Ginger Golden Girls

12 września 2014

Rozdział XXVI

Nic w życiu nie jest białe ani czarne.





                Przegrywali. Skandynawowie parli do przodu, zbliżając się coraz szybciej do zamku. Oddział Czarodziejskiej Armii rozproszył się po całych błoniach, aurorzy bronili się ostatnimi siłami, Zakon i Gwardia byli przyparci do muru.
                Lucy nie zauważyła, kiedy Cameron zniknął jej z oczu. Pod Lasem nie wiele było roboty, a Lucy zajęła się rannymi, których tu znoszono i ciągle rozglądała się do koła.
                Cam w tym czasie przemknął się tam, gdzie najbardziej wrzało. Pan Potter położył już kilkunastu żołnierzy ale to jego atakowano najczęściej. Cameron pojawił się za nim i w ostatniej chwili posłał na ziemię napastnika, który obszedł Harry’ego od tyłu i łupnął zaklęciem. Harry obrócił się, żeby podziękować i ze zdumieniem zauważył Camerona.
- Carter, nie powinieneś byś w szkole?
- Chyba nam ją zajęli, panie profesorze – odparł Cam i odbił kolejne zaklęcie. Harry przyglądał mu się krótko, a potem skinął głową i wrócił do walki.
                Nie liczono rannych ani zabitych. O ataku nie było mowy i tylko wielkie szczęście mogło ich już uratować.
                                                                   *
                Rose i Scorpiusowi opadły szczęki. James ciągle spoglądał na Jo, jakby tylko jej widok utrzymywał go przy stanie względnej równowagi, Albus mrugał z niedowierzaniem, Jo oddychała szybko i tylko Scarlett nie bardzo wiedziała co się tu właściwie dzieje.
                Phil Crosby wciąż wyciągał w ich kierunku otwartą dłoń.
- Klucze.
- To ty… - wycharczał w końcu James – Ty zabiłeś profesora Gilberta i sprzedałeś nas Norwegom!
Woźny zacmokał, jakby wyjątkowo nie podobało mu się to słowo.
- Nie sprzedałem, Potter, tylko przejrzałem na oczy! Ale nie będę wam tego tłumaczył, jesteście tak samo ślepi jak wasi bohaterscy rodzice!
Jo zrobiła krok do przodu, widocznie nad sobą nie panując.
- Chcesz zniszczyć magię we własnym kraju, bo jakiś wariat naopowiadał ci bajek?!
James instynktownie przysunął się do niej, żeby w razie czego móc ją zasłonić. Crosby wyglądał na rozwścieczonego.
- Nie zamierzam ci niczego tłumaczyć, Carter! A teraz oddajcie klucze!
Nikt nie ruszył się z miejsca.
- Jakbyście jeszcze nie zauważyli – syknął Crosby – jesteście otoczeni. W zamku są moi koledzy, a na zewnątrz norwesko-duńscy żołnierze. Przegraliście. A teraz oddajcie…
- Nie oddamy ci żadnych kluczy – warknął Scorpius – To chyba ty nie zauważyłeś, że nas jest więcej!
Woźny zawył śmiechem, który zmroził im krew w żyłach.
- Doprawdy, Malfoy, sądzisz, że takie dzieci jak wy pokonają dorosłego czarodzieja, który brał lekcje u wielkiego mistrza Gustava Ankdala?!
Rose zacmokała.
- Jesteś tylko woźnym – przypomniała mu wzruszając ramionami. Szybko tego pożałowała. Crosby wycelował w nią różdżką, a potem ognisty pocisk pomknął w jej stronę i gdyby Albus jej nie odepchnął, prawdopodobnie leżałaby już z poparzeniem.
- Woźnym, mówisz, a jakże! – wołał Crosby, obchodząc ich z wyciągniętą różdżką. Oni też trzymali swoje w gotowości – Tak, byłem woźnym. Niedocenianym, nierozumianym popychadłem. Ale pojawił się on, wizjoner, reformator… I przejrzałem na oczy. A on potrzebował właśnie mnie! Od półtorej roku szukałem kluczy – mówił dalej Crosby, a wszyscy mieli wrażenie, że czuje wielką potrzebę opowiedzenia swojej historii, bo zwyczajnie ktoś go w końcu słucha – A kilka miesięcy temu odnalazłem pierwszy z nich.
- W znikającym szkle – mruknął James. Crosby pokiwał głową
– Czyli w witrażu na siódmym piętrze. Jak świeci słońce szyba znika – dodał tonem, wyraźnie wskazującym, że jest niezwykle dumny, że sam to odkrył – Ale miałem problem z pozostałymi – dodał znowu ze złością – W dodatku wiedziałem, że słynny Harry Potter i denerwująca Hermiona Granger mają to samo zadanie co ja.
- Weasley – syknęła Rose – Hermiona Weasley-Granger!
Crosby wzniósł oczy do nieba.
- Dlatego tak cię nie lubię, smarkulo – powiedział ze złością.
- Ale nie próbowałeś się ich pozbyć – zauważył James – Żadnych zamachów na ich życie…
Crosby wyszczerzył żółte zęby w zadowolonym uśmiechu.
- Zabijać Harry’ego Pottera? Oczywiście, byłoby mi to bardzo na rękę… Ale mój pan miał inny plan wobec niego.
- Owoce – odezwała się znowu Jo – Czarny Wywar!
Crosby przyglądał im się przez chwilę z fascynacją.
- Jesteście gorsi niż myślałem – powiedział z uznaniem – To też wyniuchaliście? No, ale teraz to już bez znaczenia… Tak! Czarny Wywar, diament wśród czarnomagicznych eliksirów! Po jego wypiciu wielki Harry Potter, Wybraniec zacząłby postępować zgodnie z moim życzeniem!
