Ginger Golden Girls

2 września 2014

Rozdział XXIV

Zaczęło się



                Dochodziła północ i za oknami panowała nieprzenikniona ciemność, gdy Harry wracał do swojego gabinetu. Nie spał od trzech dni i myślał teraz tylko o tym, żeby choć na chwilę położyć się do łóżka. Kiedy zobaczył, że ktoś na niego czeka zaklął w duchu. Nie miał na to siły. Ku swojemu zdumieniu rozpoznał Albusa.
- Al! – zawołał zwalniając – Jest środek nocy, co tu robisz?
- Czekam na ciebie – odparł, odbijając się od ściany – Ciocia powiedziała, że będziesz jakoś o tej porze.
Harry wciąż przyglądając mu się w zdumieniu, otworzył gabinet i wpuścił go do środka. Albus obrzucił go zaniepokojonym spojrzeniem.
- Co się stało? – zapytał Harry, zamykając drzwi.
- Mama się martwi. Podobno nie odezwałeś się do niej od tygodnia. Nie wie co się z tobą dzieje. Gdzie byłeś przez ostatnie trzy dni?
Harry westchnął i wskazał mu krzesło.
- Al, na pewno wiecie co się dzieje. Jest wojna.
Albus pokręcił głową.
- Nie słyszeliśmy jeszcze o żadnym ataku. Myślałem, że jeszcze się nie zaczęło…
Harry miał bardzo poważną minę.
- Odezwę się do mamy, nie musisz się martwić.
Albus wpatrywał się przez chwilę w ojca.
- Co się wydarzy, tato?
Blizna w kształcie błyskawicy rozjaśniła się w bladym blasku świecy, gdy Harry przechylił głowę, jakby zmęczenie nie dawało mu już utrzymywać jej prosto.
- Nic nie jest jeszcze przesądzone – powiedział powoli – Koalicja wypowiedziała wojnę sojuszowi, ale daliśmy im czas. Jest potrzebny i im i nam. Prawdopodobnie jednak Skandynawia uprzedzi nasz ruch i to oni rozpoczną prawdziwą wojnę.
Oczy Albusa rosły z każdym jego słowem, ale nie odzywał się i słuchał, a Harry mówił bardzo powoli, oglądając nieistniejące obrazy.
- Norwegia, Turcja i Rosja są gotowe do wojny. Potężna armia wkroczy już wkrótce do Niemiec. Ich Minister Magii wciąż nie zajął stanowiska. Jeśli go przekonają, połączone siły niemiecko-rosyjskie, wspierane przez Francję i państwa bałkańskie zaatakują Włochy. Jeśli środek Europy padnie, następna będzie Hiszpania. W tym czasie Skandynawia zaatakuje Wielką Brytanię. Nie zdążymy już wyprzedzić tego ataku. Dziewięć norweskich jednostek jest od dawna gotowych. Czekają na rozkaz.
- Kiedy to nastąpi? – odezwał się Albus, który czuł ciarki na całym ciele. Harry spojrzał na niego, jakby się nad czymś wahał.
- Ankdal zna słabości swoich wrogów. Poznał stare sekrety i może je wykorzystać. Czeka jeszcze na ostatnie wieści od swoich popleczników, których rozsiał po całym świecie. Kiedy otrzyma dobre wiadomości, da znak i ruszy lawina.
- Ale jest jeszcze jakaś nadzieja? – zapytał Albus. Harry poprawił okulary.
- Zawsze jest nadzieja, synu. W każdym z tych państw są zwolennicy i przeciwnicy Ankdala. Na razie prześladowania mugoli to tylko pojedyncze incydenty, ale kiedy terror rozpocznie się na dobre, ludzie zaczną z nim walczyć. Wielu czarodziejów ruszy na wojnę i to od ich decyzji będą zależały jej losy. Jest jeszcze wiele niewiadomych – kończył Harry – nie wiemy po której stronie staną ostatecznie państwa środkowej Europy. I pamiętaj, że czasem losy świata mogą zależeć od jednego, niepozornego człowieka.
                                                                 *
                Mimo, że grube mury Hogwartu skutecznie broniły nie tylko przed realnym zagrożeniem ale i ponurym nastrojem, który opanował cały kraj, i tutaj wiele się zmieniło.
                Rose odmawiała przebywania w towarzystwie Scorpiusa dłużej niż trwało pokazanie środkowego palca. Albus nie mógł patrzeć na Jamesa a i przebywanie z Jo sprawiało mu ból. James nadal nie odwiedził Jo w szpitalu. Red powiedziała wszystkim z osobna, że znalazła klucz, a Al przekazał to również Scorpiusowi, ale nie spotkali się w piątkę, żeby to obgadać. Ustalili tylko, że schowają go w dormitorium Rose i będą szukać następnych.
- I co z nimi zrobimy? – pytała Red Jamesa, gdy wracali z kolacji następnego dnia. James przewrócił oczami.
- Sprzedamy na Śmiertelnym Nokturnie – mruknął – Będziemy ich pilnować. Póki mamy choć jeden, nikt nie dostanie się do drzewa.
- Według Ala wasz ojciec powiedział, że w tym tkwi siła Ankdala. Podobno poznał „stare tajemnice” swoich wrogów. To może oznaczać, że wyśledził, gdzie rosną wszystkie Drzewa Początku!
James pokiwał ponuro głową.
- Tak bym właśnie zrobił na jego miejscu. Rose?
- Co? – zapytała nieprzytomnie, wciąż pogrążona w myślach o wojnie i kluczach.
- Czy Albus był już u Jo?
Red spojrzała na niego z konsternacją.
- Był. Rzucił ją.
James pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Chcesz coś dodać? Albo coś mi wygarnąć?
Rose pokręciła głową z roztargnieniem.
- Nie, Potter, nie zamierzam. Musiałabym wygarnąć też Carter i Alusiowi a naprawdę nie ma na to czasu!
James przyznał jej rację.
- No to idę!
I ku jej zdumieniu skręcił nagle do Skrzydła Szpitalnego. Rose tylko westchnęła ciężko.

