Miłego czytania!
Bo mi siedzisz w głowie
Nie dało się nie zauważyć, że nowy rok w Hogwarcie przyniósł diametralne zmiany, ale nie wszystkie były związane z międzynarodową wojną. Większość szkoły odczuła wyraźną różnicę po przybyciu Elizabeth Cambell. Irytek na jej widok wsiąkał w to, co akurat było najbliżej a nauczyciele bali się prosić ją o odpowiedź na pytania podczas lekcji. Ale to i tak wśród innych uczniów wzbudzała największy strach, tak, że gdy szła korytarzem ludzie wciskali się w ściany, byle zejść jej z oczu, a przede wszystkim z języka.
- Co za ścisk. Prawie jak w chlewie – mówiła głośno przy śniadaniu, któregoś poranka. Scorpius, z którym jadła spojrzał na nią surowo, ale wiedział, że to nic nie da, więc zajął się omletem, a Elizabeth kontynuowała –Ty tam! – zwróciła się do czarnowłosej dziewczynki, która siedziała pół stopy od niej – przesuń się tak, żebym miała jakieś powietrze!
Dziewczynka pisnęła i szybko odsunęła swój talerz, a potem sama zaczęła się przesuwać. Robiła to tak chaotycznie, że przy okazji prawie wylała dzbanek z kawą i potrąciła łokciem następną osobę. A był to nikt inny jak Genevive Almond.
- Koniec tego dobrego! – usłyszeli wszyscy, a Scorpius odwrócił się jak na zawołanie. Za dobrze znał Gen, żeby nie wiedzieć do czego zaraz dojdzie. Tymczasem Elizabeth w spokoju przeżuwała tosta, nie zwracając na nikogo uwagi.
- Hej, ty! Czarna wywłoko! – Genevive wstała z miejsca i wycelowała palec w Cambell. Przy stole Ślizgonów zapadła zupełna cisza. Elizabeth odwracała się jak w zwolnionym tempie.
- Masz jakiś problem?! – ciągnęła Genevive – Zawsze możesz jeść śniadanie sama! Na przykład w kiblu!
Elizabeth odłożyła sztućce, sięgnęła po serwetkę, którą oczyściła sobie kąciki ust, i dopiero gdy ją odłożyła, spojrzała znowu na Almond. Ślzigoni wpatrywali się w nie, jak urzeczeni, poza Scorpiusem, który usilnie zastanawiał się jak wyczarować dwie klatki.
- Siadaj, Almond – powiedziała chłodno Genevive, patrząc na nią z wyższością, mimo, że to Gen stała – Ślina ci tryska z paszczy, więc ją zamknij. I nie odzywaj się, jeśli nie chcesz kłopotów.
Genevive wyglądała, jakby dostała szału. Wydała z siebie głośny okrzyk, który zwrócił na nie uwagę reszty Wielkiej Sali, a potem zaczęła machać dziko rękami.
- Za kogo ty się masz?! Jesteś tylko zadufaną krową!
Scorpius jak i inni Ślizgoni patrzyli na Genevive z mieszaniną zdumienia i podziwu. Z jednej strony cieszyli się, że ktoś to w końcu powiedział Cambell, z drugiej nie mogli wyjść w szoku, że była to Almond, o której ciężko było powiedzieć coś dobrego. Elizabeth tymczasem wpatrywała się w nią wzrokiem tak zimnym, że aż dziw było, że nie zamarzła.
- Powiedziałam: siadaj! – powtórzyła a Genevive wykonała dziwny ruch, coś pomiędzy potrzebą wykonania rozkazu, a palącą chęcią buntu. Kiedy znowu się odezwała, jej głos brzmiał jak dziki pisk i Scorpius postanowił przerwać tę komedię. Ale nie musiał.
- TY WSTRĘTNA, OŚLIZGŁA, JADOWITA…!
- CISZA!!!
Ktoś huknął na nią tak, że od razu usiadła, a oczy wszystkich zwróciły się w stronę Dakoty Scott. Stała nad nimi roztrzęsiona, z miną, jakby zamierzała urządzić im piekło na ziemi. I chyba tak było.
- Slytherin traci trzydzieści punktów, a wy dwie macie szlaban przez tydzień! A jak usłyszę jeszcze choćby słowo, następny posiłek zjecie w Zakazanym Lesie, razem z kuguarami! Mają tyle samo kultury co wy!
I obrzucając je druzgocącym spojrzeniem, odwróciła się i odmaszerowała do stołu Gryffindoru, zostawiając Ślizgonów w stanie najwyższego zdumienia, podobnie jak profesorów, których minęła. Tylko profesor McGonagall uśmiechała się sama do siebie.
