Ginger Golden Girls

16 lipca 2014

Rozdział XIII

Nikt i nic nie jest w życiu ważniejsze od rodziny


      
     

            Wszystko się zmieniło. Wraz z pierwszym śniegiem życie piątki mieszkańców Hogwartu wróciło do dawnego rytmu, ale każdemu z nich wydawał się on już obcy i niechciany.
            James czuł się zraniony. Po raz pierwszy w życiu to jego odepchnięto i to on cierpiał. Nie mógł nawet znieść widoku Jo i za każdym razem, gdy się widzieli szybko odwracał wzrok. Ona miała dość tego, że wszyscy ją o coś obwiniają. Czuła się trochę jak widz wciągnięty na scenę bez swojej woli. Skupiła się znowu na wertowaniu ksiąg botanicznych i większość czasu spędzała w bibliotece, albo w swoim dormitorium. Rozmawiała jedynie z Jess'iem, ale on nie był zainteresowany tajemniczymi notatkami pana Pottera, więc szybko poczuła samotność i pustkę, której nie mogła zapełnić.
            Albus chodził jeszcze bardziej osowiały niż Jo. Żałował nie tylko tego, że nie rozmawia z Jamesem, ale i tego, że Jo przestała pojawiać się niespodziewanie przy stoliku Ravenclawu z jakąś sensacyjną nowiną, nie przekomarzała się już z nim na temat Quidditcha i nie spotykał jej w różnych częściach zamku o bardzo nieodpowiedniej porze. Unikała go i najwyraźniej chciała, by o niej zapomniał. Myślała, że to możliwe…
            Między Rose i Scorpiusem też układało się coraz gorzej. Od pocałunku w bibliotece, który zresztą próbowali wyprzeć z pamięci, atmosfera między nimi zgęstniała bardziej, niż kiedykolwiek. Zwłaszcza, że każde z nich podejrzewało się nawzajem o skryte uczucia a jednocześnie śmiertelnie się bało, że to drugie myśli podobnie…

            Grudzień mijał powoli a oni spędzali go na snuciu się po zamku. Rose próbowała kilkukrotnie skonfrontować ze sobą Jamesa i Albusa, później ich obu z Jo, ale za każdym razem słyszała to samo.
- Mój brat uważa, że ma monopol na każdą dziewczynę, której zapragnie – żalił się Al na Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami – połowa Hogwartu leje przez niego łzy… A Jo mu dała kosza!
- Mówię tylko…
- Wiem, co mówisz! – Wrzasnął trochę histerycznie Al płosząc małą salamandrę, która zaczęła podpalać trawę na swojej drodze, uciekając w popłochu – Ale nie zamierzam pierwszy wyciągać ręki do tego zadufanego lalusia!!!

Z Jamesem poszło jej jeszcze gorzej.
- Po co mam się do niego odzywać? – Zaatakował ją przy śniadaniu któregoś poranka – Jest ulubionym dzieckiem w całej rodzinie, złotym chłopcem Hogwartu, teraz postanowił jeszcze zdobyć najlepszą dziewczynę! DROGA WOLNA.
I rozbryzgał na stole pół owsianki.

Jo mniej krzyczała, ale miała podobne podejście.
- Nie, Rose – powiedziała stanowczo na Eliksirach – Nie powinnam rozmawiać z żadnym z nich. Pokłócili się to i się pogodzą, są braćmi. Ja tylko przypadkową dziewczyną, o której za chwilę zapomną.

Tak więc Rose zaczynała tracić nadzieję, że wszystko wróci do normy, za którą tęskniła i ona i jak wiedziała cała reszta również.

