rose zaczęła wracać do swojej postaci. Jej włosy odzyskały czerwony kolor, i była już swojego normalnego wzrostu, więc ubranie Hermiony trochę na niej wisiało.
- Rozumiecie już? – zapytała niecierpliwie. Właśnie skończyła po raz drugi opowiadać czego dowiedziała się od Mary Hervell. Jo machnęła głową w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Pani Hervell jest Strażnikiem Tajemnicy – powtórzyła – Czyli jest gwarantem Zaklęcia Fideliusa?
Rose kiwnęła głową ze znudzeniem.
- Zdeponowano w niej adres jakichś mugolskich urzędów.
- Pewnie siedzibę premiera, albo i pałac królowej! – stwierdził Scorpius – Dla mugoli to ma duże znaczenie.
James kiwnął głową.
- A więc na tym zależy Hurrlingtonowi – powiedział – chce usunąć mugolskie władze.
- Wybuchnie panika – dodał ponuro Al – Mugole będą przerażeni i… posłuszni.
- Nie dojdzie do tego! – stwierdziła pewnie Jo – Mary Hervell jest bezpieczna w zamku!
Cztery pary oczu wbiły w nią powątpiewające spojrzenia.
- Okej – westchnęła – mamy tu jednego do trzech szpiegów, ale póki co przekazali Hurrlingtonowi tylko, że Hervell tu jest. Nic więcej.
- Przekazała – poprawiła ją Rose – Szpiegiem jest któraś z nich.
- Kim jest Leah Leander? – zapytała niecierpliwie Jo, patrząc po wszystkich. Odpowiedział jej James, który położył się na ławce.
- Jest ze mną na roku. Ma bogatych starych, nikogo nie lubi i ma niezłe poczucie humoru. Aha i zabujał się w niej nasz kuzyn.
- CO?! – krzyknęli jednocześnie Rose i Al. James pokiwał głową.
- Louis rzucił dla niej Grace.
Red zakryła sobie usta dłonią, a Albus wytrzeszczył oczy.
- Czyli są razem? – zapytał, świdrując Jamesa wzrokiem – No to trzeba go o nią wypytać!
James wzruszył ramionami.
- Nie nazwałbym tego związkiem. Nawet nie wiem czy ona też go lubi. Po prostu Louisa trafiło między oczy.
- Leander jest ładna – odezwał się nagle Scorpius.
- To może się z nią umówisz? – zapytała słodko Rose. Scor postukał się w czoło.
- Myślisz, że może być niebezpieczna? – zapytała Jo Jamesa. Ten milczał przez chwilę.
- Pewnie jest wiele rzeczy, których nikt nie wie o Leah, ale cokolwiek robiła w tej klasie… nie wierzę, żeby chciała zrobić komuś krzywdę.
- Okej – powiedziała powoli Rose, zaczynając spacerować w miejscu – A co z tymi wywłokami ze Slytherinu?
Scorpius posłał jej takie spojrzenie, że musiała się odwrócić, by na niego nie patrzeć. Jo i Al wymienili spojrzenia.
- Zachowywały się jak seryjne morderczynie – stwierdził Albus – Ale co mnie dziwi najbardziej, one się chyba nie lubią… - Jo pokiwała głową, a Scorpius przewrócił oczami.
- Mało powiedziane. Elizabeth wyeksmitowała Gen z jej własnego pokoju i drą koty od września.
- Więc czemu razem współpracują? – zastanawiała się Jo – Mówiły o tym, że muszą gdzieś się dostać. Pewnie do drugiej części zamku, żeby przejrzeć rzeczy Mary Hervell.
- Ktoś w ogóle sprawdzał czy faktycznie tam poszły? – odezwał się James ze swojej ławki. Scorpius, który miał mapę pokręcił głową.
- Są… są w Slytherinie. Każda w swoim pokoju.
- Siedzimy tu od godziny – powiedziała Rose – Gdziekolwiek były, zdążyły wrócić.
Przez chwilę nikt nic nie mówił, bo każdy pogrążył się w swoich myślach.
- A co ze Scarlett? – zapytała po chwili Red, a Albus natychmiast drgnął – Mówiliście, że Almond powiedziała, że to nie Cambell ją zrzuciła.
Jo kiwnęła głową.
- Ale Cambell była mocno zdenerwowana tym, że jej groziłyśmy. Nawet jeśli jej nie pchnęła, maczała w tym palce.
- Nie wiem czemu polazłyście tam same! – ofuknął je Albus – Teraz ja sobie z nią porozmawiam!
Rose uniosła wysoko brwi.
- Jedyną osobą, z którą trzeba pogadać jest Scarlett. Musi wiedzieć, że coś jej grozi.
- Nic jej nie grozi! – wybuchł Albus – Nikt jej nie tknie!
Jo i Scorpius spojrzeli na siebie i szybko się odwrócili, bo inaczej parsknęliby śmiechem.
- Stary – odezwał się znowu James – Scarlett musi wiedzieć co się dzieje.
Al kiwnął w końcu głową.
- Wiecie kto jeszcze musi być przygotowany? – zapytała Red. Reszta wlepiła w nią pytające spojrzenia.
- Louis – powiedziała Rose – Zadaje się z kimś kto może być szpiegiem Hurrligtona.
Zapadła cisza, która oznaczała zgodę i wszyscy znowu zatopili się w swoich rozmyślaniach. Ale nic ponadto co zostało już powiedziane nie przychodziło im do głowy, i w końcu jedno po drugim opuścili klasę na czwartym piętrze.

                                                                          *

                Astoria Malfoy nigdy nie lubiła zakazów, zwłaszcza, gdy wydawały jej się głupie. Dlatego kolejne prośby profesor McGnagall, by siedziała w swojej części zamku wpuszczała jednym uchem, a wypuszczała drugim. Większość czasu spędzała na łące Hagrida, gdzie opiekowała się zwierzętami żyjącymi w Hogwarcie, albo na ukrywaniu się przed Ianem Warrenem. Nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią zdawał się w ostatnim czasie być wszędzie tam gdzie Astoria. Wpadał na nią na dziedzińcu i koło chatki Hagrida, albo zwyczajnie przychodził do drugiej części zamku. Początkowo Astoria cieszyła się, że może porozmawiać z kimś, kto zdawał się też interesować magicznymi stworzeniami, ale po jakimś czasie doszła do wniosku, że młody profesor okazuje jej zbyt duże zainteresowanie.
                Z tego powodu, pewnego czwartkowego popołudnia wpadła do cieplarni, dokładnie w momencie, gdy wychodziła z niej Hermiona.
- AŁA!
- No, chole…! Eee…
Odzyskały równowagę i spojrzały na siebie zażenowane.
- Przepraszam! – zawołała od razu Astoria – Gapa ze mnie!
- Nie, nie! To ja na panią wpadłam! – mówiła Hermiona, kręcąc głową.
- Jaka „pani”! – oburzyła się Astoria, a potem zerknęła za siebie i zamknęła szybko drzwi – Eee… może usiądziemy? – zapytała, wskazując na dwie odwrócone donice po daktylowcach – W zasadzie to chyba powinnyśmy porozmawiać…
- Zgadzam się! – odparła szybko Hermiona, po czym obrzuciła wzrokiem donice – Od kilku dni przymierzałam się, żeby się z tobą spotkać!
Astoria uśmiechnęła się radośnie, a potem zaczęła czyścić denka donic. Hermiona, uniosła tylko brwi, po czym wyciągnęła różdżkę i jej pomogła.
- Przede wszystkim, chcę ci podziękować – powiedziała, gdy już usiadły na tych nietypowych siedzeniach, co najwyraźniej w ogóle nie przeszkadzało Astorii – To co ty i Draco zrobiliście dla Rose…
- Daj spokój! – zawołała natychmiast Astoria – Rose jest dziewczyną Scorpiusa. W dodatku jest fantastyczna! – dodała, na co Hermiona znowu się zdumiała – Gdybyś widziała jakie dziewczyny podsuwała mu matka Dracona…
Hermiona parsknęła nerwowym śmiechem.
- Eee… To miłe, ale wiesz, Rose… jest dość…
- Jest wspaniała – ucięła Astoria z zachwytem – Właśnie tak wyobrażałam sobie swoją synową!
Hermiona nie mogła wyjść z szoku, ale zdała sobie sprawę z tego, że nie może słuchać z otwartymi ustami pochwał dla swojej córki, więc szybko je zamknęła.
- To bardzo miłe – powiedziała – Za to Scorpius to cudowny młody człowiek! – dodała zupełnie szczerze. Astoria cmoknęła z rozterką.
- Czasem ma głupie pomysły… - mruknęła niezadowolona. Hermiona wbijała już sobie paznokcie w dłoń, żeby nie parsknąć śmiechem. Astoria Malfoy była zupełnie wyjątkową personą.
- W każdym razie – powiedziała szybko Hermiona – To naprawdę miłe, że Rose mogła spędzić u nas święta.
- Przyjemność po naszej stronie – Astoria uśmiechnęła się szeroko – A może… - zamyśliła się – w przerwie wiosennej, odwiedzicie nas całą rodziną?
Hermiona wzięła szybki wdech i mimowolnie spochmurniała.
- To chyba nie będzie możliwe – powiedziała, wpatrując się w wielki bambus, który kołysał się leniwie w cieplarni, choć nie było tu wiatru.
- Coś się stało? – zapytała delikatnie Astoria. Hermiona zrobiła bezradną minę. Z jednej strony siedziała z zupełnie obcą osobą, i nie miała najmniejszej ochoty na zwierzanie się. Z drugiej, ta wiadomość i tak kiedyś się rozejdzie, a rodzice Scorpiusa usłyszą o tym tak czy inaczej.
- Nie wiem czy Ron przyjmie wasze zaproszenie…
Astoria pokiwała głową ze zrozumieniem.
- No tak, wiem, że on i Draco mają… trudną przeszłość.
Hermiona tylko wzniosła oczy do nieba, na co Astoria prawie parsknęła śmiechem.
- Przeszłość! – prychnęła – Dziecinne problemy!
Astoria pokiwała szybko głową.
- Faceci – dodała.
Hermiona westchnęła.
- Jest jeszcze jeden problem, przez który to spotkanie nie byłoby zbyt miłe. Ja i mój mąż… bierzemy rozwód.
Astoria otworzyła usta ze zdumienia i wzięła głęboki wdech. A potem bez zastanowienia wstała i objęła Hermionę, która aż sapnęła ze zdziwienia.
- Tak mi przykro! – mówiła Astoria, klepiąc ją po plecach – Mam nadzieję, że to nie przez sytuację z naszymi dziećmi?
Hermiona odczekała, aż pani Malfoy skończy ją pocieszać, i usiądzie, a potem pozbyła się zdumionego wyrazu twarzy i pokręciła głową.
- Od dawna mieliśmy problemy. Ostatnia sprawa tylko potwierdziła to, co czułam od dawna.
Astoria milczała przez chwilę.
- Wiesz obgadywanie takich rzeczy w cieplarni na przewróconych doniczkach nie jest zbyt pocieszające – stwierdziła filozoficznie. Hermiona nie wiedziała, co jej odpowiedzieć, w  końcu to był pomysł Astorii. Na szczęście ta mówiła dalej – Wpadnij dzisiaj do drugiej części zamku, co? Napijemy się wina, które skonfiskowałam Draconowi, ponarzekamy na twojego męża i zastanowimy się czy znam kogoś fajnego dla ciebie!
Hermiona osłupiała.
- Ja… Tak, chętnie? – powiedziała, zdumiewając samą siebie.
- Jesteśmy umówione!
Hermiona podniosła się z donicy i coś jej się przypomniało.
- Wpadłaś tu jak burza… - powiedziała, marszcząc czoło – Ktoś cię gonił?
- Eee… - Astoria wyglądała jak spłoszony pierwszak – Nie gonił, bardziej… nachodził.
- Kto taki?! – zawołała oburzona. Po tym jak miła była dla niej pani Malfoy, bardzo chciała jej się czymś odwdzięczyć. Astoria wstała ze swojej donicy i skrzywiła się zawstydzona.
- Ian Warren. Ostatnio ciągle mnie odwiedza. I ja go oczywiście lubię! – zapewniła Astoria – Ale Draco… Wiesz, on jest strasznie zazdrosny i…
- Załatwię to – oświadczyła Hermiona.
- Och, nie! – zawołała Astoria – Nie chcę robić nikomu problemów!
- Więc zamierzasz ukrywać się w cieplarniach?
Astoria zrobiła zamyśloną minę, jakby to rozważała, a Hermiona parsknęła śmiechem.
- Wymyślimy coś wieczorem – obiecała jej, kierując się do drzwi, a Astoria cała się rozpromieniła.

