Albo zostajesz u mnie, albo ja idę z tobą
Podczas gdy w Gryffindorze spali już dawno nieliczni, którzy nie zjawili się na
imprezie Ravenclawu, Wieża Krukonów pękała w szwach. Po północy nikt już nie
pamiętał, że to Ślizgoni wygrali mecz, a niektórzy w ogóle mało pamiętali… Po
środku zamieszania była oczywiście Red, która tańczyła w najlepsze z prefektem
Ravenclawu, na środku Pokoju Wspólnego. To by wyjaśniało, czemu imprezy nikt
jeszcze nie rozpędził.
Al obserwował ją trochę skonsternowany, podpierając ścianę i wodząc wzrokiem po
pokoju z coraz mniejszą nadzieją.
- Kogo tak wypatrujesz? – usłyszał i odwrócił się
do Scarlett. Ona też nie zaraziła się imprezowym nastrojem. Albus udał, że nie
wie o co chodzi.
- Tak tylko sobie patrzę… Pewnie mnie wyleją za to,
że o północy trzymamy tu pół Hogwartu, w dodatku tamci – wskazał na
rozchichotanych Gryfonów – na pewno pili coś lepszego niż piwo kremowe. A inni
– dodał z sarkazmem pokazując palcem Rose – chyba palili zielsko, którym raczy
się zwykle Crosby.
Scarlett zachichotała i położyła mu dłoń na
ramieniu.
- Chodź, zatańczymy – Albus uniósł brwi. Nie był w
nastroju do imprez. Cokolwiek nie wyprawiała Rose, przegrali mecz. Poza tym
miał nadzieję, że na tę imprezę, która prawdopodobnie będzie go kosztowała
odznakę, wpadnie Jo. Nigdzie jednak nie widział złotej czupryny, której
wypatrywał cały wieczór.
- Tylko proszę, nie w tym stylu – Al znowu wskazał
głową na Rose, która oddawała się dzikim pląsom z prefektem Ravenclawu, któremu
przed chwilą odpadła odznaka.
Red zaplanowała wszystko idealnie. Podpłaciła Lily,
żeby wykradła od Jamesa Mapę Huncwotów, Huga, żeby nie mówił rodzicom,
poflirtowała z prefektem i wylała niedaleko Skrzydła Szpitalnego sporą ilość
Kieszonkowego Bagna, którą dostała od wujka Georga. Crosby będzie to
czyścił do rana i dzięki temu nie napatoczy się na wracających z jej imprezy. A
urządzała ją, żeby odreagować swój błąd. Tak, tego była akurat była pewna,
nawet jeśli przez cały wieczór wszyscy gratulowali jej pięknego chwytu i snuli
teorię co muszą zrobić Krukoni, żeby wygrać Puchar Quidditcha. Tak więc Rose
bardzo się postarała, żeby poprawić sobie humor.
Zapomniała tylko o jednym.
Plik karteczek samoprzylepnych wyskoczył jej z
kieszeni i błękitny papierek zaczął fruwać jej przed nosem.
Weasley, miej honor!
- CHOLERA JASNA! – Rose zerwała się z miejsca i nie
zwracając uwagi na Nate’a, z którym tańczyła przeleciała pół pokoju.
- AL!
Albus, który tańczył ze Scarlett uniósł brwi.
- Tu masz mapę, dopilnuj, żeby nikogo nie złapali!
I tyle ją widzieli.
Jak mogła zapomnieć o zakładzie! Malfoy myśli, że
stchórzyła! Niedoczekanie.
W życiu tak szybko nie biegła. Po siedmiu minutach
stanęła zasapana przed wejściem do Slytherinu. Miała dziwne wrażenie, że ktoś
jest na korytarzu, ale nie miała czasu tego sprawdzić. Zastukała kilka razy.
Nic. Przystawiła ucho – z Pokoju Wspólnego Ślizgonów dochodziła przytłumiona
muzyka. A więc oni też świętują – pomyślała z rezygnacją. Cóż, na pewno
jej w takim razie nie usłyszą. Wyjęła Komunikujące Karteczki i napisała szybko
Scorpiusowi, żeby wyszedł. A dokładnie, że jego zarozumiały tyłek ma się wywlec
na korytarz.
- Weasley – Scorpius pojawił się w drzwiach i
teatralnie pokręcił głową – Miałaś spędzić tę noc w lochach. Nie stawiłaś się,
chociaż przegrałaś…
- Teraz się stawiam! – oświadczyła Red, odrzucając
do tyłu czerwone włosy. Malfoy przez chwilę mierzył ją wzrokiem.
- Świetnie, chodź za mną.
I ruszył w głąb ciemnego korytarza, który jak
wiedziała Rose prowadził do lochów. Red zrównała się z nim i rzuciła mu
wyzywające spojrzenie. A potem zniknęli w ciemnościach.
