Po co mi miotła? Wystarczą mi twoje włosy
Albus obudził się, kiedy
zadzwonił jego budzik. Czując piasek pod powiekami zwlókł się z łóżka i poszedł
do łazienki. Nie zamierzał budzić Rose. Wiedział, że i tak nie wstanie po dwóch
godzinach snu. Przypiął swoją nową odznakę i udał się na śniadanie.
Przy stole Gryffindoru zwolnił. Omiótł go wzrokiem ale nigdzie nie znalazł Jo.
Nie widział też swojego brata-kretyna, ale tym się akurat nie przejął. Usiadł
ze Scarlett i zabrał się za omleta z grzybami i natychmiast parsknął śmiechem.
Do Wielkiej Sali wszedł Scorpius, który był tak zaspany, że wlazł w profesor
Johnson i został odprowadzony do stołu Slytherinu za ucho.
*
- Bardzo dziękuję – rzucił rozeźlony Scorpius do
wściekłej Johnson. Nauczycielka Zaklęć pogroziła mu jeszcze palcem i odeszła.
- Stary! – Blake na jego widok roześmiał się i
podsunął mu kawę – Coś ty robił?
Scorpius nie odpowiedział tylko nalał sobie kawy i
wziął kilka dużych łyków.
- Polazłeś za Carter – przypomniał sobie Blake – Co
robiliście? – zainteresował się. Scor spojrzał na niego protekcjonalnie.
- Czytaliśmy „Historię Hogwartu”! – burknął – Polazła podsłuchać McGonagall.
Blake wyglądał na zdumionego.
- Po co podsłuchiwać McGonagall? – zapytał
teatralnie.
Scor nie zwracał na niego uwagi. Przyciągnął sobie
pieczone kiełbaski i nałożył ich cały talerz.
- Potterowie i Weasley wpadli na ten sam pomysł.
Blake odwrócił się do niego ze złośliwym uśmiechem.
- Rose Weasley?
- Nie stary, Hugo – powiedział obojętnie Scorpius.
Ale Blake nie dał się zwieść.
- Mów co chcesz, przyjacielu – oświadczył
Currington – ale Red podoba się wszystkim. A tobie to już zwłaszcza.
- Jebnij się w łeb – odparł spokojnie Malfoy.
- Zakazany owoc… - zaśpiewał Blake. Scorpius nie
przerywając jedzenia, wsadził mu pięść w brzuch.
*
Jo obudziła się dziesięć minut
przed drugim śniadaniem. W panice zerwała się z łóżka, ubrała co akurat miała pod ręką i
popędziła do Wielkiej Sali. Po paru krokach wiedziała już, że ma przegwizdane.
- DZIEŃ DOBRY! – usłyszała, kiedy udając, że nie
istnieje przecinała stół Gryffindoru. Westchnęła i zatrzymała się, a chwilę
później stanęła oko w oko z ukochanym braciszkiem. Cameron z rękami założonymi
na piersiach świdrował ją wzrokiem.
- Wczorajsza uczta i dzisiejsze śniadanie! –
wycelował w nią palec – Gdzieś ty była?!
Jo zmrużyła oczy.
- Nie celuj we mnie – warknęła – mówiłam ci sto
razy, że mogę robić co chcę! – zawołała a kilka głów obróciło się z
ciekawością. Cameron patrzył na siostrę z oburzeniem.
- Gdzie byłaś? – powtórzył.
- Moja sprawa – upierała się Jo. Stali tak
naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem, póki nie pojawił się Jesse.
- Rodzinka w formie, co? – zadrwił. Poklepał
Camerona po plecach i zagarnął Jo na drugi koniec stołu.
- Dzięki – bąknęła.
- Gdzieś ty była w nocy?!
*
Rose biegnąc przez cały zamek zastanawiała się czy ma właściwie pecha czy
szczęście. Wstała akurat na pierwszą lekcję Transmutacji ze swoją matką. Nie
miała jednak czasu, żeby się zdecydować. Głodna, z krawatem luźno przewieszonym
przez szyję i zasapana wpadła do klasy, kiedy wszyscy już siedzieli. Hermiona
rzuciła jej krótkie spojrzenie, ale nic nie powiedziała, co zdziwiło Rose.
