Ginger Golden Girls

7 maja 2014

Rozdział VIII

Nie chciałem, żebyś patrzyła jak dostaję




- A to? Potraficie to przetłumaczyć? – spytała Rose, tłumiąc potężne ziewnięcie.
- To opis jakiegoś miejsca – odparł Al, marszcząc brwi. Reszta wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, ale nic już nie powiedział.
            Było po północy. Jo, James i Albus dali znać Rose, co znaleźli i we czwórkę ukryli się w pustej klasie, niedaleko Wieży Ravenclawu. Od kilku godzin dyskutowali o tym, czym może być Drzewo Początku i dlaczego jego rysunek leżał na biurku Harry’ego. Albus przez cały czas głowił się nad ostatnią kartką, którą znalazł James – grubym, pożółkłym pergaminem, zapisanym po łacinie wymyślną kaligrafią.
- Niewiele z tego rozumiem – stwierdził w końcu Albus – to jest cholernie stare.
- Jakieś pojedyncze słowa? – zapytała z nadzieją Jo, która od godziny spacerowała tam i z powrotem. Al zerknął na nią przelotnie i wrócił do kartki.
- Często powtarza się nazwa: „Dllavon”, myślę, że to jakaś miejscowość, bo padają przy niej słowa: „lasy’ i „góry”, a to... chyba ma coś wspólnego z wodą, ale to nie jezioro. W każdym razie tyle zrozumiałem. Potrzebuję słownika.
- Da się załatwić – oświadczyła Jo i wciąż spacerując po klasie, zmieniła kierunek i ruszyła do drzwi. Albus, James i Rose krzyknęli w tym samym momencie.
- CARTER!!!
- Co?! – zdumiała się, obracając się w ich stronę oburzona – Skoczę tylko do biblioteki i przyniosę słownik. Starej łaciny… czy coś.
Albus patrzył na nią z troską, James ze śmiechem a Rose z politowaniem.
- Złapią cię, wariatko! – zawołała i zeskoczyła z ławki, na której siedziała. Podeszła do Jo i pociągnęła ją za sobą, jakby w obawie, że inaczej i tak wyjdzie.
- Niech wam będzie – burknęła Jo, zakładając ręce na piersiach – ale to dlatego wasz ojciec tu jest! – podniosła znowu głos, wskazując na pergaminy na stoliku i te w rękach Ala – Jestem tego pewna!
- Ja też – stwierdził James – Ale lepiej, żeby nikt nie szwendał się po zamku w noc, kiedy skradziono to z gabinetu mojego ojca.
Rose pokiwała głową.
- Nawet z mapą Huncwotów – dodał Al a James pokiwał głową.
- Poza tym – odezwała się znowu Rose – to krótki tekst – wskazała na pergamin, który trzymał Al – i może być w całości opisem tego miejsca. Potrzebujemy więc jeszcze dowiedzieć się czym ono było i co to za cholerne drzewo… A to oznacza, że spędzimy dużo godzin w bibliotece.
James zmarkotniał. Jo wyglądała podobnie. Rose przyglądała im się przez chwilę – mieli nawet podobne miny…
- Wracajmy do łóżek – powiedział Albus, składając ostrożnie pożółkły pergamin i rysunek drzewa. Jo niechętnie kiwnęła głową, a James wyjął mapę Huncwotów.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego! – i stuknął w nią różdżką. Jo otworzyła usta ze zdumienia – przed chwilą czysty, choć wyświechtany kawałek papieru zaczął zapełniać się liniami i kreskami, a po chwili ich oczom ukazał się dokładny plan zamku.
- Najpierw odprowadzimy was do Ravenclawu, a potem wrócimy – powiedział James zerkając na Jo, a ta kiwnęła krótko głową wciąż wpatrując się w mapę.
- Skąd ma ją wasz ojciec? – zapytała zachwycona, kiedy wychodzili z klasy.
- Narysował ją nasz dziadek i jego kumple – odparł James i spojrzał na nią żywo. Był pewny, że Carter właśnie wymyśla ile psikusów mogłaby z nią wyprawić… Szeroki uśmiech cisnął mu się na usta, ale szybko przypomniał sobie, że niedawno dała mu kosza.
- Rose poświeć mi…
            Przy gadającej kołatce pożegnali się z Rose i Albusem, który rzucił im jeszcze badające spojrzenie. Kiedy zostali sami Jo natychmiast się spięła. Przez cały wieczór była zbyt pochłonięta tym, co znalazł James, ale teraz przypomniała sobie jakim jest palantem.
- Ruszaj się – burknęła i żwawo skręciła do Wieży Gryffindoru. James skonfundowany pobiegł za nią, zerkając tylko na mapę.
- O co ci chodzi, Carter?! – syknął doganiając ją. Nie miała zamiaru zniżać się do odpowiedzi. Jeszcze by pomyślał, że jest zazdrosna o tę wymuskaną Prefekt Naczelną!
- O to, że masz żółwie tempo, Potter – warknęła, nie przestając maszerować. James miał ochotę podstawić jej nogę. Co za dziwna baba. To ona dała mu kosza!
Nie odzywając się do siebie doszli do portretu Grubej Damy.
- Wiecie, która jest godzina?! – zawołała oburzona, kiedy Jo obudziła ją chrząknięciem.
- Za pięć pierwsza – odparł uprzejmie James, a Jo ugryzła się w policzki, żeby się nie zaśmiać – Chochliki kornwalijskie.
Gruba Dama sapnęła z oburzenia, ale obraz odskoczył i przepuścił ich do środka. Jo wmaszerowała do oświetlonego dogasającym ogniem w kominku Pokoju Wspólnego, z nosem wycelowanym w sufit. James zagryzł zęby.
- Hej, Carter! – zawołał jeszcze z drwiną. Jo przystanęła i spojrzała przez ramię – Zawsze zachowujesz się jak Królowa Lodu, kiedy facet zaproponuje ci randkę? – zapytał z uprzejmą ironią. Jo rozchyliła nozdrza.
- Tylko, kiedy tym facetem jest taki palant jak ty, Potter – odparła słodko. W Jamesie coś się zagotowało. Zrobił krok w jej stronę a na jego twarzy malowała się wściekłość.
- Wybacz, więcej tego nie zrobię – uśmiechnął się lodowato – żaden facet też nie.
Jo wypuściła powietrze.
- Bo kto by chciał się umawiać z taką chłopczycą?! – palnął jeszcze James, nie kontrolując swojej złości. W oczach Jo zapłonął ogień.
- Bardziej dziwi mnie to, że ktokolwiek chce umawiać się z tobą – powiedziała, ledwo powstrzymując drżenie głosu – Do tej pory myślałam, że jedyną osobą, która wytrzymuje z takim zakochanym w sobie kretynem, jesteś ty sam!
I posyłając mu pełne wyższości spojrzenie, pobiegła do swojego dormitorium. James rozejrzał się po pokoju, żeby znaleźć coś, co może roztrzaskać.

