Ginger Golden Girls

7 czerwca 2015

Pluszak w Slytherinie

To nie jest rozdział GGG a miniaturka o rodzicach Jo. Jest długa, bo zaczęłam ją pisać dawno temu. Zawiera dużo wyjaśnień. Mam nadzieję, że się spodoba!           

Z dedykacją dla Małej Mi!
Prosiłaś o coś trochę innego, ale wybacz, nie mam na to weny :/
Dziękuję za komentowanie każdego rozdziału i mam nadzieję, że spodoba Ci się niespodzianka :)

Pluszak w Slytherinie 

 


  



Miś spadł z gzymsu nad kominkiem i przeleciał przez Pokój Wspólny Gryffindoru z syczącym świstem. Dopiero, gdy zatrzymał się na twarzy zdumionego trzecioklasisty można było dojrzeć, że był to pluszowy słonik, niebieski, z bardzo długą trąbą, ewidentnie miękki i nieskończenie uroczy.
- Rob, jesteś niesamowity! – piszczały dziewczyny, wpatrując się w przystojnego chłopca z ostatniej klasy, który śmiał się wesoło na widok ich min. Jego koledzy przyglądali się kartce z rysunkiem… niebieskiego słonia.
- Stary… - mówił Toby z rozdziawionymi ustami. – To jest… jak ty to…? To jest…
- Transmutacja – odparł rozbawiony Robert. – Taka gałąź magii. – Toby wciąż patrzył na niego oszołomiony, więc ciągnął dalej. – A magia to to czego się tu uczymy…
- Zamknij się! – Toby odwrócił wzrok od rysunku niebieskiego słonia, przelotnie zerknął na jego żywy odpowiednik, pokręcił głową i odszedł.
                Robert przywołał do siebie swoją śmieszną maskotkę i wskoczył na schody do dormitorium chłopców, nim zaatakowały go wyraźnie rozczulone misiem dziewczyny.

                                                               *

                Agatha Marlow szła przez korytarz wsłuchując się w stukot obcasów, który niósł się głośnym echem przez lochy i napawając się trzema złamanymi punktami regulaminu – w Hogwarcie nie wolno było chodzić w obcasach; od półtorej godziny powinna być w swoim domu; a już z pewnością było zabronione posiadanie Ognistej Whisky.
                Agatha dotarła spokojnie do Pokoju Wspólnego Slytherinu, wypowiedziała hasło i wpadła do środka.
- Mam! – zawołała wyniośle. Miała ochotę parsknąć śmiechem na widok min swoich znajomych.
- Niemożliwe! – krzyknął Timothy podchodząc do niej szybko. Robyn była tuż za nim.
- Poszłaś SAMA do Hogsmeade?!
Agatha przewróciła oczami.
- A znasz kogoś kto mógłby mi zabronić? – zapytała retorycznie i wyjęła butelkę mocnego trunku. Timothy zaśmiał się z niedowierzaniem, a Robyn wytrzeszczyła oczy.
- A więc moje panie… - zaczął niskim głosem Timothy i  wyciągnął rękę po whisky. Agatha oddała mu ją z głośnym ziewnięciem.
- Idę spać! – oznajmiła.
- Spać?! To po co poszłaś do Hogsmeade?!
Agatha zacmokała.
- Nudziłam się… - i odeszła posyłając im chłodne spojrzenie i prowokacyjny uśmiech.

                                                               *

                Profesor McGonagall poważnie rozważała rezygnację z nauczania Transmutacji. Od objęcia stanowiska dyrektora czuła nadmiar obowiązków i zastanawiała się nad przekazaniem komuś katedry. Było też kilku uczniów, którzy wybitnie wzmacniali jej chęć zajęcia się zarządzaniem szkołą.
- Panno Marlow! – syknęła profesor McGonagall pod koniec lekcji z piątą klasą Slytherinu. – Co pani wyprawia?!
Cała klasa odwróciła się zaciekawiona w stronę ostatniej ławki. Agatha pojedynkowała się właśnie z Timothym, wydając z siebie wojownicze okrzyki.
- MARLOW!!!
Spojrzała na dyrektorkę, jak patrzy się na kogoś kto psuje zabawę.
- Tak? – zapytała słodko.
                W całej swojej karierze Minerva McGonagall została tylko raz wyprowadzona z równowagi w swojej klasie. Było to pięć lat temu, gdy w Hogwarcie pojawiła się Dolores Umbridge. Od tego czasu profesor McGonagall nie spotkała się z sytuacją, w której parowałaby furą. Do teraz.
- PANNO MARLOW, PROSZĘ… PROSZĘ WYJŚĆ Z MOJEJ KLASY!!!
                Agatha opuściła różdżkę, chwyciła torbę niemal rozbawiona i wyszła z klasy, a siedzący najdalej mieli nieodparte wrażenie, że usłyszeli „nareszcie”, gdy koło nich przechodziła.

                Niedługo musiała czekać na konsekwencje. Tego wieczoru prefekt Slytherinu osobiście przekazał jej, że dyrektorka oczekuje jej w swoim gabinecie.
- Bosko – odpowiedziała mu Agatha. – Może mnie wywali i zajmę się w końcu ważnymi rzeczami!
Jej przyjaciele spoglądali na nią na wpół przestraszeni, na wpół zdumieni. Agatha wyszła z Pokoju Wspólnego i w podskokach ruszyła na drugie piętro.
                Zapukała i usłyszała wyjątkowo obrażone „proszę”.
- Niech pani siada – rozkazała profesor McGonagall. – Panno Marlow…
- Wie pani co? – odezwała się spokojnie Agatha. – Darujmy sobie. Powie pani moim rodzicom, że nie mogę się dłużej tu uczyć, tata mnie zabierze i pomogę mu w polowaniach!
Profesor McGonagall wyglądała jakby nie miała pojęcia gdzie jest jej język. Odchrząknęła i po długiej chwili powiedziała:
- Widzę, że świetnie sobie pani wszystko przemyślała!
Agatha wzruszyła skromnie ramionami.
- Dawno temu.
Dyrektorka ewidentnie powstrzymywała się przed kolejnym wybuchem. Ale jakimś cudem powstrzymała się i długo wpatrywała w swoją uczennicę, a gdy się w końcu odezwała, wyglądała jakby postanowiła zmienić taktykę.
- Nie wyrzucę pani.
- Nie?! – powtórzyła ze zgrozą Agatha.
- Nie. Ale ma pani szlaban do końca roku. W jego ramach odbędą się korepetycje z Transmutacji. To jedyna dziedzina, w której sobie pani nie radzi, a mniemam… iż łowcy przydają się takie umiejętności?
Agatha zagryzła wargi. Wyglądało na to, że McGonagall trafiła w jej czuły punkt.
- Z kim te korepetycje? Z panią? – wycedziła przez zęby.
- Och, nie. Szanuję resztki swojego zdrowia – oznajmiła sucho dyrektorka. – Znajdę kogoś.
Wyglądało na to, że to koniec rozmowy. Agatha wstała i wymamrotała „do widzenia”, po czym wypadła z gabinetu.
                Cholera jasna! Nie dość, że jej nie wyrzuciła i musi siedzieć w tym zamku, to jeszcze ma mieć korepetycje! DO KOŃCA ROKU! A jest listopad!!! To najgorszy dzień w jej karierze!
                Maszerując wściekle przez korytarze stwierdziła, że istnieje oczywiście rozwiązanie. Może zawsze zrobić coś za co McGonagall będzie MUSIAŁA ją wyrzucić. Tak, to jest dobry plan…
                                                                                                                                             
