Ginger Golden Girls

14 października 2014

Rozdział XXXI

Jesteś wszędzie.  



                Sierpień zakwitł w pełni, wysuszając większość trawników w Wielkiej Brytanii. W upale wszystko toczyło się wolniej i leniwiej. Tylko Jo dni mijały pracowicie. Uzdrowiciele ze Świętego Munga poradzili jej, by gdy odzyska siły, znalazła sobie zajęcie, które pomoże jej wrócić do codzienności. Tak więc postanowiła pomóc rodzicom w prowadzeniu ich sklepu, który bardzo podupadł, stojąc zamknięty podczas jej porwania.
                Państwo Carterowie ucieszyli się z tego, że Jo będzie pracować z nimi, zwłaszcza, że nie musieli opuszczać pracy i mogli mieć ją na oku przez całą dobę. Nie sądzili jednak, że tego lata zyskają nie jednego, a dwóch pracowników.
- James, mógłbyś zanieść to na zaplecze? – zapytał Robert, wskazując na pudło samotulących misiów.
- Już się robi!
James podniósł pudło i ruszył na zaplecze. Otworzył drzwi i…
- Cholera! – zaklęła Jo. Zderzyli się ze sobą, bo Jo próbowała wyjść właśnie w tej chwili.
- Carter, patrz jak chodzisz! – zawołał James, choć oczy mu się śmiały. Jo wzruszyła ramionami.
- Ciężko mi uważać, skoro jesteś wszędzie – burknęła. James odstawił pudła.
- I tak ma być – oznajmił odwracając się znowu do niej – Nie zamierzam cię znowu zgubić.
Jo zrobiła tylko markotną minę, znowu wzruszyła ramionami i wyszła. James westchnął, szukając cierpliwości. Obiecał nie zadawać sobie irytującego pytania: jak długo jeszcze. Ale każdego dnia samo cisnęło mu się na usta, gdy Jo zamykała się w sobie na cztery spusty, patrzyła niewidzącym wzrokiem i nie odzywała całymi godzinami. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział jak się uśmiecha.
                Rozumiał to. Nie miał do niej najmniejszych pretensji. Wiedział, że jest odpowiedzialny za wszystko co przeżyła, bo ten pieprzony stary wieprz chciał czegoś od niego. Ale James nigdy nie należał do cierpliwych osób i miał coraz większą ochotę potrząsnąć nową, obojętną Jo. Tak bardzo brakowało mu diabelskiego błysku w jej oku, że byłby gotów za niego skoczyć w przepaść.
                Ale obiecał sobie, że da jej czas i pomoże jej wrócić do siebie. Wziął głęboki oddech, zabrał z magazynu dwa pudła rozrastających się klocków i powlókł się z powrotem do sklepu, gdzie przynajmniej mógł mieć ją na oku.
               
                                                                       *         

                Albus korzystał z ostatnich dni lata, poza domem. Ginny wciąż była obrażona na wszystkich za to, że on i James bez jej zgody wyruszyli na poszukiwania Jo, i przebywanie z nią było jak drażnienie węgierskiego rogogona. Większość czasu spędzał latając z Lily na miotłach, albo szlajając się po Dolinie Godryka. Kilka razy odwiedził Jo, ale miał wrażenie, że jego była dziewczyna wcale sobie żadnych odwiedzin nie życzyła, bo wolała teraz ciszę i samotność. Oczywiście James nie odstępował jej na krok, ale tego akurat Albus nie chciał już analizować. Wystarczył mu piekący ścisk w gardle, że to jego brat jest z nią w najtrudniejszych chwilach.
                W ostatnim tygodniu sierpnia Ginny oznajmiła, że muszą wybrać się na Pokątną, żeby kupić książki i inne rzeczy do Hogwartu. James zostawił tylko listę życzeń i teleportował się do sklepu Carterów, więc Al, Lily i Ginny mieli pojechać sami.
- Ja i Lily pójdziemy do Madame Malkin – oznajmiła Ginny, gdy znaleźli się na ulicy Pokątnej, pełnej aurorów i magicznej policji, pilnujących bezpieczeństwa – Mógłbyś w tym czasie odwiedzić Esy i Floresy?
- Jasne – odparł zadowolony, że nie musi iść do sklepu z szatami.
                Ruszył do księgarni, rozglądając się ciekawie po ulicy. Tu życie toczyło się dalej, jakby wojna nie dotyczyła sprzedawców i kupców. Tylko ubrani na ciemno aurorzy i ludzie przystający, by wymienić się najnowszymi pogłoskami, zdradzali, że to nie jest kolejne ciepłe i beztroskie lato. Jeszcze się nie zaczęło – myślał Albus, zmierzając do księgarni. Oni nie walczyli z czarnoksięskimi bestiami, ani nie szukali bliskich po całym kraju. I, choć miał nadzieję, że nikomu się to już nie przydarzy, czuł, że ta wojna dopiero zaczęła zbierać żniwo.
                Pogrążony we własnych myślach, nie zauważył, że wiele głów odwracało się za nim, gdy przechodził. Dopiero, gdy dziewczyna z długim warkoczem, prawie podskoczyła na jego widok i zaczęła pokazywać go swojej siostrze, zwolnił i zrobił zdumioną minę. Znał tę dziewczynę z Hogwartu, choć nie miał pojęcia w którym jest domu. Nie uszedł paru kroków, gdy sytuacja się powtórzyła, tyle, że tym razem jakiś chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat pokazał Albusa palcem, swoim rodzicom i zaczął entuzjastycznie podskakiwać. Zdumiony Al przyspieszył. Może jest czymś ubrudzony? Albo ktoś rozpuścił ośmieszającą plotkę na jego temat? Jeśli to była znowu Red, tym razem ją zamorduje.  
                Pospiesznie wszedł do Esów i Floresów. Minął się z jakimś starszym mężczyzną i odetchnął. Nie zaśmiał się na jego widok, więc z pewnością nie ma niczego na nosie. Podszedł do regału z podręcznikami i usłyszał zbiorowy pisk. Cztery dziewczyny, które również kojarzył z Hogwartu, zgodnie wpatrywały się w niego z uwielbieniem. Teraz poczuł już prawdziwą panikę. Próbował nie zwracać na nie uwagi, ale stały na tyle blisko, by słyszał jak gorączkową szepczą. Gdy znowu na nie spojrzał, przeraziły się i gwałtownie poczerwieniały.
                Zachodząc w głowę co się właściwie dzieje, Al sięgnął po losowe podręczniki do Zaklęć i kilka innych książek z listy, a potem odwrócił się szybko, żeby za nie zapłacić. Najwyżej James albo Lily nie będą mieli się z czego uczyć, ale na pewno nie będą mieć o to do niego pretensji… Chciał tylko jak najszybciej wyjść, żeby napisać do Rose, czy nie rozpowiedziała o nim czegoś kompromitującego. Był już przy kasie, gdy ktoś w niego wszedł. Dosłownie. Odwrócił się zdumiony, do jednej z dziewczyn, które jeszcze przed chwilą go obgadywały. Jedna z nich – niska, z lśniącymi czarnymi włosami i takimi samymi oczami, patrzyła na niego zalotnie.
- Och, przepraszam! – zawołała bez cienia skrępowania – Jestem trochę gapowata!
Albus uśmiechnąłby się do niej, gdyby nie fakt, że tak bardzo nie rozumiał tej sytuacji, że miał ochotę pobiec do mamy.
- Nie szkodzi – powiedział wciąż zdziwiony i odwrócił się znowu, by zapłacić za książki, ale dziewczyna zrównała się z nim, najwyraźniej domagając się uwagi.
- Jestem Suzanne – oświadczyła odważnie i wyciągnęła rękę – rok niżej od ciebie w Gryfindorze.
- Aha – wyjąkał Al – Albus Potter.
- No przecież wiem! – zawołała ze śmiechem, energicznie potrząsając jego ręką.
Al tylko zmarszczył brwi.
- Ja… wiesz, muszę zapłacić i lecieć! – wydukał spanikowany.
- Och, szkoda – powiedziała ze szczerym żalem Suzanne – W takim razie zobaczymy się w Hogwarcie!
Pomachała mu jeszcze, uśmiechając się szeroko, a potem odwróciła się i odeszła do koleżanek, które prawie podskakiwały w oczekiwaniu na nią.
                Albus z wyrazem najgłębszego szoku podał rozchichotanemu sprzedawcy podręczniki, a potem czym prędzej opuścił księgarnię.
- Królestwo za objaśnienie psychiki dziewczyn – mruknął sam do siebie, idąc zalaną słońcem ulicą Pokątną. Ale, gdy zaczął o tym myśleć, gdzieś z tyłu głowy znowu zamajaczyła mu Jo i teraz poza zdumieniem zalała go znowu fala smutku.

                                                                   *

- AAAAaaa…!!!
Scorpius pociągnął szybko Rose do wnęki w ścianie, a potem stanął tak blisko, że nie mogła oddychać i pocałował ją szybko i namiętnie. Długo trwało nim się od niej oderwał, a potem niespodziewanie puścił ją zupełnie i zaczął pospiesznie rozglądać po korytarzu.
- CO to było? – zapytała Rose, trochę rozkojarzonym tonem. Scor najpierw upewnił się, że nikogo nie ma na korytarzu a potem złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Mój ojciec tędy przechodził – wytłumaczył spokojnie. Red warknęła głucho i wyrwała swoją dłoń z uścisku.
- I w ten żałosny sposób chciałeś się ukryć?!
Scor zerknął na nią z ukosa.
- Nie wiedziałem, że całujemy się żałośnie.
Red nie traciła buty.                                                           
- Żałosne jest to, że boisz się powiedzieć ojcu!
Scorpius zatrzymał się nagle i chwycił ją w pasie, tak, że też musiała się zatrzymać.
- Słucham?! Ja się boję?! A kto mi truje od miesięcy, że nikt nas nie może zobaczyć, bo będzie koniec świata???!!!
Rose odrzuciła z godnością swoje czerwone włosy do tyłu.
- Miałam na myśli swoją rodzinę.
- Och, bo moja cię uwielbia! – prychnął Scor – Mój ojciec mało nie dostał zawało przez lekcje z tobą, a o twoim ojcu mówi wyłącznie jak się upije, bo na trzeźwo wypiera z pamięci jego istnienie!
Rose spojrzała na niego z takim mordem w oczach, że prawie się cofnął.
- A może ty też podzielasz poglądy tatusia? – zapytała słodko. Ten ton zawsze sprawiał, że włosy stawały mu dęba.
- A może ty zgadzasz się ze swoim? – warknął Scor – Ostatnio mówiłaś, że jak się o nas dowie żywcem cię zamuruje!
Red wzruszyła ramionami.
- Przynajmniej nie musiałabym patrzeć na twoją głupią twarz!
Scorpius warknął głucho.
- Świetnie! W takim razie zaraz napiszę do Ronalda, że w wolnych chwilach całuję się z jego nienormalną córką!
I ruszył korytarzem. Rose zaśmiała się głośno.
- W końcu nauczyłeś się pisać?! Jestem taaaaaka dumna!
I poszła w drugą stronę.

