Wybacz, Mistrzu Niezawodnych Sztuczek!
Następnego dnia, stojąc w kolejce do klasy
Eliksirów, Jo miała trochę nieobecny wzrok. W końcu dopiero przebyła krótką
chorobę, podczas której WYDAWAŁO jej się, że chce się umówić z Jamesem
Potterem… Ale na szczęście już wyzdrowiała. Dlatego właśnie nie marnuje czasu
na chłopców, bo są dziecinni i podli! A James Potter w szczególności. I wcale
nie ma pięknego uśmiechu. A nawet jeśli, to obdarza nim połowę Hogwartu.
Zresztą, bardzo dobrze, ona ma lepsze rzeczy do roboty – myślała wściekła Jo,
kiedy do lochów zaczęli schodzić Krukoni, z którymi Gryfoni mieli zajęcia.
- Carter! – Rose dostrzegła ją z daleka i zaczęła
się przepychać w kierunku jej i Jessiego. Ten natychmiast obciął Red wzrokiem i
wyszczerzył zęby.
- Rose Weasley – powiedział tonem, którego Jo
wprost nie cierpiała. Obie zmierzyły go spojrzeniem, więc trochę zbity z tropu
odwrócił się i zaczął rozmawiać z innymi Gryfonami.
- I jak? – zapytała rzeczowo Rose. Szybko tego
pożałowała. Jo zrobiła krok do przodu i wycelowała w nią palec.
- Zaraz ci powiem jak! – Red zrobiła zdumioną minę
i dla bezpieczeństwa cofnęła się o dwa kroki.
- Eee… Rozumiem, że spacer się nie udał?
Jo prychnęła wściekle, ale wtedy otworzyły się
drzwi do sali Eliksirów i profesor Gilbert gestem zaprosił ich do środka. Jo
cisnęła swoją torbę na ostatnią ławkę, tak, że prawie strąciła kociołek. Jesse
na ten widok odwrócił się na pięcie i usiadł z kolegami z dormitorium. Rose,
która miała grubszą skórę z wahaniem zajęła koło niej miejsce.
- Dzień dobry – przywitał ich wysoki i chudy
profesor Gilbert – na piątym roku nauczymy się… dzień dobry, panie Potter.
Wszyscy odwrócili się do tyłu. Albus próbował
właśnie niepostrzeżenie wemknąć się do klasy, ale nie bardzo mu to wyszło. Jo
na jego widok otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a Rose zasłoniła usta
dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Al miał niedopiętą szatę, nie miał krawata
a jego włosy były w większym nieładzie, niż zazwyczaj robił sobie na głowie
jego brat. Do tego miał podpuchnięte oczy i sprawiał wrażenie, jakby mocno
bolała go głowa.
- Siadaj, Potter – powiedział Gilbert surowym
tonem. Albus minął Jo i Rose, nawet na nie nie patrząc i usiadł ze Scarlett.
- Nie mogę! – syknęła Rose – Aluś-Prefekt się
urżnął!
Jo przyjrzała mu się uważnie.
- Może po prostu późno się położył…
- Wierz mi – powiedziała Rose swoim pouczającym
głosem – wiem, kiedy ktoś ma kaca i Albus Potter właśnie ma go po raz pierwszy
w życiu!
- Spokój – powiedział chłodno Gilbert – Proszę
wyjąć ingrediencje do wywaru na drgawki i zabieramy się do roboty.
Bulgoczące kociołki i dudniące siekanie, które
rozległo się w klasie stwarzało idealną atmosferę do dyskusji, z czego cieszyła
się Rose i nad czym ubolewała Jo.
- Więc co z tym spacerem? – dopytywała się Red,
krojąc łodygę storczyka i patrząc przy tym na Jo. Ta znowu zacisnęła usta.
- Nie było żadnego spaceru – odpowiedziała
poirytowana – twój kuzyn w międzyczasie zaprosił na randkę cały swój harem.
- Och… - usta Rose uformowały się w podkówkę –
Fakt, James zawsze był kobieciarzem…
Jo rzuciła jej lodowate spojrzenie i zaczęła
gwałtownie mieszać w swoim kociołku, rozbryzgując wywar do koła.
