Ginger Golden Girls

8 września 2014

Rozdział XXV

Potrafimy walczyć.


            Zaczęło się. Niebo nad Hogwartem rozcinały grzmoty i błyskawice. Z każdej strony słyszeli huki i trzaski, a od strony Zakazanego Lasu co chwila dały się słyszeć głośne wybuchy i eksplozje.
            W zamku zapanował chaos. Każdy wiedział, że w tym momencie do Hogwartu próbuje wejść armia obcych, ale nie wiadomo było, czego się po nich spodziewać. Panika i zamieszanie zamieniła zamek w jeden wielki, głośny ul. Nad tym wszystkim próbowała zapanować profesor McGonagall.
- Panno Aston! – wołała, gdy wbiegła do Wielkiej Sali, w której zebrała się większość szkoły – Proszę zaprowadzić wszystkich do korytarza koło Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, przygotowaliśmy tam schron!
Prefekt Naczelna patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- I to nas uratuje? – zapytała niezbyt przekonana. Dyrektorka skinęła energicznie głową.
- Przygotowaliśmy go z profesorami już jakiś czas temu. Jest nienanoszalny i chroniony Zaklęciem Fideliusa. W dodatku znajdują się tam wszystkie rzeczy, potrzebne by przeżyć tak dużej liczbie osób, przez długi czas. Zbierz tam wszystkich uczniów, niedługo dostaniesz następne instrukcje!
Olivia kiwnęła głową, a potem razem z innymi prefektami zaczęła zagarniać wszystkich uczniów do wskazanego miejsca. Większość jednak nie była zachwycona tym pomysłem. Pierwszoroczni krzyczeli głośno, że nie chcą umierać, nieco starsi wydzierali się w niebogłosy, że potrzebują zabrać ze sobą szlafroki i ulubione kubki, a najstarsi buńczucznie oznajmiali, że idą walczyć.
            Na to wszystko do Wielkiej Sali wpadła profesor Johnson. Rzuciła tylko krótkie spojrzenie po rozbieganych uczniach, a potem wyjęła różdżkę i trzasnęła nią jak biczem. Wszyscy zatrzymali się w pół kroku.
- CISZA! – zawołała Norah – Macie minutę, żeby znaleźć się w korytarzu! Każdy kto tego nie zrobi, będzie miał do czynienia ze mną!
Nikt nie śmiał się jej sprzeciwić, jako, że młoda profesorka słynęła z najbardziej wymyślnych szlabanów i nawet groźba śmierci z rąk skandynawskich czarodziejów wydawała się w tej chwili mniej straszna.
- Łał – usłyszała Norah za swoimi plecami, podczas gdy uczniowie wężykiem skierowali się do schronu. Neville kiwał głową z uznaniem.
- Powinnaś zostać poskramiaczem smoków.
Norah parsknęła śmiechem, ale szybko oprzytomniała.
- Neville! Co się dzieje, gdzie jest Harry i Hermiona?!
Neville wciąż uśmiechał się pobłażliwie.
- Działają.

            Profesor McGonagall nigdy nie marnowała czasu. Dlatego idąc przez zamek odczarowywała wszystkie posągi i zbroje, tak, że prostowały się w gotowości.
- Wiecie co macie robić! – grzmiała Minerva.
            Skierowała się na Wieżę Astronomiczną, gdzie kazał jej przybyć Harry. On i Hermiona już na nią czekali.
- Potter! Jaka jest sytuacja? – zapytała rzeczowo. Harry patrzył w niebo, jakby coś obliczał.
- W Hogsmeade aportowało się osiem oddziałów. Sześć z Norwegii i po jednym z Danii i Szwecji. Razem trzy tysiące żołnierzy.
- Trzy tysiące?! – powtórzyła z paniką McGonagall – Potter, my… nie obronimy tych murów.
Hermiona założyła ręce na piersi, jakby była bardzo niezadowolona z jej postawy.
- Bzdura! – zawołała tylko obrażonym głosem. Harry oderwał się od rozjaśnionego nieba i stanął koło niej.
- Pierwszy i drugi oddział wpadł w naszą pułapkę – powiedział szybko Harry – Aktualnie błądzą po Hogsmeade, niezbyt przytomni. Armia pod wodzą aurorów walczy z trzema oddziałami. Dwa idą na Hogwart.
- Więc nie wiem skąd ten spokój, Potter! – oznajmiła profesor McGonagall. Odpowiedziała jej znowu Hermiona.