                Pożegnały się przy drzwiach wejściowych, i Hermiona skręciła do pokoju nauczycielskiego. Idąc, myślała o Rose. Zawsze miała nadzieję, że gdy znajdzie odpowiedniego chłopca, wyciszy się i ustatkuje. Cóż, właśnie zyskała pewność, że to się nie stanie…

                                                                          *

- I co? – szepnęła Red. James wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia.
- O czym tak szepczecie, plotkary?! – w Wielkiej Sali pojawiła się Jo, a James i Rose prawie spadli ze swoich krzeseł – I czemu siedzisz przy stole Ravenclawu? – zapytała Jamesa – W dodatku nie dosiądziecie się do Ala – dodała, bo właśnie zauważyła Albusa i Scarlett siedzących trochę dalej – Hej, A…!
James w ostatniej chwili zdążył chwycić swoją dziewczynę tak, że udało mu się zakryć dłonią jej usta i posadzić koło siebie.
- Co ty wyprawiasz, Potter?! – zawołała zdumiona. Rose patrzyła na nią z mordem w oczach.
- Carter! – syknęła, kopiąc ją pod stołem – Niszczysz nam plan szpiegowski!
Jo uniosła brwi najwyżej jak mogła.
- Albus miał ostatnio powiedzieć Scarlett, że mu się podoba – wyjaśnił konspiracyjnie James. Jo cała się rozpromieniła.
- To on już wie? – zapytała radośnie. James skinął niecierpliwie głową, wracając do podglądania brata, który niestety siedział tak, że nie widzieli jego twarzy.
- I cooooo?! – zapytała przejęta Jo. Red zmiażdżyła ją spojrzeniem.
- Nie wiemy, bo się napatoczyłaś i prawie wszystko zepsułaś! – warknęła. Jo zrobiła niewinną minę, a potem razem z Rose i Jamesem zaczęła wpatrywać się w Ala i Scarlett, prawie nie oddychając.
- Co wy, debile robicie?! – cała trójka podskoczyła jak poparzona, gdy nad ich głowami zatrzymał się Scorpius.
- Uważaj na słowa, Malfoy – mruknął James, nie odrywając się od swojej czynności.
- Obserwujemy Albusa i Scarlett – wytłumaczyła mu Jo, gdy nachylił się i pocałował Rose.
- Aha – Scor usiadł na samym końcu i dołączył do nich – A robimy to, bo Potter odkrył największą tajemnicę swojego życia, czy któreś z nich jest szpiegiem Hurrlingtona?
- Tak – mruknęła Rose, nie zwracając na niego uwagi i cała czwórka wlepiła w Ala i Scarlett świdrujące spojrzenia.

- Boję się ich – powiedziała Scarlett. Albus zerknął przez ramie na drugi koniec stołu, gdzie wybuchła nagła konsternacja i Jo wsadziła łokieć w nieswoją owsiankę, James zaczął go czyścić, a Rose i Scorpius pogrążyli się nagle w ewidentnie pasjonującej rozmowie.
- Nie zwracaj na nich uwagi – mruknął Al, chociaż miał ochotę walnąć ich klątwą – Zgadzasz się?
Scarlett spojrzała na niego z ironią.
- Na to, że zabierasz mnie nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co?
- Tak.
- Nie.
- Scar…
Blondynka pokręciła głową, jakby odganiała się od czegoś.
- W porządku! Ale jak mnie zabijesz, a mam wrażenie, że o to ci chodzi… to pożałujesz!
Albus wyszczerzył się szeroko.
- Świetnie! Coś jeszcze…
- Już się boję…
- Tamci kretyni – wskazał za siebie palcem, nawet nie odwracając się w stronę swojego brata i reszty – Chcą ci coś powiedzieć.
- Co?! – zdumiała się Scarlett i zrobiła przerażoną minę. Albus spoważniał.
- Chodzi o… twój wypadek.
Scarlett przeraziła się jeszcze bardziej, ale udawała, że jest w porządku.
- Ach, wiedziałam, że na tym ósmym piętrze to była Rose i Jo – próbowała żartować, ale Albusa jakoś to nie bawiło.
- Chcieli się z tobą spotkać – dodał – Wszystko ci wytłumaczą.
- Okej – zgodziła się ze strachem.
- A wieczorem zabieram cię… gdzieś! – dodał jeszcze Albus i spojrzał na nią…. inaczej. Scarlett miała wrażenie, że się czerwieni.
- Poddaję się – wydukała.
- No i świetnie! – zawołał Al, chwycił grzankę, cmoknął ją w czubek głowy i wstał od stołu.
Przed odejściem, spojrzał jeszcze na bandę podglądaczy i, gdy Rose z nerwów przewróciła dzbanek z kawą a reszta rzuciła się, by jej pomóc, pomachał im środkowym palcem, i gdy upewnił się, że go widzą, wyszedł spokojnie z Wielkiej Sali.

                                                                        *

                James nie nadawał się do poważnych rozmów i dobrze o tym wiedział. Dlatego, odkąd ustalili, że ma pogadać z Louisem o Leah miał pustkę w głowie. No, ale kto inny mógł to zrobić? Rose, która właściwie nie potrafiła rozmawiać z innymi ludźmi? Albo Jo, która, gdy tylko zaczynało się z nią rozmawiać o uczuciach zamykała się na cztery spusty?
                Rad, nie rad James skierował się po obiedzie do Wieży Krukonów i zaczął licytować się z kołatką, która chyba uparła się, by go nie wpuszczać, bo zadała najtrudniejsze pytanie na świecie.
- Pewnie się mylę, ale pasuje ci odpowiedź: „twoja stara”?! – darł się James, gdy nie trafił za dziewiętnastym razem.
- Też bym tak strzelał – mruknął rozbawiony głos tuż za nim. James odetchnął z ulgą, bo w jego stronę szedł nie kto inny jak Louis.
- Właśnie cię szukałem!
Louis podał mu rękę.
- Jakie było pytanie? – zapytał. James spojrzał morderczo na kołatkę.
- Nieważne, chodźmy się przejść.
Louis wzruszył ramionami i dołączył do niego.
- Coś się stało? – zapytał, przyglądając mu się z ukosa. James kiwnął powoli głową.
- Chodzi o… Leander.
Louis mocno się zdziwił, ale nic nie powiedział, tylko czekał aż James wyjaśni o co mu chodzi.
- Powiem ci coś, ale nie możesz tego rozpowiadać – oznajmił James, mierzwiąc sobie włosy, co znaczyło, że jest mocno zdenerwowany – W Hogwarcie przebywa szpieg Hurrlingtona. Próbuje wytropić pewną sprawę, która jest mu do czegoś bardzo potrzebna…
- Skąd o tym wiesz? – zainteresował się Louis. James uśmiechnął się z ironią.
- Wrodzona ciekawość. Poza tym moja dziewczyna to zawodowy szpieg.
- Może to ona pracuje dla Hurrlingtona? – zaśmiał się Louis. James udawał, że się zastanawia.
- Nie zdziwiłbym się – burknął, na co Weasley parsknął śmiechem – W każdym razie – podjął James, poważniejąc – odkryliśmy ostatnio coś podejrzanego. Tą samą sprawą, którą interesuje się Hurrlington, interesuje się też… Leah.
Louis zwolnił. James miał wrażenie, że myśli o czymś bardzo intensywnie.
- Jesteś pewien?
James pokiwał powoli głową.
- Inaczej bym ci nie mówił.
Teraz Louis skinął głową.
- Dzięki – powiedział zatrzymując się – sorry, stary ale muszę…
- Jasne – odparł szybko James, patrząc na niego ze zmartwieniem – trzymaj się.
Louis machnął niecierpliwie głową, odwrócił się i odszedł, a James ruszył powoli z powrotem, modląc się w duchu, by Leah Leander okazała się być po prostu tak ciekawska jak Jo.