*
- Słyszałaś?
- Czy dziś jest gwiazdka?
- Myślisz o tym co ja?
Dwie Ślizgonki, które wymknęły się po ciszy nocnej
do pustej komnaty w lochach, żeby spróbować nowej fajki, wpatrywały się w
siebie zachwycone. Genevive Almond i jej koleżanka Ciara Winston od zawsze nie
znosiły Rose Weasley. Teraz nadarzyła się świetna okazja, żeby jej dopiec.
- Scor zaprowadzi ją do lochów, bo przegrała jakiś
zakład – mówiła Genevive, splatając palce w profesorskim geście – ma tam
spędzić całą noc…
- Lochy w zasadzie nie są zbyt niebezpieczne –
wtrąciła Ciara i spojrzały na siebie znacząco.
- Ale mogą być – powiedziała Genevive i uśmiechnęła
się szatańsko, tak, że nawet jej przyjaciółka się przestraszyła. Genevive
pociągnęła jeszcze z fajki i wyuczonym gestem wypuściła dym.
*
- Tylko na tyle cię stać, odchodzie hipogryfa? –
Rose miała znudzony wyraz twarzy oglądając korytarz, na którym się zatrzymali.
Scorpius zgromił ją wzrokiem.
- Pozdrów mamusię, jak będziesz ją wołać ze strachu
– powiedział tylko. Próbował dać jej pstryczka w nos, ale obnażyła zęby jakby
chciała go ugryźć, więc czym prędzej odszedł.
Rose poświeciła różdżką po ścianach. Faktycznie,
nie było to najprzyjemniejsze miejsce na świecie. Korytarz był tak długi, że
nie widziała końca. Ściany i podłogi były zrobione z nieciosanego kamienia i
gdzieniegdzie pobrudzone czymś zielonkawo oślizgłym. Może jakimś Ślizgonem?
– pomyślała i zaśmiała się wesoło. Kucnęła i oparła się o ścianę. I tak było tu
przyjemniej niż w pokoju Huga. I zdecydowanie ładniej pachniało.
*
Scorpius nie położył się nawet, kiedy skończyła się impreza. Siedział w fotelu
w salonie Ślizgonów i dopijał niezbyt mocny rum. Myślami był w lochach. Z
jednej strony miał wielką nadzieję, że coś zeżre Weasley tyłek, z drugiej z
jakiegoś powodu nie mogło mu przejść przez myśl, że mogłaby się bać. Zerknął na
zegarek. Może po nią pójść? Ostatecznie złapała znicza. Nawet jeśli założyli
się o wygraną, to ona była lepsza.
Odstawił szklankę i wstał. Wyszedł na zimny korytarz i skierował się do lochów.
Nie przeszedł paru kroków, kiedy zorientował się, że coś jest nie tak. Z głębi
lochów dochodził dziwny wysoki dźwięk. Jakby wycie. Przyspieszył. Prawie się
potknął, gdy zobaczył, że podłoga jest umazana czymś czerwonym. Przystanął i
pochylił się, żeby nabrać trochę mazi, ale nie musiał. Do jego nozdrzy dobiegł
słodki zapach krwi. W sekundę podniósł się i puścił biegiem.
*
Rose przywarła do zimnej ściany. Od kilku minut powtarzała sobie, że to na
pewno kretyński żart Malfoya, ale zaczynała w to wątpić. Odurzający zapach krwi
zaczynał mącić jej w głowie, a wycie, które przyprawiało o dreszcze, było coraz
głośniejsze. Coś się zbliżało z kierunku, z którego przyszła. Nie miała dokąd
uciekać, przecież nie może zagłębić się w lochy, nie wiedząc, gdzie prowadzą!
Jej palce kurczowo zaciskały się na różdżce, a teraz oprócz wycia, usłyszała
jeszcze dziwny świst, jakby coś co wydawało te dźwięki leciało w powietrzu. Ale
to nie mógł być duch.
Kiedy jej serce zatrzymało się w krtani, ciemność wokół niej jakby zgęstniała i
wielka, futrzana postać runęła w jej kierunku. Leciała w powietrzu a z jej pysk
lała się krew. Rose nie była w stanie się ruszyć, krzyknąć, drgnąć. Potwór,
którego przerażająca twarz sprawiała, że zrobiło jej się słabo był już przy
niej, widziała jego straszne oczy, gdy… minął ją. A potem z hukiem uderzył w
ścianę i opadł na podłogę. Nie był prawdziwy.
Rose nie ruszała się z miejsca.
*
Scorpius dopadł do niej, w chwili, gdy wielka postać znikła w lochach.
- ROSE?!
