Ginger Golden Girls

20 lipca 2014

Rozdział XIV

Wesołych świąt, James





- No więc… Jak kiepskim nauczycielem jest Potter?
Scorpius przewrócił oczami. Od kiedy wrócił do domu, słyszał to pytanie co najmniej siedem razy.
- Tragicznym – odpowiedział ugodowo, przewracając stronę gazety sportowej. Draco uśmiechnął się z lubością.
- Oczywiście. Sam miał poważne problemy z przyswajaniem wiadomości, więc jak miałby nauczyć czegoś innych? – Scor uznał, że to pytanie retoryczne i nie odpowiadał już ojcu, który popijając Ognistą Whisky oddawał się wymyślaniu Harry’emu Potterowi.
- Myślałem, że się pogodziliście – powiedział w końcu Scor, kiedy jego ojciec po raz setny wspominał jak nastraszył Pottera udając dementora, co miało być niesamowicie zabawne.
- Przez pięć minut byliśmy po tej samej stronie – odparł z lekceważeniem Draco – Pomogłem mu i nigdy nie życzyłem mu śmierci, ale żeby zrobić takiego kretyna profesorem!
Scorpius wrócił do lektury.
- A jego dzieci? – odezwał się znowu jego ojciec, świdrując go wzrokiem – Nienawidzisz ich? – upewnił się. Scor miał ochotę parsknąć śmiechem.
- Bardziej niż jak mama gotuje – powiedział uroczyście. Draco spojrzał szybko w kierunku pokoju, w którym pracowała Astoria. Scor po raz kolejny zdusił chęć parsknięcia śmiechem.
- A ta Weasley? – zapytał znowu Draco – Córka Ronalda Króla Niedorajd i Nieszczęśników?
- Rose? 
Scorpius na chwilę stracił wątek, bo płomiennorude włosy Red stanęły mu jak żywo przed oczami.
- Podobno jest tak zdolna jak jej matka?
Nie wiem, bardziej interesują mnie jej usta.
- Tak. Jest bardzo zdolna.
- Ale nie tak jak ty?
Scorpius spojrzał na ojca protekcjonalnie.
- Nikt nie jest tak zdolny jak ja.
Draco odetchnął z ulgą.

            Po odwiedzeniu rodziny Astorii, Malfoyowie mieli zjawić się na świątecznym lunchu u Narcyzy, babki Scorpiusa. Wyjątkowo nielubianej babki.
- To jędza – mówił Scor do Astorii, gdy ta wiązała mu krawat.
- Jest matką twoją ojca.
- I jędzą.
Astoria spojrzała na niego surowo.
- Bardzo o ciebie dba. I nie zapominaj, że jest uznawana za bohaterkę wojenną, która uratowała życie Harry’emu Potterowi.
- Co nie zmienia faktu, że jest jędzą.

            Przyjęcia Narcyzy Malfoy nigdy nie były urządzane bez powodu. I tym razem w Malfoy Manor żadna wyszukana potrawa i żadna elegancka ozdoba, nie zostały wystawione bez powodu. Na lunchu poza najbliższą rodziną mieli gościć znajomi zmarłego męża Narcyzy i to z myślą o nich, pani domu pilnowała każdego szczegółu.
- Nie tam, Scorpiusie! – zganiła wnuka, gdy zajął miejsce koło matki – Usiądziesz koło wnuczki moich przyjaciół. Poza tym – dodała surowo – nie możesz się rozsiadać przed przybyciem wszystkich gości!
Scor spojrzał na matkę, ale ta dzielnie zagryzała usta. Zwykle wytrzymywała dość długo, podczas gdy on już po pierwszej reprymendzie babki miał ochotę pokazać jej język. Draco nie zwracał na to zwykle uwagi, przyzwyczajony do tego jak Narcyza obchodzi się z ludźmi.
- W takim razie postoję na środku pokoju, w oczekiwaniu na gości! – oświadczył sarkastycznie i całą siłą woli powstrzymał się, by jej nie zasalutować.
- Raczej poczekasz w holu – poprawiła go babka – przywitasz ich.
Scorpius uderzył otwartą dłonią w czoło.
- Zapomniałem, że jestem kamerdynerem!
I ruszył do przedpokoju.
- Jak ty go wychowałaś? – zapytała Narcyza Astorię po raz tysięczny.

