Hogwart zawsze będzie najbezpieczniejszym miejscem
Było po
północy. W sali bawialnej, ponurego londyńskiego dworku kończyła się narada.
Czarodzieje i czarownice, którzy zostali na nią zaproszeni wychodzili z niej z
płonącym wzorkiem i wypiekami na policzkach. Sir Steven Hurrlington potrafił
przemawiać.
- Pięknie, pięknie…! – wołała gruba wiedźma, patrząc na
grubego lorda z umiłowaniem – Jestem przekonana, że ma pan rację!
Sir Steven skłonił się kurtuazyjnie. Rozległy się brawa i
zebrani zaczęli się rozchodzić, wymieniając jeszcze między sobą pozdrowienia.
Lord uśmiechał się do każdego i machał serdelkowatą ręką.
- To już wszyscy – oznajmił mu wysoki, młodzieniec o jasnych
włosach, zamykając drzwi do sali bawialnej. Hurrlington skinął krótko głową i
usiadł przy długim, dębowym stole z zadowolonym uśmiechem.
- Łatwo poszło – stwierdził wyraźnie dumny – Kolejni
przekonani…
Młodzieniec uśmiechnął się usłużnie.
- Już większość, sir – powiedział gorliwie – Niedługo z
pewnością Shacklebolt ustąpi albo i sam przejdzie na naszą stronę!
Sir Steven pokręcił powoli głową.
- Nie sądzę. Dlatego nawet się nie staram przekonywać
członków Zakonu. Widzisz, Greyson – dodał tonem doświadczonego belfra –
Naiwniacy, którzy sądzą, że są bohaterami mają inne spojrzenie na życie.
Optymistycznie cieszą się, że i tym razem wszystko im się uda i uważają, że
istnieje coś takiego jak dobro i zło… Tymczasem, mój przyjacielu…
- Jest łatwizna i trud – wpadł mu w słowo Greyson, wyuczoną
frazą. Świńskie oczka Hurrlingtona zabłysły zadowoleniem.
- Dokładnie! W tym przypadku łatwizną jest pozostawić świat
w takim porządku jak do tej pory. A wiele trudu – dodał z najwyższą powagą –
trzeba włożyć w zbudowanie nowego i lepszego!
Greyson kiwnął usłużnie głową, a po chwili powiedział:
- Ale Zakon to nie jedyni oponenci. Stare rody, który
trzymają w garści połowę kraju wciąż się zastanawiają.
Sir Steven uśmiechnął się tak, że wyglądał jak piłka z
szerokim rozcięciem.
- Dlatego, mój chłopcze trzeba im pomóc w tych
rozmyślaniach! – oświadczył z chorobliwą radością – Tacy na przykład Firth’wie
i Shepard’owie od miesiąca myślą coraz poważniej o przyłączeniu się do nas – tu
puścił oko swojemu uczniowi, który uśmiechnął się z dumą.
- Tak, porwanie ich synów, przynosi widoczne rezultaty.
Cieszę się, że mogłem w tym pomóc – tu skłonił się z udawaną pokorą, a
Hurrlington zaklaskał z uciechy.
- Nasi mali przyjaciele wiele nam pomogli w ostatnich
tygodniach. Dzięki nim gościliśmy tu dziś również Adamsów i Madisonów. No i nie
zapominajmy, że w naszej przytulnej piwnicy trzymamy też mały skarb – dodał
przeciągając ostatnie sylaby. Greysonowi zabłysły nagle oczy.
- Gdyby ten plan wypalił, mielibyśmy w ręku potężne
narzędzie…
- Będziemy mieć – uspokoił go lord
– Zaręczam ci, chłopcze, że w ciągu roku na czele naszej armii stanie doskonały
dowódca, który porwie za sobą tłumy tych, którzy jeszcze się wahają. Musimy
jeszcze tylko wysłać w podróż dwie sługi, aby dokończyć dzieła.
- Są gotowi? – zapytał poważnie
Greyson – Przeniknięcie do dwóch takich instytucji, to nie lada wyzwanie.
Hurrlington przewrócił oczami.
- Dlatego wybrałem właśnie ich. Mają
w sobie to co trzeba, by być doskonałym złym charakterem!
I zaśmiał się, jak opętany. Greyson
posłał mu trochę przerażone spojrzenie, ale szybko się zreflektował.