                Jo bębniła głośno palcami w pulpit nocnego stolika, próbując zwrócić uwagę pani Vurtage. Od dwóch dni przekonywała ją, że czuje się wyśmienicie i musi wyjść ze szpitala. Pielęgniarka uparła się jednak, że najpierw blizny muszą się zupełnie zagoić, a ona się upewnić, że wszystko jest w porządku.
                Po piętnastu minutach, denerwującego dźwięku wystukiwanego przez Jo i uporczywego spojrzenia, które w nią wlepiała, pani Vurtage sapnęła sfrustrowana i wyszła szybko z sali. Jo jęknęła głucho. Nudziło jej się okropnie, a w dodatku tkwiła tu, gdy Rose odnajdywała zaginione klucze!
                Drzwi szpitalnej sali otworzyły się na oścież i Jo spojrzała na nie z nadzieją. Ale, gdy zobaczyła kto przez nie wchodzi, natychmiast zalała się rumieńcem i nie wiedziała gdzie oczy podziać. Tymczasem James wszedł pewnie do środka, zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka Jo sprężystym krokiem.
- Carter, widzę, że już nie krwawisz z każdego pora na ciele.
Jo posłała mu mordercze spojrzenie. W głębi była mu jednak szczerze wdzięczna, że próbował żartować, a nie przywoływać dramatyczny klimat ich ostatniego spotkania, którego ona notabene nie pamiętała.
- Czuję się świetnie – odparła.
- Widzę – wyszczerzył się James, przyciągając sobie krzesło i siadając na nim. Następnie utkwił w niej natarczywe spojrzenie, przed którym usilnie starała się uciec.
- Mamy wojnę, Carter – oznajmił James, a ona uniosła brwi, bo używał takiego tonu, jakby chodziło mu o wiosnę.
- Wiem. Jak tylko ta cholerna panikara mnie wypuści…
- Tak. Pójdziesz się bić – James machnął ręką – Tylko mnie ze sobą zabierz, okej?
Jo drgnęła. Patrzył na nią tak, jak nikt inny. Nawet w oczach Albusa nie widziała nigdy takiego uczucia jak w niebieskich tęczówkach Jamesa. I nie umiała sobie z tym poradzić.
- Po co mi nadbagaż… - próbowała żartować. James tylko uniósł brwi z ironią, jakby wiedział swoje.
- Słuchaj, Carter wiem co się stało. Czekałem aż Al z tobą porozmawia i wiem, że się rozstaliście. Wiem też, że z nami nie będzie żadnego szczęśliwego zakończenia, nie rzucisz mi się na szyję i nie zostaniemy parą sezonu…
Oczy Jo rosły z każdym jego słowem, przerażone tymi wizjami.
- Po prostu do mnie przyjdź – powiedział, sprawiając, że dostała gęsiej skórki – Za miesiąc, za rok, nieważne. Przyjdź i będę wiedział. I będę czekał. Zawsze będę na ciebie czekał, bo gdyby to mnie przydarzył się wypadek, ty byłabyś osobą, którą bym wołał, Carter.
Jo nie wiedziała co ma powiedzieć. Zmroził ją do szpiku kości, aż bała się na niego patrzeć, żeby nie zdradzić, jak bardzo ją to poruszyło. Nie odpowiedziała, nie wykonała żadnego gestu. Była pewna, że James i tak wie, co ona teraz czuje.
- Idź spać, Carter – powiedział nagle, wstając z krzesła – Niedługo zacznie się niezła jazda. Nie możesz tego przegapić.
James wstał, a Jo nagle posiniała ze złości.
- Ciągle mi rozkazujesz, Potter!
James obrócił się zdziwiony.
- Ktoś musi.
- Nie lubię cię!
- Lubisz!
Jo wykrzywiła się złośliwie a potem skinęła głową.
- Jak nikogo na świecie! Ale przestań mi już rozkazywać, a teraz stąd zjeżdżaj!
James posyłając jej najpiękniejszy uśmiech, jaki widziała wyszedł, zamykając cicho drzwi. Jo opadła miękko na poduszki. 