W holu Scorpius nie musiał długo czekać, co wcale nie napawało go radością, bo przybycie gości oznaczało konieczność powrotu do salonu. Najpierw jednak miał poznać państwa Cambellów.
- Dzień dobry, chłopcze!
- Witaj, Scorpius, tak?
Pan i pani Cambell byli w sile wieku i mieli surowe rysy twarzy, jakby większość życia spędzili na wietrze… Scorpius ukłonił im się nisko, jak zwykle czerpiąc wiele złośliwej radości z takich wygłupów, które jego babka nazywała manierami. Ale chwilę później zapomniał o swojej ironii, bo przez drzwi weszła trzecia osoba. Była pewnie w jego wieku, miała długie, czarne jak kruk włosy i takie same oczy. Miała na sobie płaszcz do ziemi a pod nim długą, zieloną suknię.
- Dzień dobry – przywitał się Scorpius, który nagle uznał, że maniery są niezwykle przydatne i zabrał od niej płaszcz – Scorpius.
Dziewczyna zmierzyła go chłodnym spojrzeniem i podała rękę.
- Elizabeth.
- Już jesteście! Wspaniale! – W holu pojawiła się Narcyza – Scorpiusie, oprowadź Elizabeth po naszym dworze.
Scor zerknął z zainteresowaniem na dziewczynę. Oczywiście, że ją oprowadzi…
- Z przyjemnością – powiedział i spojrzał na nią pytająco. Elizabeth skinęła mu głową i ruszyła przez drzwi, które jej otworzył.
- Nie kojarzę cię z Hogwartu – odezwał się Scor, gdy szli chłodnym korytarzem Malfoy Manor. Elizabeth przyglądała się ściennym gobelinom.
- Nie uczęszczam do żadnej ze szkół magii – odparła zaskakująco – uczę się w domu.
Scorpiusa bardzo zainteresowała ta wiadomość, ale postanowił nie drążyć tematu. Zazwyczaj czarodzieje lub czarownice, którzy nie uczyli się w Hogwarcie byli chorowici, więc nie chciał zmuszać swojej towarzyszki do smutnych zwierzeń.
- Tutaj jest biblioteka – powiedział otwierając drzwi do ciemnego, wielkiego pokoju, wypełnionego księgami. Elizabeth zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, a on gapił się na nią.
- Mieszkasz tu? – zapytała idąc wzdłuż regału z księgami historycznymi.
- To dom moich dziadków. My mieszkamy pod Manchasterem. A skąd ty pochodzisz?
- Mamy dwór w Andover.
Scorpius skrzywił się mimowolnie. Mają dwór w Andover.        
- Mhm. Pokażę ci palmiarnię.
Idąc do ulubionego pomieszczenia Narcyzy, przechodzili przez gabinet, z którego od lat nikt nie korzystał, a Scorpius był w nim ostatnio jeszcze jako dziecko. Nagle jego spojrzenie zatrzymało się na ścianie gabinetu.
- O, cholera!
Elizabeth zatrzymała się w pół kroku, zdumiona i zniesmaczona jego odzywką. Ale Scor nie zwracał na nią uwagi. Na ścianie wisiał obraz drzewa. Miało gruby, czarny pień i gałęzie tak rozłożyste, że w rzeczywistości musiałoby być kolosalnych rozmiarów. Jego liście nie przypominały pędów żadnej rośliny, jaką Scorpius widział do tej pory. Poza jednym.
- Drzewo Początku…
- Słucham? – zapytała z uprzejmą wyniosłością. Scor nie odrywał wzroku od obrazu.
- Nic. Zupełnie nic! – zawołał w końcu radośnie. Postanawiając, że niedługo tu wróci poprowadził szybko Elizabeth do następnego pomieszczenia, w którym jego babka hodowała palmy i egzotyczne rośliny. Zbyt podniecony swoim odkryciem, przestał zwracać uwagę na swoją towarzyszkę, która dla odmiany zaczęła mu się przyglądać.
- Jesteś w Slytherinie, tak? – zapytała ledwo zerkając na palmy. Scorpius wyrwał się z zamyślenia.
- Tak. Tiara nie miała ze mną problemu – wyszczerzył zęby. Przez twarz Elizabeth po raz pierwszy przebiegł cień uśmiechu i Scorpius znowu się na nią zagapił. Urody nie można jej było odmówić.
- Gdzie spędzasz ferie? – zapytała nagle. Scorpius oparł się o drzwi i zaczął badać ją spojrzeniem.
- Zazwyczaj w Zurichu, aktualnie czekam na propozycje.
I posłał jej szelmowski uśmiech. Elizabeth nie zarumieniła się, ale odpowiedziała tym samym.
- Wracajmy. Pewnie zaraz podadzą lunch.
Przechodząc przez ciemny gabinet, Scorpius rzucił jeszcze jedno długie spojrzenie na stary obraz.

             Podczas wizyt w Malfoy Manor, ulubioną rozrywką Scorpiusa było obserwowanie jak jego babka dostaje białej gorączki przez Astorię.
- Zrezygnowałam z przyjęcia urodzinowego – mówiła do pani Cambell, zapytana o to przed chwilą – Draco zabiera mnie na romantyczną randkę!
Draco uśmiechnął się podobnie, jak przed chwilą Scorpius w palmiarni, a Narcyza zacisnęła wąsko usta. Nie znosiła, gdy Astoria mówiła w podobnym tonie, gdyż według niej nie mieściło się to w towarzyskiej etykiecie.
- Jakie masz plany na przyszłość, Elizabeth? – zmieniła szybko temat pani Malfoy, zwracając się do wnuczki Cambellów.
- Zamierzam podjąć pracę w rodzinnym biznesie – odparła grzecznie. Jej babka zwróciła się z kolei do Scorpiusa.
- Nasza rodzina posiada sieć pracowni alchemicznych.
Scorpius mógłby przysiąc, że Astoria przewróciła oczami.
- A ty, chłopcze? – zainteresował się pan Cambell. Draco westchnął cicho.
- Jeszcze nie wiem – odparł Scor wzruszając ramionami, na co jego babka posłała mu mordercze spojrzenie – Lubię transmutację.
Państwo Cambellowie wymienili krótkie spojrzenia a Astoria zachichotała, choć udało jej się szybko zamienić to w kaszel. Z ratunkiem nadciągnęła Narcyza, rozpoczynając długi monolog o palmach.

