Zaczęło się
Dochodziła
północ i za oknami panowała nieprzenikniona ciemność, gdy Harry wracał do
swojego gabinetu. Nie spał od trzech dni i myślał teraz tylko o tym, żeby choć
na chwilę położyć się do łóżka. Kiedy zobaczył, że ktoś na niego czeka zaklął w
duchu. Nie miał na to siły. Ku swojemu zdumieniu rozpoznał Albusa.
- Al! – zawołał zwalniając – Jest środek nocy, co tu robisz?
- Czekam na ciebie – odparł, odbijając się od ściany –
Ciocia powiedziała, że będziesz jakoś o tej porze.
Harry wciąż przyglądając mu się w zdumieniu, otworzył
gabinet i wpuścił go do środka. Albus obrzucił go zaniepokojonym spojrzeniem.
- Co się stało? – zapytał Harry, zamykając drzwi.
- Mama się martwi. Podobno nie odezwałeś się do niej od
tygodnia. Nie wie co się z tobą dzieje. Gdzie byłeś przez ostatnie trzy dni?
Harry westchnął i wskazał mu krzesło.
- Al, na pewno wiecie co się dzieje. Jest wojna.
Albus pokręcił głową.
- Nie słyszeliśmy jeszcze o żadnym ataku. Myślałem, że
jeszcze się nie zaczęło…
Harry miał bardzo poważną minę.
- Odezwę się do mamy, nie musisz się martwić.
Albus wpatrywał się przez chwilę w ojca.
- Co się wydarzy, tato?
Blizna w kształcie błyskawicy rozjaśniła się w bladym blasku
świecy, gdy Harry przechylił głowę, jakby zmęczenie nie dawało mu już utrzymywać
jej prosto.
- Nic nie jest jeszcze przesądzone – powiedział powoli –
Koalicja wypowiedziała wojnę sojuszowi, ale daliśmy im czas. Jest potrzebny i
im i nam. Prawdopodobnie jednak Skandynawia uprzedzi nasz ruch i to oni
rozpoczną prawdziwą wojnę.
Oczy Albusa rosły z każdym jego słowem, ale nie odzywał się
i słuchał, a Harry mówił bardzo powoli, oglądając nieistniejące obrazy.
- Norwegia, Turcja i Rosja są gotowe do wojny. Potężna armia
wkroczy już wkrótce do Niemiec. Ich Minister Magii wciąż nie zajął stanowiska.
Jeśli go przekonają, połączone siły niemiecko-rosyjskie, wspierane przez
Francję i państwa bałkańskie zaatakują Włochy. Jeśli środek Europy padnie,
następna będzie Hiszpania. W tym czasie Skandynawia zaatakuje Wielką Brytanię.
Nie zdążymy już wyprzedzić tego ataku. Dziewięć norweskich jednostek jest od
dawna gotowych. Czekają na rozkaz.
- Kiedy to nastąpi? – odezwał się Albus, który czuł ciarki
na całym ciele. Harry spojrzał na niego, jakby się nad czymś wahał.
- Ankdal zna słabości swoich wrogów. Poznał stare sekrety i
może je wykorzystać. Czeka jeszcze na ostatnie wieści od swoich popleczników,
których rozsiał po całym świecie. Kiedy otrzyma dobre wiadomości, da znak i ruszy
lawina.
- Ale jest jeszcze jakaś nadzieja? – zapytał Albus. Harry
poprawił okulary.
- Zawsze jest nadzieja, synu. W każdym z tych państw są
zwolennicy i przeciwnicy Ankdala. Na razie prześladowania mugoli to tylko
pojedyncze incydenty, ale kiedy terror rozpocznie się na dobre, ludzie zaczną z
nim walczyć. Wielu czarodziejów ruszy na wojnę i to od ich decyzji będą
zależały jej losy. Jest jeszcze wiele niewiadomych – kończył Harry – nie wiemy
po której stronie staną ostatecznie państwa środkowej Europy. I pamiętaj, że
czasem losy świata mogą zależeć od jednego, niepozornego człowieka.
*
Mimo,
że grube mury Hogwartu skutecznie broniły nie tylko przed realnym zagrożeniem
ale i ponurym nastrojem, który opanował cały kraj, i tutaj wiele się zmieniło.
Rose
odmawiała przebywania w towarzystwie Scorpiusa dłużej niż trwało pokazanie
środkowego palca. Albus nie mógł patrzeć na Jamesa a i przebywanie z Jo
sprawiało mu ból. James nadal nie odwiedził Jo w szpitalu. Red powiedziała
wszystkim z osobna, że znalazła klucz, a Al przekazał to również Scorpiusowi,
ale nie spotkali się w piątkę, żeby to obgadać. Ustalili tylko, że schowają go
w dormitorium Rose i będą szukać następnych.
- I co z nimi zrobimy? – pytała Red Jamesa, gdy wracali z
kolacji następnego dnia. James przewrócił oczami.
- Sprzedamy na Śmiertelnym Nokturnie – mruknął – Będziemy
ich pilnować. Póki mamy choć jeden, nikt nie dostanie się do drzewa.
- Według Ala wasz ojciec powiedział, że w tym tkwi siła
Ankdala. Podobno poznał „stare tajemnice” swoich wrogów. To może oznaczać, że
wyśledził, gdzie rosną wszystkie Drzewa Początku!
James pokiwał ponuro głową.
- Tak bym właśnie zrobił na jego miejscu. Rose?
- Co? – zapytała nieprzytomnie, wciąż pogrążona w myślach o
wojnie i kluczach.
- Czy Albus był już u Jo?
Red spojrzała na niego z konsternacją.
- Był. Rzucił ją.
James pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Chcesz coś dodać? Albo coś mi wygarnąć?
Rose pokręciła głową z roztargnieniem.
- Nie, Potter, nie zamierzam. Musiałabym wygarnąć też Carter
i Alusiowi a naprawdę nie ma na to czasu!
James przyznał jej rację.
- No to idę!
I ku jej zdumieniu skręcił nagle do Skrzydła Szpitalnego.
Rose tylko westchnęła ciężko.
Jo
bębniła głośno palcami w pulpit nocnego stolika, próbując zwrócić uwagę pani
Vurtage. Od dwóch dni przekonywała ją, że czuje się wyśmienicie i musi wyjść ze
szpitala. Pielęgniarka uparła się jednak, że najpierw blizny muszą się zupełnie
zagoić, a ona się upewnić, że wszystko jest w porządku.