                Po całej serii badań, utyskiwań i załamywania rąk, pani Vurtage zgodziła się w końcu, wypuścić Jo ze szpitala. W podskokach szła na śniadanie w poniedziałkowy poranek. Blizny zupełnie zbledły i zrobiły się prawie niewidoczne a w ciągu tygodnia, miały zniknąć zupełnie. Ale to było najmniejsze jej zmartwienie. Poza ciągłymi doniesieniami ze świata, zajmowało ją grzebanie we własnej pamięci. Odkąd obudziła się po wypadku, w jej wspomnieniach ziała wielka dziura. Oczywiście wszyscy zgodnie podejrzewali, że została zaatakowana przez zakapturzoną postać, którą spotkała wcześniej w lochach, a która później musiała ją uznać za zagrożenie. Ale to nie odstraszało Jo przed palącą potrzebą dowiedzenia się, kto krył się pod kapturem.
                Pierwszym, co uderzyło ją, gdy weszła do Wielkiej Sali był siedzący przy stole Gryffindoru Cameron. Obok niego siedziała Lucy, z którą najwyraźniej jadł śniadanie. Jo zatrzymała się nad nimi zdumiona i szybko zajęła miejsce naprzeciw nich.
- Hej! – zawołała oskarżycielsko – Co tu się dzieje i czemu o niczym nie wiem?!
Lucy zrobiła przerażoną minę, która nikogo nie zdziwiła, a Cameron wycelował oskarżycielsko widelec w siostrę.
- Czemu nie powiedziałaś, że dzisiaj wychodzisz?! – zawołał ze złością. Jo machnęła ręką.
- Potrafię sama wstać z łóżka i wyjść ze szpitala.
- Jak się czujesz? – zapytała Lucy, współczującym tonem – Cameron mówił, że nie było z tobą najlepiej.
Jo machnęła lekceważąco ręką.
- Nie tak łatwo mnie wykończyć – mruknęła, na co Cam warknął głucho. Lucy posłała mu uspokajające spojrzenie i faktycznie, po chwili zdawał się być mniej spięty. Jo obserwowała tę scenę z najwyższym zdumieniem.
- Kiedy się pogodziliście? – wypaliła, świdrując ich wzrokiem. Lucy oblała się rumieńcem, a Cameron włożył do ust pół bułki.
- Niedawno.
- A jak to się stało? – zainteresowała się Jo. Lucy przyglądała się swojej owsiance. Cameron był bardziej chętny do rozmowy.
- Okazało się, że panna Lucy nie powiedziała mi o kilku ciekawych incydentach – powiedział belfiarskim tonem – Ale więcej nie będzie milczeć, gdy jakieś bałwany się do niej przyczepią, bo to było…
Tu spojrzał na swoją dziewczynę z wyczekiwaniem.
- …głupie – skończyła ugodowo Lucy, wciąż cała czerwona. Jo miała ochotę parsknąć śmiechem.
- Ale porozmawialiśmy – dodał Cameron – i wszystko sobie wyjaśniliśmy.
Jo nagle coś wpadło do głowy.
- A co z tymi bałwanami? – zapytała z ciekawością, bo jakoś nie wyobrażała sobie, by chodzili spokojnie po świecie, po tym co zrobili. Zgodnie z jej oczekiwaniem, Cameron wyszczerzył zęby.
- Dostali nauczkę.
Lucy zrobiła zgorszoną minę.
- Dosłownie dostali – dodała z wyrzutem. Cameron posłał jej lodowate spojrzenie.
- Bo to było…
Lucy westchnęła.
- …potrzebne – powiedziała znowu zgodnie z życzeniem Cama. Jo mlasnęła niezadowolona.
- Nie podoba mi się to, że go słuchasz – oznajmiła – To ty miałaś naprostować jego – powiedziała do Lucy.
Cameron obrzucił ją obrażonym spojrzeniem.
- Zgadzam się z Lucy w każdej innej sprawie na świecie. Ale tu ja mam rację, a ona narobiła głupot i musi mi je wynagrodzić.
I poruszył sugestywnie brwiami, na co Lucy zmieszała się okropnie i wsadziła łokieć do owsianki, Cameron parsknął śmiechem a Jo stwierdziła, że lepiej się przesiądzie.
                                                            *
                Wściekłość Rose trwała i przez następne dni i wydawało się już, że nie minie. Tylko Jo podchodziła do niej bez kija, ale i ona wyczuwała, że z Red dzieje się coś złego. Ona sama za wszelką cenę starała się zapomnieć, co prawie wydarzyło się w pustej klasie na drugim piętrze, gdy spotkała tam Scorpiusa. Unikała go jak ognia, wmawiając sobie, że znowu tylko go nienawidzi a w rzeczywistości, czując się upokorzona i odtrącona. I to przez kogo!
- Przylizany, kretyński, szurnięty, niedorozwinięty…!
- Rose!
Red zatrzymała się w pół kroku. Prawie wpadła na własną matkę, która zmierzała właśnie w przeciwnym kierunku.
- Cześć, mamo – powiedziała próbując ją wyminąć, ale nie było to łatwe, bo Hermiona założyła ręce na piersiach i wpatrywała się w nią ze zgorszeniem.
- Kogo tak obrażasz pod nosem? – zapytała surowo. Rose wzruszyła ramionami.
- Albusa.
Hermiona wciągnęła głośno powietrze.
- Marsz za mną!
I ruszyła, zmierzając wyraźnie do swojego gabinetu. Rose powlokła się za nią.
Hermiona wpuściła ją do środka i zamknęła drzwi, a potem bez słowa wskazała jej krzesło przed swoim biurkiem.
- Pragnę ci przypomnieć, Rose, że Albus jest twoim kuzynem. I o cokolwiek się nie pokłóciliście…
- Och, daj spokój! – wydarła się Red – Nie mówiłam o Alusiu Severusiu!
Hermiona uniosła brwi.
- A o kim?
- Nie powiem ci.
Hermiona, nie spuszczając jej z oczy, usiadła naprzeciw niej i długo jej się przyglądała, podczas, gdy Rose wzdychała głośno. W końcu w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Rose, spotykasz się z kimś?
Głowa Red z hukiem opadła na biurko.
- Nie, mamo.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć?
Rose podniosła się z ławki.
- Wiem. I obiecuję, że gdy będę mieć problemy sercowe przyjdę na pogaduchy. Ale teraz nie mam. Mogę już iść?
- Nie.
- Świetnie – warknęła Rose – Wojna na świecie, a ty mnie wypytujesz o głupiego barana!
- Ach! – klasnęła w ręce Hermiona – Czyli jednak mówimy o jakimś chłopcu.
- O głupim baranie – poprawiła ją, zrezygnowana Red. Hermiona za wszelką cenę starała się nie uśmiechnąć.
- Wiesz, Rose w twoim wieku głównie kłóciłam się z twoim ojcem.
Rose poklepała się po nosie.
- No i za wiele się nie zmieniło, nie? Ciągle się kłócicie.
Hermiona sposępniała, ale wyglądała na pogodzoną z tym faktem.
- Rose, to, że twój tata i ja czasami się nie dogadujemy…
Mina Red sprawiła, że urwała w pół słowa.
- Nieważne – powiedziała szybko – w każdym razie, to że ludzie czasami się ze sobą kłócą, nie znaczy, że im na sobie nie zależy.
Rose spoważniała. To jeszcze była w stanie zaakceptować, ale on ją odtrącił, nie chciał jej. I choć absolutnie i w żadnym wypadku też nie chciała jego, to jednak…
- Do kitu jest być w moim wieku, wiesz? – wypaliła z frustracją.
Hermiona uśmiechnęła się blado.
- Dla pocieszenia powiem ci, że w moim wcale nie jest łatwiej.
                                                                                             