                                                           *



            Następnego ranka Jo dopadła Albusa jeszcze przed śniadaniem, a potem razem zaczaili się przed Wielką Salą na Scorpiusa. Oboje byli pewni, że wydarzenia, o których mówiły w Lesie centaury są ściśle związane z pobytem w Hogwarcie Harry’ego i Hermiony, a ten z kolei z pergaminami, które znalazł James. Rose stanowczo odmówiła przebywania z Malfoyem, stwierdzając, że woli się podpalić. Jo natomiast nie miała najmniejszego zamiaru zabierać ze sobą Jamesa, obawiając się, że może zrobić mu krzywdę.
            Dopadli Scora w drodze na śniadanie i opowiedzieli mu wszystko w kącie korytarza.
- Ze słownikiem nie będzie problemu, ale to drzewo… - mówił przyglądając się rysunkowi – gdzieś je widziałem.
- CO?!
Jo prawie się na niego rzuciła a Al dając wyraz swojemu zdumieniu rąbnął go w klatkę. Scor odwrócił się do niego groźnie.
- Jeszcze raz mnie uderz, Potter a centaury i Norwegia będą twoim najmniejszym zmartwieniem – Jo parsknęła śmiechem, a Al nie zwracał już uwagi na jego groźby – Widziałem to drzewo na jakimś obrazie – zamyślił się Scorpius – nie wiem gdzie, chyba byłem mały… Nie pamiętam.
Jo mlasnęła zniecierpliwiona.
- To sobie przypomnij – powiedziała z groźbą w głosie. Scor spojrzał na nią protekcjonalnie.
- Dobrze, Carter, na twój rozkaz!
Jo przewróciła oczami.
 - Po Zaklęciach pójdę do biblioteki – oświadczyła – trzeba się gdzieś spotkać, żeby wszystko przejrzeć i…
- Opanuj się, proszę – stęknął Albus – w sobotę mamy mecz – wskazał na siebie i Scorpiusa, który tęsknie patrzył w stronę Wielkiej Sali, skąd dochodziły smaczne zapachy. Jo zrobiła taką minę, że obydwaj cofnęli się o dwa kroki.
- Mecz jest ważniejszy od tego, że centaury przewidują koniec ery czarodziejów?! – wysyczała wściekle. Albus otworzył usta nie wiedząc co powiedzieć.
- Mniej więcej – powiedział uprzejmie Scorpius – Smacznego! – I ruszył do Wielkiej Sali, nim zarobił od Jo cios w potylicę.
                                                                     
                                                        *


            Harry Potter miał małe doświadczenie w nauczaniu i wbrew temu, że Hermiona uważała go za urodzonego nauczyciela, czasem modlił się o cierpliwość. Przez cały dzień był pochłonięty swoimi sprawami, a do tego cały dom Hufflepuffu jakby się uparł, żeby nie pojmować co do nich mówi. Pod koniec dnia miał wielką ochotę upić się, ale nie bardzo było z kim.
            Pół nocy spędził na snuciu teorii kto włamał się do jego gabinetu. Hermiona była pewna, że żaden z uczniów – w końcu zaklęcie, którym zamknął drzwi wymyśliła osobiście! Czy złodziej wiedział co ukradł? Czy jego słodka córeczka miała pojęcie, co się stało, kiedy odciągnęła go od gabinetu?
            Harry zdjął okulary i zaczął rozmasowywać skroń, kiedy ktoś zapukał.
- Cześć! – głowa Norah Johnson pojawiła się w jego gabinecie i uśmiechała do niego uroczo.
- Norah… Wejdź proszę – zaprosił ją. Nauczycielka Zaklęć weszła i wyjęła coś zza pleców.
- Proszę, powiedz, że i ciebie dzisiaj doprowadzili do szewskiej pasji – powiedziała z nadzieją i pomachała butelką z winem – Skrzacie – dodała i spojrzała na niego wyczekująco.
Harry zaśmiał się głośno.
- Puchon z szóstej klasy próbował dziś walczyć z boginem za pomocą wody ze swojej różdżki, a trzecioroczniak ze Slytherinu oznajmił mi, że najlepszym zaklęciem obronnym jest „Avada Kedavra” – powiedział Harry i gestem wskazał jej krzesło, a sam wstał, żeby wyjąć kieliszki. Był szczerze zadowolony z jej odwiedzin. Hermiona na propozycję napicia się czegoś, oburzyła się i wydarła na niego, przypominając, że są w PRACY.
- Mnie prawie zabił jakiś niewydarzony drugoroczniak – oznajmiła Norah, kiedy Harry postawił szkło i otworzył butelkę – wysadził sufit – wyjaśniła widząc zdumione spojrzenie Harry’ego. Parsknął śmiechem.
- Słyszałem o twoich słynnych szlabanach – powiedział, kiedy ona rozlała wino do kieliszków – co z tym biednym dzieckiem?
- Dostał wypracowanie o nieistniejącym zaklęciu – odparła Norah wzruszając ramionami – trochę mu zajmie nim na to wpadnie.
Harry parsknął śmiechem.
- Za niewydarzonych studentów! – powiedział z ironią i podniósł kieliszek.
- Och, tak! – Norah  wyszczerzyła zęby i szybko upiła łyk – Słyszałam, że nigdy nie pijesz pierwszy – dodała wyjaśniająco, kiedy zrobił zdziwioną minę.
- Nie spodziewam się otrucia – zaśmiał się Harry.
- Ale uważaj na siebie – odparła uśmiechając się promiennie – Hogwart wiele by stracił, gdyby otruto tak niesamowitego pracownika – Harry zaczerwienił się po cebulki i wziął jeszcze jeden duży łyk.

                                                            *

            Jo nie interesowało kiedy jest mecz, ani kto w nim gra. Po lekcjach pobiegła do biblioteki i spędziła tam większość popołudnia. Wyszła późnym wieczorem i skierowała się prosto do klasy, w której ostatnio dyskutowali nad tym, co znalazł James. Położyła stos książek na ławce i wyjęła z torby kolorowe karteczki – cud komunikacji magicznej, wynaleziony przez sklep Magiczne Dowcipy Weasley’ów. Napisała na pierwszej z nich:

Albus Potter, Wieża Ravenclaw, Hogwart: Przyjdź do pustej klasy, na czwartym piętrze. Zabierz Rose. Jo.

Stuknęła w karteczkę różdżką. Na następnej napisała:

Scorpius Malfoy, Dom Slyterinu, Hogwart – Scor, napijesz się ze mną Ognistej, w pustej klasie na czwartym piętrze? Jo Carter.

Znowu stuknęła różdżką, a potem oderwała trzecią karteczkę i z rezygnacją zaczęła pisać:

James Potter, Wieża Gryffindoru, Hogwart – Czwarte piętro, będziemy szukać informacji. J. C. 