                Scorpius wciąż trzęsąc się ze złości zapukał do gabinetu profesor McGonagall. Dyrektorka kazała mu wejść, więc otworzył drzwi i trochę za mocno je zamknął. Minerva spojrzała na niego badawczo.
- Pan Malfoy. Ach, tak. Zapraszam.
Wstała i zdjęła z kominka słoiczek z proszkiem Fiuu, a potem wyciągnęła go w kierunku Scorpiusa, przyglądając mu się surowo.
- Proszę przekazać pannie Carter, że… że czekamy na nią we wrześniu – powiedziała dyrektorka, gdy Scor nabierał sobie garść proszku. Skinął tylko głową, nie bardzo wiedząc co powiedzieć, a potem wszedł do kominka.
- Chatka! – krzyknął i wyrzucił proszek w płomienie, które zrobiły się wściekle zielone, a potem przyciągnął łokcie do siebie.
                Gabinet McGonagall zniknął, a on zaczął szybko wirować, aż nagle poczuł, że zwalnia i wypadł z niewielkiego kominka do skromnie urządzonej bawialni.
- Ach, to ty – odezwał się ktoś z fotela i Scorpius prawie otworzył usta na widok Jo. Schudła, straciła kolor i wiązała włosy w dziwny kok. Siedziała w fotelu z nogami pod brodą i wydawało się, że czyta książkę, ale gdy Scorpius spojrzał na tom, zauważył, że leżał odwrócony do góry nogami.
- Cóż za miłe powitanie – powiedział wychodząc z kominka i otrzepując się z pyłu. Jo wstała, a Scorpius podszedł do niej i przygarnął do siebie, a potem uniósł na parę cali i obrócił z nią w miejscu.
- Dość tych czułości – burknęła tylko Jo, gdy postawił ją na ziemi, ale w jej pustych oczach na moment pojawiło się światło – rozgość się a ja powiem rodzicom, żeby znowu odłączyli kominek.
Scorpius skinął głową i usiadł w wysłużonym, ale niezwykle miękkim fotelu, podczas gdy Jo wyszła z salonu. Słyszał od Rose, że Jo jest w strasznym stanie i dopiero zrozumiał co miała na myśli. Ona nie rozpaczała, nie histeryzowała. W jakiś sposób się wypaliła i to było najgorsze, co mogło jej się przytrafić. Ręce Scora same zaciskały się w pięści, na myśl o tym, co musieli jej zrobić i w takich momentach miał ochotę uścisnąć dłoń Jamesa Pottera, którego zwykle trawił najmniej z całej ich bandy. Przynajmniej on w jakiś sposób się zemścił.
                Jo wróciła do salonu, niosąc tackę z lemoniadą i szklankami.
- Opowiadaj – powiedziała beznamiętnie, siadając naprzeciw niego. Scorpius uniósł brwi.
- Ja?
Wzruszyła ramionami.
- U mnie niewiele się dzieje – odparła sucho – Pomagam rodzicom, jem dużo warzyw a James Potter niedługo wyskoczy z mojej lodówki. Ty pewnie masz ciekawsze życie!
Scorpius czuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, gdy tak z nim rozmawiała. Ale nie chciał jej do niczego zmuszać.
- Spotykam się z Weasley! – wypalił zaskakując sam siebie – Niedługo się pozabijamy.
Przez twarz Jo przemknął cień uśmiechu. Jakby stare życie wracało do niej leniwą, uśpioną falą.
- Cokolwiek was uszczęśliwia – mruknęła niby obojętnie, ale Scor widział w niej cień zainteresowania. Kiwnął głową.
- Wolę się użerać z Rose, niż wymieniać czułostkami z kimkolwiek innym.
Jo uśmiechnęła się wymuszonym gestem.
- To fantastycznie.
- Carter?
- Co?
Tak trudno było mu dobrać słowa, podczas gdy przebicie się do niej było prawie niemożliwe.
- Tęskniliśmy za tobą.
Jo poruszyła się niespokojnie i odwróciła wzrok.
- A co tam w Hogwarcie? – zapytała szybko – Słyszałam, że robią z niego bunkier?
Scor nie zwracał na nią uwagi.
- To mogło się przytrafić każdemu z nas. I z pewnością nie pozwolimy, żeby przydarzyło się znowu tobie! Słyszysz mnie, Carter? – zapytał wstając z fotela. Pokręciła głową.
- Odpuść sobie. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Ale będziesz! – zawołał Scorpius, teraz już zupełnie wyprowadzony z równowagi – Cholera tyle rzeczy widziałaś i nic cię nie złamało! Nie możesz pozwolić, żeby to…
Teraz Jo zerwała się z miejsca i stanęła naprzeciw niego.
- „TO”?! A wiesz o czym mówisz, mówiąc „to”?!
No, to już było coś – pomyślał Scor. Drze się jak dawniej, zamiast zamykać się w sobie jakby nic nie czuła.
- Nie wiem – powiedział spokojnie – Bo nic nie mówisz.
- Nie wiem co mam robić – odparła z beznadzieją w głosie – Nie umiem już być taka jak wcześniej.
Scorpius zrobił dwa kroki w jej kierunku i znowu przygarnął ją do siebie, głaszcząc po plecach.
- Umiesz. Niech tylko pojawi się jakaś tajemnica, albo starożytny rysunek i na pewno wrócisz do siebie.
Jo zaśmiała się gorzko.

                Dwie godziny później Scorpius wrócił do Hogwartu. Nie poszedł jednak do siebie, ale skierował się do Wieży Ravenclawu. Chwilę mu zajęło odpowiedzenie na pytanie kołatki, ale w końcu dostał się do Pokoju Wspólnego Krukonów, przeciął go i wspiął się do dormitorium Rose. Żadnej z jej współlokatorek nie było jeszcze w Hogwarcie, więc nawet nie zapukał.
                Leżała na plecach i lewitowała nad głową gazetę o podróżach. Gdy go usłyszała uniosła się na cal, a potem zrobiła buntowniczą minę.
- Jesteśmy pokłóceni! – zawołała. Scorpius tylko prychnął, a potem podszedł do jej łóżka, położył się na nim bezceremonialnie i schował twarz w jej włosach.
Rose chciała protestować, ale jedno spojrzenie na twarz Scorpiusa wystarczyło, by wiedzieć, że wizyta u Carter była wyczerpująca.
- Wciąż się nie odzywa? – zapytała cicho. Poczuła jak kiwa głową.
- Strasznie się zmieniła. Nie wiem jak z nią gadać!
Rose westchnęła.
- Raczej mówić do niej – mruknęła – Jo niewiele się odzywa.
Scorpius podniósł się nieco i podparł na łokciu, jedną rękę kładąc na brzuchu Red.
- Zastanawiam się, czy kiedyś jej przejdzie?
Red spojrzała na niego krytycznie.
- Oczywiście, że tak! – zawołała ze złością – Jest wojna, trzeba działać, a Carter kocha adrenalinę i…
- Kochała – wtrącił Scor – I zapłaciła za to wysoką cenę. A teraz zamknęła się na cztery spusty i nikogo do siebie nie dopuszcza. Może jeszcze Potter coś wskóra – powiedział z nadzieją. Rose pokiwała szybko głową.
- Na pewno! James ma podejście do ludzi.
Scorpius zmarszczył brwi.
- Miałem raczej na myśli to, że oni tak jakby za sobą szaleją…
Z jakiegoś powodu Red nagle zrzedła mina i nic nie powiedziała. Dopiero po chwili zrobiła naburmuszoną minę i pewnym gestem zdjęła ze swojego brzucha rękę Scora.
- Jesteśmy pokłóceni! – zawołała znowu. Scorpius wpatrywał się nią przez długą chwilę.
- No to chodź, pogodzimy się – i pocałował ją szybko, nim zdążyła się odezwać. Po kilku minutach udało jej się w końcu zapomnieć, że kilka godzin wcześniej wydzierali się na siebie w korytarzu. Zresztą, pewnie do zmierzchu pokłócą się jeszcze ze trzy razy…
                              
                                                                   *

                Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało parę dni, ale nie wszystkim było smutno z tego powodu.
- Pierwszy września, pierwszy września, już niedługo pierwszy września!
Dakota wędrowała korytarzami Hogwartu śpiewając wesoło i od czasu do czasu zaglądając do przypadkowych klas, które mijała. Było po dziesiątej, a ona chwilę temu zauważyła światła z dwóch różdżek na schodach. Niestety były to schody, które ciągle zmieniały swoją drogę i nie wiedziała, gdzie podziali się łamacze regulaminu.
                Przeszła już cały korytarz na szóstym piętrze i zeszła niżej. Wycelowała różdżką w pierwsze drzwi na tym poziomie i:
- AHA! – zakrzyknęła głośno. W pustej klasie, pod tablicą stała dwójka ciasno splecionych ze sobą Krukonów i w najlepsze się obściskiwała.
Gdy zobaczyli Dakotę, nawet się od siebie nie odsunęli.
- Przepraszam – powiedział chłopiec, który patrzył na nią, jakby była wyjątkowo niekulturalna – Mogłabyś nam nie przeszkadzać?
Dakota nabrała powietrza w płuca i szybko ruszyła w ich stronę.
- SŁUCHAM?! – zawołała, potrząsając energicznie głową – Przeszkadzam?! Jest – tu zerknęła szybko na zegarek – Dwudziesta druga szesnaście! – dodała ze zgrozą – Marsz do łóżek!
Chłopak i dziewczyna wymienili zdumione spojrzenia.
- Są wakacje… – powiedziała Krukonka, patrząc na nią jak na chorą psychicznie.
Dakota zatrzymała się w pól kroku i coś sobie przekalkulowała.
- To nie ma nic do rzeczy! – oświadczyła, wyglądając jak człowiek z planem – Regulamin dotyczy zamku a nie pory roku! – i spróbowała ukryć triumfalny uśmiech.
                Krukoni spojrzeli jeszcze po sobie z niedowierzaniem, a potem ruszyli do wyjścia, obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem. Gdy wyszli z klasy, Dakota klasnęła w ręce i ruszyła za nimi.
- Pierwszy września, pierwszy września, już niedługo pierwszy września!

                                                                  *

                Państwo Carterowie każdego dnia przyglądali się swojej córce z większą troską. Dni mijały, a Jo spędzała je w milczeniu. Gdy już się odzywała stawała się opryskliwa i nieprzystępna. Jedynie James jakoś sobie z nią radził i gdy byli razem, wydawało się, że Jo odzyskuje dawny sposób bycia. James pojawiał się więc w ich sklepie na Pokątnej, potem odprowadzał Jo do domu, gdy Agatha i Robert zostawali w pracy, i wracał do siebie późnym wieczorem. Jednego z takich wieczorów, gdy Carterowie zostali już sami, w ich domu pojawił się niespodziewany gość.
                Harry Potter w podróżnej pelerynie, zastukał do drzwi i gdy Robert mu otworzył, szybko wszedł do środka.
- Agatho, Jo! – przywitał się uprzejmie Harry, a potem zajął wskazany przez Roberta fotel.
- Eee… Jo, może pójdziesz do siebie? – zapytała Agatha, wpatrując się z uwagą w Harry’ego. Jo pokręciła szybko głową, a Harry powiedział:
- Nie ma takiej potrzeby. Jo wie, że Cameron jest na misji, którą mu zleciłem i pewnie się domyśla co to za misja.
Jo pokiwała głową.
- Nie wiem tylko czy rodzice wiedzą.
Harry uśmiechnął się blado.
- Oczywiście. Wysłałem ich syna na bardzo niebezpieczną akcję. Byłem im winien przynajmniej prawdę.
- Ale skąd ty…? – zdumiał się Robert, świdrując Jo wzrokiem. Ta tylko wzruszyła ramionami.
- Wiem i już – powiedziała – Ale teraz macie chyba inne pytania. Agatha i Robert znowu przenieśli spojrzenia na Harry’ego.
- Widziałeś się z nim? Wszystko w porządku? – pytała Agatha. Harry skinął głową, ale widać było, że robi to nie bez zmartwienia.
- Spotkaliśmy się trzy dni temu. Cameron jest cały, chociaż narzeka na brak domowych posiłków – Agatha uśmiechnęła się smutno, a Robert pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Znalazł go? – zapytała Jo – Dopadł Crosby’ego?
Harry pokręcił głową.
- To nie takie proste.
Za oknami zapadła już ciemna, parna noc. Carterowie wpatrywali się z uwagą w Harry’ego, który mówił:
- Crosby nie udał się do Norwegii. Hurrlington musiał przekazać Ankdalowi informację o tym, że bestia, którą wyczarował Crosby, by zniszczyła w przyszłości Drzewo Początku, została… unieszkodliwiona – tu Harry zerknął szybko na Jo, ale uznał, że tych szczegółów walki w lochach jej rodzice nie muszą znać – Gustav był wściekły i Crosby musiał się o tym dowiedzieć. Zmienił trasę podróży. Obecnie się ukrywa.
- Gdzie? – zapytał szybko Robert.
- To stara się ustalić Cameron. Crosby żyje póki ma klucze, a na nich zależy w tym momencie wielu osobom. Dlatego ukrył się gdzieś głęboko i nie wychodzi.
Agatha przetarła zmęczone oczy. Harry przypatrywał jej się z troską. Wiedział jak wiele przeszli, gdy Jo była porwana a w dodatku ich syn przebywał w tym czasie na ryzykownej misji.
- Nie będę ukrywał, że nie wiem ile czasu Cameron spędzi jeszcze szukając Crosby’ego – powiedział wprost – Ale widziałem czego już dokonał i wiem, że wróci zdrów i cały.
- Dziękuję – powiedziała słabo Agatha – Mam nadzieję, że niedługo znowu dostaniemy jakąś informację.
Harry zrobił ponurą minę.
- Bardzo mi przykro. Nie wysłałbym Cama, gdybym sam mógł ścigać Crosby’ego. Ale i ja mam ważne zadanie i za dwa dni wyjeżdżam w długą podróż. Nie będę mógł was o niczym informować, a obawiam się, że pisanie listów jest zbyt ryzykowne. Ale gdy tylko będę mógł postaram się z wami skontaktować.
Robert kiwnął głową.
- Chociaż tyle.
Harry wstał i spojrzał na Jo.
- Jak się masz? – zapytał, siląc się na lekki ton. Jo wzruszyła ramionami.
- Całkiem spoko – odparła – Tylko pański syn mnie prześladuje!
Harry parsknął śmiechem, a Jo w tym czasie odwróciła się i odmaszerowała do swojego pokoju. Harry został jeszcze chwilę, by pożegnać się z jej rodzicami, a potem wyszedł na gęstą noc i zniknął.