              Wieczorem, który jak już myślał Scorpius nigdy nie nadejdzie, państwo Cambellowie wraz z wnuczką pożegnali się z Malfoy’ami i odjechali, a Narcyza nakazała Domowemu Skrzatu podanie wina własnej roboty.
- Mam nadzieję, że przyjmiesz zaproszenie Cambellów, Scorpiusie i odwiedzisz ich w czasie ferii?
Scor spojrzał na babkę z udręką.
- Oczywiście – powiedział z ironią, której jak wiedział nie rozpozna – Zabiorę lokaja i zabawimy tam około tygodnia.
Narcyza wydęła groźnie nozdrza.
- Mam wrażenie, że przebywasz ostatnimi czasy w nieodpowiednim towarzystwie, młody człowieku – stwierdziła – Astorio, wiesz z kim on się zadaje? – i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Elizabeth jest o wiele bardziej kulturalna niż ty. Do tego jest bardzo oczytana i niezwykle inteligentna.
- I ma nad wyraz sztywny kręgosłup – zauważyła Astoria popijając wino. Draco odwrócił się szybko, żeby się nie roześmiać. Narcyza zmrużyła oczy i już otwierała usta, ale jej synowa ją uprzedziła.
- Wiem, że widzisz w niej najlepszą partię dla mojego syna – powiedziała poważnie – ale możesz to sobie wybić z głowy! Ta dziewucha jest nadęta jak balon, zmanierowana i nie ma w sobie grama ikry! Wolałabym, żeby Scor ożenił się z jednorożcem! Są mniej zadufane!
Narcyza wyglądała jakby miała wylew. Scorpius stwierdził, że musi szybko działać, nim dojdzie do kolejnej rodzinnej awantury.
- Babciu – powiedział odwracając jej gniewny wzrok od Astorii – w gabinecie koło palmiarni wisi taki stary obraz. Jakie drzewo przedstawia?
Narcyza była nie mniej zdumiona tym pytaniem, niż odzywką synowej.
- Interesujesz się sztuką? – zapytała opryskliwie. Scorpius wzruszył ramionami.
- Powiedzmy.
- Nie wiem jakie drzewo przedstawia! – zawołała wyraźnie wściekła, bo dawno straciła kontrolę nad rozmową – Obraz podarował mojej babce Fineas Nigellus!
Scorpius zmrużył oczy. No, przynajmniej jest jakiś trop. Nie zauważył, że Draco przygląda mu się uważnie. Przynajmniej do czasu aż Narcyza i Astoria wróciły do swojego ulubionego tematu – planów matrymonialnych Scorpiusa. On sam nie był tym ani trochę zainteresowany.