I z wahaniem dotknęła karteczki różdżką.
            Zjawili się po jakimś czasie. Albus wyraźnie cieszył się na jej widok, a Rose natychmiast rzuciła się na książki, jakby miała w genach nieodpartą pokusę przeczytania wszystkiego, co wpadnie jej w ręce. Scor wkroczył do sali z dwiema butelkami Ognistej. Jedną z nich wycelował oskarżycielsko w Jo.
- Zwabiłaś mnie tu, Carter!
Jo tylko przewróciła oczami.
- Zabieraj się za książki o drzewach – poleciła mu – Albus i ja będziemy tłumaczyć łacinę, Rose… Rose? Co ty robisz?
Red stała na jednej nodze i wczytana w gruby tom machała lewą ręką, jakby dostała ataku.
- Co? Och, tu są fajne eksperymenty – wytłumaczyła, nie patrząc na nich – chyba wzięłaś tę książkę przez przypadek.
- „Magiczne dziwa i dziwne dziwności” – przeczytał Albus z okładki, która chwiała się w rękach stojącej jak bocian Rose.
- Jest tam coś o twoich narodzinach? – zapytał Scor, a chwilę później musiał się uchylić przed nadlatującym tomem „Dziwnych dziwności”.
- Przeszkadzam? – W drzwiach pojawił się James. Miał zacięty wyraz twarzy i nie patrzył na Jo. Albus był tym zachwycony.
- Przejrzyj pozostałe książki o magicznych roślinach – polecił mu, przeglądając tytuły, przyniesione przez Jo. James bez słowa dołączył do Rose, która w oszałamiającym tempie przeglądała „Wielki atlas mięsożernych drzew”, obserwowana przez Malfoya.
            Zabrali się do pracy. Czytali, wertowali i tłumaczyli, ale kilka godzin później nie posunęli się bardzo do przodu. Rose, Scorpius i James nie znaleźli niczego w książkach o roślinach a Jo i Albus zdołali przetłumaczyć raptem kilka słów.
- Dllavon to jakaś miejscowość – powiedział Al i przetarł zmęczone oczy. Jako dziecko nosił okulary i teraz szybko się przeciążały – było w niej dużo lasów, jakiś zbiornik wodny i góry. I była tam „dobra ziemia”, cokolwiek to znaczy…
- Na pewno ma coś wspólnego z tym drzewem – powiedziała natychmiast Jo – widocznie rośnie na odpowiedniej glebie.
- Może masz rację – stwierdził Albus – ale niczego więcej z tego nie wyczytamy.
- W takim razie, na dzisiaj koniec! – odezwał się Scor i wyszczerzył zęby – Komu szklankę?
Ale nim otworzył butelkę Jo zamknęła książki w szafce i wyszła, a Al, James i Rose za nią.


                                                        *

            Na dzień przed meczem Slytherin – Ravenclaw, emocje udzieliły się wszystkim. Pojedynki Rose Weasley i Scorpiusa Malfoya, dwojga brawurowych szukających były gratką od trzech lat, kiedy oboje trafili do drużyn. W piątek kapitan Ravenclawu zarządził dodatkowy trening, z którego Albus szczerze się ucieszył – zaczynał się denerwować, a nic go tak nie uspokajało jak latanie. Musiał tylko zamienić się z kimś na dyżur, co w piątkowe popołudnie było prawie niemożliwe. Kiedy czwarty z kolei prefekt mu odmówił przypomniał sobie, że zna kogoś, kto na pewno nie ma planów towarzyskich.
            Lucy Weasley była powszechnie uznawana za niezdarę. Jej rodzina delikatnie mawiała, że ma szczęście do pecha, reszta mówiła wprost, że większej fajtłapy dawno nie widziała. Wracając z podwieczorka standardowo utknęła w znikającym stopniu schodów, które i tak chyba nie prowadziły do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu… Dlatego zdumiała się widząc jak jej kuzyn Albus zmierza w jej kierunku. On natomiast nie był zaskoczony, widząc Lucy w takiej sytuacji.
- Cześć Al! – zawołała z daleka – Utknęłam… I chyba się zgubiłam, bo te schody przed chwilą skręciły w lewo.
- Zawsze skręcają w lewo, Lucy – powiedział Albus podając jej rękę i wyciągając z pułapki. Miał wielką ochotę zapytać, jak może gubić się przez sześć lat na prostej trasie, ale ugryzł się w język – Jak pierwsze tygodnie? – zapytał uprzejmie, kiedy Lucy roztarła sobie kostkę, rzuciła zdumione spojrzenie na schody, z których zeskoczyli i ruszyli do Hufflepuffu.
- Wiesz, wspaniale... Tylko twój tata nazadawał nam ostatnio tyle, że połowa mojego roku nie wychodzi z biblioteki!
- Och – jęknął Albus – to pewnie jesteś bardzo zajęta. - Lucy pokręciła szybko głową.
- Skąd! Wczoraj zrobiłam wszystko! – Al miał wielką ochotę powiedzieć: „oczywiście”, ale znowu się powstrzymał.
- A co u ciebie? – zapytała raźno Lucy, potykając się o czubek szaty, Al złapał ją w ostatniej chwili, nim wywinęła orła.
- W porządku. Dużo obowiązków…
- No tak! Już ci gratulowałam odznaki, prawda? – i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Wiedzieliśmy, że zostaniesz prefektem! Mój tata założył się o to z twoją mamą!
Al nie wiedział co powiedzieć. To, że wujek Percy był przekonany, że zasługuje na odznakę wcale nie napawało go dumą…
- Mmm… słuchaj, mam do ciebie sprawę.
Zatrzymali się a Lucy zrobiła wielkie oczy.
- Nasz kapitan zrobił niezapowiedziany trening, bo gramy jutro mecz a w grafiku mam patrol… - Al uśmiechnął się błagalnie. Lucy machnęła ręką.
- Jasne! Leć, wezmę go za ciebie!
- Jesteś cudowna! – Pochylił się i cmoknął ją w policzek, a potem pomachał jej i pobiegł na boisko. Lucy odwróciła się i zamierzała ruszyć w kierunku, z którego przyszła, ale po dwóch krokach znów nadepnęła na swoją szatę i malowniczo wylądowała na podłodze.
- Muszę ją skrócić… - mruknęła po namyśle.