Stała bez ruchu. Po prostu patrzyła tępo przed
siebie, zbyt oszołomiona by się ruszyć. Bez zastanowienia, chyba nawet nie
kontrolując swoich odruchów przygarnął ją do siebie. Była przy nim tak niska,
że musiał się pochylić, by ją objąć. Przytulił ją mocno, a ona dopiero, gdy
poczuła go przy sobie, wypuściła powietrze z płuc i zaczęła się trząść.
Po chwili Scorpiusowi wróciło jednak myślenie i zdał sobie sprawę, że stanie w
tym korytarzu nie jest zbyt mądre.
- Chodź – powiedział z ustami na jej włosach i
złapał ją za rękę.
Bez słowa szli w kierunku Slytherinu. Ona zbyt
wstrząśnięta, on wściekły na samego siebie. Jak mógł ją tam zostawić?! Kiedy
doszli do wejścia do pokoju Ślizgonów, Scor ścisnął dłoń Rose mocniej.
- Chodź ze mną – powiedział i skierował ją do
wejścia, ale wtedy Rose drgnęła. Wciąż miała oczy okrągłe z przerażenia.
- Nie mogę wejść do Slytherinu – powiedziała
nieprzytomnie.
- Nie zostawię cię już samej – oświadczył i znowu
przyciągnął ją do siebie. Teraz jego podbródek stykał się z czubkiem jej głowy.
Rose przytuliła się ufnie – Albo zostajesz u mnie, albo ja idę z tobą. Tylko
ostrzegam – dodał siląc się na żartobliwy ton – wy śpicie stadami w
dormitoriach i twoje koleżanki będą miały jutro mnóstwo pytań. Ja położę cię w
moim własnym pokoju, gdzie sypiam sam.
Poczuł na klatce piersiowej, że Rose się uśmiecha
lekko. Coś, co chyba miało skrzydła zatrzepotało mu nad żołądkiem.
- Chodź, Weasley – odsunął się i znowu wziął ją za
rękę. Ale Red ani drgnęła. Na jej twarzy malowało się dziwne spięcie.
- Co to było, Scor? – zapytała przyglądając się ze
zdziwieniem ich splecionym dłoniom – Co to był za potwór?
- Weasley, na Merlina, skąd mam wiedzieć?!
Rose wypuściła jego palce ze swojej dłoni.
Pochyliła głowę i patrzyła na niego spod zmrużonych oczu.
- Nigdy nie słyszałam, żeby po Hogwarcie latały
takie stwory – powiedziała bardzo powoli, wciąż świdrując go wzrokiem –
Chciałeś mnie nastraszyć?
Scor miał ochotę złapać się za głowę.
- Tak! Do cholery, dlatego cię tam wysłałem! Ale
miałaś się przestraszyć szczurów! – ryknął. Jak ta idiotka mogła w ogóle coś
takiego wymyślić?! Ale Rose już zrobiła parę kroków w tył.
- Dość przerośnięty ten twój szczur – powiedziała.
Jej głos sprawiał, że włosy stawały mu na głowie. Po raz pierwszy naprawdę
mówiła do niego z nienawiścią – Co przygotowałeś dla mnie w swoim pokoju?
Kolejną niespodziankę?
To by było na tyle cierpliwości Scora. Warknął
wściekle i ruszył w jej stronę. Wytłumaczy siłą tej głupiej babie, że nie ma
racji, skoro słowa do niej nie docierają! Ale gdy tylko zrobił krok Rose,
puściła się biegiem. Ruszył za nią.
- WEASLEY!
Ale była szybka. No i miała różdżkę. Koło Sali
Wejściowej posłała w jego kierunku ciężkie kotary, które wisiały w wejściu tak,
że zaplątał się w nie, a nim udało mu się wydostać jej już nie było.
*
Oślepiające światło wpadło do dormitorium i obudziło Jo. Zawsze miała lekki
sen. Podniosła się i spojrzała na sąsiednie łóżko. Zagryzła wargi. Twarz Jamesa
pokrywały zielone siniaki. Dobrze, że była niedziela, bo musiałby się wszystkim
gęsto tłumaczyć. Cicho odsunęła kołdrę i założyła trampki a potem wyszła z
pokoju, uważając, by go nie budzić.
Musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo nikogo nie spotkała w Pokoju Wspólnym,
za co też była wdzięczna. Udała się do swojego pokoju i równie cicho jak
wcześniej weszła do środka. Zaczęła grzebać w książkach.
- Proszę, proszę… - rozległ się zaspany głos – ktoś
tu nie wrócił na noc – Robyn, z którą dzieliła pokój patrzyła na nią
podejrzliwie. Jo zerknęła na AnnaLynne, która spała pod oknem. Przyłożyła palec
do ust i wskazała na nią. Poza tym nie miała ochoty tłumaczyć się z niczego
Robyn. Nigdy nie miały wspólnych tematów, bo jedyne o czym można byłą z nią
porozmawiać to życie innych ludzi. Tym bardziej Jo nie miała zamiaru opowiadać
jej, że James Potter pobił się dla niej z trzema Ślizgonami. Złapała książkę,
której szukała, mrugnęła zawadiacko do Robyn i wyszła z dormitorium.