- Hahahahahaha! – parsknął w końcu Scorpius, który nie mógł dłużej wytrzymać, patrząc na minę Elizabeth. Ta po raz pierwszy odkąd przybyła do Hogwartu wyglądała, jakby nie wiedziała co ma powiedzieć. Teraz spojrzała na niego z mordem w oczach, ale gdy się odezwała, jej głos był jak zwykle spokojny i chłodny.
- Ona chyba nie sądzi, że pójdę na jakiś szlaban?
Scorpius wyszczerzył się szeroko, modląc się, by mógł to zobaczyć.
Dakota opadła ciężko na swoje miejsce przy stole, a Gryfoni zgodnie zaczęli wgapiać się w nią z najwyższym podziwem. Jesse tak się na nią zapatrzył, że nie zwrócił uwagi na Jo, która mówiła coś do niego od kilku minut.
- …więc może z tego też się urwę. Nie mam zadania.
- Mmm… Okej.
- Jesse, słuchasz mnie w ogóle?
Ale w tym momencie sama przestała zwracać na niego uwagę, bo do Wielkiej Sali wleciały sowy, a jedna z nich, pierzasta płomykówka, o czarnych, paciorkowatych oczach, wylądowała tuż przed nią. Jo otworzyła oczy ze zdumienia, bo koperta, którą zostawiła miała pieczątkę Ministerstwa Magii. Pierwsze co zrobiła, to rozejrzała się po stole Gryffindoru, mimowolnie szukając wzrokiem Jamesa, ale nigdzie go nie zauważyła. Na pewno znowu zaspał.
- Co to? – zapytał ciekawie Jesse, w końcu budząc się z otumanienia.
- Nie mam zielonego pojęcia – wyznała szczerze.
Sowa odfrunęła, a Jo drżącymi rękoma otworzyła kopertę. Urzędowy list był krótki i zwięzły:
Zawiadomienie
Szanowna Panno Carter!
Informujemy, że w wyniku postępowania w sprawie oskarżonego Greysona Hunta, w którym była Pani stroną pokrzywdzoną, Wizengamot wyrokiem prawomocnym skazał oskarżonego na pięć lat pozbawienia wolności w Azkabanie. Tym samym sprawa zostaje uznana za zakończoną.
Z pozdrowieniami
Norbet Kinney
Szef Departamentu Przestrzegania Prawa
Jo odłożyła kartkę, bo w jej ręku zaczęła nagle chybotać. Jesse, który czytał jej przez ramię spojrzał na nią ze strachem.
- W porządku? – zapytał tylko. Jo wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Ja… nie było mnie na rozprawie, a zeznania złożył pan Potter. To jest… - ale Jesse nie dowiedział się co to jest. Jo wstała i zgarniając szybkim ruchem list ze stołu, prawie wybiegła z Wielkiej Sali.
Nawet nie wiedziała o co jej chodzi i czemu gotuje się w niej i pali ją od wewnątrz. Ale, gdy przebiegła cały zamek, wpadła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru i zapukała do właściwych drzwi, wszystko ułożyło się w jej głowie.
- Carter?
James z włosami zwichrowanymi bardziej, niż gdy zsiadał z miotły i w samych spodniach od dresu wpatrywał się w nią rozszerzonymi oczami. Jo bezceremonialnie minęła go w drzwiach, a on zamknął je, nie spuszczając z niej wzroku.
- Obiecaj mi coś – poprosiła, zatrzymując się krok od niego. Uniósł brwi.
- Greyson Hunt dostał pięć lat w Azkabanie. Ale kiedyś wyjdzie, pewnie nawet wcześniej… Chcę się z nim spotkać. Chcę stanąć przed nim jak równy z równym.
James zamarł. Na samą myśl o tym dostawał białej gorączki.
- Mogę przyprowadzić go i rzucić do twoich butów – powiedział biorąc ją za rękę. Jo pokręciła szybko głową.
- Nie, nie rozumiesz! – zawołała z pasją, jakiej dawno nie słyszał w jej głosie – Ja nie chcę zemsty! To ja byłam na kolanach przez wiele tygodni i wcale nie chcę odwrotnej sytuacji!
- A czego? – zapytał cierpliwie James.
- Chcę stanąć przed nim jak równy z równym – powtórzyła ze szklanym wzrokiem. Ale James wiedział, że się nie rozpłacze – Chcę mieć swoją różdżkę i chcę spojrzeć mu w twarz.
James długo na nią patrzył, nie puszczając jej ręki. W końcu kiwnął głową.
- Niech będzie i tak. Jeśli tego ci potrzeba…
Znowu kiwnęła głową. James uśmiechnął się lekko.
- Ale teraz… - zaczął z figlarnym błyskiem w oku – Musisz mnie znowu ukołysać!