                                                           *

            James leżał na swoim łóżku w dormitorium, bo wyjątkowo nie miał apetytu na kolację i przyglądał się Mapie Huncwotów. Wyjął ją, żeby obserwować ojca i ciotkę, ale od dobrych kilkunastu minut po prostu gapił się na kropkę z napisem: „Joanne Carter”. Siedziała w klasie na czwartym piętrze, którą chyba obrała na swoją kwaterę, bo razem z Rose rzuciły na nią mnóstwo zaklęć maskujących. James miał wielką ochotę pójść teraz do niej.  Ale Carter od ich kłótni udawała, że go nie dostrzega. Wysłała mu tylko tą suchą wiadomość o tym, że będą szukać informacji. A on już zaczynał tracić cierpliwość. Siedziała w nim jak drzazga, od pierwszego spotkania. Kiedy dała mu kosza zrobiło się jeszcze gorzej. – Ale to wariatka! – powtarzał sobie. Nie chciała go, w porządku, mógłby ją jakoś do siebie przekonać, był w tym świetny. Z tym tylko, że od tego czasu zachowywała się jakby ją śmiertelnie uraził. – Bo to wariatka – powtórzył w myślach i złożył mapę a potem wyszedł z dormitorium.
            W Pokoju Wspólnym było dziwnie mało osób. James zmierzwił włosy z konsternacją. Jest jakaś impreza, o której zapomniał?
- Hej, stary! – zobaczył Fabiana, grającego w karty z Cameronem Carterem – Siema! – dodał i uścisnął mu rękę – Gdzie wszyscy?
- Koniec świata – oznajmił mu Fabian, robiąc wielkie oczy. James zajął fotel koło nich i spojrzał na niego pytająco – Cały zamek szuka sobie partnerów… Na kolacji Johnson oznajmiła, że wyprawia bal.
- Jaki znowu bal? – zapytał przerażony James. Cameron miał podobną minę.
- Z okazji Haloween – powiedział z obrzydzeniem – trzeba się przebrać w średniowieczne kostiumy…
I udał, że rzyga za fotelem.
- A w czym chodzili czarodzieje w średniowieczu?! – zawołał z paniką James.
- W koronkach – powiedział ze zgrozą Fabian.
- Nie idę – oświadczył natychmiast James, wbijając się w fotel.
- Obecność obowiązkowa.
- Chyba nas nie wywalą, za nieobecność na dyskotece? – zadrwił Cameron, a James przybił mu piątkę. Fabian wzruszył ramionami. Portret Grubej Damy odchylił się a Cameron zaśmiał się głośno i pomachał. James poszedł za jego wzrokiem. Weszła Jo z miną, która jak zwykle sugerowała, że coś zmalowała.
- Hej! – zawołał Carter, zwracając jej uwagę. Jo skierowała się w jego stronę, ale zobaczyła Jamesa i zwolniła.
- Śpieszę się, chcesz czegoś? – zapytała brata. Cameron zrobił złośliwą minę.
- Tak się tylko zastanawiam... W czym idziesz na bal?
Jo uśmiechnęła się szeroko, po czym pokazała mu środkowy palec i odwróciła się na pięcie. Cameron i Fabian wyli ze śmiechu, a James stwierdził, że jeśli ta mała nie przestanie go ignorować, zwariuje. Sfrustrowany wstał z kanapy i nie mogąc oderwać od niej wzroku, ruszył w kierunku kilku ładnych szatynek.

                                                         *

            Sobotnie przedpołudnie było chłodne, ale bezchmurne, co stwarzało idealne warunki do quidditcha. Drużyny Ślizgonów i Krukonów zostały powitane ogłuszającymi brawami, a Rose została momentalnie otoczona przez chłopców. Rozeszli się dopiero, kiedy Harry Potter zatrzymał się, żeby życzyć Rose i Albusowi powodzenia.

            Kiedy trybuny zapełniły się po brzegi, naprzeciw siebie stanęli Scorpius i Derek Goldblum i krótko uścisnęli sobie ręce. Rose zmierzyła Malfoya spojrzeniem. On też patrzył akurat na nią i w tym samym momencie uśmiechnęli się z drwiną. Każde z nich było pewne wygranej.
- Rozłożyłem czerwony dywan do lochów – syknął Scor, kiedy znaleźli się obok siebie, a pani Hooch przypominała wszystkim zasady uczciwej gry.
- A sowy nasrały już odpowiednio dużo, żebyś mógł posprzątać – odparła Rose i na dźwięk gwizdka pierwsza odbiła się od ziemi.

WYSTARTOWALI! DRUŻYNA ŚLIZGONÓW MA W TYM ROKU WIELE DO UDOWODNIENIA, ALE I KRUKONI CHCĄ DZIŚ SPORO POKAZAĆ.

Głos Fiony Richmond potoczył się echem po stadionie, a trybuny zaczęły ją entuzjastycznie oklaskiwać – Fiona była ich ulubienicą. Złośliwa, sarkastyczna, nie przemilczała nigdy najdrobniejszego faktu. McGonagall pozwalała jej komentować, chyba tylko dlatego, że Richmond i tak rozgłaszała swoje poglądy po całej szkole.

NIEZBYT DOŚWIADCZONY, ALE POSIADAJĄCY DOBRE NAZWISKO SCORPIUS DEBIUTUJE DZIŚ W ROLI KAPITANA. JAK ZWYKLE BARDZIEJ OD ZNICZA INTERESUJE GO ROSE WEASLEY…

Trybuny ryknęły śmiechem, a Scor zawisł w bezruchu wygrażając Fionie z powietrza. Szybko jednak wrócił do swojej ulubionej czynności, czyli latania za Red i denerwowania jej. 
- Weasley, witki twojej miotły pochodzą z twojej sierści?!
Rose udała, że dostaje napadu śmiechu.
- Malfoy, twoje włosy są z witek od miotły?! – zawołała i zrobiła radośnie pętelkę.
- Weasley?!
- CO?!
- Jeden-zero.

Miał rację. Ślizgoni skandowali imię Blake’a, który nonszalancko wracał spod bramki Krukonów. Albus nerwowo wracał na pozycję, po wyciągnięciu kafla z obręczy.

ALBUS POTTER PUSZCZA GOLA. CO ZA WSTYD PRZED OJCEM…
                                                                                              
Alowi poczerwieniały policzki, ale nie dał po sobie niczego poznać i skupił się na grze. Problem polegał na tym, że był jednym z nielicznych. Rose jak zwykle ganiała się z Malfoyem po całym boisku, a nowi pałkarze, którzy dołączyli do drużyny w zeszłym tygodniu, wyglądali jakby ich spetryfikowano. To dziwne – pomyślał Al, bo jeszcze przed chwilą wyglądali na zupełnie zdrowych. Teraz jednak zamiast atakować ścigających Slytherinu, trzymali się za brzuchy i drżąco przytrzymywali mioteł.
- CZAS! – wrzasnął Al do Dereka, ale ten pokręcił gwałtownie głową.
- Coś im jest! – zawołał pokazując na pałkarzy, ale kapitan Krukonów tylko pogroził im obydwu ręką i wrócił do gry.