                                                               *

                Siódma klasa ze zdumieniem przyjęła wiadomość o tym, że profesor McGonagall rezygnuje z nauczania i zamierza zająć się tylko obowiązkami dyrektora. Robert Carter był tym faktem wyjątkowo zasmucony, bo zawsze była jego ulubioną nauczycielką i wiele się od niej nauczył.
                Tuż po ogłoszeniu decyzji McGonagall zabrzmiał dzwonek, ale dyrektorka uciszyła jeszcze klasę gestem.
- Carter, na słowo!
Rob nie był zdziwiony tą prośbą. Jako prefekt naczelny często był wzywany przez dyrektorkę w celu omówienia różnych spraw.
- Carter, mam do ciebie prośbę – oznajmiła McGonagall, gdy reszta klasy wysypała się na zewnątrz. Uniósł brwi w uprzejmym oczekiwaniu. – Chodzi o twoje wyjątkowe zdolności do transmutacji.
- Och… - trochę się speszył. – Nie wiem czy są wyjątkowe.
- Zauważyłam, że transmutacja jest jednym z twoich ulubionych zajęć.
Teraz z kolei Robert trochę się spiął. Czy to możliwe by dyrektorka wiedziała, że często naciąga regulamin dla swojej pasji?
- Jest pewna uczennica… Kompletnie nie radzi z sobie z tym przedmiotem.
Robert odetchnął. Ulżyło mu tak bardzo, że w ogóle się nie zastanawiał.
- Mam jej pomóc? Nie ma żadnego problemu!
McGonagall uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwalał jej sztywny sposób bycia.
- Świetnie. Jesteś dobrym chłopcem, Carter.
Rob złapał za plecak i zarzucił go na plecy.
- Jak się nazywa ta dziewczyna?
Dyrektorka odchrząknęła.
- Agatha Marlow. Jest na piątym roku w Slytherinie.
Robert skinął tylko głową. Nie znał tej dziewczyny, będzie musiał zapytać o nią prefekta Slytherinu.
- Do widzenia, profesor McGonagall – powiedział i ze zdumieniem stwierdził, że dyrektorka patrzy na niego ze współczuciem.
- Powodzenia, Carter.

                Robert jeszcze tego wieczora postanowił spotkać się ze Ślizgonką. Poprosił prefekta Slytherinu, by umówił ich na spotkanie i udał się do klasy czwartym piętrze, nie używanej od wielu lat, a następnie rozłożył książki na stoliku, wyjął różdżkę i czekał.

                                                               *

                Agatha powiedziała wnerwiającemu prefektowi, że jak nie zniknie jej z oczu w ciągu sekundy, spali mu gacie. Robert Carter… kto to do cholery był i czego od niej chciał?!
- Hej, a to nie jest prefekt naczelny? – zastanawiał się Timothy. Robyn pisnęła cicho.
- To on! Jest najprzystojniejszym Gryfonem na siódmym roku!
Agatha ziewnęła.
- Chyba się nie dowiemy czego chciał, prawda? – wzruszyła ramionami. Robyn wytrzeszczyła oczy. – Bo nigdzie nie idę – wytłumaczyła cierpliwie.
- Jesteś stuknięta – odparła pewnie jej przyjaciółka. – Wiesz w ogóle który to jest?!
Agatha pokręciła głową.
- Wystarczy, że nosi odznakę. To oznacza, że jest nudziarzem i pewnie chce mi dać szlaban.
Robyn wzruszyła ramionami.
- Ja bym dla szlabanu z nim zrobiła bardzo dużo złych rzeczy…

                Agatha zdążyła do wieczora zapomnieć o wezwaniu prefekta naczelnego, ale niestety on nie. Jadła spokojnie kolację w Wielkiej Sali, gdy wysoki, postawny blondyn zatrzymał niedaleko i spojrzał prosto na nią.
- Przepraszam, Agatha Marlow?
Siedząca koło niej Robyn zatrzęsła się z wrażenia.
- To zależy! – odparła rezolutnie Agatha. Chłopak przyglądał jej się z ciekawością.
- Miałaś stawić się dzisiaj w starej klasie Zaklęć. Coś ważnego cię zatrzymało?
Agatha ułamała sobie bagietkę.
- Tak, wybacz. Ratowałam świat.
Robert uśmiechnął się kątem ust.
- Rozumiem. Widzę jednak, że już skończyłaś to robić, więc zapraszam na korepetycje z Transmutacji.
Agatha wytrzeszczyła oczy. Robyn pokraśniała z zazdrości.
- McGonagall cię nasłała? – zapytała ze złością Agatha.
- Widzisz jakiś sens w tej dyskusji? – odparł spokojnie. – Marnujesz dużo swojego i mojego czasu w sytuacji, gdy to ty potrzebujesz pomocy. Zabierz swoje rzeczy i zapraszam na zajęcia.
Robyn i Timothy nie mogli uwierzyć własnym oczom. Agatha, po której spodziewali się, że w najlepszym wypadku coś mu odpyskuje, zmrużyła tylko oczy ze złości, a potem podniosła się z miejsca i chwyciła swoją torbę.
- Świetnie! – burknęła. Robert Carter poczekał na nią spokojnie i wyszedł za nią z Wielkiej Sali.