Po
piętnastu minutach, denerwującego dźwięku wystukiwanego przez Jo i uporczywego
spojrzenia, które w nią wlepiała, pani Vurtage sapnęła sfrustrowana i wyszła
szybko z sali. Jo jęknęła głucho. Nudziło jej się okropnie, a w dodatku tkwiła
tu, gdy Rose odnajdywała zaginione klucze!
Drzwi
szpitalnej sali otworzyły się na oścież i Jo spojrzała na nie z nadzieją. Ale,
gdy zobaczyła kto przez nie wchodzi, natychmiast zalała się rumieńcem i nie
wiedziała gdzie oczy podziać. Tymczasem James wszedł pewnie do środka, zamknął
za sobą drzwi i podszedł do łóżka Jo sprężystym krokiem.
- Carter, widzę, że już nie krwawisz z każdego pora na
ciele.
Jo posłała mu mordercze spojrzenie. W głębi była mu jednak
szczerze wdzięczna, że próbował żartować, a nie przywoływać dramatyczny klimat
ich ostatniego spotkania, którego ona notabene nie pamiętała.
- Czuję się świetnie – odparła.
- Widzę – wyszczerzył się James, przyciągając sobie krzesło
i siadając na nim. Następnie utkwił w niej natarczywe spojrzenie, przed którym
usilnie starała się uciec.
- Mamy wojnę, Carter – oznajmił James, a ona uniosła brwi,
bo używał takiego tonu, jakby chodziło mu o wiosnę.
- Wiem. Jak tylko ta cholerna panikara mnie wypuści…
- Tak. Pójdziesz się bić – James machnął ręką – Tylko mnie
ze sobą zabierz, okej?
Jo drgnęła. Patrzył na nią tak, jak nikt inny. Nawet w oczach
Albusa nie widziała nigdy takiego uczucia jak w niebieskich tęczówkach Jamesa.
I nie umiała sobie z tym poradzić.
- Po co mi nadbagaż… - próbowała żartować. James tylko
uniósł brwi z ironią, jakby wiedział swoje.
- Słuchaj, Carter wiem co się stało. Czekałem aż Al z tobą
porozmawia i wiem, że się rozstaliście. Wiem też, że z nami nie będzie żadnego
szczęśliwego zakończenia, nie rzucisz mi się na szyję i nie zostaniemy parą
sezonu…
Oczy Jo rosły z każdym jego słowem, przerażone tymi wizjami.
- Po prostu do mnie przyjdź – powiedział, sprawiając, że
dostała gęsiej skórki – Za miesiąc, za rok, nieważne. Przyjdź i będę wiedział.
I będę czekał. Zawsze będę na ciebie czekał, bo gdyby to mnie przydarzył się
wypadek, ty byłabyś osobą, którą bym wołał, Carter.
Jo nie wiedziała co ma powiedzieć. Zmroził ją do szpiku
kości, aż bała się na niego patrzeć, żeby nie zdradzić, jak bardzo ją to
poruszyło. Nie odpowiedziała, nie wykonała żadnego gestu. Była pewna, że James
i tak wie, co ona teraz czuje.
- Idź spać, Carter – powiedział nagle, wstając z krzesła –
Niedługo zacznie się niezła jazda. Nie możesz tego przegapić.
James wstał, a Jo nagle posiniała ze złości.
- Ciągle mi rozkazujesz, Potter!
James obrócił się zdziwiony.
- Ktoś musi.
- Nie lubię cię!
- Lubisz!
Jo wykrzywiła się złośliwie a potem skinęła głową.
- Jak nikogo na świecie! Ale przestań mi już rozkazywać, a teraz stąd zjeżdżaj!
James wstał, a Jo nagle posiniała ze złości.
- Ciągle mi rozkazujesz, Potter!
James obrócił się zdziwiony.
- Ktoś musi.
- Nie lubię cię!
- Lubisz!
Jo wykrzywiła się złośliwie a potem skinęła głową.
- Jak nikogo na świecie! Ale przestań mi już rozkazywać, a teraz stąd zjeżdżaj!
James posyłając jej najpiękniejszy uśmiech, jaki widziała
wyszedł, zamykając cicho drzwi. Jo opadła miękko na poduszki.
Po
całej serii badań, utyskiwań i załamywania rąk, pani Vurtage zgodziła się w
końcu, wypuścić Jo ze szpitala. W podskokach szła na śniadanie w poniedziałkowy
poranek. Blizny zupełnie zbledły i zrobiły się prawie niewidoczne a w ciągu
tygodnia, miały zniknąć zupełnie. Ale to było najmniejsze jej zmartwienie. Poza
ciągłymi doniesieniami ze świata, zajmowało ją grzebanie we własnej pamięci.
Odkąd obudziła się po wypadku, w jej wspomnieniach ziała wielka dziura.
Oczywiście wszyscy zgodnie podejrzewali, że została zaatakowana przez
zakapturzoną postać, którą spotkała wcześniej w lochach, a która później
musiała ją uznać za zagrożenie. Ale to nie odstraszało Jo przed palącą potrzebą
dowiedzenia się, kto krył się pod kapturem.
Pierwszym,
co uderzyło ją, gdy weszła do Wielkiej Sali był siedzący przy stole Gryffindoru
Cameron. Obok niego siedziała Lucy, z którą najwyraźniej jadł śniadanie. Jo
zatrzymała się nad nimi zdumiona i szybko zajęła miejsce naprzeciw nich.
- Hej! – zawołała oskarżycielsko – Co tu się dzieje i czemu
o niczym nie wiem?!
Lucy zrobiła przerażoną minę, która nikogo nie zdziwiła, a
Cameron wycelował oskarżycielsko widelec w siostrę.
- Czemu nie powiedziałaś, że dzisiaj wychodzisz?! – zawołał
ze złością. Jo machnęła ręką.
- Potrafię sama wstać z łóżka i wyjść ze szpitala.
- Jak się czujesz? – zapytała Lucy, współczującym tonem –
Cameron mówił, że nie było z tobą najlepiej.
Jo machnęła lekceważąco ręką.
- Nie tak łatwo mnie wykończyć – mruknęła, na co Cam warknął
głucho. Lucy posłała mu uspokajające spojrzenie i faktycznie, po chwili zdawał
się być mniej spięty. Jo obserwowała tę scenę z najwyższym zdumieniem.
- Kiedy się pogodziliście? – wypaliła, świdrując ich
wzrokiem. Lucy oblała się rumieńcem, a Cameron włożył do ust pół bułki.
- Niedawno.
- A jak to się stało? – zainteresowała się Jo. Lucy
przyglądała się swojej owsiance. Cameron był bardziej chętny do rozmowy.