                Gdy Rose opuściła jej gabinet, Hermiona jeszcze chwilę siedziała w swoim fotelu i myślała nad ich rozmową. Jej córka zawsze była dla niej tykającą bombą zegarową, teraz w dodatku wyraźnie zakochaną. Hermiona lękała się o przyszłość…
                Spojrzała na zegarek. Harry powinien dawno wrócić. Ostatnio martwiła się o niego bardziej niż zwykle. Nie sypiał, nie odpowiadał na listy Ginny, nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała go przy posiłku. Znikał po południu i wracał w nocy albo nad ranem, przynosząc coraz gorsze wieści. Najgorsze było to, że Kingsley uparł się, by Harry mimo nowych obowiązków w Hogwarcie wciąż kierował biurem aurorów. Ale obojętnie jak późno i w jakim nastroju by nie wracał, zaglądał zawsze do jej gabinetu, by pokazać się, że żyje. Była mu za to wdzięczna i czekała codziennie.
- Harry! – zawołała, gdy zjawił się w środku tygodnia, zrezygnowany i cały zabłocony.
- Masz coś do jedzenia? – zapytał z nadzieją. Hermiona, nie spuszczając go z oczu, wyszperała z biurka opakowanie czekoladowych ciasteczek i położyła je na biurku. Harry opadł koło niego i rzucił się na nie z wdzięcznością.
- Coś nowego? – zapytała Hermiona, przyglądając mu się ponuro. Harry przełknął dwa ciastka i spojrzał na nią poważnie.
- Zaczęło się.
Hermiona wytrzeszczyła oczy.
- Co masz na myśli?!
Harry patrzył na nią, jakby szukał łagodnych słów.
- Wojska wyruszyły z koszar.
Hermiona złapała głośno powietrze, a Harry kontynuował:
- Rosjanie wylądowali w Niemczech. Na razie czekają na Francję, ale to kwestia godzin. Turcja na razie się wstrzymała i próbowaliśmy ustalić, co się tam dzieje. Prawdopodobnie zatrzymała ich wewnętrzna opozycja.
- A Norwegia?! – dopytywała się Hermiona. Odpowiedział jej ponury, zmęczony wzrok i ciche westchnięcie.
- Ruszyli. Ankdal osobiście wyprowadził wojsko. Będą lada dzień.
Hermiona zerwała się z miejsca. Wyglądała, jakby zamierzała natychmiast coś zrobić.
- A co z nami?! Jesteśmy gotowi?! Przygotowani?!
Harry zaśmiał się ponuro.
- Jesteśmy przygotowani na pierwszy atak. Ale nie ma takich sił w kraju, żeby powstrzymały wielką armię Skandynawii.
Hermiona sprawiała wrażenie wściekłej i gotowej do walki jednocześnie.
- Co z naszym wojskiem?! Przedwczoraj mówiłeś, że Kingsley ogłosił potężne zaciągi do armii!
Harry przymknął oczy i zdjął okulary, a potem przetarł zmęczone oczy.
- Jest źle, Hermiono – powiedział wprost – Ludzie nie kwapią się, by bronić kraju. Uważają, że to wina Kingsleya i innych ministrów koalicji, bo pierwsi wypowiedzieli wojnę Ankdalowi. Poza tym dochodzą nas słuchy, że i u nas ma on swoich popleczników.
- Nie. Niemożliwe.
Harry uniósł brwi.
- Niemożliwe? Uważasz, że w kraju, w którym przez lata panoszyli się śmierciożercy jest niemożliwe, by znaleźli się zwolennicy upodlenia mugoli?
Hermiona pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi.
- Co z obroną?
- Wszystkie siły aurorów, powołanego w ostatniej chwili wojska i magicznej policji zostały przydzielone do obrony Londynu i Hogwartu. W Hosmeade stacjonuje spory odział, ale nie powstrzyma dużych sił.
- Myślisz, że trzeba odesłać uczniów? – zapytała Hermiona, nie przestając spacerować po gabinecie.
Harry pokręcił głową.
- Jeśli do kraju wejdą obce wojska, tylko tutaj zdołamy zorganizować jako taką obronę. W swoich domach będą jeszcze bardziej narażeni.
Hermiona pokiwała głową.
- Trzeba się przygotować, Harry. Zabezpieczyć tajne wejścia, odciąć wszystkie drogi, może postawić u bram jakiś odział...
Harry uśmiechnął się na moment.
- Już zapomniałem.
- Co takiego? – zapytała nieprzytomnie.
- Zapomniałem, że byłaś wspaniałym aurorem.
Hermiona zamilkła. Rzadko wracali do tego tematu. Od czasu wielkiej kłótni, po której obiecała Ronowi, że zajmie się czymś mniej ryzykownym niż śledzenie czarnoksiężników, starała się nie wspominać krótkiego okresu, gdy razem z Harrym polowali na czarną magię.
- Daj spokój – mruknęła zażenowana – Każdy wie, jakie są podstawowe środki ochrony. Tak jak mówiłam, trzeba postawić jakiegoś strażnika przy wejściu. Oczywiście nie po to, by nie wpuszczał obcych, bo co może jeden człowiek przeciw całej armii? Ale ktoś musi pilnować też, by nikt z zamku nie wychodził.
- To może robić Hagrid – odparł Harry – jakoś bardziej mu ufam.
- Bardziej niż swoim aurorom? – zdziwiła się Hermiona. Harry wzruszył ramionami.
- Hagrid jest najlepszym strażnikiem Hogwartu, jakiego można sobie wymarzyć.
Oczekiwał jakiegoś przytaknięcia ze strony Hermiony, ale ona zatrzymała się w pół kroku i wpatrywała się w niego wytrzeszczonymi oczami.
- Co? – zapytał zdumiony jej miną. Hermiona patrzyła na niego, jakby coś nagle zrozumiała.
- To jest to, Harry! – zawołała świdrując go spojrzeniem, którego nie widział od lat – Strażnik Hogwartu! Gajowy jest strażnikiem kluczy! Hagrid ma czwarty klucz do przejścia!!!

                Biegli jak trzydzieści lat temu, gdy zorientowali się, że Hagrid sprzedał Voldemortowi informację o Kamieniu Filozoficznym. Jakby nie było tych wszystkich lat, nowych blizn, ciężkich doświadczeń, a oni znów rozwiązywali od zera bezsensowne zagadki, za którymi szły dramatyczne wydarzenia i wielkie chwile.
                Harry nie zważając na to, że jest dawno po północy załomotał do drzwi gajowego. Poczuli delikatny ucisk w klatkach, gdy nie usłyszeli znajomego ujadania Kła. Po długiej chwili w drzwiach pojawiła się brodata twarz.
- Cholibka, od razu wiedziałem, że to wy! – zagrzmiał półolbrzym – No, poza wami to mogłyby być jeszcze tylko wasze dzieciaki!
                              