            Śnieg przysypał równo błonia a tafla jeziora pokryła się grubą warstwą lodu. Nawet nie zauważyli kiedy w Wielkiej Sali dwanaście choinek zabłysło kolorowymi lampkami, a Irytek zaczął wyśpiewywać sprośne kolędy. W ponurej atmosferze wszyscy pakowali się i zbierali na pociąg do Londynu.                
               Na stacji w Hogsmeade panował tylko trochę mniejszy chaos niż zwykle. Pierwszoroczni urządzili sobie bitwę na śnieżki w oczekiwaniu na pociąg, a starsi uczniowie ślizgali się po oblodzonym chodniku. Rose także, choć w jej przypadku nie było to zamierzone.
- Cholera jasna! – klęła co chwilę przytrzymując się Albusa, który niósł również Franka i swoje własne zwierzątko. Kufer Red wlókł jeden ze ścigających drużyny Ravenclawu, któremu obiecała wyjście do wioski po powrocie ze świąt, a i tak nie mogła złapać równowagi na śniegu.
- Rose, trzylatek lepiej koordynuje swoje ruchy niż ty! – żachnął się Albus, kiedy po raz kolejny prawie go udusiła łapiąc się w ostatniej chwili jego szyi. Rose tak się zezłościła, że zaczęła machać dziko rękami, przez co znowu straciła równowagę i upadłaby gdyby ktoś jej nie złapał.
- Nie ma za co – usłyszała dobrze znany głos. Scorpius chwycił ją pod ramionami i ostrożnie postawił we właściwej pozycji.
- Dzieci uczy się panować nad ciałem, pozwalając im się trochę poobijać! – oświadczył Albus.
- Żebym ja cię zaraz czegoś nie nauczyła, Potter! – warknęła Rose a potem odwróciła się do Scorpiusa.
- Dziękuję, blondi.
Scorpius wykrzywił usta.
- Wesołych świąt, ruda wiewióro.                                                                              
            Patrzyli na siebie przez chwilę intensywnie, a potem Scorpius klepnął Ala i odszedł. Albus przyglądał się tej scenie, jakby dostrzegł coś więcej niż zwyczajową wymianę ciosów między tą dwójką. Nie miał jednak czasu, żeby to analizować, bo zobaczył coś, co zupełnie pochłonęło jego uwagę.
            Jo w swojej niebieskiej czapce i puchatej, rozpiętej kurtce stała kawałek od nich i najwyraźniej klepała kazanie swojemu wilkowi mrużąc oczy i zawzięcie machając głową. Rose zobaczyła na co gapi się Al i szturchnęła go łokciem.
- Złóż jej życzenia.
Albus prawie podskoczył, jak przyłapany na gorącym uczynku.
- Komu? Nie, nie pójdę.
Rose pokręciła głową z rezygnacją.
- To tylko życzenia. Na pewno się ucieszy!
- Jo nie chce mieć ze mną nic wspólnego – powiedział smutno, a potem poszedł odebrać trochę punktów uwalanym śniegiem pierwszakom.
Rose odczekała aż Malfoy, który podszedł właśnie do Jo i złożył jej świąteczne życzenia nacierając ją lodowatą pigułą, ucieknie w popłochu ścigany przez jej zaklęcia, a potem sama ruszyła w jej stronę.
- Wesołych świąt! – zawołała do plującej śniegiem Carter. Na jej widok Jo wyraźnie się ucieszyła.
- Red! Wesołych świąt! Zabiję Scorpiusa…
- Mmm, ja też – powiedziała i machnęła ręką – słuchaj, czy na ten radosny i wielki czas nie mogłabyś zawiesić topora z moimi kuzynami?
Jo spojrzała na nią płochliwie.
- My się nie kłócimy – powiedziała smutno – ale nie powinniśmy ze sobą przebywać.
Rose prychnęła.
- Jestem pewna, że gdybyś tylko…
- Rose – przerwała jej cicho Jo – odpuść.
Ale Red nie zwykła odpuszczać. Tupnęła więc nogą, przez co po raz kolejny straciła równowagę i musiała chwycić się kufra Jo.
- Dobra, róbcie wszyscy co chcecie! – Zawołała teraz już prawie ze łzami w oczach – W ogóle niech nikt z nikim nie gada!!!
I z nosem wycelowanym w niebo odwróciła się i poszła, żeby zaczekać samotnie na pociąg. Jo westchnęła cicho. Niedaleko od niej stał James. Jak zwykle w otoczeniu kilku ładnych dziewczyn, które chyba składały mu życzenia. Nie poczuła nic na ten widok. Przynajmniej do momentu, aż niebieskie oczy Jamesa spojrzały na nią ponad głowami Gryfonek i Puchonek. Coś ciepłego rozlało się w jej brzuchu, jakby wypiła łyk grzanego miodu. Miała ochotę się uśmiechnąć. Ale chwila minęła a James szybko odwrócił wzrok i zaczął rozmawiać z koleżankami.
- Już jedzie!
Prawie podskoczyła, kiedy Cameron klepnął ją w ramię i wskazał na pędzącą w oddali czerwoną lokomotywę. Postawił jej kufer na swoim i podeszli bliżej. Na peronie zrobił się zwykły harmider, którego nie ułatwiał śliski chodnik, na którym co chwila ktoś się przewracał. Express Hogwart-Londyn zajechał na peron z głośnym piskiem i tłum kolorowych czapek zaczął wsypywać się do środka.
                                                         *
            Dolina Godryka wyglądała jak ze świątecznej pocztówki. Śnieg przysypał domy i ulice i tylko wysokie kominy nie skrzyły się od białej kołdry.
W domu państwa Potterów pachniało piernikiem. Kiedy Harry, James, Albus i Lily stanęli na ganku, żadne z nich nie myślało o niczym innym tylko świątecznych wypiekach.
- No nareszcie! – Ginny pojawiła się w drzwiach i zagarnęła do siebie trójkę swoich dzieci, co było dość trudne biorąc pod uwagę, że jej synowie byli o wiele wyżsi od niej.
- Cześć, kochanie – przywitał się Harry, gdy James, Albus i Lily jak trzy strzały pomknęli do kuchni.
- Mhm! – burknęła Ginny i wyrywając się z jego uścisku ruszyła za nimi. Harry zastanawiając się gorączkowo co przeskrobał zamknął drzwi i wszedł do ciepłego wnętrza.

