Ginger Golden Girls

29 sierpnia 2015

Rozdział LXXI

Cześć!

To połowa rozdziału, ale od dawna miałam napisane 3/4 więc wrzucam, bo wiem, że czekacie na opowieść Jamesa. No i jestem ciekawa co wy na to! :)


Wybacz mi 

cz. 1





                James trząsł się jak w febrze. Wpatrywał się w ziemię, na której klęczał i nie reagował na nic. Jo w podobnym stanie schylała się w jego kierunku, ale w tym momencie usłyszeli jakieś wrzaski.

- Tknij ją a utnę ci ręce!!!
Louis podniósł się na cal i wyszarpnął różdżkę w kierunku jakiegoś aurora, który zbliżył się do Leah. Na ten widok James zdołał się w końcu podnieść i szybko ruszył w ich stronę.
                Auror najpierw spojrzał bezradnie na Harry’ego a potem znowu odwrócił się do Louisa tulącego Leah.
- Chłopcze, jeśli nie chcesz poważnych kłopotów… Ta dziewczyna była szpiegiem najgroźniejszego człowieka na świecie. Jest winna wielu zbrodniom, w tym śmierci Mary Hervell i…
James zatrzymał się przed nim.
- …i Stevena Hurrlingtona. A także tego, że właśnie skończyła się wojna.
Przez tłum przeszedł szmer zdumienia i wszyscy wlepili w Jamesa rozszerzone do granic możliwości spojrzenia. Auror na jego widok powoli podniósł różdżkę.
- Nie! – zawołała Hermiona. – Co pan wyprawia, Flaherty?!
Funkcjonariusz sapnął z oburzenia nad tą sytuacją.
- Pani minister, z całym szacunkiem… - zaczął roztrzęsiony… - Wiem, że ci chłopcy to pani bratankowie, ale…
- A jakie to ma, na Merlina znaczenie?! – oburzyła się Hermiona idąc w jego kierunku i zatrzymując się przy Jamesie, któremu położyła dłoń na ramieniu. – Czy pan nie wie co się stało?! Wpadli w pułapkę dzięki Jamesowi i – Hermiona spojrzała na niego szybko – tej dziewczynie, tak?
James chyba nie mógł patrzeć już na Leah, bo znowu tylko się zatrząsnął i skinął głową.
- Pani minister… - westchnął Flaherty. – Tam stoi szef Departamentu Przestrzegania Prawa – wskazał na mężczyznę, który kierował akcją przenoszenia skandynawsko-brytyjskich żołnierzy do więzienia. – Myślę, że pana Pottera trzeba jak najszybciej przesłuchać…
- Masz rację.
Wszyscy spojrzeli na Harry’ego, który chyba odzyskał w końcu głos. Patrzył na Jamesa z mieszaniną tak wielu rzeczy, że ciężko było je właściwie odczytać.
- Masz rację. James… Wszyscy czekamy na twoją opowieść.
- Zaraz! – usłyszeli i odwrócili się do Rose. Wyrwała się Scorpiusowi i zaczęła biec w stronę Louisa. Nikt jej nie powstrzymał i uklękła przy nim i Leah.
- Lou… - szepnęła tak, że tylko on ją usłyszał. – Już po wszystkim. Musisz ją puścić.
Louis szarpnął tylko głową, na znak by odeszła, ale Rose dotknęła go powoli i mówiła dalej:
- Nie pomożesz jej. Już po wszystkim, Lou…
Wydawało się, że Louis ją odtrąci, ale w końcu bardzo powoli odsunął się od Leah, trzymając ją jeszcze tylko za rękę. Posłał jej ostatnie, pełne miłości spojrzenie i z najwyższym bólem wstał, ledwie trzymając się na nogach.
                Rose przygarnęła go do siebie i przytuliła a w tym momencie do Leah podeszła Hermiona. Szarpnęła lekko różdżką i ciało Leah owinęła delikatna tkanina. Red zachybotała, gdy Louis prawie upadł, podtrzymując się na niej. Hermiona znowu machnęła różdżką i Leah zniknęła.
- Później ją… - urwała, gdy spojrzała na Louisa.

                Zapadła cisza, której nikt, nawet pan Flaherty nie chciał przerywać. Ale nagle rozległ się wrzask i usłyszeli szybkie kroki. Ginny biegła w ich stronę, wpatrując się w Jamesa z szaleństwem w oczach. A potem rzuciła się na niego, nie zważając na nic. To chyba zwróciło na nich uwagę szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, który polecił coś aurorom i ruszył w ich stronę.
- Harry – odezwał się, patrząc na Ginny i Jamesa, który po prostu stał nieruchomo, pozwalając matce się obejmować. – Musimy zabrać Jamesa.
Harry pokręcił głową.
- Jeszcze nie.
- Harry – pan Owen podniósł nieco ton. – Tak nakazują wszelkie procedury.
- Ogarnij się, człowieku! – zawołał szybko Ryan. – Masz pojęcie co tu się stało?!
Pan Owen wyglądał na wściekłego, ale nim mu odpowiedział, Harry wyciągnął rękę.
- Zabierzesz dziś Jamesa do ministerstwa. Będziesz mógł go przesłuchać, podać veritaserum, zbadać jego wspomnienia i różdżkę. Ale najpierw chcę usłyszeć co ma do powiedzenia mój syn.
Pan Owen wyglądał jakby się wahał. Ginny w końcu puściła Jamesa i odwróciła się w jego stronę najwidoczniej gotowa się wykłócać, ale Hermiona była szybsza.
- Na Merlina, nie ma pan serca?!
Owen ewidentnie nie był przekonany a pan Flaherty wyglądał podobnie, ale w końcu obydwaj skinęli głowami.
- Ale ktoś musi… - zaczął Owen. Ryan wystąpił szybko.
- Zajmę się wszystkim! – i ruszył w kierunku ostatnich więźniów.
                Hermiona znowu uniosła różdżkę. Olbrzymi pokrowiec zaczął wzbijać się w górę i po minucie przed ich oczami zmaterializował się wielki namiot.
- Zapraszam! – wskazała obu urzędnikom drogę i weszli pierwsi.
                Za nimi wkroczyła Hermiona, potem Harry, oglądając się na Jamesa i Ginny. Na końcu do namiotu weszła Rose, Louis, Scorpius i Al. Na samym końcu, prawie jak duch pojawiła się Jo.
                W namiocie był tylko okrągły stół i krzesła. Zajęli miejsca i zgodnie wpatrzyli się w Jamesa. Ten miał spuszczony wzrok i ciężki oddech. Na nikogo nie patrzył. Hermiona położyła rękę na jego ramieniu.
- James… Możesz zaczynać.
Wziął głębszy wdech.