Jo wytrzeszczyła oczy.
- Obudziłaś mnie! – dodał z wyrzutem.
- Masz trening za pół godziny – przypomniała mu, ale była pewna, że to do niego nie dociera, bo odwrócił się i pociągnął ją za sobą w stronę swojego łóżka. W międzyczasie wyjęła swoją dłoń z jego, a James odgarnął kołdrę i uśmiechnął się błogo.
- Teraz sobie trochę poleżymy i porozmawiamy o czymś przyjemniejszym…! Carter? – westchnął ciężko – Wyszłaś, nie?
Odgłos zamykanych drzwi odpowiedział mu na pytanie.
*
- Cześć Al!!!
- Albus!
- Hej!
Spłonił się po same uszy i pędem dopadł najbardziej odsuniętego od reszty fotela, a potem obrócił się nim tyłem do całego Pokoju Wspólnego. Przeklinając się za wyjście z dormitorium starał się udawać, że go nie ma, ale jakoś mu nie wychodziło. Czarnowłosa i zdecydowanie nazbyt śmiała piątoklasistka ruszyła w jego stronę i Albus jęknął przeciągle. Na szczęście w tym momencie zobaczył kogoś, kto jak zwykle ratował mu życie.
- Al, chciałam cię o coś… Gdzie idziesz?!
- Sorry, Penny! – krzyknął przez ramię – Muszę pogadać z przyjaciółką!
I nie przejmując się tym, że Scarlett przyspieszyła, gdy tylko go usłyszała, puścił się za nią biegiem. Dopadł ją prawie przy drzwiach do jej sypialni.
- Czemu uciekasz?! – prawie krzyknął, zupełnie rozzłoszczony jej zachowaniem. Odwróciła się do niego powoli i skrzywiła, jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Nie uciekam – powiedziała nerwowo, strzelając oczami w każdy kąt salonu, byle na niego nie patrzeć. Albus czuł, że zaraz puszczą mu nerwy.
- Idziemy – nakazał ostro i chwycił ją pod ramię. Scarlett uniosła brwi najwyżej jak się dało.
- Dokąd?
- Bo ja wiem! – burknął i pociągnął ją za sobą – Gdzieś gdzie mi opowiesz co odwalasz!
Scarlett oburzyła się na te słowa, ale nie zdążyła zareagować i po chwili Albus ciągnął ją przez cały Pokój Wspólny Krukonów, a kilka dziewczyn wpatrywało się w nią z rządzą mordu w oczach.
- Oszalałeś, Potter! – warknęła, gdy wyciągnął ją na korytarz. Odwrócił się do niej błyskawicznie.
- Aha. Więc teraz ze mną nie gadasz i mówisz mi po nazwisku! Co jeszcze?
Scarlett spojrzała na niego ze złością.
- Czepiasz się!
- Oczywiście, że się czepiam! – ryknął, zupełnie wyprowadzony z równowagi, a potem znowu złapał ją za rękę i wciągnął do najbliższej klasy. Nie protestowała, zbyt oszołomiona jego złością. Do tej pory myślała, że go nie interesuje czy się do niego odzywa czy milczy miesiącami.
- Mów! – zawołał znowu, zamykając drzwi z trzaskiem. Scarlett łypnęła na niego spode łba.
- W porządku! – krzyknęła, poddając się – Co chcesz wiedzieć?! Czemu z tobą nie gadam?! Bo mi głupio i się wstydzę!
Albusa zamurowało. Był pewien, że to on jej coś zrobił i teraz się gniewa.
- Scar, o czym ty…?
- Jakbyś nie wiedział! – prychnęła wściekle, a potem zaczęła maszerować po klasie, tam i z powrotem – Powiedziałam ci… Powiedziałam ci coś, czego nie powinnam! A ty byłeś wtedy taki zakochany w Carter! Zresztą – dodała gorzko – Nadal jesteś.
Albus wciągnął głośno powietrze. A więc Rose miała rację.
- Scar… - ruszył w jej stronę, na co ona zaczęła się cofać, więc przystanął – Ja… Cholera, bardzo się cieszę, że mi to wtedy powiedziałaś! Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Yhy – burknęła – To tak jak powiedzieć komuś: lubię cię i usłyszeć: dzięki!
Al pokręcił szybko głową.
- Ale ja też cię lubię! Ba! Ja cię uwielbiam!
- Jak koleżankę – wtrąciła bardzo cicho, a jej oczy zrobiły się nagle strasznie smutne. Albus poczuł do siebie takie obrzydzenie, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie zważając na jej protesty podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
- Masz rację, byłem zakochany w Jo. Teraz… nie wiem co czuję. Wiem tyle, że ja i ona to przeszłość. Ale za nic w świecie nie pozwolę, żebyś przestała się do mnie odzywać. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i bardzo celowo używam tu rodzaju męskiego!