- Więc czemu chciałaś, żebym się z nim umówiła?! –
warknęła. Rose wypuściła powietrze.
- Bo kiedyś dorośnie? – spróbowała, ale kiedy Jo
wycelowała w nią chochlą, a z jej oczu trysnęły iskry, cofnęła się szybko – Jo,
uspokój się. James to świetny facet, kiedyś na pewno…
- Ani. Słowa. Więcej – wycedziła Jo i wrzuciła
chochlę do kociołka – przysięgam, że nigdy więcej nie pomyślę o Jamesie
Potterze w „ten” sposób – wyrecytowała a Rose zastanawiała się czy mówi do niej
czy do siebie.
- Masz rację – powiedziała szybko – Popieram.
- No! – warknęła Jo i poczochrała z frustracją
włosy, wpatrując się w swój wywar – co ja tu właściwie nawrzucałam?!
*
Rose, Al i Scarlett szli razem na drugie śniadanie. Red przez całą drogę gapiła
się na kuzyna.
- Przestań, Rosie – powiedział z groźbą w głosie.
- Ja się tylko zastanawiam, gdzieś ty się tak
urządził? – mówiła ledwo powstrzymując się od śmiechu. Scarlett też przyglądała
mu się z ciekawością.
- Siedziałem długo nad numerologią – odparł
Albus, nie patrząc na nie.
- A czy ostatnio braliśmy na numerologii picie
Ognistej Whisky na czas? – zapytała Scarlett, a Rose wybuchła śmiechem.
Widocznie był on głośny, bo idący sporo przed nimi Scorpius Malfoy zatrzymał
się gwałtownie.
- Ups, będzie jatka – ucieszyła się Rose i
zatrzymała. Al złapał Scarlett za ramię i pociągnął ze sobą, przybijając po
drodze piątkę Malfoy'owi. Rose na ten widok rozchyliła nozdrza.
- Malfoy! – powiedziała z teatralnym
oburzeniem, kiedy blondyn podszedł do niej z mordem w oczach – W ogóle
nie zajmujesz się naszym psem!
Scorpius wyglądał, jakby miał się za chwilę
rozpłakać ze złości. W życiu nie spotkał nikogo tak… tak…
- Jesteś szurnięta – oświadczył pochylając się nad
nią. Była sporo niższa i ledwo go widziała z takiej odległości, więc zrobiła
krok do tyłu.
- Frank Vasco Grigorij Jerry…
- Kto?! – Scorpius złapał się za włosy, jakby był
bliski szaleństwa. I rzeczywiście tak było.
- Pies – warknęła Red – Nabiera przez ciebie złych
nawyków – oświadczyła z obrażoną miną. Scor jęknął przeciągle.
- Co masz na myśli, wariatko?
Rose wyjęła różdżkę, a Malfoy zręcznie jej ją
wyrwał.
- Jest dziwnie nadpobudliwy, jak wraca z lochów! –
Red kopnęła go w kostkę i zabrała swoją różdżkę.
- Jak wraca od ciebie ma wzrok szaleńca!!! – darł
się Scorpius. Rose znowu wycelowała, a on ponownie wyrwał jej różdżkę.
- Mój pies jest mądrzejszy od ciebie!
- NASZ PIES!!! – ale Rose już go nie słuchała,
tylko wydarła mu siłą różdżkę, pokazała środkowy palec i spokojnie ruszyła do
Wielkiej Sali na drugie śniadanie. Scorpius zaczął miarowo uderzać głową w
najbliższą ścianę.