- Dwa lata temu Steven Hurrlington wymyślił plan na to jak zyskać szerokie poparcie. Miał dwa sposoby. Pierwszym było zastraszanie i okłamywanie ludzi, by przechodzili na jego stronę. Drugim – zdobycie w swoich szeregach kogoś, kto przekona tłumy.
Miał obsesję na punkcie mojego ojca – tu James posłał Harry’emu przelotne spojrzenie i wpatrzył się w okno. – Nienawidził go i zawsze uważał, że jest dla niego zagrożeniem. Wymyślił więc, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu i postanowił za wszelką cenę ściągnąć do swojej siedziby jego syna. Po raz pierwszy spróbował dwa lata temu.
James urwał na moment a Jo w tym czasie otworzyła szeroko oczy i wypuściła głośno powietrze. James nie patrzył jej w oczy, ale kiwnął głową, wiedząc, że ona już rozumie.
- Greyson Hunt zjawił się w Hogwarcie w celu porwania trzech osób, których rodziny miały przejść na stronę Ankdala i Hurrlingtona. Ale zdarzył się przypadek, który był jednym z najszczęśliwszych, jakie mogły ich spotkać. Porwali… Jo Carter – James patrzył na jej ramię, jakby bał się tego co może znaleźć w jej oczach. – Kiedy odkryli, że jest... blisko ze mną, nie posiadali się ze szczęścia. Oto trafiła się okazja by dotrzeć do syna Harry’ego Pottera i Hurrlington wiedział, że musi ją wykorzystać.
- Chcieli, żebym przemyciła coś dla ciebie – odezwała się cicho Jo, przypominając sobie wszystko. James wciąż nie patrzył jej w oczy, tylko kiwnął głową.
- Czarny Wywar – oznajmił, na co Hermiona wypuściła głośno powietrze z płuc a Rose spojrzała szybko na Albusa i Scora. – Czarnomagiczny Eliksir, który zmienia myśli i pragnienia, zgodnie z życzeniem tego czyją krew zawiera. Jo miała przemycić go do Hogwartu i podać mi, żebym dołączył do Hurrlingtona.
- Ale się nie udało – odezwał się Scorpius. – Jo odmówiła.
James ponownie skinął głową.
- Hurrlington wyciągnął jednak z jej głowy ważne informacje.
Jo zamarła i Ginny, która siedziała koło niej położyła szybko dłoń na jej ramieniu. James mówił dalej, omiatając ją wzrokiem, który wciąż jednak omijał jej oczy.
- Hurrlington dowiedział się wszystkiego co było mu potrzebne… Jaki mam charakter, co lubię… Dostał informacje o tym, że w przyszłości na pewno zajmę się walką z czarną magią.
Jo trzęsła się coraz mocniej.
- Ja… Nie umiałam tego zablokować. Używał legimencji i…
- Jo – przerwał jej spokojnie Harry. – Wszyscy jesteśmy wdzięczni, że przeżyłaś.
Jo już się nie odezwała, choć wpatrywała się w Jamesa z przerażeniem.
- Po uwolnieniu Jo, Hurrlington uknuł inny plan jak mnie dopaść, na podstawie informacji, które już miał. – James znowu spojrzał na wysokie, witrażowe okno. – W Hogwarcie zwolniła się posada nauczyciela OPCM.
Znowu przerwał mu zduszony okrzyk, a potem zaciśnięta pieść wylądowała na stole i wszyscy spojrzeli na Hermionę i Harry’ego.
- Warren! – zagrzmiała Hermiona. Harry nic nie powiedział, ale zebrani po raz pierwszy od kiedy weszli do namiotu zobaczyli w jego oczach prawdziwy gniew.
James skinął głową.
- Nie wiem od kiedy dla nich pracował. Podejrzewam, że zwerbowali go, gdy był już porucznikiem. Może nawet całkiem nie dawno, bo z tego co zapamiętałem był nadgorliwy jak typowy świeżak… W każdym razie, kiedy Warren zaczynał pracę w Hogwarcie, był już człowiekiem Hurrlingtona. Początkowo miał to samo zadanie co… Jo – wszyscy zauważyli, że James ma problem z wypowiadaniem jej imienia i patrzeniem na nią, ale byli zbyt poruszeni, by zwrócić na to większą uwagę. – Miał mi podać Czarny Wywar. Ale w Hogwarcie okazało się to niemożliwe. Skrzaty Domowe udaremniły kilka jego prób, potem zmienił taktykę.
- Namówił cię do wstąpienia do wojska… - James spojrzał na Albusa i pokiwał głową.
- Mógł próbować do skutku… Podać mi eliksir w czasie szlabanu, zamienić się w kogoś… Ale Warren odkrył dwie rzeczy – wzrok Jamesa prześliznął się z Ala na Rose i Scorpiusa ale znowu nie dotarł do Jo. – Po pierwsze zdał sobie sprawę z tego, że wy nigdy nie uwierzycie w moją przemianę. Wolał więc nie ryzykować.
- A po drugie? – odezwał się Scor.
- Warren musiał kogoś asekurować – wyjaśnił, trochę ciszej a na te słowa Louis wyprostował się na krześle. James mówił dalej – W Hogwarcie przebywał jeszcze jeden szpieg Hurrlingtona. Zadaniem Leah było wyciągnąć z zamku Mary Hervell. Wszyscy wiemy, że jej się to udało i jak się to skończyło – James starał się za wszelką cenę nie patrzeć już na Louisa. – Ale Warren miał wykonać to zadanie, gdyby jej się nie powiodło. Wprowadzał więc w życie swój plan: zdobył moje zaufanie, przekonał mnie, że wojsko jest dla mnie idealnym miejscem. Posłuchałem go. Nie domyśliłem się niczego…
- Synu… To nie twoja wina – Ginny wyciągnęła rękę w jego kierunku, ale James siedział daleko. Posłał jej tylko zgaszone spojrzenie.
- Skończyłem Hogwart a plan Warrena się powiódł. Złożyłem podanie do wojska i zostałem przyjęty. Miał mnie na tacy. Pierwszego dnia w koszarach wypiłem Czarny Wywar, nasączony krwią Stevena Hurrlingtona.