Zazwyczaj jej matka nie umiała się powstrzymać przed powiedzeniem czegoś…
- Dzień dobry – powiedziała Hermiona uprzejmie,
kiedy Rose zajmowała miejsce koło Scarlett. Klasa odpowiedziała chórem „dzień
dobry”, a Rose przewróciła oczami.
- Z tego co mi wiadomo, jesteście na dość wysokim
poziomie… – mówiła Hermiona ale Rose jej nie słuchała. Wszyscy do koła niej
wpatrywali się w jej matkę prawie nie oddychając. Rose ziewnęła potężnie.
- Rose, zaczekaj! – Red jęknęła. Hermiona machała
do niej z entuzjazmem.
- Jak mi poszło? – zapytała przejęta.
- Wspaniale – burknęła Rose – Eddie prawie
się posikał.
Hermiona spojrzała na nią z góry.
- Nie widziałam cię dzisiaj w Wielkiej Sali –
oświadczyła nagle, a Rose poczerwieniały policzki. Zawsze to robiła, atakowała
w najmniej spodziewanym momencie.
- Musiałam się nagadać ze znajomymi – powiedziała
spokojnie, patrząc na swoje trampki.
- Scarlett jadła z Albusem.
- Mam innych znajomych.
- Powinnaś się pospieszyć na Zielarstwo.
Rose miała wielką ochotę pokazać jej język.
*
Dochodziła dwunasta, kiedy do dormitorium Jamesa wpadł huragan. Tak pomyślał na
wpół śpiąco. Po dziesięciu sekundach był już jednak zupełnie wybudzony i
stwierdził, że to nie kataklizm a Dakota ściągnęła z niego kołdrę i wyrzuciła
jego poduszkę, tak, że rąbnął głową w ramę łóżka.
- Zwariowałaś?! – zawołał z pretensją. Dakota stała
nad nim z różdżką w ręce.
- Dzień dobry, James – zaśpiewała – mamy południe.
Zechcesz wstać?
James naburmuszony zaczął przecierać oczy.
- Co mieliśmy? – zapytał podchodząc do szafy.
Dakota szybko się odwróciła, a James zarechotał.
- Dwie godziny Eliksirów i Zaklęcia. Gilbert i
Johnson pytali czy spotkało ich to niewiarygodne szczęście i największy leser w
szkole rzucił ich zajęcia.
James naciągnął na siebie szatę i wyszczerzył zęby.
- Moja sława mnie przerasta.
- Ruszaj się – warknęła Dakota – musimy biec na
Opiekę do Hagrida.
- Tak jest, mój kapitanie!
- Gdzieś ty w ogóle wczoraj był? – pytała Dakota,
kiedy wychodzili z jego dormitorium.
- Tu i tam. Jakbym ci powiedział, dałabyś mi
szlaban – mruknął otwierając przed nią portret. Dakota spiorunowała go wzrokiem
– A dziś już jeden mam – dodał kwaśno.
- MASZ SZLABAN PIERWSZEGO DNIA SZKOŁY?!
- Trzeba szanować tradycję! – oznajmił, klepiąc ją
w tyłek, za co dostał z całej siły z łokcia.
*
Po obiedzie Albus i Rose, Jo, James i Scorpius pojawili się w gabinecie woźnego.
- Wspaniale – rzucił na ich widok. James jęknął.
- Co mamy robić? – zapytał Al. Crosby wstał i bez
słowa poszedł do drugiego pomieszczenia. Rose i James wymienili przerażone
spojrzenia, Al wpatrywał się w Jo, a Scorpius starał się od nich wszystkich
odsunąć, co było trudne w ciasne kanciapie. Po chwili Crosby wrócił, niosąc
pięć mioteł. James klasnął w ręce.
- Super, będziemy latać? – zapytał, na co Rose
prychnęła. Jej wieloletnie doświadczenie szlabanów u woźnego podpowiadało jej,
że prędzej McGonagall ubierze krótką sukienkę, niż Crosby pozwoli im robić coś
co lubią.
- Nie, panie Potter – oświadczył jadowicie –
będziecie zamiatać.
- Zamiatać? – powtórzył Scorpius, z takim
przerażeniem w głosie, jakby kazali mu wyskoczyć przez okno.