- Okazało się, że panna Lucy nie powiedziała mi o kilku ciekawych
incydentach – powiedział belfiarskim tonem – Ale więcej nie będzie milczeć, gdy
jakieś bałwany się do niej przyczepią, bo to było…
Tu spojrzał na swoją dziewczynę z wyczekiwaniem.
- …głupie – skończyła ugodowo Lucy, wciąż cała czerwona. Jo
miała ochotę parsknąć śmiechem.
- Ale porozmawialiśmy – dodał Cameron – i wszystko sobie
wyjaśniliśmy.
Jo nagle coś wpadło do głowy.
- A co z tymi bałwanami? – zapytała z ciekawością, bo jakoś
nie wyobrażała sobie, by chodzili spokojnie po świecie, po tym co zrobili.
Zgodnie z jej oczekiwaniem, Cameron wyszczerzył zęby.
- Dostali nauczkę.
Lucy zrobiła zgorszoną minę.
- Dosłownie dostali – dodała
z wyrzutem. Cameron posłał jej lodowate spojrzenie.
- Bo to było…
Lucy westchnęła.
- …potrzebne – powiedziała znowu zgodnie z życzeniem Cama.
Jo mlasnęła niezadowolona.
- Nie podoba mi się to, że go słuchasz – oznajmiła – To ty miałaś
naprostować jego – powiedziała do Lucy.
Cameron obrzucił ją obrażonym spojrzeniem.
- Zgadzam się z Lucy w każdej innej sprawie na świecie. Ale
tu ja mam rację, a ona narobiła głupot i musi mi je wynagrodzić.
I poruszył sugestywnie brwiami, na co Lucy zmieszała się
okropnie i wsadziła łokieć do owsianki, Cameron parsknął śmiechem a Jo
stwierdziła, że lepiej się przesiądzie.
*
Wściekłość
Rose trwała i przez następne dni i wydawało się już, że nie minie. Tylko Jo
podchodziła do niej bez kija, ale i ona wyczuwała, że z Red dzieje się coś
złego. Ona sama za wszelką cenę starała się zapomnieć, co prawie wydarzyło się
w pustej klasie na drugim piętrze, gdy spotkała tam Scorpiusa. Unikała go jak
ognia, wmawiając sobie, że znowu tylko go nienawidzi a w rzeczywistości, czując
się upokorzona i odtrącona. I to przez kogo!
- Przylizany, kretyński, szurnięty, niedorozwinięty…!
- Rose!
Red zatrzymała się w pół kroku. Prawie wpadła na własną
matkę, która zmierzała właśnie w przeciwnym kierunku.
- Cześć, mamo – powiedziała próbując ją wyminąć, ale nie
było to łatwe, bo Hermiona założyła ręce na piersiach i wpatrywała się w nią ze
zgorszeniem.
- Kogo tak obrażasz pod nosem? – zapytała surowo. Rose
wzruszyła ramionami.
- Albusa.
Hermiona wciągnęła głośno powietrze.
- Marsz za mną!
I ruszyła, zmierzając wyraźnie do swojego gabinetu. Rose
powlokła się za nią.
Hermiona wpuściła ją do środka i zamknęła drzwi, a potem bez
słowa wskazała jej krzesło przed swoim biurkiem.
- Pragnę ci przypomnieć, Rose, że Albus jest twoim kuzynem.
I o cokolwiek się nie pokłóciliście…
- Och, daj spokój! – wydarła się Red – Nie mówiłam o Alusiu
Severusiu!
Hermiona uniosła brwi.
- A o kim?
- Nie powiem ci.
Hermiona, nie spuszczając jej z oczy, usiadła naprzeciw niej
i długo jej się przyglądała, podczas, gdy Rose wzdychała głośno. W końcu w jej
oczach pojawiło się zrozumienie.
- Rose, spotykasz się z kimś?
Głowa Red z hukiem opadła na biurko.
- Nie, mamo.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć?
Rose podniosła się z ławki.
- Wiem. I obiecuję, że gdy będę mieć problemy sercowe
przyjdę na pogaduchy. Ale teraz nie mam. Mogę już iść?
- Nie.
- Świetnie – warknęła Rose – Wojna na świecie, a ty mnie
wypytujesz o głupiego barana!
- Ach! – klasnęła w ręce Hermiona – Czyli jednak mówimy o
jakimś chłopcu.
- O głupim baranie – poprawiła ją, zrezygnowana Red.
Hermiona za wszelką cenę starała się nie uśmiechnąć.
- Wiesz, Rose w twoim wieku głównie kłóciłam się z twoim
ojcem.
Rose poklepała się po nosie.
- No i za wiele się nie zmieniło, nie? Ciągle się kłócicie.
Hermiona sposępniała, ale wyglądała na pogodzoną z tym
faktem.
- Rose, to, że twój tata i ja czasami się nie dogadujemy…
Mina Red sprawiła, że urwała w pół słowa.
- Nieważne – powiedziała szybko – w każdym razie, to że
ludzie czasami się ze sobą kłócą, nie znaczy, że im na sobie nie zależy.
Rose spoważniała. To jeszcze była w stanie zaakceptować, ale
on ją odtrącił, nie chciał jej. I choć absolutnie i w żadnym wypadku też nie
chciała jego, to jednak…
- Do kitu jest być w moim wieku, wiesz? – wypaliła z
frustracją.
Hermiona uśmiechnęła się blado.
- Dla pocieszenia powiem ci, że w moim wcale nie jest łatwiej.
Gdy
Rose opuściła jej gabinet, Hermiona jeszcze chwilę siedziała w swoim fotelu i
myślała nad ich rozmową. Jej córka zawsze była dla niej tykającą bombą
zegarową, teraz w dodatku wyraźnie zakochaną. Hermiona lękała się o przyszłość…
Spojrzała
na zegarek. Harry powinien dawno wrócić. Ostatnio martwiła się o niego bardziej
niż zwykle. Nie sypiał, nie odpowiadał na listy Ginny, nie pamiętała, kiedy
ostatnio widziała go przy posiłku. Znikał po południu i wracał w nocy albo nad
ranem, przynosząc coraz gorsze wieści. Najgorsze było to, że Kingsley uparł
się, by Harry mimo nowych obowiązków w Hogwarcie wciąż kierował biurem aurorów.
Ale obojętnie jak późno i w jakim nastroju by nie wracał, zaglądał zawsze do
jej gabinetu, by pokazać się, że żyje. Była mu za to wdzięczna i czekała
codziennie.
