Ginger Golden Girls

27 lipca 2015

Rozdział LXV cz. 2




                Od kiedy gruchnęła wieść, że James Potter przeszedł na stronę Hurrlingtona Hogwart podzielił się na dwa obozy. Pierwszy zaczął wrogo odnosić się do rodziny Jamesa i Jo. W drugim nie bardzo wierzono, że mogła to być prawda. W nim też wyodrębnił się specyficzny odłam chłopców, którzy dostrzegli nagle niepowtarzalną szansę.
- Hej, Carter! – Jo odwróciła się po krótkiej chwili, bo była tak zamyślona, że początkowo nie zwróciła uwagi na to, że ktoś ją woła. Uniosła wysoko brwi. Nie miała pojęcia kim jest ciemnowłosy Ślizgon, który przygląda jej się z uwagą.
- Tak? – zapytała niecierpliwie, pewna, że zaraz usłyszy jakąś docinkę na temat Jamesa, co ostatnio często się zdarzało. Chłopak zrobił parę kroków w jej stronę.
- Przepraszam, ale… - nagle z jakiegoś powodu zrobił onieśmieloną minę. Jo wytrzeszczyła oczy, nie mając pojęcia o co chodzi. – Ja… siedzimy razem na Eliksirach.
Jo otworzyła usta i szybko je zamknęła, uświadamiając sobie, że to niezbyt grzeczne. Tak, teraz stwierdziła, że jednak go zna. I faktycznie siedział czasem z nimi wszystkimi na Eliksirach.
- Tak… Jason, tak?
Ślizgon kiwnął głową.
- Chciałem cię o coś zapytać. Masz może… ochotę na spacer?
Jo zamarła. Jaki spacer? Po co? Czemu ją zaprasza?
- Eee…
- Przepraszam! – powiedział natychmiast Jason. – Słyszałem… Nieważne, chciałem tylko się z tobą przejść…
Jo poczuła, że robi jej się gorąco z nerwów. Wciąż nie miała pojęcia o co mu chodzi.
- Ja…
- To tylko spacer, Jo.

                                                               *

                Rose biegła tak szybko, że prawie pogubiła nogi. Wpadła na dwie osoby, staranowała czyjegoś kota i wystraszyła profesor Sinistrę tak, że złapała się za serce. Ale Rose była już pod Wielką Salą. Rzuciła tylko spojrzenie na stół Gryffindoru, potem Slytherinu. W końcu znalazła ich przy stole Krukonów i znowu pobiegła, jakby ją diabeł gonił.
- AHA! – zakrzyknął Scorpius na jej widok, wymachując gazetą. Red nie zwracała na niego uwagi, wbijając spojrzenie w Jo.
- Mortimer! – wydyszała, bo na więcej słów brakło jej tchu. Jo wytrzeszczyła oczy i zrobiła jej miejsce między sobą a Albusem.
- Co z nim?!
Rose opadła ciężko na miejsce.
- Odszedł!
Albusowi wypadł widelec, Scarlett rozdziawiła usta a Scorpius zapomniał na moment o tym, że jest ewidentnie wściekły na Red. Tylko Jo westchnęła ciężko.
- Kiedy?
- KIEDY?! – zawołał głośno Al. – Raczej DLACZEGO?!
Jo przewróciła oczami.
- Serio, dziwi cię to? – zapytała bez emocji. – Po naszej rozmowie obstawiałam, że schowa się w mysią dziurę tego samego wieczora.
- Wiele się nie pomyliłaś – powiedziała Rose, machając szybko głową. – Miałam szlaban u Johnson i opowiedziała mi, że McGonagall szuka na gwałt nowego nauczyciela!
- Mmm… jak na gwałt to nie wiem czy ktoś się skusi – mruknęła Jo. – Minerva nie jest zbyt ponętna…
Scorpius parsknął śmiechem, ale reszta była wciąż zbyt wstrząśnięta rewelacjami o Mortimerze.
- Ale… ale… - Scarlett kręciła zawzięcie głową. – DLACZEGO?
- Bo się boi – wytłumaczyła jej cierpliwie Jo. – Mój dziadek był wspaniałym człowiekiem i zasłużonym łowcą, ale brał udział w cholernie dziwnych wydarzeniach... Wszystko wskazuje na to, że jeden z nich czterech stworzył strasznego, obrzydliwego potwora… Mortimer, nawet jeśli nie jest niczemu winien, ma wiele do ukrycia.
Scarlett wypuściła głośno powietrze.
- Tak samo jak Forly – odezwał się Albus, jakby nagle to zrozumiał. – On też ukrywa się od wielu lat.
Jo pokiwała głową.
- To ma teraz drugoplanowe znaczenie – oświadczyła. – Najważniejsze jest to, aby przekazać te informacje twojemu ojcu i odkryć sposób na zniszczenie Bestii. Wtedy będzie można pokonać Ankdala.
Al skinął żołniersko głową i wszyscy zamilkli, zapominając o obiedzie. Tylko Scorpius miał jeszcze coś do powiedzenia. Wychylił się znowu zza Jo i spojrzał groźnie na Rose.
- CO?! – zapytała niecierpliwie. Scorpius bez słowa rzucił w nią gazetą.
- Ktoś z mojego „bliskiego otoczenia” udzielił wywiadu-rzeki niejakiej „Sicie Reeter”, nowej korespondentce Proroka…
Usta Rose uformowały się w literkę „O”. Scorpius prawie się opluł, gdy mówił dalej:
- Tak się zastanawiam kto to mógł być, bo znam tylko jedną osobę, która ostatnio wyciągnęła z „Sity Reeter” niesamowite wiadomości i nie chciała powiedzieć jak to zrobiła!
Rose spojrzała na niego spod powiek.
- Masz mi coś do powiedzenia, skarbie? – zapytał jeszcze Malfoy. Rose otworzyła usta.
                Ale Jo, Al i Scarlett nie usłyszeli jak Red tłumaczy się Scorpiusowi, bo na trzy-cztery podnieśli się z miejsca i uciekli z Wielkiej Sali. W korytarzu słyszeli jeszcze ich wrzaski, ale byli już tak daleko, że mogli odetchnąć z ulgą.