                                                                        *

                Było po dziesiątej, w zamku panowała senna cisza i tylko w Pokojach Wspólnych tliły się jeszcze ciche rozmowy. W Gryffindorze kilka osób grało w gargulki, a pierwszoroczni piekli pianki w kominku, rozmawiając o czymś niezbyt głośno. Dakota czytała podręcznik Zaklęć z piątej klasy, bo poprzedniego dnia przyśniło jej się, że ten materiał będzie na Owutemach. Prawie podskoczyła w fotelu, gdy usłyszała czyjś głos tuż przy uchu.
- Dobry wieczór, Scott – Jesse stał tuż za nią i wpatrywał się w nią jak zwykle dość bezczelnie.
- Nikogo tu nie ma! – zaśpiewała do siebie Dakota, wracając do lektury. Ku jej zdumieniu Jesse obszedł fotel, stanął nad nią i wyjął jej książkę z dłoni.
- Chodź ze mną.
Dakota przymknęła oczy.
- Atwood, nie interesuje mnie co zniszczyłeś w tym zamku, co ukradłeś, albo kogo zabiłeś. Masz oficjalne pozwolenie na dewastowanie czego zechcesz! – oświadczyła tak sfrustrowana, że prawie zaczęła się trząść.
- Świetnie! – stwierdził Jesse, a potem nachylił się i chwycił ją za rękę, szybkim ruchem stawiając ją na nogi.
- Co ty wyprawiasz?!
- Mogę robić co chcę, prawda? No więc zabieram cię gdzie chcę!
- Po co?! – warknęła – Nie dam ci szlabanu i nie zabiorę punktów, więc…
- Przymknij się, co? – zapytał z nadzieją, ciągnąc ją za sobą.
- Nigdzie z tobą nie idę! – darła się Dakota, zwracając na nich uwagę całego domu. James, który grał z Fabianem w karty w kącie salonu posłał im pytające spojrzenie. Jesse nie zwracał na niego uwagi, ale Dakota zaczęła rozważać poproszenie go o pomoc. Jesse odwrócił się do niej i przystawił usta do jej ucha.
- Idziesz ze mną, albo powiem wszystkim, że się ze mną całowałaś!
Na twarzy Dakoty wykwitły dwie wielkie, czerwone plamy i natychmiast się zapowietrzyła.
- Ty kretynie! Sam mnie pocałowałeś! I nie waż się nikomu mówić! – syknęła szybko. Jesse uniósł brwi.
- A więc idziesz ze mną?
Dakota zagryzła wargi, wyrwała mu swoją rękę, a potem wyminęła go i ruszyła portretu Grubej Damy.

- Jest po dziesiątej! Nie mamy prawa tu być! – szeptała rozzłoszczona, gdy szli korytarzem. Jesse włożył ręce do kieszeni i przyglądał jej się z uwielbieniem.
- Dokładnie! Łamiesz regulamin, Scott. Tego ci trzeba!
Dakota przystanęła.
- TO jest twój plan?! Nie możesz mnie denerwować swoim łamaniem prawa, więc każesz to robić mi?!
Jesse pokręcił głową ze znudzeniem.
- Kiedy przestaniesz sobie wmawiać, że chcę ci zrobić coś złego? Jedyne o co mi chodzi to, żebyś się rozluźniła.
- Jestem wyluzowana. – wycedziła przez zaciśnięte zęby, cała się trzęsąc.
- Och tak – mruknął rozbawiony – jesteś wyluzowana jak grudka kleju.
I ruszył przed siebie, łapiąc ją za rękę. Dakota nie ruszała się z miejsca.
- Atwood, błagam cię, daj mi spokój!
Jesse znowu się zatrzymał.
- W porządku! – powiedział – Pod jednym warunkiem – Dakota uniosła brwi z nadzieją – Przejdziesz się ze mną po tym cholernym zamku. Złamiesz kilka punktów regulaminu i jeśli powiesz mi… szczerze… że ci się nie podobało już nigdy się do ciebie nie zbliżę!
Dakota ważyła jego propozycję.
- Obiecujesz?
Odpowiedziało jej wściekłe spojrzenie.
- Zgoda!
- Aby przypieczętować umowę, musisz mnie pocałować…
- Ruszaj się, kretynie! – warknęła wyrywając swoją rękę i wyprzedzając go. Jesse powlókł się za nią.

                To była najdziwniejsza przechadzka w jej życiu. Przez całą drogę czuła gorącą kulę przerażenia w gardle. Aż bała się pomyśleć, co by było, gdyby ktoś ich przyłapał… Ich! Ją! Prefekt Naczelną, która w życiu nie straciła ani jednego punktu!
                Jesse zaprowadził ją na Wieżę Astronomiczną, tajnym przejściem, w którym musieli trzy razy chować się do wnęk w ścianie, bo przechodzili tamtędy aurorzy. Potem pobiegli do kuchni i wykradli z niej dwie butelki piwa kremowego, a Atwood uparł się, by wypili je w…
- Nie.
- Taka była umowa.
- Chyba cię porąbało, jeśli sądzisz, że włamię się do gabinetu któregoś profesora! – darła się Dakota, zapominając, że muszą być cicho. Jesse pstryknął ją w nos.
- Oczywiście, że się włamiesz. W rzeczywistości jesteś spragnioną wolności dziewczynką.
Nie miała pojęcia jak ma zareagować, więc po prostu odwróciła się na pięcie i ruszyła do Gryffindoru.
- Komu najpierw powiedzieć, że całujemy się przy każdej okazji i, że widziałem cię nago? – zapytał niefrasobliwie Jesse. Dakota zatrzymała się natychmiast.
- Nie widziałeś mnie nago! – warknęła siniejąc ze złości. Jesse zrobił zdumioną minę.
- Więc skąd mam twój nagi portret?
Bezsilny okrzyk wydarł się z jej gardła, gdy minęła go z furią i prawie biegiem ruszyła na drugie piętro.
- Profesora Longbottoma nie ma w zamku! – syknęła i ruszyła tak szybko, że ledwie ją dogonił.

- Twoje zdrowie, Scott! – Jesse leżał rozwalony na kanapie Neville’a, a Dakota piła swoje piwo tak szybko, że prawie się nim zachłysnęła.
- Nie możesz usiąść? – zapytał rozluźniony Jesse.
- Nie możesz zostać pożarty przez kałamarnicę? – zapytała Dakota spod drzwi, w których spodziewała się w każdej chwili zobaczyć samą McGonagall. Jesse zarechotał.
- Kto by cię wtedy doprowadzał do szewskiej pasji, kotku?
Nie zniżyła się do odpowiedzi.
- Wypiłam! – zawołała chwilę później, machając pustą butelką. Jesse zmierzył ją spojrzeniem, pokręcił głową, ale wstał z sofy.
- Wygrałaś, wracamy… - i otworzył jej szarmancko drzwi.
                Przez całą drogę powrotną nie odezwali się do siebie ani słowem, ale gdy znaleźli się przed portretem Grubej Damy, Jesse nagle chwycił ją w pasie i jednym ruchem przycisnął do ściany.
- Ściemniasz, Scott – oznajmił z ustami na jej nosie.
- O czym ty bredzisz? – prychnęła.
- Podobało ci się!
Dakota zaśmiała się złośliwie.
- Och tak, lepsza mogłaby być tylko wycieczka na cmentarz z grabarzem!
Jesse nie dał zbić się z tropu.
- Mów co chcesz, widziałem twoją minę na Wieży Astronomicznej.
- Masz różne zwidy, Atwood, tak się dzieje jak się pali za dużo skrzeloziela…
Jesse uśmiechnął się szeroko tuż przed jej nosem. Ale nic już nie powiedział, a tylko pochylił się niżej i musnął, prawie niewyczuwalnie jej usta. A potem puścił ją i odsunął się.
- Wygrałaś, Scott – powiedział poddając się – Obiecałem, że jeśli ci się nie spodoba, dam ci spokój. Od dzisiaj nawet na ciebie nie spojrzę.
I jakby chciał to od razu udowodnić, odwrócił od niej wzrok, podał hasło Grubej Damie i wszedł do środka.
                Dakota osunęła się po ścianie i usiadła na zimnej posadzce. Jak ona go nie znosiła!!! Nie mogła uwierzyć, że zmusił ją by złamała regulamin! Było po jedenastej, a ona przebywała poza swoją wieżą! Dobrze, że da jej w końcu święty spokój. Przynajmniej nie będzie z nim więcej biegać po zamku nocą. To było głupie, nieodpowiedzialne i tak cholernie podniecające!
                CO?! Dakota ukryła twarz w dłoniach i szybko pokręciła głową. Co jej odbiło?! Czemu przyszło jej to do głowy?!
Ale nie mogła przecież okłamywać samej siebie… To była najbardziej szalona rzecz jaką w życiu zrobiła. I nie chciała nawet myśleć, że więcej się nie powtórzy…
                              
                                                                      *

                Louis walczył ze sobą przez cały dzień. Stwierdził, że prześpi się z tym co powiedział mu James, ale choć było już późno, wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Wstał i ubrał bluzę, a potem wyszedł z dormitorium.
                Wiedział, że nie dostanie się do Wieży Gryffindoru i nawet nie zamierzał próbować. Po prostu nie mógł wysiedzieć w jednym miejscu. Zszedł do Sali Wejściowej i wyjął różdżkę, rozglądając się uważnie. Wobec tego, co powiedział mu dzisiaj James, wcale nie pocieszył go fakt, że bez problemu wydostał się na zewnątrz.
                Owiał go zimny wiatr, więc zaciągnął kaptur i ruszył przed siebie. Nie chodziło nawet o to, czego dowiedział się James. Od dawna czuł, że to co ukrywa Leah to nie drobnostka. I te jej ciągłe łażenie po zmroku. O ironio! Louis prawie zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył dobrze znany cień zmierzający w jego stronę. A może to jego pobudzona wyobraźnia podsuwała mu takie obrazy?
                Ale nie… chwilę później był już pewny, że wzrok go nie myli. Ze strony Zakazanego Lasu zmierzała w jego stronę Leander.
- Chyba kpisz! – zawołał wściekle. Leah spojrzała w jego stronę i skierowała się do niego.
- Błagam, Weasley – mruknęła wyraźnie sfrustrowana – błagam, nie zdawaj mi żadnego pytania, na które ci nie odpowiem.
Ale po raz pierwszy odkąd się poznali, Louis nie widział w niej pięknej, zagubionej dziewczyny, ale dorosłą kobietę, która podejmuje w życiu własne decyzje.
- Nie możesz mnie o to prosić – powiedział oschle – Powiedz gdzie byłaś.
- Wiesz, że nie mogę! – zawołała wściekle, stojąc dokładnie naprzeciw niego.
- Bo co? – warknął Louis – Masz problemy z rodzicami… Może z kimś jeszcze? Kojarzysz nazwisko sir Hurrlingtona?
Leah przymknęła na moment oczy, a potem wzięła głęboki oddech.
- Chcesz poznać odpowiedź na to pytanie? – zapytała bardzo powoli, ciężkim głosem. Louis przestąpił z nogi na nogę, czując, że za chwilę po prostu wybuchnie.
- Co robiłaś w Zakazanym Lesie?
Leah patrzyła na niego poważnie.
- Moi rodzice są po jego stronie. Cała moja rodzina stoi za Hurrlingtonem.
Louis bardzo powoli trawił tę informację.
- Co robiłaś w Lesie?
- Spotkałam się z ojcem. Robię to od dawna.
- Po co?
- Jeśli ci powiem, zginiesz.
Louis zaśmiał się szyderczo.
- Przestań mi grozić, Leander!
Leah pokręciła szybko głową.
- Nie grożę ci, Lou. Mówię prawdę, jeśli mój ojciec dowie się, że wiesz czemu tu przybywa, zabije cię.
Louis wpatrywał się w nią bardzo długo.