- Myślałem, że uciekłaś – James wstał i właśnie
oglądał się w okrągłym lustrze na ścianie. Skrzywił się z niesmakiem – wyglądam
jak Stworek.
- Kto? – zdumiała się Jo, podchodząc do niego.
- Nasz Domowy Skrzat.
- Bijecie Domowego Skrzata?!
James obrócił się w jej stronę i postukał palcem w
czoło.
- Jestem tak samo brzydki, nie tak samo potłuczony.
- Ach…
- Co tam masz? – zainteresował się James patrząc na
książkę w jej ręku. Jo wskazała mu gestem, by usiadł.
- Podręcznik dla początkujących Uzdrowicieli –
wyjaśniła idąc za nim – Moja mama dała mi go na drugim roku, kiedy McGonagall
napisała jej, że ciągle chodzę potłuczona. No wiesz, przez wędrówki po zamku –
dodała niefrasobliwym tonem. James wyszczerzył zęby.
- I twoja mama dała ci książkę, o tym jak leczyć
stłuczenia? Nie sprała cię osobiście? – zdumiał się. Jo usiadła koło
niego i zrobiła wielkie oczy.
- Na Merlina, czemu miałaby to robić?! – zapytała
ze zgrozą – Nie lubi, kiedy włóczę się po nocy, ale przecież jej kazania nic
nie dały, prawda? – zadała retoryczne pytanie i otworzyła książkę. James
przyglądał jej się przez chwilę.
- Carter?
- Co? – spojrzała na niego znad książki.
- Nie będziesz się już na mnie wydzierać, ok? –
zapytał z uśmiechem. Jo zaczerwieniła się lekko. Spojrzała w sufit i zrobiła
filozoficzną minę, a tak naprawdę intensywnie myślała.
Wkurzyła się na niego, bo umówił się z innymi
dziewczynami. A przecież nie ma prawa się za to złościć. Są tylko przyjaciółmi.
- Oczywiście, że będę się na ciebie wydzierać,
Potter – oświadczyła wyjmując różdżkę – Za każdym razem, gdy zrobisz coś
głupiego. A teraz nadajmy twojej twarzy mniej neonowe kolory.
James badał ją przez chwilę wzrokiem, a potem
grzecznie zrobił wszystko co mu kazała.
*
Przez następny tydzień w zamku mówiono o jednym. W sobotę miał się odbyć wielki
Bal Halloweenowy i wszystkich pochłonęła gorączka przygotowań. No może prawie
wszystkich. Rose była zajęta mszczeniem się na Malfoyu. Cokolwiek nie mówił,
ona była pewna, że to co przydarzyło się w lochach to jego sprawka. I w końcu,
kiedy wykrzyczała przy śniadaniu w środę, że Scorpius prędzej zostanie
Ministrem Magii niż złapie znicza, i on przestał próbować jej cokolwiek
tłumaczyć. Od tego czasu wrócili do dawnej formy komunikacji, czyli
wrzeszczenia na siebie, popychania się bez okazji i prześcigania się w
wymyślaniu niezbyt wyszukanych wyzwisk. Doszło nawet do tego, że Albus musiał
odprowadzać Franka z Wieży Krukonów do Slytherinu i odwrotnie, po tym jak Scor
wrócił z Ravenclawu w podartych spodniach.
Również Jo nie miała najmniejszego zamiaru przejmować się balem. Prawdę
mówiąc w ogóle o nim zapomniała. Była zbyt pochłonięta przeglądaniem wszystkich
książek o drzewach, jakie znajdywały się w bibliotece, wertowaniem każdego
ranka Proroka Codziennego i Żonglera, w poszukiwani jakiejkolwiek wzmianki o
tym co dzieje się w Norwegii, a wreszcie próbowała przekonać swojego upartego
wilka, że nie należy wszystkiego gryźć, ciągle szczekać ani sikać na łóżko
Robyn.
W przeciwieństwie do dziewczyn, Albus w ciągu tego tygodnia często
myślał o balu. Mieli przyjść w parach, a on nie miał pojęcia jak zaprosić
dziewczynę, z którą chciał pójść. Jo widywał tylko na lekcjach. W przerwach i
popołudniami gdzieś znikała, a kiedy już się pojawiała miała tak zamyślony
wyraz twarzy, że nie chciał jej przeszkadzać. Poza tym ostatnimi czasy znowu
widywał ją z Jamesem i bał się, że jeśli jego brat już ją zaprosił, to on się
tylko ośmieszy. W piątkowy wieczór siedział razem ze Scorem na murku Wieży
Astronomicznej. Popijali Ognistą ze skrytki Malfoya, a Albus nawet wyzbył się
wyrzutów sumienia z tego powodu.