- Harry! – zawołała, gdy zjawił się w środku tygodnia,
zrezygnowany i cały zabłocony.
- Masz coś do jedzenia? – zapytał z nadzieją. Hermiona, nie
spuszczając go z oczu, wyszperała z biurka opakowanie czekoladowych ciasteczek
i położyła je na biurku. Harry opadł koło niego i rzucił się na nie z
wdzięcznością.
- Coś nowego? – zapytała Hermiona, przyglądając mu się
ponuro. Harry przełknął dwa ciastka i spojrzał na nią poważnie.
- Zaczęło się.
Hermiona wytrzeszczyła oczy.
- Co masz na myśli?!
Harry patrzył na nią, jakby szukał łagodnych słów.
- Wojska wyruszyły z koszar.
Hermiona złapała głośno powietrze, a Harry kontynuował:
- Rosjanie wylądowali w Niemczech. Na razie czekają na
Francję, ale to kwestia godzin. Turcja na razie się wstrzymała i próbowaliśmy
ustalić, co się tam dzieje. Prawdopodobnie zatrzymała ich wewnętrzna opozycja.
- A Norwegia?! – dopytywała się Hermiona. Odpowiedział jej
ponury, zmęczony wzrok i ciche westchnięcie.
- Ruszyli. Ankdal osobiście wyprowadził wojsko. Będą lada
dzień.
Hermiona zerwała się z miejsca. Wyglądała, jakby zamierzała
natychmiast coś zrobić.
- A co z nami?! Jesteśmy gotowi?! Przygotowani?!
Harry zaśmiał się ponuro.
- Jesteśmy przygotowani na pierwszy atak. Ale nie ma takich
sił w kraju, żeby powstrzymały wielką armię Skandynawii.
Hermiona sprawiała wrażenie wściekłej i gotowej do walki
jednocześnie.
- Co z naszym wojskiem?! Przedwczoraj mówiłeś, że Kingsley
ogłosił potężne zaciągi do armii!
Harry przymknął oczy i zdjął okulary, a potem przetarł
zmęczone oczy.
- Jest źle, Hermiono – powiedział wprost – Ludzie nie kwapią
się, by bronić kraju. Uważają, że to wina Kingsleya i innych ministrów
koalicji, bo pierwsi wypowiedzieli wojnę Ankdalowi. Poza tym dochodzą nas
słuchy, że i u nas ma on swoich popleczników.
- Nie. Niemożliwe.
Harry uniósł brwi.
- Niemożliwe? Uważasz, że w kraju, w którym przez lata
panoszyli się śmierciożercy jest niemożliwe, by znaleźli się zwolennicy
upodlenia mugoli?
Hermiona pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi.
- Co z obroną?
- Wszystkie siły aurorów, powołanego w ostatniej chwili
wojska i magicznej policji zostały przydzielone do obrony Londynu i Hogwartu. W
Hosmeade stacjonuje spory odział, ale nie powstrzyma dużych sił.
- Myślisz, że trzeba odesłać uczniów? – zapytała Hermiona,
nie przestając spacerować po gabinecie.
Harry pokręcił głową.
- Jeśli do kraju wejdą obce wojska, tylko tutaj zdołamy
zorganizować jako taką obronę. W swoich domach będą jeszcze bardziej narażeni.
Hermiona pokiwała głową.
- Trzeba się przygotować, Harry. Zabezpieczyć tajne wejścia,
odciąć wszystkie drogi, może postawić u bram jakiś odział...
Harry uśmiechnął się na moment.
- Już zapomniałem.
- Co takiego? – zapytała nieprzytomnie.
- Zapomniałem, że byłaś wspaniałym aurorem.
Hermiona zamilkła. Rzadko wracali do tego tematu. Od czasu
wielkiej kłótni, po której obiecała Ronowi, że zajmie się czymś mniej
ryzykownym niż śledzenie czarnoksiężników, starała się nie wspominać krótkiego
okresu, gdy razem z Harrym polowali na czarną magię.
- Daj spokój – mruknęła zażenowana – Każdy wie, jakie są
podstawowe środki ochrony. Tak jak mówiłam, trzeba postawić jakiegoś strażnika
przy wejściu. Oczywiście nie po to, by nie wpuszczał obcych, bo co może jeden
człowiek przeciw całej armii? Ale ktoś musi pilnować też, by nikt z zamku nie
wychodził.
- To może robić Hagrid – odparł Harry – jakoś bardziej mu
ufam.
- Bardziej niż swoim aurorom? – zdziwiła się Hermiona. Harry
wzruszył ramionami.
- Hagrid jest najlepszym strażnikiem Hogwartu, jakiego można
sobie wymarzyć.
Oczekiwał jakiegoś przytaknięcia ze strony Hermiony, ale ona
zatrzymała się w pół kroku i wpatrywała się w niego wytrzeszczonymi oczami.
- Co? – zapytał zdumiony jej miną. Hermiona patrzyła na
niego, jakby coś nagle zrozumiała.
- To jest to, Harry! – zawołała świdrując go spojrzeniem,
którego nie widział od lat – Strażnik Hogwartu! Gajowy jest strażnikiem kluczy!
Hagrid ma czwarty klucz do przejścia!!!
Biegli
jak trzydzieści lat temu, gdy zorientowali się, że Hagrid sprzedał Voldemortowi
informację o Kamieniu Filozoficznym. Jakby nie było tych wszystkich lat, nowych
blizn, ciężkich doświadczeń, a oni znów rozwiązywali od zera bezsensowne
zagadki, za którymi szły dramatyczne wydarzenia i wielkie chwile.
Harry
nie zważając na to, że jest dawno po północy załomotał do drzwi gajowego.
Poczuli delikatny ucisk w klatkach, gdy nie usłyszeli znajomego ujadania Kła.
Po długiej chwili w drzwiach pojawiła się brodata twarz.
- Cholibka, od razu wiedziałem, że to wy! – zagrzmiał
półolbrzym – No, poza wami to mogłyby być jeszcze tylko wasze dzieciaki!
*
Oczekiwanie,
strach, chorobliwe podniecenie. Kiedy później najstarsze roczniki Hogwartu
wspominały ostatnie chwile przed wojną, te uczucia przywoływali najczęściej.
Tymczasem Norwegia wcale się nie spieszyła i w pierwszych tygodniach maja
panował nerwowy spokój. Nauczyciele zmusili piąte i siódme klasy do podejścia
do egzaminów, mimo, że te zgodnie twierdziły, że nie mają do tego głowy.