- Pani dyrektor, mamy plan.
Jakby na potwierdzenie tych słów drzwi na wieżę otworzyły się szeroko, a potem zaczęli przez nie przechodzić ludzie, których dawno tu nie widziano.
Pierwszy wszedł Ron, potem Ginny, Luna i Ksenofilius Lovegoodowie, Bill i Fleur, Teddy Lupin z Victoire, Percy, George z Angeliną, Charlie, Aurtur Weasley, Aberfohrt Dumbledore, Dedalus Diggle, Hestia Jones i Hagrid. Wszyscy zaczęli się witać, ale gdy zebrał się już cały Zakon Feniksa, na Wieżę Astronomiczną zaczęli wchodzić członkowie Gwardii Dumbledore’a. Prowadził ich Neville. Za nim szli Dean Thomas i Seamus Finnigan, Parvati, Ernie Maxmilian, Susan Bones i Hanna Abbot, Lee Jordan, Alicja Spinnet, Anthony Goldstein i Terry Boot.
            Harry na moment zaniemówił. Sam ich tu wszystkich zwołał, ale mimo wszystko, zobaczyć ich po tych latach…
- Cześć – powiedział trochę nerwowo, jak zwykle, gdy znajdował się w centrum zainteresowania.
- Potter, co się tu dzieje? – zapytała zdumiona profesor McGonagall.
- Jesteśmy do waszej dyspozycji, Harry! – zawołał Dean, a Harry skinął szybko głową.
- Trzeba wyjść na błonia i odciąć je zupełnie od zamku – powiedział skupiając się tylko na robocie, którą miał wykonać – dzieciaki są w schronie, nic im nie grozi, ale za nic w świecie nie można wpuścić obcych do zamku – powiedział Harry z wyjątkowo poważną miną – rozumiecie?
Wszyscy kiwnęli głowami.
- Niedługo dołączą do nas aurorzy i brytyjskie odziały ale tamtych jest o wiele więcej – odezwała się Hermiona – Nie pokonamy ich w regularnej walce, ale to jest nasza szkoła – dodała z błyskiem w oku – znamy każde miejsce w Hogwarcie i to musimy wykorzystać.
- Skieruję ich na Wierzbę Bijącą! – zawołał Seamus – Niech sobie z nią radzą!
- Ja ustawię się przy Zakazanym Lesie – odezwał się Bill.
- Wciągnę ich nad jezioro – dodała Luna.
Harry kiwał szybko głową.
- Do dzieła! – zawołał i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Ostatni wychodzili on, Ron i Hermiona.
- Niech zgadnę – mruknął Ron – my musimy czegoś poszukać?
Harry parsknął śmiechem, ale Hermiona pokręciła szybko głową.
- Musisz sprawdzić gdzie są dzieci – powiedziała poważnie – upewnij się, że wszyscy są w schronie!
Ron patrzył na nią przez chwilę, gdy schodzili po krętych schodach z Wieży, a potem chwycił ją za rękę i szybko pocałował. Harry zakaszlał cicho.
- Lepiej się pospieszcie.

            Odziały skandynawskie były już blisko, gdy Harry i Hermiona zatrzymali się na błoniach.
- Mamy jeden klucz – jęknęła z rozpaczą Hermiona. Harry nie tracił rezonu.
- Nie wejdą tam, nie zniszczą drzewa! – pocieszył ją, ale ona pokręciła szybko głową.
- Harry, dobrze wiesz, że nie dlatego musimy się tam dostać! To nie my mamy bronić drzewa, tylko ono nas!
Harry zagryzł wargi.
- Wiemy, że ktoś znalazł pierwszy klucz. Myślę, że dzisiejszej nocy się ujawni i będziemy mieli szansę mu go odebrać. Zostały dwa.
- Jeden w sercu prawdziwego rycerza i drugi na granicy strachu…
- Ekhym…
Harry prawie podskoczył, gdy usłyszał za swoimi plecami udawany kaszel. Oboje z Hermioną odwrócili się i prawie złapali za głowy.
- James!
- Panno Carter!
- Cześć!
- Dzień dobry!
Jo i James wyglądali, jakby byli na wycieczce. Z ciekawością rozglądali się do koła, a teraz sprawiali wrażenie, jakby chcieli wtrącić interesującą anegdotę do rozmowy Harry’ego i Hermiona.