- Szpiegujesz kogoś dla Hurrlingtona? – zapytał w końcu. Leah nawet na moment nie spuściła wzroku. Patrząc mu prosto w oczy, powoli pokręciła głową.
- Nie.
- Nie wierzę ci.
Leah przymknęła na moment powieki, a gdy je otworzyła już go nie było.

                                                                         *

                Scarlett trzęsła się ze strachu. Gdyby nie to, że Al szedł tuż koło niej, pewnie dostałaby zawału. Dochodziła północ, a oni wędrowali sobie w najlepsze do lochów.
- Al, ja się boję… - powiedziała Scarlett, gdy ogarnął ich chłód i znaleźli się w nieprzeniknionych ciemnościach. Albus nic nie odpowiedział, tylko wziął ją za rękę i wyjął różdżkę, którą zaczął oświetlać drogę.
                Na szczęście, nim Scarlett dostała zawału, gdy znaleźli się w lochach, skręcił do pierwszej klasy, którą mijali.
- Klasa Eliksirów? – zdumiała się, gdy Al pchnął drzwi i zamknął je za nimi. Ale Potter znowu jej nie odpowiedział, tylko zaczął machać różdżką, zapalając pochodnie.
                Scarlett wpatrywała się w niego z rządzą mordu. Gdy ciągle nie zwracał na nią uwagi, prychnęła wściekle i podeszła do niego tak blisko, że musiał się nią zainteresować.
- Co my tu robimy?! – wrzasnęła głośno. Albus spojrzał na nią i włożył różdżkę do kieszeni.
- Tu się poznaliśmy.
Oczy Scarlett rozszerzyły się gwałtownie.
- Co?!
- Sześć lat temu zamieniliśmy tu ze sobą pierwsze słowa. Rose tak mnie denerwowała, że szukałem wolnego miejsca i usiadłem koło ciebie. Powiedziałaś, że masz grypę i, że nie radzisz mi siadać koło siebie.
- Al… - bąknęła – Pamiętasz to?
- Powiedziałem, że zaryzykuję – kontynuował Albus – Dwa dni później miałem trzydzieści dziewięć stopni gorączki i drgawki.
Oczy Scarlett zaszkliły się i zaczęła szybciej oddychać.
- Co my tu robimy?
Albus zbliżył się jeszcze trochę i objął ją delikatnie.
- Wiszę ci sześć lat – powiedział z lekko zażenowanym uśmiechem – Postanowiłem je odrobić od samego początku.
Scarlett nie wiedziała co powiedzieć.
- Al… A co z… z Jo?
Albus wzruszył ramionami.
- Nic. Był taki dzień, kiedy jej widok niczego we mnie nie wywołał. I nie miało to nic wspólnego z tym, że zaczęła się spotykać z Jamesem – wtrącił z powagą – a bardzo dużo z tym, że ty powiedziałaś mi… to co mi powiedziałaś.
Scarlett znowu się zawstydziła i spuściła wzrok.
- Wszystko się wtedy zmieniło – mówił dalej.
- No tak – mruknęła Scarlett – odkryłeś pokłady dziewczyn w zamku…
Albus spojrzał na nią przepraszająco.
- Wybaczysz mi kiedyś? – zapytał, łapiąc ją za podbródek – Wybaczysz mi, że byłem kretynem przez sześć lat?
Scarlett zerknęła na niego z ukosa.
- To zależy co jest teraz.
Albus zaśmiał się wesoło.
- Teraz chcę z tobą być. Bądź ze mną, Scarlett…
Patrzyła na niego, jakby bała się tego co mówił. Jakby bała się własnych marzeń.
- To wszystko brzmi naprawdę nieźle – powiedziała – ale…
- Masz rację – przerwał jej – Nie ma sensu gadać.

                Jak smakuje ktoś kogo od wielu lat pragniesz, powie ci tylko ten, kto był na tyle cierpliwy, by na niego poczekać. Albus pochylił się i położył jej ręce w talii, delikatnie przesuwając palcem po kawałku skóry, który odsłaniała jej bluzka. Przyłożył twarz do jej twarzy i ucałował jej usta. Serce waliło mu jak młot, nogi miał jak z waty, ale nie wyobrażał sobie, by mógł się od niej oderwać.
                Gdy rozchyliła usta, miał wrażenie, że w jego krwi płynie lawa. Przyciągnął ją bliżej i pocałował mocniej. Jego ręce zabłądziły na jej plecach a Scarlett jęknęła cicho. Al oderwał się na moment, żeby na nią spojrzeć. Śmiała się.
- Okej, masz gadane – powiedziała, obejmując go nieśmiało. Albus pocałował ją w policzek i nie odrywał już od niej ust.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? – śmiała się wciąż Scarlett.
                Albus mruknął potakująco, a potem zaznaczył długi ślad od jej ucha do roześmianych ust.





               


25 lutego 2015

Konkurs!

Hello, rozdziału nie ma, jest konkurs! :P

Wymysły mojej chorej głowy (czyt. GGG) zgromadziły około 700 komentarzy (Wy tego nie widzicie, ale ja tak :P). Postanowiłam urządzić małą zabawę. Osoba, która wstrzeli się w 777 komentarz, będzie mogła zadać dowolne pytanie i otrzyma odpowiedź na maila (jeśli przysięgnie uroczyście, że nie zdradzi reszcie) :P
Ja obiecuję, że odpowiem nawet na najbardziej odjechane pytanie.
Reguły są proste, piszecie co chcecie, a ja potem ogłaszam kto napisał 777 komentarz.

Przemyślcie dobrze pytania, które chcecie zadać, bo możecie pozbawić się radości z niespodzianki. Ale oczywiście odpowiem na wszystko, czyli kto zginie, kto z  kim nie będzie i czemu tak a nie inaczej :P Jedynym niedozwolonym pytaniem jest "co się wydarzy w 3 części", i tym podobne, bo musiałabym napisać esej na 5 stron :P

Ach, no i kiedyś musiał nastąpić ten moment - przypominam, że 3 część prawdopodobnie będzie zamknięta. W końcu 3/4 z Was nigdy nie skomentowało żadnego posta, a moje prośby odbijają się grochem od ścianę. I nie zamierzam tego KOMENTOWAĆ :P


Powodzenia w konkursie, tym 10 osobom, które piszą coś od czasu do czasu i pozdrawiam pozostałe 40!
! :)

21 lutego 2015

Rozdział XLVI

Feriowo, to i mam czas na pisanie :P Ale za to następny pewnie w marcu!



Pocałuję cię!

 


                W klasie na czwartym piętrze panowała głucha cisza.
- Niech to szlag… - mruknęła Jo sama do siebie. Rose kręciła głową.
- Nie wierzę jej.
- Której? – burknął Albus. Red wzruszyła ramionami.
- Żadnej.
James wpatrywał się w śnieg za oknem. W końcu odwrócił się do reszty i powiedział:
- Miała być jedna!
Scorpius zaśmiał się ponuro.
- Och, jest – powiedział złowróżbnie – W tej szkole jest dokładnie jeden szpieg. Tylko my mamy trzy tropy…

                                                                         *
               
   Dwa dni wcześniej.                                                                        

                James wszedł do Pokoju Wspólnego i rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Koło kominka zobaczył Fabiana i dziewczyny ze swojej klasy i ruszył w ich stronę, ale w połowie drogi zatrzymał się i otworzył usta ze zdumienia. Po środku salonu, na sofie spała w najlepsze Jo. Jedna ręka zwisała jej z sofy, a druga była mocno zaciśnięta wokół wyświechtanego kawałka pergaminu, w którym James rozpoznał Mapę Huncwotów. Uniósł brwi z rozbawieniem.
- James! – usłyszał za sobą i odwrócił się do Patricii.
- Cześć, Pat! – odpowiedział i znowu spojrzał na Jo. Wyglądała tak rozkosznie, że nie mógł przestać się uśmiechać.
- Całe wieki nie gadaliśmy! – powiedziała Patricia, robiąc krok do przodu, tak, że zasłoniła mu Jo – Może się dosiądziesz? – zapytała Gryfonka i wskazała na stół, przy którym siedzieli koledzy i koleżanki Jamesa.
- Nie mogę – odparł tylko – Muszę się zająć swoją śpiącą królewną…
Patricia poszła za jego wzrokiem, ale nie wyglądała na zadowoloną.
- Ach, zapomniałam, że się przyjaźnicie! – zaśpiewała niefrasobliwie. James rzucił jej szybkie spojrzenie.
- Ja i Jo jesteśmy razem – poprawił ją. Patricia uśmiechnęła się szeroko.
- To fantastycznie! – oznajmiła. James kiwnął głową, a potem nie zwracając już na nią uwagi minął ją i podszedł do Jo.
                Był pewien, że obudzi się, gdy jej dotknie, ale położył rękę na jej twarzy, a Jo spała dalej. Musiała być wykończona – w Pokoju Wspólnym było tylko trochę ciszej niż w ulu. James zerknął jeszcze na mapę i pokręcił głową. Ostatnio Jo miała nową obsesję i dniami i nocami śledziła korytarz na trzecim piętrze, gdzie było tajne przejście.
                James westchnął i pochylił się, a potem wsunął pod nią ręce. Ułożył ją sobie i podniósł, po czym skierował się w stronę schodów do dormitorium dziewcząt, rozglądając się uważnie. W końcu zobaczył kogoś znajomego.
- Hej, Jesse!
Atwood siedział przy kominku i polerował swoją miotłę.
- Nie mam jak użyć różdżki… - powiedział mu James, wskazując znacząco na schody. Jesse zaśmiał się i wstał, ale ku zdumieniu Jamesa zerknął szybko w prawo i skulił się za nim. James poszedł za jego wzrokiem i zobaczył Dakotę, rozmawiającą z koleżankami.
- Stary – powiedział ze śmiechem, poprawiając sobie Jo na rękach – od kiedy boisz się Pani Prefekt?!
Jesse zrobił naburmuszoną minę.
- Szybko! – syknął tylko i trzepnął różdżką, a schody pokryły się pomarańczową poświatą i James wskoczył na nie, i po chwili już ich nie było.
Jesse zerknął szybko na Dakotę, a potem ostrożnie wrócił na swoje miejsce.