- Z czym masz problem? – zapytał uprzejmie, gdy rozłożył swoje rzeczy w klasie na czwartym piętrze.
- Zawaliło się tajne przejście koło grabu Jednookiej Wiedźmy. Muszę chodzić na około do Hogsmeade.
Robert uniósł jedną brew. Chciała go wyprowadzić z równowagi. Nie zamierzał jej na to pozwalać.
- Wydaje mi się, że jesteśmy tu z twojego powodu. Masz kłopoty z Transmutacją… Nie chcesz zdać SUMów?
Agatha odepchnęła się na krześle, opierając na jego tylnych nogach.
- A ty nie masz lepszych zajęć niż zajęcia wyrównawcze dla nie-kujonów.
Robert uniósł brew. Agatha zauważyła, że robił to w jakiś pokręcony sposób, który mogłaby nawet uznać za pociągający, gdyby nie fakt, że ten chłopak był najbardziej wkurzającym prefektem jakiego poznała.
- Nie jesteś nie-kujonem – oznajmił spokojnie Rob. – Jesteś bardzo słaba z Transmutacji.
Jej wargi zadrgały. Czym innym było lekceważenie nauki, a czym innym gdy sugerowano jej, że sobie nie radzi.
Nie odezwała się ani słowem, tylko wyszarpnęła różdżkę i wycelowała w jego plecak. Trząsnęła nią i plecak poderwał się w górę, następnie wywinął młynka w powietrzu i spokojnie opadł na ławkę. Robert odchrząknął.
- Zapewne miało to coś wykazać – powiedział uprzejmie. – Teraz zajmijmy się może TRANSMUTACJĄ.
Krew się w niej zagotowała. Zamierzała coś jeszcze powiedzieć, albo i rzucić w niego różdżką, ale nim zdążyła zrobić cokolwiek, Robert wyjął swoją różdżkę i stuknął nią w ławkę. Agatha nie wierzyła własnym oczom. Przed nią stała olbrzymia krowa.
- AAA!!! – wrzasnęła, gdy zwierzę odwróciło w jej stronę wielki łeb. Agatha rzuciła się do tyłu, krowa przyglądała jej się ciekawie, a Robert uśmiechał się nieznacznie.
- TO wyczarujesz pod koniec dzisiejszej lekcji.
Agatha przywarła plecami do zimnej ściany klasy, nie spuszczając wzroku z przerażającego stworzenia.
- W życiu tego nie wyczaruję, bo TO JEST STRASZNE! I ZABIERZ TO STĄD!
Robert westchnął, wycelował różdżką w krowę i po chwili nie było po niej śladu, a ławka wróciła na swoje miejsce.
- Jesteś nienormalny! – zawołała Agatha, która oddychała tak szybko, że jej klatka unosiła się i opadła w szalonym tempie. Robert usiadł spokojnie.
- Wyjmij różdżkę i zeszyt.

                Pod koniec zajęć nie wyczarowała żadnej krowy. Oficjalnie przekonywała go, że się ich brzydzi, w praktyce było to dla niej za trudne. I za nudne. Cała ta Transmutacja była jej niepotrzebna!
- Możemy już skończyć? – zapytała ziewając i przecierając oczy. – Jest późno i nic już do mnie nie dociera.
- Zastanowiłbym się nad użyciem tu słowa „już”… - mruknął Rob. ŁUP. Zeszyt przeciął powietrze i wylądowałby na jego twarzy, gdyby go w porę nie chwycił.
- Minus pięć punktów. Zastanawiałaś się nad warsztatami z opanowywania temperamentu?!
Agatha wstała i wyszarpnęła mu swój zeszyt.
- Udzielasz takich? Czy już się urodziłeś z kijem w tyłku?
Nie czekała jednak na odpowiedź, tylko wstała, łapiąc po drodze torbę i wyszła z klasy.

                Następnego dnia zrozumiała, że McGonagall jej nienawidzi. Wychodziła z Wielkiej Sali po skończonym obiedzie, gdy znowu zobaczyła Roberta Cartera, opierającego się o framugę drzwi i wpatrującego się w nią z wyczekiwaniem. Jęknęła głośno.
- Zapraszam, Marlow – powiedział, gdy się zbliżyła i wskazał gestem na marmurowe schody. Robyn, która szła za nią westchnęła z zazdrości.
- Mam pomysł, Carter – oznajmiła głośno Agatha. – Znajdę ci jakichś przyjaciół poza Minervką a ty dasz mi święty spokój!
Rob jak zwykle nie przejmował się jej pyskówką.
- Dzisiaj ćwiczenia będą trudniejsze, mam nadzieję, że jesteś wypoczęta.
I ruszył w górę. Agatha złapała się za głowę i podreptała wściekle za nim.

                Po tygodniu zajęć ciężko było stwierdzić co najbardziej ją w nim irytowało. To, że był tak perfekcyjny w tej swojej transmutacji, jego cholerne opanowanie, czy to, że właściwie nie zwracał uwagi na to, że wychodziła z siebie, by go zdenerwować. Fakty były jednak takie, że lekcje na niewiele się jej przydawały i wciąż nic jej nie wychodziło, czym oboje (choć z kompletnie innych powodów) się nie przejmowali.

                                                               *

                Robert rozsiadł się przed kominkiem ze stertą swoich rysunków, które kolejno ożywiał, obserwowany (o czym nie miał pojęcia) przez spore grono dziewczyn z młodszych klas. Na podłodze przed kominkiem Gryffindoru pojawiały się kolejno szmaciane lalki, które śpiewały wysokimi głosami, pajacyki tańczące w takt dzikich melodii orientu i klocki układające się we wspaniałe budowle. Robert zdawał się dawno odpłynąć.
- Nie na korepetycjach ze swoją seksowną Ślizgonką? – Toby rzucił się na fotel koło niego. Rob nie odrywał się od swojej pracy.
- Ma szlaban u Flitwicka.
Toby zachichotał.
- Jest niesamowita.
Robert spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Tak… Mało kto żyje po to by łamać regulamin.
Toby przewrócił oczami.
- Stary, nie udawaj! Ta dziewczyna ma więcej ikry niż połowa Gryffindoru!
Rob nadal nie rozumiał.
- Ma więcej szlabanów, jeśli to masz na myśli…
- Jest gorąca – mówił dalej Toby, nie zwracając już na niego uwagi. – Agatha Marlow jest najseksowniejszą Ślizgonką jaką znam, a przyznasz, że w Slytherinie jest wyjątkowo dużo ładnych dziewczyn.
Robert zaczął zbierać swoje zabawki.
- Agatha Marlow to irytujące, wiecznie znudzone dziecko. Masz świetny gust, stary.
Toby wyszczerzył zęby, bo w tym momencie myślał o innych cechach Ślizgonki niż jego przyjaciel.

                Robert musiał przyznać, że uczenie Agathy było najtrudniejszą rzeczą w całej jego szkolnej karierze. Dziewczyna była kompletnie niezainteresowana Transmutacją, miała zgryźliwą odpowiedź na każde pytanie a jej ulubionym zajęciem było rzucanie przedmiotami po klasie zawsze, gdy się rozzłościła. W dodatku nigdy nie przychodziła na czas.
                Czekając na spotkanie w pierwszy zimowy wieczór, Robert nawet nie patrzył na zegarek. Piętnaście minut było minimalnym czasem, po którym należało jej oczekiwać. Otworzył więc plecak i wyjął zabawkę, nad którą ostatnio pracował. Była to szmaciana lalka, o długich, jasnych włosach, która docelowo miała mówić wierszyk, ale ciągle się zacinała i musiał ją naprawić.
                Nie zauważył, kiedy drzwi klasy otworzyły się i Agatha wśliznęła się do środka.

                Zobaczyła go, gdy pochylał się nad szmacianą lalką, skupiony, poważny jak zwykle. Był tak… dorosły, nieprzystępny i zamyślony, że poczuła nagłą potrzebę zwrócenia jego uwagi tylko na siebie. Odchrząknęła i wyrwała go z zamyślenia, ale tylko na chwilę.
- Cześć – powiedział chowając swoją zabawkę.
- A więc… lubisz lalki? – zapytała unosząc kącik ust.
- Lubię tworzyć zabawki – powiedział tylko. – Ćwiczyłaś?
Wciąż miała ochotę z nim rozmawiać.
- Dlaczego?
- Bo to ważne, by się czegoś nauczyć.
- Dlaczego lubisz robić zabawki? – zapytała, siadając na ławce tuż przed nim i wpatrując się w niego trochę bezczelnie. Wzruszył ramionami.
- Każdy ma swoją pasję.
- Dlaczego ty masz taką?
Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, ale chyba wiedział, że nie odpuści.
- Moja mama była mugolką. Zawsze cieszyło ją jak tata ożywiał dla niej różne przedmioty.
- Cieszyło? – wyłapała natychmiast Agatha.
- Zmarła – odparł spokojnie. – Moi rodzice zginęli w walce z Voldemortem cztery lata temu.
Zatkało ją. Po raz pierwszy w całym swoim życiu nie wiedziała co powiedzieć. Robert ją wyręczył.
- Możemy zaczynać?