                W namiocie zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w Jamesa z tym samym – współczuciem i wyrzutami sumienia. Jo wyglądała jak trup – była blada i zaciskała ręce na oparciu swojego krzesła aż zupełnie pobielały.
                Z oczu Ginny ciekły łzy, Harry przymknął powieki a pan Owen przestał kręcić z powątpiewaniem głową. I tylko James wyglądał wciąż tak samo – jak człowiek, któremu nic nie pozostało.
- Eliksir działa bardzo prosto. Przejmuje się wszystkie racje, uczucia i całe widzenie świata tego, kto dodał do niego swojej krwi. I tak było ze mną. Z dnia na dzień zmieniło się wszystko. Wyprowadzenie magii stało się dla mnie najwyższym ideałem, czymś za co oddałbym życie. Ankdal był moim nowym idolem, za którego mogłem się pociąć. I… nienawidziłem was – James spojrzał na swoją rodzinę i przyjaciół pociemniałymi od zgryzoty oczami. – Życzyłem wam śmierci.
- James… - odezwała się cicho Hermiona, która też miała łzy w oczach. – To nie byłeś ty.
Znowu wpatrzył się w okno, jakby nie mógł znieść tego współczucia.
- Czasami… Miałem przebłyski świadomości. Przypominało mi się jak walczyliśmy z Crosby’m – zerknął znowu na Rose, Ala i Scorpiusa. – Bitwa w ministerstwie… A nawet wspomnienia z dzieciństwa – Ginny uśmiechnęła się przez łzy. – Ale po każdym takim wydarzeniu było gorzej. Myślę, że Hurrlington zaczął podwajać dawki, kiedy sprowadził mnie do swojej siedziby. Kontrolował moją głowę i w końcu wszystko zniknęło. Liczyło się tylko to, czego i on pragnął. Zrobiłem wszystko co kazał z najwyższym oddaniem.
James umilkł na moment, jakby nie mógł poradzić sobie ze wspomnieniami, które go zalały. Zdjął ręce ze stołu, na sekundę po tym, jak wszyscy zobaczyli jak potwornie się trzęsą. Ale nikt nie przerywał tego milczenia i w końcu James mówił dalej:
- Dzięki mnie na stronę Hurrlingtona zaczęło przechodzić mnóstwo ludzi. Mówił im, że mój ojciec chce władzy i sławy, a jak mogli mu nie wierzyć, skoro jego własny syn to potwierdził.
- James – odezwała się Ginny. Nie płakała już, ale chyba nie chciała, by James wgłębiał się najczarniejsze chwile tej opowieści. – Jak się im wyrwałeś? Co się stało?
James odwrócił się od niej i przelotnie spojrzał na Louisa, a gdy się odezwał coś zmieniło się w jego głosie.
- To ja powinienem był dzisiaj zginąć.
Zaczęli mówić jeden przez drugiego. Tylko Jo wciąż milczała, a Rose przysunęła się do Louisa i wzięła go za rękę.
- James… - odezwał się pan Owen. – Ta dziewczyna, Leah Leander… Nie była zwolennikiem Ankdala?
Znowu nie odpowiedział od razu. W jego oczach był taki smutek, że większość uczestników narady poczuła do siebie obrzydzenie, że zmuszają go by to znowu przeżywał.
- Leah pochodziła ze zubożałej rodziny z długim tradycjami nienawidzenia mugoli. Jej dziadkowie służyli Voldemortowi, rodzice to nieobliczalni, okrutni ludzie. Spotkałem ich tylko raz i nikomu tego nie życzę. Ich zadowolenie z córki było uzależnione od tego, czy zdoła przywrócić ich rodzinie dawne poważanie i bogactwo. Leanderowie zwąchali się z Hurrlingtonem dawno temu i ofiarowali mu swoją córkę do pomocy.
James co jakiś czas zerkał na Louisa, jakby gotów w każdej chwili przerwać. Ale Louis słuchał tego niewzruszenie, jakby nic nie mogło go już bardziej zaboleć.
- I nadarzyła się okazja, by Leah mogła się przydać. Hurrlington potrzebował kogoś w Hogwarcie. Kogoś kto nie wzbudzi podejrzeń i wykona jego polecenia. Leah wiedziała, że gdy wyciągnie ze szkoły Mary Hervell, Hurrlington ją zabije. Wypełniała jego zadanie krok po kroku, ale wtedy… coś się zmieniło.
James patrzył na Louisa, Rose ściskała mocno jego ramię, ale Weasley nie reagował. Przecież nie usłyszy nic, co mu ją zwróci… Nic co cokolwiek zmieni.
- Leah wiedziała, że jeśli nie zrobi tego co chce Hurrlington rodzice nigdy jej nie darują. Wykonała rozkaz. Mary Hervell zginęła.
James nie patrzył już na nikogo i znowu opowiadał, oglądając niewidoczne obrazy.
- Leah nigdy sobie tego nie wybaczyła. Od tego momentu udawała. Wymyśliła jak pokonać Hurrlingtona i wciągnęła w ten plan mnie. To wszystko co wydarzyło się dzisiaj… – James spojrzał najpierw na ojca, potem na pana Owena. – Zawdzięczacie jej wszystko.
- Jak to się stało? – zapytała Hermiona, najwyraźniej wciąż nie rozumiejąc.
- Spotkaliśmy się w siedzibie Hurrlingtona – opowiadał dalej James. – Leah od razu zrozumiała, że nie jestem tam z własnej woli. Kilka dni zajęło jej rozgryzienie co się ze mną dzieje, ostatecznie na chybił-trafił zaczęła wylewać wszystkie napoje, które miałem brać do ust.
                To było jak odwyk. Obudziłem się w końcu trzeźwy i przerażony. Pamiętałem co robiłem przez cały ten czas. Jak… jak z wami walczyłem. Co mówiłem… Chciałem go zabić. Jego a potem siebie. Leah mnie powstrzymała. Powiedziała, że możemy wszystko naprawić, ale musimy wciąż udawać, że jesteśmy po jego stronie. I tak robiliśmy. Hurrlington ufał już na tyle w powodzenie swojego planu, że coraz rzadziej mnie sprawdzał. Zdołałem też opanować podstawy oklumencji, by go oszukiwać. Ani przez chwilę nie podejrzewał co robimy. Był tylko jeden moment, przez który cały plan Leah mógł pójść w diabły.

                Tym razem spojrzał na jej dłonie, nie podnosząc wyżej spojrzenia. Ale z jakiegoś powodu był pewny, że i Jo nie patrzy mu w oczy.
- Podczas ataku na szkołę w czerwcu walczyliśmy z wami do końca. To jeszcze nie był ten moment, na który czekaliśmy, ale…
- To byliście wy! – przerwała mu szybko Hermiona i przeniosła spojrzenie na Harry’ego. – Dostaliśmy wiadomość, że Hurrlington planuje atak na Hogwart.
James skinął głową.
- McGonagall nie miałaby szans. Ale w czasie tamtej bitwy… - mówił, nie spuszczając wzroku z dłoni Jo. – Jeden z jego żołnierzy cię dopadł. Nie mogłaś z nim wygrać. Kazałem mu odejść, a on musiał mnie posłuchać. Ale wtedy nasz plan prawie legł w gruzach. Cały oddział żołnierzy widział jak cię ratuję. Zaczęli mnie podejrzewać. Wiedziałem, że pójdą do Hurrlingtona.
- Co się stało? – zapytał Scorpius.
- Znowu Leah – odparł gorzko James. – Ukradła sporo Czarnego Wywaru przez cały ten czas i postanowiła go wykorzystać. Podała go żołnierzom i od tej pory mieliśmy kilku pomocników. Od tego czasu przygotowywaliśmy się do ostatecznej bitwy. Zaplanowaliśmy, że wciągniecie w pułapkę całą armię Ankdala i Hurrlingtona. Ale dwa dni temu znowu pojawił się problem…
- Scarlett – szepnął Albus, a James przeniósł na niego wzrok.
- Kiedy Leah dowiedziała się o tym, że jest przetrzymywana natychmiast mi o tym powiedziała. Ruszyłem od razu do szkoły, w której jak wiedziałem jest kilku jeńców porwanych po bitwie w Hogwarcie. Znalazłem Scarlett w ostatniej chwili. Pchnęła się nożem, kiedy jej strażnik próbował zrobić jej krzywdę.
Albus już o tym wiedział. Dlatego nie dał po sobie poznać co się z nim działo, gdy znowu o tym usłyszał. Ale po tych słowach Rose wypuściła głośno powietrze i Scorpius objął ją a Ginny zatrzęsła się od urywanego szlochu.
- Powiedziałem tamtemu, że jest wzywany. Opatrzyłem ranę Scarlett i wysłałem wam wiadomość – tu znowu zerknął na Albusa. – Kazałem reszcie wynosić się ze szkoły a jeńców przeniosłem w bezpieczne miejsce. Bałem się przenosić Scarlett.
Ginny płakała głośno, Hermiona kręciła głową nie mogąc uwierzyć, a Albus patrzył na Jamesa tak, że wzruszenie odbierało innym mowę. Ale James nie mógł znieść żadnej wdzięczności. Szybko odezwał się tym samym martwym głosem:
- Mieliśmy mało czasu. Ankdal zaufał Hurrlingtonowi i polecił mu wybrać miejsce na aportację. Wcześniej ja i Leah wmówiliśmy mu, że ta polana będzie najlepsza. Dzisiaj rano wysłaliśmy wiadomość do ministerstwa, podpisując się za porucznika Tally’ego, tak, byście się przygotowali. Ja od rana byłem w tamtym lesie, czekałem aż ktoś z was się pojawi i w końcu zobaczyłem Ryana. Zaufał mi. 
              Hurrlington musiał domyślić się wszystkiego w ostatnim momencie. Stałem za daleko. Zdołał dosięgnąć ją, nie mnie. 
              Powinien był dosięgnąć mnie.