                                                           *

              W małej wiosce pod Londynem, śnieg prószył przez całe święta a lodowaty wiatr potrząsał szybami okien. W domu Jo te trzymały się już tylko dzięki zaklęciom, a i tak wpuszczały do wnętrza zimę. W ostatni wieczór przed powrotem do Hogwartu Jo, jak przez całe ferie siedziała w grubym, wełnianym swetrze i takich samych skarpetach przed nikłym ogniem w kominku i grała z rodzicami i Cameronem w karty.
- Widzę to! – wołała ze śmiechem Agatha Carter, celując palcem w córkę. Jo zrobiła niewinną minę.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała z nosem w suficie. Robert Carter wstał nagle z fotela z szybkim ruchem wyjął z rękawa córki ukrytego asa.
- Myślę, że mama mogła mieć TO na myśli! – zawołał machając jej kartą przed nosem. Jo parsknęła głośnym śmiechem.
- Zawsze mi mówicie, że trzeba być przygotowanym na każdą sytuację! – zawołała z udawanym wyrzutem. Cameron przewrócił oczami, a Robert zwrócił się do żony z westchnięciem.
- Mówiłem, że wykorzysta to przeciwko nam.
- Gramy czy nie? – zniecierpliwił się Cameron, wpatrując się w swoje karty. Agatha przyjrzała mu się uważnie, a potem niepostrzeżenie mrugnęła do męża.
- HEJ! – wrzasnął Cameron, bo ojciec w mgnieniu oka wyjął różdżkę i król kier wyskoczył z jego kieszeni. Jo zawyła ze śmiechu.
- Szlaban do trzydziestki! – zakomunikowała Agatha – Może wtedy nauczycie się, że NAS nie oszukacie!
- Nigdy – przyznał Robert i przybił jej piątkę.
- Liczę do trzech, a Jo wyciąga jeszcze dwie damy ze skarpetki, a Cameron asa trefl z pod siedzenia i możemy grać dalej – zaśpiewała Agatha. Jej dzieci z żądzą mordu w oczach wyjęły zatajone karty i wrócili do gry.
- Hej, zapomniałam! – zawołała nagle Jo – Rose Weasley zaprosiła mnie do siebie jutro przed odjazdem do Hogwartu – Agatha uniosła brwi z ciekawością.
- Weasley? Córka Percy’ego Weasleya?
- Ronalda – poprawiła ją Jo – I Hermiony Granger.
Nie wiedzieć czemu Robert nagle zachichotał. Jo i Cameron spojrzeli na niego z ciekawością.
- Och, znałem ją – wyjaśnił szybko – jest kilka lat starsza i w Hogwarcie często dawała mi szlabany.
Jo wybuchła śmiechem.
- Wyobrażam sobie Rose dającą komuś szlaban…
Agatha wywróciła oczami.
- Oczywiście, że twoja koleżanka nie może zbytnio przejmować się regulaminem. Wtedy byłaby twoim największym wrogiem…
Jo tylko wzruszyła ramionami.
- W każdym razie Rose napisała, że jej rodzice odstawią mnie na pociąg.
Agatha i Robert wymienili spojrzenia.
- Czemu nie? – zapytał Robert dorzucając drzew do ognia – Właściwie i tak powinniśmy być od rana w sklepie, więc lepiej, że ktoś odwiezie cię na peron.
Cameron mlasnął zniecierpliwiony.
- A ja to mam iść na piechotę? – zapytał zgryźliwie.
- Możesz jechać ze mną – powiedziała Jo – Myślę, że Rose nie będzie to przeszkadzać.
- Bylebyście nie narobili kłopotu państwu Weasley’om! – zaznaczyła Agatha patrząc na dzieci, jakby spodziewała się po nich najgorszego. Jo znowu zrobiła niewinną minę a potem machnęła ręką.
- Wychowują Rose. Widzieli już wszystko.
Robert nie wiedział jak odnieść się do tej uwagi, więc znowu pomachał kartami.
- Ostatnia partia i idziemy do łóżek!
Agatha rzuciła kartę na stół, a w tym czasie Jo i Cameron wymienili szybkie, ukradkowe spojrzenia.
- Wiecie co… - zaczął Cameron, a gdy Agatha spojrzała na niego, Jo zerwała się z miejsca i doskoczyła do Roberta, a Cameron jednym susem znalazł się przy matce, a po chwili oboje trzymali już wetknięte w rękawy trzy asy. Agatha i Robert wymienili ponure spojrzenia.
- Nieładnie – mówiła Jo, kręcąc głową z naganą.
- Bardzo nieładnie – dodał Cameron.

             Następnego dnia Jo nie potrzebowała dużo czasu, żeby się spakować. Nigdy nie miała za wiele rzeczy, z resztą nie przykładała do nich wagi. Przed południem niewielka walizka była już spakowana. 
- Chodź tu, urwisie – Robert, który wyszedł na chwilę z pracy, żeby zabrać ich do domu Rose, położył jej ręce na ramionach i zniżył się tak, że ich oczy były na tym samym poziomie – obiecaj, że będziesz choć trochę grzeczniejsza…
Jo przewróciła oczami.
- Nie mogę.
Robert zmrużył oczy.
- No dobra!
Tata przytulił ją do siebie.
- Pisz częściej i mam nadzieję, że będziesz tęsknić!
- Oczywiście, że będę! – zawołała z oburzeniem. Robert nagle posmutniał.
- W Hogwarcie masz więcej wygód niż tu – zauważył patrząc po skromnie urządzonym saloniku, w którego okna zacinał mroźny wiatr. Jo nastąpiła mu na stopę.
- Nie wygaduj bzdur, tato!
A potem cmoknęła go w policzek, chwyciła garść proszku Fiuu, który wrzuciła do kominka i wstąpiła w zielone płomienie.

Chwilę później znalazła się w wielkim salonie Rona i Hermiony Weasley’ów.
- JO!!! – czerwona fala zasłoniła jej widok, ale zdążyła uchwycić pięknie umeblowany pokój, z gustownymi ozdobami.
- Rose! Zaraz mnie udusisz…
W kominku za Jo znów błysnęły płomienie i pojawił się Cameron. Rose wytrzeszczyła oczy.
- Nie zdążyłam cię uprzedzić! – zawołała szybko Jo – Zabrałam brata…
Rose uśmiechnęła się tylko zalotnie i gestem zaprosiła Camerona.
- No to mamy mały zjazd, bo oprócz Potterów jest też Molly i Lucy.
- Lucy? – zapytał szybko Cameron – Lucy Weasley?
Rose uniosła brwi.
- Tak, w tym domu raczej nie spotkasz nikogo o innym nazwisku. Jest w ogrodzie – dodała, bo Cameron zaczął rozglądać się ciekawie po domu.
- Świetnie.
I tyle go widzieli. Jo patrzyła za nim zdumiona, ale szybko wróciła do wpatrywania się ze zgrozą w Rose.
- Potterowie tu są?! - zawołała przerażona.
- Czuj się jak u siebie! – zawołała Red, udając, że nie wie o co jej chodzi. – Wszyscy są na górze i grają w Eksplodującego Durnia – dodała ciągnąc ją za sobą, przez salon i korytarz. Jo zaczęła protestować, ale Red była zadziwiająco silna i nie udało jej się wyswobodzić.
- Cześć!
Były na pierwszym stopniu schodów, z których schodził właśnie Albus. Wszyscy troje zatrzymali się w pół kroku. Al patrzył na nią niespokojnie, usta Jo uformowały się w literę "O", a Rose stwierdziła, że jest tu niepotrzebna. Mamrocząc pod nosem ruszyła w górę schodów.
- Wy tu sobie pogadajcie, a ja będę sobie tam gdzieś…
Albus przeskoczył parę stopni i uśmiechnął się nieśmiało.
- Fajnie, że przyjechałaś.
Jo kiwnęła głową. Cóż, skoro szlag trafił jej trzymanie się z dala od Potterów...
- Może pogadamy? – zapytała rozglądając się za jakimś spokojnym miejscem.
Albus uniósł brwi zdumiony. Ich ostatnie spotkanie nie zapowiadało, że będą jeszcze kiedykolwiek gadać. 
- Wujek Ron jest w pracy, a ciotka Hermiona gra z Molly w szachy na górze. Możemy pogadać w kuchni.

Weszli do jasnej kuchni Weasley’ów i zatrzymali się na środku.
- Przepraszam – powiedziała cicho Jo, wpatrując się w jego koszulę – Bardzo cię przepraszam, Al. Nie powinnam była mówić tego wszystkiego!
Albus miał wielką ochotę ją objąć, ale powstrzymał się.
- Daj spokój, rozumiem. James cię zdenerwował.
Jo machnęła ręką.
- To nie zmienia faktu, że nie powinnam była się tak zachować.
Na usta Ala cisnął się nieśmiały uśmiech. Niestety szybko zgasł, bo Jo dodała:
- Ale musimy zapomnieć o tym, co było na błoniach.
Albus odwrócił wzrok, a coś lodowatego spłynęło mu do żołądka.
- Za dużo z tego kłopotów! – zawołała trochę histerycznie Jo - Trzeba rozwiązać wszystkie zagadki i…
- Jo?
- Co?
- Zamknij się – Albus z ciężkim sercem uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu – Rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć. To raczej ja powinienem cię przeprosić za to, że cię pocałowałem – wymamrotał przyglądając się obieraczce do ziemniaków. Jo pokręciła głową.
- Wcale nie! Zresztą… zostawmy to – dodała błagalnie – Chcę tylko, żebyś wiedział, że wcale nie chcę, żebyś znikał z mojego życia przez jakieś nieporozumienia!
Albus poczuł ostre ukłucie. Ich pocałunek nazwała nieporozumieniem… Ale kiedy tak stał i patrzył na to jak jest przejęta i zlękniona, że przestaną się przyjaźnić, jaka jest piękna w tym odbitym od śniegu za oknami świetle… Nie, tego nie powinien zauważać… Gdy tak na nią patrzył, nie mógł odejść.
- Hej, ciągasz mnie nocą po zamku i Zakazanym Lesie, wsadzasz do szafy dyrektorki i wciągasz w akcję z tajemniczymi drzewami… Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo!
Jo cała się rozpromieniła. Zrobiła niepewny ruch w jego stronę i szybko cmoknęła go w policzek.
- Nigdy! – zawołała radośnie i wyszła z kuchni. Albus z ciężkim sercem ruszył za nią.

- Zjeżdżaj do pokoju Huga – syknęła Rose Jamesowi na ucho. Ten spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Po co?
- Bo zostawiłam ci tam milion galeonów – warknęła – Nie pytaj, tylko idź!
Równo minutę po wyjściu Jamesa do jej pokoju, w którym razem z Lily i Hugo grali w Eksplodującego Durnia, weszli Jo i Albus.
- Al dokończy z wami grę. Ja muszę coś pokazać Jo! – zakomunikowała Rose. Lily i Hugo patrzyli na nią spode łba, bo ktoś ciągle przerywał zabawę. Albus i Jo nie zdążyli unieść brwi z zaskoczenia, gdy Red wyciągnęła ją na korytarz.
- Co chcesz mi pokazać? – zapytała ciekawie Jo, gdy Rose ciągnęła ją za rękaw.
- Jamesa.
- Widziałam już Jamesa – powiedziała Jo i stwierdziła, że nagle zaczyna się denerwować. Rose zatrzymała się przed drzwiami na końcu korytarza.
- Mamy ważne sprawy do obgadania – oznajmiła – Lepiej, żebyście najpierw się dogadali między sobą, a dopiero potem zajmiemy się armagedonem.
- Będzie armagedon? – zapytała szybko Jo wytrzeszczając oczy. Rose kiwnęła głową.
- Ja wam zrobię. Pogadałaś z Alem, teraz załatw Jamesa.
I nie czekając na odpowiedź otworzyła drzwi do pokoju Huga i wepchnęła ją bezceremonialnie do środka.

                                                            *

                Cameron nie musiał długo szukać. W ogrodzie Rose wszystko było przysypane śniegiem, więc Lucy w swojej fioletowej kurtce i różowej czapce z pomponami od razu rzuciła mu się w oczy. Siedziała na studni i grzebała w rododendronie.
- Czego tam szukasz?!
To nie był mądry ruch. Lucy słysząc nagle czyjś głos tuż przy swoim uchu, podskoczyła i zsunęła się ze studni, lądując w zaspie.
Cameron prawie umarł ze śmiechu, przyglądając się jak siedzi w śniegu i patrzy na niego z przerażeniem, swoimi wielkimi oczami.
- Cameron Carter! – pisnęła a on roześmiał się na dobre.
- Przestaniesz mnie tak kiedyś nazywać? – zapytał i wyciągnął do niej rękę.
- A jak mam cię nazywać? – zapytała zaskoczona.
- Zazwyczaj ludzie mówią mi tylko po imieniu – odparł spokojnie i pomachał wyciągniętą dłonią.
- No tak! – Lucy zaczerwieniła się pod kolor włosów, przez co wyglądała wyjątkowo zabawnie.
- Zechcesz wstać? – zapytał znowu Cameron, a ona chyba dopiero zauważyła jego dłoń. Wahała się przez chwilę a potem podała mu swoją. Cameron jednym ruchem postawił ją na ziemi.
- Co tu robisz? – zapytała wciąż zdumiona. Cameron spojrzał na rododendron.
- Mógłbym cię zapytać o to samo – powiedział szczerząc zęby.
- Rodzice są w pracy.
- Pytałem o krzak.
- A ja o twoją wizytę u wujka Rona.
Cameron świetnie się bawił ciągnąc tę komiczną dysputę, a Lucy rumieniła się coraz bardziej. Nie umiała rozmawiać z chłopcami, którzy nie byli jej kuzynami! Cameron usiadł na studni, gdzie siedziała jeszcze przed chwilą.
- Rose zaprosiła moją siostrę, a moi rodzice się mnie wyrzekli w nadziei, że Weasley’owie odprowadzą mnie na pociąg.
- Aha. Szukałam gnomów w rododendronie – wyjaśniła Lucy – są strasznie urocze!
Cameron znowu się uśmiechnął. Przy tej dziewczynie nie można było się nie śmiać. Albo wpadała w zaspę (tudzież w błoto), albo wytrzeszczała śmiesznie oczy i ciągle czerwieniła się na nosie, co grało z jej rudymi włosami.
- Jak święta? – zapytał Carter. Lucy znowu się spłoszyła, zdumiona, że kapitan drużyny Gryffindoru pyta ją jak minęły jej święta.
- Głośno – powiedziała niepewnie. Bała się budować dłuższego zdania, bo była pewna, że powie coś głupiego, albo zacznie seplenić.
- Spędziłaś je na dworcu? – zapytał ze współczuciem Cameron.
- Nie! Moja rodzina jest bardzo duża i kiedy zbieramy się wszy… Nie nabijaj się ze mnie! – zawołała ze złością, tym razem marszcząc noc. Cameron zaśmiał się po raz kolejny.
- Nigdy w życiu! A dużo się uczyłaś?
Lucy zmrużyła oczy, zastanawiając się czy znowu ją podpuszcza, ale patrzył na nią z powagą i cierpliwym wyczekiwaniem. Wzruszyła ramionami.
- Tyle co zwykle. Powtórzyłam podręcznik z Zaklęć do czwartej klasy, książkę do mugoloznawstwa z trzeciej, przerobiłam… ZNOWU SIĘ ZE MNIE ŚMIEJESZ!!!
Odwróciła się szybko i zaczęła maszerować przez wysoki śnieg. Cameron zerwał się ze studni i dopadł jej w kilku krokach.
- Przepraszam! Naprawdę przepraszam! – obrócił ją do siebie – Po prostu jesteś strasznie poważna!
- A ty wredny! – zawołała ze łzami w oczach. Cameron znowu spanikował. Niech nie płacze… Tylko niech nie płacze.
- Nigdy więcej nie będę się z tobą droczył! – obiecał kładąc dłoń na sercu, ale Lucy założyła tylko ręce na piersiach i wpatrywała się w niego ze złością, a pompony jej różowej czapki dyndały jej w koło głowy.
- Powiedz co mam zrobić, żebyś przestała się złościć! – zawołał Cameron, momentalnie poważniejąc. Lucy wzruszyła ramionami.
- Idę do domu, ty rób co chcesz!
- Zaczekaj! – znowu złapał ją za ramię i rozejrzał się szybko – Patrz!
Nabrał w rękawice trochę śniegu i zaczął go formować w kulkę. Lucy uniosła brwi.
- Ulepię bałwana! – oznajmił Cameron – Będziesz mogła nazwać go moim imieniem!
Lucy mimowolnie parsknęła śmiechem. Nie wiedziała co zrobić, ale nim zdążyła się zdecydować, Cameron zabrał się do pracy. W końcu kucnęła i zaczęła obserwować jak toczy coraz większe kule, co chwila rzucając jej wesołe spojrzenia.
- Pomogę ci! – oznajmiła, bo zrobiło jej się zimno i musiała się poruszać.
- Znajdź mu nos! – polecił jej Cameron. Lucy przyjrzała mu się uważnie.
- Gdzie ja znajdę taki duży węgiel? – zapytała wciąż obrażonym tonem. Cameron postawił ostatnią kulę na bałwanie.
- Mam idealny nos – powiedział z godnością.

                                                          *

               James w zdumieniu obserwował przez okno, jak Cameron Carter lepi bałwana w ogródku jego wujka. Nagle drzwi otworzyły się i wpadła przez nie Jo. Dosłownie wpadła, a James zdołał jeszcze zauważyć rękę Rose, nim drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Cześć.
- Cześć.
James zaczął szybciej oddychać, a Jo przestępowała z nogi na nogę.
- Jest zimno – powiedziała i natychmiast zrozumiała, że było to dość głupie.
- I jest wtorek – dodał James. A potem oboje zagryźli wargi, by się nie roześmiać.
- Przepraszam – powiedzieli w tym samym momencie i w końcu się zaśmiali. James zrobił krok do przodu, Jo też.
- Byłem zły – powiedział cicho – pierwszy raz dostałem kosza, potem ta sprawa z Albusem…
- Nie było tak jak myślisz – przerwała mu szybko – między nami nic nie ma.
James kiwnął głową.
- Wiem. Ale jeśli chcesz, żeby było to ja…
- Nie – powiedziała szybko – Ja i Al się przyjaźnimy. Ale my też nie powinniśmy przekraczać żadnej linii – dodała do swoich trampek. James westchnął.
- To, że nie chcę cię znać… Nie mówiłem serio.
Jo w końcu na niego zerknęła. A potem nie potrafiąc się powstrzymać, zrobiła kilka szybkich kroków i znalazła się przy nim, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w jego tors. James z zaskoczenia wciągnął głośno powietrze a potem objął ją mocno.
- Wesołych świąt, James.
Biło od niej takie ciepło, jakiego nigdy nie czuł. I pachniała miodem i kukurydzą.
- Wesołych świąt, malutka.

                                                            *

              Rose, Albus i James opowiedzieli Jo, co podsłuchali w salonie dziadków, ale poza tym, że budziło to grozę i zdumienie nie doszli do żadnych wniosków.
- Myślicie, że będzie wojna? – zastanawiała się Jo, która od pół godziny gapiła się w okno.
- Albo to, albo Ankdal wyprowadzi czarodziejów z ukrycia, a to oznacza smutne czasy dla mugoli – stwierdził ponuro Albus – Wtedy nikt nie będzie już kontrolował czy ktoś im wciska gryzące klucze czy inne głupie rzeczy. Stąd już prosta droga do niewolnictwa.
- A więc wojna – westchnęła Rose – Jestem pewna, że Wielka Brytania i inne kraje nie dopuszczą, żeby do tego doszło.
- Będziemy walczyć – stwierdził James. Jo kiwnęła pewnie głową.

Godzinę przed odjazdem pociągu w domu Rose zjawiła się pani Potter, żeby pomóc szwagierce w przetransportowaniu całej bandy na peron 9 i ¾. Kiedy weszła do kuchni, w której czekali już wszyscy, jej wzrok od razu trafił na Jo.
- To jest Jo Carter i jej brat Cameron – przedstawiła ich Hermiona – Jo jest koleżanką Rose.
- To jest nasza mama – powiedział Albus, a uśmiech Ginny zgasł w momencie, w którym na niego spojrzała. On i James patrzyli na tę dziewczynę tak samo…
- Dzień dobry – powiedziała cierpko, a Jo posmutniała. Nie było jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo Hermiona zaczęła wszystkich poganiać i zrobiło się zamieszanie.
- Harry miał być pół godziny temu! – denerwowała się Ginny, gdy Hermiona sprawdzała jeszcze czy Hugo dobrze się spakował.
- Może coś go zatrzymało w Ministerstwie – uspokajała ją szwagierka. Ginny zagryzła wargi i poprawiła Lily czapkę.
- Musimy wychodzić – zakomunikował James, wskazując na zegar kuchenny. Ginny westchnęła i kiwnęła głową, ale w tym momencie dobiegł ich hałas z salonu a chwilę później do kuchni wszedł Harry. Był dziwnie blady i nie odpowiedział Lucy na uprzejme „dzień dobry, wujku”. Chyba nawet jej nie zauważył.
- Coś się stało, tato? – zapytał natychmiast Albus, podczas gdy Harry wpatrywał się w Hermionę. Kiwnął powoli głową a potem spojrzał po wszystkich.
- I tak się dowiecie…
- Co się stało, Harry?! – ponagliła go Ginny.

- Podczas świąt, w Hogwarcie doszło do morderstwa. Zginął profesor Gilbert. 











10 komentarzy:

  1. O kurde! Chyba powinnam wiedzieć kto to jest profesor Gilbert, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć, no, ale załóżmy, że mi przykro, że nie żyje. :'(
    Narcyzo, nienawidzę Cię! Ty głupia, uparta, wredna... jędzo! Tak, jędzo!
    Scorpius nie pasuje do jakiejś Elizabeth o sztywnym kręgosłupie, to jednorożce są mu przeznaczone!!! xD
    Jestem przeszczęśliwa, bo w miarę wszystko się poukładało między Alem, Jo i Jamesem. I kurczę, chyba Jo naprawdę nie czuje do Albusa tego, co do Jamesa.
    A tak btw. to mi jest wszystko jedno z którym Potterem będzie Carter, po prostu chciałabym, żeby Al i James się pogodzili. :)
    Mam dziwne wrażenie, że Rose jest tutaj takim klejem trzymającym wszystko do kupy. Bez niej nadal trwałaby otwarta wojna Potterów. :D
    Zakochałam się w Cameronie! <3 On jest taaaki uroczy! No i z Lucy tworzyliby ładną, zabawną parę. xD
    Jednak najbardziej podobał mi się w tym rozdziale początek. Generalnie cała część "oczami" Scora jest genialna. I ten moment kiedy Draco wypytuje go o Rosie. *.* Mmmm...
    Kocham to opowiadanie i jestem niezmiernie szczęśliwa, że tak szybko dodałaś nowy rozdział, oby następny również niedługo sie pojawił, bo juz czekam ze zniecierpliwieniem. :)

    Buziaki, pozdrawiam. Xxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczny rozdział! Uwielbiam Astorię, już wiem po kim Scorpius odziedziczył charakterek :P A rodzice Jo jeszcze lepsi :)

    Jo i James - wiadomo :)
    Czekamy na cd.! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa wizja domu Scorpiusa . Bardzo ci się udała Astoria . Sądzę że będzie jeszcze fajniejsza . Rozmowa Draco i Scorpiusa , normalnie nie wiem jak można mieć taki talent jak ty :D
    Rodzice Jo i Cartera również ciekawie przedstawiłaś .
    Rose świetnie załatwia nie swoje sprawy . (czyt. Albusa , Jo i Jamesa )
    Świetni Carter i Lucy .:D
    Ciekawe kogo i jak zamordowano .

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo jak miło, że w końcu wszyscy się pogodzili, dobrze, że Rose jest taka uparta i dopięła swego. Scena z Draco i Scorem najlepsza. Podoba mi się sposób w jaki przedstawiłaś Astorie dobrze, że jest kobietą mającą własne zdanie a nie nadętą arystokratką przytakującą teściowej.
    Jest i Lucy uwielbiam ją, fajne relacje panują między nią a Cameronem, byli by świetną parą. O Scor znalazł obraz z drzewem to już mają kolejny trop.
    Fajnych rodziców ma Jo takich wyluzowanych. Ktoś zamordował profesora, no sprawa zaczyna się robić coraz poważniejsza.
    Pozdrawiam
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie wpadłabym na to, że taki charakterek będzie posiadała Astoria, ale ty oczywiście zrobiłaś to tak świetnie, że teraz nie wyobrażam sobie aby mogła być inna :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Śledztwo tej piątki w końcu ruszyło i tym razem to Scor ma coś do oopowiadania reszcie :] Ta Elizabeth mi się nie podoba i śmierdzi mi czymś złym :D i nie mam tutaj na myśli zgniłej ryby, haha :)
    No i to morderstwo w Hogwarcie, uhuhu :D robi się coraz ciekawiej :D
    Pozdrawiam,
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  7. Na początku śmieszny błąd "zawołała ze złością, tym razem marszcząc noc." Śmieszne.
    Na blogu jestem od niedawna i muszę powiedzieć, że ta wizja przyszłości bardzo mi się podoba.
    Już nie lubię Narcyzy i scena z Draco i Scorpusem podobała mi się.
    Robi się coraz ciekawiej.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Już nie lubię tej Elizabeth. Dobrze ze nie chodzi do Hogwartu, bo bym oszalała :P
    Za to rodzice Jo są przezabawni, a Lucy i Cameron słodcy ;)
    Wiedzę, ze cala piątka będzie miała nowy cel w związku z tym morderstwem!
    Ps. Jomes, Jej! <3
    ~TikiTaka

    OdpowiedzUsuń
  9. Nadal się zastanawiam jak to możliwe, że masz tak ogromny talent??? To opowiadanie jest zajebiste i bohaterowie, których stworzyłaś no cud miód malina ❤️❤️
    Astoria jest świetna serio, taka totalnie inna niż Narcyza, Scor ma duże szczęście że ma taką mamę :)
    Zresztą rodzice Carterow też są fajni
    Mam nadzieję że będzie więcej Lucy i Camerona bo ich spotkania są takie śmieszne i urocze ❤️
    Teraz najważniejsze pytanie... Kto zabił tego Profesora?? ����
    Caraline Gentile

    OdpowiedzUsuń