- Ale coś nie wyszło, prawda? – zakpił James. Crosby strzelił w niego spojrzeniem.
- Ten idiota, Gilbert już zapłacił za swoje węszenie. Może to wam da do myślenia – dodał z kpiną – Wywęszył, że to ja sprowadziłem owoce Lahlin i już miał biec na skargę do dyrektorki. No ale nie zdążył – dodał znowu szczerząc obrzydliwe zęby. Jo zadygotała z bezsilnej złości.
- I tak nie wygrasz! – zawołała pewnie – Nie pozwolimy ci zniszczyć drzewa!
Crosby po raz kolejny spojrzał w sufit.
- Carter, już wygrałem – powiedział, jakby to było coś oczywistego – Zamek zajęli wyznawcy wspaniałego Gustava Ankdala, Potter i Granger prawdopodobnie już nie żyją, wy zaraz pójdziecie w ich ślady a ja zostanę najbliższym i najbardziej docenionym…
- Tak, świetnie – przerwał mu zniecierpliwiony Scor – Możesz się nawet przelizać z tym swoim Gustavem. Tylko jest mały problem, bo my nie damy się zabić, więc nie zniszczysz drzewa!
Crosby w końcu przestał spacerować, jakby był już znudzony tą rozmową.
- Po pierwsze jesteście tylko głupimi dziećmi, które wtykają nos w sprawy, o których nie mają pojęcia! Więc myślę, Malfoy, że z zabiciem was będzie najmniejszy problem… A po drugie wcale nie zamierzam niszczyć drzewa.
- Nie? – zdumiała się Rose.
- Nie!
Jo i James wymienili spojrzenia.
- Pan Ankdal nie zamierza unicestwiać magii w Wielkiej Brytanii! Przynajmniej nie, jeśli wszyscy będą mu posłuszni…
- To po co tam leziesz?! – zawołała wyraźnie zirytowana Red.
- Żeby uruchomić bombę.
Wszyscy zamilkli. Crosby zawsze wydawał im się niezbyt inteligentny, ale teraz okazało się, że był w dodatku szalony.
- Bombę? – powtórzyła Scarlett. Crosby kiwnął głową.
- Uruchomię zaklęcie, które zniszczy drzewo, jeśli wszyscy czarodzieje w Wielkiej Brytanii nie złożą pokłonu panu Ankdalowi.
- To równie dobrze możesz je od razu ściąć! – warknął James – Nikt nie będzie się kłaniał temu zbzikowanemu, staremu…
Ale nie dokończył. Zaklęcie Crosby’ego omiotło go o włos. Jo pociągnęła go za sobą na ziemię i stamtąd strzeliła w woźnego oszałamiaczem. W tym samym momencie zrobiła to Scarlett, ale oba zaklęcia chybiły. Ale Crosby był szybki. Ankdal faktycznie musiał udzielać mu lekcji osobiście, bo nawet się nie zorientowali, kiedy srebrny promień wystrzelił z jego różdżki i oplątał ciało Jamesa, który zaczął wić się w konwulsjach.
- Ani drgnij! – warknął Crosby, gdy Jo rzuciła się w jego kierunku i trzepnął delikatnie różdżką, a węzy oplotły Jamesa mocniej. Na jego twarzy odmalował się ból i panika a na czoło wstąpiły stróżki potu.
- Opuśćcie różdżki – zażądał Crosby – Za dziesięć minut wasz przyjaciel umrze od tortur, które zadają mu te więzy. TO nie pomoże! – warknął i odsunął się przed nadlatującym zaklęciem Albusa – Nawet jeśli mi się coś stanie, więzy nie opadną, a zaręczam wam, że w tym zamku jest dwie osoby, które potrafią je odczarować. Jedna, mam nadzieję nie żyje, a druga jest po mojej stronie – dodał znowu wykrzywiając się w obrzydliwym uśmiechu.
Jo nie zważając na jego słowa, podniosła się z ziemi i próbowała dotknąć Jamesa, ale srebrne węzy strzeliły iskrami i poparzyły ją tak, że z jękiem zabrała rękę. Miała łzy w oczach, gdy spojrzała znowu na Crosby’ego.
- Czego chcesz?! – warknęła. Crosby zacmokał.
- Otwierajcie! – zażądał. Wszyscy patrzyli na Jamesa. Miał zamknięte oczy i wił się w paroksyzmach bólu, ale, gdy Crosby wypowiadał te słowa, otworzył na cal oczy i poruszał głową.
- Nie róbcie tego… - wystękał z wyraźnym bólem. Rose i Scorpius patrzyli na siebie nie wiedząc co robić, ale Albus i Jo nie zastanawiali się ani chwili. Al wciąż zerkając na wijącego się Jamesa wstał i podszedł do Rose a potem wyciągnął rękę. Rose z wahaniem podała mu kluczyk wysadzany rubinami. Albus spojrzał na ścianę, za plecami Crosby’ego.
- Tutaj! – na wysokości tułowia pojawił się zarys trzech zamków od drzwi, jeden za drugim. Albus włożył klucz Rose do pierwszego i czekał. Ściana zabłysnęła na niebiesko i szybko zgasła.
- Następny! – warknął Crosby i Albus wyjął z kieszeni kluczyk, który wziął z gabinetu ciotki Hermiony. Włożył go w drugi zamek, a ściana zaświeciła tym razem na zielono i ponownie jak przed chwilą, szybko zgasła. Albus zerknął jeszcze na Jamesa, a potem obrócił się do Scorpiusa.
- Zapomnij – usłyszał, na co wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. Scor patrzył na Jamesa – Nic do ciebie nie mam, Potter, ale ktoś i tak zginie, nie? Ty albo tysiące Brytyjczyków. Więc pozwolisz, że nie dam temu wariatowi narzędzia do zniszczenia magii w tym kraju!