- Musicie mi zaraz wszystko opowiedzieć! – zawyrokowała Ginny wchodząc do kuchni, gdy James i Lily pokroili już pół piernika a Albus grzebał w lodówce.
- Co wszystko? – zapytała Lily z ustami pełnymi ciasta.
- Po prostu wszystko! Co się działo przez ostatnie cztery miesiące!
- Mamo – powiedział cierpliwie Al nie wyjmując nosa z lodówki – pisaliśmy do ciebie kilka razy w tygodniu. Wiesz już wszystko!
James wyszczerzył się paskudnie.
- Pisujesz do mamusi kilka razy w tygodniu?
Albus nie zniżył się do odpowiedzi a wyćwiczona ręka Ginny wylądowała na głowie Jamesa.
- Jak w pracy, kochanie? – zapytał Harry majstrując przy czajniku.
- Yhym – burknęła znowu Ginny – Lily, dostałam już trzy sowy od profesor McGonagall! – Ginny utkwiła wzrok w córeczce, która teraz miała całe ubranie w pierniku – A podejrzewam, że to i tak tylko czubek góry lodowej i większość skarg trafiła do twojego ojca!
Lily spojrzała na matkę wielkimi smutnymi oczami i uśmiechnęła się przepraszająco. Ale Ginny nie była swoim mężem, który po takim spojrzeniu obiecywał córce wszystko, łącznie z tym, że nie powie mamie o jej wybrykach.
- Porozmawiamy o tym później, młoda damo.
James zachichotał.
- Wujek Ron mówi, że nie znosiłaś, kiedy zwracano się tak do ciebie – i puścił mamie oko.
- Do ciebie zaraz dojdę, mądralo! – James natychmiast się zamknął.
- Al, jak przygotowania do SUMów? – zaatakowała młodszego syna, który w końcu zamknął lodówkę niosąc ze sobą cały stos smakołyków.
- Wspaniale – oświadczył obojętnie. Ginny zdumiała się jego reakcją. Od kiedy jej najgrzeczniejsze dziecko ma takie podejście do nauki?! Nie, tym też zajmie się później…
- I wisienka na torcie… - spojrzała na Jamesa sępim wzrokiem, a on natychmiast przybrał minę niewiniątka.
- Tak, mamusiu?
Harry, który właśnie zrobił sobie herbatę wolał odsunąć się na bezpieczną odległość.
- PIĘTNAŚCIE SÓW! Piętnaście! Szlajanie się nocą po zamku, marne stopnie, nieobecności na lekcjach, krnąbrność! – Ginny wyliczała tak pieczołowicie, że James zaczął się zastanawiać czy położą się dziś do łóżek…
- OKEJ – przerwał jej ugodowo – Jestem zakałą rodziny – przyznał obojętnie – Albus jest jej jedynym jasnym punktem… Ale mamy święta! Więc dasz mi spokój na te kilka dni, bo jesteś dobrą matką i bardzo mnie kochasz! – znowu puścił do niej oko, a Ginny stwierdziła, że prowadzenie dalszej dyskusji z Jamesem nie ma sensu. Wzniosła tylko oczy do nieba, a potem utkwiła groźne spojrzenie w Harrym, który w tym momencie przestraszył się już nie na żarty.
           