- Al… - przerwała mu cicho – Nie rozumiesz. Ja… czuję się głupio – wyznała spuszczając wzrok. Albus pokręcił szybko głową.
- I niepotrzebnie! – stwierdził w gniewie – Zapomnijmy o tym i żyjmy dalej!
Scarlett zagryzła wargi, jakby zbierało jej się na płacz. Ale pokiwała tylko głową i znowu odważyła się na niego spojrzeć.
- Masz rację – powiedziała twardo – Trzeba zapomnieć.
Niespodziewanie stanęła na palcach i szybko cmoknęła go w policzek, a potem ruszyła do drzwi i zniknęła za nimi. Albus dotknął policzka i wpatrzył tępo w ścianę. Co się właściwie przed chwilą stało? Co miała na myśli?
- Baby! – burknął, ruszając z miejsca – Te, których chcesz, wolą twojego brata, te których NIE chcesz łażą za tobą jak pies, a te, z którymi przyjaźnisz się od dziecka nagle się w tobie zakochują, a potem przestają z tobą gadać! PARANOJA!
I trzasnął głośno drzwiami.
*
Jesse całkiem serio rozważał niepojawienie się na szlabanie u Dakoty. Może zezłości się jeszcze bardziej? Lubił jak jest taka wściekła i cała czerwona ze złości. Z drugiej jednak strony miał już poważne problemy w szkole i kolejny zatarg z prawem, na pewno mu nie pomoże. McGonagall od kilku lat groziła mu wywaleniem i wiedział, że w końcu może to zrobić. Więc rad nie rad, odwołał swoją randkę (to znaczy nie poszedł na nią), i powlókł się do biblioteki. O zgrozo! Scott wiedziała w co uderzyć. Nienawidził tego miejsca! Kojarzyło mu się ze smutkiem i nudą.
Pogwizdując dla dodania sobie otuchy, wszedł do środka i zamknął drzwi. Zapomniał, że zwykle jest tu cicho jak w grobowcu i ich trzask zabrzmiał jak odpalenie granatu. Natychmiast wszystkie oczy w bibliotece (czemu w niedzielę siedzi tu tyle osób?!), zgodnie wlepiły się w niego z oburzeniem.
- Siema! – pomachał do kilku dziewczyn, które kręciły głową nad jego zachowaniem. W tym momencie zza regału wyskoczyła pani Pince i zwęziła wargi tak mocno, że zupełnie zniknęły.
- Atwood! – syknęła, podchodząc do niego szybko i łapiąc za kołnierz koszuli – Co ty tu robisz?! I czemu tak hałasujesz, bandyto?!
Jesse posłał jej obrażone spojrzenie i już miał odpowiedzieć, ale hałas jaki robili zwabił kilkoro innych uczniów, w tym Dakotę Scott. Szła w jego stronę z miną zapowiadającą bolesne cierpienia i na ten widok przełknął głośno ślinę.
- Ja się nim zajmę – rzuciła do bibliotekarki, która nawet nie próbowała negować kompetencji panny prefekt w tym względzie. Zamiast tego uśmiechnęła się złowieszczo do Jessiego i puściła go, a ten utkwił wzrok w plecach Dakoty i powlókł się za nią.
Zatrzymała się w najdalszym kącie, w dziale najnudniejszych książek. Tak stwierdził Jesse, przejeżdżając je wzrokiem – wszystkie były zakurzone, jakby nikt ich nie czytał od stuleci.
- Scott, jest niedzielny wieczór – powiedział, nie mogąc się powstrzymać – Rozumiem, że chcesz ukarać mnie, ale czemu robisz to też sobie?
Dakota nie zwracała na niego uwagi, tylko podeszła do regału z zakurzonymi tomami i stanęła na palcach, żeby zdjąć jeden z nich. Był ciężki, wielki i miał szarą, schludną oprawę. Jesse siłą woli powstrzymał się, by nie jęknąć.
- Siadaj – poleciła mu Dakota, wskazując na najbliższe biurko – To twoje zadanie.
Jesse uniósł wysoko brwi, nie ruszając się z miejsca.
- Regulamin szkoły! – zaśpiewała Dakota, a w jej oczach pojawił się błysk, który Jessiemu wydał się teraz szalony – Napiszesz wypracowanie o… piętnastu wybranych punktach. Z uwzględnieniem tego po co zostały wymyślone i przed czym chronią. Dwie stopy!
I z dziarskim zapałem podała mu książkę. Jesse wpatrywał się oszołomiony to w nią, to regulamin.
- Zwariowałaś – stwierdził pewnie – To mnie zabije!