                Pojawił się w Dolinie Godryka, gdy gasły ostatnie światła w sąsiedztwie. Odczarował zamek i po cichu wszedł do środka. Wszyscy już spali. Rzucił zaklęcie wyciszające i otworzył drzwi sypialni, w której nie był od miesięcy. Ginny spała niespokojnie. Coś ciężkiego opadło na dno jego żołądka, gdy się jej przyglądał. Gdyby miał więcej czasu…
                Ale nie miał. Wyszedł ostrożnie i skierował się na drugie piętro, gdzie były sypialnie dzieci. Zastukał do pokoju Jamesa.
- Tata? – zaspany James pojawił się w drzwiach, a jego włosy sterczały tak, że Harry miał ochotę mimowolnie przygładzić własne. Wciąż zdumiony James wpuścił go do środka i usiadł na łózku.
- Wyjeżdżam – powiedział bez ogródek Harry – Muszę coś zrobić i nie wiem kiedy wrócę.
- Co zrobić? – zapytał szybko James, natychmiast się wybudzając. Harry pokręcił głową.
- Lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedział.
James przypatrywał mu się podejrzliwie.
- Chcę ci coś powiedzieć, James – rzekł Harry poważnym tonem – Teraz ty jesteś tu mężczyzną, rozumiesz? Zostawiam mamę, Ala i Lily pod twoją opieką. Wiesz co to znaczy?
James milczał. Jeszcze parę miesięcy temu przeraziłby się tymi słowami. On miałby się kimś opiekować? Ale teraz, kiedy od tygodni zajmował się niedopuszczającą nikogo do siebie Jo i nie zamieniłby się tym z nikim innym, wiedział co Harry ma na myśli. Powoli kiwnął głową.
- Nie musisz się o nich martwić – powiedział. Harry przyglądał mu się przez chwilę i wyglądało na to, że już ma odejść, ale powiedział jeszcze:
- Jestem z ciebie dumny. Nie mówiłem tego wcześniej, ale stałeś się wspaniałym dojrzałym mężczyzną.
Jamesa zatkało. Gdy znowu mógł mówić, wyjąkał tylko:
- Tato, bo się wzruszę...
Harry zaśmiał się, popatrzył na niego jeszcze przez chwilę i wyszedł.

                Zajrzał do sypialni Albusa i Lily, a potem z ciepłą nadzieją w sercu wyszedł. Ruszał na wojnę jak lata temu. Ale teraz robił to sam. Bez przyjaciół i pomocy. Ale tym razem miał więcej siły, niż gdy walczył jako Wybraniec za cały świat, za ludzi których nie znał. Teraz był mężem i ojcem i walczył co najmniej za cztery osoby, za które oddałby życie bez mrugnięcia okiem.

                                                                   *
               
- I sobie poszedł. Rozumiesz coś z tego?
Jo pokręciła głową. Po południu miała ją odwiedzić Rose, więc ani ona ani James nie pojechali na Pokątną, a rozłożyli koc w ogrodzie za domem Carterów i korzystali z ostatnich wolnych dni lata. Blizny Jo zagoiły się, choć na szyi i nodze zostały jeszcze dwie, długie, które teraz lśniły w słońcu.
- Za trzy dni szkoła – powiedziała dziwnym głosem Jo. James spojrzał na nią. Miała zacięty wyraz twarzy, a jej oczy znowu zrobiły się puste.
- Wiem, koszmar – próbował mówić lekkim tonem – I jeszcze Dakota dostała odznakę prefekta naczelnego. Moje życie nie ma sensu.
Wargi Jo zadrgały, ale wciąż miała tę minę, której James praktycznie nie znosił.
- Carter?
- Co?
- Wiadro.
I pstryknął ją w nos, a potem przyciągnął do siebie i posadził sobie na kolanach. Pozwoliła mu na to. Z jakiegoś powodu, mimo, że ciągle na niego narzekała i wyrzucała z domu przynajmniej siedem razy dziennie; tylko jemu pozwalała się dotykać i czasem nawet sama szukała kontaktu. Przytuliła się ufnie, opierając czoło o jego klatkę.
- Jesteś głupkiem, Potter.
- I ty też! – odparł, czulej ją obejmując. Na to wszystko napatoczyła się Rose.
                Z jakiegoś powodu zrobiła niezadowoloną minę, widząc jak James trzyma Jo na kolanach i przytulają się do siebie.
- Dzień dobry! – zawołała głośno. Jo próbowała zejść z Jamesa, ale ją przytrzymał.
- Cześć, Red. Co tam? – zapytał uprzejmie. Rose nie zwracała na niego uwagi.
- Hogwart stoi na głowie – oświadczyła z niezadowoloną miną – moja matka dyryguje wszystkimi, a Scorpius ma przez ciebie depresję!
Jo i James spojrzeli na nią zdumieni.
- Lepiej nie pytam – stwierdził James, a potem delikatnie zsunął ze swoich kolan Jo i wstał.
- To wy tu sobie pogadajcie a ja się pobawię z Lolą – oznajmił – ostatnio nie gryzie!
Pomachał im i odszedł w stronę domu. Rose przycupnęła na kocu koło Jo.
- Przepraszam, że Scor ma depresję – powiedziała Jo, nie mogąc się zdecydować jak się do tego właściwie odnieść. Rose machnęła ręką.
- Mówi, że przeze mnie ma schizofrenię.
Jo pokiwała głową.
- To prawdopodobne.
Ale Red nie wyglądała jakby było jej do śmiechu. Miała zaciętą minę i patrzyła na Jo, jakby się czegoś bała.
- O co chodzi, Rose? – zapytała szybko Carter. Red zaczęła sobie wykręcać ręce.
- O nic – mruknęła.
- Mów!
Rose spojrzała w kierunku, w którym zniknął James.
- Widziałam się z Alem.
Jo uniosła brwi.
- Był u mnie jakiś czas temu. Chyba wszystko u niego w porządku?
Rose spoważniała zupełnie i smutno pokiwała głową.
- O to właśnie chodzi, Jo. U Ala jest dobrze jak nie było od dawna. On i James zachowują się jak bracia. Nie jak dwa wilki walczące o padlinę. Sorry – dodała zdając sobie sprawę z tego, że nie było to trafne porównanie – Wiesz, oni nigdy nie mieli zbyt bliskich relacji. Ale po tym jak wspólnie cię szukali, bardzo się do siebie zbliżyli.
- Nie rozumiem co masz na myśli – wyznała Jo. Rose westchnęła ciężko i powiedziała z widocznym bólem:
- Nie rozwal tego, proszę. Jo, wiem, że to największa rzecz o jaką cię poproszę, ale oni są rodziną. Jeśli zaczniesz chodzić z Jamesem, Al się załamie, a oni znowu się pokłócą.
             Jo nie wiedziała co powiedzieć. Z jednej strony czuła, że Red ma rację, ale z drugiej odmówienie sobie przebywania z Jamesem w tej sytuacji, było dla niej teraz najboleśniejszą rzeczą jaką mogła sobie wyobrazić.
- Kiedyś Albus się odkocha – dodała jeszcze Rose, uważnie jej się przypatrując – Ale teraz będzie bardzo cierpiał.

                Usłyszały wesołe szczeknięcie i odwróciły się w stronę domu. James wyprowadzał Lolę na spacer, a ta biegała szybko dokoła niego, głośno szczekając. James śmiał się radośnie, obserwując pobudzonego wilka, ale co chwila zerkał na Jo. Nawet z tej odległości można było zobaczyć, że patrzy na nią jakby widział tylko ją.
                Jo wyglądała podobnie. Tylko on. Tylko jego widziała.

- Spokojnie, Rose – powiedziała cicho – Ja i James nie będziemy razem. 

9 października 2014

Rozdział XXX

Hej, hello!

Dziękuję za głosowanie w ankiecie! Wynik jest taki, że Harry&Ginny i Hermiona&Ron będą razem forever and ever. Ale nikt i nic nie zmusi mnie do opisywania ich romantycznych wątków, bo ja tego NIE WIDZĘ :) Więc nie gniewajcie się, ale za jakiś czas problemy w ich małżeństwach cudownie wyparują, bo zwyczajnie mi się nie chce pisać o tym jak się ze sobą godzą, czy coś i właściwie w tym momencie ich wątki zostają zredukowane do minimum, a my skupimy się na Nowym Pokoleniu :P

Miłego czytania!


Kim bym wtedy była?




- Wygląda strasznie, nie chcę myśleć co się z nią działo…
- A ja muszę się tego dowiedzieć.
Rose i Jesse siedzieli razem w poczekalni Szpitala Świętego Munga. Na polecenie Harry’ego pilnował go cały odział aurorów, bo poza Jo, która wciąż mogła być na celowniku Hurrlingtona, znajdywali się tu też ranni w bitwie pod jego dworem.
                Jo od dwóch dni spała, pod wpływem magicznego eliksiru i nikogo do niej nie wpuszczali. Zaraz po przewiezieniu byli u niej tylko rodzice, którzy teraz stali przed jej salą, jakby nie mogli się na nią napatrzeć. Jak zauważyła Rose, wyglądali wcale nie lepiej od córki.
- Gdzie Potterowie? – zapytał Jesse, dziwiąc się, że ich tu nie ma. Zdążył już się dowiedzieć, że to oni uratowali Jo i przenieśli do szpitala.
- Lekarze przysięgli im, że obudzi się dopiero dzisiaj, więc wczoraj wujek Harry obydwu wysłał do domu. Ale jak ich znam, niedługo się zjawią…
Jesse kiwnął tylko głową. Ciągle nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Z jednej strony był pewien, że Potterowie są winni większości rzeczy, które w ostatnim czasie przytrafiały się jego przyjaciółce, ale z drugiej, nie mógł nie docenić tego, że to dzięki nim żyje. Nawet jeśli wygląda jak żywy trup…
- Słyszałem, że aurorom udało się pojmać wiele osób – powiedział Jesse, żeby zmienić temat, bo głowa zaczynała mu już pękać – Ciekawe czy będą mieć proces.
Rose pokręciła energicznie głową.
- Moja mama mówi, że to nielegalnie – powiedziała ze złością – Oprócz tych, którym udowodnią porwanie, nie mogą nikogo skazać.
- CO?! – zawołał wściekle Jesse, patrząc na nią jak na wariatkę – Te świry…
- Te świry – przerwała mu głośno Red – prezentują poglądy inne niż Ministerstwo. Ale to nie jest jeszcze zbrodnia.
- Dobra! – warknął Jesse – Więc niech ich wsadzą za przetrzymywanie porwanych! I za to, że ona wygląda jak worek tłuczonych kartofli! – dodał wydzierając się na pół szpitala. Rose przyjrzała mu się uważnie. Przez pięć lat w Hogwarcie rozmawiała z nim ze cztery razy, z czego za każdym uświadamiała mu, że się z nim nie umówi. Jesse Atwood był znanym podrywaczem i lekkoduchem. Teraz zachowywał się jak dobry przyjaciel i całkiem porządny facet.
- Wszystko zależy od Jo – westchnęła Rose – Musi wskazać kto ją porwał i kto torturował. I czego właściwie chcieli.
Jesse kiwnął głową z frustracją.
- A co z pozostałymi porwanymi? Wiesz coś?
Teraz Red skinęła.  
- Nic im nie jest – powiedziała z ledwo wyczuwalnym bólem – Opisali tylko jak wyglądał ten, który ich porwał i wszystko wskazuje na to, że był to Greyson Hunt. Według Jamesa to ten sam, który tak urządził Jo… - dodała gorzko, zaglądając przez szybę do sali, w której spała Carter – Odwiedzał ich jeszcze jeden strażnik, którego załatwił Albus w dworku Hurrlingtona. Jemu i Huntowi mają przedstawić zarzuty, ale reszta póki co jest czysta.
Jesse prychnął. Otwierał usta, by powiedzieć co o tym sądzi, gdy Rose zerwała się z miejsca z głośnym piskiem.
- Obudziła się!!!
Jesse spojrzał szybko w kierunki sali Jo, a gdy zobaczył, że Rose ma rację, pobiegł za nią. Ale w korytarzu zobaczyli jak państwo Carterowie wchodzą do jej pokoju i zatrzymali się w tym samym momencie. Rose tylko pomachała Jo przez szybę, a ta uśmiechnęła się szeroko i niezbyt przytomnie.