                                                               *

                Jesse miał wrażenie, że pod jego skórą jest wulkan. To było jak najtrudniejsza faza odwyku i przestawał wierzyć, że ją wytrzyma. Wszędzie widział dziewczyny i tylko o nich myślał. Teraz, gdy nie mógł ich mieć, wydawały mu się jeszcze bardziej ponętne niż wcześniej…
                Końcem marca, gdy całe nakłady jego niewielkiej samokontroli wyczerpywały się, w Pokoju Wspólnym Gryffindoru pojawiła się znowu śliczna Cobie Irvin, a Jesse miał wrażenie, że pęka.
- To chyba nie jest twój salon? – zapytał gardłowo, nie mogąc się oprzeć, by do niej podejść. Dziewczyna zachichotała, a jej koleżanki spojrzały na niego z nadzieją.
- Chcesz, żebym wyszła? – zapytała słodko. Jesse wpatrywał się w nią przez pół minuty.
- Tak. – jej spojrzenie przygasło. – Ze mną…
Pociągnął ją za rękę. Jak zwykle w takich sytuacjach niewiele myślał…
                Wyszli na korytarz, ale Jesse nie puszczał jej ręki. Cobie śmiała się perliście.
- Jesse, Jesse… Myślałam, że sporządniałeś – powiedziała kpiąco a jej oczy błyszczały figlarnie. Jesse poczuł suchość w gardle.
                Byli już na końcu korytarza i mieli wchodzić na schody, gdy Jesse przystanął, a jego rozum na moment zaczął znowu pracować, kiedy zobaczył coś dziwnego. Jo wchodziła właśnie po schodach na siódme piętro. Była roześmiana i dziwnie lekka, dawno jej takiej nie widział. Ucieszyłby się na ten widok, gdyby nie jeden fakt. Nie była sama. Towarzyszył jej wysoki Ślizgon, który wpatrywał się w nią jak w obrazek.
- Jesse? – Cobie obejrzała się przez ramię. Ale myślenie wróciło mu na dobre.
- Wiesz, Irvin… Ja zawsze byłem psem na baby… Ale ty powinnaś mieć do siebie trochę szacunku i nie korzystać z oferty zajętego faceta.
I nie przejmując się jej szczęką, która opadła prawie do podłogi, zmienił kierunek i wyrzucił ją ze swoich myśli.

                Podał hasło drzwiom do Slytherinu i wpadł przez nie jak burza. Miał szczęście, Scorpius siedział w salonie z Cambell.
- Jest sprawa.
Malfoy spojrzał na niego trochę zdziwiony ale podniósł się z miejsca.
- Carter gdzieś polazła sama i bez szans na przeżycie? – zapytał, nawet nie akcentując tej wypowiedzi jak pytania.
- Coś jakby.
Scorpius kiwnął głową, pomachał Elizabeth i wyszedł za nim z Pokoju Wspólnego.
- Gdzie jest? – zapytał rzeczowo.
- Na siódmym piętrze.
Malfoy uniósł brwi, gdy wyszli z lochów.
- Tam nie ma nic niebezpiecznego!
- Może nie. Ale poszła tam z jakimś facetem.
Scorpius zwolnił, układając sobie w głowie to co powiedział mu Atwood. A potem wypalił z miejsca tak szybko, że ten miał problem z dognaniem go.
- Carter ma RANDKĘ?!
Jesse wzruszył ramionami.
- Nie wiem, stary… Trochę tak to wyglądało. Od kiedy Potter ją zostawił nie widziałem, żeby się śmiała, a dzisiaj wyglądała na strasznie wyluzowaną!
Scorpius zmrużył oczy.
- Co to za pajac?
- Ślizgon.

-…i naprawdę zjechałaś z poręczy na oczach McGonagall i Crosby’ego o drugiej w nocy?
Jo zaśmiała się na to wspomnienie.
- Pierwsza klasa. Piękne czasy…
- Jesteś niesamowita...
- Owszem.
- W rzeczy samej.
Jo i Jason obrócili się zdumieni. Scorpius i Jesse stali za nimi z założonymi na piersiach rękami.
- Eee… jakiś problem? – zapytał wyraźnie niezadowolony Jason. Jo wbijała w nich mordercze spojrzenia.
- Owszem.
- W rzeczy samej.
- O co wam, debile chodzi? – zapytała niecierpliwie Jo. Jesse zrobił krok w jej kierunku i stanął pomiędzy nią i Jasonem.
- Szukaliśmy cię. Jest… sprawa.
Jo zrobiła wielkie oczy.
- Jaka?
- Taka, że twój kolega wraca do Slytherinu – odpowiedział Jesse. Jason spojrzał na niego z kpiną.
- Bo TY mi każesz, Atwood?
- I jeszcze ja – rzucił Scorpius, posyłając mu wyzywające spojrzenie. Jason chyba nie wierzył w to co słyszy. Spojrzał na Jo.
- Przepraszam – powiedziała szybko. – Oni są psychiczni.
- Pożegnaj się, Jo – zarządził Jesse, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Na zawsze! – dorzucił Scorpius, patrząc jeszcze ostrzegawczo na Jasona. Ten nie zamierzał dawać za wygraną.
- Jo? Chyba nie pójdziesz z nimi?
Jo westchnęła.
- Przepraszam, Jason. Zabiję ich i się do ciebie odezwę!
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo Jesse już ciągnął ją za sobą.
Piętro niżej kopnęła go w kostkę i zatrzymała się gwałtownie.
- CO wam odbiło?!
- Nam?! – warknął Scor. – To ty sobie randkujesz bezwstydnie!
Jo zrobiła krok w jego stronę, obnażając zęby, więc trochę się zreflektował.
- CO ROBIĘ?! To nie była żadna randka, ty kretynie!
Scorpius zrobił obrażoną minę.
- Jo, wiem, że ci cholernie ciężko – powiedział szybko Jesse. – Ale Potter kiedyś zmądrzeje… Być może nawet okaże się, że jesteśmy w wielkim błędzie i możesz strasznie żałować…
Zamilkł, bo jej wzrok parzył.
- Nie byłam na żadnej randce – wycedziła lodowato. – A nawet gdybym była to nie jest sprawa żadnego z was!
Scorpius przewrócił oczami.
- Dobrze, już dobrze… - powiedział, podchodząc do niej i wyciągając ręce. – Po prostu gdybym wiedział, że szukasz faceta, sam bym się zgłosił! – i przygarnął ją do siebie, choć chwilę się opierała.
- Nie podobasz mi się! – warknęła jeszcze, ale w końcu pozwoliła mu się przytulić. W tym momencie Jesse odchrząknął ze złością.
- Nie chcę cię martwić, Malfoy, ale jeśli ona szuka chłopaka, to zdecydowanie nie będziesz to ty.
I podszedł, by niezbyt delikatnie odciągnąć Jo.
- Od zawsze pożądała tylko mnie! – obwieścił.
                Jo złapała się za głowę.