Dakota zmrużyła oczy.
- Bredzisz. Lepiej się pośpiesz, za trzy godziny zamykają bibliotekę!
I uśmiechając się, jakby chciała mu życzyć powodzenia, obróciła się na pięcie i odmaszerowała w stronę chichoczących pierwszoroczniaków. Jesse wciąż stał w tym samym miejscu, wpatrując się w książkę.
Dakota wróciła dwie godziny później. W bibliotece nie było już nikogo poza nimi i przysypiającą przy swoim biurku panią Pince.
- Jak ci idzie? – zapytała tym samym dziarskim tonem. Jesse podniósł głowę znad pergaminu i uśmiechnął się szeroko.
- Skończyłem.
Dakota uniosła brwi.
- I masz wszystko? Piętnaście punktów i swoje przemyślenia?
Jesse udał, że się zastanawia, przyglądając się swojej kartce.
- Tak, myślę, że mam wszystko – powiedział poważnie – I moje przemyślenia też tu są…
Dakota przyglądała mu się podejrzliwie, a potem zrobiła kilka kroków i stanęła nad nim, żeby sięgnąć po pergamin. Jesse podał go jej z wyrazem uprzejmego oczekiwania. Gdy tylko spojrzała na kartkę, krzyknęła i zrobiła krok w tył. Na jej policzkach zakwitły purpurowe rumieńce, a ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć. Gdy spojrzała znowu na Jessiego, wyglądała jakby trawiła ją furia.
- Ty…
- Tak? – zapytał tylko i uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów. Kartka z jej nagą podobizną wypadła jej z rąk, gdy uderzyła rękoma w blat jego biurka. Ale choć kilkukrotnie otwierała i zamykała usta, nie zdołała nic wydusić. Była tak wściekła, że miała wrażenie, że zaraz zacznie parować. Jesse tymczasem zaczął huśtać się na krześle, splótłszy ręce w beznamiętnym oczekiwaniu.
- UGH! – ryknęła tylko Dakota, po czym odwróciła się i wybiegła z biblioteki. Jesse wstał i rechocząc jak wariat zabrał swoje dzieło, po czym poszedł w jej ślady, budząc przy okazji panią Pince.
- Atwood, ty bandyto! – zawołała za nim jeszcze, wywołując głośniejszy napad śmiechu.
Na korytarzu spojrzał jeszcze raz na swój obraz, który uważał za całkiem dobry, choć całkowicie zmyślony, schował go skrzętnie do kieszeni koszuli i znowu zaczynając gwizdać, skierował się w stronę swojej wieży.
*
Rose od kilku dni wolała nie patrzeć zbyt często w stronę stołu Slytherinu, podczas posiłków. Jej chłopak spędzał coraz więcej czasu z Elizbateh Cambell, której szczerze nie znosiła i wolała w to nie wnikać. Nie była zazdrosna, a wiedziała, że jeśli zacznie się go czepiać, Scorpius weźmie to za objaw chorobliwej miłości. Do tego nie mogła dopuścić.
Nowy tydzień przyniósł coraz gorsze wieści ze świata. Nikt nie wiedział co dzieje się w Niemczech, bo ten kraj zamknął się, albo został zamknięty na cztery spusty. Szeptano też coraz częściej, że wojska Skandynawii nie ponawiają ataku na Wielką Brytanię, bo tu i tak jest już więcej popleczników Ankdala niż jego przeciwników. Prorok milczał, ale ciągle słyszało się też, że wielu mugoli ucierpiało na nowych porządkach. Rose wzdychała po każdym artykule, który czytała i tak było i tego dnia przy kolacji. Gdy skończyła, złożyła gazetę i odwróciła się do Albusa, by z nim pogadać, gdy jej wzrok padł na stół nauczycielski.
Hermiona, która zwykle rozmawiała podczas posiłków z Norah, albo Nevillem siedziała w milczeniu, wpatrując się w pusty talerz. Nawet Rose, która zwykle lubiła, jak coś wkurzało jej matkę, nie mogła się nie zdołować tym widokiem.
- Hej! – pacnęła Ala w ramię – Patrz na moją matkę!
Albus poszedł za jej wzrokiem i też się zasępił.
- Myślisz, że coś się stało? – zapytała Rose. Albus zmarszczył czoło.
- Nie wygląda na smutną – stwierdził – Bardziej na zamyśloną.
- Cholera – mruknęła Red – Coraz gorzej mi idzie z rozpoznawaniem ludzkich emocji…
Albus spojrzał na nią krytycznie.
- Coraz gorzej? – powtórzył zdumiony – Dobrze, że w końcu je w ogóle zauwa… Nie bij mnie, Rose!
Red zabrała łokieć z jego twarzy i znowu skupiła się na matce.