- Pierwszy cel jakoś mniej mnie
martwi – stwierdził Greyson pocierając czoło – Ale w Hogwarcie zostali Hermiona
Granger i Draco Malfoy. Ich ciężko będzie oszukać.
Sir Steven zaśmiał się ochryple.
- Mój szpieg przechytrzy
wszystkich i rozpocznie prawdziwy armagedon!
A potem znowu roześmiał się tak,
że Greysonowi włosy stanęły dęba.
*
Louis
Weasley nigdy nie przypuszczał, że pojawi się w swojej szkole w połowie
wakacji. Nawet w roku szkolnym zdarzało mu się jej unikać, więc gdy w sierpniu
jego ojciec oznajmił mu, że ma z nim jechać do Hogwartu, miał ochotę uderzyć w
coś z całej siły.
- Przecież nie będziecie się jeszcze uczyć! – ofuknął go
Bill, gdy wsiadł z nim do zaprzężonego w testrale powozu. Louis czuł się trochę
dziwnie, bo nie widział tych skrzydlatych stworów i wydawało się, że powóz sam
wzbija się w powietrze.
- Szkoła to szkoła – odparł – Czuję niesmak.
Bill tylko pokręcił głową.
- Matka i Dominique są we Francji, a nie możesz zostać sam w
domu – przypomniał mu po raz kolejny.
- Jestem pełnoletni – odparł Lou tym samym tonem.
- Jest wojna – warknął Bill – Możesz mieć nawet sto lat i
tak będziesz w niebezpieczeństwie!
- Z tego co pamiętam – mruknął wyraźnie rozbawiony Louis –
To ostatnio byłem w niebezpieczeństwie właśnie w Hogwarcie – tu udał, że coś
sobie usilnie przypomina – Ach tak, miesiąc temu, gdy wtargnęła tam armia
Skandynawii!
Bill wpatrywał się w coś, czego Lou nie mógł dostrzec i
domyślił się, że przygląda się testralom. Westchnął ciężko.
- Hogwart zawsze będzie najbezpieczniejszym miejscem w tym
kraju – powiedział spokojnie – Dlatego tam lecimy.
Louis
obudził się, gdy baszty i wieże zamku były już blisko. Jak na początek sierpnia
w stanowczo zbyt wielu oknach jarzyło się światło.
- Co tu się dzieje? – zapytał ojca, gdy powóz zaczął opadać
i zbliżali się do lądowania, ale Bill tylko uśmiechnął się smutno.
Stanęli
na ziemi i ojciec podszedł, by odwiązać powozy, najwyraźniej klepiąc też
skrzydlate konie po łbach, czemu Louis przyglądał się z mieszaniną fascynacji i
zniecierpliwienia, że nie może ich dostrzec, a potem zabrali swoje bagaże i
ruszyli do Drzwi Wejściowych.
- Bill! – ciotka Hermiona pojawiła się w nich i z wyraźną
radością rzuciła w ich stronę – Louis! – cmoknęła go w policzek, gdy już
przywitała się z jego ojcem – Dobrze, że jesteście! Każda para rąk do pracy
jest na wagę złota!
- Pracy? – powtórzył natychmiast Louis i przystanął,
wwiercając się spojrzeniem w plecy ojca. On i Hermiona też się zatrzymali, a
ciotka uniosła wysoko brwi. Bill parsknął śmiechem.
- Louis panicznie boi się, że jutro będzie musiał pójść na
Zaklęcia – zaśmiał się wznosząc oczy do nieba. Kąciki ust Hermiony też
zadrgały, gdy przyglądała się bratankowi.
- Jest sierpień – powiedział przez zaciśnięte zęby – Nie mam
zamiaru kokosić się w ławce! Przyznajcie się, dlatego jest tu tyle ludzi!
Wymyśliliście jakieś pokręcone letnie warsztaty! – zawołał wskazując na
rozświetlone okna zamku. Hermiona wybuchła głośnym śmiechem, a Louis miał
wrażenie, że od dawna tego nie robiła.
- Nie, nie! – zawołała szybko kręcąc głową, wciąż rozbawiona
– Nie będzie żadnych lekcji! Hogwart jest teraz kwaterą przeciwników Ankdala i
Hurrlingtona – oświadczyła – To nasza twierdza.
- Powariowali, naprawdę – mruczał Louis, idąc przez Wielką
Salę. Tyle, że teraz to wcale nie była już Wielka Sala, którą pamiętał.