                                                             *
                              
                Oczekiwanie, strach, chorobliwe podniecenie. Kiedy później najstarsze roczniki Hogwartu wspominały ostatnie chwile przed wojną, te uczucia przywoływali najczęściej. Tymczasem Norwegia wcale się nie spieszyła i w pierwszych tygodniach maja panował nerwowy spokój. Nauczyciele zmusili piąte i siódme klasy do podejścia do egzaminów, mimo, że te zgodnie twierdziły, że nie mają do tego głowy. Profesor McGonagall prędzej jednak zrezygnowałaby ze stanowiska niż odwołała SUMy i OWUTEMy, więc gdy błonia Hogwartu zalewały ciepłe promienie, starsi uczniowie wykazywali się ze swoich umiejętności.
- Głupoty – powtarzała Jo, po każdym egzaminie teoretycznym – Mamy lepsze rzeczy do roboty niż pisanie na czas o powstaniach goblinów!
Scorpius był podobnego zdania, Albus w zasadzie nie narzekał, bo od zawsze był dobrym uczniem a Rose, która odziedziczyła po matce i pamięć i inteligencję, podchodziła do egzaminów jak do śniadania.
- Chyba zdałam Historię Magii – powiedziała zaskoczona Jo, gdy razem z Rose szły na egzamin z Zielarstwa – Wertowanie Historii Hogwartu i szukanie informacji o starożytnych drzewach ma też inne korzyści – stwierdziła szczerząc zęby. Spoważniała nagle, bo pod klasą, gdzie miał się odbyć egzamin z Zaklęć zobaczyła Ala, który rozmawiał ze Scorem. Na ten widok Rose również się spięła.
                Albus kiwnął Jo głową, ale nie wyglądał jakby miał ochotę na rozmowę. Scorpius tylko zerknął na Red i czując potworny ucisk w klatce szybko się odwrócił. Nie wymieniając ani słowa wszyscy weszli do sali.
               
                Egzaminy minęły ale nikt nie przejmował się ich wynikami. Pogłoski dochodzące ze świata były coraz bardziej przerażające.
- W Niemczech trwają okrutne walki – szeptano na korytarzach – mówi się, że niedługo kapitulują i przystąpią do paktu!
- Turcja ruszyła! Opozycja przegrała i teraz mordują tam mugoli w biały dzień! Idą na Włochy…
- Niech już wejdą! – wołali inni – Będą deportowali się szybciej niż myślą!

                Nauczyciele zamartwiali się o uczniów, którzy ciągle dysputowali o wojnie i chodzili wyraźnie znerwicowani. Dlatego mimo wcześniejszych oporów, postanowiono, że ostatni tego sezonu mecz między Ravenclawem a Gryffindorem dojdzie jednak do skutku.
                Najbardziej z tego powodu cieszył się Albus. Przyłożenie Jamesowi nie ulżyło mu w tym, co czuł do swojego brata. Zwłaszcza, że James nawet się nie bronił. A on tak bardzo chciał go w czymś pokonać, że przykładał się do treningów ze wszystkich sił.
                W dniu meczu, ponura atmosfera opuściła na chwilę wszystkich i czując się dziwnie lekko wychodzili na trybuny. Drużyny Gryfonów i Krukonów zostały przywitane gromkimi oklaskami. Usłyszano je nawet w lochach…
- Niech cię szlag, Carter!
- Mówiłeś to ze trzydzieści razy – westchnęła Jo, ciągnąc za sobą Scorpiusa. - Wszyscy są na meczu. To idealna okazja dla tego psychola, żeby znowu tam wejść.
- Po pierwsze nie wiem, po co miałby to robić! – zaperzył się Scor – Wiemy, że nie ma drugiego klucza! Nie otworzy drzwi!
- Ale ma pierwszy – ucięła Jo – Dlatego przeszedł przez ścianę. Może kombinuje jak dostać się dalej, bez innych kluczy.
- Nawet jeśli – warknął znowu Scorpius – to ty nie powinnaś się tu szwendać! Już raz źle się to skończyło!
- Pamiętam – powiedziała ostro Jo, gdy skręcili za Pokojem Wspólnym Slytherinu – Nie musisz mi… przy… przypominać.
                Krzyknęła. Wszystko wróciło. Błysk stalowych pazurów, zęby ostrzejsze niż nóż, które wbijały się w każdą część jej ciała. Wszędzie krew. Jej własna. I ta straszna twarz bestii, która rycząc wściekle zadawała kolejne ciosy.
                Jo złapała Scorpiusa za ramię, żeby nie upaść. Spojrzała na jedną z ostatnich, jeszcze nie zabielonych blizn na ręce.
- Co się dzieje, Carter?! – zawołał ze strachem Scor.
- Ja… Pamiętam.
Scorpius patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, a w końcu zrozumiał o czym mówi. Rozejrzał się do koła.
- To pewnie dlatego, że tu wróciłaś…. Kto to był, Carter?! – zapytał ponaglająco. Ale Jo tylko pokręciła głową.
- To nie była żadna osoba, tylko jakiś… potwór! Bestia z ostrymi zębami i pazurami – mówiła ze wstrętem – czarna jak… jak smoła! I miała czerwone oczy… Na Merlina! – wykrzyknęła łapiąc się za głowę – Skąd to się wzięło w Hogwarcie?!
Ale Scorpius nie podzielał jej zdumienia.
- Carter, czy to to coś leciało w powietrzu?
Jo przeniosła na niego spojrzenie ogromnych oczu.
- Skąd wiesz?!
- Idziemy stąd.
- Co? Nie, musimy…!
- Wracasz na stadion, a ja coś załatwię!
Jo próbowała protestować, ale Scorpius pociągnął ją za łokieć i pospiesznie wyprowadził z lochów.
- Malfoy! – wrzasnęła na schodach – Jeśli wiesz kto tu sprowadził tę bestię, to masz mi natychmiast powiedzieć!
- Powiem, okej? Tylko muszę to sprawdzić.
I przeskakując po dwa stopnie na raz, popędził opustoszałym zamkiem.

                Jako, że Slytherin dzisiaj nie grał, wiadomym było, że Dracon nie pojawi się na meczu. Scorpius był w tym momencie bardzo rad z tego powodu. Załomotał głośno do jego gabinetu.
- Scor? – ojciec pojawił się w drzwiach, zaskoczony jego widokiem.
- Mam sprawę.

- I uważasz, że piętnastoletnia uczennica, która swoją drogą nie potrafi zapalić ognia różdżką, wyczarowała czarnomagiczne stworzenie, gotowe zabić tego, kogo mu wskaże?
Scorpius skinął głową ze zniecierpliwieniem.
- Sam słyszałem jak opowiadała, że nasłała tego potwora na Rose Weasley. Ona może potwierdzić, że widziała go kiedyś w lochach. A teraz Jo… Jej rany pasują.
Dracon nie wyglądał na przekonanego.
- To nie zmienia faktu, że Genevive Almond to tępa kretynka. Nie sądzę, by umiała…
- Dlatego tu przyszedłem! – przerwał mu Scor – Bo nikt w to nie uwierzy! Zbadaj to. Dowiedz się, co za zaklęcie może stworzyć taką bestię i mi pomóż!
Draco przyglądał mu się przez chwilę a w końcu skinął głową. 