DWA-ZERO! BLAKE CURRINGTON ZDOBYWA KOLEJNEGO GOLA. SZKODA, ŻE ZACHOWUJE SIĘ PRZY TYM, JAKBY DOSTAŁ KORONĘ…

Z sektoru Krukonów wydobył się głośny jęk. Wszyscy zaczynali dostrzegać, że coś jest nie tak – Albus był praktycznie zostawiony samemu sobie, bo pałkarze wisieli w powietrzu i nic nie robili, a ścigający Ślizgonów mieli czyste pole. Pani Hooch też zerkała na nich zdziwiona, ale reguły były jasne – zawodnicy, którzy źle się czuli mogli zejść i oddać mecz walkowerem. Nie było mowy o przerwaniu go.
            Ale kiedy Slytherin objął prowadzenie na sześćdziesiąt do zera, kapitan Krukonów, Derek poprosił o czas.
- Co się z wami dzieje, do cholery?! – ryknął, kiedy wylądowali na ziemi. Drużyna Ślizonów wyła z uciechy po przeciwległej stronie boiska.
- Nie mam pojęcia – powiedział Jack, jeden z pałkarzy. Był zielony na twarzy – jak tylko się wzbiliśmy źle się poczułem.
- Zaraz się porzygam – dodał Samuel, który wyglądał jeszcze gorzej od niego.
- Nie rozumiem! – wrzasnął sfrustrowany Derek – Przed meczem czuliście się dobrze!
Ale pałkarze nie byli już w stanie odpowiedzieć. Albus złapał Jacka, a Rose i dwie ściągające Samuela i zaprowadzili ich na ławki, na które opadli.
- Może ktoś wam coś podał – zastanawiał się Al szarpiąc włosy. Rose zawsze uważała, że za bardzo się wczuwa w rolę zastępcy kapitana.
- To na pewno oni! – zawołała Red, wskazując palcem na Ślizgonów, którzy machali im wesoło. Derek pokręcił głową.
- Na boisko przed każdym meczem, rzuca się zaklęcie, które sprawdza czy zawodnicy są w dobrym stanie. Nie mogli zostać otruci, ani zaczarowani.
- No tak – przytaknął mu Albus – Hooch przecież sprawdza, czy nie braliśmy żadnych dopalaczy.
- Co teraz? – zapytała nerwowo Hanah, ścigająca. Derek przeniósł spojrzenie na Rose.
- Wszystko zależy od ciebie.
Red spojrzała z niepokojem, na pozieleniałych pałkarzy, do których już wezwano pielęgniarkę a potem uśmiechnęła się szatańsko.

NOWI PAŁKARZE RAVENCLAWU POSTANOWILI ZACHOROWAĆ. POWOLI ŻEGNAMY KRUKONÓW Z TEGOROCZNYCH ROZGRYWEK PUCHARU QUIDDITCHA…

Rose miała wielką ochotę zmienić kierunek lotu i zaparkować na twarzy Fiony Richmond, ale miała ważniejsze zadanie. Musiała szybko znaleźć znicza. Problem w tym, że przepadł a Krukoni tracili coraz więcej punktów. Przegrywali już sto dziesięć do dwudziestu, kiedy Malfoy znowu się do niej przyczepił.
- Otrułem wam pałkarzy – oświadczył radośnie.
- Nie otrułeś – burknęła Rose – przed meczem jesteśmy badani!
Scorpius machnął ręką.
- Dobra, więc nie ja otrułem. Ale chyba już możesz przygotowywać się na noc w lochach!
Rose nie odpowiedziała, tylko spokojnie przeleciała koło niego, a potem wiedząc, że ją obserwuje przyspieszyła gwałtownie.

WEASLEY COŚ ZOBACZYŁA, CHOĆ PRAWDOPODOBNIE TO NIC WIELKIEGO, BO WIDZĘ ZNICZA PO DRUGIEJ STRONIE BOISKA…

Stadion wstrzymał oddech. Rose, która próbowała tylko wyprowadzić Malfoya w pole, zawróciła w miejscu i popędziła w kierunku, z którego przyleciała, ale Scorpius był o wiele bliżej. Dokładnie widział złotą piłeczkę, która latała pod słupkami Slytherinu. Rose zaklęła głośno, była pewna, że już po nich, a wtedy… znicz znikł. Żadne z nich nie wiedziało w jaki sposób przepadł im z oczu. Scor wyhamował i zaklął tak jak przed chwilą Red, a ona zaśmiała się z ulgą.
            Ale było już sto pięćdziesiąt do dwudziestu i jej czas się kończył. Skupiła wszystkie zmysły na wypatrywaniu złotej piłeczki i w końcu ją dostrzegła. Zataczała kółko tuż nad trawą boiska. Rose zerknęła na Malfoya, który gapił się dokładnie w drugą stronę, potem na tablicę wyników – Ravenclaw przegrywał stu czterdziestoma  punktami. Jeśli złapie znicza, wygrają. Powoli i ostrożnie skierowała swoją miotłę w dół, a potem bez ostrzeżenia runęła jak strzała. Jej Grom 2020 nie miał sobie równych na boisku (z wyjątkiem Malfoya, który miał taką samą miotłę). Kiedy Scor zobaczył co robi Rose rzucił się w tę samą stronę, ale był zbyt daleko. Wiedział, że nie złapie znicza i znowu zaklął. Od drugiej klasy tylko raz ją pokonał, co nieustannie mu wypominała, a teraz zanosiło się na powtórkę.
            Rose szybko dopadła miejsca, w którym zobaczyła znicza, ale ten uciekał przed nią w stronę trybun. Przyspieszyła. Wiatr wypełnił jej uszy i nie słyszała co dzieje się na boisku i stadionie. Aż w końcu, tuż przed stanowiskami Gryffindoru zacisnęła ręce na złotej piłeczce.
- TAK! – wrzasnęła i wylądowała. Ale coś było nie tak. Nie było braw, a ci, którzy siedzieli najbliżej niej mieli miny, jakby przeżyli właśnie jakiś wstrząs. Rose spojrzała w górę. Obie drużyny zamarły a potem jak jeden mąż spojrzeli na tablicę. Rose zrobiła to samo.

NASZA PIĘKNA ROSE JAK ZWYKLE SIĘ POSPIESZYŁA. NIE SŁYSZAŁAŚ JAK SLYTHERIN WBIJA DWA GOLE, ROSIE? MECZ WYGRYWAJĄ ŚLIZGONI!!!

Rose wypuściła wyrywającą się piłeczkę.