- Może o czymś się dowiedziała? O twoim ojcu, albo – tu ściszyła głos – o misji Camerona Cartera.
Al też się zamyślił.
- Można by to wybadać – powiedział ostrożnie, a Rose natychmiast kiwnęła głową.
- Powiem Carter! – i już wstawała od stołu, ale Al zdążył złapać ją za tył szaty i posadzić z powrotem.
- Zgłupiałaś? – zapytał ostro – Jo nie w głowie takie rzeczy!
- A co ma ją doprowadzić do porządku jeśli nie zagadki i tajemnice?! – obruszyła się Rose – To był jej chleb powszedni i sądzę, że właśnie…!
- W porządku! – przerwał jej Al, wiedząc, że zaraz się zapowietrzy, krzycząc na niego – Ale to może być nic wielkiego – dodał wskazując na ciotkę, która wciąż z uporem wpatrywała się pusty talerz – Może Hugo dostał znowu szlaban, albo twój tata wyprodukował jeszcze bardziej złośliwe jo-jo!
Rose cała się skrzywiła.
- To możliwe.
Albus pokiwał głową.
- Dowiemy się o co chodzi i wtedy powiemy Jo.
Rose skinęła głową.
- I znowu będzie afera – stwierdziła pewnie.
*
- Masz wszystko?
- Wszystko co? Jakiś zestaw małego szpiega?
Rose kopnęła Scorpiusa w piszczel tak, że zawył z bólu, a potem zgromił ją wzrokiem. Ona w tym czasie wyjmowała Uszy Dalekiego Zasięgu z jego plecaka, więc nie zwracała na niego uwagi.
Rose kopnęła Scorpiusa w piszczel tak, że zawył z bólu, a potem zgromił ją wzrokiem. Ona w tym czasie wyjmowała Uszy Dalekiego Zasięgu z jego plecaka, więc nie zwracała na niego uwagi.
- Kiedy ona w końcu rzuci na te drzwi Zaklęcie Nieprzenikalności? – westchnęła teatralnie Red, gdy cieliste sznurki pomknęły w kierunku drzwi gabinetu dyrektorki, wpełzły pod nie i usłyszeli dwa głosy.
Hermiona weszła tam zaledwie piętnaście minut wcześniej, ale były już wyraźnie przynajmniej w połowie rozmowy.
- …to niemożliwe. Zupełnie to odrzucam! – mówiła matka Rose – W zamku są tylko osoby, którym groziło realne niebezpieczeństwo! Żadna z nich nie przeszłaby na stronę Hurrlingtona!
- Hermiono, spójrz na to inaczej – odpowiedziała jej Minerva – Uczniowie nie wiedzą kto jest w zamku, wszyscy których tu ukrywamy piją Eliksir Wielosokowy, używają fałszywych imion… Jeśli oni sami nie skontaktowali się z Hurrlingtonem to nie wiem kto to zrobił!
Zapadła chwila ciszy, po której znowu odezwała się Hermiona, a jej głos był coraz bardziej napięty.
- I mamy pewność, że on wie kto tu jest, tak?
- Wie, że są tu Hervellowie. To na nich najbardziej mu zależało, a teraz już wie, gdzie się ukrywają. Czytałaś jego list do mnie. Żąda ich wydania, albo powtórzy się to co miało miejsce w czerwcu.
Hermiona prychnęła.
- Czyli wylecą stąd z hukiem!
McGonagall westchnęła.
- Hurrlington przegrał dwukrotnie i obecnie nie martwię się o to, że wtargnie do szkoły. Jesteśmy dobrze chronieni, Harry o to zadbał. Ale wygląda na to, że w Hogwarcie znowu jest ktoś bardzo niepowołany i musimy zrobić wszystko, żeby nie skończyło się to tak jak ostatnim razem.
Hermiona znowu milczała przez chwilę.
- Znajdziemy go. Znajdziemy szpiega.
Rose i Scorpius w tym samym momencie wyjęli z uszu cieliste przyrządy do podsłuchu.
- Napisałam do nich dziesięć minut temu! Powinni dawno tu być! – wołała Red, drepcząc w kółko po klasie na czwartym piętrze. Scorpius przyglądał jej się z napięciem. W końcu drzwi drgnęły i otworzyły się, a potem wszedł Albus.
- O co chodzi? – zapytał w progu, przyglądając im się podejrzliwie. Rose już otwierała usta, ale klamka w drzwiach znowu podskoczyła i pojawiła się Jo z niezbyt zadowoloną miną.
- Carter! – ucieszył się Scorpius i uśmiechnął szeroko na jej widok – A więc żyjesz!