- Ha ha ha ha – zaśmiała się złośliwie Rose,
patrząc na Scorpiusa – książę ubrudzi rączki!
- Po co mi miotła? – zapytał podobnym tonem Scor –
wystarczą mi twoje włosy!
- Dość! – zawołał Crosby, bo Rose już zmierzała w
jego kierunku – Zabierać miotły i wynocha!
- Co mamy pozamiatać? – zapytała jeszcze Jo, kiedy
Al i James niepewnie chwycili stare miotły.
Crosby uśmiechnął się szeroko, rozciągając
wszystkie zmarszczki na twarzy.
- Cały zamek, oczywiście. Bez różdżek – dodał –
wszystkie na stół. Co pół godziny będę sprawdzał czy pracujecie.
James wyglądał jakby zamierzał mu przyłożyć, więc
Jo szturchnęła go delikatnie. Rose i Malfoy nadal sztyletowali się wzrokiem,
więc Albus wyprowadził kuzynkę. Reszta powlokła się za nim.
- Stary, pier…
- Nie kończ – warknął Albus do Jamesa. Ten tylko
wzruszył ramionami i zatrzymał się, czekając na Jo.
- Jak tam największa buntowniczka w szkole? –
zaśmiał się, zerkając na nią. Była ładna. Podobały mu się jej jasne włosy i
różowe usta. Malowała je czymś, czy takie już były?
Jo się zaśmiała.
- Wstała wcześniej niż ty – odparła. James uniósł
brwi.
- Zauważyłaś, że mnie nie ma? – zapytał sprytnie. Idący
przed nimi Albus rzucił im długie spojrzenie, ale James nie zwracał na niego
uwagi. Jo zrobiła zdziwioną minę.
- Tak, chciałam pogadać o tym co wczoraj
usłyszeliśmy – powiedziała przyglądając mu się uważnie. Jamesowi zbladła mina.
Doszli do Wielkiej Sali i spojrzeli po sobie
ponuro.
- Biorę to skrzydło – oznajmiła Rose wskazując na
korytarz po lewej.
- Więc ja to – powiedziała Jo kierując się w
przeciwną stronę.
- Ja pójdę do sowiarni, tam jest największy syf –
westchnął Albus.
- Zostały lochy – podsumował James a Scorpius bez
słowa się oddalił – Wielka Sala i Wieża Astronomiczna – dodał robiąc minę.
- To będzie wspaniały wieczór – powiedziała
grobowym tonem Rose.
*
Cztery godziny później ciężko było stwierdzić, które z nich ma gorszy humor.
Najlepiej chyba miała się Jo, która spędziła ten czas na snuciu teorii
dotyczących Trzech Królestw. Tak się zamyśliła, że nie zauważyła Jamesa, który
przyglądał jej się od dłuższego czasu.
- Skończyłeś już?! – zawołała z wyrzutem.
- Dwie godziny temu – odparł. Opierał się luźno o
ścianę i patrzył na nią rozbawiony – przekupiłem jakąś Puchonkę, żeby pożyczyła
mi różdżkę – dodał mimochodem.
- I stoisz tu od dwóch godzin? – zapytała
podejrzliwie Jo.
- Nie, byłem w kuchni. Skrzaty domowe robią
zapiekankę na kolację – poinformował ją.
Jo odstawiła miotłę.
- Że też na to nie wpadłam! – zawołała uderzając
dłonią w czoło. James zarechotał. Zrobił parę kroków w jej stronę.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć – powiedział
tonem, którego Jo nadal nie umiała rozpoznać – Chciałaś ze mną porozmawiać.
- Chciałam porozmawiać ze wszystkimi – poprawiła go
– Znajdźmy ich. Pewnie już skończyli.
*
Scorpius nie nauczył się dziś zamiatać. Od tego miał ludzi. Odczekał aż Crosby sprawdzi
„jego” pracę, cisnął miotłą w kąt i udał się do lewego skrzydła. Red siedziała
na ławce w sali OPCM, a jej miotła stała oparta o ścianę.
- Zawsze byłem pewny, że nadajesz się tylko do
sprzątania – powiedział głośno, wchodząc do sali. Rose obróciła się szybko –
ale nawet tego nie potrafisz.
- Ach, to ty – powiedziała zdawkowo Rose – tak
właśnie myślałam, że czuję żel.