                James ułożył Jo na jej łóżku i sięgnął po Mapę Huncwotów.
- Hej! – Jo zerwała się tak szybko, że prawie spadł z jej łóżka.
 - James? – zapytała robiąc wielkie oczy. Usiadł znowu i pokręcił głową ze zdumienia.
- Przeniosłem cię z Pokoju Wspólnego i ani drgnęłaś. Ale wystarczyło dotknąć mapy i jesteś na równych nogach…
Jo słuchała go zdumiona.
- Zasnęłam w salonie?
James kiwnął głową, a Jo znowu opadła na poduszki.
- Która godzina?
- Dochodzi ósma.
Jo pokiwała głową, a potem położyła rękę na jego ramieniu i pociągnęła go do siebie. James ułożył się blisko niej, obejmując ją w pasie.
- Chcesz iść spać? – zapytał, a Jo kiwnęła głową.
- Z tobą.
James poczuł przyjemne łaskotanie w żołądku.
- No to chodź do pustego dormitorium… – powiedział z ustami na jej ustach. Jo zaczerwieniła się gwałtownie.
- Eee….
James zaśmiał się głośno.
- Dlatego musisz uważać, co mówisz, Carter! – powiedział udając poważny ton, a potem ułożył się na wznak i zagarnął Jo tak, żeby mogła położyć się na jego klatce.
- Jesteś strasznie pewny siebie, Potter – burknęła po chwili. James znowu parsknął śmiechem.
- Nie bez powodu, maleńka – oznajmił z zawiadackim uśmiechem.

                                                                              *

                 Hermiona weszła do klasy Transmutacji niepewnym krokiem. Nie miała pojęcia czego spodziewać się po Malfoy’u. Może na nią nawrzeszczy? Tak, na pewno nie będzie miło, skoro zgodził się urządzić spotkanie z Rose i Scorpiusem w jej klasie, a nie w lochach. To była pułapka…
                Zamknęła drzwi i skierowała w stronę katedry. Ledwie zajęła miejsce, gdy usłyszała skrzypienie klamki i Draco Malfoy wkroczył do środka.
- Granger – rzucił niedbale, zamiatając połami szaty, gdy szedł w jej stronę.
- Malfoy – skinęła mu głową, gotowa na odparcie ataku.
- Scor i Rose będą za chwilę – oświadczył zatrzymując się przed katedrą – musimy ustalić kilka rzeczy.
- Tak. Też tak myślę. Chciałabym ci podziękować – wypaliła szybko, wiedząc, że sama się podkłada – Tobie i Astorii. Mam nadzieję, że uda mi się z nią niedługo porozmawiać osobiście… W każdym razie – powiedziała biorąc głęboki oddech – jestem wam bardzo wdzięczna za to, że Rose mogła spędzić u was święta.
Draco przyglądał jej się przez chwilę z uniesionymi brwiami, a potem skinął głową.
- Widziałem ich razem, Granger – poinformował ją – To raczej długoterminowe… zjawisko.
Hermiona przygryzła wargi, żeby się nie roześmiać.
- Eee… No tak, też to wywnioskowałam.
- W takim razie należy ustalić plan! – oznajmił Dracon, zaczynając maszerować w koło katedry, tak że Hermiona musiała wyciągać szyję do koła, żeby go widzieć.
- Jaki plan? – zapytała zdezorientowana.
- Twój mąż wyrzekł się córki!
- Nie wyrzekł – powiedziała przybita – Nie wyrzekł, tylko… zirytował.
- A skoro się jej wyrzekł, to normalne, że następne święta Rose również spędzi u nas.
- CO?! – Hermiona zerwała się z miejsca – Ronowi odbiło, przyznaję, ale Rose ma gdzie mieszkać!
Draco uniósł brwi.
- W wakacje może cię odwiedzić – oświadczył takim tonem, jakby szedł na spore ustępstwo. Hermiona zacisnęła zęby.
- Rose wróci do domu na święta i w wakacje. Nie ma potrzeby byś się o nią martwił!
Dracon zrobił powątpiewającą minę, ale w tym momencie oboje musieli przerwać, bo drzwi klasy otworzyły się i weszli Rose i Scorpius. Oboje wyglądali na mocno zażenowanych.
- Panie Malfoy – przywitała się Rose.
- Pani Weasley – Scorpius skinął głową.
- Rose – Draco uśmiechnął się serdecznie, sprawiając, że Hermiona omal nie upadła.
- Scorpius – powiedziała uprzejmie.
A potem wszyscy czworo znieruchomieli, patrząc po sobie z niepewnością.
- Eee… - odezwała się w końcu Hermiona – To może omówimy etap prac konkursowych…
- Z najwyższą przyjemnością… - mruknął Scorpius, na co Rose parsknęła śmiechem i atmosfera trochę się rozluźniła.

                Dwie godziny później Red i Scor wracali przez zamek trzymając się za ręce. Rose nie mogła przestać się śmiać.
- Nie wierzę… - mówił Scorpius – Przestali na siebie warczeć!
- Aha! – ucieszyła się Red, a Scor pokręcił głową.
- Koniec świata.
- Moja mam chyba cię lubi – powiedziała nagle Rose, nie kryjąc zdumienia. Scorpius zmiażdżył ją wzrokiem.
- Bo jestem cudowny – oznajmił. Rose parsknęła śmiechem.
- Jesteś – powiedziała wesoło. Scor zatrzymał się, i ona zrobiła to samo.
- I jaki jeszcze? – zapytał patrząc na nią tak, że zrobiło jej się gorąco.
- Zapomnij! – zaśmiała się – Już i tak masz o sobie zbyt wygórowane mniemanie!
Scorpius nie dawał za wygraną. Rozejrzał się po korytarzu, i gdy stwierdził, że są sami, pochylił się i niespodziewanie złapał Rose w tali i uniósł, tak że musiała spleść nogi za jego plecami, żeby nie upaść, piszcząc przy tym ze strachu i rozbawienia.
- Masz pięć minut, żeby wymienić wszystko za czym szalejesz! – powiedział udając groźny ton. Rose pokręciła głową, śmiejąc się do rozpuku.
- Puść mnie!
Nie posłuchał jej, ale ruszył w stronę ściany.
- Okej, okej! A więc ciasto czekoladowe, lody mięto… Scor? – zatrzymał się przy ścianie, tak że Red nie miała żadnego pola manewru i patrzył na nią wyczekująco – Niech ci będzie! – zawołała – Najbardziej na świecie szaleję za tobą! Może być?
Scorpius wzruszył ramionami. Rose nie przestawała się śmiać.
- Za tym, że zawsze mnie doganiasz – powiedziała poważniej – Że czasem zachowujesz się jak pieprzony rycerz… że dbasz o przyjaciół i, że miałeś gdzieś co powiedzą nasi rodzice.
Bez żadnego ostrzeżenia Scorpius puścił Rose, tak że w ostatnim momencie zdołała wyprostować nogi i wylądować na nich, zamiast na tyłku. A potem ku jej zdumieniu, odwrócił się nonszalancko i zaczął iść przed siebie.
- Dzięki, mała! – zawołał przez ramię, sprawiając, że otworzyła szeroko usta nie ruszając się z miejsca.
                Ale wtedy Scorpius odwrócił się i szybko wrócił do niej, znowu przyciskając ją do ściany. Jego ręce znalazły się na jej biodrach, a jego klatka unosiła w rytm jej oddechu, ale nie tym była teraz zainteresowana. Pocałował ją, jak robił to od roku. Bez pytania, z takim pożądaniem, że cichy jęk wyrwał się z obydwu gardeł i zaczęło huczeć im w uszach od przypływu adrenaliny. Rose splotła ręce za jego plecami i śmiała się, całując go, bo tak właśnie jej zdaniem smakowało szczęście.