                Od tego czasu widziała inaczej. Słyszała inaczej. Coś się zmieniło. Jej życiową ambicją zdecydowanie przestało być drażnienie go. Przychodziła punktualnie, przykładała się do Transmutacji. Ciągle łapała się na tym, że przygląda mu się, wyczekując tego niesamowitego uniesienia brwi.
- Co tym razem? – zapytał, gdy znowu zawiesiła się, wpatrzona w niego jak w obrazek.
- Nic! – powiedziała szybko. – Hej, umiem już to… Mógłbyś mi pokazać znowu te śmieszne lalki?
Robert zaśmiał się. Robił to tak rzadko, że ten dźwięk zaczął wywoływać w niej dziwną pokusę.
- Jak zrobisz to należycie.
Westchnęła, a potem machnęła szybko różdżką i krzesło zaczęło tańczyć po klasie.
- Okej… - Robert nachylił się nad plecakiem i zaczął w nim grzebać. Jego imponujące mięśnie wyostrzyły się, przebijając przez wyjątkowo cienki sweter, a Agatha zapatrzyła się na to tak, że krzesło, które zaczarowała wpadło na nią z impetem, uderzając ją porządnie w kolano.
- Cholera!
                Robert znowu się zaśmiał, a ona zaczęła szybciej oddychać.
- Proszę! – wyjął szmacianą lalkę i podstawił jej pod nos. Stuknęła w nią różdżką i lalka zaczęła pokazywać różne krzywe miny.
- Jest boska!
Robert patrzył na nią przez chwilę.
- Nazywa się Mała Mi. Możesz ją zatrzymać.
- Naprawdę?!
                Kiwnął jej głową, a ona zeskoczyła z ławki.
- Myślałam, że mnie nie lubisz…
Robert wyglądał na zdumionego.
- Myślałem, że ty nie chcesz by ktokolwiek cię lubił! – tym razem ona się roześmiała.
- Fakt. Ale chyba zmieniłam zdanie. Chyba chcę, żebyś ty mnie lubił.
Wyglądał, jakby nie wiedział co odpowiedzieć. Przymknął na moment oczy i podszedł do niej, a potem… poczochrał jej włosy.
- Poćwicz jeszcze.
                I wyszedł.

                Była wściekła. Tak wściekła, że nie miała ochoty rzucać przedmiotami. Miała ochotę rzucić nim! Potraktował ją jak dziecko! Małe, rozkapryszone dziecko! Udowodni mu… Pokaże! Och, pożałuje tego…!

                                                               *

                Robert wrócił do swojej wieży z poczuciem, że stało się coś niedobrego. Agatha chyba była na niego zła, zresztą… nie powinna mieć do niego w ogóle żadnych uczuć. Była dzieckiem, które nie znało życia i miało tylko swoją złość jako odpowiedź na wszystko.
                Nie zajmował sobie nią zbyt wiele czasu, ale postanowił, że na następnych zajęciach oceni czy muszą jeszcze w ogóle kontynuować spotkania, skoro jej umiejętności wyraźnie się poprawiły. Ostatnie spotkanie przed świętami miało się odbyć wieczorem i tym razem to Robert spóźnił się na nie nieznacznie.
                Agatha już na niego czekała. Pierwszy raz była wcześniej, ale nie to rzuciło mu się najpierw w oczy. Wyglądała inaczej. Ubrała jasny, opięty sweter, którzy podkreślał doskonale jej krągłości, wąskie dżinsy i rozpuściła włosy. Przez dobrą chwilę nie mógł przestać się w nią wpatrywać.
- Ćwiczyłaś? – zapytał jak zwykle, gdy w końcu się obudził. Kiwnęła głową.
                Wstała i bez słowa zaczęła mu pokazywać wszystko czego się nauczyła. Nie było idealnie, ale było dobrze. Ale on i tak nie zwracał na to największej uwagi. Jej ruchy, zachowanie… Nagle uderzyło go to jak przejrzyście zielone są jej oczy. Odchrząknął.
- Bardzo dobrze… Myślę, że umiesz już wystarczająco dużo by zdać SUMa – poczuł cos dziwnego, gdy to powiedział. Jakby… żal. Agatha też wyglądała na nieszczęśliwą, ale nie pokazała tego po sobie.
- W porządku – chwyciła swoją torbę i podeszła do niego, a do jego nozdrzy doleciał słodki zapach miodu. – Dziękuję.
Stanęła na palcach i chwyciła dłońmi jego twarz, a potem pocałowała go w policzek.
                Do tej pory Robert Carter nie robił głupot w swoim życiu. Do tej pory.
                Gdy jej miękka skóra dotknęła jego zarostu, pochylił się, chwycił ją w pasie a drugą ręką dotknął jej policzka i skierował w swoją stronę. A potem jego usta położyły się na jej czerwonych wargach. Odpowiedziała od razu. Przysunęła się blisko, przylegając do jego ciała, tak, że poczuł konsternację. Odsunął się.
- Przepraszam. Bardzo cię przepraszam…
- Za co? – zapytała zdumiona, robiąc krok w jego kierunku. On się cofał.
- Za to. Nie powinienem był. To się nigdy nie powtórzy – chwycił swój plecak.
- Szkoda.
Zatrzymał się.
- Masz piętnaście lat. Jesteś… Jesteś rozkapryszona i myślisz tylko o zabawie. Ostatnie co powinno nas łączyć to… taka relacja.
Agatha patrzyła na niego chwilę w milczeniu. A potem ruszyła pewnie w jego stronę i nim zdążył się zorientować, znowu przyciągnęła jego twarz i pocałowała go bez pozwolenia, zachłannie i mocno. A on… nie mógł się jej oprzeć. Miała takie miękkie usta i pachniała niesamowicie. Ale kiedy jego dłoń bezwiednie zsunęła się na jej plecy, drgnął, Agatha zrobiła to samo i odsunęła się.
- Do zobaczenia! – powiedziała tylko i wyszła z klasy.