*
Złość przeszła Jo dopiero następnego dnia. Nie zwracała już uwagi na Jamesa i
była pewna, że i on się nie nią nie interesuje. Popołudnie spędzała w kącie
salonu, gdzie ponownie przyniosła kojec Loli i ponownie prawie straciła przy
tym rękę. Jesse, który poprzedniego dnia próbował wyprowadzić ją na spacer i
wrócił z poszarpanymi nogawkami, oświadczył, że dziś nie podchodzi do wilka
nawet z różdżką w ręce. Jo czytała przeraźliwie nudny rozdział na mugoloznawstwo,
kiedy jej wzrok padł na parę wchodzącą właśnie do salonu. James Potter i Olivia
Aston zaśmiewali się z czegoś w najlepsze. James z jakiegoś powodu zaczął
rozglądać się uważnie po Pokoju Wspólnym, ale Jo nie dowiedziała się czego lub
kogo szuka wzrokiem, bo szybko wsadziła nos do książki. Kiedy go znowu
podniosła, Jamesa i Prefekt Naczelnej już nie było, a w stronę Jo
zmierzał właśnie Cameron.
- Moja siostra z książką – powiedział zdumionym
tonem – umierasz?
Jo zrobiła do niego minę i zabrała swoje rzeczy z
najbliższego fotela. Cameron zajął go i założył ręce za głową.
- Rodzice przysłali list – poinformował ją leniwie.
- Co piszą?
- Pytają czy coś już zbroiłaś – zaśmiał się. Jo
przewróciła oczami.
- To, że w zeszłym roku dostali sowę od McGonagall
tuż po uczcie powitalnej nie znaczy…
- Tak, jesteś święta – zadrwił Cameron – a szlabany
zarabiasz za punktualność, pilną naukę i przestrzeganie regulaminu.
- Dokładnie – powiedziała Jo kiwając skwapliwie
głową. Cameron zaśmiał się ironicznie.
- Czasem sobie myślę, że jestem współodpowiedzialny
za twoją fascynację łamania regulaminu – stwierdził filozoficznie. Jo uniosła
brew – no wiesz, jak byłaś mała to ja się tobą często zajmowałem, na zapleczu
sklepu rodziców… I raczej zabawiałem cię procą niż lalkami…
- Pamiętam – przerwała mu z sentymentem Jo –
uczyłeś mnie też wybijać szyby sąsiadom i podpalać różne rzeczy – dodała z
niewyraźną miną.
- Piękne czasy – westchnął Cameron – w każdym
razie, rodzice kazali cię uściskać i przekazać, że jak znowu dostaniesz szlaban
za szlajanie się po nocy, to wakacje spędzisz w mugolskim zakonie.
Jo natychmiast zrzedła mina.
- Coraz częściej żałuję, że prowadzą sklep –
jęknęła – może i da się tam dowiedzieć wielu interesujących rzeczy, ale
niektóre informacje docierają tam zbyt szybko…
Cameron zmarszczył brwi.
- Masz szczęście, że tylko denerwowaliście Irytka –
fuknął na nią niespodziewanie – już myślałem, że miałaś jakąś randkę.
Jo nagle się zaperzyła.
- Pomijając fakt, że nic ci do tego – wyrecytowała
z marszu – to wiedz, że nie zamierzam się z nikim umawiać przez następne… sto
lat!
Cameron badał ją przez chwilę wzrokiem, nie umiejąc
rozszyfrować nagłej histerii w jej tonie.
- I bardzo dobrze – stwierdził w końcu. Jo
przewróciła niecierpliwie stronę książki a Cameron rozejrzał się leniwie po
salonie.
- Czy to jest wilk?!
*
Albus miał nadzieję na nudny patrol tego wieczora. Ostatnio działo się zbyt
dużo i potrzebował trochę spokoju. Zresztą nigdy nie był takim luzakiem jak
James, albo po prostu wariatem jak Rose. Było już po dziesiątej, kiedy z
zapaloną różdżką sprawdzał korytarz na szóstym piętrze. Przeszedł już połowę, kiedy
usłyszał hałas za wielką zbroją, gdzie jak wiedział (bo powiedziała mu Rose),
było tajne przejście. Podszedł do niego ostrożnie, wyciągnął różdżkę na długość
ramienia i pchnął drzwi. Mimowolnie złapał się za głowę.
- Carter… - jęknął na widok skradającej się Jo – co
ty wyprawiasz?