                                                                              *

                Jo chichotała pod nosem.
- Całują się – oznajmiła, zamykając drzwi klasy na czwartym piętrze. Albus i James natychmiast się najeżyli.
- Ten Malfoy za dużo sobie pozwala – oznajmił James, a Albus pokiwał szybko głową.
- Och, zamknij się – mruknęła Jo – Jesteście zazdrośni.
Al posłał jej pełne wyższości spojrzenie.
Drzwi do klasy otworzyły się w końcu i weszli Rose i Scorpius.
- Carter, myślałem, że twój chłopak sobie z tobą radzi – oświadczył na wejściu Scor, posyłając Jamesowi rozbawione spojrzenie – Ale skoro musisz podglądać innych, to może mogę coś zaproponować? – i puścił jej oczko. James i Rose wpatrywali się w niego z żądzą mordu.
- Ha ha – skwitowała Jo i nim James zdążył się odezwać, dodała – Do roboty! – wskazała na ławkę, gdzie leżały zapisane pergaminy i Mapa Huncwotów.
- Co robimy? – zapytała znudzona Red.
- Myślałem, że polujemy na Hervellów – stwierdził Al, a potem przyjrzał się Jo – ale kto ją tam wie.
- Polujemy na Hervellów – odpowiedział mu James, a Jo kiwnęła głową.
- Jest tylko jeden sposób, żeby z nimi porozmawiać – oznajmiła siadając na ławce – Trzeba ich wywabić z drugiej części zamku.
- Jak? – zapytał Scorpius.
- Dywersją. Trzeba zrobić takie zamieszanie u nich, żeby musieli wyjść do nas, skoro przejście nas nie wpuści…
Rose pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Wystarczy kilka zabawek od wujka Georga – oświadczyła – Na przykład łajnobomby. Dużo łajnobomb…
Albus patrzył na nią, zastanawiając się nad tym pomysłem.
- Jak je tam wrzucimy?
- Przez okno! – włączył się James – Podlecę na miotle i wrzucę tam ze dwa tuziny. Będzie taki smród, że będą musieli wyjść na nasz korytarz!
Scorpius pokiwał głową, ale Jo zagryzła wargi.
- Zobaczą cię – mruknęła niepewnie.
- Rzucę kameleona… – odparł, a Jo wyglądała na bardziej przekonaną.
- Świetnie! – klasnęła w ręce Rose – Co potem? Jak poznamy którzy to Mary i jej mąż?
Ku jej zdumieniu Jo spojrzała na nią błagalnie.
- Jest pewien sposób…
Rose natychmiast zrobiła podejrzliwą minę.
- Czy ten pomysł kończy się moją bolesną śmiercią?
Jo zrobiła myślącą minę.
- Nie.
- Wchodzę w to!
James, Albus i Scorpius patrzyli po sobie z minami: „nie znamy tych wariatek”…
- Ci ludzie rozmawiają tylko z nauczycielami – podjęła szybko Jo – A to oznacza, że musimy poudawać jakiegoś.
Rose już rozumiała.
- Mam ukraść włos mojej mamie? – zapytała przerażona. Jo skinęła głową.
- A ty trochę eliksiru wielosokowego ojcu – dodała do Scorpiusa.
- To nie będzie trudne – stwierdził po chwili.
Na moment zapadła cisza, bo wszyscy zastanawiali się nad całym planem.
- Jest do kitu – stwierdził w końcu Al. Jo pokiwała głową.
- No to roboty! – zawołał Scorpius.

                                                                         *

                   Od czasu niezręcznej rozmowy w pociągu, Scarlett i Al udawali, że nic się nie stało. Irytujący Ślizgon przestał się koło niej kręcić, i wszystko wróciło do normy. No, może prawie wszystko. Ku zdumieniu Albusa nerwowy potwór nie zniknął, ale rozgościł się na dobre, i podsuwał mu dziwne pomysły za każdym razem, gdy spędzał czas ze Scarlett. Albus nauczył się go ignorować, i wychodziło mu całkiem dobrze do czasu pewnego obiadu.
                      Wchodzili razem do Wielkiej Sali, i Al tak się na nią zapatrzył, że nie zauważył Edwardsona, zmierzającego prosto w ich stronę.
- Cześć! – Scarlett zatrzymała się i Albus prawie w nią wpadł. Gdy zobaczył, kto do nich podszedł natychmiast się zjeżył.
- Cześć, Marc! – przywitała się Scarlett, a Ślizgon zmierzył Albusa wzrokiem. Potwór zapragnął zarzucić ją sobie na ramię i wynieść z Wielkiej Sali.
                       Scarlett spojrzała na Albusa z ukosa. Edwardson też łypał na niego nieprzyjemnie, więc ignorując potwora, który krzyczał, że ma się stąd nie ruszać, posłał jej niezadowolone spojrzenie i odszedł do stołu.
                       Pięć minut później pojawiła się Scarlett. Wyglądała normalnie, no może była delikatnie zaczerwieniona.
- Co tam? – zapytał, siląc się na lekki ton.
- Podaj mi pieczeń.
Albus zagryzł zęby i sięgnął po półmisek.
- Powiesz mi czego chciał?
Scarlett wyglądała na trochę zdenerwowaną.
- Chciał… chciał się umówić! – powiedziała szybko, i odwróciła się od niego.
                         Albus wziął głęboki oddech. To już nie był potwór, to on sam czuł, jakby miał za chwilę eksplodować. Poczuł ostre ukłucie, jakby ktoś wsadził mu szpilkę prosto w serce, a potem straszne obrazy Scarlett i Edwardsona pojawiły się w jego głowie.
- Co mu odpowiedziałaś? – zapytał Al, a jego głos dolatywał do niego jakby z oddali. Scarlett jadła swoją pieczeń tak szybko, jakby chciała natychmiast stąd uciec.
- Powiedziałam, że pójdę z nim do Hogsmeade! – wypaliła szybko. Albus bardzo powoli kiwnął głową.
- Podoba ci się? – zapytał lodowatym tonem.
                         Widelec Scarlett wylądował na stole z cichym plaśnięciem. Spojrzała na niego zdenerwowana.
- Nie wiem! – powiedziała teraz już cała się trzęsąc – Nie wiem, ale to chyba wydaje się bardziej realne, prawda? – zapytała z bólem. Al spojrzał na nią ze strachem, a ona kontynuowała – Ty się tylko o mnie martwisz! A nic mnie aktualnie nie boli, więc chyba mogę spotkać się z kimś kto mnie lubi?!
Albus otworzył usta, ale Scarlett wcale nie czekała na odpowiedź. Była zraniona i zmęczona i chyba pogodzona z losem. Wstała od stołu i odmaszerowała prędko z Wielkiej Sali.
Albus rzucił sztućcami o stół.
- Nie możesz – powiedział wściekle do swojego talerza – Cholera jasna!

                                                                          *

                     Louis siedział na schodach dziedzińca, nie przejmując się tym, że do wiosny jeszcze daleko. Ostatnio nie mógł wytrzymać w Pokoju Wspólnym Krukonów, gdzie ciągle czuł na sobie spojrzenie Grace. I było mu z tym źle, bo dobrze wiedział jak ją zranił.
Cóż, myślał wpatrując się w nadchodzącą w stronę zamku osobę, jedno jest pewne – ja będę cierpiał sto razy bardziej.
- Dobry wieczór, wilczku! – zawołał, starając się by jego głos nie zdradzał jak bardzo denerwuje go fakt, że Leander znowu spaceruje po zmroku nie wiadomo gdzie i z kim.
- Weasley – chyba ucieszyła się na jego widok, bo oczy pojaśniały jej tak, że było je widać nawet na ciemnym dziedzińcu, ale szybko zgasły a Leah zrobiła niezadowoloną minę – Co tu robisz?
Louis wciąż siedział na schodach i uniósł wysoko głowę, bo zatrzymała się tuż przed nim.
- Serio, jest jakiś sens, żebyśmy zadawali sobie to pytanie? – mruknął z lekkim rozbawieniem. Leah pokręciła głową, a potem usiadła koło niego.
- Właściwie to chciałam z tobą pogadać – oznajmiła. Louis uniósł brwi.
- Chodzi o twoją byłą dziewczynę.
- Co z nią? – zdumiał się. Leah zrobiła zażenowaną minę.
- Niech przestanie za mną łazić. To może się dla niej źle skończyć.
Louis wypuścił głośno powietrze.
- Groźba to twój sposób na rozmowę? – zapytał z przekąsem – Uczyli cię tego tak jak jedzenia łyżeczką???
Leah nie wyglądała na rozbawioną.
- To nie jest groźba, Louis – odparła zdumiona – Ale twoja panna musi przestać mnie śledzić.
- To nie jest moja… Wiesz, co? – powiedział wytrącony z równowagi, ale nie dała mu skończyć.
- Masz mnie dość? – zapytała bez emocji. Louis spojrzał na jej profil. Och, jak bardzo miał jej dość.
                           W tym jednak problem, że kocha się, nawet gdy się nie lubi.
- Żebyś wiedziała – burknął. A potem przysunął się do niej i objął ją ramieniem. Leah drgnęła zdumiona, a potem wtuliła się w niego ufnie, jakby bała się, że zmieni jednak zdanie i odejdzie.