Wszędzie stały podesty, na których ludzie ćwiczyli pojedynki, a przyglądali im
się ubrani po wojskowemu czarodzieje i czarownice.
Jego ojciec i ciotka Hermiona zmierzali do stołu
nauczycielskiego, który teraz stał wciśnięty w kącie, gdzie rozmawiało kilku
nauczycieli, więc Louis przystanął. Wystarczy mu, że jest w szkole w czasie,
gdy powinien łowić ryby na klifie za Muszelką. Nie miał zamiaru rozmawiać z
dyrektorką. Odwrócił się na pięcie i zobaczył kogoś, na czyj widok od razu
poprawił mu się humor. Rose siedziała na parapecie wysokiego okna i przyglądała
się jednemu z pojedynków.
- Red! – Zawołał ucieszony i od razu do niej podbiegł.
Kuzynka też ożywiła się na jego widok.
- Louis! Dobrze cię widzieć!
Louis podał jej rękę i pomógł zeskoczyć z parapetu. Rose od
razu wskazała głową na wyjście z Wielkiej Sali, w której było wyjątkowo głośno.
- Możesz mi powiedzieć, co się tu właściwie dzieje?! –
zapytał wciąż oszołomiony Louis, gdy mijali pojedynkujących się ludzi. Rose
westchnęła ciężko i pociągnęła go na ciepły dziedziniec.
- To pomysł Ministra – wytłumaczyła – Od kiedy zamek
zaatakowali Skandynawowie głowił się jak może dać mu skuteczną ochronę. No i wymyślił,
że ściągnie tu pół czarodziejskiej armii, większość oddziałów aurorów i
magicznej policji, którzy teraz mają tu swoją kwaterę. Podobno obawiał się
infiltracji ze strony tego świra, Hurrlingtona – dodała, robiąc wielkie oczy –
więc są tu tylko ci najbardziej zaufani.
- Nadal nie rozumiem! – zawołał Louis rozglądając się po
błoniach, na których dopiero teraz zobaczył wielkie wojskowe namioty, i stadka
dziwnych zwierząt.
- W Hogwarcie nie ma uczniów – dodał szybko – Ci wszyscy
ludzie powinni chyba chronić czarodziejską społeczność a nie puste mury!
Rose spojrzała na niego z wyrozumiałą wszechwiedzą.
- Tu są wszyscy – odparła – Codziennie w zamku zjawiają się
nowi ludzie szukający schronienia! Hurrlington wszystkim grozi i siłą albo
zastraszaniem próbuje przeciągnąć na swoją stronę. Więc przyjeżdżają tu!
Louis zaniemówił na moment. Potem jednak coś przekalkulował
i uśmiechnął się szeroko.
- Czy to znaczy, że skoro Hogwart jest teraz jedną wielką
twierdzą, nie będzie zajęć?!
Rose tylko westchnęła z boleścią.
- Chciałbyś – powiedziała kwaśno – Profesor McGonagall, a
jestem pewna, że namawiała ją do tego moja rodzona matka – tu Red uderzyła się
w pierś – podzieliła zamek na dwie części. W jednej zamieszkają wszyscy, którzy
uciekają przed Hurrlingtonem, a w drugiej my będziemy wieść dawne życie
więźniów nauki…
Louis warknął cicho.
- Okropieństwo.
Rose kiwnęła głową. Nagle odwróciła się w stronę zamku i
Louis poszedł za jej wzrokiem. W Drzwiach Wejściowych stał młody Malfoy i
patrzył prosto na Rose.
- A ten tu czego? – zapytał groźnie Louis. Red posłała mu
chmurne spojrzenie i zeskoczyła z murka.
- Mamy wspólne interesy – i machając do niego odwróciła się
do Scorpiusa i odeszła.
Louis
przyglądał im się przez chwilę podejrzliwie, póki nie zniknęli mu z oczu, a
potem spojrzał znów na błonia, na których pasły się dziwne stwory, stado
hipogryfów i najpewniej testrali, bo inne zwierzęta wyraźnie się o coś
ocierały. Co one tu wszystkie robią? Zastanawiał się. Co się dzieje w zamku? I
– co najważniejsze – Czy to się może dobrze skończyć?
*
- Jestem z ciebie dumny – mówił Scor do Rose, biorąc ją za
rękę, gdy znaleźli się w lochach – Od dwóch dni nie płakałaś.
Mina Red natychmiast stężała.