Jo i Albus otworzyli usta, by się z nim kłócić, Rose patrzyła na niego z bezgranicznym zdumieniem, ale wtedy znowu odezwał się James, więc wszyscy zamilkli.
- Nie… dawajcie… mu… kluczy…
Po twarzy Jo płynęły łzy, Albus warknął głucho ale Scorpius patrzył na nich niewzruszenie.
- Sorry, nie będę odpowiedzialny za to, że w Anglii nie będzie już magii!
Rose przestąpiła z nogi na nogę, wlepiając w niego wzrok, który parzył.
- Nie chcesz też być odpowiedzialny za śmierć mojego kuzyna! – wycedziła lodowato. Scorpius nie zwracał na nią uwagi.
- Właściwie to stąd spadam, pa!
I odwrócił się w kierunku pierwszych drzwi, ale nie zrobił ani kroku, bo trzy zaklęcia pomknęły w jego stronę i zatoczył się, gdy dostał nimi kolejno. Albus, Scarlett i Jo opuścili różdżki. Ale ku ich zdumieniu Scor wyciągnął swoją i wycelował w Albusa. Rose krzyknęła, Jo zasłoniła sobą Jamesa a Scarlett stanęła ramię w ramię z Alem i zaczęli walczyć. Crosby zamierzał się włączyć, ale wtedy stało się coś niespodziewanego. W tym całym zmieszaniu, nie zauważył, że Al nagle odwraca się i zamiast wycelować w Scora, mierzy do niego.
- Expelliarmus! – ryknął, a różdżka Crosby’ego poderwała się w górę i wpadła prosto do dłoni Ala.
- Bardzo sprytnie – warknął woźny. Malofy wyszczerzył zęby.
- Prawda? Tym bardziej, że improwizowaliśmy. Już się bałem, że zobaczysz jak mrugam do Pottera…
Rose wypuściła głośno powietrze.
- Nie mogłeś MNIE wtajemniczyć?! – wydarła się na niego – Myślałam, że chcesz zabić Jamesa!
Scor przewrócił oczami, ale nim zdążył jej odpowiedzieć, odezwał się Al:
- Mów jak go odczarować! – nakazał Crosby’emu, wskazując na Jamesa. Woźny uśmiechnął się jadowicie.
- Jego życie, które nawiasem mówiąc skończy się za siedem minut, jest moją ostatnią kartą przetargową. Oddajcie mi klucz i różdżkę a Potter przeżyje.
Jo miała dość. Zerwała się z ziemi, dygocząc na całym ciele, prawie jak James, który wił się z bólu.
- Ty pieprzony, podły idioto! – i rzuciła się na niego z rękami, tak, że Scorpius musiał ją złapać, ale zdążyła jeszcze wsadzić Crosby’emu pięść w nos.
- Pożałujesz, Carter! – warknął ocierając rękawem szaty strużkę krwi.
- Mów jak go odczarować! – zawołał Albus, robiąc dwa kroki do przodu i wsadzając mu różdżkę między żebra.
- Bo co mi zrobisz, Potter? Jakie znasz zaklęcie, albo na jakie zaklęcie masz jaja, żeby mi grozić?
Miał rację. Albus warknął tylko głucho i wwiercił różdżkę, tak, że zakłuła go boleśnie, ale to wszystko co był w stanie zrobić. Crosby zaśmiał się histerycznie, ale zrobił to w złej godzinie. Zapomniał, że oprócz posiadającego nad wyraz rozbudowane skrupuły Ala, są tu jeszcze co najmniej trzy osoby, które ich nie miały.
Jo wyrwała się Scorpiusowi i wycelowała w niego, a Rose i Scor zrobili to samo.
- Crucio! – wrzasnęli jednocześnie i woźnego poderwało w górę.
Jo ciekły łzy po nosie i policzkach, Rose miała przerażone spojrzenie, a Scorowi trzęsły się ręce, ale żadne nie przerwało zaklęcia, gdy Crosby zaczął wić się w takich konwulsjach jak James.
- Dość! – wołał słabo Crosby – Dość!
Ale oni nie przestawali. Albus, który ocknął się z oszołomienia podszedł do niego i warknął mu do ucha:
- Jak go odczarować?!
Crosby, któremu oczy wyłaziły z orbit, odwrócił głowę w jego stronę i powiedział coś tak cicho, że tylko Albus go usłyszał. Natychmiast poderwał się i podbiegł do Jamesa, który musiał stracić przytomność, bo nie dawał żadnych oznak życia. Tylko jego ciało wciąż drgało, rażone przez srebrzyste więzy. Al kucnął przy nim i zaczął szeptać jakąś formułę. Nic się nie stało. Ale powtórzył ją jeszcze raz i więzy zaczęły blednąć, aż w końcu opadły i znikły. Jo, Rose i Scorpius natychmiast przerwali zaklęcie, ciężko dysząc. Jo rzuciła się do Jamesa.
- Dobra robota… - wycharczał Crosby, podnosząc się z trudem – Piętnaście lat i zaklęcie niewybaczalne na koncie… Będziecie świetnymi czarnoksiężnikami.
Rose nie wytrzymała i rzuciła się na niego z pięściami. Nikt jej nie powstrzymywał, bo Jo pisnęła i wszyscy spojrzeli w jej stronę.
- Nie oddycha… On nie oddycha! – wołała z trudem łapiąc oddech. Nagle usłyszeli inny pisk, i triumfalny śmiech. Odwrócili się na trzy cztery i zamarli. Crosby trzymał przed sobą Rose, a do jej gardła przystawił cienki sztylet.
- Jeden ruch – syknął. Nikt nie śmiał drgnąć – Zostaw go – nakazał Jo – Żarty się skończyły. Otwieraj ostatni zamek i prowadź – dodał ostro do Albusa, który bez słowa ruszył do zarysowanego na ścianie czwartego zamka – I żadnych sztuczek, bo nic nie sprawi mi takiej radości jak obcięcie jej tej ślicznej główki.
                                                                     *