            Wieczorem Albus i Lily pili gorącą czekoladę przed kominkiem w salonie, James który znowu był zły albo ponury zamknął się w swoim pokoju, a Harry i Ginny sprzątali po kolacji. Harry odłożył ostatni talerz na miejsce, stanął za Ginni i położył jej ręce na ramionach.
- Powiesz mi co ci jest? – zapytał wtulając się w jej włosy. Ginny spróbowała się wyswobodzić, ale trzymał ją mocno.
- Zostaw mnie, Potter – mamrotała. Harry parsknął śmiechem i obrócił ją twarzą do siebie.
- Nie, póki mi nie powiesz!
Ginny przestała się wyrywać i spojrzała na niego smutno.
- Mam dość tej ciszy – powiedziała w końcu – od miesięcy w tym domu jest pusto i cicho. Chcę, żebyś wrócił!
Harry westchnął głęboko.
- Ginny, rozmawialiśmy o tym. Zgodziłaś się, żebym objął tę posadę.
- Jakbym miała coś do powiedzenia! – Ginny udało się w końcu wyrwać z jego uścisku a Harry już nie protestował – Nigdy nie brałam udziału w procesie decyzyjnym na temat twojej pracy! – Dodała zgryźliwie – Bierzesz w nim udział tylko ty i banda czarnoksiężników!
Harry parsknął śmiechem.
- Cóż, może cię pocieszy fakt, że przynajmniej nie ustalamy tego razem.
Ginny w końcu się uśmiechnęła.
                                                           *
            Rose ubierała choinkę w czapce Mikołaja i piżamie i wyśpiewywała co sił w płucach „kolędę” zasłyszaną od Irytka.
- ROSE!!!
Hermiona wetknęła głowę do salonu i pogroziła jej palcem. Red uniosła kciuk do góry i ściszyła głos, żeby nie denerwować matki. Wystarczy, że ciągle robił to jej ojciec…
            Wieczorem wybierali się na świąteczną kolację do dziadków Weasley’ów i Rose od rana zastanawiała się, kiedy najlepiej udać chorą. Nie miała oczywiście nic do samych dziadków, ale wielki, rodzinny coroczny spęd nie napawał jej radością. Tym bardziej, że miała teraz ważniejsze sprawy na głowie. Zamierzała pogodzić trójkę idiotów i już nawet wiedziała jak!
- Na czym najbardziej zależy Jo? – zapytała samą siebie podrzucając do góry czerwoną bombkę – Na dowiedzeniu się co to jest Drzewo Początku – odpowiedziała sobie pewnie i sięgnęła po drugą bombkę, złotą – A na czym najbardziej zależy Jamesowi i Alusiowi? Na tym czego chce Jo! – ucieszyła się i sięgnęła jeszcze po trzecią ozdobę – Trzeba teraz tylko podrzucić im trop i obserwować jak znowu ze sobą rozmawiają…
Rose uśmiechnęła się szatańsko i podrzuciła do góry trzy bombki, jakby zamierzała nimi żonglować. Niestety Red nie była zbyt dobrym żonglerem i wszystkie zderzyły się ze sobą w powietrzu tłukąc się na drobny mak. Rose nie zwróciła jednak na to większej uwagi, bo właśnie sobie coś uświadomiła.
- Tylko skąd ja mam wziąć nowy trop?!
                                                           *
            Podczas gdy Rose tłukła bombki w salonie, jej rodzice przygotowywali świąteczne przysmaki w kuchni. Konkretniej robiła to Hermiona, podczas gdy Ron czytał gazetę, udając, że miesza masę na ciasto.
- Zjednoczeni z Puddlemerre przegrali 180:50 z beniaminkiem… - westchnął pan Weasley. Jego żona obróciła się błyskawicznie z lodowatym wzrokiem.
- Wydawało mi się, że miałeś mi pomagać! – zawołała gniewnie. Ron miał ochotę parsknąć śmiechem, bo od gorącej pary jej włosy napuszyły się jeszcze bardziej niż zwykle i wyglądała trochę jak lew.
- Wiesz, że nie mam talentu kulinarnego – mruknął przewracając stronę gazety. Hermiona zacisnęła zęby.
- Wiem!
Pewną awanturę powstrzymał przytłumiony trzask na podwórzu a po nim pukanie do drzwi wejściowych. Nim jednak Ron zdążył podnieść się z krzesła, do środka weszła Ginny w grubym płaszczu i z zaczerwienionym nosem.
- Wesołych Świąt! Zjeżdżaj Ron.
Jej brat spojrzał na nią zdumiony.
- Wyrzucasz mnie z własnej kuchni?
Ginny cmoknęła Hermionę w policzek i zdjęła płaszcz, z którego spadło sporo śniegu.
- Tak. Do widzenia.
Ron przypomniał sobie, że siedząc tutaj będzie musiał pomagać Hermionie, albo się z nią kłócić, więc prędko zabrał swoją gazetę i ulotnił się z kuchni.
Jego żona odłożyła to czym się zajmowała i spojrzała na szwagierkę z uniesionymi brwiami.
- Coś się stało?
Ginny usiadła przy stole i potarła czoło w geście zmęczenia.
- Nie wiem! James i Albus wrócili do domu w stanie wojny. Totalnej. Od dwóch dni zachowują się jakby chcieli się pozabijać – powiedziała z paniką w głosie.
Hermiona wyjęła dwa kubki i postawiła na stole obok czajnika z herbatą, a potem usiadła naprzeciw niej.
- Ginny – zaczęła delikatnie – rodzeństwo w tym wieku rzadko dobrze się dogaduje. Pamiętasz siebie i Rona? Marzyłaś, żeby go potraktować upiorogackiem! – Ginny nie było jednak do śmiechu więc dodała – Twoi synowie zawsze ze sobą rywalizowali, są skrajnie różni a w dodatku ciąży na nich olbrzymia presja. To synowie Harry’ego Pottera.
- Który ma ich pod własnym nosem, dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie wie o co im poszło! – warknęła Ginny i wbiła w Hermionę błagalne spojrzenie – Może ty coś zauważyłaś? Quidditch?
Hermiona pokręciła głową.
- Gryffindor jeszcze nie grał z Ravenclavem – Hermiona machnęła ręką, po raz kolejny zdumiona jaką wagę wszyscy przykładają do tej głupiej gry – Twoi synowie po prostu nie mogą się dogadać. To się zmieni – przekonywała – za kilka lat będą najlepszymi przyjaciółmi!
Ginny zdawała się jej nie słuchać.
- W takim razie chodzi o dziewczynę – powiedziała bardziej do siebie, niż szwagierki – James dokucza Albusowi, jakby był zazdrosny. A Al… tak, on wydaje się zakochany!
Hermiona westchnęła cicho.
- W takim razie niewiele możesz zrobić. Pamiętasz mnie i Lavender w szóstej klasie? – zapytała trochę zażenowana – Ciężko się dogadać w takiej sytuacji.
Ale Ginny zdawała się przebywać w innym świecie, o czym świadczył jej rozbiegany wzrok.
- Już ją sobie wyobrażam! – Wycedziła przez zęby – Nastolatka z wygórowanymi ambicjami! Pewnie się cieszy, że wodzi za nos obu Potterów!
Hermiona była bardziej sceptyczna.
- Ginny, nawet nie wiesz czy o to chodzi – przypomniała jej spokojnie. Ginny przewróciła oczami.
- Oby – powiedziała z nutką groźby – bo jeśli faktycznie jest gdzieś dziewczyna, która namieszała w głowie obu moim synom, lepiej dla niej, żeby mnie nie spotkała!
Hermiona upiła duży łyk herbaty, patrząc na szwagierkę z lekkim przerażeniem.
                                                       *
            W Boże Narodzenie w prawie całej Anglii rozpętała się wielka śnieżyca. W domu państwa Weasley’ów było jednak tak głośno, że prawie nikt jej nie dostrzegał. Nora tętniła życiem, jak za czasów, kiedy mieszkała tu siódemka dzieci Molly i Artura. Teraz, kiedy ich wszystkie wnuki chodziły do szkoły, tylko w czasie wakacji i świąt w domu znów było głośno i wesoło.
            Przed świąteczną kolacją Molly wygoniła z kuchni połowę osób, które twierdziły, że pragną pomóc a w rzeczywistości wyjadały wszystkie smakołyki. Po jej tyradzie zostały tu tylko Hermiona, żona Georga Angelina i najstarsza córka Percy’ego Molly. Z hukiem wylecieli natomiast Charlie, Fred, James i Rose.