                Tymczasem rozstrojona nerwowo Jo wróciła na trybuny i usiadła w najniższym rzędzie, bo nie chciało jej się przepychać wyżej.
- DWIEŚCIE CZTERDZIEŚCI DO OSIEMDZIESIĘCIU DLA GRYFFINDORU!
Usłyszała niosący się po boisku głos Fiony Richmond i na moment zapomniała, co się przed chwilą wydarzyło. Albus i James grali naprzeciwko siebie. W dodatku jeden był obrońcą, drugi strzelał gole. Jo poczuła jak rozlewa się w niej fala goryczy. To przez nią się tak nienawidzili. Wszystko to jej wina…
               
                W górze trwała prawdziwa wojna. Obie drużyny były zdeterminowane by wygrać. Albus wściekał się z każdym straconym golem, ale byli słabsi. Cameron, James i Jesse rozwalali ich gol po golu. Jedyna nadzieja była w Rose, która była skupiona jak nigdy i niczym czerwona strzała wystrzeliwała co chwila z innego miejsca.
                Ale Albusowi nie chodziło tylko o Quidditcha. Tak jak i przez całe życie, i tym razem przegrywał ze swoim bratem. Odebrał mu ją, nawet się nie starając. Wręcz przeciwnie! Robił wszystko, by Jo do siebie zrazić, a ona i tak wolała jego. Dlatego ten mecz stał się dla Ala czymś cholernie ważnym. Musiał pokonać go przynajmniej tutaj, na boisku. Do tej pory strzelił mu trzy gole, ale Albus obronił dwa razy więcej jego prób, choć odpuszczał wtedy innym zawodnikom. Nie zwracał już uwagi na wynik. Nie liczył się Gryffindor ani Ravenclaw. Byli tylko oni dwaj.
                Stadion wstrzymał oddech, gdy Rose i szukająca Gryfonów zanurkowały w tym samym momencie i idąc łeb w łeb próbowały sięgnąć znicza. Ale reszta drużyn nie zwracała na nie uwagi. Jeśli przy takim wyniku złapie go Red, co było bardziej prawdopodobne Puchar zdobędą Krukoni. Gryfoni rzucili się do ataku, a piłkę przejął James.
                Mknął w kierunku Albusa, zręcznie wymijając pałkarzy Krukonów. Gdy spojrzał na brata, coś zapiekło go w przełyku. Patrzył na niego ze szczerą nienawiścią. James nie mógł znieść tego wzroku i bólu, który w nim dostrzegł. Pochylił się nisko, tak, że prawie leżał na rączce od miotły i przyspieszył. Ale kiedy był już na stopę przed trzema bramkami, rzucił się w lewo, a Albus zrobił to samo i James chybił. W tej samej sekundzie Rose złapała znicza.
                Al posłał mu tylko jedno, triumfujące spojrzenie i razem z resztą drużyny zleciał na boisko, gdzie profesor McGonagall czekała ze złotym Pucharem Quidditcha. James razem ze wściekłymi Cameronem, Jessiem i Fredem wylądowali po drugiej stronie i szybko opuścili stadion. James powlókł się za nimi, dając im możliwość ponarzekania na niego. Nie uszedł paru kroków, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
- Tak, Rose?
Kuzynka patrzyła na niego zmrużonymi oczami.
- Dziewczyna za puchar, co? – prychnęła.
- Nie rozumiem – odparł, z lekko drwiącym uśmiechem.
- Odpuściłeś mu – powiedziała Red – Ładnie z twojej strony. Ale to nie fair wobec całej reszty! – dodała ze złością – Następnym razem kup mu kwiaty za to, że Jo woli ciebie a nie poddawaj meczu, palancie!
I zamiatając kurtyną płomiennych włosów obróciła się i odeszła do świętującej drużyny. James tylko wzruszył ramionami.
- Co znaczy jeden mecz, wobec takiej miłości... - zaśpiewał wesoło, a potem przybierając skruszoną minę powlókł się do szatni. 