                                                                    *

                Nie mogli uwierzyć w to, że nadeszła już wiosna. Każdy dzień był bardziej nerwowy od poprzedniego, każda gazeta przekazywała gorsze wieści od wczorajszej. Plotki o Jamesie mnożyły się tak, że ciężko było odróżnić prawdę od ludzkiego wymysłu. Nie umieli już ze sobą rozmawiać, ale nie umieli też żyć samemu. Paradoksalnie w ciągu tych wszystkich lat, właśnie teraz zbliżyli się do siebie najbardziej i spędzali ze sobą większość czasu.
- Gdzie jest Rose? – zapytał Albus Scorpiusa. Oni, Scarlett i Jo siedzieli w bibliotece nad powtórką z Zielarstwa, bo w końcu uświadomili sobie nieuchronność OWUTEMów.
- W swoim pokoju – powiedział rozeźlony Scorpius. Scarlett parsknęła śmiechem.
- Ma karę – wytłumaczyła. Scor pokiwał ochoczo głową.
- Dokładnie.
- Daj spokój – mruknęła Jo. – Skeeter nie napisała niczego, czego ludzie już nie wiedzieli.
Malfoy posłał jej obrażone spojrzenie.
- Ciekawe co ty byś zrobiła, gdyby sprzedała jej jakąś twoją historię…
Jo zrzedła mina.
- Zabiłabym ją – przyznała. – Ale Skeeter przynajmniej powiedziała nam najważniejsze – kim jest Mortimer.
- Wiem – westchnął Scor. – Dlatego ma jeszcze tylko trzy dni kary. Potem zabieram ją na ferie do siebie.
Na wzmiankę o feriach atmosfera trochę zgęstniała. Albus zerknął na Jo.
- Ja zostaję w zamku… - chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ostatnio nauczył się, że lepiej nie poruszać niektórych tematów.
- Ja też – dodała Scarlett, niezbyt świadoma, że Al wciąż przygląda się Jo. Ona natomiast od razu zauważyła litość w jego oczach i natychmiast podniosła się z miejsca.
- Myślę, że powinieneś jechać – powiedziała tylko i oddaliła się bez słowa. Albus za wszelką cenę starał się nie patrzeć na Scorpiusa.

                                                                              *

                Kara Rose skończyła się pierwszego dnia ferii wiosennych i jej chłopak dopiero wtedy przestał się na nią boczyć. Postawił tylko jeden warunek.
- Koniec dyskusji, Red. Jedziesz do mnie.
Rose westchnęła.
- Powinnam popilnować taty i Huga.
Scor chwycił jej bagaż i wrzucił do swojego kufra.
- Sama mówiłaś, że twoi rodzice są tak zajęci, że na pewno wylądujecie u dziadków.
- Twoi są nie mniej zajęci – odparła ponuro. Scorpius otworzył drzwi i przepuścił ją.
- No to ty gotujesz.
Rose spojrzała na niego jak na wariata.

                Kominek w gabinecie dyrektorki wciągnął ich z całą siłą i wypluł na marmurową posadzkę Malfoy Manor.
- ROSE!!! – mama Scorpiusa pojawiła się zupełnie znikąd i rzuciła na swoją synową, prawie zwalając ją z nóg.
- Dzień dobry! – pisnęła Red, czując, że bolą ją żebra.
- Wystarczy, wystarczy… - usłyszała ponad ramieniem Astorii i chwilę później poczuła, że mama Scora zostaje delikatnie przesunięta.
- Pan profesor!!! – zawołała zachwycona Rose na widok Dracona i bezceremonialnie objęła go za szyję. Nie protestował.
- To ja się będę zwijał! – odezwał się zdenerwowany Scorpius, przyglądając się jak jego rodzice witają się z Red, zapominając o nim.
Astoria zrobiła przepraszającą minę i przyciągnęła go do siebie, całując przy tym w czoło. Draco puścił Rose i poklepał go po plecach. Scorpius trochę się udobruchał.

                Wiosna zawitała do Malfoy Manor i gdyby nie to, że Rose ciągle martwiła się o Jo, najchętniej nie wracałaby do Hogwartu. Rodzice Scorpiusa grali z nimi w karty i gotowali im wymyślne potrawy. Nie sposób było jednak nie zauważyć, że wydają się czymś mocno pochłonięci, choć bardzo starali się to ukryć. Na dwa dni przed powrotem do szkoły, Rose i Scorpius powtarzali materiał do OWUTEMów (czyt. Rose leżała na jego łóżku a Scorpius bawił się zapięciem jej bluzy). Ktoś zapukał i Rose zrzuciła jego głowę ze swojego brzucha, a potem wstała, żeby otworzyć.
- Panienka Rosie! – zapiszczał skrzat domowy, który sięgał jej kolan. Rose uniosła brwi.
- Co tam?
- Wy muszą zejść na dół! Przyjechała pani Narcyza! – ostatnie słowa zabrzmiały w ustach skrzata jak groźba, a gdy tylko je wypowiedział zwiał. Rose zrobiła zdumioną minę i spojrzała pytająco na Scora.
- Boi się jej – powiedział tylko, ześlizgując się z łóżka.
- Jest czego? – zapytała obojętnie Rose. Scorpius zmierzył ją spojrzeniem.
- Jest – odparł pewnie, idąc w jej stronę i chwytając ją za rękę. – Ale ty sobie poradzisz.
Rose uśmiechnęła się pięknie.