                James skończył swoją opowieść. W namiocie panowała cisza, przerywana łkaniem, i wibrująca drżeniem wszystkich rąk. A w powietrzu unosiła się prawda, gdzieś pomiędzy niespokojnymi spojrzeniami i odwracanym ze strachu wzrokiem. 

















26 sierpnia 2015

Rozdział LXX



Umarłem razem z nią


Trzy lata wcześniej

- Leah! Zejdź tu natychmiast, Leah!
                Z ociąganiem wstała i ruszyła w stronę schodów, a potem zbiegła po nich do salonu. Eleonor siedziała w wysokim fotelu i piła wino w pękniętym kieliszku.
- Tak, mamo?
Eleonor spojrzała na nią jak zwykle od góry do dołu.
- Będziemy mieli dziś gościa. Powinnaś ubrać moją brązową suknię.
Leah wytrzeszczyła oczy.
- Kto nas odwiedzi?
- Sir Steven Hurrlington! – usłyszała i podniosła wzrok na Petera.
- Ten… ten arystokrata? – zapytała wyławiając z pamięci obraz grubego człowieczka, którego widziała kilka lat temu na przyjęciu u dziadków.
- Sir Hurrlington tworzy właśnie nowe ugrupowanie – powiedział ojciec. – Ma szczytne, szlachetne cele. Powstało w Norwegii.
- Co ma na celu? – zapytała Leah.
- Może wezwę fryzjera… - zastanawiała się głośno Eleonor, patrząc z niechęcią na jej zwichrzone włosy.
- Mam nadzieję dzisiaj się tego dowiedzieć – odpowiedział na pytanie Leah Peter, a potem bez słowa wyszedł z pokoju. Matka wciąż wpatrywała się w nią, jakby wolała zobaczyć kogoś innego i w końcu Leah też wyszła.

                Brązowa suknia leżała na niej tylko trochę lepiej niż na wieszaku. Upięła ciasno włosy i zeszła wcześniej, by witać gości w holu.
                Sir Steven Hurrlington okazał się być jeszcze okrąglejszy niż, gdy widziała go poprzednim razem.
- Moja droga, przypomnij mi jak masz na imię! – polecił, pochylając się nad jej ręką i składając na niej długi pocałunek. Leah poczuła nagłą ochotę cofnięcia dłoni.
- Leah, sir – ukłoniła się. Świńskie oczka sir Stevena pokraśniały z zachwytu.
- Chodzisz jeszcze do Hogwartu, moje dziecko?
Skinęła głową.

- Wyśmienicie. Wyśmienicie!
I minął ją, nie zajmując się nią dłużej, a Leah odetchnęła.

                Gustav Ankdal. Trzeba wyprowadzić magię z ukrycia. Mugole są zagrożeniem. Gustav Ankdal.
                Informacje galopowały przez umysł Leah jak szalone. Nowy świat. Co to znaczy? Ten człowiek był ewidentnie pomylony.

                Goście wyszli a Leah pomagała zgarbionemu skrzatowi domowemu zmywać. Musiała być cicho, inaczej jej matka srogo by ją za to ukarała. Nagle zamarła, bo z salonu dobiegł ją podniesiony głos ojca.
- Wizjoner. Wizjoner i geniusz.
- Wróżę nam świetlaną przyszłość, Peterze… - dodała Eleonor.
- Wszystko zależy od Leah. Musi wypełnić każde polecenie. Przyjąć każde zadanie jakie jej powierzy i godnie je wypełnić.
- Na pewno nas zawiedzie – westchnęła Eleonor, nawet nie ściszając głosu. – Ta dziewczyna sprawia nam zawód każdego dnia. Nie odziedziczyła żadnych cech mojego ani twojego rodu…
- Ale sir Steven potrzebuje właśnie jej – wtrącił obojętnie Peter. – Dajmy jej szanse, moja droga.
                Talerz wypadł z trzęsącej się ręki Leah i byłby upadł, ale stary skrzat zdążył go złapać i odstawić, odwracając od swojej pani żałosne spojrzenie.

                                                       *

Teraz                                                   

- Al, zwolnij! Na wszystkie świętości, zwolnij!
Albus zerknął przez ramię.
- Po prostu się rusz!
Jo już miała mu odpowiedzieć, ale ugryzła się w język. Z każdym krokiem coraz bardziej uświadamiała sobie co działo się dwa lata temu. Nie mogła uwierzyć, że Al i James przez to przeszli.
- To tutaj! – głos Albusa wyrwał ją z otępienia.
- Tutaj albo i nie tutaj! – burknęła, spoglądając na odrapany budynek starej mugolskiej szkoły. – Ta wiadomość była ANONIMOWA, Al!
Albus zerknął na nią przelotnie.
- Sama powiedziałaś, że to jedyne co mamy!
- To nie znaczy, że wiem co mówiłam! – syknęła prędko. – Równie dobrze Ankdal albo… Hurrlington zaprosili nas na obiad. My będziemy daniem głównym!
Albus jej nie słuchał. Machnął różdżką i po chwili znikł jej z oczu. Jo też wypowiedziała zaklęcie Kameleona.
- Gdzie jesteś? – szepnęła jeszcze. Prawie podskoczyła, gdy poczuła, ze bierze ją za rękę.
                Podbiegli do ogrodzenia i przykucnęli przy furtce.
- AL!!! – syknęła Jo i pociągnęła go w bok.
                Drzwi szkoły otworzyły się na oścież a potem sznur ludzi z zamaskowanymi twarzami zaczął iść wzdłuż ścieżki do wyjścia. Wyglądało to jakby się stąd ewakuowali. Jo trzymała mocno Albusa, bo zaczął drżeć na całym ciele. Na swoje nieszczęście usłyszeli jeszcze rozmowę:
- Co z dziewczyną? Sir Steven kazał ją utrzymywać przy życiu.
Krępy czarodziej zarechotał tak, że Jo poczuła ciarki na plecach.
- No to się nie udało. Myślę, że Vincent już za to zapłacił, wezwali go parę godzin temu.
Ramiona Albusa opadły i Jo ścisnęła go mocniej za rękę, chcąc dać znać, że za chwilę wszystko się skończy.
- Szybciej! – ryknął jeden z idących w stronę furtki. – Za dwie godziny bitwa. Wszystkie siły mają być w gotowości!
                Furtka otworzyła się na oścież i głośne huki wypełniły ulicę przed szkołą, gdy zaczęli się teleportować. Dwie minuty później Jo podniosła się szybko na równe nogi.
- Chodźmy!
                Nie widziała go, ale z jakiegoś powodu była pewna, że nie wstał z miejsca.
- AL!!!
- Słyszałaś go – powiedział strasznym głosem. – Ona… ona…
- Wstawaj, Al!!! – ryknęła Jo, która miała łzy w oczach. – Wstawaj!
                Pchnęli furtkę i ruszyli. Przez myśli Jo przemknęło jeszcze by rzucić zaklęcie sprawdzające obecność, ale bała się. Bała się, że nikogo nie wyczuje.
                Pchnęła drzwi szkoły.