                                                               *
               
                O ile lepiej byłoby dla świata, gdyby Scorpius i Rose nigdy się nie znali. Panowałby wtedy o wiele większy spokój. Ale tej dwójce chyba pisane było się spotkać i spleść ze sobą swoje życie tak, że nie mogli długo przebywać ani ze sobą ani bez siebie.
Scorpius niezwykle dumny ze swojego postępku, był też ostatnio niezwykle wściekły na swoją głupotę. Mógł to zrobić inaczej, delikatniej. No ale skąd mógł wiedzieć, że Red obrazi się na niego na śmierć i nawet na niego nie spojrzy przez następne tygodnie?! A bez tego płomiennego spojrzenia nic już nie było takie same…
- Pali ci się głowa, Weasley?
Rose odwróciła się i obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, nie przestając iść przed siebie.
- Po twojej ścieka żel, gadzie.
Scorpius przyspieszył i niespodziewanie złapał ją za rękę. Wyrwała się.
- Czego?! – warknęła wściekle. Wyglądała, jakby zaraz miała jej buchnąć para z nosa. I chociaż Scor uwielbiał ją taką, wiedział, że tym razem to nie gra bez znaczenia, ale Rose naprawdę jest na niego zła.
- Jesteś strasznie głupia, Weasley – oświadczył pewnie. Rose pomachała głową.
- Oczywiście, że jestem! – zawołała odrzucając do tyłu czerwone pasma – Pozwoliłam ci się tknąć! Muszę być nienormalna!
Scorpius uśmiechnął się z drwiną.
- Nie o to mi chodziło, wariatko.
Przysunął się. Rose zrobiła krok do tyłu.
- Nie zbliżaj się.
- Bo co?
- Bo i tak stchórzysz – palnęła. Scorpius przewrócił oczami.
- Znowu pudło, Weasley!
Jego krok do przodu, jej w tył.
- Mówiłem już, że jesteś głupia?  - i nie czekając na odpowiedź kontynuował – Kto inny na twoim miejscu pomyślałby, że można cię nie chcieć?
Rose zatrzymała się w połowie kroku.
- Wyszedłeś – warknęła wściekle. Scor zrobił dwa kroki, tak, że jego nos zawisł nad jej nosem.
- A gdybym został? Co by to było? Kolejny, tragiczny zwrot w tej porypanej grze? Mógłbym ci wtedy zrobić coś gorszego, niż zostać?
Do Rose nie docierało to co mówił. Czy on próbuje jej wcisnąć, że odszedł, bo mu na niej zależy?
- I co teraz? – zapytała cicho.
- Teraz, Weasley powiedz mi, czego ty chcesz.
Rose nabrała powietrza szybkim haustem. Czego ona chce? Czego ona chce?
Przestała grać.
- Lubię jak się kłócimy – powiedziała w końcu – I lubię jak się całujemy.
Scorpius pokręcił szybko głową.
- To nie jest w pakiecie, Weasley. Koniec gierek, koniec wojny. Albo wte albo wewte!
Rose uniosła wysoko brwi.
- Nie rozumiem! A czego ty chcesz?
- Ciebie.
- Scorpius, ja nie wiem co się dzieje – powiedziała buntowniczo Rose – Ty mi proponujesz związek?!
Scorpius nachylił się i pocałował ją w nos, zostawiając na nim mokry ślad. Red machnęła niecierpliwie ręką.
- Proponuję ci coś najlepszego na świecie - oświadczył – Siebie!
Rose spojrzała na niego wściekle.
- Malfoy, masz trzy sekundy, żeby mi powiedzieć, o co ci do cholery chodzi!
Scorpius przeciągnął jeszcze nosem po jej policzku i odsunął się na krok.
- Ciężko mi się skupić – burknął, a potem spojrzał na nią poważnie – Czego nie rozumiesz? Że oszalałem przez ciebie? Że dwie godziny bez twojego rudego charakteru i zaczynam wariować? I nie chce już tego co wcześniej – dodał świdrując ją palącym wzrokiem – Jesteś moja, Weasley.
Rose czując chłód w całym ciele, znowu cofnęła się o krok, aż oparła się o jeszcze zimniejszą ścianę. On chciał. Merlinie, on chciał…. Nie, przecież ona… Co ona ma mu powiedzieć?
- Ale my… My się pozabijamy.
- Bardzo możliwe.
Patrzyli na siebie przez chwilę, jakby widzieli się po raz pierwszy. A potem Red odzyskała dawną butę, którą straciła na moment przez tego barana. Odbiła się od ściany i założyła za ucho czerwone włosy.
- Niech cię szlag, Malfoy.
Jeden krok Rose, jeden krok Scorpius. A potem pogrążyli się w długim, słodkim pocałunku. Rose wtuliła się w jego tors, a on złączył ręce za jej plecami i zaczął się z nią powoli kołysać. Tak dziwnego i pięknego momentu żadne z nich nie przeżyło i kiedy w przyszłości nadeszły złe chwile, uciekali już zawsze do tego wspomnienia.
                                                                     *
                Pierwszy naprawdę ciepły dzień tego roku, kończył się powoli. Ostatni niedobitkowie wracali ze spacerów wokół błoń, gdy niebo zmieniło barwę. Z ciemnofioletowego zrobiło się nagle zielone, potem pomarańczowe, aż cała przestrzeń nad Hogwartem rozjaśniła się zupełnie. Wszyscy wiedzieli co to oznacza.
                Jo i James wybrali się do Zakazanego Lasu. Po długich rozmyślaniach uznali, że granica strachu, o której mówi zagadka, może mieć coś wspólnego z ciemnym lasem, zamieszkanym przez dość przerażające stwory. Byli na jego skraju, gdy zobaczyli, że niebo nad zamkiem płonie. James, który szedł pierwszy zatrzymał się, a potem bez słowa wskazał Jo, by spojrzała w górę. Ona też przystanęła. Przełknęła głośno ślinę.
- Zaczęło się.
                                                                                             
                Albus, który nie mógł znaleźć sobie miejsca, ostatnio postanowił podręczyć Scarlett i biegać z nią wieczorami po błoniach. Byli w połowie okrążenia, gdy to zobaczyli. Scarlett prawie na niego wpadła, zapatrzona w gorejące niebo. Popatrzyli po sobie rozszerzonymi oczami.
- W końcu… - powiedział Albus, z zapartym tchem obserwując sklepienie mieniące się wszystkimi kolorami.

                Cameron i Lucy zasiedzieli się nad jeziorem. Ona leżała z głową na jego kolanach, a on bawił się jej włosami. Nagle Lucy pisnęła i wskazała ręką w górę. Cameron natychmiast podniósł się z ziemi i pomógł wstać Lucy. Ona zakryła twarz dłonią, on milczał długo.
- Trzeba się przygotować – powiedział w końcu, żołnierskim tonem.

                Rose i Scorpius zaszyli się w pustej klasie niedaleko lochów i opracowywali swój związek. Najpierw się kłócili, potem całowali, albo na odwrót… Przerwały im dalekie odgłosy, brzmiące jak  eksplozje i wybuchy. Spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami w tym samym momencie.
- Już są – powiedział Scor.
- Trzeba ich przywitać – dodała Red.
               
                Harry i Hermiona ślęczeli nad kolejnymi wykresami, mapami i każdym pomysłem, który wpadł im do głowy przez ostatni rok, a który miał ich przybliżyć do przedostania się do Drzewa Początku. Wzrok Hermiony padł nagle na jasny punkt za oknem.
- Harry… - powiedziała słabym głosem. Poszedł za jej wzrokiem a potem ruszył do okna.
- Czy to… już? – zapytała jeszcze Hermiona, stając za jego plecami. Harry nie odrywał wzroku od jasnych łun przecinających niebo.
- Hermiono – powiedział żywym głosem – mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze jak się broni tych murów?

                

20 komentarzy:

  1. Jej, jak bardzo się cieszę, nowy rozdział! ^^ Cały dzień odwiedzam bloggera i czekam aż ktoś coś doda, w końcu trzeba się jakoś pocieszyć po tym długim, pierwszym dniu szkoły :P A że to jeszcze mój ulubiony blog to szczęście jeszcze większe.
    Super, że moje dwie ulubione pary się pogodziły :) Tak jak Rose powiedziała, ja też uwielbiam jak oni się ze sobą kłócą i jak się całują :P
    Smutne jest to, że Albus nienawidzi Jamesa. Bracia nie powinni się tak zachowywać.
    Wojna się zaczyna, nie mogę się doczekać jej przebiegu :D A tak na marginesie: po jakiej stronie jest w tym konflikcie Polska( ja jako wielka patriotka musiałam się zapytać xd)? To tak z ciekawości, jak coś to nie musisz odpowiadać, ale było by miło mi :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Będzie z tego większy wątek w 2 części, ale Polska oczywiście będzie przeciw Ankdalowi! :)

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No i prawidłowo :)

      Usuń
  2. Scorose <3

    I prawdopodobnie popierdolona Genevive Idiotka Nad Idiotkami Almond.
    Lepiej być nie może... Chyba. XD
    I WOJNA!!!