                Narcyza Malfoy była niezmiernie ciekawa dziewczyny swojego jedynego wnuka. Oczywiście, nie miała żadnych nadziei – Astoria była nią zachwycona, więc Narcyza spodziewała się równie niedorzecznej dziewczyny jak ta, która przed laty oczarowała jej syna.
- Lucjusz przewraca się w grobie – poinformowała Dracona. – Scorpius może mieć każdą dziewczynę a umawia się z wnuczką Artura Weasley’a!
Draco był zaczytany w jakiś długi list i tylko zerknął na matkę.
- Scor może się umawiać z kim chce.
Narcyza przeniosła spojrzenie na winną całej sytuacji, czyli Astorię ale w tym momencie w wejściu do salonu pojawił się jej nowy problem.

                Rose miała ochotę parsknąć śmiechem. W życiu nie widziała tak nadąsanej baby.
- Babciu, to jest Rose – powiedział obojętnie Scorpius, wprowadzając ją do salonu.
Red dygnęła z rozbawieniem. Narcyza Malfoy obejrzała ją od stóp do głów i uśmiechnęła się wymuszenie.
- Witaj, młoda damo.
- Dzień dobry, eee… starsza damo.
Astoria ryknęła nieopanowanym śmiechem, Scorpius przewrócił oczami a Rose zrobiła bezradną minę. Narcyza zwęziła usta w ciasny supeł.
- Proszę siadać! – dodała Rose i ruszyła w stronę fotela koło Draco. Na twarzy Narcyzy odmalowało się oburzenie.
- Maniery nakazują, by to starsi proponowali przejście na sofę! – oznajmiła u kresu nerwów. – Bądź też gospodarze!
Rose zawisła kilka cali nad fotelem.
- Może mi pani zaproponować przejście do siedzenia, bo mi trochę niewygodnie?
Narcyza spojrzała najpierw na Scorpiusa, potem na Dracona, jakby szukała wsparcia, dopiero gdy żaden z nich nie okazał jej zainteresowania przeniosła znowu spojrzenie na Rose. Na szczęście jednak Astoria odezwała się nim ona zdążyła otworzyć usta:
- Siadajcie! Wszyscy mogą usiąść!
Scorpius zarechotał, Rose opadła zadowolona na fotel, a on usiadł na jego oparciu. Narcyza wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła na swojej sofie.
- Dobrze… - spróbowała znowu. – Rose… Czym się interesujesz?
Red zrobiła zamyśloną minę.
- Mój pies ostatnio ciągle się drapie. Mam wrażenie, że ma wszy…
Astoria wsadziła pięść w usta, Draco oderwał się na chwilę od swojego listu i spojrzał na nią z rozbawieniem a Scorpius wstrzymał oddech. Narcyza Malfoy wyglądała, jakby dostała w twarz.
- W życiu nie słyszałam większej głupoty!
Rose zrzedła mina i Scorpius otworzył natychmiast usta, ale uprzedził go ojciec:
- Jak się drapie, to może mieć wszy!
Astoria prawie płakała ze śmiechu. Żyłka na skroni Narcyza zaczęła pęcznieć.
- Scorpiusie – powiedziała twardo, odwracając wzrok od Rose, jakby nie mogła na nią patrzeć. – Co słychać u Elizabeth?
Rose zmrużyła groźnie oczy.
- Niestrudzenie terroryzuje swoich kolegów i koleżanki, babciu – odparł grzecznie Scorpius.
- To taka wspaniała dziewczyna – oświadczyła wściekła już Narcyza. – Ma klasę i…
- Nie lubię jej – powiedziała Astoria, która dopiero przestała ryczeć ze śmiechu. Narcyza nawet na nią nie spojrzała.
- Mało kto może poszczycić się taką prezencją i kulturą jak Elizabeth. W którym pokoju sypiasz, Rhondo?
Rose wytrzeszczyła oczy, a zaraz potem pokazała rząd lśniących zębów.
- W pokoju Scorpiusa. – Narcyza wypuściła głośno powietrze i zaczęła charczeć, więc dodała – Proszę się nie przejmować. On śpi w pokoju, którego strzeże smok, broniący jego cnoty.
I tak umarła Narcyza Malfoy.

Tak naprawdę w tym momencie jeszcze nie umarła, choć niewiele jej brakowało. Draco zrobił jej mocnego drinka, a Scorpius zabrał Rose na górę.
- Przegięłam – oświadczyła, zamykając drzwi. – Nie gniewaj się na mnie…
Scor spojrzał na nią z góry.
- Jesteś szurnięta, Rose – powiedział pewnie. – Nigdy się nie zmieniaj.
I pocałował ją tak szybko, że nie zdążyła się zorientować.

                                                               *

                W Hogwarcie ferie wiosenne były nerwowe i panowała tu ciężka atmosfera. Coś wisiało w powietrzu i wszyscy starsi uczniowie zdawali sobie z tego sprawę.
                Jessiego gryzło nie tylko to. Znowu kipiał. Nie widział Dakoty od tygodni, bo wydostanie się z zamku było prawie niemożliwe, a i ona pisała kilkukrotnie, że ma nawał pracy. Ale z każdym dniem było mu coraz trudniej.
                Wracał do Wieży Gryffindoru z zamiarem wyciągnięcia Jo na spacer. W połowie drogi poważnie zwątpił czy tam dotrze.
- Cześć, Jesse!
Zatrzymał się. Rozum wrzeszczał, by tego nie robił.
- Cześć, Penny…
                Wysoka Krukonka trzepotała rzęsami.
- Chyba zapomniałeś… ale już dawno obiecałeś mi, że nauczysz mnie kiedyś latać.
Jesse przełknął ślinę.
- Jest ciepło – powiedział, nawet nie spoglądając na okno.
- Nie byłam na dworze.
- Nie mówię o pogodzie.
Penny zaśmiała się melodyjnie. Powoli wyciągnęła rękę.
- Całe wieki o tobie nie myślałam.
- I teraz sobie przypomniałaś? – wychrypiał, patrząc na jej dłoń. Wzruszyła ramionami.
- Latanie odpręża.
Dotknął jej palców.
- Jestem dość spięty…
                Złapał mocniej jej rękę. Penny znowu zachichotała, a potem pociągnęła go za sobą. Minęli marmurowe schody i pobiegli prosto do Wieży Krukonów.
- Zapnij pasy przed tym lotem… - szepnął Jesse z ustami na jej ustach. 