                                                                         *

- Gdzie ja…? MAMA! TATA!!!
Spróbowała się podnieść, ale nie miała siły. Choć ból w lewej nodze i kręgosłupie ustąpił zupełnie, wciąż czuła się nienaturalnie słaba.
                Agatha i Robert weszli do sali i powoli ruszyli do jej łóżka. Jo patrzyła na nich coraz większymi oczami. Jej matka schudła o połowę, a przecież i tak zawsze była szczupła! Za to Robert wyglądał, jakby nie spał od miesiąca.
- Jak się czujesz, skarbie? – zapytał siadając przy niej. Jo starała się zrobić najbardziej niefrasobliwą minę, na jaką było ją stać. W końcu rodzice dość już przez nią przeszli.
- Dobrze! Wyspałam się i wypoczęłam. Mogę wstać?
- Nie – powiedziała natychmiast Agatha, która usiadła obok męża – Jeszcze długo nie będziesz mogła wstać.
- Naprawdę nic mi nie jest! Ja…!
Przerwało jej pukanie do drzwi. Stał w nich pan Potter, za którym czaili się Rose i Jesse.
- Bardzo państwa przepraszam – powiedział Harry do rodziców Jo – Wiem, że chcieliby państwo porozmawiać z córką, ale nagli mnie czas. Muszę porozmawiać z Jo.
Robert pokiwał ze zrozumieniem głową, a potem on i Agatha podnieśli się z miejsc i rzucając córce jeszcze troskliwe spojrzenie, wyszli z sali. Harry zamknął za nimi drzwi, podszedł do Jo i usiadł na krześle, a potem wlepił w nią badawcze spojrzenie zielonych oczu.
- Panie Potter – odezwała się, nim coś powiedział – Jeszcze panu nie podziękowałam… Jestem… Nie ma pan pojęcia, jak bardzo jestem wdzięczna panu i chłopakom.
Harry uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Przyjmij ode mnie małą radę, Jo i nigdy nie dziękuj przyjaciołom. Oni tego nie chcą, i to wcale nie potrzebne.
Jo uśmiechnęła się ciepło. Harry wciąż jednak widział w jej oczach potężny smutek i ból, dlatego gdy się znowu odezwał, poczuł palące wyrzuty sumienia.
- Jo, wiem, że chciałabyś o wszystkim teraz zapomnieć i być ze swoją rodziną i przyjaciółmi – powiedział łagodnie – ale dziś wieczorem wyjeżdżam, a muszę usłyszeć od ciebie co się wydarzyło przez ostatni miesiąc. Niestety muszę cię prosić o każdy szczegół…
Harry myślał, że Jo się rozpłacze, albo w jakiś sposób okaże swoje załamanie. Zapomniał, że ta dziewczyna jest dzielniejsza niż niejeden dorosły, którego znał i trudno ją złamać. Dlatego zdumiał się widząc, że kiwa pewnie głową, bez cienia słabości.
- Mam tylko jeden warunek – zaznaczyła, a Harry uniósł brwi – Widzi pan, to będzie smutna opowieść, a ja nie chcę, żeby moja mama, Rose, i reszta płakali nade mną, albo jak James i Al walili pięściami w krzesła. Dlatego opowiem panu wszystko, a pan powtórzy to im. Wtedy nie będą się tak litować.
Harry nie spuszczał z niej wzroku. Dawno pogubił się w tym jak wyglądają jej relacje z jego synami, ale miał teraz wielką nadzieję, że Jo dogada się kiedyś z Jamesem, bo od kiedy lepiej ją poznał, nie widział lepszej partnerki dla swojego pierworodnego, niż ta dziewczyna. Skinął głową.
                Jo podniosła się o kilka cali, bo tylko na to pozwalały jej siły, a potem utkwiła spojrzenie w oknie i zaczęła mówić.
- Ostatniego dnia roku, po uczcie wracałam do Wieży Gryffindoru – tu oczy Jo zaświeciły się na moment, jakby coś wtedy napawało ją wewnętrzną radością. Szybko jednak zgasło, a jej oczy na powrót zrobiły się zimne i puste – W tajnym przejściu do wieży usłyszałam pisk. Bardzo krótki. Ale od czasu naszej wizyty w lochach byłam na wszystko wyczulona, więc wyjęłam różdżkę i pobiegłam w stronę przejścia do Hufflepuffu, bo stamtąd dochodził głos. Wychyliłam się i zobaczyłam mężczyznę, który rozbroił troje Puchonów. Zresztą, nie było to trudne, pewnie mieli różdżki w kieszeniach… Byli to Walden Shepard, Harvey Firth i Vivien Madison. Potem dowiedziałam się, że ich krewni to szychy Wizengamotu, a ojciec Vivien jest bardzo bogaty i pożycza ludziom pieniądze na wysoki procent.
Harry kiwnął głową, na znak, że wie to wszystko. Jo wzięła głęboki oddech i kontynuowała:
- Tym człowiekiem był Greyson Hunt – powiedziała, a Harry wstrzymał oddech. Zastanawiał się jak Jo podejdzie do tematu swojego oprawcy, ale ona mówiła spokojnie, choć, gdy padło nazwisko Hunta, jej ręka mimowolnie zacisnęła się na prześcieradle, żeby powstrzymać drżenie.
- Obezwładnił Puchonów i pozbawił ich głosu, po tym jak Vivien pisnęła. Potem próbował ich związać, więc do nich pobiegłam. Chciałam z nim walczyć, ale nie miałam szans – dodała gorzko – Rozbroił mnie w dwie sekundy, a zaklęć jakich używał nigdy nie widziałam…
Harry słuchał uważnie, a Jo wciąż wpatrywała się w okno.
- Związał mnie tak jak pozostałych, a potem zaciągnął do przejścia do Miodowego Królestwa. Po drodze wpadliśmy na Mindy Rivers z Gryffindoru, która czekała na kogoś pod grabem Jednookiej Wiedźmy. Hunt zabrał nas do Hogsmeade, a potem świstoklikiem do domu Hurrlingtona. To on z nami rozmawiał – mówiła dalej Jo – Jest kompletnie walnięty – dodała, patrząc na Harry’ego z powagą, a ten tylko zaśmiał się gorzko – Czasami wydawało się, że nie ma kontaktu z rzeczywistością. Wygadywał bzdury i bardzo mu zależało, żeby przekonać nas do tego, że wyprowadzenie magii z ukrycia to świetna sprawa… Nie używał siły, zresztą to nie było potrzebne. Byliśmy tam po to, by nasi rodzice przeszli na jego stronę.
Jo wzięła głęboki oddech a potem znów wlepiła wzrok w okno.
- Rodzice Vivien i Waldena dali się namówić na spotkanie z nim. Krewni Harveya oponowali, wtedy kazał mu napisać do nich list. Opierał się, więc rzucili na niego Imperiusa. Nie wiem co dalej się z nimi działo, bo w międzyczasie zbadano moje i Mindy powiązania rodzinne. Okazało się, że jej rodzice podobnie jak moi, niewiele znaczą w świecie czarodziejów – powiedziała sucho – Strażnik, który nas pilnował dawał nam wyraźnie do zrozumienia, że żyjemy jeszcze tylko dlatego, by Hurrlington nie wyszedł na bezdusznego drania. Ale wiedziałyśmy, że gdy tylko rodziny reszty przejdą na jego stronę, nas zabiją – dodała po prostu, a Harry siłą powstrzymał się, by nie złapać Jo za ramię. Sam dobrze wiedział, co znaczy świadomość bliskiej śmierci i współczuł jej teraz jeszcze bardziej. Jo ciągnęła dalej, wypranym z emocji głosem:
- Ale Mindy bardzo się bała. Podczas ostatniego spotkania z Hurrlingtonem, na którym byłam z całą czwórką, wypaliła, że zna was – tu Jo zerknęła na Harry’ego – powiedziała, że jest przyjaciółką Jamesa. Może coś sobie ubzdurała, a może uznała, że to jej ostatnia deska ratunku.
- Ale podziałało – odezwał się Harry. Jo kiwnęła głową.
- Problem w tym, że jej nie uwierzyli. Przynajmniej nie do końca. Przesłuchiwano ją na osobności, a gdy wróciła, mnie zabrano. Myślę, że podali jej veritaserum i wtedy Mindy wyznała, że ona i James są na jednym roku, ale niewiele mają wspólnego poza tym. Ale jakimś cudem temat zszedł na mnie i Mindy musiała powiedzieć, że ja i James dobrze się znamy. Może powtórzyła plotki? Nie wiem, po raz ostatni widziałam ją trzy tygodnie temu.
- Co się wydarzyło później?
Jo oderwała wzrok od okna i przeniosła na Harry’ego spojrzenie tak pełne niesprawiedliwego bólu, że prawie czuł go na własnej skórze.

                                                                        *

- W końcu! – zawołał Albus.
 On i Lucy weszli do korytarza Szpitala Świętego Munga, eskortowani przez Ginny, która wyglądała jakby miała mieszane uczucia. W końcu Harry zabrał ich synów na miesięczną akcję, która mogła się Merlin wie jak skończyć! W dodatku dla dziewczyny, która omotała i Jamesa i Albusa… Ale z opowieści Ala wynikało, że Jo nieźle oberwała, więc Ginny postanowiła nie wypowiadać swojego zdania i, gdy upewniła się, że Albus i Lucy weszli bezpiecznie na oddział, wyszła, nie czekając na Harry’ego.
- Obudziła się jakieś dwadzieścia minut temu – wyjaśniła Rose, gdy Al i Lucy przywitali się z nią i Jesse’em – Teraz spowiada się twojemu ojcu.
Albus zrobił kwaśną minę i opadł na fotel w korytarzu.
- Gdzie jest James? – zapytała jeszcze Red, ze zmarszczonymi brwiami.
- Składa zeznania – odpowiedziała jej Lucy, zajmując miejsce koło Ala.
- Nieźle urządził tego Hunta – mruknął Albus – A ten gnój właśnie jemu przyznał się do tego, że torturował Jo, więc jego zeznania są najcenniejsze.
- Poza jej własnymi – wtrącił kwaśno Jesse. Al pokręcił głową, wpatrując się w przeszkloną salę, w której Jo rozmawiała z jego ojcem.
- Tata mówi, że jeśli Jo wyrazi zgodę, on przekaże Ministrowi jej zeznania i informacje o Hurrlingtonie.
Reszta pokiwała głowami w wyrazie aprobaty. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, a gdy drzwi na korytarz otworzyły się, jak jeden mąż spojrzeli z nadzieją w ich kierunku. Ale nie był to pan Potter, a rodzice Jo. Jesse podniósł się z krzesła, gdy ruszyli w ich stronę i po chwili Albus zrobił to samo. Z jakiegoś powodu również Lucy poderwała się, nagle wyraźnie speszona.
- Cześć, dzieciaki – powiedziała  łagodnie Agatha Carter, a wszyscy poza Jessiem przyglądali się jej i panu Carterowi z zainteresowaniem. Jo z pewnością była podobna do ojca, jedynie jasne włosy odziedziczyła po mamie. I w nią wpatrywała się z uporem Lucy, której Agatha nad wyraz przypominała z kolei Camerona.
- Dzień dobry! – odezwała się Rose. Ale państwo Carterowie patrzyli na Albusa. Robert podszedł do niego i wyciągnął rękę.
- Ty jesteś synem Harry’ego Pottera, prawda?
Al skinął głową.
- Albus.
Robert bez słowa potrząsnął jego dłonią, a jego wzrok wyrażał to co powiedziała Agatha:
- Dziękujemy ci. Za wszystko co zrobiłeś dla Jo.
Albus poczuł nagłą konsternację. Nie chciał ich wdzięczności. Wiedział od Jamesa, że Jo była torturowana przez znajomość z nimi. Poza tym, nie czuł się bohaterem w sytuacji, gdy ona ledwie się wylizała.
Skinął tylko szybko głową.
- Eeee… pani Carter – odezwał się Jesse, wyczuwając, że Al ma dość tej wzruszającej chwili – To jest Rose Wesley, przyjaciółka Jo ze szkoły – przedstawił Red, która uśmiechnęła się szeroko, a Agatha i jej mąż wymienili z nią uprzejme uściski dłoni – A to – kontynuował Jesse – Lucy Weasley.
Oczy Lucy zrobiły się wielkie i okrągłe, gdy państwo Carterowie przenieśli na nią spojrzenia. Robert zaśmiał się krótko.
- Nie do wiary! – zawołał, a jego żona pokiwała głową.
- Przykro mi, że poznajemy się w takiej sytuacji – dodała, wyciągając rękę – Wiem, że Cam bardzo chciał przedstawić cię osobiście.
Lucy, której zdenerwowanie sięgnęło zenitu, wpatrywała się w mamę swojego chłopaka z rozdziawionymi ustami, a gdy uświadomiła sobie, że powinna coś powiedzieć, wypaliła:
- Cameron ma bardzo ładne pismo!
Agatha zmarszczyła brwi, Robert przyglądał jej się z zainteresowaniem, a Jesse wybuchł głośnym śmiechem, podobnie jak Rose.
- Proszę się nie przejmować moją kuzynką! – zarządziła – Od dziecka jest nieśmiała jak spłoszony szpiczak!
Lucy posłała jej obrażone spojrzenie.
- W każdym razie miło cię poznać – powiedziała pani Carter, a potem spojrzała na męża i razem ruszyli w kierunku drzwi wyjściowych.