                                                               *

Agatha długo czekała na święta. Potwornie stęskniła się za rodzicami i nie mogła się doczekać długich opowieści ojca. Ale gdy tylko postawiła nogę na peronie 9 i ¾ wiedziała, że najpierw będzie musiała się z czegoś wytłumaczyć.
Leonard Marlow stał przy barierce, z dala od tłumu. Jak zwykle zmienił się od czasu, gdy ostatnio go widziała – miał kilka nowych blizn, a jego jasne włosy zaczynały się przerzedzać. Ale spojrzenie brązowych oczu było przejrzyste jak zwykle, gdy miał za chwilę wygłosić reprymendę.
- Witaj, Agatho – powiedział Leonard, a ona wiedziała już, że ma przechlapane. Korzystając z okazji, że ojciec jeszcze nie krzyczy przytuliła się do niego szybko.
- Cześć!
Odsunęła się i wzięła głęboki oddech.
- Podobno masz ambicję rzucić szkołę? – zapytał Leonard. Agatha skrzywiła się malowniczo.
- Kto ci to… Minervka! Ona ma już demencję i…!
- Agatho – powiedział groźnie Leonard, a ona natychmiast zamilkła. – Powiedziałem ci kiedyś, że jeśli będziesz się bardzo starać, nauczę cię wszystkiego co sam umiem. Nie widzę żadnych starań.
Zielone oczy Agathy napełniły się łzami złości.
- Kiedy ja się staram! Chodziłam przez dwa miesiące na korepetycje z Transmutacji!
- Podobno pojedynkowałaś się w klasie profesor McGonagall i oznajmiłaś jej, że rzucasz szkołę.
Wzruszyła ramionami i burknęła coś pod nosem.
- Nie będziemy psuć sobie tych świąt – oznajmił Leonard. – Ale przyjmij do wiadomości jedno – jeśli nie skończysz Hogwartu z wyróżnieniem, z naszej umowy nici.
- Ale…!
- Słyszałaś mnie. Szkoła jest najważniejsza.

                I tak zmieniło się wszystko. Nie dość, że musiała się uczyć i mniej dokuczać nauczycielom, to jeszcze miała teraz głowę zabitą zupełnie czym innym. Po raz pierwszy cieszyła się, że wraca do Hogwartu. Wypatrzyła go już na progu Wielkiej Sali i pewnie ruszyła w jego stronę.
- Mogę się przysiąść? – zapytała zajmując miejsce. Uniósł brew. Myślała, że oszaleje.
- Marlow, to jest stół Gryfonów.       
- Mmm… Zniosę ich.
Przymknął oczy. A potem ku zdumieniu połowy szkoły, która już usiadła wstał, chwycił ją za łokieć i zaczął za sobą ciągnąć.
- Musimy porozmawiać! – rzucił jej przez ramię.

- Na temat tego, że jesteś mało delikatny?! – wybuchła w Sali Wejściowej, rozcierając sobie łokieć. Spojrzał na niego zawstydzony, ale szybko odzyskał rezon.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał ostro. – Nie jesteśmy przyjaciółmi!
- Och, ostatnia rzecz na jaką mam ochotę, to przyjaźnić się z tobą… - powiedziała, potem uśmiechnęła się tak, że tylko ogromne pokłady samozaparcia pozwoliły mu wytrzymać.
- Nie… Nie interesujesz mnie – powiedział stanowczo, świdrując ją wzrokiem. – Mam siedemnaście lat, za chwilę kończę szkołę i muszę znaleźć pracę, bo nie mam rodziców, którzy pozwalają mi na wszystkie wygłupy, jak tobie. Znajdź sobie inną zabawę, Agatho.
Posłał jej jeszcze ostrzegawcze spojrzenie i odszedł.
- Ale… to nie jest zabawa – powiedziała do pustej sali.


                Ale nie narzucała się. Odziedziczyła po ojcu wiele cech, a jedną z nich z pewnością była godność. Nie zamierzała go o nic prosić. Nie chciał jej, jego sprawa. Ona na pewno niedługo się wyleczy i wszystko wróci do normy.

                                                               *

                Nie wróciło. Był ostatni dzień szkoły, Robert otrzymał dyplom ukończenia Hogwartu, a ona obserwowała go zza stołu Slytherinu, czując, że jeśli to ich ostatnie spotkanie, to nie ma po co żyć. Gdy wychodził z Wielkiej Sali, jej serce drgnęło jakby oszalało i Agatha zerwała się z miejsca i… znowu usiadła. Nie chce cię.

                                                               *

                Tyle wspomnień zostawiał za sobą, gdy mijał korytarze, ciągnąc za sobą kufer. Ostatni raz tędy przechodzi… Na czwartym piętrze zwolnił. Z jakiegoś powodu stara klasa Zaklęć kojarzyła mu się z dziwnym ciepłem, którego nie rozumiał. Szedł dalej.
                Na peronie w Londynie poczuł ostre ukłucie żalu, gdy musiał pożegnać się z przyjaciółmi, ale przecież musiał zachować twarz i myśleć o przyszłości. Był pozostawiony sam sobie, musiał sobie radzić ze wszystkim.
                Nagle jego wzrok padł na najpiękniejszą rzecz jaką w życiu widział. Agatha Marlow przemierzała peron, wypatrując rodziców. Była tak ładna, że jego wnętrzności prawie wywróciły się i poczuł palącą potrzeba podejścia do niej. Od pół roku z tym walczył, ale teraz była zbyt silna. Ale gdy tylko skierował się w jej stronę, zobaczył Leonarda Marlowa i jego żonę, którzy już zmierzali w kierunku córki. Przełknął gorycz, spojrzał na nią po raz ostatni i teleportował się z Kings Kross.

                                                               *


- Niżej, teraz!
Agatha pochyliła się i rzuciła na ziemię, a potem czekała na sygnał, w końcu podniosła się na cal i spojrzała na Leonarda. Dał jej znak i powoli przeczołgała się w jego kierunku.
- Po wszystkim… - powiedział, gdy dym zaczął opadać i ujrzeli martwe cielsko potwora.
- Strasznie śmierdzi – mruknęła Agatha, podnosząc się i zatykając nos. Leonard tylko się zaśmiał.
                Wracali jak zwykle starym mugolskim samochodem, który służył im za przykrywkę, gdy badali teren. Agatha prowadziła. Odkąd skończyła Hogwart rok temu i przestała grać w quidditcha to był jej ulubiony sport. Zatrzymali się w odrapanym motelu i Agatha po lekkiej kolacji rzuciła się na swoje łóżko wycieńczona.
                Rano przywitała ją dziwna cisza. Coś było nie tak i od razu to poczuła – ojciec zawsze wstawał przed nią i zwykle robił sporo hałasu czyszcząc albo naprawiając sprzęt. Wygramoliła się z łóżka i pobiegła do sąsiedniego pokoju. Zapukała. Cisza. Wyjęła różdżkę i wyważyła drzwi. Pokój był pusty, a rzeczy na miejscu.
                Przeszukała cały motel i dziedziniec, ale po Leonardzie nie było śladu. Wróciła do środka, zabrała wszystkie rzeczy i wyruszyła.

                Przeczesywała okolicę do zmierzchu, ale nic nie zalazła. I gdy strach zaczął przejmować nad nią kontrolę, postanowiła raz jeszcze zajrzeć do motelu, w którym spali.
- Witam, czy nie pokazywał mężczyzna, który był tu ze mną wczoraj? – zapytała chudego recepcjonisty.
Skinął jej głową.
- Jest w swoim pokoju.
Zerwała się z miejsca i pobiegła na górę gubiąc dech.
                Leonard był w swoim pokoju, ale po fali ulgi, która ją zalała zdjął ją paniczny strach. Ojciec wyglądał jak po ciężkiej walce. Z tym tylko, że tym razem jego ruchy były kilka razy powolniejsze, oddech ledwo słyszalny i wyglądał jakby w ten jeden dzień postarzał się o kilkanaście lat.
- Tato! – wrzasnęła, rzucając się w jego kierunku. Otworzył oczy.
- Agatha…
- Co się stało?!
Przez długą chwilę odpowiadał jej tylko świszczący oddech.
- Bestia… Dopadła mnie.
                Ale choć długo próbowała nie udało jej się wyciągnąć z niego nic więcej. Oczyściła jego rany i zrobiła najlepsze opatrunki jakie umiała, a potem pomogła mu wyjść i wsiąść do samochodu. Mimo wielu zaklęć i eliksirów jego stan wciąż był zły. Ruchy Leonarda stały się powolne, mówił ciężko i wydawał się być pogrążony w bezdennym bólu. Ale nie powiedział już nic, mimo jej wielu prób i nigdy nie więcej nie usłyszała słowa o bestii.

                                                               *

                Praca w Ministerstwie Magii miała ten plus, że stać go było na wynajęcie mieszkania i w miarę dostatnie życie. To był jej jedyny plus. Nuda i bezsensowność dopadały Roba każdego dnia. Jego związek nie dawał mu już takiego szczęścia jak na początku i szybko się skończył. Zaczął marzyć o dalekiej podróży, albo po prostu zwykłej odskoczni od rutyny.
                Wychodząc w jeden z szarych wtorków z pracy nie miał pojęcia, że szansa na to jest już o krok. Czytał właśnie Proroka Codziennego i jeden z nagłówków przyciągnął jego uwagę. W Norfolk zamordowano trzech braci w odrażający, okrutny sposób. Gdy Robert przeczytał ich nazwisko zatrzymał się i zaklął głośno, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Roger Haword był jego przyjacielem z Hogwartu i nie mógł uwierzyć w to co czyta. Zamiast do domu, skręcił do Dziurawego Kotła i do późnej nocy myślał o Rogerze, jego braciach, Hogwarcie, w końcu o swoim życiu.
                Następnego dnia wziął wolne, by pojechać na pogrzeb do Norfolk. Przybył wcześniej chcąc zbadać miejsce śmierci braci, które owiane było tajemnicą. Zginęli od ugryzienia, które rozerwało im gardła, ale biegli orzekli, że nie była to robota wampirów.
Lasek przed domem Hawordów wyglądał niewinnie i Robert nie mógł uwierzyć, że doszło tu do takiej zbrodni. Ale nie zdążył się temu wystarczająco nadziwić. Coś poruszyło się niedaleko niego i usłyszał kroki, a potem obrócił się w stronę młodej dziewczyny, która przyglądała się śladom, odwrócona do niego tyłem.
- Dzień dobry! – powiedział grzecznie, z zamiarem wycofania się, ale wtedy dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
                Świat zwariował, stanął do góry nogami i potrząsnął nim. Gdzieś po drodze wyleciał mu mózg i serce.
                Agatha Marlow wyglądała podobnie.

                                                               *

- Co ty tu… - zatkało ją. Tyle lat. Nawet nie była pewna czy to on. Ale gdy uniósł brew w ten jedyny, niepowtarzalny sposób nie miała wątpliwości.
- Przyjechałem na pogrzeb – powiedział podchodząc do niej i nie spuszczając z niej wzroku. – Ty też?
- Taaa… Można tak powiedzieć.
Wpatrywał się w nią jakby nie mógł się napatrzeć.
- Nie wiedziałem, że znałaś Hawardów. Ich najmłodszy syn był o rok wyżej ode mnie…
Agatha westchnęła.
- Okej, nie znałam Hawardów. Znam potwora, który ich tak urządził. Poluję na niego.
Robert uśmiechnął się.
- A więc udało ci się! Jesteś łowcą. Pracujesz z tatą?
- Jest na emeryturze od jakiegoś czasu. Pracuję sama.
- CO?! – zapytał ostro. – Polujesz sama na upiory i potwory?
Przestąpiła z nogi na nogę a potem uśmiechnęła się tak, jak wtedy, gdy sprzeczała się z nim w starej klasie Zaklęć.
- Ciągle mnie masz za pyskate dziecko, co? Trochę się zmieniło. Teraz pyskuję potworom.
Odwróciła się i zamierzała odejść.

                                                             *

                Zerwał się z miejsca i dopędził ją w kilku krokach.
- Czekaj!
Obróciła się przez ramię.
- Uporządkowałeś swoje życie? Znalazłeś pracę, zająłeś się czymś poważnym?
Nie słuchał jej, nie chciał jej słuchać.
- Pomogę ci.
Wytrzeszczyła oczy.
- Pozwól mi.
- Chcesz polować?
Skinął głową. Jej oczy były tak samo zielone.
- Wybacz, Carter. Nie interesuje mnie twoja pomoc.

                                                               *

                Jeszcze długo zastanawiała się czemu go odepchnęła. Może dlatego, że kiedyś zranił ją tak, że nie umiała się otrząsnąć, a może dlatego, że nic już do niego nie czuła i nie chciała z nim po prostu pracować… Szybko wyrzuciła z pamięci to spotkanie i zajęła się robotą.

                Zarzuciła sidła i ukryła się, nasłuchując. Z jej obliczeń wynikało, że potwór już dawno powinien się zjawić. Coś było nie tak. Wyszła z ukrycia i po krótkim namyśle stwierdziła, że w jego gnieździe też sobie z nim poradzi. Ale nie przeszła nawet dwóch kroków.
- Tego szukasz?
Była bliska zawału. Robert Carter zmierzał w jej stronę, cały zakrwawiony, choć zdawało się, że to nie jego krew, bo szedł dość prężnie, dźwigając na ramieniu martwe cielsko potwora.
- Ty… CO?! Ale…
- Polował z drugiej strony. Źle obliczyłaś.
Rob rzucił kreaturę na ziemię i stanął przed nią z wyjątkowo zadowoloną miną.
- Ja…
- Mmm, Marlow nigdy nie widziałem, żeby odjęło ci mowę!
- Och, pieprz się! Raz położyłeś potwora i myślisz, że jesteś wspaniały!
Przełknął ślinę i pokręcił głową.
- Wiesz co myślę? Że to była najbardziej zajebista rzecz jaką zrobiłem w życiu. Mam wrażenie, że brakuje mi tylko jednego do pełni szczęścia.
Nie zdążyła się zdziwić. Jej nogi oderwały się od ziemi i pofrunęła w górę, gdy uniósł ją, mocno do siebie przyciskając, a jednocześnie szukając sobie drogi do jej warg. I tym razem nie przestawał jej całować nawet, gdy skończył im się tlen. A gdy ich języki zetknęły się ze sobą, ostrożnie postawił ją na ziemi i całował wolniej, ale pewnie i czule.
                W końcu się odsunął.
- Jestem cała z twojej krwi… - wybąkała w panice.
- To jego krew – odparł wskazując na potwora.
- Aha…
                Noc gęstniała, a las stawał się coraz bardziej groźny. Nie przeszkadzało im to.