                Albus czuł tyle rzeczy, że miał wrażenie jakby leciał. Płonął. Nie. Było mu zimno. Widział przed sobą Jo, a jednocześnie był pewien, że jest sam. Nagle stwierdził, że biegnie a dopiero później zdał sobie sprawę, że widzi jedyne zamknięte tu drzwi, zupełnie jakby fakty docierały do niego w odwrotnej kolejności.
                Jeszcze nigdy nie bał się tak, jak w tamtej sekundzie, gdy dotknął klamki i nacisnął.
                Krew.

                Wszędzie krew. I ona.
                Rzucona na ziemię jak szmaciana lalka w morzu własnej krwi.
               
                Albus stracił zmysły. Rzucił się do niej, modląc tylko o śmierć.

                Nie rozumiał rany na jej piersi. Ledwie ją zauważył. Wpatrywał się w jej twarz, nie czując, że jego zalewają potoki łez.

                Jo uklękła koło niego i trzęsąc się jak w febrze dotknęła rany Scarlett. Była świeża, ale nie aż tak, by móc mieć jakieś nadzieje. To wszystko działo się wczoraj.
                Chwyciła jeszcze jej dłoń i rozszerzyła zaszłe łzami oczy. Była ciepła.
- Al… - szepnęła, ale nie zwrócił na nią uwagi, obejmując Scarlett tak mocno, że miała problem z dosięgnięciem jej nadgarstka. W końcu jej się udało i…
- Al… AL!!!
Jo zerwała się na równe nogi i wyszarpnęła różdżkę. Albus był wciąż w zbyt wielkiej rozpaczy, by rozumieć co się działo.
                Nie miała wyjścia. Huknęła różdżką i Ala odrzuciło na stopę. Zerwał się i wpatrzył w nią wściekle.
- CO TY WYPRAWIASZ?!
Ale Jo nie zwracała na niego uwagi. Uklękła przy Scarlett i skierowała różdżkę na jej twarz.
- Enervate!

                Niemożliwe.
                Nieprawdopodobne.
                Nie.

- Al…
Scarlett otworzyła oczy.

                                                               *

Ryan rechotał jak opętany.
- A więc jest więcej szaleńców takich jak ty na tym świecie – stwierdził z zamyśleniem Noel.

                Morza ludzi. Niezaproszonych, wściekłych i gotowych na najwyższe oddanie stały pod bramami kraju, który nie po raz pierwszy chciał rzucić świat do swoich kolan. Wielka Brytania, Polska i Czechy były ułamkiem wszystkich zebranych pod granicą Rosji wojsk. Cała Europa wstała i patrzyła dumnie na surowy krajobraz.

- To Niemcy… - powiedział cicho Harry a Noel i Ryan poszli za jego spojrzeniem.
Milczący i najbardziej wściekli. Wyglądali jakby chcieli przyspieszyć czas.
                A potem dano znak, granica padła bez najmniejszego oporu i losy świata zaczęły zmieniać swój bieg.

                                                               *

                Rose pożegnała się z Jessiem serdecznym uściskiem i porządnym ciosem w splot słoneczny, a potem wbiegła do zamku Merlina jakby ją niósł wiatr. Nie miała pojęcia jak mogła się tak stęsknić przez kilka dni.
                Zamek był dziwnie pusty, ale nie zwracała teraz na to uwagi. Biegła wykrzykując jego imię i zaglądając do każdej komnaty.
- I czego się drzesz, Weasley? – Elizabeth pokręciła głową nad jej manierami.
- CAMBELL!!! Kiedy wróciliście?! – Rose wyglądała jakby chciała ją przytulić, ale w ostatnim momencie zrezygnowała.
- Widziałaś może Curringtona? – zapytała Elizabeth.
- Nie. Gdzie jest Scorpius?!
- Mam naprawdę ważną sprawę do Blake’a.
Rose obnażyła zęby.
- Wymknęliśmy się dwudziestu żołnierzom Ankdala – warknęła. – Mamy strzałę i jestem strasznie głodna. Nie denerwuj mnie bardziej i mów gdzie jest Malfoy!
Elizabeth westchnęła.
- Żołnierzy! – prychnęła z pogardą. – MY walczyliśmy z Ankdalem.
Rose opadła szczęka.
- Nic mu nie jest? – zapytała słabo. Elizabeth pokręciła głową.
- Jest tam – wskazała na komnatę, z której wyszła.
Rose nie zawracała sobie nią dłużej głowy.

                Scor wkładał Czarną Różdżkę do szkatułki, ale zatrzymał się w połowie. Imbir wypełnił mu nozdrza i uśmiechnął się szeroko, ale nie odwrócił.
                Rose stanęła tuż za nim. Też nie musiała się odzywać. Podeszła i objęła go, wtulając się w jego plecy. Stali tak chwilę, póki Scorpius w końcu się nie odwrócił, chcąc się upewnić, że jest cała.
- Cholera.
- Co?! – zapytała robiąc wielkie oczy, gdy ręce Scora zacisnęły się na jej tali.
- Zapomniałem jaka jesteś ładna.
Rose uśmiechnęła się szeroko.
- Widziałam Cambell. Wszystko z nią w porządku?
Scorpius zagryzł wargi.
- Trochę oberwała, miała małe zaćmienie mózgu, ale mam wrażenie, że po raz pierwszy w życiu z Elizabeth jest w końcu w porządku.
Rose nie bardzo rozumiała ale skinęła głową.
- A jak Atwood?
Wzruszyła ramionami.
- Trochę oberwał, miał małe zaćmienie mózgu i zdecydowanie nie jest z nim w porządku.
Scor zachichotał.
- Nie mogę znaleźć Carter ani Pottera.
- Zaraz ich poszukamy.
- Mmm, a co będziemy robić teraz?
Rose uśmiechnęła się bardzo niewinnie, na co ani trochę się nie nabrał.
- Teraz, kochanie będziemy się całować. Tylko porządnie!
Scorpius zawył śmiechem i opuścił ręce.

                                                               *

                Blake kończył pakować najpotrzebniejsze rzeczy, gdy drzwi jego sypialni otworzyły się z takim hukiem, że powinny wypaść z zawiasów… Stała w nich Elizabeth i ku jeszcze większemu zdumieniu Blake’a patrzyła na niego bez cienia pogardy.
- Cambell! Cieszę się, że żyjesz – powiedział, robiąc krok w jej stronę, ale szybko przypomniał sobie, że nie jest jej godzien.
                Tymczasem Elizabeth chyba miała jakieś objawienie. Jej oczy rosły z każdą sekundą, gdy nie spuszczała z niego wzroku i po chwili była już przy nim.
- Nie mów, że tęskniłaś! – burknął, czując kompletne otępienie.
Ale Cambell chyba zrezygnowała z werbalnych środków przekazu.
                Jej ręka wystrzeliła w górę i zacisnęła się na przodzie jego koszulki, a Elizabeth mocnym gestem przyciągnęła się do ciebie. Jego nos był na jej nosie, gdy…
- Nie w ten sposób… - szepnął, choć mózg mu prawie parował.
Elizabeth uniosła tylko brwi, a w tym samym momencie poczuła, że unosi się w górę. Blake trzymając ją mocno szedł z nią w kierunku najbliższej ściany i w końcu oparł ją o nią, prawie ją w nią wciskając. Dyszeli głośno i szybko.
- Zrób to! – zażądała Elizabeth, wibrującym głosem. Blake obejmował ją tak ciasno, że czuł każde wypuklenie i każdą kostkę w jej ciele.
- Będziesz ze mną… - powiedział groźnie, świdrując ją wzrokiem. – Przestaniesz mnie drażnić i ode mnie uciekać. Będziemy w normalnym związku.
Jej szczęka praktycznie drgała.
- Pocałuj mnie. Proszę.

                Nawet ściana jęknęła. Blake zjechał tylko ciut niżej, położył wargi na jej spieczonych ustach i poruszył nimi. Smakowała jak lubieżny luksus, ale do tego wniosku doszedł dużo później. Teraz całował ją tak długo jak chciał i tak mocno jak potrafił, a Elizabeth poddała mu się jak nie zrobiła tego jeszcze nigdy w życiu. I nie po raz ostatni.

                                                               *

                Scarlett oddychała bardzo ciężko. Była trupio blada i miała w oczach taki rodzaj smutku, że Jo zaczęła się mimowolnie trząść a Albus zaciskał pięść tak mocno, że mu zdrętwiała.
- Przepraszam… - powiedział, ciężkim, martwym głosem i dotknął jej powoli. Scarlett przymknęła na moment oczy, jakby cieszyła się tym dotykiem, ale szybko je otworzyła.
- Moja mama… Gdzie jest moja mama?
Jo i Al spojrzeli po sobie wystraszeni.
- Wszyscy się stąd ewakuowali – powiedziała cicho Jo. – Może zabrali ją ze sobą.
- Znajdziemy ją – dodał natychmiast Albus, a potem jakby wróciło mu myślenie pochylił się i wziął ją na ręce.
Usta Scarlett drżały jak w gorączce. Po jej twarzy spływały łzy i spojrzała na Jo.
- James tu był – powiedziała, a Jo zamarła. – Widziałam go dzisiaj. On… On na pewno wie gdzie jest moja mama.
Jo wyglądała strasznie. Oczy zaszły jej czerwienią jak jeszcze przed chwilą Alowi i wydawało się, że jej klatka piersiowa paruje.
- Znajdziemy twoją mamę – powiedziała tylko martwym głosem.

                Albus chyba nie do końca był świadom tego co się działo. Wyniósł Scarlett z budynku, idąc za Jo, bo mieszało mu się w głowie tak bardzo, że niewiele widział i słyszał. Patrzył na nią, przyciskając ją do piersi i nienawidząc się z całej siły.
- Zabierz ją do zamku – usłyszał i stwierdził, że stoją już przed bramą. Jo patrzyła na niego i zdziwił się, bo wyglądała okropnie. – Na pewno są tam Dakota i Jack – mówiła jeszcze Jo, omiatając wzrokiem klatkę piersiową Scarlett, która nosiła dziwną, głęboką ranę.
- Gdzie ty idziesz? – zapytała słabo Scarlett, gdy Jo odbiła się od miejsca. Ale Carter nie odpowiedziała i szła dalej. – Al? Nie zatrzymasz jej? Może jej grozić niebezpieczeństwo…

                Jo szła dalej, ale Albus nawet nie spojrzał w jej stronę. Wpatrywał się w Scarlett jak w najdroższą rzecz na świecie.
- Wracamy do domu, skarbie – powiedział tylko i teleportował się, przyciskając ją do siebie mocno.

                                                               *

                Nienawidziła go całym sercem. Każdą komórką swojego chudego ciała, każdą pojedynczą myślą swojej biednej głowy. Był w tej szkole. James był tam i widział Scarlett. Nie pomógł jej, mimo, że była umierająca. Jo miała wrażenie, że coś wyżera jej wnętrzności i je spala.
                 Nie miała zamiaru wracać do zamku Merlina. Teleportowała się w Londynie i szła przed siebie. Szybko, jakby chciała zostawić coś za sobą. Weszła do Dziurawego Kotła, żeby się czegoś napić. Przestąpiła tylko próg.
- Zaczyna się!!! – usłyszała.

                                                               *

- Och, zginie! Zginie tak jak jeszcze nikt nigdy nie zginął. A o tych torturach, które mu zgotuję będą śpiewać pieśni!!!
Ron przypatrywał się Hermionie ze zmarszczonymi brwiami.
- Zdąży! Harry jeszcze nigdy nie spóźnił się na żadną bitwę!
Hermiona spojrzała na niego tak, że chyba podziękował w myślach za ich rozwód.
- POTTER JEST W ROSJI!!! ZABRAŁ MI PÓŁ ARMII, A ZA MOMENT ZWALI SIĘ TU CAŁA SKANDYNAWIA, HURRLINGTON I… ZABIJĘ CIĘ!!!
                Londyn błyszczał w zachodzącym czerwonym słońcu, gdy kilka tysięcy żołnierzy wracało strudzonych z dzikich stepów. Harry szedł pierwszy, choć na widok Hermiony nieco zwolnił i niezauważalnie rozchylił szatę przy zapięciu tak, żeby jego nowe rany dały się zauważyć z daleka. Nie pomogło. Hermiona rzuciła się na niego z całym impetem a Ron chyba uznał, że sobie daruje oglądanie morderstwa i odszedł.
- CO TY SOBIE MYŚLAŁEŚ, TY WSTRĘTNY…?!
- Wygraliśmy.
Hermiona zabrała pięść z jego głowy i rozszerzyła oczy. W tym momencie ktoś przepchnął się do nich i Hermiona odetchnęła z wielką ulgą.
- Nie tak się wita bohaterów! – zawołał wesoło Noel. Hermiona chwyciła swoją twarz obiema rękami.
- Co się stało?!
- Powiedzmy, że pospolite ruszenie w Europie wciąż jest w niezastąpione. Rosja przez wieki gnębiła zbyt wiele narodów.
Noel wpatrywał się w Hermionę z błyszczącymi oczami a ona wyglądała, jakby miała ochotę rwać sobie włosy z głowy.
- A gdybyście nie wrócili?! – krzyknęła wciąż wściekła. Harry przewrócił oczami.
- Przywlókłbym się tu bez kończyn i pięć minut przed śmiercią.
- Ja tym bardziej – powiedział Noel, patrząc na nią znacząco. Hermiona pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Jesteście…
Ale nie dowiedzieli się co jeszcze o nich sądzi. Przez tłum pędził trzeci muszkieter.
- Oczywiście to był twój pomysł! – syknęła Hermiona. Ryan spojrzał na nią nieprzytomnie. Wyglądał jakby przed chwilą zobaczył ducha.
- Nie, ja tylko położyłem wszystkich ruskich… - odparł i zatrzymał się, ciężko dysząc. – Hermiono, skąd wiedziałaś, że masz tu być?!
Granger zrobiła zdumioną minę.
- Dostałam wiadomość od porucznika Tally’ego! Napisał, że widział jak wojska Hurrlingtona i Ankdala wychodzą z koszar.
Ryan pokręcił głową.
- Skąd wiedziałaś, że masz czekać TUTAJ?
- Od Tally’ego! – powtórzyła ze złością. Harry wpatrywał się w Ryana.
- Co się stało? – zapytał ostro.
- Tally jest w Danii. A ja właśnie rozmawiałem z…
                Harry, Hermiona i Noel otworzyli szeroko oczy.  
                                                                                                                          