- Piękne pismo! Hahahahahaha!!!
- Cicho, Rose!
Albus szturchnął Red, żeby się zamknęła, ale ta widocznie dawno się tak nie śmiała, bo nie mogła się uspokoić. Dopiero, gdy odezwał się Jesse, Rose zamilkła.
- Ciekawe o czym tak rozmawiają – zamyślił się, wpatrując w przeszkloną szybę sali, w której leżała Jo - Myślicie, że opowiada wszystko twojemu ojcu?
Albus mimowolnie zacisnął zęby.
- Powinna najpierw pogadać z kim innym! – burknął – Z rodzicami, albo… uzdrowicielem od problemów psychicznych!
Red spojrzała na niego chłodno.
- Lepiej jej tego nie sugeruj.
Albus wzruszył ramionami i skonsternowany opadł na krzesło, a potem ukrył twarz w dłoniach. Reszta jedno za drugim poszli w jego ślady, co chwila zerkając do sali Jo. Widzieli tylko jak ta porusza ustami, w beznamiętnej pozie, wpatrując się w okno, a pan Potter słucha jej z najwyższą uwagą.

                                                                       *

- Co się wydarzyło później?
Jo drgnęła, ale nie zmieniła tonu głosu.
- Przeniesiono mnie do pokoju na górze. Z wszelkimi wygodami. Hurrlington był dla mnie tak miły, jakby gościł samego Ankdala. Pytał o Jamesa. Dowiedział się od Mindy, że braliśmy udział w bitwie i był tym bardzo zainteresowany. Domyślił się… albo – tu Jo spojrzała krótko na Harry’ego – niewiele wiem o oklumencji, ale mam wrażenie, że Hurrlington czytał mi w myślach. Chociaż to chyba nie na tym polega?
Harry miał wielką ochotę uśmiechnąć się do swoich wspomnień.
- Och, nie – powiedział szybko – Oklumencja to jak najbardziej czytanie w myślach.
Jo skinęła głową z zamyśleniem, odwróciła się znowu do okna i mówiła dalej:
- Bardzo go interesowało to co działo się, kiedy przeszkodziliśmy Crosby’emu. Ale niewiele mówił o Drzewie Początku, bardziej ciekawiło go jak odgadliśmy to wszystko i czemu przeżyliśmy. Nie odpowiadałam na jego pytania, ale nie musiałam. Zadawał je, a kiedy tylko moje myśli dotknęły jakiegoś wspomnienia, Hurrlington zdawał się o tym wiedzieć. Nie umiałam tego zablokować – dodała po raz pierwszy słabszym głosem. Harry westchnął ze złością.
- Nie możesz mieć do siebie najmniejszych pretensji, Jo!
Ale ona go nie słuchała, tylko mówiła dalej.
- Kilka razy widziałam przez okno jak Hurrlington szkoli swoich uczniów. Potrafił niesamowite rzeczy. Jest szybki, nieuchwytny i… niesamowity – dodała ze zgrozą – Nigdy nie widziałam takich czarów!
Harry wpatrywał się w nią w milczeniu, intensywnie myśląc.
- Po dwóch dniach na odosobnieniu Hurrlington złożył mi propozycję – ciągnęła – poprosił, żebym zabrała coś ze sobą do Hogwartu, a następnie dała to… Jamesowi.
- Co takiego? – zapytał ostro Harry.
- Nie wiem – odparła po prostu Jo, zerkając na niego – Zapytał czy gdy wrócimy do Hogwartu mogłabym znaleźć się na tyle blisko Jamesa, by mu coś dać. Powiedziałam, że tego nie zrobię.
Harry bił się z myślami.
- Jo – zaczął delikatnie – Czemu nie udawałaś, że się zgadzasz?
Zaśmiała się gorzko.
- Panie Potter, ten człowiek przenikał każdą moją myśl! Tysiąc razy próbowałam go zwodzić, że wcale nie przyjaźnię się z Jamesem, proponując, by zabił mnie w tej chwili! Nigdy w życiu nie przystałabym na żaden układ z nim, i on o tym wiedział!
- Co było dalej? – zapytał po chwili Harry.
- Przeniesiono mnie. Zamknęli mnie w ciemnej celi bez okien i jakichkolwiek łóżek. Na początku nie dawali mi nic do jedzenia, przez kilka dni siedziałam tam zupełnie sama – Jo znowu zapatrzyła się w okno i choć jej oczy nie patrzyły na Harry’ego widział w nich bezkresny smutek – Wtedy zjawił się Greyson. Powtórzył prośbę Hurrlingtona. Ale zrobił to tylko jeden raz. Gdy odmówiłam rzucił na mnie klątwę Cruciatus.

- Po kilku dniach znudziła mu się i wynajdywał inne sposoby torturowania mnie, żebym zgodziła się przemycić coś do Hogwartu i dać Jamesowi. Myślę… Myślę, że celem Hurrlingtona było obudzenie we mnie potwornego lęku. Tak, żebym zgodziła się i nawet, gdy zmienię zdanie na wolności, ciągle czuła taki lęk, że i tak wypełniłabym zadanie.
- Ale się nie zgodziłaś?
Pokręciła głową.
- Wie pan, co? – odwróciła się nagle do niego z palącym wzrokiem – Myślałam o tym. Setki razy zastanawiałam się czy nie powiedzieć: tak. Okłamać ich. Ale kim bym wtedy była? Tchórzem. Takim, który boi się kilku zadrapań i ucieka z pola bitwy. Wiedziałam, że mnie nie zabiją – dodała gorzko – Mogli to zrobić po kilku pierwszych dniach, gdy Hunt się nade mną pastwił. Może myśleli, że w końcu pęknę, a może byłam im jeszcze do czegoś potrzebna. Nie wiem. Siedziałam w tej celi ponad dwa tygodnie, dopóki nie przyszedł po mnie Al. Resztę pan zna.
Jo nie odwróciła się już do okna, ale patrzyła na Harry’ego z cierpliwym wyczekiwaniem. Ale ten milczał długo. Gdy w końcu się odezwał, trudno mu było ukryć emocje:
- Jo Carter, chcę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
Uniosła brwi.
- Jesteś najodważniejszą dziewczyną jaką poznałem, a miałem to szczęście spotkać wiele walecznych kobiet. Fakt, że się nie ugięłaś, że byłaś gotowa zginąć za swoje przekonania… że masz takie przekonania, jakie masz… Jestem zaszczycony, że cię poznałem.
Jo nie wyglądała jednak na dumną z tego, co powiedział pan Potter. Spuściła tylko głowę i zmarszczyła brwi ze zmęczenia. Harry wstał.
- Musisz odpocząć – oznajmił – Ale obawiam się, że tamto małe stadko nie daruje mi, jeśli ich do ciebie na moment nie wpuszczę!
Jo poszła za jego wzrokiem i uśmiechnęła się lekko na widok wpatrzonych w jej salę Rose, Ala, Jessiego i Lucy. Skinęła głową.

                Harry wstał i wyszedł na korytarz, a chwilę później do jej sali wpadł prawdziwy huragan w postaci Rose, która rzuciła się na jej łóżko, ściskając ją i całując, bez zważania na nieśmiałe protesty zatroskanej Lucy.
- Jak się czujesz? – zapytał Albus, patrząc na nią z wyraźnym lękiem. Jo nie odpowiedziała, tylko gestem przywołała go do siebie, a gdy zbliżył się do niej zaskoczony, przyciągnęła go do siebie i długo nie puszczała.
- Hej, ja też chcę! – zawołał w końcu z urazą Jesse i wszyscy łącznie z Jo parsknęli śmiechem.

                                                                      *

                Louis grał z kolegami w Eksplodującego Durnia w Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Grace siedziała na jego kolanach z rękami przy twarzy, w obawie, że talia zaraz wybuchnie i osmali jej nos.
- Daj spokój! – śmiał się Louis – Najwyżej się trochę wybrudzisz!
Ale Grace wolała nie ryzykować. Wstała i pocałowała go czule, a potem ruszyła do swojego dormitorium, odprowadzana spojrzeniami wszystkich kolegów Louisa.
- AŁA!!! – ryknął Brian, łapiąc się za żołądek i patrząc na niego z urazą.
- Jeszcze raz zobaczę jak się do niej ślinisz, to wyprowadzę twoje zęby na spacer – oznajmił zabierając pięść z jego jamy brzusznej. Reszta parsknęła śmiechem i wrócili do gry.
                Dwie godziny później cały Hogwart już spał i tylko Louis siedział jeszcze w fotelu w salonie. Nie chciało mu się spać i czytał cały plik listów, które matka przysyłała ustawicznie z Francji, dopytując czy właściwie się odżywia i czy chciałby nową szatę z wysokim kołnierzem, na francuską modłę. Nie chciał, więc nie odpisał matce.

                Wstał i przeciągnął się leniwie, a potem powoli ruszył do swojej sypialni. Przechodząc koło okna, bezwiednie zerknął za szybę. Zatrzymał się. Ktoś siedział nad jeziorem, a Louisa z jakiego powodu zafascynował ten widok. Wszystko wskazywało na to, że była to dziewczyna, bo jej długie włosy powiewały w lekkim wietrze. Louis przyglądał jej się urzeczony. Nie wiedział co go właściwie tak zainteresowało, nawet nie widział jej twarzy. Może fakt, że siedzi nad jeziorem w środku nocy, bez funta światła i jedynie to, że księżyc świecił dość jasno sprawiało, że była w ogóle widoczna? Nie bała się? Większość dziewczyn w Hogwarcie zapierałaby się nogami i rękami przed wyjściem z zamku po północy, w dodatku, żeby posiedzieć na jeziorem, w którym jak było wiadomo pływała wielka kałamarnica. I co ona właściwie tam robi? Kucnęła, żeby pomyśleć? Może ma wielki problem?
                Stał tak przez chwilę obserwując ją, aż w końcu wzruszył ramionami i odwrócił się od okna. Kimkolwiek by nie była, to nie jego sprawa. Skierował się swojego dormitorium i położył do łóżka, zapominając o dziewczynie.  

                                                                     *

                Najtrudniejszym przeżyciem dla Jo, po ucieczce z dworu Hurrlingtona były rozmowy z rodzicami. Nie płakali, nie histeryzowali. Ale ból w ich oczach uświadamiał Jo to, co chwilami do niej nie docierało. Mogła zginąć. Mogło stać się milion różnych rzeczy. Agatha mimowolnie ciągle głaskała ją po głowie, a Robert wmuszał w nią niemożliwe porcje jedzenia. Ale uszanowali jej prośbę i nie kazali opowiadać wszystkiego raz jeszcze, obiecując, że zaczekają na pana Pottera. Wytłumaczyli jeszcze Jo, że Cameron wyruszył na jakąś tajemniczą wyprawę z polecenia Harry’ego, a ona mogła się tylko domyślać, że to jej brat ściga Crosby’ego.
                Po dwóch dniach uzdrowiciele ze Świętego Munga dali się uprosić Jo (a podejrzewała, że ulegli zwłaszcza zapewnieniom Harry’ego Pottera), i rodzice zabrali ją do domu. Teraz był on chroniony zaklęciem Fideliusa a ponadto jak wiedziała Jo, obserwowali go aurorzy. Nie wiedziała czy robi to na niej wrażenie. Strach opuścił ją dawno temu. Co gorszego, poza tym co już się stało, mógł jej jeszcze zrobić Hurrlington?
                Pierwszego wieczora po powrocie długo siedziała z rodzicami w salonie, popijając kakao i cicho rozmawiając. Było już późno, gdy rozległo się pukanie do drzwi, a Agatha i Robert spojrzeli na siebie zdumieni.
- Otworzę – Robert wstał i przelotnie dotykając różdżki w swojej kieszeni, wyszedł do przedsionka. Jo i Agatha usłyszały krótką wymianę zdań, a potem Robert wrócił do salonu. Za nim szedł James.
                Jo wstała z fotela nie bez trudu i uśmiechnęła się żałośnie. Tęskniła za nim tak bardzo, że wydawało jej się, że boli ją w trzewiach.
- Kochanie, to jest James Potter – powiedział Robert do żony, a James na sekundę oderwał wzrok od Jo i podszedł do pani Carter, żeby podać jej rękę.
- Powiedziałbym, że już wiem po kim Jo jest taka ładna, ale widzę niezaprzeczalne podobieństwo do pani męża – powiedział uprzejmie – Powiem więc, że Cameron jest prawie tak ładny jak pani!
Agatha wybuchła szczerym głośnym śmiechem, a Robert klepnął Jamesa po plecach i mrugnął do Jo, która również śmiała się głośno.
- Miło mi cię poznać, James – powitała go Agatha – Napijesz się czegoś?
- Dziękuję – powiedział i znowu przeniósł spojrzenie na Jo – chciałbym porozmawiać z państwa córką, jeśli to nie problem.
- Powinienem najpierw sprawdzić twoją tożsamość – stwierdził z zastanowieniem Robert – Ale ten adres podałem tylko twojemu ojcu, a nie sądzę, by wydał go jakimś łotrom, więc… tak, możecie porozmawiać.
Jo posłała ojcu pytające spojrzenie, zupełnie rozbrojona jego nagłą ostrożnością, a potem bez słowa skinęła Jamesowi i ruszyła do swojego pokoju.
               
                James zamknął za nimi drzwi. Stali naprzeciw siebie w odległości kilku kroków.
- Bardzo cię boli? – zapytał James, omiatając wzrokiem jej postać. Pokręciła głową.
- Prawie wcale.
Uśmiechnął się. A potem zrobił dwa kroki, stanął blisko niej i objął ją, zamykając w ciasnym uścisku szerokich ramion. Pisnęła, gdy uniósł ją na kilka cali i nie wypuszczał, choć przecież swoje ważyła. Ale wcale mu to nie przeszkadzało. Trzymał ją, póki jej zapach nie wypełnił mu nozdrzy, a paraliżująca tęsknota nie zniknęła zupełnie.
                W końcu postawił ją na ziemi i odsunął się tylko trochę, wciąż trzymając ręce na jej plecach.
- Zaraz mnie połamiesz! – burknęła Jo, a potem pociągnęła go na łóżko. Usiedli znowu blisko siebie, jakby nie mogli uwierzyć, że w końcu się widzą. I rzeczywiście tak było.
- Wiem o co poprosiłaś mojego ojca – powiedział James poważniejąc – szanuję to. Nie będę cię prosił, żebyś opowiadała to raz jeszcze.
Jo skinęła szybko głową, uciekając wzrokiem. James delikatnie chwycił jej podbródek, zmuszając ją by na niego spojrzała.
- Wynagrodzę ci wszystko. Carter, wiesz, że już nigdy nie dam ci zrobić krzywdy?
Patrzyła na niego smutno. Chciała w to wierzyć. Bardzo. Ale dziesiątki małych blizn na ciele, które goiły się powoli i boleśnie, przypominały jej uporczywie, że życie nie składa się z obietnic, ale wyborów i działań.
- Zostań ze mną dzisiaj – wyrwało jej się. Wcale nie chciała tego powiedzieć i poczuła szybko, że na jej policzki wstępują czerwone plamy. Właściwie to nie byli nawet razem, nie wiedziała czy może go o to prosić.
                Ale James nawet nie odpowiedział, jakby to było niepotrzebne. Odsunął tylko kołdrę, gestem wskazując by się położyła, a gdy to zrobiła ułożył się obok. Przylgnęła do niego. Objął ją i pocałował w środek czoła.
- Mogę ci zaśpiewać kołysankę – zaproponował. Parsknęła śmiechem i ziewnęła.
- Jeśli masz podobny talent jak Rose, wolałabym nie.
James zachichotał. Jo położyła głowę na jego klatce, która wydała jej się nagle wygodniejsza niż miękka poduszka i zamknęła oczy.
                Tyle było jeszcze przed nią. Demony nie umarły, ból nie zelżał. Ale w tym momencie było lepiej. James mówił coś jeszcze, ale go nie słuchała. Zmęczona i po raz pierwszy od dawna spokojna, zasnęła.

                

4 października 2014

Ankieta

Cześć!

Jest taka sprawa, której sama nie rozwiążę! Otóż dla mnie związek Hermiony z Ronem to tragiczna porażka, podobnie Harry i Ginny też mi do siebie nigdy nie pasowali. Więc w moim pierwotnym zamiarze chciałam te związki zwyczajnie rozwalić. Jednakże jak każdy człowiek, dla którego Harry i kanon to świętość, mam dylemat.

Więc zostawiam to Wam :P Na stronie powisi trochę ankieta i proszę o odpowiedzi, jako że ja i tak wymyśliłam sobie kilkanaście par w tym opowiadaniu, więc Wy możecie zadecydować o Harrym i Hermionie, a ja nie będę miała wyrzutów sumienia :P <sprytne posunięcie>

Pozdrawiam!!!
Ginger

1 października 2014

Rozdział XXIX

Zabiorę cię stąd...



                Jo otworzyła oczy. Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Wydawało jej się, że słyszy jakiś hałas, ale nie była pewna. Od wczoraj ciągle huczało jej w głowie, po tym jak uderzyła się w nią, lądując na ścianie.
                Spróbowała się podnieść. Mięśnie nie reagowały jak powinny, przez to, że od tygodni sypiała na twardej podłodze. Poza tym, jej racje żywnościowe raczej odbierały niż dodawały sił. W końcu udało jej się chwiejnie stanąć na nogach i podeszła do drzwi. Jej cela nie miała okien, więc nie wiedziała co dzieje się na zewnątrz, ale gdy się bardziej skupiła, była pewna, że to co słyszy, to odgłosy walki.
                Jej serce zabiło mocniej, a chwilę później zganiła się za to. Od miesiąca to samo, każdego dnia. Narastająca, naiwna nadzieja, że ktoś się po nią zjawi i rozczarowanie. Przestała wyczekiwać, wiedziała, że może liczyć tylko na siebie, na swoją siłę i na to, że wytrzyma jeszcze więcej.
                Ale dziś było inaczej. Wyraźne odgłosy walki dolatywały do niej z podwórza i w Jo wstąpiła nowa nadzieja. Kto to mógł być? Aurorzy? Może Minister Magii wysłał kogoś na poszukiwanie kryjówki Hurrlingtona i w końcu udało im się ją znaleźć?
                Jo usiadła pod ścianą, bo ból w kręgosłupie i lewej nodze nie pozwalał jej dłużej stać pod drzwiami. I wtedy usłyszała kroki. Wyraźnie zmierzały w jej stronę. Strach walczył w niej z nadzieją i sama już nie wiedziała, co wygrywa. Czy to znowu oni? A może ratunek? Utkwiła w drzwiach, przerażone, pełne prośby spojrzenie i czekała.

                                                                      *

- Potter, doprawdy! – śpiewał Hurrlington – Odwiedza mnie pan i nawet się nie przywita jak należy – powiedział kwaśno – w dodatku jest pan niewidzialny!
Harry zlokalizował Albusa i stanął przed nim, zasłaniając go. A potem machnął krótko różdżką i zmaterializował się w hallu posępnego dworu. Sir Seven klasnął w ręce.
- A więc: dzień dobry! – powiedział radośnie. Harry miał wielką ochotę wbić mu różdżkę w oko.
- Gdzie są dzieci? – zapytał przyjmując odpowiednią postawę. Lord zacmokał.
- Widzę tu tylko twojego syna – odparł, wpatrując się w miejsce, gdzie stał Albus, będący pod wpływem zaklęcia Kameleona. Harry ani drgnął, ale sir Steven wydawał się wyraźnie zainteresowany Albusem.
- To ten najstarszy? – zapytał ciekawie, jakby byli starymi przyjaciółmi, którzy dawno się nie widzieli – James?
- Gdzie są dzieci?! – warknął znowu Harry, zaczynając tracić cierpliwość i robiąc kilka kroków w jego stronę. Dopiero wtedy Hurrlington znowu na niego spojrzał.
- Nie ma ich tu, Potter – powiedział już normalnym tonem – Znowu się pomyliliście! Pudło!
Błysnęło i huknęło, gdy Harry strzelił w niego zaklęciem, a Hurllington odbił je w ostatniej chwili. Harry, odepchnął jeszcze Ala.
- IDŹ! – ryknął, a Albus wiedział co ma robić. Odwrócił się i pobiegł pędem w stronę, gdzie wcześniej zniknął James.
Harry i sir Steven rozpoczęli pojedynek.

                                                                          *

                                Po schodach w dół, a potem ciemnym korytarzem do końca. James biegł jak w amoku, nie widząc i nie słysząc co dzieje się do koła. Lola leciała za nim. Dopadł do jedynych drzwi, jakie zobaczył i zaczął się z nimi szamotać. Żadne znane mu zaklęcie nie otworzyło zamka, ale nie było teraz rzeczy, której by nie dokonał. Po kilku minutach drzwi wyskoczyły z zawiasów i wylądowały na kupce gruzu. Przez chmurę pyłu, która wzbiła się w powietrze, dotarł do Jamesa głośny pisk i zobaczył wiele twarzy.
- Potter!
- James! To jest James Potter!
Ale on nie wsłuchiwał się w okrzyki, tylko szybko wszedł do środka i zaczął rozglądać. Wiedział, że ona nie będzie krzyczeć na jego widok, i miał wielką nadzieję, że nie będzie zdumiona.
                W pomieszczeniu było kilka osób. Jakaś Puchonka z czwartego roku, dwóch jej kolegów z szóstej klasy i Mindy Rivers, która była z Jamesem na roku. Nikogo więcej.
- Gdzie jest Jo Carter? – zapytał James, czując jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka, powodując, że zrobiło mu się niedobrze.
Chłopcy wymienili spojrzenia.
- Nie ma jej tu! – odpowiedziała Mindy, która patrzyła na Jamesa w osłupieniu – Jak się tu dostałeś?
- Gdzie ona jest, Mindy?! – oczy Jamesa wyłaziły z orbit, przygniatające przeczucie, że stało się coś bardzo złego rozlewało się po jego ciele jak trucizna. Do oczu Mindy nagle napłynęły łzy.
- James, nie ma jej z nami od tygodni – powiedziała płaczliwie – Zabrali ją, jak się dowiedzieli, że przyjaźni się z tobą i Albusem…
Uderzenie gorąca a potem fala strachu zalały Jamesa z taką mocą, że nawet nie zauważył jak twarz Mindy robi się czerwona, a jej wzrok biega po suficie.
- Dlaczego? – zapytał tylko James. Odpowiedziała mu Puchonka, przyglądając się z zainteresowaniem Loli.
- Nie wiemy. Ale słyszeliśmy, że nie chciała współpracować i trochę za to oberwała – dziewczyna mówiła to dość obojętnym głosem, nie zwracając uwagi na Mindy, która posyłała jej ostrzegawcze spojrzenia, jakby chciała jej powiedzieć, by nie mówiła tego Jamesowi. Ale on już nie zwracał na nie uwagi. Usłyszał wystarczająco.
- Musicie stąd wiać – powiedział jeszcze – Mam dla was różdżki – tu podał im pęk witek – Potraficie rzucić zaklęcie Kameleona?
 Jeden z chłopców skinął głową, reszta patrzyła na Jamesa z wdzięcznością. Miał zamiar odwrócić się i odejść, ale wtedy do pomieszczenia wpadł zdyszany Albus.
- Potter! – zawołali znowu Puchoni, jeszcze bardziej zdumieni, niż na widok Jamesa. Albus przebiegł wzrokiem po pomieszczeniu, podobnie jak James najwyraźniej szukając kogoś innego.
- Gdzie jest…?
- Nie ma jej tu – warknął James – Co się dzieje?
- Tata walczy z Hurrlingtonem – odparł Albus, który wpatrywał się w Jamesa ze zgrozą.
- Jak wyjdziecie z piwnicy, nie idźcie korytarzem prosto, tylko poszukajcie jakiejś innej drogi – polecił James reszcie, a potem bez słowa wyszedł i rozejrzał po ciemnym korytarzu.
                Albus zamienił jeszcze kilka słów z porwanymi, a potem dołączył do Jamesa, z Lolą trzymającą się jego nogi.
- Myślisz, że jest tutaj? – zapytał Albus, bardzo starając się nie pokazywać, jak bardzo boi się, czy Jo w ogóle żyje. James skinął tylko głową. Ale w korytarzu nie było więcej pomieszczeń. Jedyne drzwi, leżały teraz rozwalone na kupce gruzu.
                Ale, gdy James i Albus rozglądali się nerwowo po piwnicy, Lola zaszczekała nagle głośno, a potem rzuciła się do końca korytarza, który jak się wydawało był ślepy. James i Al wymienili zdumione spojrzenia, a potem pobiegli za nią. Wilczek szczekał zawzięcie do solidnie wyglądającej ściany. Albus oparł na niej ręce, a potem dźgnął ją różdżką. Błysnęło i odrzuciło go na stopę.
- Kurwa! – zawołał James i pomógł mu wstać, a potem i on wycelował różdżkę w ścianę.
                Serce tłukło mu się po klatce, jakby miało wyskoczyć. Był pewny, że tam jest. Za chwilę ją zobaczy i wyciągnie z tego strasznego miejsca…
- Nie tak szybko, panie Potter!
Odwrócili się jak na zawołanie. Przed nimi stał barczysty osiłek i celował w nich różdżką. Nim zdążyli zareagować, rozbroił Jamesa ale Albus obronił się w ostatnim momencie.
- Jak mniemam przyszliście po naszą małą gwiazdę – parsknął dryblas – A tak się zapierała, że sama nas wszystkich rozwali! – i zarechotał ochryple.
                Albus szedł w jego kierunku z wyciągniętą różdżką.
- Co jej zrobiliście? – zapytał lodowato. Osiłek znowu się zaśmiał.
- Wakacji raczej tu nie miała – powiedział z błyskiem w oku – Strasznie wkurzała Greysona. Jak ją ostatnio widziałem, była trochę poobijana – dodał puszczając im oko. Ręka, którą Albus trzymał różdżkę zadrgała okropnie. Stojący za nim James poczuł, że krew odpływa mu z twarzy.
- Mówiłem Greysonowi, że kobiet się nie bije – wtrącił nagle osiłek, jakby poczuł wyrzuty sumienia – Ale on nie ma cierpliwości. Codziennie wracał z piwnicy bardziej wykończony, niż gdyby…
Ale nie dowiedzieli się, co miał na myśli. Albus nie wytrzymał i strzelił w niego zaklęciem, ale dryblas zdołał jej odbić. Potem on zaatakował i Al musiał wyczarować tarczę, ale w tym czasie kolejne zaklęcia pomknęły w jego stronę. James, który nie miał już różdżki próbował podbiec do mężczyzny, z drugiej strony, ale wtedy ten zaatakował jego, i gdy Jamesa odrzuciło na ścianę, Al ryknął, by trzymał się z tyłu. Ale w całym tym zamieszaniu, nikt nie zauważył, że Lola wystawiła swoje ostre ząbki i podbiegła do osiłka, a potem rzuciła się na jego nogę i wbiła w nią z całym impetem. Zdumiony strażnik spojrzał w dół, a Albus błyskawicznie wykorzystał ten moment.
- Expelliarmus!!! – wrzasnął i po chwili różdżki dryblasa i Jamesa przeleciały przez korytarz i wpadły prosto w rękę Albusa.
- TY!!! – ryknął osiłek i próbował kopnąć Lolę, ale wtedy Al wymierzył po raz kolejny i rzucił na niego Drętwotę. Strażnik nieprzytomnie osunął się po ścianie.
- Lola! – zawołał Albus i rzucił się, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku – Dostaniesz wielki kawał mięcha – poklepał ją po głowie, a potem odwrócił się do Jamesa i wyciągnął w jego kierunku różdżkę.
- Dzięki – głos Jamesa sprawił, że Albusowi ciarki przeszły po plecach.
- Chodźmy – powiedział wskazując na ścianę, za którą musiało być pomieszczenie, gdzie przetrzymywali Jo. Ku jego zdumieniu James pokręcił głową. Wpatrywał się tępo w Lolę i wyglądał trochę, jakby oszalał.
- Co? – Albus wstał i stanął naprzeciw niego, zmuszając go, by na niego spojrzał – Ona tam jest – powiedział twardo – Żyje.
Ale James nie reagował. Jego myśli krążyły wokół słów strażnika. Bił ją. Codziennie wracał z piwnicy wykończony…
- Idź sam – powiedział głosem, którego Albus nigdy nie słyszał – Musisz wysadzić ścianę…
- A ty?! – zawołał zdumiony Al. James odwrócił się i zrobił dwa kroki w kierunku, z którego przyszli.
- Oddam im za nią. 
A potem wybiegł z piwnicy.
                                                              