                                                       *

                Piękny, długi rok polowali razem, nocując w mugolskich motelach, jeżdżąc starymi samochodami i walcząc ile mieli sił w płucach. On wariował na jej punkcie, ona nie chciała pamiętać jak wyglądało jej życie bez niego. I wszystko to trwało, póki…
- …w ciąży?! Nie mogę być w ciąży!!!
Oczy Roba zrobiły się okrągłe jak monety.
- Chłopiec czy dziewczynka?!
Spojrzała na niego tak, że od razu się cofnął.
- JAK MAM POLOWAĆ NA DEMONY Z DZIECKIEM?!
Nie odpowiedział od razu, tylko zmienił taktykę i podszedł do niej, a potem przytulił ją mocno.
- Kochanie, nie będziesz polować. Urodzisz śliczne dziecko, które nazwiemy po moich rodzicach… Joanne albo Cameron… i założymy najszczęśliwszą rodzinę na świecie.
Nie pozostało jej nic innego jak mu uwierzyć.

                                                      *

                Leonard Marlow miał długie życie. Tyle ile on sam jeden widział, inni nie zobaczą nigdy, choćby żyli dwa razy dłużej. To polowanie miało być ostatnim. Po wampirach, nie będzie już łowić… Zabierał się, by jeszcze raz przeżyć ten dreszcz, poczuć ten słodki smak walki. Wybierał się sam, spokojny i spełniony.
- Dziadku, gdzie byłeś?! – Jo biegła w jego stronę z rumianymi policzkami. Zatrzymał się i uśmiechnął.
- Na cmentarzu, odwiedzałem babcię.
- A gdzie idziesz teraz?
Wyciągnął palec i pstryknął ją w nos.
- Jesteś strasznie ciekawska!
Jo wzruszyła ramionami.
- To chyba cecha dobrego łowcy?
Leonard zachichotał.
- Idę na spotkanie ze starymi przyjaciółmi, Jo.
- Mogę…?
- Nie tym razem, malutka. Niedługo się zobaczymy.
Jo posmutniała, ale skinęła głową, a Leonard ruszył z miejsca, ale szybko się zatrzymał.
- Tak się zastanawiam… Pamiętasz jeszcze wierszyk, którego cię kiedyś uczyłem?
Jo zrobiła zamyśloną minę.
- Ten z wymyślonym zaklęciem? – skinął zachęcająco głową. – Mam go powtórzyć?! No dobrze…


                                               Czterech to już jest tłum
                                               Liberum animarum!
                                               Czort gotów zabrać rząd dum
                                               Liberum animarum!
                                               Wiarę daję im dwóm
                                               Liberum animarum!
                                               Nie trzeba do wojny stu;
                                               Liberum animarum!
                                               by przebić naczynie złu
                                               LIBERUM ANIMARUM!

               







  



26 komentarzy:

  1. O jacie ta miniaturka jest świetna zresztą jak wszystko co piszesz xd :) chociaż nie wiem nie wyobrażałam sobie że Agatha też była łowcą trochę mnie to zaskoczyło nwm czemu ale zawsze myślałam że Jo odziedziczyła to wyłącznie po dziadku :) A tylko w jednym miejscu masz Agatha Carter a chyba miało być Marlow :D tak tylko mówię xd, pozdrawiam Mimi

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej ojej ojej O JEJ Dziękuję, dziękuję <3
    Nigdy nie zastanawiałam się nad historią rodziców Jo, tutaj są tacy... nieszablonowi? Pokazałaś ich ze strony, której zupełnie się nie spodziewałam choć spodziewać się powinnam. Bo kim innym jak nie łowcą mogła być Agatha? Zaskoczyłaś mnie jej przynależnością do Slytherinu. Rob dźwigający truchło niewątpliwie interesującej potwory- masz mnie w 100 %! Ok, to trochę dziwne, ale csiii...
    Wierszyk z wymyślonym zaklęciem. Czy Jo jeszcze go pamięta? Jest ważny, na pewno jest baaardzo ważny! Czytałam go tylerazy, że chyba umiem go na pamięć
    No cóż, dziękuję pięknie za niespodziankę :)
    Pisane na telefonie, więc wybacz literówki
    Serdecznie pozdrawim- Mała Mi na skraju totalnego wzruszenia się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D
      Czemu nikt nie wiedział o pierwszym zawodzie Agathy i Roberta? Bo ich dzieci o tym nie wiedzą :)

      Usuń
  3. Bardzo, bardzo lubię Roberta. Szaleję za nim po prostu! Jest taki uroczy. I te maskotki, i jego rodzice (Cameron, Joanne <3)... Aww. :)
    Agatha też jest spoko, chociaż nie tak ją sobie wyobrażałam. Trochę mnie zaskoczyła, ale pozytywnie.
    Leonard jest super. Sympatyczny, ale wciąż łowca.
    Interesujące zaklęcie na końcu, ciekawe jak się to wszystko rozwinie. ;D
    Wgl świetna miniaturka, kocham takie rzeczy. Kto dalej? xD

    Ja spadam, pozdrawiam CJ xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam kilka pomysłów. Kiedyś na pewno pojawi się Norah i jej przeszłość, ale też obecne życie, bo nie ukrywam, że na nią i Neville'a zostaje mi maaaaało miejsca. Ale następna miniaturka chyba jednak o Teddy'm i Victoire, bo jakoś tak ich czuję :D

      Jakieś pomysły?

      Usuń
    2. Mi to się wszystko podoba, wybredna pod tym względem nie jestem! Bylebym miała co czytać. :)
      Może tę historię z przeszłości Harry'ego i Hermiony, która miała być w opowiadaniu, gdy między nimi coś się działo.
      To tutaj byłoby super. Wiesz, o co mi chodzi? O tę część z przeszłości, chyba przed ślubem Rona i Hermiony, gdy coś się stało. ;D

      Pozdrawiam CJ xx

      Usuń
    3. Szczerze mówiąc ostatnio poprawiłam pierwsze rozdziały I części i usunęłam wątki Harry'ego i Hermiony, bo nie mają sensu. Ale kiedyś napiszę ich historię, jak ja ją widzę :P

      Usuń
  4. Wystarczy jedno słowo by to opisać:
    AWWWW <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Agatha mnie zaskoczyla. Sadzilam ze Leonard jest taki z innej bajki a tu prosze. Jego corka tez byla lowca. Uwielbiam jej charakterek. Bardzo przypomina mi moja dumna i pyskata przyjaciolke.
    Rob to ideal faceta. Cieply inteligentny oczytany odwazny i wiesz ze Cie obroni kiedy bedziesz tego potrzebowala. ♡
    Leonard jest swietny. Kochany tata dobry maz i genialny lowca.
    Wierszyk z wymyslonym zakleciem jest baardzo wazny. Moze to zaklecie nie jest takie wymyslone i do czegos przyda sie mlodemu pokoleniu?
    Wiecej takich miniaturek. Sa swietne. - Lilka

    OdpowiedzUsuń
  6. Omg! Najpierw Draco i Astoria, teraz Aghata i Robert! Mam nadzieję, że takich miniaturek będzie więcej!
    Aghata starająca się wylecieć ze szkoły, żeby móc polować z ojcem to coś pięknego. Lubię jej charakter. Świetnie Ci wyszła.
    Robert kojarzy mi się trochę z... misiem. Bardzo sympatyczna postać.
    W ogóle kiedy przeczytałam o kim ta miniaturka będzie to już wiedziałam, że wplączesz w to wątek z łowcami, który totalnie uwielbiam.
    "Piękny, długi rok polowali razem, nocując w mugolskich motelach, jeżdżąc starymi samochodami i walcząc ile mieli sił w płucach." - i od razu miałam Sama i Deana przed oczami. XD
    I ten wierszyk! Ciekawe czy Jo go jeszcze pamięta, bo to chyba oczywiste, że jest mega ważny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatha* To wcale nie była literówka. Wstyd na sali.

      Usuń
    2. Muszę przyznać, że takie miniaturki są dość trudne, zresztą teraz jakikolwiek pomysł na romans jest dla mnie wyzwaniem, bo już wszystko mamy - Romea i Julię (Rospius), bratnie dusze - Jomes, ona kocha jego on nie zwraca na nią uwagi - Scar i Al, zdradę - Jesse, wrogie obozy - Louis i Leah itd. itd. :P Więc wierzcie mi TO TRUDNE :P

      Masz plus milion punktów za oglądanie Supernatural :D

      Usuń
  7. Urocza miniaturka. Lubię klimaty łowców, ten bardzo mi się spodobał. A i swoją drogą sprawdziłam co znaczy liberum animarum i po łacinie to wolna dusza, ciekawe czy przyda się to Jo :) , a i świetne gify.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Animarum to liczba mnoga. A liberum tutaj jest użyte jako czasownik...

      :)

      Usuń
    2. Hmm to dziwne, bo jak wpisałam samo animarum to przetłumaczyło to na życie, a jak wpisałam liberum animarum to wolna dusza, a jeśli liberum to czasownik to może oznaczać uwolnić lub coś takiego, czy za bardzo kombinuję?

      Usuń
    3. Dobrze kombinujesz :D Ale nie wiem czemu dziwi Cię translator googla :P On nie jest zbyt dokładny. Łacina jest bardzo złożona gramatycznie (tylko trochę mniej niż polski).
      :)

      Usuń
  8. No cóż.. Chyba nie będę inna, bo też nie spodziewalam sie ze Carterowie byli lowcami. Zaskoczylas mnie ;)
    W tej miniaturce widać takie mega podobieństwo Jo do Agathy : tak samo uparta, ciekawska i odważna :D.
    Kompletnie megabardzo sie zdziwiłam kiedy przeczytałam ze Agatha była Slizgonka. Znowu mnie zaskoczylas ;). Ja myślałam ze ona taką spokojną kobietą jest a tu proszę ! Niezłe z niej ziółko było :P Dobrze ze związała się z Robertem, bo on taki spokojny trochę ja pilnował :D.
    Historia bardzo wzruszająca . Zwłaszcza moment kiedy Rob postanowił, ze ich dzieci będą mieć na imię Cameron i Joanne ;)
    No i ten moment z małą Jo i Leonardem. To było w dzień jego śmierci ?
    Super sa te twoje miniaturki. Mam nadzieje ze będzie ich dużo więcej.
    Życzę weny ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatha bardzo się zmieniła, po pojawieniu się dzieci oboje musieli rzucić polowania i zaczęli pracować w sklepie, gdzie jak wiemy nie powodzi im się najlepiej. Tak więc Agatha stała się o wiele bardziej spokojna (może wpływ męża :P), ale myślę, że keidyś odzyska pazurki :P

      Tak, ostatni fragment to dzień śmierci Leonarda.

      :)

      Usuń
  9. Genialna miniaturka!
    Szczerze mówiąc to wcześniej nie zastanawiałam się nad tym jak Robert i Agatha się poznali.
    Rozumiem, że ten wierszyk na końcu nawiązuje do bestii. Pewnie jej dziadek wiedział, że Jo się przyda :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetne :-) lubię takie przerywniki :-) można dowiedzieć się czegoś więcej o postaciach, jenocześnie nie znając dalszej fabuły.
    Zawsze myślałam, że Jo odziedziczyła żyłkę poszukiwacza przygód po dziadku, a jej rodzice, szczególnie matka są i zawsze byli, a tu taka niespodzianka XD
    Jo jest bardziej podobna do mamy niż mogło się wydawać :-) Super XD
    Pozdrawiam i życzę weny, Annayis

    OdpowiedzUsuń
  11. genialna miniaturka! nie spodziewałam sie ze Agatha była w slytherinie, wow!! ani tego ze byli łowcami:o swietnie napisane, zreszta jak wszystko co piszezz hahaha zycze weny:*

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku, strasznie długo mnie nie było!

    Miniaturka jest świetna! Robert bardzo mi kogoś przypomina, ale nie mam pojecia kogo... kompletnie.
    Początek mnie rozbroił, totalnie mnie zauroczył.
    Próbowałam rozgryźć ten wierszyk... Próbowałam, ale doszłam do wniosku, że jestem najbardziej beznadziejną osobą w takich sprawach. :D
    Dlaczego jak chcę napisać jakiś kreatywny komentarz, albo chociaż trochę mniej kreatywny, ale wciąż komentarz, to wychodzi takie coś? Grrh...

    No nic, pozdrawiam Cię serdecznie i przepraszam za długą nieobecność. :)
    Patrycja

    OdpowiedzUsuń
  13. Haha nie wierzę... Zanim przycztałam tę miniaturkę powiedziałabym, że było odwrotnie :d Wydawało mi się, że Aghta jest tą ułożoną i odpowiedzialną, a Robert lubi zaszaleć itp.
    Mimo to, to było bardzo miłe zaskoczenie :D
    Kto by pomyślał, że rodzice Jo też polowali?
    A co najlepsze nawet nie powiedzieli o tym swoim dzieciom :D

    OdpowiedzUsuń
  14. No już wiadomo skąd młodzi Carterowie wzięli swoje charakterki :D Po rodzicach :)
    A ten wierszyk to mistrzostwo świata i jestem ciekawa, czy duża Jo se go przypomni :D
    Nie mam pojęcia co mogę tutaj jeszcz napisać, hmmm...
    Może to, że polubiłam dziadka "Leo" i szkoda, że nie żyje.
    Świetna miniaturka,
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  15. Robert czarujący maskotki taki uroczy... Nigdy bym nie wpadła na to, że rodzice Jo byli kiedyś łowcami. Wiadomo po kim Jo ma charakterek. Cameron zresztą też. Sper miniaturka!

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetny rozdział,serio.Agata i Robert tworzą wspaniałą parę. Różne charaktery, a jednak patrzą w jedną str.

    OdpowiedzUsuń