                Sir Steven Hurrlington nie należał do cierpliwych ludzi.
- Pani Minervo, bo jako, że jest pani moim zakładnikiem, pozwolę sobie tak mówić… Zaczynam się irytować. Zapytam po raz szesnasty i ostatni. Gdzie są dzieci?
Profesor McGonagall siedziała na krześle, do którego ją przywiązano. Jej zwykle ciasny kok, teraz zdradzał ślady niedawnej walki, ale w oczach miała te sam chłód co zwykle.
- Wynoś się – powiedziała lodowato – Wynoś się stąd, Steven, bo za siebie nie ręczę!
Sir Hurrlington zacmokał kręcąc głową z dezaprobatą.
- Pani Minervo, doprawdy… Nie może mi pani grozić – i dla potwierdzenia tych słów, wskazał ręką za siebie. W Wielkiej Sali zebrała się prawie setka jego towarzyszy, zakapturzonych i posępnych, a wszyscy oni zdawali się czegoś wyczekiwać.
- Na błoniach właśnie giną ostatni obrońcy Hogwartu – śpiewał sir Steven – w lochach, nasz zaufany sługa zdobywa ostatnią broń przeciw wam, żyjącym w kłamstwie… My chcemy was tylko z tego kłamstwa wyleczyć – dodał z miną dobrotliwego kaznodziei – Więc lepiej, by powiedziała mi pani gdzie są koledzy tej uroczej panienki – dodał wskazując na drżącą w kącie małą Vicky.
Profesor McGonagall podniosła dumnie głowę, choć węzy krępowały jej ręce i wyglądała, jakby niewiele już miała siły.
- Prędzej zginę, niż ci powiem.
Sir Hurrlington westchnął teatralnie, a potem powiedział z udawanym bólem:
- A więc niech i tak będzie!
A potem skinął dwóm ludziom, którzy stali za krzesłem profesor McGonagall i rozwiązali sznury. Potem jeden z nich, wcisnął jej w rękę różdżkę i wszyscy się odsunęli. Minerva McGonagall wyprostowała się dumnie.
- Zaczynajmy! – powiedział Hurrlington, kłaniając się kurtuazyjnie.