                                                                      *

                Był wczesny ranek, ale w Hogwarcie wszyscy byli już na nogach.
- Niech to szlag… - klął Louis, gdy schodził na śniadanie. Nie było nawet siódmej, gdy kolega z dormitorium, który też przybył do szkoły w wakacje, oznajmił, że muszą wstawać, bo jest sporo do roboty.
                Louis wszedł do Wielkiej Sali i odetchnął z ulgą. Wróciły stoły domów i ludzie jedli przy nich śniadanie, choć dziwnie było patrzeć na to, że jest tu więcej dorosłych w służbowych uniformach, niż uczniów w mundurkach.
                Rose siedziała sama przy stole Krukonów i dziobała widelcem po talerzu, wpatrując się w Zaczarowane Sklepienie.
- Cześć! – Louis dosiadł się do niej i pomachał jej ręką przed oczami, bo najwyraźniej go nie słyszała – Co jest?
Red wzruszyła ramionami. Przyglądał jej się przez chwilę.
- Masz jakiś problem?
- Mam milion problemów – oświadczyła tylko Rose, więc dał sobie spokój.
- A powiesz mi po cholerę zrywają nas o świcie?!
Red znowu wzruszyła ramionami i miał ochotę pstryknąć ją w nos.
- Chcą, żebyśmy pomagali w przygotowaniach.
- Do czego? – zdumiał się Louis.
- No, do wojny! – burknęła – Cały korytarz na szóstym piętrze jest zamieniany w szpital, gdzie będą przewozić rannych. Hagrid przygarnia każdą ilość zwierząt, która może przydać się tamtym, a nieużywana część zamku ma zostać odgrodzona i przeznaczona dla tych, którzy szukają schronienia. Trzeba ją przystosować…
Louis słuchał tego z coraz większymi oczami.           
- I oni naprawdę sądzą, że jak zwali się tu pół Wielkiej Brytanii, łatwiej będzie ochronić zamek? – zapytał z niedowierzaniem.
- Moja matka mówi, że to zamek ma chronić nas – powiedziała kwaśno – i, że im nas więcej tym łatwiej się bronić.
Louis zastanawiał się nad tymi słowami, bezwiednie wpychając do ust kanapkę. Rose tymczasem znowu zmarkotniała, a po chwili odsunęła nietknięty talerz i wstała.
- To cześć! – zawołała na odchodnym i tyle ją widział.

             Kończył jeść, gdy poczuł, że ktoś za nim staje a sekundę później, niczego nie widział, bo czyjeś ręce zasłoniły mu oczy. Po chwilowym zdumieniu, parsknął śmiechem, a potem szybkim ruchem chwycił w pasie „napastnika” i pociągnął do siebie, tak, że znalazł się na jego kolanach.
- Cześć! – zawołała Grace. Louis uśmiechnął się szeroko.
- Co tu robisz? – zapytał, zaplatając ręce za jej plecami. Blondynka przewróciła figlarnie oczami.
- Moi rodzice są Uzdrowicielami, a do Hogwartu przenoszą rannych z bitwy pod Manchesterem. Kiedy napisałeś, że lecisz tu z ojcem, postanowiłam zrobić ci niespodziankę!
Louis nachylił się i cmoknął ją w szyję.
- No to ci się udało!
Grace zaśmiała się radośnie.

                                                                     *

                   James znalazł się znowu w hallu, ale nie wrócił do miejsca, w którym wciąż błyskało. Jego ojciec i Hurrlington musieli wciąż walczyć. Skręcił na oślep i znalazł się w dużym, zaniedbanym salonie. Przeciął go i wyjrzał przez okno. Trwała walka. Odziały aurorów z jednej strony i sprzymierzeńcy sir Stevena z drugiej, zasypywali się gradem zaklęć. Wydawało się, że Ministerstwo wygrywa, ale James nie mógł tego jednoznacznie stwierdzić. Zresztą, nie to go teraz obchodziło.  Pośród twarzy mieszkańców dworu wypatrywał jednej. Widział go dziś tylko przez chwilę, gdy otwierał bramę. Wysoki, szczupły, niewiele starszy od niego blondyn. Ale teraz nigdzie go nie dostrzegał, choć miał idealny widok na całe podwórze. Nagle wzrok Jamesa padł na schody, prowadzące na piętro i coś go tknęło. Może Hurrlington nie rzucił wszystkich sił do walki?
              Ruszył w ich kierunku i wbiegł na górę, a potem z różdżką w pogotowiu otworzył pierwsze drzwi. Pusto. Wrócił na korytarz. Skierował się kolejnego pokoju, gdy usłyszał coś. Z ostatniego pomieszczenia na piętrze dochodziły przytłumione odgłosy szurania i otwierania mebli. James nie zastanawiał się. Dygocąc z furii skierował się prosto w tę stronę. Nawet się nie zawahał, gdy dotarł do drzwi, tylko modlił się, by stał za nimi Greyson Hunt.
            I stał.
            Prawie podskoczył na widok Jamesa i błyskawicznie sięgnął po różdżkę, którą miał w kieszeni, ale nie zdążył. James był szybszy i natychmiast go rozbroił. Hunt warknął i wpatrzył w Jamesa z mieszaniną lęku i ciekawości.
- Czego?! – warknął, rzucając ukradkowe spojrzenia po pokoju, jakby miał nadzieję zobaczyć zapasową różdżkę. Tymczasem James wyciągnął przed siebie jego własną i złamał jednym ruchem. Greyson ryknął wściekle, a James cisnął połamanymi patyczkami pod jego nogi.
- Co robiłeś Jo Carter przez ostatnie tygodnie? – zapytał, wbijając w niego mordercze spojrzenie. Greyson zamarł. Nagle na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.
- Ty jesteś Potter – powiedział bardziej do siebie niż do niego – James Potter, jak mniemam?
Ale James nie miał zamiaru wdawać się z nim w niepotrzebne dyskusje.
- Co jej zrobiłeś? – powtórzył, robiąc krok do przodu, tak, że jego różdżka znalazła się w pobliżu klatki piersiowej Hunta.
- Dręczy cię to? – zapytał z leniwym uśmiechem, choć spoglądał niespokojnie na wymierzoną w siebie różdżkę – Gdyby nie znajomość z tobą, miałaby łatwiejsze życie. No, ewentualnie śmierć – dodał rozbawiony, na co James warknął głucho – Ale gdy okazało się, że jest tak drogą ci koleżanką stała się bardzo cennym nabytkiem. Tylko, że nie chciała współpracować – dodał kwaśno.
Nie rozumiał. Nie miał pojęcia co to wszystko znaczy, ani co właściwie Hunt miał na myśli. Ale nie zapytał o nic.
                Zrobił kilka ostatnich kroków. Dawno stracił kontrolę. Greyson próbował się bronić, ale James unieruchomił go i zamachnął się z całej siły, nie dając mu szansy na obronę. Nie zastanawiał się już czy bije za mocno, ani w co trafia. Pierwsze ciosy zadał w twarz chłopaka, który nawet nie pisnął. Dopiero gdy pięść Jamesa odbiła się od jego przepony, stracił oddech i mimowolnie jęknął. Ale James nie przestawał. Okładał go, nawet nie tykając różdżki, która tkwiła bezpiecznie w tylnej kieszeni. Nie. Żadne zaklęcie nie przyniosłoby mu takiej satysfakcji.
- Lepiej? – wycharczał Greyson, ocierając stróżkę krwi płynącą mu po twarzy, korzystając z tego, że James odsunął się na moment, by złapać oddech.
- Co jej robiłeś? – zapytał nie spuszczając z niego wzroku. Greyson próbował się uśmiechnąć, ale rozcięta warga tylko go zapiekła, więc skrzywił się okropnie.
- Pytasz o to, czy panna Carter była moja? – James prawie czuł jak coś w nim pęka. Słowa Hunta dolatywały do niego, jakby był w innym pomieszczeniu – Nie. Nie tykam takich bezwartościowych śmieci jak twoja dziewczyna.
Powalająca ulga i nowa fala wściekłości zalały Jamesa. Ale już go nie uderzył. Greyson wyglądał koszmarnie, cały zakrwawiony i posiniaczony, a choć James marzył o tym, by go dobić, zdołał się powstrzymać. Z najwyższą odrazą splunął na niego, a potem odwrócił się i wybiegł z pokoju.