- To nic nie daje – powiedziała cicho – Jak będę ryczeć to
nie sprawi, że wypuszczą Carter.
Scorpius nic nie powiedział, tylko skierował ich do pokoju
wspólnego Slytherinu. Podał hasło i znaleźli się w zalanym zielonym światłem
salonie, w którym nie było teraz nikogo. Rose i tak przecięła go kilkoma
krokami, zmierzając prosto do dormitorium Scorpiusa.
Zamknął
za nimi drzwi, podczas gdy Red położyła się łóżku i szczelnie przykryła kołdrą.
- Hej… - powiedział siadając koło niej – Miałaś dziś dobry
nastrój.
Była cała przykryta, ale rozpoznał po ruchu kołdry, że wzruszyła
ramionami.
- Znowu żadnych wieści od Ala i Jamesa – powiedziała, gapiąc
się w ścianę – Jak wrócą to ich obydwu wypatroszę!
Mówiła tak słabo, że jej groźby wydały się teraz Scorpiusowi
nad wyraz słodkie. Położył się koło niej i objął ramieniem.
- Oczywiście, że ich wypatroszysz – przytaknął, gładząc ją
po plecach – Jo też się dostanie za to, że dała się porwać…
Ale na wzmiankę o Jo, oczy Rose znowu zaszły łzami i
Scorpius natychmiast zaklął w duchu.
- Daj spokój, Weasley – szepnął
przyciągając ją do siebie – Już niedługo będzie po wszystkim.
Ale Rose przestawała już w to
wierzyć. Minął miesiąc, a oni nie mieli żadnej informacji o Carter i innych
przetrzymywanych. Albus, James i wujek Harry nie dawali znaku życia. Czasem
słyszeli pogłoski od rodzin innych porwanych, że są przetrzymywani, póki
czarodziejska społeczność nie spełni ich żądań. Jedynym pocieszeniem było to,
że skoro Potterowie nie wrócili z odsieczy, wciąż była nadzieja.
- Mogę tu spać? – zapytała cicho
Red. Scorpius wtulił się w jej włosy i zaśmiał tak, że na chwilę straciła
wątek.
- Codziennie tu śpisz –
przypomniał jej rozbawiony. Rose odwróciła się do niego przodem i ułożyła głowę
w zagłębieniu jego szyi. Scor cmoknął ją w czoło, ale jeszcze długo nie mogli
usnąć.
*
W
południowej Anglii nie było czuć lata. Szara, chłodna aura trzymała w domach
większość tubylców i tylko nowe, obce twarze widać było czasami w sklepach i
skwerach. Ale było też kilku przyjezdnych, którzy choć przebywali na południu
dłuższy czas, nie pokazywali się, kryjąc pod głębokimi kapturami.
- Padnij! – syknął Harry, a James
i Albus w tym samym momencie rzucili się na ziemię. Chwila nerwowego
oczekiwania i znak Harry’ego, że jest już bezpiecznie.
- Kto to był? – zapytał Al.
Ojciec milczał przez chwilę, jakby coś obliczał.
- Greyson Hunt – odparł, z oczami
utkwionymi w jeden punkt – ponurą, zapuszczoną willę, na końcu drogi pełnej
wyrw.
- Widziałeś co robił przy bramie?
– zapytał James, wpatrując się w to samo miejsce – Taki posuwisty ruch różdżką,
jakby zasuwał zamek.
Harry skinął głową, ale
powiedział:
- Nieważne. Nie wejdziemy tam
przez bramę.
James oderwał na chwilę wzrok od
domu i spojrzał na ojca.
- Jest lepszy sposób – wyjaśnił
Harry – Na całe ogrodzenie jest rzucone to samo zaklęcie, co na bramę. Kiedy
ktoś przez nią wchodzi, dezaktywuje na moment zaklęcie. Wystarczy wtedy
przedrzeć się przez żywopłot.
James nic nie powiedział, ale
Albus zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony.
- A nie wydaje ci się to zbyt…
proste?
Harry uśmiechnął się kwaśno.
- Wręcz przeciwnie – powiedział
poprawiając okulary – Brak potężnych zabezpieczeń obejścia, może oznaczać, że w
środku są duże oddziały, które są wystarczającą obroną.
Albus pokiwał głową ze
zrozumieniem, a James odwrócił się znowu do ojca, sprawiając wrażenie, jakby go
w ogóle nie słuchał.