                                                                              *

                    W dniu dywersji wszyscy chodzili wyraźnie spięci, choć nie wszyscy z tego samego powodu. Była sobota i miał się odbyć wypad do Hogsmeade, a z tego co zdołał dowiedzieć się Albus, Scarlett wybierała się tam z Edwardsonem.
                    Zakneblował potwora, z którym ostatnio się nie rozstawał i próbował zająć czymś myśli. Po obiedzie większość szkoły ustawiła się w długiej kolejce, na przodzie której stali czujni aurorzy, a on starając się nie rozglądać, ruszył prosto na czwarte piętro, gdzie jak myślał trwała wielka akcja przygotowawcza.
- Gdzie reszta? – zapytał wchodząc. W klasie był tylko James, który dzielił właśnie łajnobomby na małe pakunki.
- Siema! – zawołał na jego widok – Rose i Jo poszły załatwić ubrania dla Red, kiedy wypije eliksir wielosokowy. A Malfoy stwarza sobie alibi, na wypadek gdyby ojciec odkrył, że włamał mu się do gabinetu… - James zrobił minę, jakby nie do końca chciał wiedzieć jak Scorpius załatwia sobie alibi.
                    Albus chyba go nie słuchał. Podszedł do okna, które wychodziło na błonia i spojrzał w dół. Ale w tym tłumie nie sposób było dojrzeć Scarlett i jej nowego chłopaka…
- Al? – nic.
- Stary…
ŁUP. Rękawica bramkarska, której James używał do dzielenia łajnobomb przeleciała przez klasę i zatrzymała się na jego potylicy. Wściekły Albus odwrócił się do niego z obnażonymi zębami.
- ODBIŁO CI?! – James zarechotał.
- Nie reagujesz na swoje imię! – bronił się – Co ty tam widzisz?
Albus nie odpowiedział.
- Pomóc ci? – zapytał robiąc dwa kroki w jego stronę i marszcząc nos, bo dotarł do niego zapach łajnobomb. James przyglądał mu się uważnie.
- Czemu nie poszedłeś do Hogsmeade? – zapytał przerywając pracę.
- Bo jestem potrzebny tu? – odparł kąśliwie Al.
- Zaczynamy o siódmej.
Al wzruszył ramionami.
- Jest zimno – stwierdził, patrząc w okno.
- Co robi blondi? – zapytał nagle James. Al spojrzał na niego lodowato.
- Twoja? – zadrwił. James wyszczerzył zęby.
- Twoja.
W brzuchu Albusa coś przewróciło się na lewą stronę.
- Nie wiem o czym mówisz.
                   James westchnął ciężko, i zdjął drugą rękawicę.
- Czemu nie zaprosiłeś Archibald do Hogsmeade?
Potwór przyklasnął Jamesowi.
- A czemu miałbym ją zapraszać? – zezłościł się Albus – Jesteśmy przyjació…
- Och, nie chrzań! – zawołał James – Scarlett jest w tobie zabujana po uszy, każdy to wie!
- I właśnie dlatego… - zaczął znowu Albus, ale jego brat chyba wiedział, że znowu nie ma nic mądrego do powiedzenia.
- A co ty masz do niej? – zapytał – Tylko przemyśl odpowiedź, bo nikt ci już nie wierzy, że ją lubisz!
Al wypuścił głośno powietrze, a James mówił dalej, celując w niego palcem:
- Widzieliśmy cię w skrzydle z nią, stary… Raz w życiu tak się o kogoś martwiłem i była to Jo. Wyglądałeś dokładnie tak samo. Powiem ci coś więcej – wtrącił gorzko, jakby dopiero to sobie uświadomił – Byłeś o wiele bardziej przejęty Scarlett niż Jo, jak poharatał ją ten stwór. A była wtedy twoją dziewczyną.
Al zaśmiał się ponuro.
- Nie przeszkadzało jej to krzyczeć twojego imienia – burknął, nie patrząc na niego.
- Chyba już za to dostałem, co? – zapytał z wątłym uśmiechem. Al wyszczerzył się zadowolony, a James mówił dalej – Scarlett jest dla ciebie najważniejsza na świecie, chyba każdy poza tobą zdążył już to zauważyć! – mówił, a Albus miał wrażenie, że coś w nim pęka – To przez nią zapomniałeś o Jo!
- To wszystko bardzo pięknie! – uciął szybko Al, kręcąc się w miejscu – Tylko szkoda, że właśnie polazła do Hogsmeade z jakimś pajacem! – ryknął wściekle. James zrobił zdumioną minę.
- No to ją goń! – zawołał z oczywistością. – Dałeś jej kosza, więc próbuje o tobie zapomnieć. I lepiej jej na to nie pozwalaj!
Albus stał w miejscu, jakby go zamurowało.
- Co ty wygadujesz… Ja… Ale…
James westchnął ciężko.
- Stary, znam ją od dziecka. Pamiętam jak od zawsze wpatrywała się w ciebie jak w obrazek. I tym razem – dodał ostro – TO jest właściwa decyzja. Scarlett potrzebuje, żeby się o nią troszczyć i nią zajmować. A TY potrzebujesz właśnie kogoś takiego. I nie przywalaj mi tym razem – dodał nagle – ale szczerze mówiąc, wyrosła na prawie najładniejszą blondynkę w Hogwarcie.
Al natychmiast się zjeżył.
- PRAWIE – powtórzył szybko James – Najładniejsza właśnie kradnie ubrania swoim nauczycielom…
Albus wpatrywał się w niego jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
- Najładniejsza – powiedział w końcu – Scarlett jest najładniejsza.
James walczył ze sobą, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Udało mu się na szczęście zachować powagę.
- Więc co tu jeszcze robisz?! – ryknął, a Al prawie podskoczył – Myślisz, że będzie na ciebie czekać do następnego stulecia?! Ona jest TERAZ na randce! I za chwilę o tobie zapomni!
Twarz Albusa stężała w wyrazie nieopisanego strachu. On miał rację. Potwór też miał rację. Mój Boże, on ją kocha…
- Do zobaczenia o siódmej! – rzucił i odbił się od miejsca.
- AL! – zawołał jeszcze James.
- CO?! – ryknął niecierpliwie Albus.
- Postaraj się, dzisiaj są Walentynki.

                                                                               *

                         Scarlett jadła jagodowy budyń i przyglądała się różowym ozdobom na suficie.
- Strasznie kiczowate – zaśmiał się Marc, zauważając jej spojrzenie. Scarlett przytaknęła ciesząc się, że tak odczytał jej minę.
                        W rzeczywistości patrzyła na nie, bo kojarzyły jej się zupełnie z kim innym. I wcale nie były kiczowate. A może ona była głupią romantyczką?
- O czym tak myślisz? – dopytywał się Ślizgon.
- O wielu rzeczach. No wiesz o wojnie i… - wymyśliła na poczekaniu, ale Marc zdawał się interesować czym innym. Powoli przysunął się do niej nad stołem i był już tak blisko, że widziała plamki w jego źrenicach, gdy…
- SCARLETT!!!
Obróciła się tak szybko, że uderzyła nosem w nos Marca. Jej serce podjechało do gardła i prawie spadła z krzesła.
                         W drzwiach wejściowych kawiarenki stał Albus. Miał mnóstwo śniegu na włosach i trampki. Wyglądał jakby przebiegł całą drogę z zamku.
- AL! – Scarlett zerwała się z miejsca przerażona – Co się stało?!
Albus zerknął na Ślizgona i pozostałe pary w kawiarni. Na szczęście nie była duża i siedziało tu tylko kilka osób, które teraz wpatrywały się w nich z ciekawością. Ale on już nie zwracał na nikogo uwagi.
- Ja… - powiedział podchodząc do niej bardzo blisko – Jestem kretynem, Scar.
- Wszyscy to wiemy, Potter! – odezwał się Marc, również wstając od stołu. Wyglądał na wściekłego. Al odwrócił na chwilę wzrok od Scarlett.
- Jesteśmy zajęci – dodał ostro Ślizgon – więc może pójdziesz sobie… na przykład do diabła!
Scarlett zagryzła wargi, przerażona tym, że chłopcy wpatrywali się w siebie z rządzą mordu.
- Al – powiedziała błagalnie – Co tu robisz?
Albus strzepnął śnieg z włosów.
- Dzisiaj są Walentynki – oznajmił, patrząc na nią przepraszająco – Nie możesz ich spędzać beze mnie.
Scarlett kilka razy otwierała i zamykała usta, ale nic się z nich nie wydobywało. Nie wierzyła w to co usłyszała i chyba bała się uwierzyć.
                      Ciszę przerwał znowu Marc.
- Potter, może porozmawiamy na zewnątrz? – zapytał, macając kieszeń, z której wystawała różdżka. Al kiwnął uprzejmie głową.
- Bardzo chętnie.
- Nie! – zawołała Scarlett, stając pomiędzy nimi, gdy ruszyli w stronę drzwi – Nigdzie nie pójdziecie! Ja… Al – zwróciła się do niego z paniką – Nie wiem o co ci chodzi, ale przyszłam tu z Marciem.
- Ale wrócisz ze mną – odparł pewnie Albus. Scarlett wyglądała, jakby miała ochotę się rozpłakać – Posłuchaj – powiedział szybko Al, tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć – Wszystko ci wyjaśnię, będziesz mogła się wściekać i mnie pobić, ale nie wyjdę stąd, rozumiesz? Nie zostawię cię z tym palantem, ani z żadnym innym – mówił szybko, a oczy Scarlett rosły z każdym jego słowem – Zapytałaś mnie ostatnio czy jestem zazdrosny. Skłamałem.
- Al…
- Potter – odezwał się wyprowadzony z równowagi Ślizgon. Ale nim Albus mu odpowiedział, Scarlett odwróciła się w jego stronę.
- Marc, ja…. Przepraszam ale muszę porozmawiać z Albusem.
Edwardson pokręcił głową.
- Jesteście siebie warci! – prychnął, a potem złapał swój płaszcz i bez słowa wyszedł z kawiarni. Ludzie przyglądali się Alowi i Scarlett, jakby oglądali średnio interesujący film.
- Masz pięć minut – powiedziała bezsilnie – Ale nie tu – dodała nagle zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy na nich patrzą.
Al kiwnął głową, a Scarlett wygrzebała szybko portfel i położyła banknot na stole, chwyciła kurtkę i wybiegła z kawiarni.
- Wejdziemy gdzieś? – zapytał Al zamykając za nimi drzwi – Tu jest strasznie zi…
- Co ty wyprawiasz, Potter?! – ryknęła, niedbale zarzucając na siebie kurtkę – Wpadasz w połowie mojej… randki i…!
- Byłbym szybciej! – zawołał Albus – Ale nie mogłem was znaleźć! Byłem w „Trzech Miotłach”, u Puddifutt i…!
- Czego chcesz? – zapytała z frustracją. Śnieg sypał powoli, w ostatnim akcie tej zimy.
- Już ci powiedziałem – oznajmił, podchodząc do niej.
- Nie zbliżaj się! Zachowujesz się jak wariat! – Scarlett cofnęła się o krok. Al zawył głośnym śmiechem, co tylko jeszcze bardziej ją przeraziło.
- Chodź tu – powiedział i pociągnął ją za rękę, tak że wpadła mu w ramiona. Splótł ręce za jej plecami i oparł swój podbródek o jej nos – Jak już wspominałem, jestem kretynem.
Scarlett chrząknęła przytakująco.
- No bo jak inaczej mógłbym nie zauważyć, że od sześciu lat znam najwspanialszą dziewczynę pod słońcem i jeszcze jej tego nie powiedziałem?
- Lepiej, żeby to było pytanie retoryczne… – mruknęła Scarlett, a Al znowu się zaśmiał.
- Jesteś najlepsza na świecie. Najpiękniejsza, najwspanialsza i… moja.
Scarlett przestała się wiercić. Spojrzała na niego tak, jak nikt nigdy na niego nie patrzył. Pochylił się jeszcze o kilka cali i… odsunął. A potem spojrzał na zegarek.
- Przepraszam, mam tylko parę minut – powiedział, a Scarlett zrobiła zdumioną minę – Muszę załatwić coś bardzo ważnego, rozumiesz?
- Nie – pokręciła stanowczo głową.
- Kiedyś ci powiem – oznajmił szybko – Ale nie mam zamiaru całować cię z zegarkiem w ręce, więc… - Al chwycił jej dłoń i pochylił się, a potem pocałował ją w rękę, chcąc jej tym pokazać wiele rzeczy…
- I tyle? – zapytała Scarlett, gdy puścił jej rękę. Albus pokręcił głową i znowu spojrzał na zegarek.
- Nie! Znajdę cię później, obiecuję!
Cofnął się i idąc tyłem, powiedział jeszcze, celując w nią palcem:
- Pocałuję cię!
A potem pomachał jej, odwrócił się i puścił biegiem do zamku. Scarlett z wrażenia przysiadła na grudce śniegu.