    DO NASTĘPNEGO, POZDRAWIAM XX

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaach!
    Wojna! Jakie to genialne! Wątek trzyma w napięciu, no i łezka kręci się w oku przy każdej wzmiance o Harry i Hermionie z czasów szkoły <- Hermiono – powiedział żywym głosem – mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze jak się broni tych murów?>

    Jo i James - hell yeah! :D "Lubię cię jak nikogo na świecie"!!!!!!
    Cam i Lucy, love love love :)

    No i..... ONI. Rose i Scorpius. Jak ja ich uwielbiam! I Ciebie, za to, że w końcu są razem! :)
    I wierzę, że Albus będzie kiedyś bardzo bardzo zakochany i szczęśliwy (nie z Jo, bo ona najbardziej na swiecie lubi Jamesa!!) :P

    Zwariuję, jeśli szybko nie będzie nowego rozdziału! :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne. <3 Lepszego dawno nie czytałam. Rose i Scor. <3 Kocham całym sercem. Tylko jakim cudem ta kretynka Almond wyczarowała tego potwora? Dalej szkoda mi Ala mimo że kibicowałam Jamesowi.
    Pozdrawiam - Lilka! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Od wczoraj nie wiem co napisać.

    Najlepsze na świecie, wiadomo :P

    Katerina :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam już dawno, ale nie miałam jak skomentować.
    Ale się dzieje! Wojna, Ankdal, klucze...ech ech. To teraz zaczną się dramaty, bo nie wierzę, żeby Jo i banda grzecznie obserwowali walczących dorosłych.
    Cameron i Lucy są tacy słodcy! Strasznie się cieszę że się pogodzili. Scena Scorpiusa i Rose jest świetna! No zakochałam się! Jedynym fragmentem, który ją pobija jest oczywiście JOMES! OMFR OMFR!!! (O my fucking Rowling!) Najcudowniejszy, mój ulubiony, najukochańszy moment w całym opowiadaniu! Nie mogę znaleźć słów, ale ty wiesz ile to dla mnie znaczy. W końcu od zawsze prosiłam cię o coś takiego ;)
    Za to na scenie meczu chciało mi się płakać. Naprawdę mi przykro, że Al nienawidzi brata i wiem jak to jest być młodszym rodzeństwem, gorszym we wszystkim. Ale Al jest cudowny i kochany i na pewno znajdzie sobie fajną dziewczynę. Jo po prostu nie była mu przeznaczona. Ona zawsze należała do Jamesa i nikt nie może temu zaprzeczyć. Ale Al zasługuje na szczęście.
    Czekam na następny rozdział i trzymam kciuki aby Ankdal dostał za swoje! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że Albus albo będzie z Jo, albo się w niej odkocha :p Tyle powiem.
      A Ankdal najpierw naprawdę narozrabia :/

      Ps. Powinnaś pracować w PRze i specjalizować się w nazwach albo tekstach reklamowych :)

      Usuń
    2. Czyli że się odkocha bo Jo będzie z Jamesem :D
      Ankdalowi jak ruszy kogoś z bandy to wetknę różdżkę tam gdzie nigdy nie chciał by jej mieć.
      PR? Haha XD dlaczego? Ale pomysł fajny!

      Usuń
    3. Czyli, że Albus będzie szczęśliwy :P

      Twoje nazwy, skróty i pomysły mnie rozbrajają, jeśli wymyślasz je na poczekaniu, to byłabyś świetnym PRowcem :P

      Usuń
  7. Rose i Scorpius nareście razem . Wojna wreście nadeszła ciekawe ja dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AAAAAAA nie ma takich słów jak wreście i nareście"!!!! :P

      Usuń
  8. Scorose! OMG... Słodko, Słodko.... Będą kłopoty. I to nie tylko przez nich. Nasi bohaterowie chyba nie umieją trzymać się z dala od kłopotów...

    OdpowiedzUsuń
  9. W końcu Rose i Scor są razem jupi :D mam tylko nadzieje, że ich związek przetrwa.
    Jo sobie wszystko przypomniała jak dobrze czyli wychodzi na to, że to jednak ta idiotka Genevive mam nadzieje, że dostanie za swoje.

    Lucy i Cameron znowu razem jeeeest!, mam nadzieje, że i ten związek przetrwa.
    O nie wybuchła wojna, żeby tylko żaden z głównych bohaterów nie zginął.

    Z jednej strony się cieszę, że relacje Jamesa i Jo się poprawiły ale z drugiej strony żal mi Ala dobrze by było jak by sobie kogoś znalazł np. Scarlett.
    Pozdrawiam
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  10. Strasznie intrygują mnie relacje Harry'ego i Hermiony. Oni się dogadują lepiej ze sobą, niż ze swoimi małżonkami.Cieszę, że Scor i Rose są razem, ale pewnie ich związek nie będzie usłany różami. Oczywiście, rozdział bardzo mi się podobal.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję Scor ty palancie ! <3
    No i wojna nastała...
    Niezmiernie ciekawi mnie ten wątek :)

    I tylko Albusa mi wciąż szkoda :C

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeszcze Jo i James i bd całkowita harmonia. No i oczywiście Albus...i być możę zakochana w nim Scarlett?W następnych rozdziałach już pewnie nie będzie za dużo czasu na miłość.

    OdpowiedzUsuń
  13. Az mnie ciary przeszly przy koncowce 😓

    OdpowiedzUsuń
  14. Aaaaaa zaczęła się wojna a ja zamiast opisywać moje odczucia odnośnie tego wydarzenia przeżywam związek Red i Scorpiusa ❤️❤️❤️❤️ Jestes genialna naprawdę jeszcze nigdy nie spotkałam tak wspaniałego opowiadania!!!!
    Caraline Gentile

    OdpowiedzUsuń