                                                                     *

                  Jo była pewna, że miesza jej się w głowie. Przecież to niemożliwe, że słyszy Lolę! Ale jednak… Nie mogłaby pomylić ujadania własnego wilczka z niczym innym. Serce tłukło jej się po klatce jak oszalałe i próbowała się podnieść, ale ból w lewej nodze był nie do zniesienia i po chwili oparła z powrotem na zimną posadzkę. A potem drzwi, które jak wiedziała są w zamurowanej ścianie drgnęły, Jo jeszcze spróbowała się podnieść, a potem otworzyła szeroko usta i krzyknęła głośno.
                  Przed nią stał Al. Gdy zobaczył w jakim jest stanie, zamarł. Nie umiał wykrztusić słowa, więc przez moment po prostu na nią patrzył, próbując przekonać samego siebie, że najważniejsze jest to, że żyje. Tymczasem zza jego nogi wyszła szara kulka, która sporo urosła w ostatnim czasie i podeszła prosto do Jo.
- Lola! – zawołała w najwyższym zdumieniu. Ale coś jej nie grało. Wilczek, który przez ostatni rok notorycznie ją podgryzał, teraz podszedł do niej chętnie i zaczął lizać ranę na jej nodze, gdzie świeciła dawno zaschła stróżka krwi. Jo odwróciła od niej wzrok.
- Kim jesteś? – zapytała sucho. Dopiero wtedy Albus się obudził.
- To ja, Jo – powiedział delikatnie i zrobił kilka kroków w jej stronę, ale Jo zerwała się i przylgnęła do ściany, patrząc na niego nieufnie.
- Skąd macie włos Albusa?! Nic wam nie powiem! – krzyczała, próbując odsunąć Lolę, która teraz położyła łepek na jej zranionej nodze.
                      Albus miał wrażenie, że serce za chwilę pęknie mu na pół. Nic, co przeżył do tej pory nie wywołało w nim takiego poruszenia, jak widok pobitej Jo, która patrzyła na niego z lękiem, jakiego nigdy nie widział w jej oczach. W tym momencie miał ochotę pobiec za Jamesem i pomóc mu oddać tym, którzy sprawili, że najodważniejsza dziewczyna jaką znał miała w oczach taki strach.
- Jo, to ja, przysięgam – powiedział najdelikatniej jak umiał i kucnął przy niej, ale zachował bezpieczną odległość – Tata i James też tu są. Szukamy cię od miesiąca – oczy Jo rosły z każdym jego słowem, ale nieufność nie malała. Albus westchnął – Jestem Albus Severus Potter, twój były chłopak. Pocałowałem cię po raz pierwszy na boisku do quidditcha, po tym jak lecieliśmy razem na miotle. Boisz się latać, bo Cameron kiedyś zrobił ci psikusa i zeskoczył, gdy miał cię tego nauczyć. Wpadłaś do mąki.
Na ustach Jo bardzo powoli zakwitł smutny, pozbawiony szczęścia uśmiech.
- Al… - jęknęła cicho. To było dla niego za dużo. Zerwał się i dopadł do niej, a potem objął, uważając, by nie zrobić jej krzywdy. Był pewien, że rana na nodze to tylko jedna z wielu.
- Jo, do cholery – mówił, zaciskając zęby – Tyle cię szukaliśmy...
Jo ukryła twarz w jego koszuli i zaczęła szybko oddychać. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu i zdumiała się. Od miesiąca nie uroniła ani jednej łzy. Wiedziała, że może liczyć tylko na siebie i płacz nic tu nie pomoże. Ale teraz, gdy był tu Al, a gdzieś w pobliżu znajdował się James, poczuła, że może na moment odpuścić. Była bezpieczna.
- Dziękuję – powiedziała tylko, bojąc się, że za chwilę wybuchnie jak małe dziecko, ale nic takiego się nie stało. Może przeszła za dużo, by zwyczajnie się popłakać? A może nawet na to nie miała już siły.
- James jest na górze – powiedział Al, ciesząc się, że tym razem o niego nie pytała – Tata walczy z Hurrlingtonem, a… - urwał na moment, bo oczy Jo rozszerzyły się gwałtownie.
- CO?! – pisnęła z przerażeniem – Musisz do niego iść, ostrzec go! – wołała potrząsając jego koszulką – Hurrlington to szaleniec! Potrafi… Al, on jest bardzo potężny!
Albus przyglądał jej się ze strachem. To już nie była dziewczyna, która szukała przygód, bez przejmowania się konsekwencjami. Bał się pomyśleć co się z nią stało…
- Spokojnie – powiedział, głaskając ją po ramieniu – Mój tata da sobie radę.
Jo dopiero po chwili kiwnęła głową, ale wyglądała na bardzo zaniepokojoną. Albus podniósł się, a potem pochylił nad nią.
- Zabiorę cię stąd.
- Nie bardzo mogę chodzić… - wymamrotała i Al uśmiechnął się delikatnie, bo miał wrażenie, że jest zła na samą siebie.
- Wiem – powiedział tylko. A potem wsunął ręce pod jej kolana i z siłą, jakiej by się po nim nie spodziewała dźwignął ją z ziemi i podniósł jakby nic nie ważyła. Lola zaszczekała cicho i Jo znowu wytrzeszczyła oczy. Co się stało z jej wilkiem?
- W mojej kieszeni jest różdżka – powiedział Al, gdy obrócił się z Jo w kierunku korytarza – wyjmij ją i dobrze celuj. Za chwilę będzie po wszystkim – dodał miękko, ale Jo nie wyglądała na przekonaną. Al wzmocnił uścisk i ruszył w kierunku korytarza, obiecując sobie w duchu, że zrobi wszystko, by więcej się nie bała.
                                                                                                             
                                                                      *

                       Harry machnął różdżką po raz ostatni, pewien, że jest po wszystkim. Hurrlington przegrał i został uwięziony w ciasnych więzach, które wyczarował Harry. Ale coś było nie tak, i Potter czuł pod skórą, że to nie koniec. Nie opuszczając różdżki ani o cal, szedł w jego kierunku. Sir Steven wyglądał, jakby świetnie się bawił.
- Piękny pojedynek, panie Harry! – zawołał z podziwem – Ale teraz chyba się pożegnamy!
Harry natychmiast posłał w jego kierunku Drętwotę, ale wystarczyło by mrugnął, a gęsty żółty dym, który widział już podczas pojedynku Hurrligtona z profesor McGonagall owiał go i wypełnił cały hall. Gdy opadł grubego lorda już nie było.
- Tato! – Harry obrócił się błyskawicznie. Ze schodów na drugie piętro zbiegał James, który wyglądał, jakby sporo przeszedł w ciągu ostatniej godziny.
- James?! – Harry zatrzymał go gestem w miejscu a potem rozejrzał uważnie. Wciąż nie rozumiał, co stało się z Hurrlingtonem – Gdzie Al?!
- Poszedł po Jo – powiedział James – Co się tu stało?!
- Nie jestem pewien… - mruknął tylko Harry, ale przestał wypatrywać swojego przeciwnika i szybko podszedł do okna – Wygraliśmy – powiedział krótko – Można już wyjść.
James zawahał się, posyłając szybkie spojrzenie w kierunku piwnicy, a potem skinął ojcu głową i wyszedł na podwórze, gdzie aurorzy ścigali ostatnich współpracowników Hurrligtona. Harry czekał tylko chwilę.
- Al! JO!!!
Przerażenie odmalowało się na jego twarzy, gdy zobaczył jak dziewczyna wygląda. Ale nie powiedział nic na ten temat, tylko zaczekał, aż niosący ją Albus podjedzie bliżej i próbując uśmiechnąć się pokrzepiająco powiedział:
- Już po wszystkim Jo. Zabiorę cię do szpitala i powiadomię twoich rodziców. Albus pojedzie z nami i myślę, że niedługo zjawi się James. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz?
Jo pokiwała powoli głową, a potem wtuliła się w koszulę Ala, jakby tylko to utrzymywało ją jeszcze w stanie względnej równowagi. Harry bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, gdy patrzył na jej rany, a potem poczuł bezkresną dumę z Jamesa.
- Mam po niego pójść? – zapytał nagle Albus Jo. Ona spojrzała na Harry’ego.
- Przyjedzie do mnie?
Harry pewnie skinął głową. Jo przeniosła wzrok na Ala.
- Proszę zabierz mnie stąd.
Harry nie czekał dłużej, ale zagarnął jeszcze Lolę, ścisnął mocno różdżkę, a po chwili już ich nie było.  

                                                                       *

               
- I mam to wszystko gdzieś! – kończyła Rose. Scorpius wpatrywał się w nią ze złością, ale wziął kilka głębokich oddechów i zdołał się opanować.
                Usiadł koło niej. Od dwóch godzin próbowali zapędzić do klatek stado małych hipogryfów, ale te uparły się, by pozostać na wolności.
- CO one tu właściwie robią?! – darła się Red, wykręcając sobie ręce – Po cholerę nam PIĘĆDZIESIĄT sztuk hipogryfów?!
Scor po raz tysięczny zagryzł zęby i dopiero po chwili powiedział:
- Są przydatne w walce, bo potrafią latać. Dlatego Minister zlikwidował wolne hodowle i przeniósł je tutaj. Ale we wrześniu mają trafić do innej, specjalnie ukrytej placówki.
Red znowu coś burknęła, ale Scor już jej nie słuchał. W ich kierunku zmierzał wielki, brązowy puchacz, który ewidentnie niósł jakiś list. Rose zauważyła go dopiero po chwili i stanęła koło Scorpiusa, wstrzymując oddech. Nie znała tej sowy, a to znaczy, że wiadomość mogła być od…
- Potter!  - wrzasnęła chwilę później, a w jej oczach pojawiły się łzy, gdy odczytywała znajome pismo Albusa. Scorpius bezceremonialnie zaglądał jej przez ramię.

                Rose, (Scor?)!

                Znaleźliśmy Jo. Nie mogę za wiele napisać, ale wiem, że Rose szaleje, bardzo się martwi. Jo jest cała i zdrowa, chociaż sporo przeszła. Mam nadzieję, że w Hogwarcie wszystko w porządku. Niedługo na pewno się zobaczymy!

Pozdrawiam
Al.

                Red przeczytała to kilka razy, a potem cisnęła za siebie.
- Cholerny Potter! – warknęła – Od miesiąca nie daje znaku życia, i wysyła dwa słowa! Już ja go…
- Och, zamknij się! – zawołał Scorpius łapiąc się za głowę. Rose wytrzeszczyła oczy – Słyszałaś! – burknął Scor, zakładając ręce na piersi – Przez miesiąc ci odpuszczałem, bo porwali twoją przyjaciółkę a kuzyni i wuj byli w niebezpieczeństwie. Ale to by było na tyle! Nie jesteś pępkiem świata, Red! To Jo trzymali nie wiadomo gdzie, a ty zachowujesz się jakbyś była jedyną pokrzywdzoną!
Rose nabrała głośno powietrza, a potem zrobiła dwa kroki w tył i zmrużyła oczy.
- Słucham?! Coś ci nie pasuje?!
Scorpius pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Red, jesteś najbardziej rozkapryszoną osobą jaką znam! Twoje wahania nastrojów wykończyłyby największego stoika!
- Wiesz co, Malfoy? – warknęła, nie wierząc własnym uszom – Odwal się!
A potem obróciła się na pięcie i zaczęła wściekle maszerować w stronę zamku, nie przejmując się tuzinem rozbrykanych hipogryfów, których nadal nie udało im się zagonić do klatki. Scorpius warknął głucho, a potem dogonił ją w kilku krokach i złapał za rękę.
- CZEGO?!
- Po pierwsze – powiedział wściekły – Mamy robotę. A po drugie, do cholery Weasley! Już po wszystkim – dodał lżejszym tonem – Carter jest z Potterami, nic jej nie grozi. Przestań ciskać gromami, bo mam tego dość!
- Póki co, to ty się na mnie wydzierasz! – przypomniała mu ze złością. Scorpius westchnął ciężko.
- Bo przez ostatnie tygodnie zachowywałaś się jak wariatka! I przeżyłem to, bo ty się zawsze tak zachowujesz, ale – tu złapał ją za rękę, bo zamierzała wściekle odejść – Już jest dobrze. Więc możemy wyluzować.
Rose stała przez chwilę i nic nie mówiła, wpatrując się w zieloną trawę. A potem zadarła głowę do góry i niecierpliwym ruchem przyciągnęła Scorpiusa za koszulkę.
- Martwiłam się o nich!
Scorpius założył ręce na jej talii i ukrył twarz w jej włosach, a gdy poczuł znajomy zapach, który zawsze wprawiał go w dobry nastrój powiedział:
- Założę się, że oni wszyscy bardziej martwili się o ciebie Weasley. Jesteś najbardziej szaloną osobą na świecie!
I gdy Rose po raz pierwszy od miesiąca, wybuchła szczerym śmiechem, obrócił się z nią w miejscu, ani trochę nie rozluźniając uścisku.