Jo wyraźnie ucieszyła się na jego widok.
- Al! Już myślałam, że to Crosby, albo co gorsza
Dakota Scott! – zawołała ze zgrozą i wygramoliła się z przejścia. Ablus potarł
czoło.
- Co ty tu robisz? – powtórzył, rozglądając się czy
prefekta Hufflepuffu, z którym miał patrol nie ma nigdzie w pobliżu. Jo zrobiła
dziwną minę, coś pomiędzy zawstydzeniem a złością.
- Tropię.
- Co?
- Aferę.
Albus miał wielką ochotę złapać się za głowę.
Zamiast tego pociągnął ją za łokieć w kierunku Wieży Gryffindoru.
- Jo, jaką znowu aferę tropisz? – zapytał
cierpliwie, wciąż bacznie obserwując korytarz. Jo wydawała się mniej
zestresowana od niego tym, że chodzi po zamku o zabronionej porze.
- Tę, którą odkryliśmy w szafie – powiedziała
zdziwionym tonem – a jest jakaś inna?
Albus patrząc na nią miał wielką ochotę się
uśmiechnąć.
- Jeśli ty o niej nie wiesz, z pewnością nie ma –
stwierdził. Jo uśmiechnęła się promiennie a on poczuł, że robi mu się duszno.
- Co właściwie, spodziewałaś się znaleźć w tym
przejściu? – zapytał szybko.
- Prowadzi do korytarza, na którym jest gabinet
twojego ojca – wytłumaczyła, kiedy skręcili do jej wieży – obserwowałam jego
drzwi, z nadzieją, że znowu się wymknie.
Albus pokiwał głową.
- Nie najgorszy pomysł – przyznał – ale mogłaś dać
znać – dodał z wyrzutem.
Jo machnęła ręką.
- Wpadłam na to przed chwilą – powiedziała, a Al
nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Jo też się uśmiechnęła a jej uśmiech miał
tę niesamowitą właściwość, że obejmował i oczy i całą jej postać, tak, że nie
można było się tym nie zachwycić. A już na pewno Albus nie mógł. Szybko jednak
przypomniał sobie, że ich ostatnie spotkanie nie było dla niego zbyt miłe.
Chrząknął nerwowo.
- Mmm… Udało ci się znaleźć ostatnio Jamesa? –
zapytał zdawkowo – No, wiesz… – dodał, kiedy zrobiła zdziwioną minę – w
niedzielę.
- Och, tak – powiedziała Jo, a w jej głosie
pobrzmiewała dziwna gorycz – spotkałam go.
- Umówiliście się? – zapytał znowu Al. Wchodzili na
korytarz wiodący do Pokoju Wspólnego Gryfonów, a Albus modlił się, żeby nie był
tak czerwony jak mu się wydawało, że jest.
- Nie! – powiedziała natychmiast Jo, a Al był tak
zachwycony ulgą, którą poczuł, że nie zwrócił uwagi na wyraźne zawstydzenie Jo
– Ja tylko… To naprawdę głupstwo….
Zatrzymali się przed portretem Grubej Damy, a Albus
miał wielką ochotę jej tam nie wpuszczać, ale wybrać się z nią na jakąś długą
przechadzkę. Nie umawiała się z jego bratem! Nie umawiała!
- Al?
- Tak?! – ocknął się szybko.
- Dzięki za odprowadzenie! – I znowu uśmiechnęła
się tak, jak tylko ona potrafiła i nim zdążył zaprotestować zniknęła za
portretem Grubej Damy.
*
Następnego dnia Rose umarła na Transmutacji. Tak przynajmniej twierdziła przez
całą drogę na boisko quidditcha, gdzie drużyna Ravenclawu miała tego popołudnia
trening.
- Rose, jeszcze słowo o tym, że twoja matka jest
zbyt idealna a będziesz trenować na szczotce od kibla - warknął w końcu
Al. Red pokazała mu swój ulubiony gest dłonią, a potem naburmuszona poszła do
szatni się przebrać.