                                                         *

            Nawet Jo wiedziała, że takiego meczu dawno w Hogwarcie nie było. Wracając z boiska wszędzie słyszała podniecone rozmowy i głośne dyskusje o tym czy Rose powinna, czy może nie powinna łapać znicza. Cudem udało jej się zgubić Jessiego, który gadał chyba sam do siebie, bo przecież nie sądził, że ją to tak interesuje… Przed samym zamkiem natknęła się na profesora Pottera, który przekonywał Hagrida, że Rose nie miała wyjścia. Jo zachichotała i weszła do zamku, a potem skierowała się prosto do tajnego przejścia, dzięki któremu zamierzała znacznie skrócić sobie drogę i uniknąć mniej interesujących wymian zdań.
            Nie przeszła nawet pięciu kroków, kiedy zobaczyła kogoś, kogo zdecydowanie nie powinno tu być. Trzech Ślizgonów z ostatniego roku opierało się o ścianę paląc coś, z czego wydobywał się zielony dym. Jo pomyślała, że bezpieczniej byłoby się wrócić, ale wrodzona buta nigdy by jej na to nie pozwoliła. Wyprostowała się jeszcze bardziej niż zwykle i ruszyła pewnie przed siebie. Ślizgoni dostrzegli ją i zamilkli.
- Kogo my tu mamy… - zaśpiewał jeden z nich. Drugi ożywił się na jej widok i odsunął od ściany, tak, że zagradzał jej drogę. Jo przejechała ręką po różdżce w tylnej kieszeni i zatrzymała się.
- Dajcie mi przejść – powiedziała spokojnie, ale z pewnością w głosie. Ślizgoni zaśmiali się, a Jo wiedziała już, że ma mały problem.
- Jo Carter… – ten, który stał jej na drodze zrobił jeszcze krok w jej stronę i wyciągnął rękę w jej kierunku – Biedna, ale z charakterem…
Spróbował dotknąć jej twarzy, ale odepchnęła go tak, że prawie wpadł na przyjaciół i szybko wyjęła różdżkę.
- Ani kroku! – ostrzegła go, bo odbił się i spojrzał na nią z wściekłością.
- Ty mała szmato!
- Spokojnie, Rob… - trzeci z nich złapał go za ramię, nim znowu podszedł do Jo – Jesteśmy przecież dobrze wychowani.
Dwaj pozostali zaśmiali się tak, że Jo poczuła ciarki na plecach. Nie dała jednak tego po sobie poznać.
- Dajcie mi przejść – powtórzyła, ale zabrzmiało to jak groźba, co tylko podrajcowało Roba i jego kolegów. Odtrącił rękę przyjaciela i znowu do niej podszedł. Jo nie miała zwyczaju się cofać.
- Jesteś strasznie pyskata – stwierdził błądząc wzrokiem po jej ciele. Tyle jej wystarczyło. Machnęła różdżką i odrzuciło go na ścianę. Machnęła jeszcze raz, ale tym razem Ślizgoni byli szybsi. Jeden z nich ją rozbroił i złapał w powietrzu jej różdżkę. Rob szybko podniósł się z ziemi i ruszył do niej. Przycisnął ją do muru, wiążąc jej ręce nad głową. Jo wzięła głęboki oddech, myśląc gorączkowo nad tym jak może się uwolnić.
- Coś mi się wydaje, że nie damy ci przejść, ty mała dzi…
Urwał, a w następnym momencie, po raz drugi wylądował na ścianie. Jo odwróciła się szybko. James Potter szedł w ich kierunku z różdżką wycelowaną w Ślizgonów. Nie patrzył na nią, a w jego oczach błyszczało coś takiego, czego Jo wcześniej nie widziała.
James podszedł do niej szybko i zasłonił ją, stając naprzeciw siódmoklasistów. Jo poczuła się urażona tym, że chce ją bronić, jakby była nieporadnym dzieckiem, ale szybko przypomniała sobie, że nie miała już różdżki i właściwie potrzebowała pomocy.
- Dotknij ją jeszcze raz, a wyrwę ci ręce, ty skurwysynu …
Rob podniósł się powoli i otarł krew, która spłynęła mu z brwi, kiedy uderzył w ścianę. Wszyscy trzej wycelowali różdżki w Jamesa.
- Potter, zamieniłeś się z ojcem na rozum? – zapytał jeden ze Ślizgonów.
James nie odpowiedział tylko zerknął na Jo.
- Idź stąd… - powiedział. Jo stwierdziła, że się przesłyszała. Ślizgoni ryknęli śmiechem.
- Bawisz się w rycerza, Potter? – zadrwił Rob.
- A ty atakujesz młodszą dziewczynę z dwoma kumplami w obstawie, Matherson? – odparł James wciąż zasłaniając sobą Jo. Ślizgoni trochę przygaśli.
- Zjeżdżaj stąd, Carter! – oświadczył nagle Matherson – Porozmawiamy w męskim gronie.
- Ani mi się śni! – zawołała Jo i próbowała odepchnąć Jamesa, ale ani drgnął.
- Wracaj do wieży! – syknął przez ramię. Jo tupnęła nogą. Nie miała zamiaru się stąd ruszać, skoro ci czterej zamierzali się za chwilę pobić.
- Idę z tobą albo wcale – powiedziała pewnie. James spojrzał na nią krótko a potem pokręcił głową. Ślizgoni ryknęli śmiechem. Matherson niespodziewanie opuścił różdżkę.
- Daj spokój, Carter… Chcemy tylko grzecznie porozmawiać z Jamesem.
Ale Jo nie ruszała się z miejsca. James odwrócił się w jej stronę.
- Idź. Proszę…
Patrzył na nią tak uspokajająco, że opuścił ją strach. Ale wciąż nie miała zamiaru go zostawiać.
- O czym niby będziecie rozmawiać? – zapytała Mathersona, z trudem odrywając wzrok od Jamesa.
- O meczu – odparł poważnie Ślizgon.
- Jo… - odezwał się delikatnie James – Wszystko w porządku. Idź.
Jo rzuciła im jeszcze długie spojrzenie, podeszła pewnie do Ślizgonów i wyrwała im swoją różdżkę a potem ruszyła dalej przejściem w kierunku Gryffindoru.
            Nie była jednak na tyle głupia, żeby wierzyć któremukolwiek z nich. Kiedy zniknęła z ich zasięgu wzroku, puściła się biegiem. Miała zamiar znaleźć Jessiego lub Camerona i wrócić tam, nim komuś stanie się krzywda. Coś ściskało ją w żołądku, na myśl o tym, że mógłby być to James.
            Wpadła jak burza do Pokoju Wspólnego, nie zwracając uwagi na wrzaski Grubej Damy. Ale salon był dziwnie pusty. Jacyś drugoroczniacy grali w szachy a kilku pierwszorocznych piekło pianki w kominku.
- Gdzie są wszyscy? – Jo złapała przechodzącą drugoklasistkę za szatę. Dziewczynka wyglądała na lekko przerażoną.
- Jest impreza w Slytherinie i Ravenclawie, ale nas nie zapro…
Ale Jo nie czekała na dalszą część zdania tylko czym prędzej wypadła z Pokoju Wspólnego. Och, oczywiście. Jej brat i Jesse na pewno byli w Wieży Ravenclawu, nigdy nie przepuszczali takich okazji. Nie miała czasu zastanawiać się czemu Krukoni zrobili imprezę, choć przegrali mecz. Wyrzucając sobie, że jest naiwna i głupia, puściła się biegiem do tajemnego przejścia, w którym zostawiła Jamesa.
            W połowie zwolniła nieco, nasłuchując. Ale nie słyszała żadnych głosów, ani dźwięków walki, co z jakiegoś powodu tylko bardziej ją przestraszyło. Znów przyspieszyła i wypadła zza zakrętu z różdżką w ręce. To co zobaczyła, sprawiło, że zamarła.
            James siedział pod ścianą, z zakrwawioną twarzą i głową przechyloną na ramię. Miał zapuchnięte oko, na którym chyba tworzył się krwiak, z jego ust ciekła strużka krwi, a całe ubranie miał podarte i poplamione czerwoną cieczą. Jo wstrząsnął dreszcz. Powoli podeszła do niego i przykucnęła, bojąc się go dotknąć.
- James – powiedziała bardzo cicho. Drgnął i otworzył oczy, choć drugie z trudem, bo miał pod nim olbrzymiego guza.
- Carter – mruknął z nonszalancją, której by się po nim nie spodziewała w takiej sytuacji – Miałaś wracać do wieży.