- No to jedziesz – rzucił Scorpius przeciągając się
na murku. Al zmarszczył brwi – Mów co ci zrobiła Carter – wyjaśnił przesadnie
cierpliwym tonem Scor.
- Nic mi nie zrobiła! – powiedział zdumiony Albus.
Teraz Scorpius zrobił zdziwioną minę.
- A wyglądasz jakby zrobiła – mruknął sam do siebie
– Więc czemu wzorowy prefekt Ravenclawu pije ze mną Ognistą przed kolacją?
Albus wymamrotał coś niezrozumiałego.
- Może lubię spędzać z tobą czas? – zakpił po
chwili. Scorpius parsknął śmiechem i upił duży łyk.
- Nie lubię cię tak, Potter – stwierdził po
namyśle – ale schlebiasz mi.
Albus przewrócił oczami. A potem, kiedy mocny
trunek zaczął szybciej krążyć mu w żyłach powiedział w końcu:
- Nie wiem jak ją zaprosić na bal.
- Carter?
- Nie. McGonagall.
Scorpius zrobił zamyśloną minę.
- Myślę, że powinieneś to zrobić z zaskoczenia.
Albus posłał mu pytające spojrzenie. Scorpius
zeskoczył z murku i zaczął krążyć po wieży, splatając ręce w filozoficznym
geście.
- Carter na pewno nie ma teraz głowy do balu.
Wczoraj siedziałem z nią na Transmutacji – wtrącił kręcąc głową – oświadczyła,
że jak za trzy dni nie dowie się co to za drzewo jest na rysunku to: „rzuca
Hogwart i będzie przemierzać świat w jego poszukiwaniu”.
Scor przystanął na moment, jakby wciąż nie mógł
uwierzyć co od niej usłyszał. Albus parsknął śmiechem.
- Nie zdziwiłbym się gdyby to zrobiła.
Scorpius pokiwał głową.
- Dlatego na pewno nie w głowie jej bale. Musisz ją
wziąć sposobem.
- A możesz jaśniej? – zniecierpliwił się Al. Scor
posłał mu protekcjonalne spojrzenie, za co Albus miał ochotę mu przywalić w ten
ulizany łeb.
- Powiedz jej coś takiego: „Wiesz, Carter…” – tu
Scor zmienił głos na potwornie piskliwy i Al słysząc jak go naśladuje pogroził
mu pięścią, a Malfoy kontynuował – może masz jakiś pomysł jak się wymigać od
tego durnego balu…?”
- Po pierwsze – przerwał mu głośno Albus – nie mam
takiego głosu, kretynie – Scorpius zrobił minę, która miała oznaczać, że
szczerze wątpi – po drugie – kontynuował Al – ona będzie miała tysiąc pomysłów
jak się wymigać od balu!
Scor po chwili zastanowienia kiwnął głową.
- Więc inaczej. „Cześć, Carter…” – znowu zaczął
piszczeć – „Tak baaaardzo nie chcę iść na ten bal… Och, ty też nie? Hmm… No to
może pójdziemy razem i będziemy udawać, że szlajamy się nocą po zamku?”
Albus przestał zwracać uwagę na jego błazenadę, a
skupił się na tym co powiedział. Właściwie mogłoby się udać…
- Nie ma za co – Scorpius skłonił się teatralnie.
Albus pomachał mu pustą szklanką.
- Taa… dzięki – mruknął z ironią, kiedy Scor
dolewał mu whisky – powiesz mi w końcu, czemu Rose wita mnie co dnia słowami:
„Dzisiaj dokonam dzieła zniszczenia Scorpiusa Malfoya!”???!!!
*
W sobotę przy śniadaniu Jo siedziała wyjątkowo
sfrustrowana. Wszyscy mówili o jakichś koronkach, a połowy szkoły w ogóle nie
było w Wielkiej Sali. O co mogło chodzić? Robyn i AnnaLynne paplały o czymś z
jeszcze większym niż zwykle przejęciem, więc przysunęła się w ich stronę.
- …no i Louis Weasley i Grace Austin! Będą hitem
wieczoru, mówię ci! – AnnaLynne mówiła tak szybko, że Jo musiała patrzeć jej na
usta, żeby zrozumieć.
- No nie wiem, Cameron idzie z Olivią Aston –
odparła Robyn – a słyszałam, że ona ma sukienkę z piór feniksa.
Jo odsunęła się od nich szybko. Cokolwiek działo
się w Hogwarcie nie mogło być dobre, jeśli jej brat idzie gdzieś z kimś ubranym
jak ptak. Poza tym czy Olivia Aston nie kręciła się ostatnio koło Jamesa? Oni
się wymieniają, czy co? Jo potarła czoło, czując, że zaczyna boleć ją głowa.