                                                                     *

                Ściana w lochach rozbłysła po raz trzeci i ostatni, tym razem na złoto. A potem zniknęła. W pierwszej chwili, wszystkich oślepiło światło tak jasne, że nie dało się na nie patrzeć. A potem usłyszeli szum i poczuli lekki podmuch. Gdy otworzyli oczy zaniemówili.
                Przed nimi rozciągała się wielka polana. Było tu zielono i błogo. Płynął tędy wąski strumyczek, którego woda była tak czysta, że prawie zupełnie błękitna, a wkoło latały różnorodne ptaki. Ale nie to przyciągało spojrzenie. Po środku polany rosło drzewo. Było tak wielkie, że jego korzeń zajmował powierzchnię małego domu. Kora drzewa była zupełnie czarna i niepodobna do kory żadnego drzewa, które kiedykolwiek widzieli. Ale nie to było w roślinie najbardziej niesamowite. Jej liście wyglądały, jakby były wykonane z metalu, choć miały czystą, zieloną barwę. A było ich tyle, że ciężko było dojrzeć gałęzie i witki drzewa. Do tego na ziemi, koło niego walały się całe sterty starych liści, które nie zamieniły się w pył, mimo, że opadły z pewnością dawno temu. Jedyna różnica była taka, że stare liście, oznaczające zmarłych czarodziejów i czarownice były brązowe.
- Piękne… - wyrwało się Scarlett. Wszyscy byli tak zapatrzeni, że zapomnieli na moment co się dzieje. Pierwszy obudził się Scorpius, gdy Crosby, któremu Drzewo Początku najwyraźniej nie zaimponowało aż tak, ciągnął za sobą Rose, idąc przodem do reszty, która bezbronnie wlepiała w Red przerażone spojrzenia.
- Moja różdżka! – zawołał woźny. Albus, który ją trzymał ani drgnął, ale wtedy zirytowany już Crosby przejechał nożem po szyi Rose, tak, że pojawiła się krew. Scorpius warknął głucho i rzucił się do niego, ale jedno spojrzenie woźnego zatrzymało go w miejscu. Albus nie miał wyboru. Wyciągnął jego różdżkę i ruszył w jego kierunku.
                Crosby wydarł ją zniecierpliwiony, a potem pchnął Rose, tak, że upadła na kolana. Scorpius rzucił się do niej. Woźny tymczasem wykonywał skomplikowane ruchy różdżką, i nim zdążyli go ponownie zaatakować, rozległ się groźny dźwięk. Z różdżki Crosby’ego wzbijał się czarny, gęsty dym, który zaczął się formować w bliżej nieokreślony kształt. Albus strzelił w niego zaklęciem, ale tylko się odbił. Crosby tymczasem schował się za dym i wpatrzył w drzewo mamrocząc coś do siebie.
                Jo i Rose krzyknęły w tym samym momencie. Już wiedziały, jaką formę przybierze za chwilę czar Crosby’ego. Obie znały go aż za dobrze. Włochaty, czarny potwór, z ostrymi pazurami, który wzbijał się cale nad ziemią zwrócił w ich stronę przekrwione oczy.
- Zapewne znacie mojego przyjaciela? – zapytał wesoło Crosby – Już dwa razy pomógł mi, gdy szwendałyście się po lochach!
- Nie – szepnęła Rose, kręcąc zawzięcie głową – To nie ty, to Genevive Almond!
Woźny zacmokał.
- Pośrednio – sprostował – Tak konkretnie to będąca pod wpływem Imperiusa Genevive Almond.
Rose zadygotała z wściekłości. Jo nie zwracała już jednak uwagi ani na woźnego, ani Drzewo Początku, ani nawet potwora, który poprzednio prawie odebrał jej życie. Podczas, gdy inni stali o wiele bliżej drzewa, jakby przyciągani jego nieziemskim wyglądem, ona wciąż klęczała przy Jamesie, który nie dawał żadnych oznak życia. Łzy dawno jej się skończyły i teraz tylko przyciskała rękę do jego serca, które biło coraz słabiej.
- James… - powtarzała bardzo cicho – Proszę, otwórz oczy….
            Tymczasem na polanie czarny sługa Crosby’ego rozpostarł szerokie ramiona i zawisł w powietrzu, w oczekiwaniu na rozkazy. Woźny w końcu odwrócił wzrok od Drzewa Początku i spojrzał na bestię.
- Gdy dostaniesz znak, zniszcz drzewo – powiedział patrząc w czerwone oczy – A teraz, zabij!
Nie zdążyli mrugnąć, gdy potwór skierował się w ich stronę i rzucił na stojących najbliżej Rose i Scorpiusa. Albus i Scarlett popędzili im na pomoc, a Jo zdołała się w końcu podnieść i też pobiegła im na ratunek. Crosby wydawał się niezbyt zainteresowany rozwojem sytuacji. Wycelował w nich różdżkę i ryknął:
- Accio klucze!