20 lipca 2015

Rozdział LXV cz. 1


Wiemy już tyle, że możemy walczyć




                Sir Hurrlington odprowadził Leah i Jamesa do bawialni i zostawił ich samych.
- James! – Leah była tak wstrząśnięta, że dopiero po chwili przypomniała sobie, że nie może być tak głośno i rzuciła niewerbalnie zaklęcie nieprzenikalności na drzwi. – Co ty tu na Merlina robisz?!
James zrobił zdumiony wyraz twarzy.
- To samo co ty – odparł spokojnie.
- Ale… Ja… Rozmawiamy o tobie! – zawołała, nie spuszczając z niego wzroku. – Nienawidziłeś ich! WALCZYŁEŚ z nimi! A teraz im służysz?!
- Źle oceniłem Gustava Ankdala – powiedział James. – Ten człowiek chce dobrej zmiany. Chyba nie muszę cię do tego przekonywać?
Leah zaschło w ustach. On mówił szczerze. Od pierwszego momentu wiedziała, że to nie Imperius.
- Twoja rodzina, James… – odezwała się znowu, badając każde jego mrugnięcie. – Twój tata jest pierwszym wrogiem sir Stevena.
James zdawał się być zdenerwowany na samą wzmiankę o ojcu.
- Harry Potter nie jest tym dobrym w tej wojnie. Ani żadnej… Marzy tylko o sławie i chwale.
Leah nie wiedziała jak się do tego odnieść, nie znała Harry’ego Pottera. Ale znała Jamesa i wiedziała, że jest jedna rzecz, która w jego życiu nie mogła się tak łatwo zmienić.
- Ta Gryfonka… Jo Carter. Nie jesteście już ze sobą?
Przez twarz Jamesa przemknął cień. Ale ku nowemu zdumieniu Leander nie było to nic na kształt tęsknoty.
- Jo Carter dawno powinna zmądrzeć i przejść na właściwą stronę. Teraz jest moim wrogiem.
Leah chciała powiedzieć coś jeszcze, ale ktoś zapukał i w salonie pojawił się lokaj z dzbankiem i dwoma szklankami. James nalewał sobie soku, a ona przyglądała mu się z bijącym szybko sercem. To niemożliwe… myślała gorączkowo. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że James ma podobny układ ust co Louis. Potter nie może być po stronie Hurrlingtona, myślała gorączkowo. Po prostu nie może.

                                                           *

                Był taki dzień, w którym wyszło słońce. Jo wstała z łóżka a pierwszym co przyszło jej do głowy nie było echo powtarzanego „nie kocham cię”. Wyszła z Gryffindoru nim Rose albo Scorpius przyszli, by wyciągnąć ją z niego siłą i sama zeszła na śniadanie. Nie interpretowała tego i nie zastanawiała się nad tym czy przeszła już zbyt wiele czy właśnie odbija się od dna. Po prostu zjadła śniadanie.
                Pierwszą lekcją tego dnia była Obrona Przed Czarną Magią. Jo dawno miała plan wyciągnięcia czegoś z Mortimera, ale ich nauczyciel był wyjątkowo nieuchwytny jak na kogoś, kto przychodził zawsze spóźniony, bo pokonanie jednego korytarza zabierało mu wszystkie siły.
- Zaczekajcie na mnie! – syknęła Jo, kiedy zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji do Rose, Scora i Jessiego. Ci skinęli głową, choć przyglądali jej się podejrzliwie.
                Klasa wyszła i profesor Mortimer zaczął zbierać swoje rzeczy, wrzucając po jednej książce do zmurszałej teczki.
- Panie profesorze? – zagadnęła Jo. Nic.
- PANIE PROFESORZE! – wrzasnęła i przygłuchy nauczyciel w końcu ją usłyszał.
- Tak… Panno…? – chyba próbował sobie przypomnieć jej nazwisko, ale uznał, że to zbyt wielki wysiłek, więc uśmiechnął się dobrodusznie.
- Carter – powiedziała Jo. – Mam do pana pytanie.
Mortimer uniósł brwi.
- Uważa pan, że najlepszym sposobem na zamrożenie Drapacza jest zaklęcie Orfatum?! – zapytała głośno. Nauczyciel zamyślił się i trwało to na tyle długo, że Jo zdążyła się zirytować.
- Jest skuteczne… Tak, to zaklęcie jest najlepsze! – oznajmił w końcu i… jakby coś w nim zaskoczyło, spojrzał na Jo trochę zaskoczony. – Skąd je znasz, młoda damo?
Jo wzruszyła niewinnie ramionami.
- Dziadek mi o nim wspominał.
- Och. Twój dziadek musi być wielkim czarodziejem!
Jo pokiwała głową.
- Był. Może pan o nim słyszał? Leonard Marlow był dość znany w swoich czasach…
Szybko tego pożałowała. Starzec na dźwięk tego nazwiska zachłysnął się powietrzem, jego oczy wylazły z orbit i złapał się za serce. Jo pisnęła.
- Wszystko w porządku?! – wrzasnęła, odwracając się za siebie i już miała krzyczeć do stojących za drzwiami Rose, Scora i Jessiego, ale wtedy zobaczyła coś niesamowitego. W oczach Mortimera błyszczały łzy. Patrzył na Jo ze wzruszeniem, którego ciężko było jej wytrzymać.
- Jesteś… jesteś córką Agathy? – zapytał w końcu. Jo czuła się bardzo niekomfortowo. Skinęła chaotycznie głową.
- Znał pan mojego dziadka? – odparła, przypominając sobie po co ta cała szopka. Wilhelm Mortimer pokiwał powoli głową.
- Był… był moim najlepszym przyjacielem. Teraz widzę… - dodał, wpatrując się w jej oczy tak, że znowu poczuła się dziwnie.
- Może… mógłby mi pan kiedyś opowiedzieć o dziadku? – zapytała szybko. Mortimer przymknął ciężko powieki i była pewna, że odmówi.
- Z najwyższą przyjemnością.