- Przepraszamy, że przeszkadzamy, ale my mamy jeden klucz!
Hermiona wyglądała, jakby dostała oszałamiaczem. Zaniemówiła i tylko jej oczy rozszerzały się z każdą sekundą. James zerknął na ojca, i ku swojemu zdumieniu stwierdził, że Harry uśmiecha się pod nosem.
- Tak – kontynuowała Jo, choć nikt nic nie powiedział – Mamy klucz z serca prawdziwego rycerza! A który macie wy? – zapytała uprzejmie.
Hermiona spojrzała na Harry’ego, jakby miała wielką nadzieję, że ją dobije. James wciąż przyglądał się ojcu, zdziwiony, że Harry nie jest zdziwiony…
- My mamy od strażnika.
Jo kiwnęła rzeczowo głową. Najwyraźniej tylko ona i Harry rozumieli tę sytuację…
- Stop! – wrzasnęła histerycznie Hermiona – Skąd…?!
- Nie teraz – przerwał jej szybko Harry – Nie ma czasu. Mamy dwa klucze. Jeśli znajdziemy trzeci i odbierzemy czwarty, dostaniemy się do drzewa i będziemy mogli pokonać Norwegię.
- Ach! – zawołała wesoło Jo – Więc to takie właściwości ma drzewo? Może nas obronić?
Harry kiwnął głową.
- Mam taką nadzieję.
Jo klasnęła w dłonie, jakby gotowa do dalszej wycieczki. Hermiona wciąż wpatrywała się w nią z niedowierzaniem, a James w końcu odzyskał głos.
- Eee… Tato? Czemu nie jesteś zdzwiony, że tyle wiemy?
Harry poprawił okulary szybkim ruchem.
- Byłbym bardzo zawiedziony, gdybyś wiedział mniej – odparł sucho. Hermiona złapała się za głowę.
W tym momencie zza ganku wybiegli Albus i Scarlett. Jo obrzuciła ich szybkim spojrzeniem, Harry znowu uśmiechnął się kątem ust, a Hermiona ponownie otworzyła szeroko usta.
- Mieliście być w zamku! – wrzasnęła histerycznie – Mam nadzieję, że Rose jest w schronie!
- Bardzo wątpię, ciociu – powiedział Al – Jaki jest plan?
- Trzeba znaleźć klucz – odpowiedziała mu Jo.
- Jaki klucz? – zainteresowała się Scarlett.
- Tu jesteście! – wszyscy obrócili się na zawołanie. Ginny, nie zwracając uwagi na swojego męża stanęła przed nimi i wlepiła w synów groźne spojrzenia.
- Macie trzy minuty, żeby znaleźć się w schronie! – oświadczyła groźnie. James otwierał usta, żeby się z nią sprzeczać, ale Albus odezwał się pierwszy.
- Mamo, nie jesteśmy małymi dziećmi. Potrafimy walczyć.
- Walczyć! – zakpiła Ginny – Uważasz, że jesteś w stanie obronić się przed dorosłym czarodziejem, wyszkolonym do walki na wojnie?!
Nim Albus jej odpowiedział, Jo zrobiła krok do przodu i dopiero wtedy Ginny ją zauważyła. Jej oczy natychmiast się zwęziły i Jo potwierdziła tylko swoje wcześniejsze przypuszczenia, że pani Potter jej nie lubi.
- Przepraszam, że się wtrącam – powiedziała spokojnie Jo – ale nie jesteśmy bezbronni. Pan Potter uczył nas pojedynków przez cały rok! Uważam, że…
Ginny zrobiła krok w jej stronę.
- Skąd pomysł, że kogokolwiek obchodzi co uważasz, smarkulo?!
Jo natychmiast zamilkła, wyraźnie przybita, a wtedy Hermiona stanęła tak, jakby chciała ją zasłonić.
- Uspokój się, Ginny – powiedziała sucho. Harry poparł szwagierkę.
- Jo ma rację. Potrafią tyle, co auror po pierwszym roku szkolenia. A panna Carter wyczarowuje całkiem do rzeczy Patronusa.
- Dziękuję! – ucieszyła się Jo. James sfrustrowany ich dziwną relacją potrząsnął energicznie głową.
- Mamo, chodzi o to, że chcemy walczyć. Widzimy jak jest was mało. Możemy pomóc.
- Nie zapominaj – wtrącił Albus – że wy w naszym wieku walczyliście ze śmierciożercami jak równy z równym.