- Nie myślałaś o farbie do włosów?
- A Ty?
- Tu jesteście! – Rose i Scorpius nie spuszczali z
siebie wzroku, kiedy do klasy wpadła Jo i James.
- Musimy pogadać – oznajmił James, a potem
wycelował palcem w Scorpiusa – bez ciebie.
- Och – jęknął teatralnie Scor – tak bardzo
chciałem z tobą pogadać, Potter.
- W końcu! – w drzwiach pojawił się Albus – Szukam
was od pół godziny!
- Skończyliście? – zapytała uprzejmie Jo patrząc
kolejno na Rose, Scorpiusa i Jamesa – Bo mamy chyba ważniejsze sprawy.
Albus zamknął drzwi i usiadł na ławce. Scor jak
zwykle wycofał się na parę kroków.
- No więc Norwegia, co? – mówiła dalej Jo,
domyślając się, że w swoim towarzystwie reszta nie zacznie szybko mówić –
Niezły burdel.
James zarechotał.
- Nie mam pojęcia co to za czarodzieje – powiedział
zajmując miejsce koło Rose – Jak właściwie doszli do władzy? Musi ich być
bardzo wielu…
- Może mają armię – podsunęła Rose.
- Albo znają się na szantażu – dodał Al.
- Myślicie, że Wielka Brytania zdoła się obronić? –
zapytała Jo, siadając na parapecie. Scorpius prychnął.
- Garstką aurorów?
Wszyscy się zamyślili.
- Bardziej mnie martwi co tu robią wasi rodzice –
powiedziała w końcu Jo.
- Mnie też – mruknął skwaszony James.
- Usłyszeliśmy wczoraj coś dziwnego – przypomniał
sobie nagle Albus i zwrócił się do Jo – pamiętasz? Wracali skądś i mówili o
tym, że przesunęły się granice… Wspominali też coś o centaurach…
Jo pokiwała głową.
- Twoja mama była tym bardzo zmartwiona –
powiedziała do Rose.
- Ona lubi się martwić – bąknęła Red – ale te
granice… Nie mam pojęcia o co może chodzić. Skąd właściwie wracali?
- Z Zakazanego Lasu – powiedział Scorpius nie
patrząc na nią.
- CO?! – krzyknęli jednocześnie Jo i James.
- Poleźli w środku nocy do Zakazanego Lasu? –
zdumiał się Albus.
-
To Harry Potter – zadrwił James. Al posłał mu rozeźlone spojrzenie.
- Tylko ty masz z tym problem.
- Musimy tam iść! – zawołała Jo, nim bracia
skoczyli sobie do gardeł.
- Gdzie? – zapytała zdziwiona Red.
- Do lasu – odparła spokojnie Jo. Reszta wlepiła w
nią spojrzenia.
- No nie wiem… - zastanawiała się Rose.
- A co to da? – zapytał Albus – nawet nie wiemy co
tam robili.
- Gadali z centaurami – przypomniał mu chłodno
Scorpius.
- Idę z tobą – oświadczył James.
Jo zeskoczyła z parapetu.
- No to ustalone!
Albus zmarkotniał, ale nie zamierzał być w tyle.
- Powinnyście ubrać kurtki – powiedział do Jo i
Rose.
- Hej, moment! – zaprotestowała Red – nie dzisiaj.
Wczoraj poszliśmy na spontaniczną akcję i dzisiaj pół dnia zamiataliśmy zamek –
przypomniała im.
- Masz rację – mruknęła Jo, choć nie kryła
rozczarowania. James na ten widok uśmiechnął się kątem ust.
- W takim razie jutro – powiedział i też się
podniósł.
- Piszesz się? – zapytała Jo Scorpiusa. Red nabrała
powietrza w policzki a James automatycznie się najeżył. Scorpius uniósł drwiąco
brwi.
- Nie potrzebuję eskorty, żeby pójść do lasu.
I odwrócił się do wyjścia.
- Wpadniemy po ciebie przed dziesiątą! – zawołała
Jo do jego pleców, a potem zachichotała.
- W takim razie ustalone – powiedział Albus i
otworzył drzwi przed Jo.
- Że też to ja jestem głosem rozsądku… - mruknęła
zdumiona Rose, po czym opuścili klasę.