- Którędy wchodzimy? – zapytał
nieprzytomnie. Harry spojrzał na niego z niepokojem, jak zresztą patrzył na
niego od miesiąca.
- Nie teraz, James – powiedział
poważnie – Musimy jeszcze…
- Nie – przerwał mu stalowym
głosem – Od tygodni coś musimy. Znaleźliśmy ten dom trzy dni temu, wiemy jak
wejść. Nie ma na co czekać.
Harry i Albus wymienili
spojrzenia.
- James, będziemy mieć tylko
jedną szansę – powiedział łagodnie Harry, ale Jamesa nic to nie obchodziło.
Jego oczy zwęziły się tak, jakby zawładnęło nim czyste szaleństwo. Zrobił krok
w jego stronę i zrównał się z Harrym.
- MAM TO GDZIEŚ! – ryknął – NIE MAMY
EKSTRA CZASU! TY BĘDZIESZ SOBIE PLANOWAŁ, KTÓRĘDY LEPIEJ WEJŚĆ, A ONA MOŻE W
TYM CZASIE ZGINĄĆ!! NIE JEST IM POTRZEBNA, JEJ RODZICE NIE MAJĄ PIENIĘDZY, NIE
SĄ WYSOKO POSTAWIENI! ONA MOŻE BYĆ W TYM MOMENCIE TORTUROWANA, ALBO…
Głos Jamesa zamarł, jak zwykle
gdy pomyślał o tym, co mogło dziać się z Jo. Miał dość. Dość braku snu,
zmuszania się do jedzenia, rozpaczliwych modlitw i trujących myśli, które
rozlewały się po jego umyśle, wyżerając jego wnętrze. Był na skraju
wytrzymałości, tęsknoty i niepojętego lęku. Widział współczujące spojrzenia
ojca i pokrzepiający wzrok Albusa, ale nie zwracał na nich uwagi. Na nic już
nie zwracał uwagi.
- Uspokój się! – powiedział ostro
Harry, nie cofając się, mimo, że James krzyczał, stojąc cale od niego –
Naprawdę myślisz, że nie wiemy co przechodzisz? Byłem w twojej sytuacji! A Jo
znaczy dla Ala nie mniej niż dla ciebie! Jeśli nie przestaniesz wrzeszczeć,
zostaniesz tutaj i pójdziemy tylko my dwaj!
James odsunął się od Harry’ego i
splunął na ziemię. Nic nie powiedział, oddychając ciężko.
- Ściemnia się – zauważył Albus,
który nie chciał brać udziału w dyskusji. Harry długo patrzył na Jamesa, nim
powiedział:
- Wracamy do namiotu i się
przygotujemy. Wejdziemy o północy.
*
Gęsta
mgła otaczała rozłożystą willę i nawet światła różdżek ochraniających ją
czarodziejów, ledwie się przez nią przebijały. Ciche warczenie przebiło się
przez wibrującą ciszę i obydwaj strażnicy spojrzeli w tym samym kierunku.
*
- Cicho, Lola! – syknął Al,
pochylając się nad wilkiem. Ten nawet na niego nie spojrzawszy, przysunął się
do Jamesa. Ten spojrzał na Harry’ego.
- Ktoś idzie – powiedział Potter
po kilku minutach stania w bezruchu – Idziemy.
Wysoka postać wyjęła różdżkę i
szybkim ruchem odczarowała łańcuchy, a Harry błyskawicznie przeciął żywopłot i
przeskoczył przez niski murek. Albus i James, który chwycił jeszcze Lolę
zrobili to samo. Zatrzymali się nasłuchując. Nic.
Harry
bezgłośnie pokazał im, żeby szli za nim i przemknął się za najbliższe drzewa.
Poszperał chwilę w kieszeni a potem wyjął mieniącą się tkaninę.
- Ubieraj to – powiedział do
Jamesa, podając mu pelerynę-niewidkę.
- Dlaczego ja? – zdziwił się. Harry
skierował na siebie różdżkę i chwilę później zniknął. Za moment to samo stało
się z Albusem a potem Lolą.
- Zaklęcie Kameleona – wyjaśnił.
- Co teraz? – zapytał Al. Nie
widzieli twarzy ojca, ale instynktownie wyczuli, że kilka sekund ciszy przed
jego odpowiedzią jest dziwnie znaczące.
- Czekamy.
- Na co? – warknął James.
- Na aurorów.