            Wnuczki babci Molly zamknęły się z kolei na strychu, gdzie znalazły wielki kufer z szatami, w których chodziła w młodości i urządziły sobie mały pokaz mody.
- Ta ci nie pasuje! – oświadczyła pewnie Victoire na widok Roxy w szacie z bufiastymi rękawami – Przymierz tę!
Ale chciała również przymierzyć Dominique, więc rozpoczęła się mała wojna…

            W dawnym pokoju Percy’ego, jego żona Audrey grała w szachy z Lucy, która ostatnio złapała przeziębienie i kichała co chwilę tak mocno, że przewracała wściekłe figury. Charlie i Louis, którzy im się przyglądali zaśmiewali się do łez na widok miny Audrey, która ściągała usta w kreskę węższą niż profesor McGonagall, a Lucy ciągle posyłała matce przepraszające spojrzenia.

            W salonie, w którym stała wielka choinka ubierana jeszcze przed chwilą przez Lily i Hugo siedzieli teraz Artur, Bill, Ron i Harry, którzy rozmawiali o czymś szeptem popijając domowy ajerkoniak. Rose, która od rana wyczekiwała takiej sytuacji wemknęła się niepostrzeżenie do pokoju i usiadła w obróconym tyłem fotelu.
- Kingsley wszystkich uspokaja, ale nie bagatelizuje faktów – mówił Harry – wydał nowy dekret dla aurorów i magicznej policji. Mamy teraz większe uprawnienia niż za czasów ostatniej wojny.
- I słusznie! – oświadczył Bill a pan Weasley pokiwał głową.
- A co z armią? – zapytał Ron, a Rose znieruchomiała w fotelu.
- Wciąż trwają negocjacje – odparł Harry – z jednej strony, w obecnej sytuacji jest to bardzo pożądane…
- Od czasów VOLDEMORTA jest to bardzo pożądane! – wtrącił ze złością Ron.
- …ale z drugiej byłby to zbyt oficjalny gest dla Norwegii – kontynuował spokojnie Harry.
- Ile dali nam czasu? – zapytał po chwili Artur.
- ROSE!!! – Red prawie spadła z fotela słysząc wrzask swojego ojca.
- Cholera – zaklęła pod nosem, a potem bardzo powoli odwróciła fotel i przetarła oczy udając ziewnięcie.
- Cooo? – zapytała sennie – zasnęłam tu…
Jej ojciec, wujkowie i dziadek nie mieli jednak wątpliwości, że jej ciekawska natura przyprowadziła ją tu w zupełnie innym celu.
- Rose, mogłabyś nas zostawić? – Zapytał uprzejmie wujek Harry – Twoja babcia potrzebuje pomocy w kuchni…
- Na pewno nie mojej – burknęła Rose i z ociąganiem wyszła z pokoju.
- Pewnie, wyrzucajcie biedną Rosie z każdego kąta – mamrotała wspinając się po schodach – ZARAZ SPADNIESZ! – wrzasnęła do swojego brata, który akurat zjeżdżał po poręczy z głośnym „Ioooooo!” – a biedna Rosie chce tylko pogodzić kilku kretynów – TY TEŻ ZŁAŹ!!! – Lily, który zjeżdżała po Hugo zaśmiała się tylko głośno, a Red pokręciła nieszczęśnie głową – Czy tylko ja jestem normalna w tej rodzinie? – zapytała retorycznie a potem postanowiła powkurzać ciotkę Fleur.