- I co?!
Jo ruszyła korytarzem, a Rose, Jesse i Scorpius otoczyli ją ze wszystkich stron.
- Poza sceną „jesteś wnuczką mojego zmarłego przyjaciela” niewiele – burknęła. – Umówiłam się z nim wieczorem w jego gabinecie. Mam nadzieję, że do tego czasu już się wypłacze.
Scorpius parsknął śmiechem.
- Ona też się wzruszyła – wyartykułował do Rose i Jessiego.
- Wcale nie! – wrzasnęła histerycznie Jo, idąc przed nimi. – Sam się wzruszyłeś!!!
I dyskretnie otarła łzę.

                Wieczorem Jo długo się wahała czy pokazać Mortimerowi dziennik Leonarda. Z jakiegoś jednak powodu nie chciała by zbyt wiele osób o nim wiedziało i zostawiła go w swoim dormitorium. Za pięć dziewiąta zapukała do gabinetu profesora, co okazało się całkiem sprytne, bo nim jej otworzył, była dokładnie dwudziesta pierwsza.
- Moja droga! Zapraszam! – Mortimer wyglądał na zachwyconego a Jo nieporadnie przeszła koło niego i pomaszerowała do biurka, przed którym stało krzesło.
- Mam tyle pytań! – zawołał staruszek, idąc w jej stronę, a Jo uniosła brwi. – Musisz mi wszystko opowiedzieć! Wszystko! Jak się ma Agatha?!
Jo westchnęła. Chyba będzie musiała dać sporą zaliczkę nim dostanie to po co tu przyszła…
                Godzinę później Mortimer zalał się łzami. Jo musiała opowiedzieć mu absolutnie wszystko – kim jest jej ojciec, co porabia Agatha, czym ona się interesuje i jak wygląda ich dom. Mortimer był ciekaw wszystkiego, a że pamięć mu wyraźnie szwankowała, niektóre pytania zadawał po cztery razy. Tylko, kiedy powiedziała mu, że Agatha prowadzi sklep z zabawkami był mocno zdziwiony…
                W końcu Jo odchrząknęła z nadzieją, że teraz jej kolej.
- Panie profesorze… Wiem, że pracował pan z moim dziadkiem – powiedziała ostrożnie.
Mortimer pokiwał powoli głową.
- Długie lata… Zjeździliśmy razem świat – mówił, przymykając ciężkie powieki.
- Tylko we dwóch?
Mortimer otworzył szybko oczy. Zbadał ją spojrzeniem i powiedział:
- Rzadko się zdarza by łowcy pracowali wspólnie. Dwóch to i tak dużo!
Jo zagryzła wargi. Kłamał. Tylko dlaczego?
- Myślałam… myślałam, że dziadek miał więcej kolegów łowców – wymyśliła szybko. – Wspominał kiedyś o Ferdynandzie Forlym.
Teraz była już pewna, choć przed chwilą miała wątpliwości co odmalowało się w oczach starca. To był strach.
- Nic o tym nie wiem! – zawołał szybko. – Ja i Leonard pracowaliśmy sami!
- Rozumiem – powiedziała grzecznie Jo. Ostatnim na czym jej zależało to denerwowanie go. I tak wyglądał jakby miał wiecznie stan przedzawałowy…
- Wie pan… - spróbowała znowu. – Do tej pory nie rozumiem jak właściwie dziadek zmarł… Wampiry dla łowcy to jak bułka z masłem…
Mortimer znowu przymknął ciężko oczy.
- Dla sprawnego człowieka pewnie tak… - powiedział z bólem. Jo otworzyła usta, ale profesor mówił dalej – Tyle lat… tyle bitew. Twój dziadek był już zmęczonym człowiekiem. Nie miał siły by wygrać tamtą walkę.
Jo chciała się sprzeczać, ale uznała, że profesor znowu może ją okłamać. Serce biło jej szybko. Mogła wyjść stamtąd z niczym, lub zaryzykować…
- Wie pan co szczególnie zapamiętałam z rozmów z dziadkiem? Wciąż powtarzał o jakiejś Bestii…
I doigrała się. Mortimer zbladł a jego twarz stężała. Złapał się za serce i zaczął charczeć, jakby nie mógł oddychać. Jo przeklinała się w duchu i szybko podniosła się wyciągając różdżkę, choć nie miała pojęcia co robić. Ale wyglądało na to, że to tylko atak paniki, bo Mortimer niespodziewanie wstał i złapał ją za rękę.
- Nie powtarzaj tego, dziecko! Nie widzisz jaką cenę zapłaciłem?! Bestia może przyjść po ciebie, po twoją magię! Zapomnij! Idź, zapomnij!
Z jego oczu leciały iskry, na policzki wystąpiły czerwone plamy i Mortimer trząsł się jak w febrze. Jo chciała przeprosić, ale profesor wydawał jej się teraz tak przerażający, że cofnęła się, wyrywając swoją rękę i czym prędzej wypadła z gabinetu.
                Przez cały zamek serce waliło jej jak oszalałe. Chciała zabrać z Gryffindoru Komunikujące Karteczki, ale nie musiała. Rose, Scorpius, Jesse, Al i Scarlett już na nią czekali, oparci o ścianę w korytarzu.