Z ręki Albusa i Scora wyrwały się metalowe przedmioty i wpadły prosto do otwartej dłoni woźnego. Ale nie zdążyli zareagować, bo bestia natarła na nich, rycząc wściekle. Rose strzeliła w nią oszałamiaczem, ale równie dobrze mogła nic nie robić, bo zaklęcia odbijały się od ciała czarnego potwora. Prawie nie zauważyli, gdy Crosby przeszedł nad nieruchomym ciałem Jamesa i zniknął w ciemnym korytarzu, a z nim przepadły klucze do Drzewa Początku.
- Protego! – ryknął Albus i poczuli jak potężna tarcza wyrasta przed nimi. Wstrzymując oddech czekali, aż bestia zbliży się do niej.
- KURWA! – wrzasnął Scorpius. Potwór podleciał do tarczy i… przebił się przez nią.
              Albus posyłał w jego stronę serię czerwonych płomieni, Rose i Scorpius zasypywali go gradem zaklęć, Scarlett miotała w niego na przemian strumieniami wody i gorącego powietrza, ale wszystko na nic. Ostre pazury ryczącej bestii dosięgły najpierw Ala i rozdarły mu koszulę na piersi, zostawiając głęboką pręgę na jego ciele. Następny cios i Scarlett zwinęła się z bólu. Rose i Scorpius nie przestawali miotać w potwora zaklęciami, ale wszystko na nic. Żadne zaklęcia go nie dosięgały.
             Jo wiedziała co musi zrobić. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na nieruchomego Jamesa i zrobiła dwa kroki do przodu, opuszczając różdżkę. Rose wrzasnęła, ale Scorpius przytrzymał ją, nim rzuciła się na przyjaciółkę. Tymczasem Jo czekała.
             Bestia zastygła a potem bardzo powoli skierowała się w kierunku Jo.
- CO TY WYPRAWIASZ?! – ryknął Albus, który przestał zwracać uwagę na swoją krwawiącą ranę i chciał do niej podbiec.
 - NIE! Zatrzymajcie go! – ryknęła Jo i Scorpius w ostatniej chwili go chwycił.
A potem bestia rzuciła się na Jo.
             To znowu się działo. Ostre kły i pazury wbiły się w nią i poczuła ból, który sprawiał, że traciła zmysły. Rany otwierały się na nowo. Zamknęła oczy, modląc się tylko o to, by wytrzymać… A potem wszystko się skończyło. Bestia ryknęła wściekle i zaczęła miotać się po polanie. Albus i reszta nie mieli pojęcia co się dzieje. Ze zgrozą przyglądali się jak potwór wpada do wody i… znika.
            Al, wyrwał się Scorpiusowi i podbiegł do Jo.
- Co… Coś ty zrobiła?! – krzyknął. Carter tylko pokręciła głową, bo z bólu nie mogła mówić. Ale wzięła głęboki oddech i zdołała wybąkać:
- Antidotum. W mojej krwi jest antidotum… - wyjąkała słabo. Scorpius chciał wziąć ją na ręce, ale znowu potrząsnęła głową i bardzo powoli podniosła się o własnych siłach, a potem znowu ruszyła chwiejnie w kierunku Jamesa.
- Crosby uciekł… - powiedziała cicho Rose.
- I od razu jakby milej… - burknął Scorpius. Red posłała mu zirytowane spojrzenie.
- Zabrał ze sobą klucze! – przypomniała mu.
- Ciesz się, że żyjesz – warknął Scor. Red miała jeszcze coś odpowiedzieć, ale przerwała im Scarlett.
- Potem się pokłócicie, okej? – zapytała błagalnie, trzymając się za pierś – Trzeba zabrać stąd Jamesa. Al kiwnął głową, ale Rose nie ruszała się z miejsca, utkwiwszy spojrzenie w Drzewie Początku.
- Jak stąd wyjdziemy, już nie wrócimy… - powiedziała cicho.
- Crosby nie zamknął drzwi – przypomniał jej Scorpius.
- Gdy zamkniemy ścianę, nikt nie znajdzie klamki – odparła znowu Rose.
- Twoja matka… - mruknął nagle Al, zerkając na Red – mówiła, że nie chodzi tylko o to, by obronić drzewo.
- Ono ma też obronić nas… - dodała Scarlett.
- Ale… jak?
Albus zrobił krok do przodu. Tak bardzo miał dość. Zerknął za siebie. Jo, która ledwo dyszała, klęczała przy nie dającym znaku życia Jamesie. Wszyscy byli tak poranieni, że chcieli tylko, by ten koszmar się skończył.
- Broń nas – wyrwało się Albusowi, gdy zatrzymał się na krok przed pniem drzewa – Spełnij swoją powinność. Wygnaj z Hogwratu obcych!
Nic się nie stało. Al westchnął i odwrócił się do reszty.
- Trzeba ich stąd zabrać  - wskazał na Jo i Jamesa Scorpius. Ruszyli w ich stronę, ale w połowie drogi przystanęli. Jo oparła głowę na torsie Jamesa, tak, że jej czubek stykał się z jego brodą. Szeptała coś cicho, muskając ustami jego dłoń, którą trzymała w obu rękach. Nie słyszeli co do niego mówi, ale dali jej tę chwilę.