                                                                             *

                Było za pięć siódma. Jo i Scorpius stali na schodach prowadzących na trzecie piętro.
- James powinien być już przy oknach w tamtej części – mówiła Jo, patrząc na zegarek.
- Red jest na drugim końcu korytarza – oświadczył Scor, wskazując na mapę, którą trzymał w dłoni.
- Gdzie jest Al? – zastanawiała się nerwowo Jo.
- Tu – odparł Scorpius, wskazując na kropkę z nazwiskiem „A. Potter”, przemieszczającą się w zaskakującym tempie po błoniach. Jo kiwnęła głową.
- Złapię go w Sali Wejściowej. Wiesz co masz robić? – upewniła się. Scor przewrócił oczami.
- Pytałaś mnie o to siedem razy. Chowam się do klasy i będę obserwował mapę.  
- Ja i Al zaczniemy rozpowiadać w czasie kolacji, że uchodźcy są w naszej części zamku. Zobaczymy kto się pojawie koło Smoczego Gobelinu.
Scorpius spojrzał na jej zegarek.
- Trzy… dwa… jeden…
Bez słowa odwrócili się i pobiegli w różne strony.

                                                                              *

                Rose zaklęła pod nosem. Nie umiała chodzić w butach na obcasie, które wzięła od matki, żeby wyglądać dokładnie jak ona. Poza tym nie podobało jej się jej aktualne odbicie w lustrze i do tej pory odbijało jej się ohydnym eliksirem. Modliła się tylko, by Jo i Al mieli na oku prawdziwą Hermionę, podczas gdy ona będzie ją udawać. Zerknęła na zegarek i dokładnie w tej samej chwili usłyszała hałas na trzecim piętrze. Przyspieszyła i zobaczyła jak Smoczy Gobelin odchyla się i mnóstwo osób wypada na korytarz, trzymając się za nosy.
- Co się stało?! – zawołała, udając przestraszony ton i podbiegając do uchodźców.
- Ktoś wrzucił łajnobomby! – wytłumaczył niski człowieczek, któremu wyraźnie zbierało się na wymioty. – Nie mogliśmy wytrzymać!
Rose zagryzła wargi, żeby się nie zaśmiać. Na korytarzu zrobiło się spore zamieszanie, kilku aurorów, którzy patrolowali korytarze wpadło na trzecie piętro i goście Hogwartu zaczęli im tłumaczyć co się stało.
- Proszę zachować spokój! – krzyknął jeden z aurorów – Zaraz się tym zajmiemy, proszę się stąd nie ruszać!
Rose wiedziała, że ma tylko chwilę.
- Mary! – krzyknęła w stronę zbitej grupki osób, wśród których stały też Ginny Potter i Astoria Malfoy. Nikt jej nie odpowiedział, chociaż Ginny zrobiła krok w jej stronę. Rose udała, że jej nie widzi.
- Mary! – zawołała znowu. Młoda dziewczyna, stojąca w niewielkiej odległości od reszty, razem z ciemnowłosym mężczyzną drgnęła. Rose-Hermiona szybko skierowała się w jej stronę. Miała tylko jedną szansę.
- Mary, wszystko w porządku? – Pani Hervell skinęła głową, a Rose wzięła głęboki oddech. Udało się!
- Przepraszam, Hermiono – powiedziała szybko dziewczyna – Wiem, że nie wolno mi opuszczać tamtej części, ale ten smród był nie do wytrzymania! Ktoś wrzucił ze trzy tuziny łajnobomb!
- Nic się nie martw – zapewniła ją szybko Red – Zaczekam tu z wami, aż Aurorzy pozbędą się ich z waszych pokojów!
Mary kiwnęła głową, a Rose przyjrzała się jej i jej mężowi. Mary Hervell mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat. Była ładną brunetką, ewidentnie cichą, spokojną i nie wyróżniającą się niczym szczególnym. Jej mąż był przystojnym młodzieńcem, zapatrzonym w swoją żonę.
- Hermiono – powiedział poważnym tonem – myślisz, że mamy powody do obaw? – zapytał wskazując na Smoczy Gobelin.
- Mówisz o tych łajnobombach? – zapytała lekkim tonem Rose i natychmiast uświadomiła sobie, że jej matka nie mówi o niczym tak niedbale – Myślę, że to tylko jakiś dzieciak – dodała poważniej – Nie macie się o co martwić.
Mary i jej mąż unieśli brwi.
- Miałam na myśli tę sytuację – powiedziała szybko Red, czując, że zaczyna się motać.
- Myśleliśmy, że nikt nie może dostać się do środka – powiedział ostro pan Hervell. Rose pokiwała natychmiast głową.
- Zbadamy to, możecie być tego pewni.
- Hogwart przestał być bezpiecznym miejscem – powiedziała cicho Mary – A już na pewno dla Strażnika Tajemnicy.
Rose starała się za wszelką cenę udawać, że ta informacja nie zaskoczyła jej tak jak było to w rzeczywistości.
- Chcesz opuścić zamek? – zapytała siląc się na spokojny ton. Pan Hervell westchnął.
- Dobrze wiesz, że nie możemy. Jeśli Mary opuści Hogwart od razu rzucą się na nią lisy Hurrlingtona.
- No tak – mówiła szybko Rose – A przecież byłoby to ogromne zagrożenie – spróbowała.
- Ci wszyscy biedni mugole… – odezwała się Mary kręcąc głową – Co zrobią bez swoich przywódców?
Mózg Rose pracował na najwyższych obrotach.
- Twoje zadanie jest niezwykle ważne – powiedziała jakby stwierdzała oczywistość. Mary zaśmiała się ponuro.
- Hurrlington też o tym wie – powiedziała złowróżbnie – Dlatego szuka Strażnika Tajemnicy, a gdy już mnie znajdzie, zabije wszystkich mugolskich przywódców i cały ten nieszczęsny świat będzie zdany na jego łaskę.
Rose myślała gorączkowo co może jej odpowiedzieć, ale była zbyt wstrząśnięta tym co usłyszała. Na szczęście w tej chwili Smoczy Gobelin odchylił się znowu i pojawił się jeden z aurorów.
- Już w porządku! – zawołał głośno – Pozbyliśmy się zapachu, możecie wracać!
Mary i jej mąż skinęli Rose-Hermionie, a potem razem z resztą uchodźców wrócili do swojej części zamku. Rose puściła się biegiem.

                                                                              *

                Jo pchnęła Ala tak mocno, że prawie odbił się od drzwi komórki na miotły.
- Carter, do cholery! – syknął wściekle. Jo przyłożyła palec do ust.
- Widziałeś?! Jak tylko powiedzieliśmy, że z drugiej części zamku wyszli wszyscy goście, mnóstwo osób zaczęło wychodzić z Wielkiej Sali!
- Bo to taka ciekawostka – mruknął Albus, przykładając oko do dziurki od klucza – Co my tu robimy?
- Stąd jest świetny widok na trzecie piętro – wyjaśniła szybko, próbując zająć jego miejsce, ale Al ani drgnął – A tam jest wyjście z Wielkiej Sali…
- Nie pchaj się – mruknął Al – Patrz! Nie wierzę… to Cambell!
- Czemu mnie to nie dziwi? – bąknęła Jo – Posuń się!
Al westchnął i uchylił drzwi na cal, tak że oboje mogli widzieć co się dzieje.
- O cholera! – mruknęła Jo.
                Z Wielkiej Sali wychodziły właśnie Elizabeth Cambell i… Genevive Almond.
- Nic nie słyszę… - powiedział Al. Jo zaczęła grzebać w kieszeniach i po chwili wyciągnęła kilka cielistych sznurków. Uszy Dalekiego Zasięgu wpełzły pod drzwi i ześliznęły się po schodach.
-…to świetna okazja! – mówiła Elizabeth, zatrzymując się w Sali Wejściowej. Genevive patrzyła na nią z taką wściekłością, że nawet z tej odległości widzieli jak ciska gromy.
- Mamy tak po prostu teraz się tam włamać?!
- A kiedy?! Nie ma już czasu! Znajomi Archibald wiedzą, że ktoś ją zrzucił!
- To nie byłaś ty, czym się przejmujesz? – warknęła Genevive. Ale Elizabeth nie zdążyła jej odpowiedzieć, bo w tej chwili z Wielkiej Sali zaczęli wychodzić wszyscy wracający z kolacji i musiały zrobić im miejsce.
- Chodźmy! – rzuciła Elizabeth i pociągnęła za sobą Genevive.
- Chodź! – Al złapał Jo za rękę i wypadli z komórki na miotły – Zaraz będą tędy szły!
Jo skinęła głową i zwinęła szybko Uszy Dalekiego Zasięgu, a potem wybiegli na korytarz i puścili się schodami.
- Musimy im przeszkodzić! – zawołała Jo – Mieliśmy urządzić dywersję, żeby się czegoś dowiedzieć, a nie pomagać szpiegom!
                Dopadli na trzecie piętro gubiąc dech i zatrzymali się zdumieni. Nikogo już tu nie było.
- Pewnie pozbyli łajnobomb – mruknął Albus – Znajdźmy Rose.
Nie zrobili nawet dwóch kroków, gdy z klasy obok wyszedł Scorpius z Mapą Huncwotów w ręce.
- Scor! – zawołała Jo – Właśnie podsłuchaliśmy Cambell! To nie ona zrzuciła Scarlett!
Scorpius zdawał się jej nie słuchać.
- Kiedy otworzyło się przejście, na korytarzu zaroiło się od ciekawskich pierwszaków – powiedział zamyślony – łazili po piętrze jak ciekawskie mrówki.
Jo nie rozumiała jego tonu.
- I co? – zapytał niecierpliwie Al.
- Był tu ktoś jeszcze – powiedział z zadumą Scorpius – Ktoś, kto nie pasował do reszty i bynajmniej nie chciał rzucać się w oczy, ale zaczaił w innej klasie i podsłuchiwał pod drzwiami.
- Kto to był? – zapytała natychmiast Jo. Scorpius zmarszczył brwi i spojrzał na mapę, przyglądając się kropeczce, widniejącej teraz w Wieży Gryffindoru.

- Leah Leander.





Posłowie:

Ale się porobiło, co? :) 3 podejrzane! Żeby narobić jeszcze większego zamętu, powiem Wam prawdę - z tych trzech dziewczyn - Genevive, Leah i Elizabeth - jedna jest prawdziwym szpiegiem, druga; groźnym poplecznikiem Hurrlingtona, a trzecia jest zupełnie niewinna...

Miłego wieczoru :)