Wyszła z niej ostatnia i
zobaczyła, że mają gościa. Przewróciła oczami na widok platynowej czupryny. Co
więcej gadała ona z czupryną Albusa. Oni się przyjaźnią, czy co? Scorpius
trzymał na rękach Franka, a Al klepał go po główce.
- Albusie Sewerusie – zaczęła głośno Red maszerując
pewnie w ich stronę. Reszta drużyny przyglądała im się niepewnie – co tu robi
ta blond pała? Cześć, mój śliczny pieseczku!
Poczochrała uszy Franka a potem spojrzała pytająco
na Malfoya.
- Przyszedłem lojalnie powiedzieć, żebyście dali
sobie spokój – oświadczył Scor odciągając od Rose Franka – Nie macie z nami
szans. Bez urazy – dodał szybko do Albusa. Ten spojrzał na niego, potem na
Rose, w końcu przewrócił oczami i odszedł bez słowa do reszty drużyny.
- W zeszłym roku też tak mówiłeś – powiedziała
złośliwie Rose, nieświadomie stając na palcach, bo wyglądała przy nim jak
skrzat – a potem zwędziłam ci znicza sprzed nosa!
Scorpiusowi zgasł nieco uśmiech.
- Nie zapominaj, że spadłaś z miotły… - zadrwił
wyniośle.
- Nawet jak spadam to jestem lepsza – odparła Red.
Scor zmrużył oczy i pochylił się nad nią. Rose była pewna, że robił to celowo,
żeby jej pokazać o ile jest niższa.
- Załóżmy się – warknął Scorpius a Rose uniosła
głowę zainteresowana – jeśli wygra Slytherin spędzisz całą noc w lochach. Tam
gdzie nie ma pochodni, ale jest mnóstwo szczurów.
Rose nie musiała się nawet zastanawiać.
- Zgoda!
Scorpius uśmiechnął się z satysfakcją.
- Ale jeśli wygra Ravenclaw… – Rose zrobiła
dramatyczną pauzę, a Scor zaczął się poważnie zastanawiać czy dobrze zrobił –
pomożesz Skrzatom Domowym sprzątać sowiarnię. A ja będę robić zdjęcia.
Scor się zawahał. On miałby sprzątać? Przypomniał
sobie jednak, że ona bez zastanowienia zgodziła się na noc w lochach, czego nie
zrobiłby pewnie niejeden dorosły Ślizgon. To oczywiście świadczyło tylko o tym
jaka jest szurnięta, ale…
- Zgoda – oświadczył. Przez chwilę toczyli
pojedynek na złośliwe spojrzenia, dopóki Albus nie wydarł się do nich przez pół
boiska:
- POGADALIŚCIE SOBIE?! ROSE, WSIADAJ NA MIOTŁĘ ALBO
W NASTĘPNYM MECZU WYSTĄPISZ W RÓŻOWEJ SUKIENCE OD BABCI!!!
Rose próbowała jeszcze pogłaskać Franka, ale
Malfoy, który prawie tarzał się ze śmiechu znowu się obrócił, uniemożliwiając
jej to, więc skrzywiła się tylko i pobiegła do reszty drużyny.
- Do roboty! – zarządziła Rose – Jak przegramy
następny mecz, to wam zrobię takie harakiri, że miesiąc na tyłkach nie
usiądziecie!
*
Nadszedł weekend. James jednak nie potrafił cieszyć się nim jak zwykle. Randki
z Olivią skończyły się tak szybko jak zaczęły, o Sally Silverstone też zdążył
już zapomnieć i tylko o jednym zdarzało mu się wciąż myśleć. O Jo Carter, która
dała mu kosza. Zastanawiał się, czy to dlatego tak go pociągała, ale nie umiał
sobie odpowiedzieć. Po prostu wstawał rano z myślą, że zobaczy tę złotą główkę
przy śniadaniu, później wodził za nią wzrokiem po korytarzach w przerwach
między zajęciami, a po południu, gdy siedział z kolegami w Pokoju Wspólnym nie
brał udziału w rozmowach, tylko bezmyślnie gapił się na Jo. Ale ona
trzymała się na dystans, pewnie wciąż przerażona tym, że chciał się z nią
umówić. A przecież on nie zrobi pierwszego kroku, po tym jak dała mu kosza!
Pierwsza w historii!
Nie zwracając uwagi na
trajkoczącą mu nad głową Dakotę, która zrzędziła, że za chwilę dziesiąta, James
wstał z fotela, przeciągnął się i wyszedł z wieży. Od południa nie widział Jo i
był bardzo ciekaw co robiła. Nie miał jednak pojęcia gdzie mogła być. Przeszedł
kawałek i dotarło do niego, że łażenie po zamku o tej godzinie, bez pomysłu na
znalezienie jej, jest niezbyt mądre. Wtedy wpadł mu do głowy genialny pomysł,
ale do tego potrzebował kogoś ze specyficznymi zdolnościami.
- Masz szczęście! – zawołała Dakota, kiedy wrócił
do salonu.
- Widziałaś moją siostrę? – zapytał szybko. Dakota
zmarszczyła brwi.
- Jest tam – wskazała na kąt, w którym siedzieli
trzecioklasiści. James ruszył w tę stronę, nie zwracając uwagi na zdumioną
Dakotę.
- Zjeżdżać! – fuknął na kolegów Lily, którzy
wydawali mu się strasznie mali. Kiedy go zobaczyli, w mgnieniu oka czmychnęli
do innego kąta. Lily założyła ręce na piersi.
- Co ty wyprawiasz, tyłku pawiana?! – James nie
mógł się zdecydować, czy się roześmiać czy wkurzyć. Nie miał jednak na to czasu.
- Musisz coś dla mnie zrobić.
- Dlaczego? – zapytała bystro Lily, potrząsając
rudą główką. James przekalkulował swój plan.
- Bo to przyda się i tobie – powiedział ostrożnie.
Lily zmierzyła go spojrzeniem, a on nie mógł się nadziwić jak bardzo w tej
chwili przypomina ich matkę.
- O co chodzi? – zapytała w końcu. James nachylił
się nad nią konspiracyjnie.
- Nasz ojciec ma pewną mapę. Bardzo przydatną –
wtrącił, a oczy Lily rozszerzyły się z ciekawości – Pokazuje wszystkie
przejścia w Hogwarcie i ludzi, w każdym miejscu zamku. Pomóż mi ją zdobyć, a
dostaniesz ją za dwa lata, jak odejdę ze szkoły.
Zainteresowanie Lily zmalało.
- Za dwa lata… - powtórzyła smętnie. James
przewrócił niecierpliwie oczami.
- Będziesz ją miała od piątej do siódmej klasy, to
i tak dłużej niż ja! – Lily wpatrywała się w niego chwilę, a potem klasnęła w
ręce i wyciągnęła do niego dłoń.
- Umowa stoi. Co mam robić?
*
Albus pierwszy raz wziął dodatkowy patrol. Miał dziwne wrażenie, że Jo,
która wyszła z kolacji, zaraz po jego ojcu, znowu coś knuje. Zamienił się z
zachwyconą Clair, drugim prefektem Ravenclawu i udał prosto do tajemnego
przejścia na szóstym piętrze. Otworzył je, ale nikogo w nim nie zastał. Tak
przynajmniej myślał. Kiedy zrobił parę kroków, zobaczył złotą czuprynę,
związaną w wysokiego koka, tuż przy końcu przejścia.
- Carter, Carter… - westchnął głośno, a Jo prawie
podskoczyła i odwróciła się błyskawicznie, celując w niego różdżką.
- Al! – zawołała z wyrzutem – Czemu mnie straszysz?
- Miałem zamiar podkraść się od tyłu i cię
obezwładnić, ale uznałem, że zawołanie cię po nazwisku zabrzmi groźniej –
stwierdził z zadowoleniem. Jo poklepała się po nosie.
- Znowu podglądasz mojego ojca? – upewnił się Albus
obserwując dziurkę od klucza, w którą przed chwilą Jo wsadzała nos – Wiesz, że
to zakrawa na obsesję? – dodał z teatralnym niepokojem. Jo postukała się w
głowę.