            Przy świątecznej kolacji było tak głośno, że każdy słyszał tylko co mówi osoba obok. Gdy przyszło do życzeń, salon państwa Weasley’ów przypominał ul.
- I jeszcze więcej wspaniałych ocen, kochanie! – piszczał Percy całując Lucy w oba policzki.
- Dziękuję tato… Aaaa psik!
- Aby ty przestał wyłysieć… - mówiła Fleur do Rona, który zaczerwienił się po cebulki włosów na te słowa. Ginny, która akurat koło nich przechodziła parsknęła głośnym śmiechem i szybko odeszła.
- Al… - stanęła naprzeciw młodszego syna – życzę ci, żebyś pamiętał kto jest w twoim życiu ważny! – Powiedziała poważnie. Albus wyglądał na zdumionego.
- Eee…
- Rodzina zawsze będzie rodziną – dodała twardo – i nigdy nie należy wykreślać jej ze swojego życia dla osób trzecich!
Albus spuścił szybko wzrok. Skąd jego matka to wyniuchała?!
- Dziękuję, mamo – powiedział trochę zażenowany – a ja ci życzę dużo pomyślności!

- Mówiłem, że jesteś moją ulubioną szwagierką? – pytał George roześmianej Hermiony. Pokręciła szybko głową – To ci mówię! W związku z tym, życzę ci lepszego męża! – zawołał waląc Rona w plecy. Harry, który stał niedaleko wybuchł głośnym śmiechem. Kiedy George się oddalił podszedł do Hermiony.
- Żeby i tym razem nam się udało – powiedział jej cicho. Hermiona zrobiła poważną minę.
- I żebyśmy nie musieli płacić za to takiej ceny jak ostatnio – dodała, a potem przytuliła się do niego ufnie.

James składał życzenia Rose przez piętnaście minut, byle tylko nie podchodzić do wszystkich ciotek, które koniecznie chciały go wycałować. Red nie miała nic przeciwko. Składanie życzeń, nie było jej najmocniejszym atutem, o czym przekonał ją wujek Charlie, mówiąc, że nie życzy się nikomu, żeby „zmądrzał”. W końcu jednak pojawiła się Ginny, która życzyła Rose szczęścia i sukcesów a potem stanęła przed swoim synem.
- Wszystkiego dobrego, mamo!
- Zaraz – powiedziała groźnie, świdrując go wzrokiem – Lepiej się wsłuchaj w moje życzenia. Nikt i nic nie jest w życiu ważniejsze od rodziny, rozumiesz? Kiedy stracisz wszystko, pozostanie ci tylko ona. Nie warto tego zaprzepaszczać dla przypadkowych osób!
James słuchał jej z uwagą, ale udał, że nie wie o co jej chodzi.
- A twoje życzenia, mamo? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem. Ginny skrzywiła się jak zwykle, gdy James zgrywał luzaka.
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy, synku.

- Ron.
- Hermiono.
- Życzę ci wielu sukcesów, Ron! – Hermiona pocałowała męża w policzek.
- A ja tobie…
I po krótkim uścisku odeszli w różne kąty pokoju.

            Przy stole Weasley’ów było gwarno i radośnie. Każdy słyszał tylko siedzących najbliżej niego ale i tak największą uwagę skupiał na pysznym jedzeniu. Rose i James, którzy przezornie usiedli na końcu stołu pochłaniali czwartą dokładkę indyka.
- Jest sprawa – oświadczyła Rose, nawet nie starając się być cicho, bo i tak nikt inny by jej nie usłyszał w tym gwarze. James uniósł brwi.
- Twój tata opowiadał dziś mojemu, że Wielka Brytania zaczyna się zbroić.
James prawie zadławił się indykiem.
- Aurorzy i magiczna policja dostali większe uprawnienia, a Minister Magii myśli o utworzeniu regularnej armii! – opowiadała Red waląc go po plecach.
- Spodziewają się wojny?! – zdumiał się James. Rose wzruszyła ramionami.
- To wszystko co usłyszałam. Ale po kolacji wujek Harry i mój tata na pewno znowu będą o tym gadać. Trzeba tylko dobrze się ustawić!
James wyłowił wzrokiem ojca i wujka Rona a potem kiwnął pewnie głową.