- Cześć! – odwróciła się zaskoczona i zobaczyła
Albusa.
- Al! – szepnęła z ulgą – Tu dzieje się coś złego!
– pisnęła robiąc wielkie oczy. Albus, co ją zdumiało jeszcze bardziej, nie
wyglądał na zdziwionego.
- Przejdziemy się? – zapytał patrząc na jej pusty
talerz. Kiwnęła głową.
Kiedy mijali Jamesa, uśmiechnęła się do niego, ale
ten zrobił tylko dziwny grymas, patrząc podejrzliwie na Albusa. Jo nie miała
ochoty tego analizować.
- Coś się tu dzieje, Al – oświadczyła Jo, kiedy
ruszyli marmurowymi schodami w górę – wszyscy mówią o tiulach i tańcach.
Myślisz, że ktoś rzucił na nich zły urok?
Albus miał ochotę roześmiać się w głos i
wytłumaczyć jej, że to normalne i że wszyscy lubią bale, ale przypomniał sobie
co powiedział mu Scorpius.
- Masz rację – przytaknął jej – oszaleli na punkcie
tego całego balu – i zrobił skrzywioną minę.
- To wina tej wariatki, Johnson! – zawołała ze
złością Jo, machając pięścią – A wczoraj powiedziała na Zaklęciach, że od
siódmej będą zamknięte wszystkie Pokoje Wspólne! Jeśli myśli, że się zjawię… -
wycedziła – Niedoczekanie.
Albus wziął głęboki oddech.
- Wiesz co? Mam pomysł – powiedział siląc się na
zdawkowy ton – Chodźmy tam razem. Pośmiejemy się, ponarzekamy i unikniemy
szlabanu.
Jo spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami i
zrobiła zamyślony wyraz twarzy.
- Właściwie… czemu nie? Moglibyśmy usiąść ze Scorem
i się upić. Tylko, że ja nie mam sukienki! – jęknęła przerażona samą myślą, że
mogłaby ją mieć.
- Załatwię to – oświadczył zawadiacko Albus a Jo
uniosła wysoko brwi. Ale byli już pod Wieżą Gryffindoru, więc Al, który musiał
się powstrzymywać, żeby nie skakać ze szczęścia, w przypływie odwagi cmoknął ją
tylko w policzek, odwrócił się i tyle go widziała.
Kiedy schodził po schodach nie krył już swojego
szczęścia i ostatnich sześć przeskoczył po czym wylądował w zwycięskiej pozie
na marmurowej posadzce.
*
James był wdzięczny Cameronowi za to, że urządzał po południu trening.
Przynajmniej przestanie wysłuchiwać tych wszystkich kretynek, które
„mimochodem” wspominały od tygodnia, że chętnie wybrałyby się z nim na bal. W
drodze na boisko quidditcha myślał tylko o tym, że nie zaprosił Jo. Uznał, że
to może znowu popsuć ich relacje, jak wtedy, gdy dostała świra, bo chciał się z
nią umówić…
Co ta dziewczyna z nim wyprawiała? Normalnie zapomniałby o każdej, która
dałaby mu kosza (zaśmiał się drwiąco – nie sądził by była jeszcze jedna taka na
tym świecie), potem odstawiała jakiś cyrk, jakby coś jej zrobił, a on jeszcze
dał się za nią pobić! Nie mówiąc o tym, że zgodził się by byli tylko
przyjaciółmi… Pocieszał się tylko myślą, że skoro z nim nie chciała się umówić,
to na pewno nie pójdzie na bal z Albusem.
*
Jak bardzo się mylił.
O szóstej do pokoju Jo zapukała rudowłosa osóbka. Roxy Weasley,
która była od niej o rok młodsza dźwigała naręcze mieniących się materiałów.
- Cześć! – powiedziała śmiało
wchodząc do jej pokoju – Al powiedział, że potrzebujesz sukienki.
- Eee…
- Mam tutaj sześć w twoim
rozmiarze – oświadczyła Roxy rozkładając je na łóżkach Robyn i AnnaLynne, które
w tym momencie malowały się w łazience – Te dwie pasują do twojej karnacji –
wskazała na bladożółte – te podkreślą twoją figurę – pomachała zieloną i czarną
– a te to najnowsze krzyki mody! – i rzuciła w Jo fiołkową i turkusową.
- Eee…!
- A co najlepsze, każda ma
koronkowe zdobienia, więc można uznać, że są jak stroje z epoki!
Roxy wyszczerzyła zęby,
najwyraźniej z siebie zadowolona i spojrzała na Jo z wyczekiwaniem.
