Jesteś wszędzie.
Sierpień
zakwitł w pełni, wysuszając większość trawników w Wielkiej Brytanii. W upale
wszystko toczyło się wolniej i leniwiej. Tylko Jo dni mijały pracowicie.
Uzdrowiciele ze Świętego Munga poradzili jej, by gdy odzyska siły, znalazła
sobie zajęcie, które pomoże jej wrócić do codzienności. Tak więc postanowiła
pomóc rodzicom w prowadzeniu ich sklepu, który bardzo podupadł, stojąc
zamknięty podczas jej porwania.
Państwo
Carterowie ucieszyli się z tego, że Jo będzie pracować z nimi, zwłaszcza, że
nie musieli opuszczać pracy i mogli mieć ją na oku przez całą dobę. Nie sądzili
jednak, że tego lata zyskają nie jednego, a dwóch pracowników.
- James, mógłbyś zanieść to na zaplecze? – zapytał Robert,
wskazując na pudło samotulących misiów.
- Już się robi!
James podniósł pudło i ruszył na zaplecze. Otworzył drzwi i…
- Cholera! – zaklęła Jo. Zderzyli się ze sobą, bo Jo
próbowała wyjść właśnie w tej chwili.
- Carter, patrz jak chodzisz! – zawołał James, choć oczy mu
się śmiały. Jo wzruszyła ramionami.
- Ciężko mi uważać, skoro jesteś wszędzie – burknęła. James
odstawił pudła.
- I tak ma być – oznajmił odwracając się znowu do niej – Nie
zamierzam cię znowu zgubić.
Jo zrobiła tylko markotną minę, znowu wzruszyła ramionami i
wyszła. James westchnął, szukając cierpliwości. Obiecał nie zadawać sobie
irytującego pytania: jak długo jeszcze. Ale każdego dnia samo cisnęło mu się na
usta, gdy Jo zamykała się w sobie na cztery spusty, patrzyła niewidzącym
wzrokiem i nie odzywała całymi godzinami. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy
ostatni raz widział jak się uśmiecha.
Rozumiał
to. Nie miał do niej najmniejszych pretensji. Wiedział, że jest odpowiedzialny
za wszystko co przeżyła, bo ten pieprzony stary wieprz chciał czegoś od niego.
Ale James nigdy nie należał do cierpliwych osób i miał coraz większą ochotę
potrząsnąć nową, obojętną Jo. Tak bardzo brakowało mu diabelskiego błysku w jej
oku, że byłby gotów za niego skoczyć w przepaść.
Ale
obiecał sobie, że da jej czas i pomoże jej wrócić do siebie. Wziął głęboki
oddech, zabrał z magazynu dwa pudła rozrastających się klocków i powlókł się z
powrotem do sklepu, gdzie przynajmniej mógł mieć ją na oku.
*
Albus korzystał z ostatnich dni
lata, poza domem. Ginny wciąż była obrażona na wszystkich za to, że on i James
bez jej zgody wyruszyli na poszukiwania Jo, i przebywanie z nią było jak
drażnienie węgierskiego rogogona. Większość czasu spędzał latając z Lily na
miotłach, albo szlajając się po Dolinie Godryka. Kilka razy odwiedził Jo, ale
miał wrażenie, że jego była dziewczyna wcale sobie żadnych odwiedzin nie
życzyła, bo wolała teraz ciszę i samotność. Oczywiście James nie odstępował jej
na krok, ale tego akurat Albus nie chciał już analizować. Wystarczył mu piekący
ścisk w gardle, że to jego brat jest z nią w najtrudniejszych chwilach.
W ostatnim tygodniu sierpnia
Ginny oznajmiła, że muszą wybrać się na Pokątną, żeby kupić książki i inne
rzeczy do Hogwartu. James zostawił tylko listę życzeń i teleportował się do
sklepu Carterów, więc Al, Lily i Ginny mieli pojechać sami.
-
Ja i Lily pójdziemy do Madame Malkin – oznajmiła Ginny, gdy znaleźli się na
ulicy Pokątnej, pełnej aurorów i magicznej policji, pilnujących bezpieczeństwa
– Mógłbyś w tym czasie odwiedzić Esy i Floresy?
-
Jasne – odparł zadowolony, że nie musi iść do sklepu z szatami.
Ruszył do księgarni, rozglądając
się ciekawie po ulicy. Tu życie toczyło się dalej, jakby wojna nie dotyczyła
sprzedawców i kupców. Tylko ubrani na ciemno aurorzy i ludzie przystający, by
wymienić się najnowszymi pogłoskami, zdradzali, że to nie jest kolejne ciepłe i
beztroskie lato. Jeszcze się nie zaczęło – myślał Albus, zmierzając do
księgarni. Oni nie walczyli z czarnoksięskimi bestiami, ani nie szukali
bliskich po całym kraju. I, choć miał nadzieję, że nikomu się to już nie
przydarzy, czuł, że ta wojna dopiero zaczęła zbierać żniwo.
Pogrążony we własnych myślach,
nie zauważył, że wiele głów odwracało się za nim, gdy przechodził. Dopiero, gdy
dziewczyna z długim warkoczem, prawie podskoczyła na jego widok i zaczęła
pokazywać go swojej siostrze, zwolnił i zrobił zdumioną minę. Znał tę
dziewczynę z Hogwartu, choć nie miał pojęcia w którym jest domu. Nie uszedł
paru kroków, gdy sytuacja się powtórzyła, tyle, że tym razem jakiś chłopiec,
który nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat pokazał Albusa palcem, swoim
rodzicom i zaczął entuzjastycznie podskakiwać. Zdumiony Al przyspieszył. Może
jest czymś ubrudzony? Albo ktoś rozpuścił ośmieszającą plotkę na jego temat? Jeśli
to była znowu Red, tym razem ją zamorduje.
Pospiesznie wszedł do Esów i
Floresów. Minął się z jakimś starszym mężczyzną i odetchnął. Nie zaśmiał się na
jego widok, więc z pewnością nie ma niczego na nosie. Podszedł do regału z
podręcznikami i usłyszał zbiorowy pisk. Cztery dziewczyny, które również
kojarzył z Hogwartu, zgodnie wpatrywały się w niego z uwielbieniem. Teraz
poczuł już prawdziwą panikę. Próbował nie zwracać na nie uwagi, ale stały na
tyle blisko, by słyszał jak gorączkową szepczą. Gdy znowu na nie spojrzał,
przeraziły się i gwałtownie poczerwieniały.
Zachodząc w głowę co się
właściwie dzieje, Al sięgnął po losowe podręczniki do Zaklęć i kilka innych
książek z listy, a potem odwrócił się szybko, żeby za nie zapłacić. Najwyżej
James albo Lily nie będą mieli się z czego uczyć, ale na pewno nie będą mieć o
to do niego pretensji… Chciał tylko jak najszybciej wyjść, żeby napisać do
Rose, czy nie rozpowiedziała o nim czegoś kompromitującego. Był już przy kasie,
gdy ktoś w niego wszedł. Dosłownie. Odwrócił się zdumiony, do jednej z dziewczyn,
które jeszcze przed chwilą go obgadywały. Jedna z nich – niska, z lśniącymi
czarnymi włosami i takimi samymi oczami, patrzyła na niego zalotnie.
-
Och, przepraszam! – zawołała bez cienia skrępowania – Jestem trochę gapowata!
Albus
uśmiechnąłby się do niej, gdyby nie fakt, że tak bardzo nie rozumiał tej
sytuacji, że miał ochotę pobiec do mamy.
-
Nie szkodzi – powiedział wciąż zdziwiony i odwrócił się znowu, by zapłacić za
książki, ale dziewczyna zrównała się z nim, najwyraźniej domagając się uwagi.
-
Jestem Suzanne – oświadczyła odważnie i wyciągnęła rękę – rok niżej od ciebie w
Gryfindorze.
-
Aha – wyjąkał Al – Albus Potter.
-
No przecież wiem! – zawołała ze śmiechem, energicznie potrząsając jego ręką.
Al
tylko zmarszczył brwi.
-
Ja… wiesz, muszę zapłacić i lecieć! – wydukał spanikowany.
-
Och, szkoda – powiedziała ze szczerym żalem Suzanne – W takim razie zobaczymy
się w Hogwarcie!
Pomachała
mu jeszcze, uśmiechając się szeroko, a potem odwróciła się i odeszła do
koleżanek, które prawie podskakiwały w oczekiwaniu na nią.
Albus z wyrazem najgłębszego
szoku podał rozchichotanemu sprzedawcy podręczniki, a potem czym prędzej
opuścił księgarnię.
-
Królestwo za objaśnienie psychiki dziewczyn – mruknął sam do siebie, idąc
zalaną słońcem ulicą Pokątną. Ale, gdy zaczął o tym myśleć, gdzieś z tyłu głowy
znowu zamajaczyła mu Jo i teraz poza zdumieniem zalała go znowu fala smutku.
*
-
AAAAaaa…!!!
Scorpius
pociągnął szybko Rose do wnęki w ścianie, a potem stanął tak blisko, że nie
mogła oddychać i pocałował ją szybko i namiętnie. Długo trwało nim się od niej
oderwał, a potem niespodziewanie puścił ją zupełnie i zaczął pospiesznie
rozglądać po korytarzu.
-
CO to było? – zapytała Rose, trochę rozkojarzonym tonem. Scor najpierw upewnił
się, że nikogo nie ma na korytarzu a potem złapał ją za rękę i pociągnął za
sobą.
-
Mój ojciec tędy przechodził – wytłumaczył spokojnie. Red warknęła głucho i
wyrwała swoją dłoń z uścisku.
-
I w ten żałosny sposób chciałeś się ukryć?!
Scor
zerknął na nią z ukosa.
-
Nie wiedziałem, że całujemy się żałośnie.
Red nie traciła
buty.
-
Żałosne jest to, że boisz się powiedzieć ojcu!
Scorpius
zatrzymał się nagle i chwycił ją w pasie, tak, że też musiała się zatrzymać.
-
Słucham?! Ja się boję?! A kto mi truje od miesięcy, że nikt nas nie może
zobaczyć, bo będzie koniec świata???!!!
Rose
odrzuciła z godnością swoje czerwone włosy do tyłu.
- Miałam na myśli swoją
rodzinę.
- Och, bo moja cię uwielbia! – prychnął Scor – Mój ojciec
mało nie dostał zawało przez lekcje z tobą, a o twoim ojcu mówi wyłącznie jak
się upije, bo na trzeźwo wypiera z pamięci jego istnienie!
Rose spojrzała na niego z takim mordem w oczach, że prawie
się cofnął.
- A może ty też podzielasz poglądy tatusia? – zapytała
słodko. Ten ton zawsze sprawiał, że włosy stawały mu dęba.
- A może ty zgadzasz się ze swoim? – warknął Scor – Ostatnio
mówiłaś, że jak się o nas dowie żywcem cię zamuruje!
Red wzruszyła ramionami.
- Przynajmniej nie musiałabym patrzeć na twoją głupią twarz!
Scorpius warknął głucho.
- Świetnie! W takim razie zaraz napiszę do Ronalda, że w
wolnych chwilach całuję się z jego nienormalną córką!
I ruszył korytarzem. Rose zaśmiała się głośno.
- W końcu nauczyłeś się pisać?! Jestem taaaaaka dumna!
I poszła w drugą stronę.
Scorpius
wciąż trzęsąc się ze złości zapukał do gabinetu profesor McGonagall. Dyrektorka
kazała mu wejść, więc otworzył drzwi i trochę za mocno je zamknął. Minerva
spojrzała na niego badawczo.
- Pan Malfoy. Ach, tak. Zapraszam.
Wstała i zdjęła z kominka słoiczek z proszkiem Fiuu, a potem
wyciągnęła go w kierunku Scorpiusa, przyglądając mu się surowo.
- Proszę przekazać pannie Carter, że… że czekamy na nią we
wrześniu – powiedziała dyrektorka, gdy Scor nabierał sobie garść proszku.
Skinął tylko głową, nie bardzo wiedząc co powiedzieć, a potem wszedł do
kominka.
- Chatka! – krzyknął i wyrzucił proszek w płomienie, które
zrobiły się wściekle zielone, a potem przyciągnął łokcie do siebie.
Gabinet
McGonagall zniknął, a on zaczął szybko wirować, aż nagle poczuł, że zwalnia i
wypadł z niewielkiego kominka do skromnie urządzonej bawialni.
- Ach, to ty – odezwał się ktoś z fotela i Scorpius prawie
otworzył usta na widok Jo. Schudła, straciła kolor i wiązała włosy w dziwny
kok. Siedziała w fotelu z nogami pod brodą i wydawało się, że czyta książkę,
ale gdy Scorpius spojrzał na tom, zauważył, że leżał odwrócony do góry nogami.
- Cóż za miłe powitanie – powiedział wychodząc z kominka i
otrzepując się z pyłu. Jo wstała, a Scorpius podszedł do niej i przygarnął do
siebie, a potem uniósł na parę cali i obrócił z nią w miejscu.
- Dość tych czułości – burknęła tylko Jo, gdy postawił ją na
ziemi, ale w jej pustych oczach na moment pojawiło się światło – rozgość się a
ja powiem rodzicom, żeby znowu odłączyli kominek.
Scorpius skinął głową i usiadł w wysłużonym, ale niezwykle
miękkim fotelu, podczas gdy Jo wyszła z salonu. Słyszał od Rose, że Jo jest w
strasznym stanie i dopiero zrozumiał co miała na myśli. Ona nie rozpaczała, nie
histeryzowała. W jakiś sposób się wypaliła i to było najgorsze, co mogło jej
się przytrafić. Ręce Scora same zaciskały się w pięści, na myśl o tym, co
musieli jej zrobić i w takich momentach miał ochotę uścisnąć dłoń Jamesa
Pottera, którego zwykle trawił najmniej z całej ich bandy. Przynajmniej on w
jakiś sposób się zemścił.
Jo
wróciła do salonu, niosąc tackę z lemoniadą i szklankami.
- Opowiadaj – powiedziała beznamiętnie, siadając naprzeciw
niego. Scorpius uniósł brwi.
- Ja?
Wzruszyła ramionami.
- U mnie niewiele się dzieje – odparła sucho – Pomagam
rodzicom, jem dużo warzyw a James Potter niedługo wyskoczy z mojej lodówki. Ty
pewnie masz ciekawsze życie!
Scorpius czuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, gdy tak z nim
rozmawiała. Ale nie chciał jej do niczego zmuszać.
- Spotykam się z Weasley! – wypalił zaskakując sam siebie –
Niedługo się pozabijamy.
Przez twarz Jo przemknął cień uśmiechu. Jakby stare życie
wracało do niej leniwą, uśpioną falą.
- Cokolwiek was uszczęśliwia – mruknęła niby obojętnie, ale
Scor widział w niej cień zainteresowania. Kiwnął głową.
- Wolę się użerać z Rose, niż wymieniać czułostkami z
kimkolwiek innym.
Jo uśmiechnęła się wymuszonym gestem.
- To fantastycznie.
- Carter?
- Co?
Tak trudno było mu dobrać słowa, podczas gdy przebicie się
do niej było prawie niemożliwe.
- Tęskniliśmy za tobą.
Jo poruszyła się niespokojnie i odwróciła wzrok.
- A co tam w Hogwarcie? – zapytała szybko – Słyszałam, że
robią z niego bunkier?
Scor nie zwracał na nią uwagi.
- To mogło się przytrafić każdemu z nas. I z pewnością nie
pozwolimy, żeby przydarzyło się znowu tobie! Słyszysz mnie, Carter? – zapytał
wstając z fotela. Pokręciła głową.
- Odpuść sobie. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Ale będziesz! – zawołał Scorpius, teraz już zupełnie
wyprowadzony z równowagi – Cholera tyle rzeczy widziałaś i nic cię nie złamało!
Nie możesz pozwolić, żeby to…
Teraz Jo zerwała się z miejsca i stanęła naprzeciw niego.
- „TO”?! A wiesz o czym mówisz, mówiąc „to”?!
No, to już było coś – pomyślał Scor. Drze się jak dawniej,
zamiast zamykać się w sobie jakby nic nie czuła.
- Nie wiem – powiedział spokojnie – Bo nic nie mówisz.
- Nie wiem co mam robić – odparła z beznadzieją w głosie –
Nie umiem już być taka jak wcześniej.
Scorpius zrobił dwa kroki w jej kierunku i znowu przygarnął
ją do siebie, głaszcząc po plecach.
- Umiesz. Niech tylko pojawi się jakaś tajemnica, albo
starożytny rysunek i na pewno wrócisz do siebie.
Jo zaśmiała się gorzko.
Dwie
godziny później Scorpius wrócił do Hogwartu. Nie poszedł jednak do siebie, ale
skierował się do Wieży Ravenclawu. Chwilę mu zajęło odpowiedzenie na pytanie
kołatki, ale w końcu dostał się do Pokoju Wspólnego Krukonów, przeciął go i
wspiął się do dormitorium Rose. Żadnej z jej współlokatorek nie było jeszcze w
Hogwarcie, więc nawet nie zapukał.
Leżała
na plecach i lewitowała nad głową gazetę o podróżach. Gdy go usłyszała uniosła
się na cal, a potem zrobiła buntowniczą minę.
- Jesteśmy pokłóceni! – zawołała. Scorpius tylko prychnął, a
potem podszedł do jej łóżka, położył się na nim bezceremonialnie i schował
twarz w jej włosach.
Rose chciała protestować, ale jedno
spojrzenie na twarz Scorpiusa wystarczyło, by wiedzieć, że wizyta u Carter była
wyczerpująca.
- Wciąż się nie odzywa? – zapytała cicho. Poczuła jak kiwa
głową.
- Strasznie się zmieniła. Nie wiem jak z nią gadać!
Rose westchnęła.
- Raczej mówić do niej – mruknęła – Jo niewiele się odzywa.
Scorpius podniósł się nieco i podparł na łokciu, jedną rękę
kładąc na brzuchu Red.
- Zastanawiam się, czy kiedyś jej przejdzie?
Red spojrzała na niego krytycznie.
- Oczywiście, że tak! – zawołała ze złością – Jest wojna,
trzeba działać, a Carter kocha adrenalinę i…
- Kochała – wtrącił Scor – I zapłaciła za to wysoką cenę. A teraz
zamknęła się na cztery spusty i nikogo do siebie nie dopuszcza. Może jeszcze
Potter coś wskóra – powiedział z nadzieją. Rose pokiwała szybko głową.
- Na pewno! James ma podejście do ludzi.
Scorpius zmarszczył brwi.
- Miałem raczej na myśli to, że oni tak jakby za sobą
szaleją…
Z jakiegoś powodu Red nagle zrzedła mina i nic nie
powiedziała. Dopiero po chwili zrobiła naburmuszoną minę i pewnym gestem zdjęła
ze swojego brzucha rękę Scora.
- Jesteśmy pokłóceni! – zawołała znowu. Scorpius wpatrywał
się nią przez długą chwilę.
- No to chodź, pogodzimy się – i pocałował ją szybko, nim
zdążyła się odezwać. Po kilku minutach udało jej się w końcu zapomnieć, że
kilka godzin wcześniej wydzierali się na siebie w korytarzu. Zresztą, pewnie do
zmierzchu pokłócą się jeszcze ze trzy razy…
*
Do
rozpoczęcia roku szkolnego zostało parę dni, ale nie wszystkim było smutno z
tego powodu.
- Pierwszy września, pierwszy września, już niedługo
pierwszy września!
Dakota wędrowała korytarzami Hogwartu śpiewając wesoło i od
czasu do czasu zaglądając do przypadkowych klas, które mijała. Było po
dziesiątej, a ona chwilę temu zauważyła światła z dwóch różdżek na schodach. Niestety
były to schody, które ciągle zmieniały swoją drogę i nie wiedziała, gdzie
podziali się łamacze regulaminu.
Przeszła
już cały korytarz na szóstym piętrze i zeszła niżej. Wycelowała różdżką w
pierwsze drzwi na tym poziomie i:
- AHA! – zakrzyknęła głośno. W pustej klasie, pod tablicą
stała dwójka ciasno splecionych ze sobą Krukonów i w najlepsze się
obściskiwała.
Gdy zobaczyli Dakotę, nawet się od siebie nie odsunęli.
- Przepraszam – powiedział chłopiec, który patrzył na nią,
jakby była wyjątkowo niekulturalna – Mogłabyś nam nie przeszkadzać?
Dakota nabrała powietrza w płuca i szybko ruszyła w ich
stronę.
- SŁUCHAM?! – zawołała, potrząsając energicznie głową –
Przeszkadzam?! Jest – tu zerknęła szybko na zegarek – Dwudziesta druga
szesnaście! – dodała ze zgrozą – Marsz do łóżek!
Chłopak i dziewczyna wymienili zdumione spojrzenia.
- Są wakacje… – powiedziała Krukonka, patrząc na nią jak na
chorą psychicznie.
Dakota zatrzymała się w pól kroku i coś sobie
przekalkulowała.
- To nie ma nic do rzeczy! – oświadczyła, wyglądając jak człowiek
z planem – Regulamin dotyczy zamku a nie pory roku! – i spróbowała ukryć
triumfalny uśmiech.
Krukoni
spojrzeli jeszcze po sobie z niedowierzaniem, a potem ruszyli do wyjścia,
obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem. Gdy wyszli z klasy, Dakota klasnęła w
ręce i ruszyła za nimi.
- Pierwszy września,
pierwszy września, już niedługo pierwszy września!
*
Państwo
Carterowie każdego dnia przyglądali się swojej córce z większą troską. Dni mijały,
a Jo spędzała je w milczeniu. Gdy już się odzywała stawała się opryskliwa i nieprzystępna.
Jedynie James jakoś sobie z nią radził i gdy byli razem, wydawało się, że Jo
odzyskuje dawny sposób bycia. James
pojawiał się więc w ich sklepie na Pokątnej, potem odprowadzał Jo do domu, gdy
Agatha i Robert zostawali w pracy, i wracał do siebie późnym wieczorem. Jednego
z takich wieczorów, gdy Carterowie zostali już sami, w ich domu pojawił się
niespodziewany gość.
Harry
Potter w podróżnej pelerynie, zastukał do drzwi i gdy Robert mu otworzył,
szybko wszedł do środka.
- Agatho, Jo! – przywitał się uprzejmie Harry, a potem zajął
wskazany przez Roberta fotel.
- Eee… Jo, może pójdziesz do siebie? – zapytała Agatha,
wpatrując się z uwagą w Harry’ego. Jo pokręciła szybko głową, a Harry
powiedział:
- Nie ma takiej potrzeby. Jo wie, że Cameron jest na misji,
którą mu zleciłem i pewnie się domyśla co to za misja.
Jo pokiwała głową.
- Nie wiem tylko czy rodzice wiedzą.
Harry uśmiechnął się blado.
- Oczywiście. Wysłałem ich syna na bardzo niebezpieczną
akcję. Byłem im winien przynajmniej prawdę.
- Ale skąd ty…? – zdumiał się Robert, świdrując Jo wzrokiem.
Ta tylko wzruszyła ramionami.
- Wiem i już – powiedziała – Ale teraz macie chyba inne
pytania. Agatha i Robert znowu przenieśli spojrzenia na Harry’ego.
- Widziałeś się z nim? Wszystko w porządku? – pytała Agatha.
Harry skinął głową, ale widać było, że robi to nie bez zmartwienia.
- Spotkaliśmy się trzy dni temu. Cameron jest cały, chociaż
narzeka na brak domowych posiłków – Agatha uśmiechnęła się smutno, a Robert
pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Znalazł go? – zapytała Jo – Dopadł Crosby’ego?
Harry pokręcił głową.
- To nie takie proste.
Za oknami zapadła już ciemna, parna noc. Carterowie wpatrywali
się z uwagą w Harry’ego, który mówił:
- Crosby nie udał się do Norwegii. Hurrlington musiał przekazać
Ankdalowi informację o tym, że bestia, którą wyczarował Crosby, by zniszczyła w
przyszłości Drzewo Początku, została… unieszkodliwiona – tu Harry zerknął
szybko na Jo, ale uznał, że tych szczegółów walki w lochach jej rodzice nie
muszą znać – Gustav był wściekły i Crosby musiał się o tym dowiedzieć. Zmienił trasę
podróży. Obecnie się ukrywa.
- Gdzie? – zapytał szybko Robert.
- To stara się ustalić Cameron. Crosby żyje póki ma klucze,
a na nich zależy w tym momencie wielu osobom. Dlatego ukrył się gdzieś głęboko
i nie wychodzi.
Agatha przetarła zmęczone oczy. Harry przypatrywał jej się z
troską. Wiedział jak wiele przeszli, gdy Jo była porwana a w dodatku ich syn przebywał
w tym czasie na ryzykownej misji.
- Nie będę ukrywał, że nie wiem ile czasu Cameron spędzi
jeszcze szukając Crosby’ego – powiedział wprost – Ale widziałem czego już
dokonał i wiem, że wróci zdrów i cały.
- Dziękuję – powiedziała słabo Agatha – Mam nadzieję, że
niedługo znowu dostaniemy jakąś informację.
Harry zrobił ponurą minę.
- Bardzo mi przykro. Nie wysłałbym Cama, gdybym sam mógł
ścigać Crosby’ego. Ale i ja mam ważne zadanie i za dwa dni wyjeżdżam w długą
podróż. Nie będę mógł was o niczym informować, a obawiam się, że pisanie listów
jest zbyt ryzykowne. Ale gdy tylko będę mógł postaram się z wami skontaktować.
Robert kiwnął głową.
- Chociaż tyle.
Harry wstał i spojrzał na Jo.
- Jak się masz? – zapytał, siląc się na lekki ton. Jo wzruszyła
ramionami.
- Całkiem spoko – odparła – Tylko pański syn mnie
prześladuje!
Harry parsknął śmiechem, a Jo w tym czasie odwróciła się i
odmaszerowała do swojego pokoju. Harry został jeszcze chwilę, by pożegnać się z
jej rodzicami, a potem wyszedł na gęstą noc i zniknął.
Pojawił
się w Dolinie Godryka, gdy gasły ostatnie światła w sąsiedztwie. Odczarował zamek
i po cichu wszedł do środka. Wszyscy już spali. Rzucił zaklęcie wyciszające i
otworzył drzwi sypialni, w której nie był od miesięcy. Ginny spała
niespokojnie. Coś ciężkiego opadło na dno jego żołądka, gdy się jej przyglądał.
Gdyby miał więcej czasu…
Ale nie
miał. Wyszedł ostrożnie i skierował się na drugie piętro, gdzie były sypialnie
dzieci. Zastukał do pokoju Jamesa.
- Tata? – zaspany James pojawił się w drzwiach, a jego włosy
sterczały tak, że Harry miał ochotę mimowolnie przygładzić własne. Wciąż zdumiony
James wpuścił go do środka i usiadł na łózku.
- Wyjeżdżam – powiedział bez ogródek Harry – Muszę coś
zrobić i nie wiem kiedy wrócę.
- Co zrobić? – zapytał szybko James, natychmiast się
wybudzając. Harry pokręcił głową.
-
Lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedział.
James
przypatrywał mu się podejrzliwie.
-
Chcę ci coś powiedzieć, James – rzekł Harry poważnym tonem – Teraz ty jesteś tu
mężczyzną, rozumiesz? Zostawiam mamę, Ala i Lily pod twoją opieką. Wiesz co to
znaczy?
James
milczał. Jeszcze parę miesięcy temu przeraziłby się tymi słowami. On miałby się
kimś opiekować? Ale teraz, kiedy od tygodni zajmował się niedopuszczającą
nikogo do siebie Jo i nie zamieniłby się tym z nikim innym, wiedział co Harry
ma na myśli. Powoli kiwnął głową.
-
Nie musisz się o nich martwić – powiedział. Harry przyglądał mu się przez
chwilę i wyglądało na to, że już ma odejść, ale powiedział jeszcze:
-
Jestem z ciebie dumny. Nie mówiłem tego wcześniej, ale stałeś się wspaniałym dojrzałym mężczyzną.
Jamesa
zatkało. Gdy znowu mógł mówić, wyjąkał tylko:
-
Tato, bo się wzruszę...
Harry
zaśmiał się, popatrzył na niego jeszcze przez chwilę i wyszedł.
Zajrzał do sypialni Albusa i
Lily, a potem z ciepłą nadzieją w sercu wyszedł. Ruszał na wojnę jak lata temu. Ale teraz robił to sam. Bez przyjaciół i pomocy. Ale tym razem miał więcej siły, niż gdy walczył
jako Wybraniec za cały świat, za ludzi których nie znał. Teraz był mężem i
ojcem i walczył co najmniej za cztery osoby, za które oddałby życie bez
mrugnięcia okiem.
*
-
I sobie poszedł. Rozumiesz coś z tego?
Jo
pokręciła głową. Po południu miała ją odwiedzić Rose, więc ani ona ani James
nie pojechali na Pokątną, a rozłożyli koc w ogrodzie za domem Carterów i
korzystali z ostatnich wolnych dni lata. Blizny Jo zagoiły się, choć na szyi i
nodze zostały jeszcze dwie, długie, które teraz lśniły w słońcu.
-
Za trzy dni szkoła – powiedziała dziwnym głosem Jo. James spojrzał na nią. Miała
zacięty wyraz twarzy, a jej oczy znowu zrobiły się puste.
-
Wiem, koszmar – próbował mówić lekkim tonem – I jeszcze Dakota dostała odznakę
prefekta naczelnego. Moje życie nie ma sensu.
Wargi
Jo zadrgały, ale wciąż miała tę minę, której James praktycznie nie znosił.
-
Carter?
-
Co?
-
Wiadro.
I
pstryknął ją w nos, a potem przyciągnął do siebie i posadził sobie na kolanach.
Pozwoliła mu na to. Z jakiegoś powodu, mimo, że ciągle na niego narzekała i
wyrzucała z domu przynajmniej siedem razy dziennie; tylko jemu pozwalała się
dotykać i czasem nawet sama szukała kontaktu. Przytuliła się ufnie, opierając
czoło o jego klatkę.
-
Jesteś głupkiem, Potter.
-
I ty też! – odparł, czulej ją obejmując. Na to wszystko napatoczyła się Rose.
Z jakiegoś powodu zrobiła
niezadowoloną minę, widząc jak James trzyma Jo na kolanach i przytulają się do
siebie.
-
Dzień dobry! – zawołała głośno. Jo próbowała zejść z Jamesa, ale ją
przytrzymał.
-
Cześć, Red. Co tam? – zapytał uprzejmie. Rose nie zwracała na niego uwagi.
-
Hogwart stoi na głowie – oświadczyła z niezadowoloną miną – moja matka dyryguje
wszystkimi, a Scorpius ma przez ciebie depresję!
Jo
i James spojrzeli na nią zdumieni.
-
Lepiej nie pytam – stwierdził James, a potem delikatnie zsunął ze swoich kolan
Jo i wstał.
-
To wy tu sobie pogadajcie a ja się pobawię z Lolą – oznajmił – ostatnio nie
gryzie!
Pomachał
im i odszedł w stronę domu. Rose przycupnęła na kocu koło Jo.
-
Przepraszam, że Scor ma depresję – powiedziała Jo, nie mogąc się zdecydować jak
się do tego właściwie odnieść. Rose machnęła ręką.
-
Mówi, że przeze mnie ma schizofrenię.
Jo
pokiwała głową.
-
To prawdopodobne.
Ale
Red nie wyglądała jakby było jej do śmiechu. Miała zaciętą minę i patrzyła na
Jo, jakby się czegoś bała.
-
O co chodzi, Rose? – zapytała szybko Carter. Red zaczęła sobie wykręcać ręce.
-
O nic – mruknęła.
-
Mów!
Rose
spojrzała w kierunku, w którym zniknął James.
-
Widziałam się z Alem.
Jo
uniosła brwi.
-
Był u mnie jakiś czas temu. Chyba wszystko u niego w porządku?
Rose
spoważniała zupełnie i smutno pokiwała głową.
-
O to właśnie chodzi, Jo. U Ala jest dobrze jak nie było od dawna. On i James
zachowują się jak bracia. Nie jak dwa wilki walczące o padlinę. Sorry – dodała zdając
sobie sprawę z tego, że nie było to trafne porównanie – Wiesz, oni nigdy nie
mieli zbyt bliskich relacji. Ale po tym jak wspólnie cię szukali, bardzo się do
siebie zbliżyli.
-
Nie rozumiem co masz na myśli – wyznała Jo. Rose westchnęła ciężko i
powiedziała z widocznym bólem:
-
Nie rozwal tego, proszę. Jo, wiem, że to największa rzecz o jaką cię poproszę,
ale oni są rodziną. Jeśli zaczniesz chodzić z Jamesem, Al się załamie, a oni
znowu się pokłócą.
Jo
nie wiedziała co powiedzieć. Z jednej strony czuła, że Red ma rację, ale z
drugiej odmówienie sobie przebywania z Jamesem w tej sytuacji, było dla niej
teraz najboleśniejszą rzeczą jaką mogła sobie wyobrazić.
-
Kiedyś Albus się odkocha – dodała jeszcze Rose, uważnie jej się przypatrując –
Ale teraz będzie bardzo cierpiał.
Usłyszały wesołe szczeknięcie i
odwróciły się w stronę domu. James wyprowadzał Lolę na spacer, a ta biegała
szybko dokoła niego, głośno szczekając. James śmiał się radośnie, obserwując
pobudzonego wilka, ale co chwila zerkał na Jo. Nawet z tej odległości można
było zobaczyć, że patrzy na nią jakby widział tylko ją.
Jo wyglądała podobnie. Tylko on.
Tylko jego widziała.
-
Spokojnie, Rose – powiedziała cicho – Ja i James nie będziemy razem.