- A on tu czego?!
- Po co go tu przytargałaś?! Jeszcze wypaple tatusiowi!
- Obaj się zamknijcie! – warknęła Rose – Chcecie się czegoś dowiedzieć, czy nie? Świetnie – odpowiedziała sama sobie, bo ani James ani Albus się nie odezwali – właźcie tu!
- Znowu do szafy?
- CICHO! – syknęła znowu Red, bo do salonu weszło kilka osób. James, który skulił się na samym przodzie pękatej szafy na płaszcze, zerknął przez dziurkę od klucza.
- Dziadek, wujek Charlie, tata i ciotka Hermiona – zrelacjonował co widzi.
- Wspaniale! – ucieszyła się Rose.
- …no nie wiem, tato – mówiła Hermiona – powinnam znaleźć Huga… On, Roxy i Lily w jednym pomieszczeniu to nie najlepszy pomysł.
- Daj spokój! – Zaśmiał się Artur – Mówisz o nich jak o jakichś potworach, a przecież nie mogą być gorsi od Freda i Georga!
James zobaczył jak ciotka i jego ojciec wymieniają powątpiewające spojrzenia i miał ochotę parsknąć śmiechem.
- Jeden kieliszek, Hermiono! – przekonywał Charlie i w końcu usiadła z nimi na kanapie.
- Harry, nie skończyłeś opowiadać o tym Ankdalu – powiedział Artur.
- To ten norweski Minister Magii? – upewnił się Charlie. Musiało mu odpowiedzieć skinienie głowy, a potem Harry powiedział:
- Jest nieobliczalny. Miesiąc temu wysłaliśmy tam jednego z naszych najlepszych szpiegów. Donosi, że władza infiltruje już całe społeczeństwo a mugole znaleźli się pod rygostycznymi rządami.
- W dodatku w stanie paniki – dodała ponuro Hermiona – z dnia na dzień ogłoszono im, że świat magii jednak istnieje i kazano im się bezwzględnie podporządkować.
Nastała chwila ciszy, czasie której wszyscy czworo upili po łyku ajerkoniaku.
- Co z Danią i Szwecją? – zapytał znowu Artur. Odpowiedziała mu Hermiona:
- Są w ścisłym sojuszu z Norwegią. Ankdal wprowadził tam na najwyższe urzędy swoich popleczników. Na razie trwają walki z tymi, którzy im się sprzeciwiają, ale sądzę, że złamanie opozycji będzie trwało tam tak krótko jak w Norwegii.
- A potem zajmą się mugolami – wtrącił cicho Charlie.
- Na czym rzeczywiście zależy temu szaleńcowi? – zapytał z lekką paniką w głosie Artur – Chce tylko posłuchu i strachu?
I tym razem odpowiedź nadeszła dopiero po chwili.
- Badałem jego przeszłość podczas wakacji – powiedział Harry – Niewiele śladów można jeszcze znaleźć. Wiadomo tylko, że wychowywał go ojciec, nie wiem co się stało z jego matką. Wyjechał z Norwegii w wieku kilkunastu lat, uczył się w kilku europejskich szkołach, prawdopodobnie zahaczył o Durmstrang, gdzie zwąchał się ze zwolennikami poglądów Grindelwalda. Ale to tylko moja teoria, bo nie ma na to dowodów. Jego koledzy ze szkolnych lat rozpierzchli się po świecie. Wielu nie żyje. Potem słuch o nim zaginął. Ankdal wrócił do Norwegii przed paru latu. Od razu zaangażował się w politykę i prawdopodobnie nawiązał szerokie kontakty, które pozwoliły mu kontrolować media i innych polityków. Groźbą, albo wizją lepszego świata dla czarodziejów przekonał ich do swoich poglądów.
- Wizją lepszego świata! – zawołał ze zgrozą Artur – Upodlenie mugoli nic nam nie da!
- My to wiemy, tato – powiedziała spokojnie Hermiona – Ale Ankdal uważa, że czarodzieje doznali wielu krzywd z powodu ukrywania się od wieków przed niemagicznymi ludźmi. Jego populizm jest z chęcią przyjmowany przez wielu czarodziejów i czarownic.
- Więc to prawda? – odezwał się Charlie – Słyszałem, że Ankdal jest bardzo popularny nie tylko w Skandynawii, ale i nad Bałtykiem.
James zobaczył przez dziurkę jak jego ojciec kiwa powoli głową.
- Litwa, Estonia, Łotwa… Tam czarodzieje doznali faktycznie wielkich krzywd od mugoli, którzy wiedzieli o ich istnieniu.
- Co dalej? – zapytał Charlie. Odpowiedziała mu Hermiona:
- Wciąż jest nadzieja. Wielka Brytania, Włochy i Hiszpania zawiązały już pakt przeciw Unii trzech Królestw. Finlandia i Niemcy negocjują z krajami bałtyckimi i wciąż trzymają w ryzach Szwecję i Danię.
- Ale? – podchwycił Charlie.
- Nie jesteśmy wystarczająco silni – wyznał Harry – nie mamy armii, podczas gdy w Skandynawii rekrutacje i zbrojenia trwają od lat. Poza tym to nie jest tyko walka dyktatora z niewinnymi ofiarami. Tu chodzi o to, że wielu czarodziejów w całej Europie a może i wkrótce na świecie zechce posłuchać Ankdala i stwierdzić, że faktycznie wszyscy jesteśmy lepsi od mugoli i nie musimy się ukrywać, a wręcz przeciwnie – zająć „należną” nam pozycję.