                                                               *

- Gdzie jest Carter i Aluś?! Aha, nie ma was… - Rose rozejrzała się po placu i zdała sobie sprawę z tego, że jest pierwsza. Zaczęła uderzać nerwowo dłonią w udo. – W końcu!
Syknęło i aportował się Scorpius, a tuż za nim Elizabeth, Blake i Jesse.
- Gdzie jest Carter?! – ryknął Malfoy, bezwiednie naśladując Red.
- Myślałem, że już tu będą! – zawołał Jesse, odchylając się by ogarnąć spojrzeniem wojsko ministerstwa.
- Może są gdzieś w tym tłumie! – denerwowała się Rose.
- Podejdźmy bliżej…
Ruszyli w stronę wojska, wypatrując Jo i Albusa. Zobaczyli Hermionę i wielu mieszkańców zamku Merlina, ale najpierw woleli znaleźć Jo i Ala nim wpadną w objęcia stroskanych dorosłych…
- Powieszę ich za…
- ROSE!!! – obrócili się na trzy-cztery. Jo biegła w ich kierunku z rozwianymi włosami. Scorpius i Rose rzucili się do niej pierwsi i wpadła w ich wyciągnięte ramiona. – Słyszałam! – krzyknęła łapiąc dech. – Byliście niesamowici!
- Gdzie jest Al? – zapytała szybko Red, gdy Jo witała się z Jessiem. Oczy Jo natychmiast posmutniały.
- Coś się stało...
Wszyscy wytrzeszczyli oczy.
- Chodzi o Scarlett – dodała gorzko Jo. Rose złapała się za serce.

                                                       *

                Harry wpatrywał się w Ryana płonącym spojrzeniem.
- Jesteś pewien?
- Harry, to był on. Mówił szczerze, był pewny, chociaż śmiertelnie zdenerwowany.
Potter przetarł twarz obiema dłońmi.
- To może być pułapka.
Ryan pokręcił głową.
- Wierzę mu. Znam się na legimencji i widzę zajebistą różnicę w jego zachowaniu. Myślę, że możemy mu zaufać.
- Wiesz co to znaczy? – szepnął nagle Harry. Ryan pokiwał poważnie głową.
Odwrócili się w stronę Hermiony i Noela.
- Zadecyduj – powiedział Harry do Hermiony. – Ja nie jestem obiektywny…
Hermiona spojrzała na garstkę wojska, które ze sobą przyprowadziła i na kilka oddziałów, które przybyły z nimi.
- Nigdy nie mieliśmy większej szansy.

                                                       *

                Rose płakała, podpierając się na ramieniu Jo, Scorpius zaciskał pięści z bezsilnej złości a Elizabeth wygrażała głośno każdemu zwolennikowi Ankdala z osobna. Nagle Jesse klepnął Jo w ramię i wskazał na coś, a wszyscy poszli za jego wzrokiem. W ich kierunku szedł Albus. Wyglądał strasznie. Miał przekrwione oczy i spojrzenie, które groziło śmiercią wszystkiemu i wszystkim.
                Rose puściła Jo i rzuciła się w jego kierunku, ale Al nie był w nastroju do rodzinnych spotkań.
- Co ze Scarlett? – zapytała szybko Jo, gdy Al wyswobodził się z uścisku Rose.
- Jest z nią Dakota i ten uzdrowiciel, Jack. Powiedział, że ktoś jej pomógł, myślę, że to była jej matka. Ci skurwiele myśleli, że nie żyje, dlatego ją zostawili.
- Al… - szepnęła Jo, która wpatrywała się w niego przerażona. – Powiedziała ci co się stało?
Albus patrzył na nich długo, a potem powoli skinął głową, trzęsąc się z bezsilności.
- Wiem kto to był – powiedział. – Znajdę go.
I nie czekając na nich ruszył w kierunku Harry’ego i Hermiony a reszta pobiegła za nim.

- Zaklęcie antydeportacyjne i bardzo duże pole siłowe, które na kilka minut wstrzyma jakiekolwiek czary – mówiła Hermiona. Ryan i Noel skinęli głowami i odeszli.
- Musimy się ustawić – zaczął Harry, ale w tym momencie zobaczył Ala, Rose i resztę i na moment urwał a potem on i Hermiona rzucili się w ich stronę.
- Nie ma czasu – mówił Harry, który wyglądał jakby miał gorączkę.
Hermiona ściskała Rose i Scorpiusa, a Harry zdążył tylko obrzucić zaniepokojonym spojrzeniem Ala i szybko odciągnął ją od dzieci.
- Dziwnie się zachowują – zauważyła Rose.
- Zaraz ma się odbyć bitwa stulecia – odpowiedział jej Scorpius. – Jak się mają zachowywać?!
  
                                                             *

                Zdumieni żołnierze wykonywali w ciemno każdy rozkaz jaki padał ze sztabu dowódczego, choć niektóre były doprawdy zaskakujące. Kazano im na przykład rozbić wszystkie szyki, w których stali, przejść dwadzieścia jardów na wschód i ustawić się w olbrzymim kręgu. Odległość między walczącymi była tak duża, że niektórzy nawet się nie słyszeli…
                Ale nie było już czasu na pytania. Teraz był czas na walkę, na oddanie, na śmierć.

                Ziemia zadrżała. Potężny huk rozległ się w Londynie i kakofonia świstów towarzyszących aportowaniu wypełniła uszy wojsk ministerstwa. Dziesiątki tysięcy posępnych czarodziejów i czarownic pojawiło się na łące, gotowe rozbić ostatnią bastylię przeciwników niepokonanego Norwega.
 Ale potem… blady strach i przerażenie odmalowało się na twarzach przybyłych, gdy zobaczyli, że ministerstwo już na nich czeka. Ruszyli i… zamarli. Z żadnej różdżki nie wydobył się nawet blask, podczas, gdy ministerstwo zaatakowało natychmiast.
Różdżki Norwegów i wojsk Hurrlingtona wyleciały w górę, oni sami kamienieli, nie mogąc się poruszyć, lub padali na ziemię z otwartymi oczami, obserwując w najwyższym zdumieniu własną, sromotną klęskę.
I trwało to krótko. Śmiesznie krótko jak na największą bitwę tej wojny.