W Jo nagle wybuchła gwałtowna złość.
- Czemu mnie tam wysłałeś?! Do cholery, wiedziałeś, że będziecie się bić!
James patrzył na nią zafascynowany.
- Oczywiście, że wiedziałem. Tak jak i to, że przegram z trzema starszymi Ślizgonami, którzy Czarnej Magii uczyli się chyba od samego Severusa Snape’a.
- Więc czemu mnie odesłałeś?! – wrzasnęła Jo. James spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko bolesny grymas.
- Nie chciałem, żebyś patrzyła jak dostaję.
Jo starała się zignorować gorącą substancję, która tworzyła się gdzieś w jej przełyku i nie patrząc na niego podała mu rękę, a potem bardzo powoli pomogła mu wstać. James nic nie mówił, ale wyczuła, że musi mieć sporo obrażeń, bo mimowolnie krzywił się przy każdym ruchu.
- Zaprowadzę cię do Skrzydła.
- Zapomnij.
Posłała mu lodowate spojrzenie.
- Nie, Jo. Nic mi nie będzie. Nikt nie może mnie zobaczyć, rozumiesz?
- Nie! – warknęła – Boisz się stracić miano niepokonanego Gryfona? – prychnęła. James oparł się o ścianę.
- Nie chcę, żeby dowiedział się mój ojciec.
- Ach…
Stali tak przez chwilę i patrzyli na siebie, jakby zobaczyli się po raz pierwszy. On widział dziewczynę, która go rozumie, która jest tak podobna… Jo wpatrywała się niego, bo takim go nie znała. Obronił ją. Wiedział, że przez nią oberwie. Nie chciał, żeby patrzyła…
- Dokąd mam cię zaprowadzić?
James wyciągnął do niej rękę, a ona ją ujęła.
- Obok mojego dormitorium jest pusty pokój. W zeszłym roku bliźniacy, którzy w nim mieszkali przenieśli się do Durmstrangu, a chłopak, który został nie chciał spać sam, więc przydzieli go gdzie indziej.
Jo skinęła głową. Założyła sobie jego dłoń, którą trzymała za ramię i objęła go w pasie. Miała mu tyle do powiedzenia a nie mogła otworzyć ust.
- Carter, musisz coś dla mnie zrobić – powiedział słabo James, kiedy szli. Widocznie wszystko go bolało. Jo spojrzała na niego pytająco – W Pokoju Wspólnym też nie mogą mnie zobaczyć.
Jo poczuła nagłą irytację. A ona chciała, żeby go zobaczyli! Żeby dowiedzieli się, że James Potter to nie tylko bawidamek, ale facet, który daje się pobić groźnym typom, żeby uratować kobietę. Ale nie chciała się z nim teraz kłócić.
- Dywersje to moja specjalność – oświadczyła, kiedy z trudem wspinali się po schodach – ale tym razem nie ma takiej potrzeby. Cały dom wywiało na imprezę Ravenclawu.
- Ravenclawu? – powtórzył James – przecież oni przegrali.
Jo uśmiechnęła się kątem ust.
- Jak znam twoją kuzynkę, robi imprezę roku z tej okazji.
James zaśmiał się i natychmiast złapał za żebra. Jo wzmocniła uścisk.
            Doszli do portretu Grubej Damy, a potem przeszli przez salon, gdzie siedzieli ci sami drugoroczniacy, co wcześniej. Jo rzuciła im groźne spojrzenia, kiedy wlepili w nich wzrok więc szybko wrócili do swoich szachów.
- Gdzie to dormitorium?
James wskazał jej gestem schody do sypialni chłopców z szóstego roku, a potem drzwi do pustego pokoju. Był trzyosobowy i jak każdy miał łóżka z baldachimami i kolumienkami. Jo pomogła Jamesowi położyć się na jednym z nich i stanęła nad nim z zaciętą miną.
- Rozbieraj się.
James łypnął na nią zdrowym okiem i pogroził jej palcem.
- Nie wykorzystuj sytuacji, Carter…
Jo prychnęła wyniośle.
- Nie pozwalaj sobie, Potter. A teraz ściągaj bluzę i podnieś koszulkę, muszę zobaczyć co ci jest, żeby wiedzieć co przynieść.
- Trochę Ognistej Whisky, jeśli łaska – mruknął James, wtulając głowę w poduszkę. Ale Jo była już wystarczająco zirytowana. Jednym ruchem rozpięła zamek jego bluzy i uniosła koszulkę.
- Jesteś ostra… - wychrypiał James. Jo siłą woli powstrzymała się przed przyłożeniem mu. Obejrzała jego klatkę, którą pokrywały trzy ciemniejące sińce. Dotknęła jednego z nich i wyczuła wyraźne mięśnie Jamesa. Drgnęli w tym samym momencie. Nie patrzyli jednak na siebie, zbyt zawstydzeni. Każde z nich patrzyło na dłoń Jo, która delikatnie przesuwała się po ciemnoczerwonej plamie na jego piersi. A potem Jo zabrała rękę i wstała, czując, że robi się coraz bardziej czerwona.
- Zaraz wrócę – i wymaszerowała z pokoju.
James syknął z bólu. Dopiero teraz mógł sobie na to pozwolić. Ślizgoni go nie oszczędzili i dziwił się, że w ogóle może oddychać. Miał wrażenie, że dostał porządnie jakimś zaklęciem w płuca. Ale mało go to w tym momencie interesowało. Carter się o niego martwiła. Carter czerwieniła się dotykając go. A ona nie była z tych, co czerwienią się przy byle chłopaku. Kiedy wróciła, z rozwianymi włosami, które jak zwykle wyglądały jak płynny miód i pociemniałymi z troski oczami, a w ręku niosła bandaże i maść, stwierdził, że dałby się za nią pobić jeszcze kilka razy.
- Musisz się podnieść – powiedziała podchodząc i kładąc na łóżku to, co przyniosła. James posłusznie usiadł, udając, że nie czuje ostrego bólu w klatce i zaczął jej się przyglądać z ciekawością.
            Jo opatrzyła go delikatnie i starannie, próbując nie czerwienić się przy każdym dotyku jego skóry, ale miała wrażenie, że ją parzy. Była mu bardzo wdzięczna, że nic już nie mówił.
- W porządku – powiedziała w końcu i spojrzała na jego opuchnięte oko. Drżącą ręką, nabrała ze słoiczka przezroczystej maści i oddychając coraz szybciej dotknęła jego twarzy.
            Jakby przeszedł przez nich prąd. Oboje poczuli  mrowienie w miejscach, gdzie zetknęła się ich skóra. I oboje wpadli w panikę, której za nic w świecie nie chcieli pokazać.
- Jak ci się podobał mecz? – zapytała szybko Jo.
- Okropny – powiedział z ulgą James – ktoś struł tych niedorobionych pałkarzy…
- Mmm… - Jo zataczała szybkie kręgi pod jego okiem – Żal mi Rose.
- Żartujesz? – James próbował mówić opanowanym głosem – Nie mieli szans. Ravenclaw powinien być jej wdzięczny, że przegrali tylko dziesięcioma punktami…
Jo oderwała od niego rękę i szybko się odwróciła. Żeby pokryć zmieszanie podeszła do umywalki i odkręciła wodę, by zmyć resztkę maści. James powoli położył się na łóżku.
- Carter?
Odwróciła się do niego przez ramię.
- To miłe, że po mnie wróciłaś.
Jo zakręciła kurek.
- Słynę z tego, że jestem miła – oświadczyła z ironią. James wodził za nią wzrokiem, kiedy podeszła do sąsiedniego łóżka i zaczęła przyglądać się pościeli.
- Co robisz? – zapytał.
- Zastanawiam się, czy Skrzaty to wyprały…
- Chcesz tu spać?! – zdumiał się.
- Na pewno wyprały – mówiła do siebie – to Skrzaty…
James rozchylił usta zdumiony. Jo podniosła kołdrę, zdjęła tenisówki i wśliznęła się do łóżka. Zerknęła na Jamesa, który wciąż miał tę minę.
- No co? – zapytała tylko – Nie chcesz iść do Skrzydła, wyglądasz jak tłuczone kartofle… Zostaję z tobą.
James wyszczerzył zęby.
- A wygodne masz łóżko?
Jo uniosła rękę z poduszką, ale spojrzała na jego siniaki i się powstrzymała. Pokazała mu więc tylko język, odwróciła się w drugą stronę i próbowała zasnąć.