- Błagam cię, James… Otwórz oczy. Musisz je otworzyć. Nie możesz mnie zostawić, słyszysz?! Nie przyszłam do ciebie, nie powiedziałam ci jak bardzo… Otwórz je, do cholery! – załkała gorzko – Przysięgam, że nigdy więcej nie zwątpię, że jedyne co się liczy to ja i ty… I nie odsunę się, kiedy będziesz próbował mnie pocałować! Cholera, Potter! Nawet mnie nie pocałowałeś! Musisz to zrobić, słyszysz? Otwórz oczy, James…

- Jo, musimy stąd iść.
Podniosła się i pozwoliła, by Scorpius pomógł jej utrzymać równowagę. Albus i Scarlett utrzymywali Jamesa na niewidzialnych noszach i ruszyli przed siebie. Żadne z nich nie obejrzało się już na Drzewo Początku.

                                                                    *
           
               Harry, Hermiona, Cameron i inni opadali z sił. Czuli już, że za chwilę zginą, broniąc swoich najbliższych. Ostatnie zaklęcia, ostatnie spojrzenia. Harry wyłowił wzrokiem Hermionę, która walczyła ostatkiem sił, a potem szarpnął jeszcze różdżką, by zginąć, jak sobie zawsze wymarzył – w ogniu bitwy. Cameron zerknął na skraj lasu, gdzie zostawił Lucy. Była bezpieczna. On i Harry zrównali się ze sobą. Tylko oni i Hermiona stawiali jeszcze czoło posuwającym się oddziałom norweskim.
              Gdy nadzieja wydawała im się już czymś obcym, wiatr zawiał inaczej. Silny podmuch od strony zamku owiał ich, aż ciarki przeszły im po plecach. Ale dopiero, gdy wiatr dosięgł Norwegów, zmienił się w prawdziwy żywioł. Wrogowie obrońców zamku nie mogli się ruszyć, niczego nie widzieli i mimowolnie cofali się do tyłu.
               A wiatr wiał. Porywał różdżki i peleryny, w końcu podrywał z ziemi samych żołnierzy i odsyłał ich daleko od murów Hogwartu, wyrzucając za bramy. Razem z nim leciały liście, brązowe i zasuszone, które smagały obcych po twarzach i zasypywały ich, gdy wylatywali za bramę. Harry i reszta nie mogli się ruszyć, zdumieni i wstrząśnięci tym co widzieli. Cameron wpatrywał się to w porywanych przez żywioł żołnierzy skandynawskich, to w profesora Pottera, mając nadzieję, że wytłumaczy mu co się dzieje. Nagle Drzwi Wejściowe otwarły się z hukiem i blisko setka zakapturzonych zwolenników Ankdala wyleciała ze świstem i podobnie jak ich poprzednicy wylądowała za bramami Hogwartu.
- Harry! – Hermiona w końcu odzyskała głos – Co… Co się dzieje?!
Cameron też wlepił w niego pytające spojrzenie. Harry utkwił wzrok w bramach zamku, które zamykały się teraz z hukiem.
- Nie można jednoznacznie stwierdzić – powiedział z zastanowieniem – ale obstawiam, że nasze dzieci się spisały.
                                                                                             
                                                                       *

             Harry, Hermiona i ci, którzy przeżyli zaciętą bitwę na błoniach, wpadli do Wielkiej Sali w tej samej chwili, co Albus, Rose i reszta. Było to w momencie, w którym rozpoczęła się walka profesor McGonagall i sir Hurrlingtona.
              Hermiona najpierw rzuciła się, by jej pomóc, ale Harry złapał ją za rękę i powstrzymał. Nikt by się nie spodziewał, że leciwa dyrektorka potrafi tak walczyć. Nie ustępowała mu na krok, choć gruby czarodziej znał zaklęcia, nad którymi sam Harry musiał się długo później zastanawiać. Wydawało się już, że dyrektorka pokona szalonego lorda, ale wtedy sir Hurrlington uderzył znienacka w podłogę i całą Wielką Salę wypełnił żółty dym, po którym wszyscy zaczęli kaszleć i się krztusić. Kiedy zaczął znikać i znów mogli widzieć, jego już nie było.
                                                                
              Harry i Hermiona dopiero wtedy zobaczyli, że w progu Wielkiej Sali stoją ich dzieci.
- Rose!
- James! Co mu jest?!
Hermiona dopadła do nich pierwsza i zbadała Jamesowi puls.
- Potrzebuje czegoś na wzmocnienie, jest skrajnie wyczerpany.
Jo wlepiła w nią błagalne spojrzenie.
- Przeżyje? – zapytała tak słabym głosem, że ledwo ją usłyszeli. Nim Hermiona zdążyła jej odpowiedzieć do Wielkiej Sali wpadła Ginny i pisnęła, gdy zobaczyła Jamesa, a potem odepchnęła Jo i rzuciła się na niego.
- Jest wyczerpany – powtórzyła Hermiona – ale przeżyje.
Ona i Ginny nachyliły się, by zająć się Jamesem, a Harry kiwnął na resztę i odciągnął ich w kąt.
- To był Crosby! – wypaliła natychmiast Rose – Woźny jest na usługach Ankdala! Nie zniszczył drzewa, ale zabrał klucze!
Harry trawił tę informację w milczeniu, a potem skinął powoli głową.
- Rozumiem, że to dzięki wam, wojska Norwegii zgrzytają obecnie zębami pod bramami Hogwartu?
Albus skinął szybko głową.
- Świetna robota – powiedział Harry – Dużo jeszcze przed nami, ale… świetnie się spisaliście!
Ale oni byli tak markotni, jakby nie usłyszeli właśnie pochwały z ust wielkiego bohatera, a połajankę.
- O co chodzi? – zapytał szybko Harry. Cała piątka zwiesiła głowy.
- Chodzi o to… - wybąkała Rose – Och! Chodzi o to, że użyliśmy zaklęcia niewybaczalnego!
Harry omiótł ich wszystkich spojrzeniem zielonych oczu, które tak wiele już w życiu widziały.
- Czy musieliście go użyć? – zapytał poważnie. Bardzo powoli skinęli głowami.
- Czy odczuwaliście przyjemność używając go?
Długo milczeli, a potem jedno po drugim zaprzeczyli.
- Rozumiem. A teraz posłuchajcie – powiedział ostro Harry – Krzywdzenie drugiego człowieka to najpodlejsza, najbardziej niechlubna rzecz jakiej można się dopuścić – wziął głęboki oddech i spojrzał na Jamesa,  który wciąż leżał nieruchomo, a potem odwrócił się znowu do nich i skończył – Ale jeśli wasz brat, przyjaciel albo po prostu niewinny człowiek jest w niebezpieczeństwie nigdy się nie wahajcie i walcie tam, gdzie zaboli najbardziej. Jeśli zaklęcie niewybaczalne uratowało dziś wam życie, to cieszę się, że je wymyślono. Nic w życiu nie jest białe ani czarne, już niedługo będziemy czekać, żeby się co do tego przekonać.