- CO?! – ryknął James i natychmiast
zarobił cios w ramie od Albusa.
- Ciszej, kretynie! – syknął.
- Uspokój się, James – dodał Harry.
- Oszukałeś mnie! – krzyczał dalej
James, tylko odrobinę ciszej – Ustaliliśmy się, że sami ją odbijemy! Jak Hurrlington
zobaczy całą armię, może ją wykorzystać do obrony!
Harry pokręcił szybko głową, ale
przypomniał sobie, że synowie go nie widzą, więc powiedział szybko:
- Nie damy rady sami. Jest ich za
dużo i potrzebujemy wsparcia. I, nie zapominaj – dodał ostro – że nie
przyszliśmy tylko po Jo.
- A więc co teraz? – zapytał ponownie
Albus, napiętym głosem.
Harry spojrzał w niebo.
- Czekamy na znak.
Nikt już nic nie mówił, choć
James cały się trząsł ze złości na ojca. Znowu potraktował go jak dziecko,
któremu nie można nawet ufać!
Minęła
długa chwila, nerwowej ciszy, aż w końcu w tym samym momencie z każdej strony
ogrodzenia wystrzeliły w górę czerwone płomienie, przecinając gęstą mgłę. Z dworu
zaczęli wypadać ludzie a żywopłot zapłonął. Lola zaczęła warczeć głośno, ale
nikt już jej nie słyszał.
- Idziemy! – rozkazał Harry i
Albus ruszył za nim, a James zgrzytając zębami i oglądając się na aurorów
powlókł się za nimi.
Drzwi
stały otworem, i Harry, James i Albus weszli przez nie bez problemu,
zostawiając za sobą ferwor walki. W hallu było głośno i wszyscy, którzy byli w
środku wybiegali na dwór, by zobaczyć co się dzieje a następnie przystąpić do
bitwy. Nikt nie zauważył Potterów.
Harry
wyciągnął ręce i bez słowa zatrzymał Jamesa i Albusa. Nie zapytali skąd
wiedział gdzie są.
- Tam – powiedział tylko,
wskazując na najdłuższy korytarz. Jedyny nieoświetlony. Ruszyli w milczeniu a
Lola dreptała za nimi. Byli w połowie, gdy to usłyszeli. Czarna peleryna
zamiotła połami i piskliwy głos powiedział:
- Dzień dobry, panie Potter!
Sir Steven Hurrlington stał u
wejścia korytarza i wpatrywał się w miejsce, w którym stali choć nie mógł ich
widzieć. Przynajmniej nie Jamesa. I to wykorzystał Harry.
- Idź! – syknął najciszej jak się
dało, jednocześnie odwracając się do Hurrlingtona z wyciągniętą różdżką.
Ale James już tego nie
widział. Nie odwracając się za siebie, puścił się biegiem, a Lola biegła za
nim. Gdy zobaczył u końca korytarza schody prowadzące w dół do piwnicy przyspieszył.
Jego serce jeszcze nigdy nie biło tak mocno.
Jak się cieszę, że jest rozdział! :)
OdpowiedzUsuńJuż lubię Louisa :P I szkoda, że nie ma Jo, ale to tylko wprowadza w świetny nastrój 2 część!
Zachwycona,
Panna Bez Gmaila
Doczekałam się ! :D Dzięki, dzięki, dzięki :* ! Ja tak siedzę chora w domu, tylko na to czekając :) Pierwszy rozdział - cudny. Scorpius taki opiekuńczy :3 Co do Louisa, to jego postać mi się podoba, choć wydaje się trochę szablonowym nastolatkiem. Ale, u cb nic nie jest szablonowe, więc nie mam się o co martwić ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej,
zakatarzona RosieRozalia :))
Louis zdecydowanie jest typowym nastolatkiem. Ale to on będzie miał w tej części najtrudniejsze zadanie.
UsuńŻyczę dużo zdrowia :)
Jeej. Nowy rozdział, super, już nie mogłam sie doczekać. Biedna Jo, ciekawe czy w następnej części już ją uratują :D życze duuuużo weny abyś pisała tak świetnie dalej. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Wici
Matko, supcio rozdział, krótszy niż poprzednie ale przecież dopiero się rozkręcasz ;) , bardzo mnie zdziwiło z tym Hogwartem ale mogłam się domyślić. Najbardziej podobała mi się scena z Louisem już go lubię bardzo mnie to rozbawiło gdy tak użalał się, że musi iść do szkoły xD
OdpowiedzUsuńTeraz chciała bym powiedzieć coś do nowego wyglądu jest super i w ogóle ale moim zdaniem jest trochę nie czytelnie (ale wiesz to moje zdanie), po prostu jak czytałam musiałam sobie podświetlać
a tak to super rozdział z wielką niecierpliwością czekam na następny ;)
Gallo Konio Anonim
Racja, teraz dopiero zauważyłam i zmieniłam czcionkę :)
UsuńPozdrawiam!