- Eee…
*
Scorpius tak był pochłonięty nową wojną z Rose i udzielaniem rad Potterowi, że sam
zapomniał o tym, że ma kogoś zabrać na bal. Dlatego podczas obiadu zatrzymał
się na początku stołu Slytherinu i zmierzył go spojrzeniem. Na samym końcu
siedziała Emma, jego ścigająca.
- Cześć, blondi – powiedział
nonszalancko zatrzymując się przed nią – Jakieś plany na wieczór?
- Scor, przecież mamy bal! –
powiedziała z udawanym wyrzutem.
- Czyli jesteśmy umówieni? –
zapytał mrugając do niej. Emma wytrzeszczyła oczy.
- Zapraszasz mnie? Ale… ale ja
już komuś obiecałam!
- No to go poinformuj o zmianie
planów – Scor znowu do niej mrugnął. Emma nie spuszczając z niego wzroku powoli
kiwnęła głową.
- Tak… Jesteśmy umówieni!
Kilka godzin później Scorpius bardzo pożałował swojej decyzji. Emma była bardzo
gadatliwa, bardzo w niego zapatrzona i bardzo blond. Po dziesięciu minutach
przestał jej słuchać, a po piętnastu zaczął się zastanawiać jak się jej pozbyć.
- Przyniosę coś do picia –
oświadczył, kiedy tylko przekroczyli próg Wielkiej Sali. Albo czegoś, co było
nią jeszcze do niedawna…
Pod Zaczarowanym Sklepieniem wisiały setki nietoperzy i wydrążonych dyń.
Zniknęły stoły domów, a pojawiły się małe stoliczki z jedzeniem i napojami. Na
podwyższeniu stał zespół, który póki co grał spokojną, według Scorpiusa
pozbawioną życia muzykę. Nawet on przyzwyczajony do bali, uważał, że było
nudno. Podszedł do stolika z napojami i ociągając się zaczął nalewać Emmie soku
a sobie rumu z piersiówki, którą miał w kieszeni. Potem rozejrzał się po sali.
Tłum kolorowych, koronkowych ludzi tańczył w takt muzyki. Nawet profesor
McGonagall walcowała sztywno z profesorem Gilbertem. Scorpius miał ochotę
parsknąć na ten widok śmiechem, ale wtedy zobaczył trzy osoby, które odwróciły
jego uwagę. Pierwszymi byli Jo i Albus, którzy stali w kącie i zaśmiewali się z
czegoś do łez. Ona miała na sobie ładną, jasną sukienkę a on wyglądał, jakby
ktoś wydłubał mu oczy i wsadził w ich miejsce dwie latarki, tak świeciło się
jego spojrzenie. Scor pogratulował sobie umiejętności i odwrócił się od nich,
trafiając wzorkiem na coś tak pięknego, że stracił oddech.
Rose Weasley w sukni gorętszej niż kolor jej włosów, weszła właśnie do Wielkiej
Sali rzucając wszystkim dumne spojrzenia. Scorpius poczuł jakby tracił grunt
pod nogami. Ale wtedy zobaczył, że towarzyszy jej jakiś chudy szczyl (dobra,
może nie był taki najchudszy) i wydawało mu się, że zaraz zaleje go krew.
- Scor! – prawie nie dosłyszał,
że ktoś go woła – Ile można nalewać soku dyniowego? – pytała z lekką naganą
Emma, ciągnąc go za rękaw. Scor podał jej szklankę, nawet nie patrząc w jej
stronę i nie mogąc oderwać wzroku od Rose.
*
Jo ze zdumieniem stwierdziła, że ten cały bal nie jest taki zły. Razem z Alem
obgadali już wszystkich, którzy za bardzo się wczuli, w tym Genevive Almond,
która miała na głowie diadem, prefekta Hufflepuffu, który miał różową szatę i
Olivię Aston w sukni z piór feniksa. Potem Albus niespodziewanie złapał ją w
tali i wciąż opowiadając jakąś zabawną historię, zaczął się z nią powoli
kołysać. Czuła się nie najgorzej, choć zawsze myślała, że nie potrafi
tańczyć.
- Zaraz cię podepczę –
oświadczyła ze śmiechem. Albus tylko przewrócił oczami.
Śmiała się cały wieczór. Tak
dobrze nie bawiła się jeszcze na żadnej imprezie i podobało jej się to. Ale w
pewnym momencie muzyka zwolniła, Al przyciągnął ją bliżej i poczuła
konsternację. Ładnie pachniał. I dobrze tańczył. A sposób w jaki na nią
patrzył… Gdyby miał taki wyraz twarzy, kiedy ją zapraszał pewnie by się
przestraszyła i odmówiła…
- Zaraz wracam!
Nim zdążył zareagować uciekła z
sali.
- Bracia Potterowie to chyba się
uparli, żeby mnie zawstydzać… - mamrotała sama do siebie, idąc przez pusty
korytarz. Przynajmniej myślała, że jest pusty.