17 komentarzy:

  1. Jak zwykle na telefonie więc krótko: OMFG dawaj następny bo nie wytrzymać! JOMES <3 nie mogę się doczekać kiedy chłopak się obudzi i razem skopią tyłek Ankdalowi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jo i James <3
    To jest taaakie cudne, że brak mi słów. Podejrzewałam KAŻDEGO, serio KAŻDEGO, ale na Crosby'ego bym nie wpadła...
    Kiedyś napisałaś, że każdy z bohaterów ma przypisaną dawkę bólu, i że Al swoją dostał pierwszy.
    A ja teraz jestem mega ciekawa jakie są inne dawki... ;) Sadystka ze mnie xdd
    Trochę mało Rosco/Scorose :(
    Ale jest świetnie, naprawdę :**

    Niecierpliwie czekam na kolejny, pozdrawiam xx

    Ps sorry za taki nieskładny kom ale jestem jeszcze pod wpływem emocji wywołanych rozdziałem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. WOŹNY?! W życiu bym na to nie wpadła!!!
    James był zajebisty w tym rozdziale, widać, że naprawdę się zmienił :)
    Hahaha, Rose i Scor są razem, ale nawyków nie zmienili, i dobrze, jak się kłócą to są iskry! :P

    I uwielbiam Scarlett, jest mega fajna, zezwalam by była z Albusem :D

    Chyba nie wytrzymam do ostatniego rozdziału! :)

    Pozdrawiam,
    Katerina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Benedict nie dał wam do myślenia? I samo to, że woźny był w spisie bohaterów? :P
      Dziękuję w imieniu Scarlett. Ale przypominam, że Al ciągle kocha Jo :P

      Usuń
    2. Nie pomyslałam o tym w sumie :P
      Nie, nie Al się zaraz odkocha :D

      Usuń
  4. Jak kilka osób wyżej, ja także nie spodziewałam się że będzie to nasz woźny. Kurczę, ja takie nieprawdopodobne historie w głowie układałam, a tu nasz woźny :P Już nie mogę się doczekać ostatniego rozdziału tej części!
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaaaa! Brak słów! Twój blog jest wprost idealny! Podejrzewałam Norah, jakiegoś obcego, nawet, że McGonagall jest pod wpływem Imperiusa, ale nigdy nie przypuszczałam, że to Corsby. Sądziłam, że to charłak (czy jak to się tam pisze). Rosco cudni. *.* Jo i James też. <3
    Z niecierpliwością czekam na next. :)
    Kocham xx - Lilka

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej, ej! A ja o nim pomyślałam!!!!
    Jak zginął Gilbert, to był taki fragment o tym, kto chodzi po lochach i tam była Norah i Crosby!!! :D HAha!

    Uwielbiam Jo i Jamesa, czekam na ich wielki finał! :)
    :***
    Panna Bez Gmaila

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej!

    Nigdy nie komentowałam żadnego bloga, ale dzisiaj postanowiłam to zrobić.
    Tak wciągnęła i zafascynowała mnie te opowiadanie, że od rano dotarłam aż tutaj. Sama się tym faktem zdziwiłam.
    Uwielbiam to jak przedstawiłaś historię młodego pokolenia (nie lubię, gdy postacie po 5 rozdziałach pałają do siebie wszechogarniającą miłością).

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ŻE CO !!!! ŻE NIBY CROSBY!!!! nigdy bym na to nie wpadła i do tego to on wyczarował tego potwora? jestem w szoku Crosby jest ostatnią osobą którą obstawiała bym o zdradę.
    Mam nadzieje, że James z tego wyjdzie, i jeszcze ta scena Jo i James o matko kocham po prostu kocham.
    Kolejna rzecz w której się zakochałam to opis drzewa tak pięknie to opisałaś :) kto by pomyślał, że pod Hogwartem może znajdować się takie wyjątkowe miejsce.
    Pozdrawiam :)
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie umiem się pozbierać. Crosby od początku wydawał mi się podejrzany. Cieszę się, że udało im się obronić Hogwart, ale to jest chyba początek walki z Ankdalem.

    Tobie należą się ogromne brawa. Ciężko jest znaleźć tak dobrą historię, jak Twoja. Każdy rozdział jest dopracowany, niezwykle ciekawy. Twoje postaci są autentyczne, nie mdłe jak w wielu przypadkach. Jesteś naprawdę bardzo utalentowana.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Haha czytając to jak Crosby spowiada się Jamesowi, Jo, Alowi, Rose, Scorpiusowi i Scar poczułam się trochę jak w "Scooby Doo" czy jak to tam się piszę :D

    Po za tym, gdy się dowiedziałam, że to Crosby rykłam śmiechem :D Kto by się spodziewał...

    OdpowiedzUsuń
  11. Crosby może i jest skuteczniejszy od Filcha, ale dużo gorszy od tego zrzędy, którego znaliśmy z sagi :] przynajmniej mi się tak wydaje... :D
    I James i Jo wykazali się WIELKĄ odwagą, ale cała piątka zasługuje na jakieś tam Medale Merlina, czy coś :] nawet najgorszej rangi :D
    Rozdział świetny (no kto by się spodziewał?! :D)
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  12. Crosby?! Wow! Kocham Al'a ;) Mój ulubiony parring to : Cameron i Lucy <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Powiem szczerze ze twoje opowiadanie nie odstaje od calej serii o Harrym Potterze...

    OdpowiedzUsuń