- Widzę, że humor dopisuje… – mruknęła i
znowu przyłożyła oko do dziurki od klucza.
Al to zignorował. Bo co miał jej powiedzieć?
Że cieszy się jak dziecko na jej widok? I, że jest zachwycony tym, że nie
umawia się z jego bratem?
- James?! – Al prawie podskoczył, słysząc jak to
mówi.
- Co?! – i podbiegł szybko do drzwi, przy których
kucała. Uchylili je na parę cali. Do gabinetu Harry’ego zmierzał właśnie James
i Lily.
- Kto to? – zapytała zupełnie niepodobnym do niej
tonem Jo. Alowi przeszło przez myśl, że jest zazdrosna, ale szybko się
opamiętał.
- Nasza siostra – wyjaśnił obserwując ją uważnie,
niestety Jo była czasami jak zamknięty na cztery spusty sejf, z którego nie
dało się nic wyciągnąć.
W milczeniu obserwowali jak James mówi coś do Lily,
żywo gestykulując, a potem chowa się za posągiem przysadzistej wiedźmy. Lily
odrzuciła do tyłu swoje długie włosy i zapukała. Po chwili pojawił się Harry.
- Lily! – zdumiał się na jej widok i poprawił
okulary.
- Co tu robisz?
- Mam problem – oświadczyła Lily, a Jo stwierdziła,
że mała jest świetną aktorką – zgubiłam Wilhelma.
- Nie ma go w Wieży Gryffindoru? – zapytał
zdziwiony Harry. Lily pokręciła głową.
- Nie ma go nigdzie. Pytałam już Rose i Albusa, ale
też go nie widzieli.
Al wzniósł oczy do nieba. James świetnie wyszkolił
nowego Huncwota.
- Dobrze, poszukamy razem tego kota – zgodził się
Harry – nie możesz chodzić sama po zamku o tej godzinie – dodał i zrobił dziwną
minę, jakby był zdumiony tym, co sam powiedział. Lily uśmiechnęła się radośnie,
a Potter wyjął różdżkę z kieszeni, stuknął w zamek do drzwi swojego gabinetu i
ruszył za córką. Al i Jo nie zdążyli wymienić zaskoczonych spojrzeń, kiedy zza
posągu wyskoczył James i zaczął majstrować przy zamku do drzwi jego ojca.
- Co on robi? – zastanawiała się Jo – Myślisz, że
chce przeszukać gabinet, żeby dowiedzieć się czegoś nowego?
- Nie sądzę – odparł Al, obserwując jak jego brat
męczy się z zamkiem, który ich ojciec musiał jakoś specjalnie zakląć – Zabrałby
Rose, albo… ciebie. Zaraz zobaczymy co kombinuje.
James w końcu złamał zaklęcie ojca i szybko
wśliznął się do jego gabinetu. Jo i Albus zdążyli tylko spojrzeć na siebie ze
zdziwieniem, kiedy James pojawił się z powrotem na korytarzu i upychając w
kieszeni jakieś papiery, zamykał drzwi przy pomocy różdżki. Ledwie się
odwrócił, znieruchomiał i spojrzał ze zgrozą w lewo, w kierunku posągu wiedźmy,
skąd dochodziły coraz głośniejsze odgłosy kroków, potem w prawo, gdzie jak się
domyślała Jo mógł wpaść na swojego ojca. James z paniką rozglądał się po
korytarzu, a kroki były coraz głośniejsze. Jo spojrzała na Ala i skinęła głową.
Albus uchylił drzwi, które nie były widoczne po tamtej stronie korytarza,
złapał zdumionego Jamesa za ramię i pociągnął za sobą. Chwilę później usłyszeli
świszczący oddech Phila Crosby’ego, którego z przerażeniem obserwowali przez
dziurkę od klucza. James stał nad nimi z szeroko otwartymi ustami.
- Co wy tu robicie?! – zawołał tak zdumiony, że Jo
miała przez chwilę ochotę parsknąć śmiechem. Szybko jednak przypomniała sobie,
dlaczego nie rozmawiali od tygodnia.