- Uciekłaś mojemu bratu –
usłyszała zimny głos. Odwróciła się powoli. James opierał się o drzwi
najbliższej klasy. Patrzył na nią z takim chłodem, jak wtedy, gdy się
pokłócili.
- Czemu wyszedłeś? – zapytała z
lękiem. Miała dziwne przeczucie, że to nie wróży nic dobrego. James nie
odpowiedział jej tylko zapytał:
- Dobrze się bawisz z
Albusem? – zapytał gorzko.
- Jak z kolegą. – Nie wiedziała czemu to
powiedziała. Po prostu poczuła nagłą potrzebę wytłumaczenia się z tego, że
przyszła tu z Alem.
- To dlatego mi odmówiłaś? – zapytał James –
Dlatego nie chciałaś się ze mną umówić, bo wolisz jego?
Jo poczuła jak do żołądka spływa jej sopel lodu.
- Nic nas nie łączy – powtórzyła sucho. James odbił
się od ściany i zrobił kilka kroków w jej stronę. Jego wzrok błądził po sukni,
która leżała na niej idealnie.
Czuł w gardle suchość i nie mógł się zatrzymać. Jo
instynktownie zaczęła się cofać.
- Więc czemu mi odmówiłaś, Carter? – pytał idąc
ciągle w jej kierunku, aż oboje zatrzymali się przy ścianie. James oparł ręce
po obu stronach jej głowy.
Jo wydawało się, że korytarz jest obłożony lodem,
pewnie dlatego dostała dreszczy. Twarz Jamesa była tak blisko, że gdyby się
poruszyła dotknęłaby nosem jego ust.
- Czemu, Carter?
- Nie odmówiłam.
Oczy Jamesa zaszły mgiełką. Błyszczały, jakby
powiedziała mu, że zostanie Ministrem Magii. Zdjął jedną rękę ze ściany i
pewnie położył na biodrze Jo.
- Coś ty powiedziała?
- Nie odmówiłam – powtórzyła Jo, przerażona tembrem
swojego głosu. Czuła się przy nim jak dzieciak, nie jak pewna siebie, odważna
dziewczyna, którą była przez całe życie – Dwa dni później szukałam cię, żeby ci
powiedzieć, że chcę się z tobą umówić – powiedziała nie wiedząc, gdzie oczy
podziać. Ale James nie pozwolił jej spuścić wzroku.
Wstrząśnięty tym co usłyszał, nawet się nie
uśmiechnął, choć większego szczęścia nie mógł teraz poczuć. Jego wzrok
ześliznął się na jej wąskie usta. Zbliżył się jeszcze bardziej.
- Carter…
Prawie ich dotknął.
- Nie.
Jo w sekundzie odepchnęła go od siebie.
- Nie zapytasz czemu ci tego nie powiedziałam? Nie
miałam okazji – powiedziała gorzko – byłeś właśnie w trakcie umawiania się z
Olivią! – James złapał się za głowę. Idiota!
- Ona nie była początkowo przekonana – ciągnęła
oskarżycielsko Jo – dwa dni wcześniej byłeś na randce z jakąś Sally i Olivia
nie była pewna czy może ci zaufać – dodała sarkastycznie. Jamesa zamurowało.
Był w szoku. Ona to widziała, słyszała… A chciała się z nim umówić!
- Wracam do Albusa.
Nie zawołał za nią.
*
Scorpius z ulgą stwierdził, że rozchichotane dziewczę przynajmniej potrafi
tańczyć. Nie mógł więc powiedzieć, że bawi się źle. Po północy, byli tak
zmęczeni, że Emma poszła na moment odpocząć (choć Scor podejrzewał, że chce
pochwalić się koleżankom), a on znowu podszedł do stolika z napojami.
- Ładna sukienka, Malfoy – prawie oblał się sokiem,
gdy ją usłyszał. Za jego plecami stała Rose.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie –
skłamał, ale wydało go spojrzenie, którym błądził po jej talii i biuście. Rose
prychnęła i miała już odejść, ale złapał ją za rękę.
- Nie napuściłem na ciebie tej zjawy w lochach,
mówię ci po raz ostatni – powiedział bezsilnie. Rose zmierzyła go długim
spojrzeniem.
- Uwierzyłabym… ale jesteś jedyną osobą w szkole,
która tak mnie nienawidzi.
I odeszła.
Scorpius patrzył na jej oddalające się, piegowate plecy, odsłonięte do połowy. Nienawidzi.
Czy on jej nienawidził? Czy to jest nienawiść, kiedy od pięciu lat żyjesz z
kimś w stanie otwartej wojny? Pewnie tak… Ale czy to wciąż nienawiść, gdy ta
wojna jest sensem twojego życia?