Nawzajem ;)
UsuńGallo Konio Anonim
Kocham to całe, ale nadal jestem WŚCIEKŁA na Pottera, bo wykluczył Rose.
OdpowiedzUsuńI NADAL TAK SAMO KOCHAM ROSCO/SCOROSE, A MOŻE NAWET BARDZIEJ. <3 <3 <3
Tęsknię z Jo, smutno bez niej. I tak... łyso.
I jeszcze tęsknię za Lumeronem/Caucy czy jakkolwiek to się nazywa. ;D Może ma ktoś jakieś pomysły?? :)
Już nie lubię Elizabeth, jest stanowczo za ładna! Pff... Co to ma być?! xD
Lubię za to Louisa, jest taki ludzki. Nie popaprany jak Rose, nie pseudo-zimny jak Scor, nie zrównoważony jak Al czy szalony jak Jo z Jamesem. Normalny. A oni wszyscy potrzebują odrobiny normalności.
Chwila w Slitherinie - BEZCENNA. Dziękuję Ginger, naprawiłaś mi tydzień. C:
CO Z JO?!?!?! NIECH JUŻ WRACA DO ŻYWYCH, ROSIE I SCORP MUSZĄ JĄ WYZWAĆ, BO DAŁA SIĘ PORWAĆ!!!!!
Czekam i kocham.
Pozdrowionka xx
Ps. Poleca ktoś jakiś fajny serial?
Ps. 2. Ginger, możesz, proszę, spróbować włączyć na bloggerze opcję z czytaniem na komórkach i tabletach? xD Ułatwisz mi życie! ;D Z góry dzięki.
Już włączyłam! Coś się poprzestawiało jak zmieniałam szablon.
UsuńHarry nie mógł zabrać Rose, bo ona się nie nadaje na tajne misje :P Od Jo zaczyna się drugi rozdział, ale celowo nie ma jej w pierwszym, bo jest to dość smutny fragment...
Cucy(?) nie będzie w tej części prawie wcale... Cam wyjechał i prędko nie wróci. A Elizabeth (Jessica) nie jest wg mnie tak ładna jak Rose (Vanessa). I pewnie nie lubiłaś już jej wcześniej, bo przypominam, że to ta sama, która odwiedziła Scora podczas świąt, i zachwycała się nią Narcyza :)
Dzięki i pozdrawiam! :)
O, fakt! Od zawsze jej nie lubiłam. I Rosie oczywiście jest ładniejsza (najpiękniejsza!), ale Elizabeth i tak jest za ładna... xD
UsuńNie spodziewałam się, że dodasz ten rozdział tak szybko:) ( nie zaglądałam tu od ostatniego rozdziału części pierwszej bo myślałam, że ten rozdział dodasz za jakiś miesiąc lub dwa)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo bardzo bardzo szczęśliwa, że ten rozdział ppjawił się tak szybko :)
Jest in niesamowity( zresztą jak wszystkie poprzednie).
Druga część zaczyna się bardzo interesująco i ni wyobrażam sonie tego co będzie jak akcja się rozkręci :)
Tak jak przez całą pierwszą część uwielbiałam Jamesa tak teraz mnie zdenerwował. Rozumiem , że martwi się o Jo bo ją kocha i , że boi się, że coś źle pójdzie, ale swoim zachowaniem może wsztstko zepsuć!
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! :)
Pozdrawiam serdecznie!
Hej. Pierwszy raz zajrzałam tu 3 dni temu. Właśnie skończyłam czytać pierwszy rozdział drugiej części. Nie komentowałam wcześniej gdyż z zapartym tchem parłam przez wszystkie dostepne rozdziały, przyrzekając skomentowanie wszystkiego jak dobiegne do finiszu.
OdpowiedzUsuńWięc...