            Godzinę później, żadnemu z nich się to nie udało. Jamesa kłuło piersi a oddychanie sprawiało mu ból. Jo nie mogła usnąć. Leżała odwrócona od niego i nasłuchiwała odgłosów z sąsiedniego łóżka. Wydawało jej się, że śpi, trudno było zgadnąć, bo miał zachrypły, ciężki oddech. Ostrożnie przewróciła się na plecy i spojrzała na niego. Było zbyt ciemno, by widzieć czy ma otwarte oczy.
            James zobaczył jak Jo się odwraca i kieruje twarz w jego stronę. Odezwał się cicho, by jej nie przestraszyć.
- Masz niewygodne łóżko, Carter? – Jo prychnęła cicho.
- Jak się czujesz? – zapytała chłodno.
Zignorował to pytanie.
- Nie mówiłem wtedy poważnie – powiedział po chwili – Każdy facet chciałby się z tobą spotykać.
James czekał na odpowiedź, a Jo delikatnie zdjęła z siebie kołdrę, bo zrobiło jej się zbyt ciepło. Chciała mu powiedzieć to samo, ale przecież ona miała rację w czasie ich kłótni. I to, co zrobił dzisiaj nie zmieniało tego, jak wielkim był oszustem.

Chociaż…
Czy dla każdej zrobiłby to samo co dla niej dzisiaj?

- Dziękuję za to, że nie wyglądam jak ty.
James przysunął się na kraj swojego łóżka, żeby lepiej ją widzieć.
- Zabiłbym ich, Carter. A teraz idź już spać.

Jo z ociąganiem zamknęła oczy. 

















11 komentarzy:

  1. Anonimowy08 maja, 2014

    Fajny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy08 maja, 2014

    Oo jak szybko jest nowy rozdział! :)
    Najlepszy jak dotąd! James i Jo są... epiccy. A z Rose chętnie bym się zakumplowała :D
    Duuuużo weny:)

    Panna Bez Gmaila

    OdpowiedzUsuń
  3. Może nie powinnam tego pisać, ale... marnujesz się tutaj! Masz talent nie tylko do pisania ale i wymyślania postaci, schematu opowiadania... no jest idealnie po prostu! :)
    Ale nawet gdybyś chciała napisać książkę, to nie rezygnuj z bloga, ok? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to miłe :) Co do tego, że się marnuję - codziennie piszę poważne teksty, które lubię, ale czasem bardzo brakuje mi czegoś nierealnego i odmóżdżającego :p Stąd to opowiadanie :)

      Usuń
  4. Wow kolejny świetny, wciągający rozdział. :)
    Żal mi trochę Rose skoro jej drużyna przegrała to będzie musiała spać w lochach chociaż skoro urządziła imprezę to chyba się tym zbytnio nie przejmuje a swoją drogą ciekawi mnie dlaczego tak nagle pałkarze się rozchorowali. Podobała mi się postawa Jamesa, że stanął w obronie Jo, pokazał się z kompletnie innej strony, mam nadzieje, że między nimi coś będzie.
    Pozdrawiam
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  5. Jo nie jest chłopczycą! :] James zachował się, jak prawdziwy facet - tak myślę :) A, no i zakład Rose i Scorpiusa został rozstrzygnięty, a Red wyprawiła imprezę świętującą porażkę jej domu w meczu :D
    Świetny rozdział,
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  6. Coraz ciekawsze te rozdziały :) aż lecę czytać następne :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę,że James zrobił krok by być z Jo. Ciekawa jestem jak to się rozwinie i czy jego relacje z ojcem się poprawią .

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam ten rozdział ! James tutaj postąpił swietnie, chociaż w pewnym stopniu odbydowal zaufanie Jo:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Dosyć długo mnie tutaj nie było... �� Ale nie zapomniałam o tym opowiadaniu i w końcu mam trochę czasu i nadrabiam zaległości ����
    Rozdział jest świetny Scor i Rose jak zawsze zabawni, śmiałam się jak głupia do telefonu kiedy Rose czytała książkę, a Malfoy pytał czy to ta o jej narodzinach ������
    Chociaż jest mi jej też żal, bo Biedna starała się w teakcie meczu a i tak musi iść do lochów ��
    Ale i tak nic nie przebije zachowania Jamesa �������� Boziu to było tak słodkie kochane i urocze jak bronił Jo ❤️ I jeszcze jak potem powiedział że wiedział że z nimi przegra ohhh taki facet to Marzenie każdej dziewczyny ����������
    Pozdrawiam Caraline Gentile

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń