Ginger Golden Girls

28 stycznia 2015

XLIII

Mam strasznie dużo nauki, więc... napisałam rozdział :P

Dwie prośby - 1) jak ktoś chce mnie poprawiać niech się upewni, że zna zasady gramatyki i ortografii:p Jeżeli kogoś rażą dwie literówki na 16 stron (których nie jestem w stanie wyłapać), niech nie czyta :p

Dobra przestaję być wredna. 2 prośba - jako fanka ankiet, zrobiłam następną - zaznaczcie proszę swój wiek - obiecuję na nic to nie wpłynie (i tak będzie trochę seksu :P), a mnie to bardzo ciekawi!

Ok, już możecie poczytać :)


Co. Ja. Tu. Robię. Potter?



                Było jeszcze dwa dni do świąt, ale niektórzy w Hogwarcie zdążyli już wprowadzić się w odpowiedni nastrój.
ŁUP. ŁUP. ŁUP.
Hermiona zerwała się na równe nogi, gdy drzwi jej gabinetu prawie wyleciały z zawiasów. Mocno zdumiona otworzyła je i natychmiast cofnęła się przed chmurą powalającego zapachu skrzaciego wina.
- MALFOY! – ryknęła, stając na baczność – To dlatego nie pojawiłeś się na zajęciach z naszymi dziećmi?!
Na wzmiankę o Scorpiusie i Rose, Draco zrobił minę jakby zamierzał się rozpłakać, a potem minął Hermionę i bezceremonialnie wszedł do środka.
- Malfoy, przychodzenie do mojego gabinetu pod wpływem…
- Nasze dzieci się spotykają!!! – ryknął, zatrzymując się na środku gabinetu. Hermiona zamarła. Patrzyła na niego bojąc się o cokolwiek zapytać, i zapominając, że stoi w otwartych drzwiach.
- Scorpius i twoja córka mają się ku sobie!
Hermiona mimo całej grozy sytuacji, nie mogła się powstrzymać przed buchnięciem śmiechem.
- „Mają się ku sobie”? – powtórzyła z drwiną – Co ty, Draco – stuletnia przyzwoitka?
Malfoy wrzasnął gniewnie, wpatrując się w nią z rządzą mordu, co przywróciło ją do porządku. Zamknęła za sobą drzwi i oparła o nie, patrząc na niego ze strachem.
- Jesteś pewien? – zapytała krzywiąc się malowniczo.
- Jak tego, że twój mąż jest rudy!
Hermiona posłała mu lodowate spojrzenie.
- Cóż, w takim razie pozostaje nam tylko jedno – powiedziała grobowym tonem i odbiła się od drzwi. Draco rozszerzył oczy, obserwując jak wyciąga różdżkę i podchodzi do barku.
- Porwiemy ich i zamkniemy w wieży? – zapytał z mieszaniną strachu i nadziei w głosie. Hermiona spojrzała na niego jak na debila.
- Nie – powiedziała z rezygnacją, otwierając barek i grzebiąc w nim – Napijemy się.
I wyjęła pękatą butlę wina, a potem z takim samym przerażeniem w oczach, jakie odbijało się w źrenicach Malfoya, ruszyła w jego kierunku. 

                                                                             *

                Dwanaście choinek błyszczało w Wielkiej Sali, Irytek nauczył się nowych kolęd z jeszcze większą ilością przekleństw, a Norah Johnson rozdawała jakby mniej szlabanów niż zwykle. Święta było czuć na każdym kroku.
                Większość uczniów już nie mogła doczekać się przerwy, ale był jeden, którego Boże Narodzenie wyraźnie martwiło.
- Nie wiem, Scar, to chyba zły pomysł… – mówił Al do Scarlett na dwa dni przed feriami, leżąc na jej łóżku, podczas gdy ona rozciągała się przy oknie. Po tych słowach odwróciła się w jego stronę z niezadowoloną miną.
- To zły pomysł jechać do domu na święta?! – warknęła, ale gdy Al przeciągnął się, napinając mięśnie, na moment straciła wątek.
- Tu masz najlepsze warunki do leczenia – stwierdził – A w domu nie wiadomo co może się stać.
- Nic się nie stanie! – zawołała na skraju histerii, bo doprowadzał ją do szału swoją troską – Jestem już zdrowa, muszę tylko ćwiczyć, żeby wrócić do formy!
Al przyglądał jej się przez chwilę, a potem bez słowa zerwał się z łóżka i skierował w jej stronę.
- Teraz to ty musisz wrócić do leżenia!
I gdy tylko nabrała powietrza, by się z nim pokłócić, wykorzystał moment, pochylił się i delikatnie chwycił ją w pasie, a potem przeniósł w kierunku łóżka.
- Jesteś nawiedzony, Potter! – darła się Scarlett, ale jednocześnie głośno się śmiała co zepsuło przekaz.

                Do wieczora zdążyli pokłócić się jeszcze ze trzy razy, aż w końcu pani Vurtage, która wyglądała jakby nie marzyła o niczym innym jak wyjściu Scarlett (albo Albusa) ze szpitala, oznajmiła, że wyjazd do domu jest dla niej wręcz wskazany. Rodzice Scarlett zjawili się więc następnego dnia rano i pomogli córce spakować się i zejść do gabinetu profesor McGonagall, która zgodziła się użyczyć im swojego kominka. Al postanowił tym razem nie przeszkadzać, i grzecznie poszedł na ostatnie lekcje przed świętami. Trzeba jednak przyznać, że nie spożytkował ich zbyt dobrze, bo z jakiegoś powodu przez większość czasu rozpamiętywał pożegnanie ze Scarlett z poprzedniego wieczoru.

- Idź już, Al, jesteś padnięty – mówiła, patrząc na niego ciepło. Miał wrażenie, że coś w nim rośnie. To przecież on powinien troszczyć się o nią, a to ona się martwi…
- Jeszcze chwilę – mruknął zaspany do jej łokcia, koło którego leżał.
- Al, powinieneś się położyć – powiedziała twardo – jest po jedenastej. Twoja zmiana pewnie już jest!
Głowa Albusa podniosła się z prędkością światła. Scarlett prychnęła.
- Masz mnie za naiwną? Wiem, że mnie pilnujecie!
Al był tak zdumiony, że zapomniał języka w gębie.
- I normalnie pewnie byłabym zła za to – dodała poważniej Scarlett – ale… jestem wam bardzo wdzięczna. Od wypadku boję się być sama. Dziękuję ci.
Albus przełknął ślinę. Te jej oczy zawsze były takie duże i błyszczące? Podniósł się z krzesła i usiadł koło niej.
- Boisz się? – zapytał, z dziwnym uczuciem, jakby rósł w nim balon powietrza. Scarlett kiwnęła głową.
- Nie jestem Jo Carter! – zaśmiała się nerwowo – Zrzucające ze schodów psychopatki przyprawiają mnie o dreszcze i to bynajmniej nie emocji…
Al puścił mimo uszu uwagę o Jo. Było mu dziwnie ciepło.
- Wiesz, że…
- Wiem – przerwała mu szybko – Jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem, Al.
A potem podniosła się i przyciągnęła go do siebie, by pocałować w policzek.
- A teraz już idź, dobranoc! I wesołych świąt!
Do Albusa nagle dotarło, że nie zobaczą się przez jakiś czas. Nie miał ochoty wychodzić.
- A może odwołam wartę Jamesa i zostanę? – zapytał z nadzieją. Scarlett uśmiechnęła się słodko. W tym momencie do Albusa dotarło co robi. Ta dziewczyna była w nim zakochana. A on ignoruje ten fakt i pewnie sprawia jej same przykrości.
                Odsunął się i westchnął ciężko.
- Dobranoc, Scar… - chciał pocałować ją w policzek, ale uznał, że nie powinien, więc tylko poklepał ją po ramieniu.
- Dobranoc, Al – powiedziała, uśmiechając się pięknie.
W progu obrócił się jeszcze w jej stronę, gdy miała już zamknięte oczy. Coś w jego wnętrzu nakazywało mu natychmiast wrócić i ucałować ją przed snem. Ale powstrzymał się i z dziwnym ciężarem wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.

                                                                                    *

                Louis był już spakowany i gotowy do drogi. Pociąg do Londynu miał być specjalnie eskortowany przez aurorów, co oznaczało, że trzeba będzie grzecznie siedzieć w przedziałach. Dlatego jeszcze przed śniadaniem Louis ubrał się i wyszedł z Wieży Ravenclawu, po czym skierował prosto do Gryffindoru. Tu oczywiście napotkał drobną przeszkodę.
- Hasło? – Gruba Dama patrzyła na niego z dezaprobatą.
- Muszę z kimś pogadać – powiedział niezadowolony.
- Błędne – odparł portret. Louis przewrócił oczami. Ale zamiast próbować dalej, wyjął szybko z kieszeni pióro i karteczkę i naskrobał kilka słów.
                Minęło sporo czasu, i Louis był pewien, że jego wiadomość musiała nieźle się namęczyć, żeby dobudzić odbiorcę, ale w końcu portret odskoczył i pojawił się zaspany James.
- Stary – mruknął zachrypniętym głosem – Jest siódma w nocy.
- Muszę pogadać z Leander.
James zmierzył go spojrzeniem.
- Jasne, że musisz pogadać z Leander… - mruknął, darując sobie zbędne pytania i odwrócił się, by odejść. Louis odchrząknął jeszcze i zaśmiał się z rozbawieniem.
- Ale może załóż coś, nim wejdziesz do damskiego dormitorium z samego rana?
James spojrzał nieprzytomnie w dół, a potem wyszczerzył zęby, przejeżdżając dłonią po nagiej klatce.

                Piętnaście minut później portret Grubej Damy, która przez cały czas obserwowała go naburmuszona odskoczył, a Louisowi serce zabiło mocniej. Leah w kusej koszulce i z rozpuszczonymi włosami wyszła na korytarz z mocno zdumioną miną.
- Weasley? – zdziwiła się, podchodząc do niego. Louis wziął głęboki oddech, by przestać gapić się na jej wpół roznegliżowane ciało.
- Pewnie nie znajdę cię w pociągu. Chciałem życzyć ci wesołych świąt.
I nie dając jej czasu do namysłu, położył ręce na jej biodrach i nim zdążyła zareagować pocałował szybko. Leah znowu nie protestowała, dając mu do zrozumienia, że to lubi. Ale nie trwało to dłużej, niż jedno oburzone spojrzenie Grubej Damy.
- Wesołych świąt – powiedziała Leah, odsuwając się na krok – A w pociągu mnie nie znajdziesz, bo mnie tam nie będzie.
Louis uniósł brwi.
- Nie jedziesz do domu?
Leah uśmiechnęła się dziwnie, trochę gorzko i boleśnie jednocześnie.
- Zostaję w Hogwarcie – powiedziała beznamiętnym tonem. Louis milczał przez chwilę. Wiedział, że nie ma sensu pytać jej czemu.
- Niewiele osób zostaje – zauważył – Wszyscy chcą się wyrwać na święta.
Leander uśmiechnęła się zadziornie.
- To tylko jeden z plusów.
Louis parsknął śmiechem.
- Zaprosiłbym cię do siebie, ale…
- …obcałowujesz mnie bez pytania, więc pewnie zauważyłeś już, że nie jestem zbyt rodzinna.
Louis znowu się zaśmiał. Nawet Leah uśmiechała się bez zwykłego cynizmu w spojrzeniu.
- Zostaję z tobą – powiedział Louis. Leah szybko pokręciła głową.
- Zapomnij. To niepotrzebne.
Wzruszył ramionami.
- Jakoś nie bardzo tęsknię za gromadą rozwrzeszczanych ciotek i kuzynów. Za tobą na pewno będę.
Leah przewróciła oczami.
- Mięczak.
Louis zaśmiał się głośno, a potem odwrócił do niej plecami i rzucił przez ramię na odchodnym:
- Czekam na ciebie wieczorem w moim Pokoju Wspólnym. Będziemy smażyć pianki.
Odpowiedział mu drwiący śmiech, który znaczył nic innego jak: „Nigdy w życiu”.

                                                                              *

                Ekspres Hogwart-Londyn wjeżdżał na stację w Hogsmeade, gdy Rose rzuciła kufer pod nogi Albusa i bez słowa puściła się biegiem. Od kilku dni coś paliło ją w środku i czuła się tak, jakby miała eksplodować.
                Scorpius stał pod jednym z filarów razem z Blakiem i Elizabeth, której przypatrywał się uważnie. On i Jo ustalili, że nie będą jej na razie o niczym mówić, a on podczas świąt wybada Narcyzę co właściwie wie o Cambellach. Dlatego świetnie się złożyło, że Astoria zmusiła Draco do powrotu do domu na święta. Podczas gdy Scor przyglądał się badawczo swojej przyjaciółce, coś czerwonego śmignęło mu przed oczami i wylądowało prosto w ramionach Blake’a.
                Okazało się, że to Rose pośliznęła się i byłaby upadła, gdyby Warrington jej nie złapał.
- Weasley, miło cię widzieć! – zawołał, ruszając sugestywnie brwiami. Zirytowany Scorpius pomógł jej złapać równowagę i odciągnął od swojego kumpla.
- Dlatego mówię, że powinnaś siedzieć w klatce – odezwała się Elizabeth. Rose rzuciła jej krótkie spojrzenie.
- W czym byś wtedy mieszkała? – zapytała lekceważąco, po czym zwróciła się do Scorpiusa – Możemy pogadać?
Malfoy zerknął na nadjeżdżający pociąg, wzruszył ramionami i poszedł za nią. Zatrzymali się kilka kroków dalej.
- Nie przejąłeś się – wypaliła natychmiast Rose. Scorpius uniósł brwi, zastanawiając się w duchu skąd ma jeszcze siłę jej się dziwić.
- Czym? – zapytał spokojnie. Nagle zauważył, że Red jest jeszcze bardziej nabuzowana niż zwykle. Jej oczy świeciły jak tylko wtedy, gdy się całowali lub kłócili.
- Twój ojciec nas widział, a ty nie ześwirowałeś – wytłumaczyła Rose, jakby było to największe zaskoczenie w jej życiu. Scorpius pokręcił głową ze zdumienia.
- Wystarczy, że on to zrobił. Poza tym – dodał marszcząc czoło – Co mu do tego?
- Co mu… Ale… My się ukrywamy!
Pociąg zajechał na stację z głośnym piskiem i wszyscy rzucili się w jego stronę. Tylko Rose i Malfoy stali dalej bez ruchu.
- Nie, Rose – westchnął Scorpius – Ty się ukrywasz. Ty masz milion problemów i histeryzujesz z byle powodu. Mój ojciec trochę pokrzyczał, ale przeżył. Twój zrobiłby to samo – Mina Red wskazywała jak bardzo w to wątpi – Wiesz, że… - tu jego głos stał się trochę bardziej nerwowy – Ja zrobiłem wszystko, żeby wyszło. Ty ciągle traktujesz mnie jak swojego wroga, jak wtedy gdy byliśmy w pierwszej klasie… Więc nie – kończył gorzko – Nie przejąłem się moim ojcem.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem odszedł bez słowa.
                Rose stała w miejscu, jakby ją spetryfikowano. Dopiero głośny gwizdek konduktora przypomniał jej, że musi wsiąść do pociągu.

                                                                                     *

                Jo i James wysiedli razem z pociągu i zaczęli rozglądać się po peronie. Gdyby Jo nie wykręcała głowy w każdą stronę, zauważyłaby, że jej chłopak ma bardzo podejrzaną minę.
- Nie widzę rodziców – mruknęła – Twoja mama już jest?
James pokręcił głową.
- Zabrała Lily i Ala ze sobą.
- Zapomniałam, że teraz mieszka w Hogwarcie… Ale jak ty się w takim razie dostaniesz?
James zrobił smutną minę.
- Chyba spędzę święta tutaj.
- Bardzo śmieszne – burknęła Jo i znowu zaczęła rozglądać się po peronie – Prędzej ja tu zostanę, bo mama i tata najwyraźniej o mnie zapomnieli.
James uśmiechnął się pod nosem, a potem wziął ją za rękę i razem przeszli przez magiczną barierkę, wracając do świata mugoli.
- Nie zapomnieli – oznajmił.
- Widzisz ich? – ucieszyła się Jo.
- Nie, ale wiem, że ich tu nie ma.
Jo zatrzymała się i obróciła w jego stronę, robiąc podejrzliwą minę.
- O czym ty mówisz, Potter?
- O tym, że napisałem im, żeby po ciebie nie przyjeżdżali.
- Miło, że z nimi korespondujesz bez mojej wiedzy – burknęła znowu – Ale czemu? Ach! – klepnęła się w czoło – Zapomniałam, że masz już licencję na teleportację. Odstawisz mnie do domu? – zapytała z uśmiechem. James wyszczerzył zęby, a potem pokręcił głową.
- Nie, bo nie jedziesz do siebie.
A potem uśmiechnął się jeszcze szerzej, chwycił ją w pasie, jednocześnie trzymając kufer i teleportował ich z głośnym trzaskiem.
Jo była tak zdumiona, że nawet nie zakręciło jej się w głowie od teleportacji  i gdy wylądowali ani się nie zachwiała. Rozejrzała się szybko do koła, a potem odsunęła się gwałtownie, tylko po to, żeby po chwili trzepnąć go w ramię.
- Gdzie my jesteśmy?! – warknęła, rozglądając się niespokojnie.
- Na odludziu, gdzie zabiję cię i ukryję twoje ciało.
Jo wykrzywiła się złośliwie.
- Tu jest kilkadziesiąt domów, palancie. Ile razy mam cię uczyć jak się kogoś morduje?
James parsknął śmiechem, a potem obrócił ją twarzą, w kierunku najbliższego domu, z którego komina wydobywał się gęsty dym, który przypomniał Jo jak bardzo jej zimno.
- Jesteśmy w Dolinie Godryka – wytłumaczył jej James, przezornie obejmując ją ręką, jakby przeczuwał, że po następnym zdaniu zwieje – A to jest mój dom.
Jo obracała się jak w zwolnionym tempie.
- Co. Ja. Tu. Robię. Potter?
James uśmiechnął się przepraszająco.
- Wiem, że to dość ryzykowna niespodzianka, ale gdybym ci powiedział nigdy byś się nie zgodziła!
- Więc postanowiłeś mnie porwać?! – wrzasnęła histerycznie, zerkając na dom Potterów, jakby się go bała.
- Zrobić ci niespodziankę – poprawił ją – Jo, moja mama chce cię lepiej poznać, a Albus chyba się ucieszył na wiadomość, że przyjedziesz…
- Och, więc wszyscy inni wiedzą – prychnęła histerycznie – A Al „chyba” się cieszy?!
James podrapał się po głowie.
- Jak go pytałem, to odpowiedział, że „dobrze, że są święta, bo nie wytrzyma ani dnia dłużej nie robiąc krzywdy Elizabeth Cambell”. Daj spokój, on teraz myśli tylko o swojej blondi. Chociaż chyba jeszcze na to nie wpadł… W każdym razie – dodał szybko – Napisałem do twoich rodziców, że zapraszam cię na dwa dni. Potem wrócisz do siebie. Zgódź się… - dodał przysuwając nos do jej policzka.
- Niby czemu?! – warknęła do jego szyi.
- Bo nie mogę znieść myśli, że nie cię zobaczę przez całe święta – powiedział James, przejeżdżając ręką po jej włosach – Wystarczy?
Jo odsunęła się na krok.
- To chyba najgorszy z twoich pomysłów – oświadczyła obrażonym tonem – Prowadź, niczym zamarznę!

                                                                              *

                Wraz z zamknięciem drzwi po ostatnim uczniu wyjeżdżającym na ferie, w gabinecie Norah Johnson wystrzelił pierwszy korek od wina. Wreszcie upragniony spokój. Cieszyła się nawet z tego, że Hermiona wyjechała na święta, choć miała dość nietypowe powody. Otóż jej przyjaciółka zdecydowanie nie należała do grona fanek profesora Obrony Przed Czarną Magią, czego nie można było powiedzieć o Norah. Dla niej Ian Warren był jedną z nielicznych radości przebywania w Hogwarcie.
- Przeszkadzam? – zapytała wchodząc do pokoju nauczycielskiego, po tym jak przeszukała wszystkie inne miejsca, w których mógł być.
- Skądże! – odpowiedział uprzejmie na jej widok. Norah zamknęła drzwi i przysiadła się do stołu. Ian wrócił do stosu pergaminów, które przeglądał, a ona wpatrzyła się w niego niezbyt dyskretnie.
- Brak zajęć? – zapytał Warren i Norah dopiero uświadomiła sobie, że się na niego gapi.
- W końcu! – odparła, nie tracąc rezonu – Ty chyba też powinieneś sobie darować dzisiaj pracę!
Ian tylko się skrzywił.
- Niestety to dość ważne – westchnął, wskazując na swoje papiery. Norah zmarkotniała. W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się znowu i wszedł Neville.
                Jak zwykle od jakiegoś czasu, gdy widział Norah, potwornie się spinał i robił czerwony na twarzy. Tym razem nie było inaczej.
- Cz-cześć! – zawołał, z nadzieją, że brzmiało to luzacko. Wzrok Norah i Warrena przywrócił go na ziemię.
- Neville – powiedziała bez entuzjazmu Johnson. Warren skinął mu głową.
- W końcu wolne, co? – próbował dalej, podchodząc do nich dziarskim krokiem i nie spuszczając wzroku z Norah – Wreszcie można odetchnąć, poćwiczyć…! – dodał mimochodem i starał się niezauważalnie napiąć mięśnie.
Warren nie zwracał na niego uwagi, a Norah, która wciąż na niego zerkała, spojrzała na Neville’a z mieszaniną zdumienia i niesmaku.
- Ćwiczysz? – zapytał Ian, nie odrywając wzroku od swoich pergaminów. Neville pokiwał szybko głową.
- Codziennie – powiedział, zastanawiając się czy jego głos brzmi męsko.
- Świetnie – stwierdził Warren, po czym podniósł się z miejsca – Uciekam! – dodał zgarniając swoje notatki.
Norah spojrzała na niego tęsknie.
- Więc… Ferie, co? – zapytał dość histerycznie Neville, gdy zostali sami.
- Yhym – odparła z rezygnacją.
- Ja też – powiedział głupio, co z resztą szybko zrozumiał – No to idę – burknął, zrezygnowany. Norah wzruszyła ramionami, więc podniósł się i skierował do wyjścia, zastanawiając czy o to chodziło Hermionie, gdy mówiła, że przy Norah „powinien być bardziej wyluzowany”.


                                                                              *

                Tego dnia Jo stwierdziła, że nienawidzi swojego chłopaka za trzy rzeczy. Po pierwsze zabrał ją do swojego domu bez jej zgody. Po drugie kiedy tylko się w nim znaleźli zostawił ją samą sobie, zakładając, że sobie poradzi. Po trzecie miał rację.
                Kiedy tylko Jo przekroczyła próg domu Potterów, Albus uścisnął ją krótko, podnosząc do góry, jakby cieszył się na widok dawno nie widzianej krewnej. Lily i jej kot Wilhelm obrzucili ją bacznym spojrzeniem, po czym ciepło się z nią przywitali. Natomiast pani Potter pokiwała tylko głową na jej widok.
- Już myślałam, że zwiejesz, kiedy tak wystawaliście przed domem – oznajmiła, gdy weszli do kuchni.
- Próbowałam – burknęła Jo i odwróciła się do Jamesa, ale stał zbyt daleko, by mogła go znowu rąbnąć.
- Niepotrzebnie – odparła natychmiast Ginny – James, zanieś kufry na górę, bo Lily się o nie zabije!
James posłał Jo radosne spojrzenie i wyszedł, zostawiając je same. Jo sklęła go w myślach.
- E… to ja może…
- Zostaniesz ze mną – oświadczyła Ginny – Wiesz – dodała z nagłym rozbawieniem – Ja wcale nie jestem taka niefajna.
- Nigdy nie twierdziłam…
- Ale tak myślałaś – przerwała jej pewnie pani Potter, siadając naprzeciw niej z dwoma kubkami herbaty – To ja poprosiłam Jamesa, żeby cię przywiózł.
Jo uniosła brwi.
- Bo chce mnie pani zabić? – wyrwało się Jo. Ginny parsknęła śmiechem.
- Dokładnie! Nie, Jo – dodała poważniej – Bo mój syn kilka miesięcy temu wykrzyczał mi w twarz, że zostaniesz moją synową – Jo zakrztusiła się herbatą, ale Ginny nie zwracała na nią uwagi – A wspomnę tylko, że ten sam osobnik dwa lata temu zarzekał się, że największą ambicją jego życia jest posiadanie haremu.
Jo zrobiła zdenerwowaną minę, na co Ginny zaśmiała się pod nosem.
- Nie znam cię i długo wydawało mi się, że musisz mieć sporo za uszami, skoro obaj moi synowie zakochali się w tobie – wyznała pani Potter, przyglądając jej się uważnie, a gdy Jo wytrzymała to spojrzenie dodała – dzisiaj myślę, że musisz być wspaniałą, wyjątkową dziewczyną, skoro tak się stało.
Jo przełknęła jeszcze jeden łyk słodkiej herbaty, od której zrobiło jej się rozkosznie ciepło.
- Obiecuję pani, że James nie będzie miał haremu – powiedziała, na co Ginny wybuchła głośnym śmiechem, który zwabił do kuchni Lily i Albusa. Chwilę później wrócił James, a Ginny podała kolację i zrobiło się o wiele przyjemniej, tak, że Jo zapomniała nawet o trzech rzeczach, za które nie lubiła swojego chłopaka.

                Późnym wieczorem, kiedy Ginny położyła się już do łóżka a Al i Lily pałaszowali spiżarnię, James zaprowadził Jo do swojego pokoju.
- Jest świetny! – zawołała Jo już na wejściu.
                Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to ogromna jaszczurka w gablocie na ścianie.
- Kto ją karmi? – zapytała podchodząc prosto do niej.
- Skrzat domowy – odparł James, który z kolei ruszył prosto do swojego łóżka i rzucił się na nie.
- Nie widziałam go – mruknęła, zainteresowana wyłącznie jaszczurką.
- Bo jest leniwy jak Lily – stwierdził filozoficznie James – ojciec ma do nich słabość i niczego od nich nie wymaga. Skrzat siedzi na strychu, gdzie bawi się lalkami Lily i urządza niby-przyjęcia.
Jo posłała mu zdumione spojrzenie znad gabloty.
- Jest już stary i trochę zbzikował – James wzruszył ramionami.
- Hej, a on jak się nazywa? – zapytała, a James prawie parsknął śmiechem, widząc, że świerzbią ją ręce, by pogłaskać jaszczurkę.
- Dolores.
Jo spojrzała na niego, jakby obawiała się o jego zdrowie psychiczne.
- Po Dolores Umbridge – wyjaśnił – Z tego co mówił ojciec, była najbardziej znienawidzoną osobą, jaką poznał. A ja kiedyś nie bardzo lubiłem ojca, więc…
- Wystarczy – mruknęła Jo – Więc to dziewczynka?
James kiwnął głową.
- Hej, a wiesz, że w tym pokoju jest ktoś ciekawszy od niej? – zapytał wstając z łóżka. Jo rozejrzała się ciekawie po pokoju.
- Tak? Kto? – zapytała zaintrygowana.
- Ja! – zawołał James i pociągnął ją ze sobą na łóżko.
- Hej! – pisnęła, gdy wylądowała dokładnie na nim.
- Carter, jesteś w moim pokoju. Jakoś zniosę to, że jesteś ubrana… ale absolutnie nie zgadzam się, żebyś poświęcała uwagę czemukolwiek innemu niż ja!
Jo nie mogła się nie zaśmiać.
- Ciągle jestem zła za to, że nie zapytałeś mnie o zdanie!
James zrobił niewinną minę.
- Gdybym zapytał, byłabyś teraz sama i ryczała w poduszkę – Jo zrobiła minę wyrażającą dosadnie co o tym myśli – A tak – dodał James, ruszając sugestywnie brwiami – Mamy w końcu czas dla siebie, bez połowy szkoły na karku.
Jo rozważyła to co powiedział, w końcu westchnęła i położyła głowę na jego klatce.
- Wiesz, że się zemszczę? – upewniła się jeszcze. James parsknął śmiechem.
- Hej, nie powiedziałem ci o czymś!
Jo zacisnęła zęby.
- O czymś poza tym, że mnie porywasz? – wycedziła. James nagle spoważniał.
- Chodzi o… moją karierę.
A potem opowiedział jej w skrócie o pomyśle Warrena. Gdy mówił, Jo podniosła się, żeby móc na niego patrzeć.
- To normalne, że większość nas tak skończy – powiedziała, gdy już się wszystkiego dowiedziała – Jest wojna i trzeba zrobić wszystko co możemy, żeby wygrać…
James odetchnął z ulgą i pocałował ją w czubek głowy.
- Dlatego się z tobą zadaję, Carter! – powiedział zadowolony. Jo go zignorowała.
- Ale trochę nie rozumiem, czemu Warrenowi tak na tym zależy…
- Zależy? – zdumiał się James – On po prostu sam jest wojskowym i pewnie chce, żeby armia się rozbudowywała. Zwłaszcza w takiej sytuacji.
Jo nie wyglądała na przekonaną.
- Jakoś nie słyszałam, by komukolwiek jeszcze sugerował zaciągnięcie się do wojska…
James wzruszył ramionami.
- Bo nikt inny nie jest tak dobry jak twój chłopak!
Jo uniosła brwi.
- Strasznie się sobie podobasz, co? – prychnęła. James wyszczerzył zęby.
- Nie tak jak ty.
I wykorzystując jej brak czujności, przechylił się i uniósł ją tak, że po chwili to on leżał na niej. Jo zaśmiała się, ale nie wesoło, ale tym razem inaczej, a James na ten dźwięk cały się spiął. Nic już nie powiedział, tylko przesunął się w dół i przytknął usta do jej szyi. Jo poruszyła się, co niezwykle mu się spodobało i wsunął ręce pod nią, by być jeszcze bliżej.
                A potem dotknął językiem jej szyi i obojgu zrobiło się nagle gorąco. Wiedząc, że za chwilę nie będzie umiał się powstrzymać przed zejściem w dół, wrócił na górę i pocałował ją tak zachłannie, że straciła oddech. Nie odrywał się od niej, póki krew nie uderzyła mu do głowy tak, że przestał myśleć i znowu podniósł się, by zjechać niżej…
                Ale wtedy Jo odzyskała głowę.
- Okej – powiedziała, odpychając go lekko – Twoja mama próbuje mnie polubić – wyjaśniła, wyswobadzając się z jego ciasnego uścisku – Nie wiem czy pomoże jej fakt, że obmacuję jej syna za ścianą, za którą śpi!
James nie dał się tak łatwo odepchnąć.
- Myślę, że będzie zachwycona – powiedział, całując ją w obojczyk.
- James… - powiedziała ciepło, co wcale mu nie pomogło. Ale w końcu westchnął, odsunął się i poczochrał się po włosach.
- Po prostu przywiozłem cię tu, żeby cię wykorzystać – próbował żartować, ale zdradzał go wzrok, tak pełen czułości, że nawet Jo zaczynała się roztapiać.
- Wiem, Potter – mruknęła seksownie, ześlizgując się z łóżka – Będę obok – dodała zatrzymując się w drzwiach – Nago.
I zwiała, bo James błyskawicznie się podniósł.
                              
                                                                                       *

                Rose nie czuła magii świąt. Po pierwsze Hermiona zjawiła się dopiero na kilka godzin przed świąteczną kolacją, a między nią i Ronem czuć było taki chłód, że Red miała ochotę ubrać grubszy sweter. Po drugie coś nie dawało jej spokoju. Może Malfoy ma rację? Nie ma co się oszukiwać, zawsze była w pewnym stopniu egoistką. Wiedziała też, że lubi się kłócić, a on twierdził, że nie zna umiaru… Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze.
                Od jakiegoś czasu Red bała się jak niczego innego tego, że jeśli nie podejmie jakiejś decyzji, nigdy już nie będzie ze Scorpiusem. A ta myśl paraliżowała ją doszczętnie.
                Jakby miała mało problemów, Hermiona gdy tylko przekroczyła próg domu, zaczęła przyglądać się Rose tak znacząco, jakby chciała coś wykrzyczeć. Nie trzeba było być jasnowidzem, by domyślić się, Dracon pobiegł do niej na skargę. Ale mimo wszystko matka Rose nie odezwała się ani słowem w tej sprawie. Red nie wiedziała co to znaczy. Udaje, że nie wie, żeby pokazać, że ten temat nie powinien nawet zaistnieć? Ma to gdzieś? A może czeka, aż Rose sama się odezwie?
- Wiecie, że James przywiózł dziewczynę na święta? – zagaił Hugo podczas kolacji. Ron podniósł głowę.
- Co ty powiesz! – zaśmiał się – Największy lekkoduch w rodzinie się ustatkował?
- Jo jest dla niego idealna – stwierdziła Hermiona – Ona nawet trochę przypomina Harry’ego – dodała z zastanowieniem. Ron pokiwał głową ze zrozumieniem.
- To ciekawe… Rose, czemu nic nie jesz?
Hermiona rzuciła córce kolejne zaniepokojone spojrzenie. Ku zdumieniu wszystkich Red nagle wstała od stołu.
                Czuła się jak w amoku. Jakby nagle dotarło do niej to wszystko, czego nie chciała zrozumieć. Jaka była głupia!
- Tato – powiedziała tak drżącym głosem, że Ron zerwał się, obawiając o jej zdrowie – …Scorpius Malfoy! – zawołała.
Hermiona zbladła, Hugo wytrzeszczył oczy, a Ron cały zesztywniał.
- Co z nim? – zapytał groźnie. Rose czuła jak krew odpływa jej z głowy. Ale jeszcze nigdy w życiu nie była niczego tak pewna jak teraz.
- Kocham go.

                Cisza jak ta, zapada w domach, tylko gdy dziecko oświadcza, że czuje coś do dziecka twojego największego wroga. Twarz Rona w błyskawicznym tempie nabrała barwy dojrzałej wiśni. Hugo wypuścił głośno powietrze, a Hermiona poruszyła się tak, jakby próbowała zasłonić stojącą naprzeciw Rona Rose.
- Coś ty… powiedziała? – Głos Rona drżał tak, że ledwie go zrozumieli. Red czuła, że coś w niej pęka, gdy ojciec patrzył na nią z takim chłodem, jak jeszcze nigdy w życiu. Ale nie cofnęła się.
- Słyszałeś. Wiem, że nienawidzisz jego ojca, ale ja mam to gdzieś! Od dziecka powtarzałeś mi, że mam go we wszystkim bić na głowę i zostać jego największym wrogiem. I Merlin mi świadkiem, że próbowałam! – Twarz Rona jakby puchła z każdym jej słowem – Ale mi nie wyszło! Scor jest najlepszym, najbardziej niesamowitym facetem jakiego poznałam. Chcę z nim być.
Hermiona patrzyła na córkę z mieszaniną dumy i strachu. Hugo udawał, że nie ma go w jadalni, ale Rose patrzyła tylko na ojca.
                Ron wstał od stołu. Wyglądał jak człowiek, którego spotkał najgorszy zawód w życiu.
- Wyjdź – powiedział lodowato. Do oczu Rose napłynęły łzy – Wyjdź – powtórzył Ron – Nie chcę cię widzieć.
Hermiona spojrzała na męża z odrazą i zaczęła mu wymyślać, Hugo chętnie się do niej przyłączył, ale Rose już tego nie słyszała. Ocierając twarz rękawem, odwróciła się i rzuciła do drzwi, a potem do holu, łapiąc po drodze swój płaszcz i buty, które ubrała w pośpiechu. Nie wiedziała, czy ktoś ją goni. Wybiegła na dwór i po chwili już jej nie było.

                                                                                      *

                Louis wiedział, że Leander nie przyjdzie do Wieży Ravenclawu. Była zbyt dumna, zbyt lubiła samotność. Ale mimo to nie poszedł do niej, ale zajął fotel przed kominkiem i wsłuchiwał się w samotności w trzaskanie ognia. Od jakiegoś czasu nie ufał samemu sobie. Nie znał jej i nic o niej nie wiedział. A rzucił dla niej dziewczynę, i bez namysłu został w zamku na święta. Nie był na tyle naiwny, by sądzić, że to się dobrze skończy.
- Zaraz się poparzysz.
Prawie podskoczył. Zerwał się z fotela i obrócił prosto do Leah, która przechodziła właśnie przez Pokój Wspólny.
- Leander – powiedział tylko, wciąż zbyt zdumiony, że tu jest. Ona bez słowa podeszła do najbliższego fotela obok niego i rozsiadła się wygodnie. Louis wciąż gapił się na nią zdumiony, dopiero po chwili odzyskując rezon. Wrócił na swoje miejsce.
- Co robimy? – zapytała rezolutnie Leah, jakby oczekiwała mocy atrakcji tego wieczora. Louis uśmiechnął się na ten widok.
- Rozmawiamy – powiedział natychmiast, obracając się w jej stronę – Pozwalasz mi się całować, ale nie powiesz słowa na swój temat!
Leah strzeliła oczami.
- Jak będziesz chciał poznać moją datę urodzin, zaproponuję seks.
Louis przełknął głośno ślinę.
- Żartowałam! – zawołała rozbawiona – Nie lubię mówić o sobie.
- Bo masz milion tajemnic? – burknął Louis.
- Bo nie jestem ciekawa.
Louis zaśmiał się ponuro.
- Chciałbym.
Leah przypatrywała mu się przez chwilę, a potem westchnęła ciężko.
- Możesz mi coś obiecać? – zapytała poważniej.
- Pod warunkiem, że najpierw pójdziemy do mojej sypialni – odparł z figlarnym błyskiem. Leah pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie. Dzięki – spoważniała nagle – Obiecaj mi, że dasz mi kiedyś spokój.
Louis zmarszczył brwi, bo nie wiedział czy wciąż żartuje.
- Wiesz, że nie mogę – powiedział z uśmiechem. Leah zatrzepotała szybko głową.
- Musisz! Inaczej wyjdę stąd i więcej mnie nie zobaczysz!
Louis przypatrywał jej się ze strachem.
- Co masz na myśli? – zapytał zdenerwowany – Mam ci obiecać, że będziemy się spotykać, dopóki ci się nie znudzi, a potem znikniesz?
Leah pokręciła smutno głową.
- Powiedziałam ci już, że nie będę się z tobą umawiać. Masz to albo nic.
- Nie ma to jak kompromis – burknął, przenosząc wściekłe spojrzenie na ogień.
Leah wpatrywała się w niego przez chwilę, jakby walczyła sama ze sobą. W końcu, chyba pod wpływem impulsu wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. Louis spojrzał na nią nie mogąc się zdecydować czy jest zły, czy zaskoczony.
- Mam problemy rodzinne – powiedziała Leah – Pochodzę z bardzo starej rodziny czarodziejów. Starej i bogatej – dodała gorzko. Louis słuchał jej z dziwnym przeczuciem, że to nie będzie wesoła historia – Moi rodzice stracili swoją część majątku, z czym nigdy się nie pogodzili. Dlatego mają wobec mnie wielkie plany i naciskają, żebym osiągnęła coś wielkiego.
Louis przełknął ślinę.
- Chrzań ich – powiedział w końcu. Leah otworzyła szeroko oczy – Chrzań – powtórzył – To jest twoje życie! I jakoś mi się nie wydaje, żebyś potrzebowała pieniędzy albo sławy!
- Oczywiście, że nie – przyznała zdenerwowana – Ale to niczego nie zmienia! Wiedziałam, że nie zrozumiesz… - bąknęła i już podnosiła się z miejsca, ale Louis chwycił ją mocniej za rękę.
- To mi wytłumacz! – zawołał ze złością – Wiecznie tylko uciekasz!
Leah zrobiła wściekłą minę, ale została na miejscu.
- Od siedemnastu lat żyję z ludźmi, którzy mają tylko jedno pragnienie – odzyskać to co stracili! I ja chcę im to dać!
Louis pokręcił szybko głową.
- Nie mogą sami tego zrobić?
- Nie, Weasley, oni nie są wielkimi bohaterami jak cała twoja rodzina!
- Przestań pieprzyć, Leah! – krzyknął rozeźlony – Myślisz, że coś nam spadło z nieba?! Mój wujek poświęcił się dla wszystkich! Drugi za to zginął! A mój ojciec został pogryziony przez wilkołaka w walce! I żadnym z nich nie kierowała rządza sławy ani pieniędzy!
Leah wyszarpała swoją rękę.
- Nie mów tak o nich! Nie znasz ich!
Louis wciąż był wściekły, ale nie umiał jej skrzywdzić. Widział jak bardzo ją to zabolało i zerwał się z miejsca, a potem przyklęknął przed jej fotelem.
- Teraz ty mi coś obiecaj! – Leah łypnęła na niego groźnie – Nigdy w życiu nie poświęcisz siebie za czyjeś pragnienia!
Leah nic nie powiedziała, a Louis objął ręką jej kolana i położył na nich głowę.
- Nie mówmy już o tym – powiedział delikatnie, widząc, że cała się trzęsie – Obchodzisz mnie ty, nie twoi rodzice.
Leah wzięła głęboki oddech i spróbowała wrócić do siebie.
- Nie powinno mnie tu być – stwierdziła nagle – Nie powinnam się w ogóle z tobą zadawać.
Wzrok Louisa parzył.
- Ale jesteś – powiedział twardo – Bo na mnie lecisz, jak ja na ciebie.
Leah parsknęła głośnym śmiechem, a on pocałował ją w dłoń, która leżała na jej kolanach.
- Bzdura – powiedziała tylko, na co Louis parsknął śmiechem – Ale wiesz… – dodała, bo coś nagle wpadło jej do głowy – Kiedy twoja była dziewczyna następnym razem powie mi, że chcesz się tylko ze mną przespać, wyrwę jej wszystkie złote włosy.
Louis otworzył szerzej oczy z przerażenia.
- TO ci mogę obiecać – dodała, trochę bardziej odprężona.




Pozostali vol. 4

Astoria Malfoy




Neville Longbottom





Agatha Carter




Robert Carter




23 stycznia 2015

Rozdział XLII

Wczesne: wesołych świąt! 