Harry i Hermiona spoglądali na siebie z rosnącymi sercami, obchodząc dookoła zamkniętych w pułapce przeciwników. Harry wyraźnie kogoś wypatrywał a Hermiona trzymała różdżkę wysoko, jakby spodziewała się jeszcze czegoś tego dnia. Byli już w połowie, gdy rozległ się krzyk i zobaczyli Ryana wypadającego z lasu. Ale nie to było najdziwniejsze. Przed sobą gnał niskiego, przykurczonego jegomościa ze sporym brzuchem i świńskimi oczkami.
- HARRY! – Hermiona złapała go za łokieć i obróciła w tamtą stronę. Harry zadrżał z gniewu i ruszył w stronę Hurrlingtona tak szybko, że Hermiona musiała biec, by go dogonić.
                Ale pomimo faktu jednoznacznej przegranej, w oczach sir Stevena wciąż czaił się triumf.

                                                            *

                Jo, Rose i reszta przypatrywały się w zdumieniu jak oddziały wojska rozbrajają praktycznie bezbronnych żołnierzy. I każde z nich było jednakowo wściekłe.
- Wolałabym walczyć! – warknęła wściekła Elizabeth. Reszta podzielała jej zdanie.
                Tylko Albus nie przyłączył się do ogólnego marudzenia i ruszył nagle przed siebie w stronę pokonanych oddziałów.
- LOUIS! – krzyknęła nagle Rose i zaczęła machać w stronę kuzyna, który z szarą twarzą przemierzał londyński plac boju, którego nie było. Na widok Rose zmienił kierunek i ruszył w ich stronę. Dokładnie w tym samym momencie, w którym Ryan Hastings rzucał o ziemię Stevenem Hurrlingtonem.
                Wszyscy rzucili się do przodu, by lepiej widzieć.
- Był z nim Ankdal. Zwiał – mówił Ryan. Splunął na Hurrlingtona i odsunął się zostawiając go Harry’emu.
- Myślisz, że wygrałeś, Potter? – syknął Steven z ziemi. Harry uniósł różdżkę.
Hurrlington zmrużył oczy, spodziewając się najpewniej bólu, ale… podniosło go do pozycji stojącej.
- Obiecałem ci kiedyś, że cię nie zabiję. Nie. Pozbawię cię wszystkiego jak to zrobiłeś swojemu krajowi. Będziesz patrzył na ten upadek z szeroko otwartymi oczami.
- Och, czyżby? – zaśmiał się tylko Hurrlington. – To tylko robactwo! – machnął ręką w kierunku armii brytyjsko-skandynawskiej, uwięzionej i pozbawionej magii – wyhodujemy sobie nowe!
- Jesteś wstrętny! – zagrzmiała Hermiona. – Obrzydliwy, obmierzły!
Hurrlington tylko uniósł brwi. A potem jakby to wcale nie on był pozbawiony najmniejszych szans odbił się od miejsca i ruszył w stronę pokonanego wojska. Harry wciąż mierzył do niego różdżką.
- Dam ci ostatnią szansę. Gdzie jest Gustav Ankdal?
- W twoim najczarniejszych koszmarach, Potter… - i spokojnie szedł dalej aż zatrzymał się w niedalekiej odległości od swoich byłych oddanych i objął ich teraz wzrokiem. – Dość tych głupot!
                I szarpnął rękawem, z którego wypadła różdżka. Pomarańczowy dym i huk. Wszyscy rzucili się do przodu, a wiele osób pobiegło, by zasłonić Harry’ego. Hermiona machnęła raz różdżką i dym opadł.
Usłyszeli dwa ciężkie zaklęcia i dwa zielone promienie przecięły się w locie. A potem zobaczyli co się stało. Hurrlington nie celował do Harry’ego. Stał obrócony do swojego wojska, a z jego różdżki pędziło mordercze zaklęcie.
- Więcej mnie nie zdradzisz!!! – ryknął jeszcze, na sekundę przed tym jak śmiercionośny promień Hermiony dosięgnął go i Steven Hurrlington opadł bez życia.

                Ale nikt nie patrzył na niego. Zaklęcie, które zdołał rzucić przed śmiercią mknęło jak strzała. Dziewczyna, w którą było wymierzone nawet go nie widziała. Wpatrywała się w dal, gdzie stał przystojny chłopiec z jasnymi włosami. Uśmiechała się i miała spokojną twarz. Była szczęśliwa.

                                                               *
                                                               *
                                                               *

                Louis prawie był przy niej. Prawie zdążył. Prawie wyprzedził zaklęcie. Prawie.

                Leah posłała mu ostatni uśmiech i upadła a z piersi Louisa wyrwał się krzyk, głośniejszy od ryku zranionego zwierzęcia. Nie słyszał już i nie widział. Dopadł do niej i rzucił się na kolana, podnosząc jej głowę i kładąc ją na swoich kolanach. Ale oczy Leah, te najpiękniejsze oczy jakie widział były już puste.

                                                               *

                Zrobiło się zamieszanie, ktoś podbiegł, by zabrać ciało Hurrlingtona, bo wiele osób rzuciło się na nie z dzikim krzykiem. Nikt nie wiedział co się dzieje, jedni ryczeli z radości, inni wołali o wyjaśnienia.

                Przez rozbrojony tłum żołnierzy szedł mężczyzna ze spuszczoną głową. Patrzył na martwą dziewczynę i łzy same skapywały mu z twarzy. Ktoś krzyczał, by go pojmać, ktoś już skierował na niego różdżkę.
- NIE!!! Nie strzelać! – Ryan Hastings rzucił się w jego kierunku i osłonił Jamesa własną piersią.
- Ten chłopak…! – ryknął wściekle jakiś czarnoskóry czarodziej, patrząc na Jamesa z odrazą. Ryan wyciągnął swoją różdżkę w jego kierunku.
- Ten chłopak…! – zagrzmiał Ryan – Zakończył tę wojnę!

                Piski i wrzaski. Okrzyki radości i przerażenia. Płacz i szczera radość. To wszystko zalewało Londyn i zalewało świat. Hermiona kazała odsyłać rozbrojonych żołnierzy do tymczasowego więzienia, wszędzie ktoś biegał i krzyczał. W zasadzie tylko kilka osób stało spokojnie.

                Jo czuła, że dłużej nie wytrzyma. Nie mogła… Nie miała siły. Ale nie umiała ruszyć z miejsca. James dotarł do nich, spojrzał krótko na swojego ojca, który skinął mu głową a potem przeniósł wzrok na nią. Nic nie powiedział, tylko szedł w jej stronę jak skazaniec. Jego twarz wciąż błyszczała od łez. Jo drżała okropnie. James już na nią nie patrzył, gdy zatrzymał się przed nią i upadł na kolana.

                                                               *
                                                               *
                                                               *

                Louis i Leah leżeli pośród tej wojny wtuleni w siebie i obojętni. Ktoś do nich podbiegł, chyba jego matka, a może ciotka… Mówił coś i próbował go podnieść.
- Zostawcie mnie – mówił spokojnie Lou. – Ja też umarłem. Umarłem razem z nią.
               
                Świat się kończył i zaczynał się świat. Louis nie puszczał swojej Leah ani na moment.