Posłała mu lodowate spojrzenie i chyba zamierzała coś odpowiedzieć, ale wtedy drzwi otworzyły się po raz trzeci a do środka wszedł James. Rzucił okiem na wszystkich i uśmiechnął się kątem ust.
- Spotkanie po latach, czy co?
Nikt nie zwracał na niego uwagi.
- Mamy nowiny – oznajmił Scorpius. Albus i James wlepili w niego zaciekawione spojrzenia, a oczy Jo na moment rozbłysły, ale szybko zgasły. Pozwoliła mu jednak mówić.
Scor i Rose powtórzyli im wszystko co usłyszeli przed chwilą. Albus z wrażenia usiadł.
- Czyli ci wszyscy, którzy ukrywają się w odgrodzonej części zamku to jacyś ważni ludzie? Myślałem, że to po prostu rodziny, które boją się walk, czy coś…
Rose pokręciła głową.
- Wygląda na to, że nie.
- I ktoś ich wsypał? – zapytał James – Hurrlington dowiedział się, że tu są i grozi McGonagall?
Scorpius i Rose kiwnęli głowami w tym samym momencie.
- Moja mama twierdzi, że to nie mógł być żaden uczeń. Nikt nie wie kim naprawdę są ci ludzie.
- Uczeń! – prychnął James – Oczywiście, że nie uczeń! To pewnie znowu jakiś wariat pokroju Crosby’ego… Hej, kto jest nowym woźnym?
- Jakiś facet – Rose wzruszyła ramionami – Słyszałam na wakacjach, że McGonagall kazała go sprawdzić w każdym możliwym rejestrze…
- Mamy nowego nauczyciela – odezwał się nagle Albus – Ten Warren nie wydaje się zbyt porządny.
James spojrzał na niego jak na wariata.
- Jest spoko!
Al wzruszył ramionami, a James powiedział:
- Prędzej obstawiałbym kogoś z tych dziwacznych policjantów! Kto wie, może któryś jest podwójnym agentem?
- Carter, co ty o tym sądzisz?
Po tych słowach Rose, zapadła cisza. Jo, która do tej pory stała przy oknie, otworzyła szerzej oczy. Gdy reszta na nią spojrzała, nie byli nawet pewni, czy ich słuchała.
- Nie wiem – powiedziała Jo – Nie mam pojęcia.
Wyglądała okropnie. Ręce jej drżały a wzrok płonął, a jednocześnie była tak osowiała, jakby nic jej nie interesowało. James zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Wracajmy do wieży – zaproponował cicho. Jo spojrzała znowu na Rose, Scorpiusa i Ala, pogrążonych w myślach o szpiegu. W końcu odwróciła się znowu do Jamesa i skinęła głową.
- Nie wierzę, że wyszła! – zawołała ze złością Rose – Minęło tyle czasu! Kiedy zacznie się zachowywać jak stara Jo?!
- Może jak dasz jej spokój? – prychnął Scor – Mówiłem ci, że jest za wcześnie, żeby ją w to wciągać!
Albus pokiwał głową.
- Widocznie nie jest gotowa.
Rose wyglądała jakby zapaliła jej się głowa.
- A kiedy będzie?! Wróciła cztery miesiące temu! Nie pomogło głaskanie jej po główce, ani dawanie świętego spokoju! Jeśli teraz też nic się nie zmieniło to pozostaje jedno!
I spojrzała wyzywająco na każdego z nich, w oczekiwaniu aż zapytają co zamierza zrobić. Żaden nie był na tyle głupi.
- Nie wolno ci wydzierać się na Carter – ostrzegł ją Scor – Możesz ją tylko jeszcze bardziej…
- Jeszcze bardziej co?! – zawołała z ironią – Zdemotywować? Zasmucić? Och, bo teraz jest w świetnym nastroju!
- Wiesz co, Rose? – zapytał bezsilnie Scorpius – Rób co chcesz, i tak nikt nie ma nad tobą kontroli, nawet ty sama!
- Och, bo twoim zdaniem ludzie powinni mieć na siebie wpływ, co?! – zawołała, mrużąc groźnie oczy – Taki jak ma na ciebie ta cała Elizabeth!
Scorpius parsknął śmiechem.
- O czym ty mówisz?!
- Ciągle za tobą łazi! – darła się Rose, nie panując już nad sobą – Bardziej podobają ci się jej nogi, czy to, że uważa mugoli za robactwo?!
Scorpius otworzył szeroko oczy, nie wierząc w to co słyszy. Powoli odwrócił się w kierunku Albusa, mając nadzieję, że chociaż on zapanuje nad kuzynką.
- Świetnie! – burknął i Rose też spojrzała w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Al, który musiał zwiać w trakcie ich awantury. Scorpius powoli odwrócił się w kierunku Red.