                W czasie swej ponad tysiącletniej historii zamek Hogwart wiele już widział. Nigdy natomiast nie dane mu było zobaczyć tak zadziwiającej sytuacji jak pewnego poniedziałkowego popołudnia w klasie Transmutacji. Nikt bowiem nie postawiłby złamanego knuta na to, że naprzeciw siebie w jednej linii stanie jakiś Malfoy z Weasley, a naprzeciw nich inny Malfoy i… Weasley.
- Zwariowaliście – powiedziała Rose. Ona i Scorpius mieli przerażone miny, ale to i tak nic w porównaniu z Draconem i Hermioną.
- Pamiętaj do kogo mówisz, Weasley! – burknął Draco, nie patrząc na nią.
- Do wariatów! – poprał ją Scorpius – Chcecie wystawicie w konkursie nas… razem?!
Hermiona podrapała się nerwowo po głowie.
- Jesteście najlepsi w swoich dziedzinach…
- Jesteśmy najlepsi we wszystkim – przerwała jej znudzonym tonem Rose – Ale to jeszcze nie powód, żeby Hogwart uległ destrukcji.
- Destrukcji! – syknął Draco do Hermiony – Ona powiedziała, że zniszczy zamek!
Matka Rose zignorowała go, choć patrzyła na swoją córkę z lekkim przerażeniem.
- Dajcie spokój! – zawołała nienaturalnie wysokim głosem – To tylko konkurs! Wymyślimy razem jak połączyć parę zaklęć z eliksirem i pojedziemy sobie na finał do Francji!
Rose i Scorpius nie słuchali Hermiony, ale przyglądali się sobie z tajemniczymi minami. W końcu Scor wzruszył ramionami.
- Okej – powiedział, odwracając się do ojca i profesor Granger. Rose też kiwnęła głową.
- Ale robię to tylko dla pana – powiedziała z bólem do Draco. Ten mimowolnie przysunął się do Hermiony.
- Ona mi grozi! – szepnął, szarzejąc na twarzy. Hermiona znowu go zignorowała.
- Fantastycznie! – oznajmiła, choć nie potrafiła się uśmiechnąć – W takim razie, damy wam znać kiedy będzie pierwsze spotkanie. Możecie już iść.
Scorpius ukłonił się sztywno Hermionie, a Red posłała promienny uśmiech Draco i wyszli z klasy.
- To się źle skończy – oznajmił grobowo Draco. Hermiona po raz pierwszy nie potrafiła zaprzeczyć.
- Od razu widać, że się nie cierpią… - mruknęła zasmucona.
Trzaśnięcie drzwi sąsiedniej sali nie zaintrygowało ich na tyle, by domyślić się, że ich dzieci w tej chwili okazują sobie nienawiść ciasno spleceni, przyciskając się do ściany.

                                                                        *

                Zima zawitała do Hogwartu, nakrywając błonia grubą warstwą puchu i skuwając jezioro lodem. Dziedziniec zamienił się w błotno-śnieżną sadzawkę, a na boisku do quidditcha przestali pojawiać się nawet najwięksi zapaleńcy. Ale byli i tacy, których częściej widywano na spacerze w niskiej temperaturze, niż gdy świeciło piękne słońce.
- Powiedz mi, Carter – odezwał się chłodno James – Tyłek ci nie zamarł, ale rozum to już chyba tak?!
Jo obrzuciła go niemiłym spojrzeniem, a potem zbliżyła się i wzięła go za rękę. Ostatnio bardzo jej się podobała ta czynność.
- Lubię śnieg – oznajmiła filozoficznie. James wykrzywił się złośliwie.
- Bzdura! Nie chcesz siedzieć w szkole, bo ludzie się na nas gapią! – zawołał oskarżycielsko i pociągnął na odśnieżoną ścieżkę, bo zmierzała pewnie w największą zaspę jaką widział. Jo wymamrotała pod nosem coś niezrozumiałego. James westchnął.
- Carter… - powiedział tonem zmęczonego rodzica – Znudzi im się. Nie zwracaj na nich uwagi!
- Kiedy mnie denerwują… - zawyła żałośnie Jo – A jak mnie ktoś denerwuje to rzucam klątwę. A tu nie mogę, bo „Dakota zabierze ci tysiąc punktów, Carter”, i „Carter, to moja kuzynka…”! – przedrzeźniała Jamesa. Ten znowu westchnął, ale tym razem z mniejszą cierpliwością.
- Więc zamierzasz ciągać mnie po tym mrozie przez całą zimę? – zapytał patrząc na nią jak na wariatkę. Jo uśmiechnęła się niewinnie.
- Ależ skąd! – zawołała z przekąsem – Tylko tak długo jak będziemy ze sobą!
James uśmiechnął się paskudnie, a potem puścił jej rękę. Zdumiona Jo, przystanęła, a wtedy on pochylił się i chwycił ją pod kolanami, z łatwością unosząc nad ziemię. Jo krzyknęła i rozszerzyła gwałtownie oczy, dobrze wiedząc co zamierza jej psychiczny chłopak, ale on nie zwracał na nią uwagi i skierował się z powrotem w kierunku wielkiej zaspy. Jo wierzgała i krzyczała, ale nie mogła sięgnąć po różdżkę, a bez niej niewiele mogła Jamesowi zrobić. Ten natomiast był już na miejscu i niezbyt delikatnie pochylił się, a potem wrzucił Jo prosto w lodowaty śnieg.
- POTTER!!! – wrzasnęła przeraźliwie, ale James niewzruszenie trzymał ją mocno jedną ręką, drugą nabierając sobie wielką garść śniegu – NIE OŚMIELISZ SIĘ! – ryknęła Jo. Nic więcej nie powiedziała, bo cała jej twarz, szyja i dekolt, do którego James dostał się zaskakująco szybko zostały wysmarowane lodowatą bryłą. Kiedy skończył, położył się na niej, unieruchamiając ją zupełnie i uśmiechając się rozbrajająco, powiedział:
- Naprawdę nie radzę wyznaczać ram czasowych naszemu związkowi. To po pierwsze. A po drugie, czy skoro już zmarzłaś, możemy wracać do zamku?
Jo szczękała zębami i wpatrywała się w niego z rządzą mordu, ale potrzepała tylko głową.
- Nigdzie z tobą nie idę, ty szurnięty…!
- Jo – przerwał jej James, nagle zbliżając swoją twarz tak, że ich nosy zetknęły się ze sobą. Carter zapomniała co chciała powiedzieć.
- James – wyrwało jej się zamiast tego.
A potem śnieg przysypał ich oboje, gdy ręce Jamesa owinęły się ciasno wokół niej, a ich usta połączyły się, jakby sklejono je słodkim klejem.

                                                                              *

                Scarlett z każdym dniem czuła się coraz gorzej. Nie wynikało to jednak z jej stanu fizycznego. Rany goiły się szybko, kości, choć boleśnie, dobrze się zrastały i w końcu, na dwa tygodnie przed świętami, Vurtage pozwoliła jej wstać z łóżka. Ale Scarlett czuła się fatalnie i była to wina Albusa.
                Od kiedy bezmyślnie palnęła co do niego czuje, czuła się nieswojo w jego towarzystwie. A ten teraz nie odstępował jej na krok. W każdym innym przypadku byłaby tym zachwycona, ale czuła, że robi to tylko dlatego, że ma wyrzuty sumienia. A Scarlett nie lubiła być dla nikogo ciężarem.
- Naprawdę, Al… mogę posiedzieć sama przez pół godziny! – przekonywała go któregoś popołudnia – Rose ma wpaść niedługo. Nawet Scorpius Malfoy ostatnio do mnie zagląda – dodała z lekkim przerażeniem – Chyba naprawdę lubi Red…
Albus odwrócił szybko wzrok.
- Nie mówiąc o tym, że parę razy w nocy odwiedziła mnie Jo i twój brat – kontynuowała z poważną miną – Serio, jakbyście mieli jakieś warty!
Al odchrząknął i wyuczonym ruchem poprawił jej poduszkę.
- Przyniosłem ci zadania z Eliksirów i Numerologii. Malfoy zadał jakiś paskudny esej… - Scarlett przypatrywała mu się uważnie, ale chyba doszła do wniosku, że sama wszystko wyolbrzymia, bo odpuściła. Zamiast tego powiedziała:
- Chyba się przejdę. Vurtage mówi, że mogę już chodzić po schodach! – zawołała radośnie. Albus najpierw zrobił zgorszoną minę i zamierzał kategorycznie protestować, ale nigdy nie umiał odmówić dziewczynie, zwłaszcza o takim uśmiechu.
- Idę z tobą – powiedział tylko.
Pomógł jej wstać, starając się panować nad sobą za każdym razem, gdy się skrzywiła. Po przejściu korytarza był z siebie chyba bardziej dumny niż Scarlett, bo nie zaniósł jej z powrotem, choć miał na to ochotę jakieś osiem razy.
- Okej, teraz powoli… powoli… po…
- ZAMKNIJ SIĘ W KOŃCU!!! – Al prawie parsknął śmiechem. Scarlett nigdy nie krzyczała.
- W porządku – mruknął rozbawiony, chwytając ją jedną ręką w pasie – Po prostu musisz być ostrożna. Już się zamykam! – zawołał, gdy posłała mu rozzłoszczone spojrzenie.
Ale schody okazały się sporym wyzwaniem dla Scarlett. Już przy pierwszym stopniu poczuła taki ból w kręgosłupie, że tylko ogromny nakład samozaparcia pozwolił jej zachować kamienną twarz, tak, że Albus niczego nie zauważył. Drugi i trzeci stopień sprawiły, że na jej czole pojawiły się stróżki potu. Przy kolejnym miała ochotę wyć z bólu.
- SCAR!!! – ryknął Al, gdy zatoczyła się i gdyby jej nie podtrzymywał z pewnością by upadła – Ty uparta idiotko!
Scarlett spojrzała na niego z wyrzutem, ale nie przejmował się już tym. Nie zwracając uwagi na jej protesty, przeciągnął ręką spod jej pleców, wzdłuż kolan i wziął ją na ręce. Mimo całej swojej słabości, Scarlett nie mogła nie zauważyć, że jeszcze nigdy nie była tak blisko niego. A wytrzymanie tego, wiedząc, że jest dla niego tylko jak siostra było trudniejsze niż przejście całych tych schodów.
- Postaw mnie, Al… - poprosiła pewna, że zaraz zaczerwieni się jak piwonia. Potter nie zareagował. Ale ku zdumieniu Scarlett nie odwrócił się w kierunku szpitala, a schodził dalej po schodach.
- Al? Czemu nie wracamy? – zapytała nerwowo. Byli już w części, gdzie bez trudu można było natknąć się na przykład na Gryfonów. Albus niewzruszenie niósł ją dalej.
- Chciałaś iść na spacer. Z tym chodzeniem może i nie wyjdzie, ale spacer będzie!
Scarlett przymknęła na moment oczy. Czuła się tak zawstydzona, że nie wiedziała co powiedzieć. Chciała by ją postawił, a z drugiej strony… Może to jedyna okazja w jej życiu, by być tak blisko chłopaka, którego kochała od sześciu lat?
- Tylko mnie nie upuść, Potter – powiedziała groźnie, na co Albus posłał jej promienny uśmiech.

                                                                          *

                Ian Warren wyglądał na konkretnego człowieka i takim w rzeczywistości był. Kiedy postawił sobie jakiś cel, niestrudzenie dążył do niego. A odkąd pojawił się w Hogwarcie miał dwa takie cele: pierwszym z nich był James Potter.
- Bardzo dobrze! Idzie ci coraz lepiej!
James nie wiedział co odpowiedzieć, bo nie był pewien, czy profesor mówi prawdę, czy chce mu dodać skrzydeł. Faktem było jednak, że kiedy przyszedł do Warrena poprzedniego dnia, by powiedzieć mu, że poważnie rozważa karierę w magicznej armii, był o wiele mniej pewny siebie niż teraz, gdy profesor wspaniałomyślnie zaproponował mu ćwiczenia.
- Mam problem z blokiem – powiedział James, opuszczając różdżkę. Waren machnął ręką.
- Za bardzo skupiasz się na ataku, fakt… Ale to i tak świetnie jak na kogoś kto nie ukończył jeszcze szkoły! – James znowu nie wiedział co powiedzieć, więc profesor kontynuował – Ale na dziś już chyba skończymy, zaraz muszę gdzieś pędzić… Świetna robota, James! – i poklepał go zachęcająco po plecach.
James kiwnął mu głową i wyszedł z klasy, a Ian skierował się prosto do lustra w jej kącie. Przygładził włosy i poprawił krawat, odwrócił się i skierował do wyjścia, ale po paru krokach ponownie wrócił do lustra i dopiero, gdy był zupełnie pewien, że wygląda dobrze zdecydował się wyjść.
               
                Część zamku, w której przebywali uchodźcy zmieniła się nie do poznania. Z klas poznikały biurka i krzesła, a w ich miejscu pojawiły się wygodne kanapy i biblioteczki z książkami. Nie było tu też normalnego dla drugiej części Hogwartu hałasu, od którego profesorom pękała głowa. Ale nie był to jedyny powód, dla którego Ian Warren tak polubił przebywanie w tych miejscach.
- Mogę?
Astoria Malfoy siedziała przy stoliku czytając książkę, na okładce której leniwie przechadzał się borsuk. Gdy zobaczyła Warrena uśmiechnęła się z zaskoczeniem.
- Profesorze! Oczywiście! – i odsunęła mu krzesło, by mógł się dosiąść. Ian zrobił to nad wyraz chętnie.
- Proszę, mów mi na „ty” – powiedział szybko, dyskretnie przygładzając krawat. Astoria, choć jeszcze bardziej zdumiona, kiwnęła głową, wciąż uśmiechając się uprzejmie – Jak się ma nasz pacjent? – zapytał z troską Ian.
- Całkiem nieźle, Hagrid mówi, że za kilka dni Rożek będzie znowu biegał!
- Rożek? – zaśmiał się Warren – Nazwałaś jelenia „Rożek”?
Astoria wzruszyła ramionami.
- To świetne imię dla jelenia!
Ian miał wielką ochotę coś powiedzieć, ale postanowił to przemilczeć. Zamiast tego wpatrywał się w nią zafascynowany.
- Gdybyś potrzebowała jeszcze jakiejś pomocy…
- Oby nie! – przerwała mu szybko z poważną miną – To zaklęcie było potwornie niebezpieczne – oznajmiła ze złością – Aż boję się pomyśleć co by było, gdyby wszedł w nie jakiś dzieciak!
Ian uniósł brwi.
- Mówiłaś, że to zwierzę…
- Rożek – szepnęła Astoria.
- Oczywiście. Myślałem, że poraniło się w Lesie…
- Tak sądziliśmy – powiedziała z zadumą – Ale poprosiłam Draco, żeby zbadał Zakazany Las i polanę, bo jeszcze inne zwierzęta, albo co gorsza dzieci mogą wpaść w to okropne zaklęcie!
Warren słuchał jej uważnie.
- I czy pan Malfoy coś znalazł?
Astoria pokiwała smutno głową.
- Niestety nie w Lesie! – oznajmiła przestraszonym tonem – klątwa była rozciągnięta na błoniach, za jeziorem. Ten biedny jeleń musiał w nią wpaść, gdy pił wodę z jeziora.
Ian milczał przez chwilę.
- To naprawdę intrygujące – powiedział w końcu – Czy Dracon doszedł do jakichś wniosków?
Astoria wzruszyła ramionami.
- Jest pewien, że to dzieciaki eksperymentują. Ale mój mąż rzadko mówi mi prawdę w takich sprawach – dodała ze złością – Nie lubi mnie martwić.
Warren uśmiechnął się, ukazując szereg lśniących zębów.
- Nic dziwnego, Astorio! Uważam, że takie piękne i wspaniałe kobiety jak ty nie powinny się niczym martwić!
Astoria nie bardzo wiedziała jak ma odpowiedzieć na ten śmiały komplement, więc próbowała uśmiechnąć się z gracją, ale zamiast tego skrzywiła się, a Warren wyczuwając niezręczność szybko zmienił temat:
- Czytasz o borsukach? To wspaniałe zwierzęta, prawda?
Astoria momentalnie zapomniała o tym co przed chwilą powiedział i rozpoczęła długą, radosną opowieść, w którą wsłuchiwał się zafascynowany.

                                                                      *

                Związek Jo Carter i Jamesa Pottera byłby może i jeszcze większą sensacją w Hogwarcie, gdyby nie fakt, że krążyła po nim jeszcze jedna, spektakularna plotka. Louis Weasley miał zerwać ze swoją dziewczyną, z którą chodził od czterech lat! On sam nie rzucał się w ostatnich dniach w oczy, dlatego ciężko było zweryfikować tę bombę, ale widok Grace nie pozostawiał złudzeń. Krukonka wyglądała jak istna harpia, do której nikt nie odważyłby się podejść. Nawet nauczyciele przestali zadawać jej pytania na lekcjach, od kiedy nawrzeszczała na Neville’a tak, że miał łzy w oczach. I tylko jedno było pewne – to nie na przypadkowych osobach chciała wyżyć się Grace.
                Jeśli Leah stała się obsesją Louisa, to nie było słów by określić czym była dla niej. Grace wiedziała tylko, że Leander z zimną krwią ukradła jej chłopaka. Zemsta pochłonęła do ją do reszty, tak, że przestała nawet chwilowo zajmować się Louisem. A szansa na rewanż zdarzyła się na krótko przed świętami.
- Proszę, proszę! – zaśpiewała Grace na korytarzu piątego piętra, do pleców Leah. Ta szła spokojnie dalej.
- Hej, szmato! – Grace była już parę kroków za nią, ale Leah wciąż szła przed siebie.
- LEANDER!!!
Drgnęła. Nie przestając maszerować powiedziała chłodno:
- Lepiej, żeby tylko to ostatnie było do mnie.
Grace zaśmiała się głośno. Ale jej występ bagatelizował fakt, że Leah wciąż szła sobie dalej, niezbyt zainteresowana jej wściekłością.
- Wracasz ze schadzki z Weasley’em? – jeszcze długo nie mogła wyjść z szoku, że właśnie to zadziałało, ale dopiero teraz Leah zatrzymała się i odwróciła do niej.
- A ty to kto, właściwie? – zapytała patrząc na nią z góry, choć były tego samego wzrostu. Grace nie mogła się nadziwić, że Lou wolał to to… nieokrzesane byleco!
- Nie poznajesz dziewczyny swojego chłopaka?
Oczy Leah strzeliły iskrami.
- Nie mam chłopaka. I ty chyba też nie – dodała takim tonem, że Grace czuła wielką potrzebę wytargania jej za kudły.
- Myślisz, że cię lubi? – zadrwiła, najbardziej okrutnym tonem na jaki było ją stać – że się zakochał?
Leah zrobiła krok w jej stronę.
- Niczego ci nie zabrałam – powiedziała spokojnie – Nie waż się mi grozić.
Grace prawie trzęsła się z bezsilnej furii.
- Bo co?! – zawołała, nie panując nad sobą.
- Bo tego pożałujesz – powiedziała Leah tak, że Grace przeraziła się nie na żarty – Nigdy więcej  nie krzycz za mną na korytarzu, bo będziesz musiała potłuc wszystkie lustra w zamku, żeby nie krzyczeć na SWÓJ widok.
Grace też zrobiła krok w jej stronę.
- Już się boję! – zaśmiała się, ale głos jej drżał, co zdradzało, że nie spodziewała się takiej rywalki. Ale żadne groźby, których Leander mogłaby się przestraszyć nie przychodziły jej teraz do głowy – Możesz wracać, żeby rozkładać nogi przed cudzymi chłopakami!
Leah milczała przez chwilę, jakby walczyła sama ze sobą.
- Och, zamierzam. Pozdrowię Louisa! – a potem spokojnie odwróciła się i odeszła. Grace była o krok przed strzeleniem jej w plecy klątwą.
                Opanowała się w ostatniej chwili, stwierdzając, że zemsta najlepiej smakuje na zimno.

                                                                         *

                Jo szła przez zamek z bardzo zagubioną miną. Co ten Potter z nią wyprawia? Nie dość, że wyciągnął ją z depresji to jeszcze ciągle się przez niego śmieje! A ona ma ważniejsze rzeczy na głowie niż ten pajac. Jej pajac. I znowu się śmieje!!!
                Dotarła do Skrzydła Szpitalnego pięć minut wcześniej niż umówiła się z Alem i jak zwykle schowała w sali, gdzie Vurtage trzymała niezbyt niebezpieczne medykamenty, jak bandaże i temblaki, dzięki czemu nietrudno było się tu dostać. Od kiedy Scarlett wylądowała w szpitalu ona, James i Scorpius siedzieli tu na zmianę, pilnując jej tak, żeby jej jednocześnie śmiertelnie nie przerazić. Jo jak zwykle zostawiła drzwi uchylone na kilka cali, tak by móc obserwować korytarz. Nie zdążyła nawet usiąść na zapasowym łóżku, gdy drzwi rozchyliły się na całą szerokość i wszedł Albus.
- Cześć! – powiedział wesoło. Jo też się uśmiechnęła, choć szybko zdała sobie sprawę z tego, że są sami po raz pierwszy od kiedy Potter dowiedział się o jej nowym związku i potwornie się zmieszała.
- Możesz już iść, posiedzę tu do pierwszej, potem przyjdzie…
- James – wpadł jej w słowo Al, po czym westchnął i z zawahaniem zamknął drzwi.
Jo wytrzeszczyła oczy, obserwując jak Albus siada na materacu naprzeciw niej.
- Powinniśmy pogadać – oznajmił. Jo kiwnęła szybko głową.
- Tak! Ja powinnam ci powiedzieć… Przepraszam, ale… Chodzi o to, że James…!
Albus parsknął śmiechem.
- Dawno nie słyszałem tej twojej kakofonii! – powiedział z zainteresowaniem – Może ja będę mówił? – zaproponował i nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej – Ty i James jesteście jak… jak Malfoy i Red. Tylko mniej psychiczni – dodał szybko – Pasujecie do siebie idealnie i cieszę się, Jo naprawdę się cieszę, że jesteście razem, bo to sprawia, że jesteście szczęśliwi. A ja wam życzę szczęścia – skończył spokojnie.
Jo po raz kolejny zaklęła w myślach, że nie potrafi przemawiać tak jak Potterowie, po czym wstała i podeszła do Ala, dając mu znak, by się podniósł. A potem po prostu uścisnęła go krótko. Albus trochę się zdumiał jej zachowaniem, ale odwzajemnił uścisk i odsunął się.
- Idę już, nie jadłem jeszcze obiadu.
Brwi Jo podjechały w górę.
- To może ja też powinnam ci pogratulować? – zapytała ze śmiechem Jo. Albus zrobił zdumioną minę – No… chodzi mi o to, że chyba bardzo przejmujesz się Scarlett?
Al wyglądaj na jeszcze bardziej zdziwionego.
- Oczywiście! Przyjaźnimy się od sześciu lat, a ona spadła z ÓSMEGO piętra! Czuję się tak, jakby to przydarzyło się Lily!
Jo zagryzła wargi, bo miała wielką ochotę powiedzieć coś, czego nie powinna.
- Jasne – powiedziała tylko – Dobrze, że Scarlett ma takiego przyjaciela. A teraz idź coś zjeść, bo sporo ostatnio schudłeś!
Al przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, a potem kiwnął głową i wyszedł, a Jo opadła znowu na materac, zajmując dogodną pozycję do obserwacji. Ale jej myśli wciąż krążyły wokół braterskiego uczucia Albusa i wywoływały w niej uśmiech prawie tak szeroki, jak te o jego starszym bracie.

                Krótko po północy Jo zaczęła przeklinać się w myślach, że nie przyniosła sobie kawy. Oczy same jej się zamykały i miała wielką ochotę położyć się na łóżku. Ale wiedziała, że jeśli to zrobi natychmiast zaśnie, dlatego zmusiła się by czuwać.
                Zaczęła odliczać w myślach ile czasu pozostało do końca jej warty, gdy usłyszała coś, co sprawiło, że wybudziła się zupełnie. Krótkie zaklęcie i syk, jakby gasł ogień, dochodziło z korytarza, a chwilę później zrobiło się kompletnie ciemno. Jo zerwała się na równe nogi, wyjmując różdżkę i podbiegając ostrożnie do drzwi. Czyjeś ciche kroki stawały się coraz wyraźniejsze i zmierzały prosto do sali, w której spała Scarlett. Jo nie miała wątpliwości, że tylko jednej osobie zależy na tym, by nikt jej nie zobaczył. Była pewna, że wrócił napastnik.
                Korzystając z tego, że na korytarzu zgasło światło, uchyliła szerzej drzwi, ale było tu teraz tak ciemno, że nie widziała twarzy. Jedyne co zobaczyła, to długie, ciemne włosy i dziewczęcą posturę. Postać przeszła koło niej niezauważenie i zaczęła majstrować przy drzwiach do Skrzydła Szpitalnego, które o tej godzinie były szczelnie zamknięte. Jo miała chwilę do namysłu.
                Rok temu nie wahałaby się zaatakować. Ale teraz była mądrzejsza o dziesiątki blizn, które choć zagoiły się zupełnie, dla niej wciąż były świeże i wyraźne.
Bardzo cicho i ostrożnie odsunęła się najdalej jak mogła i prawie po ścianie, przeszła na środek korytarza. Usłyszała kliknięcie i gdy ciemnowłosa dziewczyna nacisnęła klamkę drzwi Skrzydła, Jo wsunęła rękę do kieszeni, a potem rzuciła czymś i odsunęła się jak najdalej.
Detonator Pozorujący zawył potwornym wrzaskiem, dziewczyna przy drzwiach odskoczyła od nich, na korytarzu rozległ się gwar przerażonych portretów, ale Jo już tego wszystkiego nie widziała. Zbiegała po schodach, wyjmując po drodze Karteczki Komunikujące. Gdy wszędzie wokół zapalały się pochodnie, Jo wskakiwała do schowka na miotły na półpiętrze. Ledwie zatrzasnęła drzwi, ktoś zbiegł po schodach, a potem szuranie dziesiątek par stóp rozległo się w dokoła niej.
Jo zaczekała, aż wszyscy zainteresowani znajdą się już w Skrzydle Szpitalnym, najpewniej denerwując tylko przerażoną, ale chwilową bezpieczną Scarlett, po czym wymknęła się ze schowka i puściła pędem do Wieży Ravenclawu. Albus i James już szli w jej stronę.
- JO!!! – ryknął James, machając czerwoną karteczką – Po co miałem tu przyjść?!
Albus wpatrywał się w nią zbyt przerażony, by cokolwiek powiedzieć.
- Bo w Skrzydle jest teraz zbyt wiele osób! – powiedziała na wydechu, zatrzymując się przed nimi.
- Co się stało? – zapytał Albus, ledwie powstrzymując się by nią nie potalepać.
- Wróciła! Dziewczyna, która musiała strącić Scarlett, wróciła! – Oczy Jamesa rosły z każdym jej słowem, a Albus wpatrywał się już tylko w korytarz do Skrzydła Szpitalnego – Zgasiła wszystkie światła i próbowała dostać się do środka! Użyłam Detonatora, rozległ się straszny hałas i uciekła!
James chwycił ją za ramię, nie wiadomo kogo próbując tym uspokoić, a Albus wpatrywał się w nią strasznym wzrokiem.
- Widziałaś kto to był? – zapytał tylko. Jo bardzo powoli kiwnęła głową.
- Ta Ślizgonka. Elizabeth Cambell.

                                                                           *

                Sobotni wieczór zawsze był dla Jessiego obietnicą. Gdy dostał upragniony szlaban, nie zmieniło się to ani o jotę.
                Wszedł do klasy Zaklęć pewnym krokiem, w ostatnim momencie stwierdzając, że powinien rozpiąć ostatni guzik koszuli. Zamknął za sobą drzwi i natychmiast się skrzywił.
- Weasley?
Za biurkiem nauczyciela siedziała Lucy Weasley, zaczytana w śmiertelnie długie tomisko.
- Jesse Atwood! Czekam na ciebie!
Jesse wziął głęboki oddech, starając się nie wybuchać jeszcze w tej chwili.
- Gdzie. Jest. Scott? – wybełkotał przez zaciśnięte zęby. Lucy zwyczajowo zrobiła zdumioną minę, nie rozumiejąc czemu szkolnemu przestępcy zależy na konkretnym prefekcie, a potem uśmiechnęła się uprzejmie.
- Dakota jest bardzo zajęta jako Prefekt Naczelny. Dlatego często deleguje zadania swojemu zastępcy. MI – dodała, gdy Jesse zrobił wielkie oczy.
- Świetnie! – warknął i odwrócił się na pięcie.
- Hej! Mam na myśli, że masz ten szlaban ze mn…
Ale Jesse był już na korytarzu. Tak to sobie wymyśliła? Sądzi, że go wykiwała… Naiwna amatorka.
                W Pokoju Wspólnym było tłumnie jak tylko w sobotni wieczór może się zdarzyć, ale Panny Prefekt z pewnością tu nie było. Jesse nie zatrzymując się ani na moment, przeciął salon i tylko sobie znanym sposobem znalazł się na schodach do sypialni dziewcząt. Tym razem nie zapukał.
- ATWOOD! – ryknęła Dakota, podrywając się na baczność, na widok łba Jessiego w jej drzwiach. Ten rzucił tylko okiem na całe dormitorium i odnotowując, że jest sama, wkroczył do środka.
- Przyszedłem po ciebie. Byliśmy chyba umówieni? – zapytał chłodno. Dakota wyglądała jakby parowała jej głowa. Jej mózg zaczynał się gotować, nie mogąc przyswoić sytuacji, w której chłopiec znajdował się nielegalnie w jej sypialni.
- Atwood, natychmiast stąd wyjdź – powiedziała dla odmiany głosem tak słabym, jakby to były ostatnie chwile jej życia.
Jesse wpatrując się w nią tak uważnie, że prawie nie mrugał, przeszedł cały pokój aż znalazł się bardzo blisko niej.
- Co jest, Scott? – zapytał z drwiną – Dajesz mi szlaban i się na nim nie zjawiasz?
- Lucy… - szepnęła przerażona Dakota – Lucy miała tam być.
- I jest – prychnął Jesse – Weasley odrabia sobie nasz szlaban.
Dakota prawie się trzęsła, a Jesse w jakiś magiczny chyba sposób znalazł się jeszcze bliżej niej, więżąc ją między sobą a ścianą.
- Gryffindor traci…
Urwała. Jesse praktycznie stał już na niej, bo ich ciała przylegały do siebie tak, że czuła jak jego klatka unosi się i opada w rytmicznym oddechu.
- Czemu jesteś wiecznie tak spięta? – zapytał z ustami na jej nosie – Wyluzuj się, Scott – dodał, praktycznie całując ją po policzku i niezbyt delikatnie zjeżdżając niżej. Dakota starała się odsunąć.
- Daj mi spokój, Atwood – powtarzała, niemrawo protestując – Czemu to robisz? – wydukała słabo. Jesse ani myślał przestawać.
- Bo lubię – powiedział tylko, a potem językiem otworzył sobie drogę do jej ust.
                Ale na tym poprzestał. Przynajmniej tak się wydawało. Jego ręce zjechały nagle niżej, w okolice jej ud i bardzo powoli, choć pewnie przeciągnęły się wzdłuż jej ciała. Dakota drżała tak, że aż dziw było, że nie rozpadła się na małe kawałeczki. Ale Jesse nie przestawał. Trzymając ją pewnie i muskając jej wargi, wodził rękami po całym jej ciele, sprawiając, że traciła oddech, a najpewniej i rozum.
                I w końcu, gdy przestała już protestować i przymknęła oczy, zupełnie zawstydzona swoimi reakcjami, Jesse przestał. Jego ręce powędrowały z powrotem do jej pleców i zacisnęły się na nich. I wtedy pocałował ją tak, że przestała myśleć, odczuwać i oddychać. Jego język rozpalał ją tak, że miała ochotę zrzucić ubranie, a usta zawładnęły nią zupełnie. I nagle wszystko się skończyło.
- Mam nadzieję, że na następny szlaban przyjdziesz osobiście – powiedział, po czym przeciągnął jeszcze dłonią po jej udzie i wyszedł z dormitorium.
                Dakota nie ruszała się z miejsca. Jeszcze długo trwało nim doszła do siebie, choć właściwie tak tego nazwać nie mogła.