Genialny pomysł na ff. Dawno nie czytałam nic tak świetnego. Masz talent pisarski i jak za kilka lat nie wydasz czegoś własnego to Cię znajdę i ukatrupię. :)
Twoi bohaterowie są tacy jakimi ich sobie wyobrażałam. James, Al, Skorp. A Rose jest idealną mieszanką Romione. No i Jo... tak bardzo przeniknęła wśród Potterów Weasleyów i Malfoyów, że przyłapałam sama siebie jak w pamięci szukam jej rodziców wśród Hogwardzkich bohaterów Rowling. Przypominając sobie po chwili iż są oni twoim dziełem.
Ujrzenie (a raczej przeczytanie) dorosłych już ulubionych bohaterów przynosi uśmiech na usta, choć jakoś pustawo czasem bez Rona. I Hermiona jakoś taka mało podobna do siebie chwilami. No, bo jak panna-wiem-wszystko może nie dostrzegać zwiazku jej córki z Malfoyem ani tego gdzie jej dziecko spędza noc (patrz rozdział pierwszy, część druga).
Jeżeli chodzi o Hermionę i Harrego - nie da się nie zauważyć, że pomiędzy nimi coś jest i nie mówię tu o zwiazku między przyjaciółmi. W dodatku te chłodne relacje z ich małżonkami czekającymi w domu.
Jeśli mogę. BŁAGAM nie rozdzielaj Romione, a jeżeli musisz to niech to nie będzie Harry. Nie potrafię nawet dopuścić takiej myśli jakoby ich relacja miała wyglądać inaczej jak brat-siostra.
No i wracając do Rose i Scorpiusa, nie mogę się wręcz doczekać reakcji Ronalda Weasleya na wieść o tym z kim spotyka się jego rodzona córka. Kojarzą mi się barwy Polski: biała gorączka i czerwone oblicze wściekłości.
O Jo się nie martwie, wkońcu na ratunek idzie jej nie jeden ale aż trzech Potterów. Musi być dobrze.
No. To chyba tyle na początek :)
Wypatruję z nadzieją kolejnych rozdziałów.
MiMiK
ps. No i WITAJ cudna pisarko
Cześć! Ostatni kom dałam pod st postem :/ ale od drugiej części zamierzam komentować!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: Jestem całym sercem fanką Jomes i Scorose. Uwielbiam kłótnie Scora i Rose, kocham ciągłe wdawanie się w niebezpieczne sprawy o, szaleństwo Jamesa na jej punkcie, uroczość Lucy, zmianę Cama o ogólnie twojego bloga!
Ten kom. jest, jakby to powiedzieć... Cholernie ogólny, ale następne będą dotyczyć poszczególnych notek.
Pozdrawiam
Kisame Omori
Współczuję Rose strasznie przeżywa porwanie Jo a nikt jej o niczym nie informuję + 100 punktów dla Scora za jego wsparcie dla Rose, a scena w jego dormitorium zakochałam się, rozpłynęłam i nie wiem co jeszcze.
OdpowiedzUsuńCo do Louisa hmm ciężko mi go ocenić po jednym rozdziale ale wydaje się być spoko. Bardzo mnie ciekawi czy odegra on większa rolę w opowiadaniu czy będzie tylko postacią drugoplanową.
Brakowało mi trochę Lucy i Jo. Liczę, że Jamesowi uda się wyciągnąć Jo z tego wszystkiego całą.
Pozdrawiam :)
Carmen
Louis jest genialny. KOCHAM GO! Rose jesst taka słodka jak martwi się o Jo. Jezu oby Carter nic nie było. I niech James ją uratuje! :''(
OdpowiedzUsuńZ pozdrowieniami
Margo!
Lola, jak zwykle świetnie :] mój ulubiony zwerzaczek w tym opowiadaniu :D
OdpowiedzUsuńPojawił się Louis, który narzeka, że musiał wrócić do szkoły chociaż nie ma jeszcze roku szkolnego :3 no nie wiem, jak się czuje, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji (chyba, że złożyć papiery w czasie rekrutacji), ale mogę tylko polemizować :P
Świetny rozdział,
Paulina M. aka Hit Girl
Nie podoba mi się postać Louisa, jest takim typowym nastolatkiem i szczerze mówiąc wydaje mi się, ze nie grzeszy rozumem.
OdpowiedzUsuńPoza tym wszystko jest super, akcja od razu się rozkreca, Scor i Rose razem, James szaleje z miłości, super rozdział ;)
~TikiTaka