- Wysysa magię! – zawołała Jo na ich widok, nie mogąc złapać tchu. – O tym mówiła Rita! – dodała w kierunku Rose. – Bestia zabiera magię! Zabrała ją Forly’emu i wyssała życie z Mortimera i mojego dziadka! A teraz… założę się, że Ankdal używa jej, żeby odbierać magię innym czarodziejom. DLATEGO jest tak potężny!
Rose nie mrugała. Scorpius wpatrywał się w Jo, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. Al i Scarlett patrzyli na siebie, nie oddychając. Tylko Jesse zrobił krok do przodu i objął Jo, bo okropnie się trzęsła.
- Powiedział ci to wszystko? – zapytał spokojnie. – Mortimer rozmawiał z tobą o Bestii?
Jo pokręciła szybko głową.
- Był przerażony na sam dźwięk tego słowa! I kłamał, że on i Leonard pracowali sami!
Reszta spoglądała po sobie z niekrytym zdumieniem. Tylko Albus przymknął na moment oczy, a potem obrócił się w lewo i w prawo sprawdzając czy nikt ich nie podsłuchuje.
- Słuchajcie, coś przyszło mi do głowy… dawno temu.
Pięć paru oczu przeniosło na niego naglące spojrzenia.
- Bestia… Nie wydaje wam się, że już mieliśmy z nią do czynienia?
Oczy Jo rozszerzyły się maksymalnie. A potem przeszły ją ciarki i poczuła niewytłumaczalne mrowienie w miejscach, w których kiedyś miała setki małych, ciętych ran.
- Nie! – wydała z siebie zduszony krzyk. Rose zakryła usta dłońmi a Scorpius powiedział:
- Ten… ten stwór, którego wyczarowywał Crosby?!
Albus westchnął z frustracją.
- Długo nad nim myślałem. Nigdy nie słyszałem o takich czarach! Ten potwór nie był w y c z a r o w y w a n y ale PRZYWOŁYWANY. Jo przeżyła tylko dlatego, że mój tata oczyścił jej rany! I to połączenie! Pamiętacie? Crosby KAZAŁ potworowi zniszczyć Drzewo Początku, gdy da mu sygnał! Jaki wyczarowany stwór ma aż taką moc?!
Scarlett pokręciła głową.
- Żaden.
Wszyscy milczeli, przerażeni i wstrząśnięci. Jo oddychała głęboko i tylko Rose obudziła się z marazmu:
- Nie… Zaczekajcie, ja też go widziałam, prawda?! Genevive nastraszyła mnie nim w lochach! – odwróciła się do Scorpiusa. – Ale on wtedy nie był prawdziwy… rozpłynął się!
- Rose, Gen była najgłupszą Ślizgonką, jaką znałem – odparł Scor. – Na pewno nie potrafiła wyczarować żadnej Bestii!
- Ale to by pasowało! – stwierdził Jesse. – Almond była spokrewniona z Ankdalem i być może współpracowała z Crosbym… Musiała znać czar na przywołanie Bestii… Może po prostu nie wychodził jej tak jak powinien?
Nikt mu nie odpowiedział, bo wszyscy zastanawiali się nad tymi słowami.
- Więc… Więc twój dziadek i jego koledzy żyli w czasach, kiedy przywołano Bestię – próbowała podsumować wszystko Scarlett, patrząc pytająco na Jo.
- Zrobił to jeden z nich – odparła jej Carter, pustym głosem. – Jeden z nich chciał przejść na ciemną stronę!
Scarlett kiwnęła potakująco głową.
- A teraz Ankdal wykorzystuje te same czary…
Jo krzyknęła. Wszyscy spojrzeli na nią zdumieni, a Carter zakrywała sobie usta dłonią, wpatrując się w każdego z nich.
- Odbiera magię… Ankdal jest tak potężny, bo Bestia potrafi odebrać magię!!! Być może on ją czerpie!
Wszyscy zamarli. Nie musiała nic dodawać, wiedzieli, że ma rację.
- Mój ojciec… - odezwał się Albus.
- Tym razem będzie musiał mnie wysłuchać! – warknęła Jo.
- Mortmier musi powiedzieć więcej! – zawołała Rose. – Musi powiedzieć który z nich wyczarował Bestię! Może wie jak ją powstrzymać i jak powstrzymać Ankdala!
Jo skinęła głową.
- Wyduszę to z niego.
Mieli takie miny, że pierwszoroczniak, który właśnie pojawił się na korytarzu do Gryffindoru, po krótkim namyśle odszedł w stronę, z której przyszedł.
- Hej… To wszystko… Jest dobrze – oświadczyła nagle Jo. Pozostała piątka spojrzała na nią jak na wariatkę, a Jo kiwnęła tylko pewnie głową. – Jest wojna i Ankdal ma potężną broń, którą wykorzystuje do najgorszych, najbrudniejszych celów jakie można sobie wyobrazić… Ale teraz wiemy już tyle, że możemy walczyć z nim i jego potworem. To jest dobra wiadomość i od tego trzeba zacząć.