Profesor McGonagall prędzej jednak zrezygnowałaby ze stanowiska niż odwołała
SUMy i OWUTEMy, więc gdy błonia Hogwartu zalewały ciepłe promienie, starsi
uczniowie wykazywali się ze swoich umiejętności.
- Głupoty – powtarzała Jo, po każdym egzaminie teoretycznym
– Mamy lepsze rzeczy do roboty niż pisanie na czas o powstaniach goblinów!
Scorpius był podobnego zdania, Albus w zasadzie nie
narzekał, bo od zawsze był dobrym uczniem a Rose, która odziedziczyła po matce
i pamięć i inteligencję, podchodziła do egzaminów jak do śniadania.
- Chyba zdałam Historię Magii – powiedziała zaskoczona Jo,
gdy razem z Rose szły na egzamin z Zielarstwa – Wertowanie Historii Hogwartu i szukanie informacji o starożytnych drzewach ma
też inne korzyści – stwierdziła szczerząc zęby. Spoważniała nagle, bo pod
klasą, gdzie miał się odbyć egzamin z Zaklęć zobaczyła Ala, który rozmawiał ze
Scorem. Na ten widok Rose również się spięła.
Albus
kiwnął Jo głową, ale nie wyglądał jakby miał ochotę na rozmowę. Scorpius tylko
zerknął na Red i czując potworny ucisk w klatce szybko się odwrócił. Nie wymieniając
ani słowa wszyscy weszli do sali.
Egzaminy
minęły ale nikt nie przejmował się ich wynikami. Pogłoski dochodzące ze świata
były coraz bardziej przerażające.
- W Niemczech trwają okrutne walki – szeptano na korytarzach
– mówi się, że niedługo kapitulują i przystąpią do paktu!
- Turcja ruszyła! Opozycja przegrała i teraz mordują tam
mugoli w biały dzień! Idą na Włochy…
- Niech już wejdą! – wołali inni – Będą deportowali się
szybciej niż myślą!
Nauczyciele
zamartwiali się o uczniów, którzy ciągle dysputowali o wojnie i chodzili
wyraźnie znerwicowani. Dlatego mimo wcześniejszych oporów, postanowiono, że
ostatni tego sezonu mecz między Ravenclawem a Gryffindorem dojdzie jednak do
skutku.
Najbardziej
z tego powodu cieszył się Albus. Przyłożenie Jamesowi nie ulżyło mu w tym, co
czuł do swojego brata. Zwłaszcza, że James nawet się nie bronił. A on tak
bardzo chciał go w czymś pokonać, że przykładał się do treningów ze wszystkich
sił.
W dniu
meczu, ponura atmosfera opuściła na chwilę wszystkich i czując się dziwnie
lekko wychodzili na trybuny. Drużyny Gryfonów i Krukonów zostały przywitane
gromkimi oklaskami. Usłyszano je nawet w lochach…
- Niech cię szlag, Carter!
- Mówiłeś to ze trzydzieści razy – westchnęła Jo, ciągnąc za
sobą Scorpiusa. - Wszyscy są na meczu. To idealna okazja dla tego psychola,
żeby znowu tam wejść.
- Po pierwsze nie wiem, po co miałby to robić! – zaperzył
się Scor – Wiemy, że nie ma drugiego klucza! Nie otworzy drzwi!
- Ale ma pierwszy – ucięła Jo – Dlatego przeszedł przez
ścianę. Może kombinuje jak dostać się dalej, bez innych kluczy.
- Nawet jeśli – warknął znowu Scorpius – to ty nie powinnaś
się tu szwendać! Już raz źle się to skończyło!
- Pamiętam – powiedziała ostro Jo, gdy skręcili za Pokojem
Wspólnym Slytherinu – Nie musisz mi… przy… przypominać.
Krzyknęła.
Wszystko wróciło. Błysk stalowych pazurów, zęby ostrzejsze niż nóż, które
wbijały się w każdą część jej ciała. Wszędzie krew. Jej własna. I ta straszna
twarz bestii, która rycząc wściekle zadawała kolejne ciosy.
Jo
złapała Scorpiusa za ramię, żeby nie upaść. Spojrzała na jedną z ostatnich,
jeszcze nie zabielonych blizn na ręce.
- Co się dzieje, Carter?! – zawołał ze strachem Scor.
- Ja… Pamiętam.
Scorpius patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, a w końcu
zrozumiał o czym mówi. Rozejrzał się do koła.
- To pewnie dlatego, że tu wróciłaś…. Kto to był, Carter?! –
zapytał ponaglająco. Ale Jo tylko pokręciła głową.
- To nie była żadna osoba, tylko jakiś… potwór! Bestia z
ostrymi zębami i pazurami – mówiła ze wstrętem – czarna jak… jak smoła! I miała
czerwone oczy… Na Merlina! – wykrzyknęła łapiąc się za głowę – Skąd to się
wzięło w Hogwarcie?!
Ale Scorpius nie podzielał jej zdumienia.
- Carter, czy to to coś leciało w powietrzu?
Jo przeniosła na niego spojrzenie ogromnych oczu.
- Skąd wiesz?!
- Idziemy stąd.
- Co? Nie, musimy…!
- Wracasz na stadion, a ja coś załatwię!
Jo próbowała protestować, ale Scorpius pociągnął ją za
łokieć i pospiesznie wyprowadził z lochów.
- Malfoy! – wrzasnęła na schodach – Jeśli wiesz kto tu
sprowadził tę bestię, to masz mi natychmiast powiedzieć!
- Powiem, okej? Tylko muszę to sprawdzić.
I przeskakując po dwa stopnie na raz, popędził opustoszałym
zamkiem.
Jako,
że Slytherin dzisiaj nie grał, wiadomym było, że Dracon nie pojawi się na
meczu. Scorpius był w tym momencie bardzo rad z tego powodu. Załomotał głośno
do jego gabinetu.
- Scor? – ojciec pojawił się w drzwiach, zaskoczony jego
widokiem.
- Mam sprawę.
- I uważasz, że piętnastoletnia uczennica, która swoją drogą
nie potrafi zapalić ognia różdżką, wyczarowała czarnomagiczne stworzenie,
gotowe zabić tego, kogo mu wskaże?
Scorpius skinął głową ze zniecierpliwieniem.
- Sam słyszałem jak opowiadała, że nasłała tego potwora na
Rose Weasley. Ona może potwierdzić, że widziała go kiedyś w lochach. A teraz
Jo… Jej rany pasują.
Dracon nie wyglądał na przekonanego.
- To nie zmienia faktu, że Genevive Almond to tępa kretynka.