- Próbujemy wyniuchać coś nowego – odparł Albus,
widząc, że Jo nie kwapi się do odpowiedzi. Zamiast tego przyglądała się swoim
paznokciom. James zamknął w końcu usta.
- Amatorzy – mruknął protekcjonalnie – ojciec wie o
tym przejściu.
Jo momentalnie się najeżyła.
- Och, wybacz Mistrzu Niezawodnych Sztuczek! –
wysyczała w końcu na niego spoglądając – Nauczysz nas jak wyciągnąć coś z
gabinetu ojca, używając przy tym siostry i sądząc, że on się nie kapnie?!
- Oczywiście, że się nie kapnie – odparł obrażonym
tonem James.
- Co mu wykradłeś? – zainteresował się Albus.
Jamesowi zrzedła mina.
- Mapę Huncwotów – powiedział patrząc w sufit. Al
prychnął.
- No tak, ojciec się nie kapnie, że to ty wykradłeś
mapę, skoro wiedzą o niej jeszcze dwie osoby: jedna jest teraz z nim, a mnie,
cóż… nie będzie podejrzewał.
James uniósł drwiąco brwi.
- Oczywiście, święty Aluś… - żachnął się. Jo miała
wielką ochotę walnąć go w ten napuszony łeb.
- Chodźmy stąd – powiedziała do Albusa. Ten skinął
głową i ruszyli ciemnym przejściem, a James za nimi.
- Co to właściwie za mapa? – zapytała Jo Albusa, a
James miał ochotę pociągnąć ją za włosy. Co za dziwna kobieta… Złości się na
niego, bo chciał się z nią umówić?
- Pokazuje cały Hogwart, wszystkie przejścia,
ludzi…
Jo pokiwała głową z uznaniem, a Albus obrócił się
przez ramię do Jamesa.
- Po ci ona, właściwie? – zapytał z ciekawością.
James chrząknął coś niezrozumiałego wpatrując się w plecy Jo.
- Serio, James, ojciec się zorientuje, że to ty
wykradłeś mu mapę – stwierdził pewnie Al. Jo nie widziała jego twarzy, ale była
pewna, że idący za nią James właśnie pokrzywiał się bratu.
- Niekoniecznie – stwierdził tylko z ironią –
wystawała z szuflady i pokazywała wszystko, więc używał jej przed wyjściem.
Zabrałem mu z biurka kilka innych dokumentów, więc pomyśli, że włamywacz
przyszedł po coś innego, a mapę wziął sobie przy okazji… AU!
James nie zauważył, że Jo przystanęła w pewnym
momencie jego opowieści i wlazł w nią.
- Co zabrałeś z jego biurka? – zapytała szybko. Ich
spojrzenia się spotkały i przez chwilę po prostu na siebie patrzyli, póki James
nie przypomniał sobie, że o coś go zapytała. Odchrząknął i zapalił swoją
różdżkę, którą bezceremonialnie jej wręczył, a potem wyjął z kieszeni kilka
starych pergaminów.
Albus i Jo pochylili się nad nimi.
- To są runy – powiedział Al, przyglądając się
pożółkłej kartce.
- A co to może być? – Jo wskazała na odręczny
rysunek, jakiegoś rozłożystego drzewa.
- Nie mam pojęcia – szepnął James przyglądając mu
się zaintrygowany. Drzewo miało zupełnie czarną korę i dziwne, jakby trójkątne
liście.
- Widzieliście gdzieś takie drzewo? – zapytał
zafascynowany. Jo pokręciła głową.
- Co tu jest napisane? – odezwał się nagle Al,
wskazując na prawie niewidoczny napis na pniu drzewa, który wyglądał jak wyryty
ostrzem.
- To po łacinie – Jo skrzywiła się i nachyliła
bardziej, żeby lepiej widzieć – lig… lignum? Nie mogę odczytać tego drugiego
słowa…
- Początek – szepnął Al – tu jest napisane: drzewo
początku…