- Mam prośbę. Choć raz zastanów się nad tym co wygadujesz.
I nie czekając na jej reakcję, odwrócił się i też wyszedł z klasy na czwartym piętrze.
*
Louis łapał się na tym, że ostatnimi dniami w każdej wolnej chwili wymykał się Grace i kumplom, żeby włóczyć się po błoniach. Nie przyznał się nawet samemu sobie, ale miał cichą nadzieję, że spotka znowu Leah. Na lekcjach, udawała, że go nie widzi, a po nich znikała jak kamfora. Poza tym, Grace bacznie mu się przyglądała i wolał nie ryzykować, że odkryje jego nagłe zainteresowanie Gryfonką.
Dlatego codziennie wieczorem wychodził, żeby samotnie pospacerować. Ale Leah przestała przychodzić nad jezioro. Może zauważyła, że kręci się koło niego Louis? Zaczynał już tracić nadzieję, aż do pewnego wieczoru, jednego z pierwszych zimnych tego roku, zapuścił się w okolice chatki Hagrida, pozbawiony złudzeń, że może dziś ją spotka.
Był już prawie przy polanie, za którą wyrastały smukłe drzewa Zakazanego Lasu, gdy coś usłyszał. Ktoś przedzierał się przez gęstwiny i klął głośno. W pierwszym odruchu Louis cofnął się szybko i schował za wielkimi dyniami Hagrida, myśląc, że to może auror albo jakiś profesor, a w następnej chwili zamarł i otworzył szeroko usta. To była Leah.
Szła raźno przed siebie, w kapturze naciągniętym na głowę tak, że zasłaniał jej pół twarzy i z wysoko uniesioną różdżką. Nawet Louis, który przecież wyszedł na błonia w nadziei, że ją spotka, nie mógł wyjść z szoku na ten widok. Szybko jednak obudził się i ruszył w jej kierunku, przecinając jej drogę.
- Weasley! – wrzasnęła na jego widok, choć nie wyglądała na przestraszoną, a bardziej na zdumioną.
- Wilczek! – odparł Louis, badając ją wzrokiem – Znudziło ci się łażenie nocą po błoniach i szukasz przygód w Zakazanym Lesie?
Leah uniosła wysoko brwi.
- Śledzisz mnie? Nie masz co robić?
Louis puścił to mimo uszu.
- Nie sądzisz, że mamy trochę zbyt niebezpieczne czasy, żeby wałęsać się samemu po lesie? NOCĄ?
Leah patrzyła na niego spode łba, wciąż nie opuszczając różdżki, tak, że wyglądała jakby celowała do niego.
- Weasley, wierz mi, to twój tyłek potrzebuje większej ochrony.
- Taka jesteś dobra w walce? – zakpił, mierząc ją wzrokiem. Spojrzała w niebo.
- A kto tu mówi o walce?
I niespodziewanie ruszyła z miejsca, w kierunku zamku, jakby zakończyli rozmowę. Louis z niedowierzaniem pobiegł za nią.
- Czemu łazisz po lesie?! – zawołał do jej pleców.
- Czemu łazisz za mną?! – odparła, nie zwalniając. Zrobił to za to Louis.
- Bo nie mogę przestać.
Nie był pewien, czy zadziała, ale się udało. Zatrzymała się, choć przez chwilę stała odwrócona do niego tyłem. Dopiero po chwili obróciła się powoli w jego stronę.
- Co? – zapytała, wyraźnie poruszona.
- Słyszałaś – powiedział pewnie i zrobił parę kroków, tak, że znalazł się bliżej niej. Z tej odległości mógł stwierdzić, że jest niewiele niższa od niego, bardzo szczupła i ma wielkie, niebieskie oczy. Ale to zauważył już wcześniej – Nie mogę przestać za tobą łazić.
- Dlaczego? – wyjąkała zdumiona i dopiero teraz opuściła różdżkę na kilka cali. Louis wpatrywał się w nią jak urzeczony.
- Bo mi siedzisz w głowie.
Nie miała bladego pojęcia co powiedzieć. Nigdy czegoś takiego nie słyszała. Co on właściwie miał na myśli? Przez chwilę oboje milczeli, a potem Leah odwróciła wzrok i spojrzała znowu w stronę Zakazanego Lasu.
- Ja… Daj mi spokój, Weasley! Odczep się ode mnie i przestań za mną łazić!
Louis otworzył szerzej oczy, nie wierząc w to co słyszy. Leah wykorzystała ten moment, obróciła się szybko i puściła biegiem w stronę szkoły. Nie miał zamiaru jej gonić. Wiedział doskonale, że i tak będzie myśleć o tym co jej powiedział, może nawet o nim samym. Przynajmniej taką miał nadzieję.