Nie sądzę, by umiała…
- Dlatego tu przyszedłem! – przerwał mu Scor – Bo nikt w to
nie uwierzy! Zbadaj to. Dowiedz się, co za zaklęcie może stworzyć taką bestię i
mi pomóż!
Draco przyglądał mu się przez chwilę a w końcu skinął
głową.
Tymczasem
rozstrojona nerwowo Jo wróciła na trybuny i usiadła w najniższym rzędzie, bo
nie chciało jej się przepychać wyżej.
- DWIEŚCIE CZTERDZIEŚCI DO OSIEMDZIESIĘCIU DLA GRYFFINDORU!
Usłyszała niosący się po boisku głos Fiony Richmond i na
moment zapomniała, co się przed chwilą wydarzyło. Albus i James grali
naprzeciwko siebie. W dodatku jeden był obrońcą, drugi strzelał gole. Jo
poczuła jak rozlewa się w niej fala goryczy. To przez nią się tak nienawidzili.
Wszystko to jej wina…
W górze
trwała prawdziwa wojna. Obie drużyny były zdeterminowane by wygrać. Albus
wściekał się z każdym straconym golem, ale byli słabsi. Cameron, James i Jesse
rozwalali ich gol po golu. Jedyna nadzieja była w Rose, która była skupiona jak
nigdy i niczym czerwona strzała wystrzeliwała co chwila z innego miejsca.
Ale Albusowi
nie chodziło tylko o Quidditcha. Tak jak i przez całe życie, i tym razem
przegrywał ze swoim bratem. Odebrał mu ją, nawet się nie starając. Wręcz
przeciwnie! Robił wszystko, by Jo do siebie zrazić, a ona i tak wolała jego.
Dlatego ten mecz stał się dla Ala czymś cholernie ważnym. Musiał pokonać go
przynajmniej tutaj, na boisku. Do tej pory strzelił mu trzy gole, ale Albus
obronił dwa razy więcej jego prób, choć odpuszczał wtedy innym zawodnikom. Nie
zwracał już uwagi na wynik. Nie liczył się Gryffindor ani Ravenclaw. Byli tylko
oni dwaj.
Stadion
wstrzymał oddech, gdy Rose i szukająca Gryfonów zanurkowały w tym samym
momencie i idąc łeb w łeb próbowały sięgnąć znicza. Ale reszta drużyn nie
zwracała na nie uwagi. Jeśli przy takim wyniku złapie go Red, co było bardziej
prawdopodobne Puchar zdobędą Krukoni. Gryfoni rzucili się do ataku, a piłkę
przejął James.
Mknął w
kierunku Albusa, zręcznie wymijając pałkarzy Krukonów. Gdy spojrzał na brata,
coś zapiekło go w przełyku. Patrzył na niego ze szczerą nienawiścią. James nie
mógł znieść tego wzroku i bólu, który w nim dostrzegł. Pochylił się nisko, tak,
że prawie leżał na rączce od miotły i przyspieszył. Ale kiedy był już na stopę
przed trzema bramkami, rzucił się w lewo, a Albus zrobił to samo i James
chybił. W tej samej sekundzie Rose złapała znicza.
Al
posłał mu tylko jedno, triumfujące spojrzenie i razem z resztą drużyny zleciał
na boisko, gdzie profesor McGonagall czekała ze złotym Pucharem Quidditcha.
James razem ze wściekłymi Cameronem, Jessiem i Fredem wylądowali po drugiej
stronie i szybko opuścili stadion. James powlókł się za nimi, dając im
możliwość ponarzekania na niego. Nie uszedł paru kroków, gdy poczuł na ramieniu
czyjąś dłoń.
- Tak, Rose?
Kuzynka patrzyła na niego zmrużonymi oczami.
- Dziewczyna za puchar, co? – prychnęła.
- Nie rozumiem – odparł, z lekko drwiącym uśmiechem.
- Odpuściłeś mu – powiedziała Red – Ładnie z twojej strony.
Ale to nie fair wobec całej reszty! – dodała ze złością – Następnym razem kup
mu kwiaty za to, że Jo woli ciebie a nie poddawaj meczu, palancie!
I zamiatając kurtyną płomiennych włosów obróciła się i
odeszła do świętującej drużyny. James tylko wzruszył ramionami.
- Co znaczy jeden mecz, wobec takiej miłości... - zaśpiewał wesoło, a potem przybierając skruszoną minę powlókł się do szatni.
- Co znaczy jeden mecz, wobec takiej miłości... - zaśpiewał wesoło, a potem przybierając skruszoną minę powlókł się do szatni.
*
O ile
lepiej byłoby dla świata, gdyby Scorpius i Rose nigdy się nie znali. Panowałby
wtedy o wiele większy spokój. Ale tej dwójce chyba pisane było się spotkać i
spleść ze sobą swoje życie tak, że nie mogli długo przebywać ani ze sobą ani bez
siebie.
Scorpius niezwykle dumny ze
swojego postępku, był też ostatnio niezwykle wściekły na swoją głupotę. Mógł to
zrobić inaczej, delikatniej. No ale skąd mógł wiedzieć, że Red obrazi się na
niego na śmierć i nawet na niego nie spojrzy przez następne tygodnie?! A bez
tego płomiennego spojrzenia nic już nie było takie same…
- Pali ci się głowa, Weasley?
Rose odwróciła się i obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, nie
przestając iść przed siebie.
- Po twojej ścieka żel, gadzie.
Scorpius przyspieszył i niespodziewanie złapał ją za rękę.
Wyrwała się.
- Czego?! – warknęła wściekle. Wyglądała, jakby zaraz miała
jej buchnąć para z nosa. I chociaż Scor uwielbiał ją taką, wiedział, że tym
razem to nie gra bez znaczenia, ale Rose naprawdę jest na niego zła.
- Jesteś strasznie głupia, Weasley – oświadczył pewnie. Rose
pomachała głową.
- Oczywiście, że jestem! – zawołała odrzucając do tyłu
czerwone pasma – Pozwoliłam ci się tknąć! Muszę być nienormalna!
Scorpius uśmiechnął się z drwiną.
- Nie o to mi chodziło, wariatko.
Przysunął się. Rose zrobiła krok do tyłu.
- Nie zbliżaj się.
- Bo co?
- Bo i tak stchórzysz – palnęła. Scorpius przewrócił oczami.
- Znowu pudło, Weasley!
Jego krok do przodu, jej w tył.
- Mówiłem już, że jesteś głupia? - i nie czekając na odpowiedź kontynuował –
Kto inny na twoim miejscu pomyślałby, że można cię nie chcieć?