                                                               *

                Scorpius wchodził na Wieżę Astronomiczną z prawdziwie skrajnymi myślami. W takim celu nie był tu od miesięcy i czuł się wręcz zagubiony. Pchnął drzwi i parsknął szczerym, głośnym śmiechem.
- Kopę lat! – zawołał drwiąco Albus, pijackim głosem, wymachując pękatą butelką rumu.
- Potter, myślałem, że odkąd jesteś z Archibald nie robisz głupich rzeczy? – zaśmiał się Scor, ruszając pewnie w jego kierunku.
- Taaa… Czasy się zmieniają, co? Teraz na przykład mój brat jest oficerem skurwiela, który wysysa z ludzi magię, by mordować innych ludzi!
- Aha… - mruknął powoli Scor i zabrał mu butelkę. W końcu musieli być na tym samym poziomie, by móc prowadzić tę dyskusję.
Piętnaście minut później było to możliwe.
- Nigdy nie lubiłem twojego brata – oświadczył Scorpius. – Ale nie wierzę i nigdy nie uwierzę…
- WALCZY PO STRONIE HURRLINGTONA! – ryknął Al. – Ojciec jest pewien, że nie jest zaczarowany!
Scorpius pokręcił spokojnie głową.
- Miałem na myśli co innego… Nigdy nie uwierzę, że starszy Potter odpuścił sobie Carter.
Albus zaśmiał się gorzko.
- Też uważam, że to niemożliwe…
- Tobie nie wyszło, co? – burknął Scor. Al spojrzał na niego z pogardą.
- O czym ty bredzisz, Malfoy?
- Stary, wiem, że Archibald jest świetna. I widzę, że ci zależy… Ale zabij mnie, jeśli Carter przeszła ci do końca.
Al patrzył na niego z rozdziawionymi ustami.
- Jesteś jebnięty – stwierdził tylko i wycelował w skrytkę Malfoy’a.
- Nie twierdzę, że to to samo co dwa lata temu – odparł Scorpius. – Archibald nie jest tylko na pocieszenie, wiem. Ale Jo wciąż ci siedzi w głowie i chyba tylko ty i ona o tym nie wiecie.
Albus odkręcił kolejną butelkę.
- Jak miałeś gładką cerę mówiłeś mądrzej.
Scorpius zaśmiał się głośno.
- Może. W każdym razie, nie mówiłem tego, bo tak ma być. Stary, musisz w końcu o niej zapomnieć. Carter i ty to nietrafione połączenie… A twój brat kiedyś wróci do niej na kolanach. Pewnie go nie przyjmie, w końcu to Carter – wtrącił, przewracając oczami. – Ale będzie go kochać po kres świata.
Al westchnął teatralnie.
- Aleś się urżnął…
Scorpius zachichotał. Miał mu już odebrać swój rum, ale w tym momencie drzwi na Wieżę Astronomiczną otworzyły się z hukiem i obaj prawie podskoczyli. A gdy zobaczyli kto w nich stoli prawie z niej spadli… Rose i Scarlett wpatrywały się w nich z mordem w oczach.
- Jest wtorek! – warknęła Rose, idąc w ich stronę z założonym na biodrach rękami. Scorpius trochę się cofnął.
- Wtorek?! A co to ma do rzeczy?! – oburzyła się Scarlett. – Nie wolno wam pić w szkole!!!
Albus zwiesił głowę.
- Eee…
- Kretyni! – zawołała Rose, zatrzymując się przed Scorpiusem. Była przy nim tak niska, że gdy kulił się ze strachu wyglądało to co najmniej komicznie. – Nie, co ja mówię?! Dzieci! Jesteście durni jak dzieci!
Scarlett wyglądała na srogo zawiedzioną.
- Jesteś prefektem, Al.
Albus pokiwał głową.
- Masz rację, to strasznie nieodpowiedzialne… - Scarlett przewróciła oczami i wyszła Albus za nią a Scropius zaniósł się śmiechem.
- Pantofel… - jego śmiech zamienił się w syk, gdy tylko Rose na niego spojrzała.
- Eee… Widzisz, skarbie… Potter mnie tu zaciągnął!
Red zmarszczyła nos.
- Pewno cię związał? – zapytała ze współczuciem. Scorpius pokiwał szybko głową.
- Nie moglibyście się upijać gdzie indziej?! Tylko w takim miejscu, z którego wraca się pół godziny?! Al i tak jest na cenzurowanym, odkąd wyszła ta sprawa z Jamesem! Nie trzeba mu więcej kłopotów!
- Masz rację, Rosie – oświadczył natychmiast Scorpius. Red spojrzała w niebo, a potem złapała go za szatę i pociągnęła za sobą.
- Myślałeś kiedyś o jakimś leczeniu z nałogu?
- Nie, ty mnie wystarczająco dobijasz – odparł i dopiero gdy na niego spojrzała, obnażając zęby zdał sobie sprawę z tego, że powiedział to na głos. – Ale jaka jesteś piękna!
- Muszę z tobą w końcu zerwać – burknęła sama do siebie, odwracając się w drugą stronę. Scorpius uwiesił się na jej szyi (prawdopodobnie dlatego, że nie bardzo mógł prosto iść).
- Po moim trupie! – syknął jej do ucha. Rose zmierzyła go niechętnym spojrzeniem.
- Wiele ci do tego nie brakuje…

                                               *

                Blake ze śmiechem oglądał jak Rose wprowadza totalnie zalanego Malfoya do jego dormitorium i z tego co zdołał usłyszeć, niezbyt delikatnie rzuca go na łóżko. Dorzucił drewna do ognia.
- Masz chłodno w pokoju, Warrington? – rozległ się wysoki, zmanierowany głos, który wprost ubóstwiał.
- Nie śpisz jeszcze, Elizabeth? – odparł nie odwracając się w jej stronę. Po chwili pojawiła się tuż przed nim.
- Nie mogłam zasnąć – wzruszyła ramionami i przysiadła na oparciu jego fotela.
- Sumienie? – zadrwił Blake. Elizabeth posłała mu pełne wyższości spojrzenie, ale dostrzegł w nim coś jeszcze…
- Raczej brak towarzystwa – odparła znowu się odwracając. Blake poczuł, że świerzbią go ręce.
- Wiesz, Cambell… - zaczął i poczuł, że schnie mu w ustach, ale w ostatniej chwili się opamiętał. – Mogę ci kogoś znaleźć.
Elizabeth spojrzała na niego tak szybko, że nie zdziwiłby się, gdyby zapiekło ją w karku.
- Myślałam… o tobie, Warrington, ale właśnie zmieniłam zdanie!
A potem zamiotła czarnymi jak kruk włosami i zaczęła podnosić się z jego fotela. Nie zdążyła, bo złapał ją za rękę i mocno przytrzymał.
- Kusząca propozycja… - wychrypiał, wściekły, że nie potrafi tak grać, jakby chciał. – Kusząca – powtórzył, przyciągając ją bardzo blisko siebie.
                Cambell miała piegi. Ukryte pod grubą warstwą makijażu, ale teraz w specyficznym świetle mieszaniny ognia z kominka i zielonej poświaty można było je dostrzec…
- Ale nie jestem zainteresowany.
Twarz Elizabeth zastygła, a potem odsunęła się z lodowatą furią. Jeszcze nigdy nikt…!
- Pożału…
- Nie jestem zainteresowany twoją zabawą – przerwał jej spokojnie. – Chodź ze mną na kolację.
Elizabeth zamarła. Czy o sobie z niej kpił?!
- Tysiąc razy mówiłam ci, że za wysokie progi, Warrington! – oznajmiła wyniośle. Blake przewrócił oczami i podniósł się z miejsca, stając koło niej i patrząc na nią z góry.
- W sobotę – powiedział tylko, nachylając się tak nisko, że prawie zetknęli się nosami. Elizabeth mimowolnie się zatrzęsła, jakby przeszedł przez nią prąd. – O dziewiętnastej.
Cambell wpatrywała się w niego prawie nie oddychając. Ale nie traciła rezonu.
- Nie przyjdę! – wyjąkała słabo. Blake dotknął palcem jej ust.
- W Trzech Miotłach – powiedział tylko, zabrał dłoń i odszedł.
Elizabeth trzęsła się z furii.
- Chyba nie sądzisz, że robisz na mnie jakiekolwiek wrażenie! – zawołała za nim, ale nawet się nie odwrócił.