                                                                              *

                Rose wmaszerowała do klasy z nosem pod sufitem. Scorpius przyglądał jej się niewzruszony.
- Wiem co chcesz powiedzieć – zadrwił. Red strzeliła spojrzeniem.
- Czyżby?
- Och, tak! – zaśmiał się, wsuwając ręce do kieszeni – Że miałaś rację!
Rose pokazała rząd pięknych zębów.
- Bo miałam.
Scorpius przekręcił głową, przyjmując myślicielską pozę.
- Niekoniecznie. Elizabeth niczego nie zrobiła.
- Bo nie zdążyła! – ryknęła Rose, nie wierząc w to co słyszy – Gdyby nie Jo, rozerwałaby Scarlett na strzępy!
- Tego nie wiemy – stwierdził spokojnie Scor. Red podeszła do niego, jakby chciała się upewnić, że to on wypowiada te brednie.
- A więc już wiem, kim była ta druga niunia! – zawołała głośno – TY pomagasz Cambell!
Scorpius zaśmiał się radośnie.
- Przejrzałaś mnie. Wiesz, Rose – dodał poważniej – Nie jesteśmy już w związku, a to znaczy…
- …że nie musimy się kłócić o to, kto ma rację – dodała lżejszym tonem Red – Święta racja.
A potem podeszła na bardzo bliską odległość.
- Co nie zmienia faktu, że za sekundę będą tu nasi starzy – mruknął jeszcze Scorpius, nim Rose przysunęła się zupełnie.
- Moja matka się spóźni – odparła – A twój ojciec pięć minut temu był jeszcze w lochach…
Nie dał jej dokończyć, przyciągając do siebie stanowczym gestem. Kiedy ich usta się złączyły zapomnieli o Elizabeth Cambell, wypadku Scarlett i o tym, że od dwóch minut są umówieni na zajęcia z Draco i Hermioną. Przypomniał im o tym rozdzierający krzyk.
                Piskliwy, jakby należący do śpiewaczki operowej głos rozległ się w całej klasie, a może i zamku. Rose i Scorpius, ze zmrożoną w żyłach krwią odskoczyli od siebie i spojrzeli w stronę drzwi, a potem struchleli.
                Draco patrzył na nich i krzyczał tak przeraźliwie, że włosy stawały im dęba. I choć dawno powinno zabraknąć mu tchu, wciąż wydzierał się tak, jakby obdzierano go ze skóry. Rose i Scorpius patrzyli to na niego to po sobie, nie mając pojęcia co robić. I dopiero, gdy Red zrobiła krok w jego kierunku, Draco przestał krzyczeć, a zamiast tego wyciągnął w ich kierunku rękę i zaczął coś mamrotać, jakby dostał udaru.
- Eee… tato? – zapytał Scorpius, bardziej zmartwiony jego stanem, niż faktem, że zobaczył jego i Rose – Chcesz wody?
- Mam sok dyniowy w plecaku – oznajmiła uprzejmie Red.
To obudziło Draco.
- WY!!! WY SIĘ CAŁOWALIŚCIE!!! JAK…?! DLACZEGO…?! TWOJA BABKA…! – krzyczał, pryskając śliną i machając na Scorpiusa – A TWÓJ OJCIEC…! – darł się w kierunku Rose.
                Scor i Red przestali go słuchać, wiedząc, że chwilę to potrwa. Obserwowali go w milczeniu, co chwila wyłapując słówka typu: „umrę”, „Weasley”, i znowu „umrę”. I dopiero, gdy głos Draco stał się chrapliwy i świszczący, jakby zdarł sobie gardło, złapał się za serce i zamilkł.
- Skończyłeś? – zapytał uprzejmie Scorpius – No to słuchaj. Ja i Weasley spotykamy się czasem. Było całkiem poważnie, ale ona jest nienormalna, o czym wiesz – tu posłał Red obrażone spojrzenie – Więc to nic wielkiego!
- No jasne, że nic wielkiego! – przytaknęła mu Rose, choć obrzuciła go długim, oziębłym spojrzeniem – Przecież wiemy, że nie pasujemy do siebie! I chociaż byłabym świetną synową, może pan o wszystkim zapomnieć!
Dracon wpatrywał się w nich, jakby zobaczył ich po raz pierwszy w życiu. W końcu po bardzo długiej chwili, cofnął się o dwa kroki i wymacał za sobą klamkę, a potem nacisnął ją i czym prędzej opuścił klasę.
- Chyba nie mamy dzisiaj zajęć – dumała Rose. Scorpius kiwnął głową i ruszył za nią drzwi, zastanawiając się czy to możliwe, że Draco wychodząc uśmiechał się pod nosem.

                                                                           *
                                                                           *
                                                                           *

                Jeśliby kto narzekał na zimę w Wielkiej Brytanii, znaczyłoby to tyle, że nigdy nie był w Skandynawii. Lód skuwał tu okna i drzwi, zamrażał całą naturę i usypiał wszystko do czego można by tęsknić. Zwłaszcza przyjezdnym trudno było przywyknąć do tej surowej aury.
                Stary i zapuszczony dom na przedmieściach Oslo, odstraszał nawet najbardziej przemarzniętych wędrownych. Szyby w tym domu były powybijane w każdym miejscu, dach świecił dziurami i nawet z ulicy słychać było wycie wiatru w jego ścianach. Zakapturzony wędrowiec pojawił się przed zardzewiałą furtką domu późnym wieczorem, na kilka dni przed Wigilią i pchnął ją tak, że zawyła ponuro. Przybysz ruszył ścieżką w kierunku drzwi frontowych i ledwie je dotknął, otworzyły się, jakby ledwie trzymały się na zawiasach. Ale gdy tylko mężczyzna przestąpił próg domu, stało się coś dziwnego. Wiatr przestał wyć, szyby były na swoim miejscu, a dom, choć nie klinicznie wysprzątany, wydawał się schludny i przytulny. A przede wszystkim było w nim ciepło.
                Wędrowiec przeszedł przez ciemny korytarz i zajrzał do jedynego pokoju na parterze. Uśmiechnął się pod nosem na widok młodzieńca śpiącego w wysłużonym fotelu, przy huczącym głośno kominku. Przybysz zakasłał.
                Chłopak zerwał się z miejsca, chwytając leżącą na jego kolanach różdżkę, ale gdy tylko zobaczył kto stoi w progu opuścił ją.
- Nie za szybko? – zapytał wędrowiec.
- Jak nazywa się kot pańskiej córki? – zapytał młodzieniec, choć nie wyglądał na zbyt ostrożnego.
- Wilhelm – odparł tamten – Lily nazwała go po bohaterze z bajki.
Chłopak opuścił zupełnie różdżkę i po krótkim zawahaniu ruszył w stronę mężczyzny, który zrzucił płaszcz podróżny, ukazując zmęczoną twarz, obrośniętą gęstym zarostem i płaską bliznę w kształcie błyskawicy na czole.
- Harry!
- Cameron!
Uścisnęli się krótko, ale obaj jakby odetchnęli z ulgą, że w ogóle doszło do tego spotkania.
- Siadaj! – powiedział szybko Cameron – Przyniosę jedzenie i herbatę! Angielską – dodał szybko – Tutaj piją jakieś pomyje.
                Harry usiadł na drugim fotelu i rozejrzał się ciekawie po salonie. Wyglądał dokładnie tak jak sobie wyobrażał – mieszkanie urządzone przez młodego chłopaka, który kompletnie nie miał ręki do dekoracji.
- Nie spodziewałem się ciebie przed Bożym Narodzeniem – Cam wrócił niosąc tacę z herbatą i puddingiem, który pachniał jak może pachnieć tylko podgrzewane za pomocą różdżki jedzenie – niezbyt apetycznie.
- To dobrze – stwierdził Harry – Jeśli przyjaciele nie znają twoich zamiarów, gorzej będzie je poznać wrogom.
Cameron usiadł naprzeciw niego i wpatrzył w niego ciekawie.
- Mogę spytać, gdzie byłeś? Od spotkania w Danii minęło trochę czasu…
Harry upił kilka łyków rozgrzewającej herbaty i rozsiadł się wygodniej w fotelu.
- Wszędzie – powiedział po prostu – W Niemczech, Turcji… Potem we Włoszech i Hiszpanii. Teraz wracam z Polski.
Cameron natychmiast się ożywił.
- Jakieś wieści?
Harry pokręcił głową.
- Niemcy padły, a Rosja napiera na środek Europy mocniej niż kiedykolwiek. Nie wiem czy liczenie na wschód ma jeszcze sens.
Cam zwiesił głowę, a Harry uśmiechnął się blado na ten widok.
- Ale nie wszystko jest jeszcze przesądzone – dodał – Wiele decyzji w tej wojnie jeszcze nie zapadło.
Cameron kiwnął głową, ale był pewien, że dawny profesor tylko go pociesza.
- A co robiłeś w innych krajach? – zapytał, choć wiedział jaką dostanie odpowiedź.
- Próbowałem odzyskać jedyną broń, którą można pokonać takiego przeciwnika jak Ankdal.
- Czyli niczego się nie dowiem? – zaśmiał się ponuro Cam. Harry pokręcił głową.
- Wiedza to największe zagrożenie. A nie chciałbym, żeby i to na ciebie spadło.
Cameron wpatrzył się w ogień, wiedząc, że Potter przygląda mu się z zainteresowaniem, oczekując sprawozdania. Ale nie zapytał o nic, póki Carter sam się nie odezwał.
- Crosby jest w Norwegii. Wyśledziłem go dwa tygodnie temu, na granicy ze Szwecją. Prawie go dorwałem, ale nie tylko ja próbowałem to zrobić.
- Ankdal? – zapytał szybko Harry. Cam skinął mu głową.
- Jego ludzie dopadli go przede mną, ale zdołał im się wymknąć. Ktoś musi mu pomagać i to staram się teraz sprawdzić.
Harry zmarszczył brwi.
- Skąd pewność, że wciąż jest w kraju?
Cam znowu uśmiechnął się niezbyt szczęśliwie.
- To jest najciekawsze – powiedział – Ankdal musiał w jakiś sposób go zaczarować, bo gdy tylko próbował przejść przez granicę zjawili się jego ludzie. Tak go znaleźli. I podejrzewam, że to samo zaklęcie nie pozwala mu wyjechać z Norwegii!
Harry milczał przez chwilę.
- To dobra wiadomość – stwierdził w końcu.
- Wiem.
Harry zjadł kilka łyżek puddingu, obserwując swojego ucznia. Nie mógł wyjść ze zdumienia jak bardzo się zmienił.
- Mam coś dla ciebie – powiedział po chwili. Cam uniósł brwi – Ja też wykonałem małe zaklęcie…
I wyjął z kieszeni plik listów, a Cameron prawie zerwał się z fotela na ich widok.
- Cała korespondencja zaadresowana do ciebie, trafiała do pewnego mugolskiego moteliku w Hiszpanii – wyjaśnił Harry – Wczesne: wesołych świąt!
Cam nie był w stanie niczego powiedzieć. Wiedział od kogo są te listy i czuł, że zaczynają trząść mu się ręce, gdy brał je od Harry’ego. A potem bez słowa, wiedząc, że Potter go zrozumie, wyszedł z salonu.
                Harry z o wiele lżejszym sercem dokończył swój pudding. Nie był zbyt dobry, ale przynajmniej po raz pierwszy od miesięcy nie musiał sprawdzać czy nie jest zatruty, a to już było coś, myślał przysłuchując się odgłosom bezradnego uderzania w mur, a później szczerego, szczęśliwego śmiechu.