Rose zatrzymała się w połowie kroku.
- Wyszedłeś – warknęła wściekle. Scor zrobił dwa kroki, tak,
że jego nos zawisł nad jej nosem.
- A gdybym został? Co by to było? Kolejny, tragiczny zwrot w
tej porypanej grze? Mógłbym ci wtedy zrobić coś gorszego, niż zostać?
Do Rose nie docierało to co mówił. Czy on próbuje jej
wcisnąć, że odszedł, bo mu na niej zależy?
- I co teraz? – zapytała cicho.
- Teraz, Weasley powiedz mi, czego ty chcesz.
Rose nabrała powietrza szybkim haustem. Czego ona chce?
Czego ona chce?
Przestała grać.
- Lubię jak się
kłócimy – powiedziała w końcu – I lubię jak się całujemy.
Scorpius pokręcił szybko głową.
- To nie jest w pakiecie, Weasley. Koniec gierek, koniec
wojny. Albo wte albo wewte!
Rose uniosła wysoko brwi.
- Nie rozumiem! A czego ty chcesz?
- Ciebie.
- Scorpius, ja nie wiem co się dzieje – powiedziała
buntowniczo Rose – Ty mi proponujesz związek?!
Scorpius nachylił się i pocałował ją w nos, zostawiając na
nim mokry ślad. Red machnęła niecierpliwie ręką.
- Proponuję ci coś najlepszego na świecie - oświadczył – Siebie!
Rose spojrzała na niego wściekle.
- Malfoy, masz trzy sekundy, żeby mi powiedzieć, o co ci do
cholery chodzi!
Scorpius przeciągnął jeszcze nosem po jej policzku i odsunął
się na krok.
- Ciężko mi się skupić – burknął, a potem spojrzał na nią
poważnie – Czego nie rozumiesz? Że oszalałem przez ciebie? Że dwie godziny bez
twojego rudego charakteru i zaczynam wariować? I nie chce już tego co wcześniej
– dodał świdrując ją palącym wzrokiem – Jesteś moja, Weasley.
Rose czując chłód w całym ciele, znowu cofnęła się o krok,
aż oparła się o jeszcze zimniejszą ścianę. On chciał. Merlinie, on chciał….
Nie, przecież ona… Co ona ma mu powiedzieć?
- Ale my… My się pozabijamy.
- Bardzo możliwe.
Patrzyli na siebie przez chwilę, jakby widzieli się po raz
pierwszy. A potem Red odzyskała dawną butę, którą straciła na moment przez tego
barana. Odbiła się od ściany i założyła za ucho czerwone włosy.
- Niech cię szlag, Malfoy.
Jeden krok Rose, jeden krok Scorpius. A potem pogrążyli się
w długim, słodkim pocałunku. Rose wtuliła się w jego tors, a on złączył ręce za
jej plecami i zaczął się z nią powoli kołysać. Tak dziwnego i pięknego momentu
żadne z nich nie przeżyło i kiedy w przyszłości nadeszły złe chwile, uciekali już
zawsze do tego wspomnienia.
*
Pierwszy
naprawdę ciepły dzień tego roku, kończył się powoli. Ostatni niedobitkowie
wracali ze spacerów wokół błoń, gdy niebo zmieniło barwę. Z ciemnofioletowego
zrobiło się nagle zielone, potem pomarańczowe, aż cała przestrzeń nad Hogwartem
rozjaśniła się zupełnie. Wszyscy wiedzieli co to oznacza.
Jo i James wybrali się do Zakazanego Lasu. Po długich rozmyślaniach uznali, że granica strachu, o której mówi zagadka, może mieć coś wspólnego z ciemnym lasem, zamieszkanym przez dość przerażające stwory. Byli na jego skraju, gdy zobaczyli, że niebo nad zamkiem płonie. James,
który szedł pierwszy zatrzymał się, a potem bez słowa wskazał Jo, by spojrzała
w górę. Ona też przystanęła. Przełknęła głośno ślinę.
- Zaczęło się.
Albus,
który nie mógł znaleźć sobie miejsca, ostatnio postanowił podręczyć Scarlett i
biegać z nią wieczorami po błoniach. Byli w połowie okrążenia, gdy to
zobaczyli. Scarlett prawie na niego wpadła, zapatrzona w gorejące niebo.
Popatrzyli po sobie rozszerzonymi oczami.
- W końcu… - powiedział Albus, z zapartym tchem obserwując
sklepienie mieniące się wszystkimi kolorami.
Cameron
i Lucy zasiedzieli się nad jeziorem. Ona leżała z głową na jego kolanach, a on
bawił się jej włosami. Nagle Lucy pisnęła i wskazała ręką w górę. Cameron
natychmiast podniósł się z ziemi i pomógł wstać Lucy. Ona zakryła twarz
dłonią, on milczał długo.
- Trzeba się przygotować – powiedział w końcu, żołnierskim
tonem.
Rose i Scorpius zaszyli się w
pustej klasie niedaleko lochów i opracowywali swój związek. Najpierw się
kłócili, potem całowali, albo na odwrót… Przerwały im dalekie odgłosy, brzmiące
jak eksplozje i wybuchy. Spojrzeli po
sobie i kiwnęli głowami w tym samym momencie.
-
Już są – powiedział Scor.
-
Trzeba ich przywitać – dodała Red.
Harry i Hermiona ślęczeli nad
kolejnymi wykresami, mapami i każdym pomysłem, który wpadł im do głowy przez
ostatni rok, a który miał ich przybliżyć do przedostania się do Drzewa
Początku. Wzrok Hermiony padł nagle na jasny punkt za oknem.
-
Harry… - powiedziała słabym głosem. Poszedł za jej wzrokiem a potem ruszył do
okna.
-
Czy to… już? – zapytała jeszcze Hermiona, stając za jego plecami. Harry nie
odrywał wzroku od jasnych łun przecinających niebo.
-
Hermiono – powiedział żywym głosem – mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze jak się
broni tych murów?
Jej, jak bardzo się cieszę, nowy rozdział! ^^ Cały dzień odwiedzam bloggera i czekam aż ktoś coś doda, w końcu trzeba się jakoś pocieszyć po tym długim, pierwszym dniu szkoły :P A że to jeszcze mój ulubiony blog to szczęście jeszcze większe.
OdpowiedzUsuńSuper, że moje dwie ulubione pary się pogodziły :) Tak jak Rose powiedziała, ja też uwielbiam jak oni się ze sobą kłócą i jak się całują :P
Smutne jest to, że Albus nienawidzi Jamesa. Bracia nie powinni się tak zachowywać.