 Po tych słowach zapadła długa cisza. James widział jak jego ojciec w milczeniu popija trunek i po raz pierwszy zrobiło mu się go żal. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, za jak wiele rzeczy czuje się odpowiedzialny Harry Potter. Czy to była głupota? Czy odwaga i mądrość, której James nie umiał jeszcze docenić?
Kiedy pół godziny później wyszli z szafy w myślach Jamesa tłukły się słowa rodziców. "Rodzina jest najważniejsza" - jak powiedziała jego matka. A potem słowa ojca, który bezinteresownie przejmował się wszystkimi, którzy nie zasługiwali na to co ich spotyka. Masz rację mamo - pomyślał w końcu - Rodzina jest najważniejsza. Ale prawdziwa rodzina to ci, którzy  są ze sobą bez względu na wszystko.
                                                               *
                Zziębnięty puszczyk zastukał w okno małego, odrapanego domku pod Londynem. Było przed północą i Jo usypiała już przy czytaniu swojej ulubionej książki, do której wracała za każdym razem, gdy przyjeżdżała do domu.
- Balthazar?! – zawołała zdumiona, natychmiast się wybudzając. Do jej okna pukała sowa Rose.
Otworzyła szybko okno a zmarznięty puszczyk od razu wleciał do środka. Kiedy usadowił się na jej biurku i zwinął w kłębek, Jo szybko odwiązała karteczkę od jej nóżki.

„Jo!
 
Podsłuchaliśmy dzisiaj coś ważnego i myślę, że chciałabyś o tym wiedzieć. Za dwa dni wracam od rodziców mojej mamy i zapraszam Cię do siebie! Moi rodzice odprowadzą nas na pociąg. Mam nadzieję, że uda Ci się przybyć.

Rose”


Jo zagryzła usta. Powinna się trzymać od tego wszystkiego z daleka. Z daleka od Potterów. Powinna...










PS. Rozdział bardzo ważny dla fabuły i nie ukrywam, że zawsze chciałam opisać wielkie święta Weasley'ów! Dlatego może niektórzy uznają, że jest trochę nudny i oczywiście za mało Scorpiusa :P Ale wróci w następnym! :) Miłego czytania :)

9 komentarzy:

  1. Jak cudownie wrócić wspomnieniami do kanonu, myślę, że włąśnie tak wyglądałoby życie rodziny Weasleyów wg Rowling! :)
    Nigdy natomiast nie lubiłam Ginny :/ uważam, że Harry mógł lepiej trafić...
    No i cała Twoja akcja z tymi, którzy chcą wyjścia czarodziejów z ukrycia nigdy nie była tak interesująca jak w tej chwili! :)

    A co do Jo... Nikt mi nie wciśnie, że woli Ala :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdzial. Jak dla mnie za dużo Ginny a za Malo Jo. Tak wlaśnie wyobrażałam sobie święta u Wesleyów. Bardzo mnie ciekawi jak reagują mugole na fakt o magicznym świecie. Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no nieźle , właśnie podobnie sobie wyobrażałam przyszłe relacje Hermiony i Rona . Znowu podsłuchiwali w szafie , sądzę że to taka już tradycja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się rozdział podoba, zwłaszcza święta Weasleyów super to przedstawiłaś, lubię takie rodzinne święta jak cała rodzina się zjeżdża. :)
    Szkoda, że Ginny ma już takie złe zdanie o Jo choć wcale jej nie zna.
    Kolejny czarodziej który chce nękać mugoli?,sprawa robi się coraz poważniejsza.
    Pozdrawiam
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie za mało Scorpiusa, ale co tam. Wybaczę ci to, bo w lecie wprowadziłaś mnie w świąteczny i rodzinny nastrój <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Skwituję to krótkim "Trouble in paradise" :D
    Normalnie na własnej skórze poczułam tą atmosferę Świąt, jesteś genialna :]
    Świetny rozdział,
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  7. Monika ( ktosik_13@tlen.pl )08 października, 2015

    Naprawde masz wiele ciekawych pomysłów i czyta się bardzo dobrze!fajnie opisałaś atmosfer świąt, chociaż wyczuwam chyba jakiś kryzys u Hermiony i Rona.Może dowiem się w kolejnych rozdziałach czy mam dobre przeczucia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nareszcie sprawa Norwegii ruszyła!
    Ciekawe kto pierwszy wyciągnie rękę do zgody Al czy James...
    ~TikiTaka

    OdpowiedzUsuń
  9. Święta Weasleyow �� Ale super rozdział bardzo mi się podobał, przyjemnie się czytało opisspotkanai całej tej wielkiej rodziny �� Hahaha znowu szpiegowali w szafie tylko Jo i Malfoya tam brakowało XD
    Kurcze trochę przerażająca jest ta perspektywa ujawnia magii :((
    Chociaż i tak w całym rozdziale najbardziej podobały mi się rozmowy Jamesa z matką hahahahah
    Pozdrawiam Caraline Gentile

    OdpowiedzUsuń