Wojna się zaczyna, nie mogę się doczekać jej przebiegu :D A tak na marginesie: po jakiej stronie jest w tym konflikcie Polska( ja jako wielka patriotka musiałam się zapytać xd)? To tak z ciekawości, jak coś to nie musisz odpowiadać, ale było by miło mi :)
Pozdrawiam :)
Hej!
UsuńBędzie z tego większy wątek w 2 części, ale Polska oczywiście będzie przeciw Ankdalowi! :)
Również pozdrawiam :)
No i prawidłowo :)
UsuńScorose <3
OdpowiedzUsuńI prawdopodobnie popierdolona Genevive Idiotka Nad Idiotkami Almond.
Lepiej być nie może... Chyba. XD
I WOJNA!!!
DO NASTĘPNEGO, POZDRAWIAM XX
Aaaaach!
OdpowiedzUsuńWojna! Jakie to genialne! Wątek trzyma w napięciu, no i łezka kręci się w oku przy każdej wzmiance o Harry i Hermionie z czasów szkoły <- Hermiono – powiedział żywym głosem – mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze jak się broni tych murów?>
Jo i James - hell yeah! :D "Lubię cię jak nikogo na świecie"!!!!!!
Cam i Lucy, love love love :)
No i..... ONI. Rose i Scorpius. Jak ja ich uwielbiam! I Ciebie, za to, że w końcu są razem! :)
I wierzę, że Albus będzie kiedyś bardzo bardzo zakochany i szczęśliwy (nie z Jo, bo ona najbardziej na swiecie lubi Jamesa!!) :P
Zwariuję, jeśli szybko nie będzie nowego rozdziału! :)
Pozdrawiam!
Genialne. <3 Lepszego dawno nie czytałam. Rose i Scor. <3 Kocham całym sercem. Tylko jakim cudem ta kretynka Almond wyczarowała tego potwora? Dalej szkoda mi Ala mimo że kibicowałam Jamesowi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Lilka! <3
Od wczoraj nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńNajlepsze na świecie, wiadomo :P
Katerina :)
Przeczytałam już dawno, ale nie miałam jak skomentować.
OdpowiedzUsuńAle się dzieje! Wojna, Ankdal, klucze...ech ech. To teraz zaczną się dramaty, bo nie wierzę, żeby Jo i banda grzecznie obserwowali walczących dorosłych.
Cameron i Lucy są tacy słodcy! Strasznie się cieszę że się pogodzili. Scena Scorpiusa i Rose jest świetna! No zakochałam się! Jedynym fragmentem, który ją pobija jest oczywiście JOMES! OMFR OMFR!!! (O my fucking Rowling!) Najcudowniejszy, mój ulubiony, najukochańszy moment w całym opowiadaniu! Nie mogę znaleźć słów, ale ty wiesz ile to dla mnie znaczy. W końcu od zawsze prosiłam cię o coś takiego ;)
Za to na scenie meczu chciało mi się płakać. Naprawdę mi przykro, że Al nienawidzi brata i wiem jak to jest być młodszym rodzeństwem, gorszym we wszystkim. Ale Al jest cudowny i kochany i na pewno znajdzie sobie fajną dziewczynę. Jo po prostu nie była mu przeznaczona. Ona zawsze należała do Jamesa i nikt nie może temu zaprzeczyć. Ale Al zasługuje na szczęście.
Czekam na następny rozdział i trzymam kciuki aby Ankdal dostał za swoje! :*
Obiecuję, że Albus albo będzie z Jo, albo się w niej odkocha :p Tyle powiem.
UsuńA Ankdal najpierw naprawdę narozrabia :/
Ps. Powinnaś pracować w PRze i specjalizować się w nazwach albo tekstach reklamowych :)
Czyli że się odkocha bo Jo będzie z Jamesem :D
UsuńAnkdalowi jak ruszy kogoś z bandy to wetknę różdżkę tam gdzie nigdy nie chciał by jej mieć.
PR? Haha XD dlaczego? Ale pomysł fajny!
Czyli, że Albus będzie szczęśliwy :P
UsuńTwoje nazwy, skróty i pomysły mnie rozbrajają, jeśli wymyślasz je na poczekaniu, to byłabyś świetnym PRowcem :P
Rose i Scorpius nareście razem . Wojna wreście nadeszła ciekawe ja dalej :D
OdpowiedzUsuńAAAAAAA nie ma takich słów jak wreście i nareście"!!!! :P
UsuńScorose! OMG... Słodko, Słodko.... Będą kłopoty. I to nie tylko przez nich. Nasi bohaterowie chyba nie umieją trzymać się z dala od kłopotów...
OdpowiedzUsuńW końcu Rose i Scor są razem jupi :D mam tylko nadzieje, że ich związek przetrwa.
OdpowiedzUsuńJo sobie wszystko przypomniała jak dobrze czyli wychodzi na to, że to jednak ta idiotka Genevive mam nadzieje, że dostanie za swoje.
Lucy i Cameron znowu razem jeeeest!, mam nadzieje, że i ten związek przetrwa.
O nie wybuchła wojna, żeby tylko żaden z głównych bohaterów nie zginął.
Z jednej strony się cieszę, że relacje Jamesa i Jo się poprawiły ale z drugiej strony żal mi Ala dobrze by było jak by sobie kogoś znalazł np. Scarlett.
Pozdrawiam
Carmen
Strasznie intrygują mnie relacje Harry'ego i Hermiony. Oni się dogadują lepiej ze sobą, niż ze swoimi małżonkami.Cieszę, że Scor i Rose są razem, ale pewnie ich związek nie będzie usłany różami. Oczywiście, rozdział bardzo mi się podobal.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję Scor ty palancie ! <3
OdpowiedzUsuńNo i wojna nastała...
Niezmiernie ciekawi mnie ten wątek :)
I tylko Albusa mi wciąż szkoda :C
Jeszcze Jo i James i bd całkowita harmonia. No i oczywiście Albus...i być możę zakochana w nim Scarlett?W następnych rozdziałach już pewnie nie będzie za dużo czasu na miłość.
OdpowiedzUsuńAz mnie ciary przeszly przy koncowce 😓
OdpowiedzUsuńAaaaaa zaczęła się wojna a ja zamiast opisywać moje odczucia odnośnie tego wydarzenia przeżywam związek Red i Scorpiusa ❤️❤️❤️❤️ Jestes genialna naprawdę jeszcze nigdy nie spotkałam tak wspaniałego opowiadania!!!!
OdpowiedzUsuńCaraline Gentile