- Co ty wygadujesz! – zawołała Ginny, najwyraźniej wściekła, że wszyscy są przeciwko niej – To były inne…
- Czasy? – wpadł jej w słowo James – Wojna to wojna.
Ginny pokręciła szybko głową, najwyraźniej nieprzekonana, ale znowu odezwał się Harry, a ona spojrzała na niego spode łba.
- Nie rzucę ich do walki – powiedział uspokajająco – Ale mogą nam pomóc. Wyniuchali wszystko, co jest nam potrzebne, żeby dzisiaj wygrać. Potrzebujemy ich.
Ginny spojrzała błagalnie na Hermionę.
- Jesteś matką – powiedziała z prośbą – Nie pozwoliłabyś Rose…
 Hermiona tylko prychnęła ponuro.
- Jak znam Rose, zakłada zbroję i maszeruje do bramy!
I jakby faktycznie tak sądziła, wychyliła się, żeby zerknąć na ścieżkę wiodącą do bram Hogwartu.
- Co mieliby robić? – zapytała Ginny, poddając się. Harry przeniósł spojrzenie na Jo, Jamesa, Albusa i Scarlett.
- Ostatni klucz. Macie pomysł gdzie może być?
Jo pokręciła głową ze smutkiem.
- Myśleliśmy o Zakazanym Lesie… Granica strachu, to wydawało się prawdopodobne.
Hermiona pokiwała szybko głową.
- Też na to wpadliśmy. Ale trudno, by ktoś zakopał tam klucz, bo ewidentnie są tak ukryte, by dały się znaleźć.
- Centaury też ich nie mają – wtrącił Harry – Żaden czarodziej nigdy nie zaufałby na tyle tym świrom…
- Harry.
- Przepraszam, Hermiono. W każdym razie w Lesie nie ma klucza.
- Czym może być granica strachu? – zastanawiał się Albus, za wszelką cenę starając się nie patrzeć na stojących bardzo blisko siebie Jo i Jamesa.
- Eee… to zależy – odezwała się Scarlett, która nie miała pojęcia o czym rozmawiają, ale bardzo chciała pomóc – Zależy kto się czego boi.
Jo klasnęła nagle w ręce, udając, że nie widzi wwiercającego się w nią, nieprzychylnego spojrzenia pani Potter.
- Racja! Ja na przykład lubię chodzić do lasu!
- Ty polubiłabyś nawet wielką kałamarnicę, gdyby tylko mogła ci zagrozić – stwierdził James i natychmiast się odsunął, żeby nie dosięgła go jej otwarta dłoń.
- Kałamarnica… - mruczała Hermiona – Jezioro? Wiele osób boi się jeziora.
Albus pokręcił szybko głową.
- Tata ma rację. Klucze zostały tak schowane, żeby można było je znaleźć, a ciężko jakoś przeszukać jezioro.
- Może chodzi o ciemność? – zastanawiał się James – Ciemne, oślizgłe miejsce?
- Nie, klucza nie ma w twoim dormitorium – burknął Al. Scarlett parsknęła śmiechem, ale szybko zamilkła.
- MAM! – wrzasnęła Jo, aż wszyscy się poderwali – Wysokość! Kiedy stoi się nad przepaścią to jest granica strachu!
- Wieża Astronomiczna! – zawołał James i wyglądał, jakby chciał tam biec. Hermiona zachłysnęła się powietrzem.
- Możecie mieć rację! Ale gdzie na Wieży można ukryć mały klucz?!
Wszyscy milczeli.
- Skrytka Malfoya – mruknął nagle Albus – Jasna cholera, Scorpius ma klucz!
- CO?!
Albus trzymał się za głowę i mówił:
- Scor ma tam skrytkę, na eee… pergaminy – Harry przewrócił oczami – Setki razy widziałem jak ją otwiera takim małym, srebrnym kluczem!
- Jak go znalazł? – zastanawiała się Hermiona.
- Raczej gdzie jest Malfoy?! – zawołał James.
Potężny wybuch, który przetoczył się echem przez Zakazany Las, sprawił, że wszystkim włosy stanęły dęba.
- Nie ma czasu! – zawołała Jo. Albus wbił w Jamesa palące spojrzenie.
- Sprawdź na mapie! – polecił mu. James i Jo natychmiast spojrzeli z popłochem na Harry’ego. Ten znowu przewrócił oczami.
- Wiem, że masz Mapę Huncwotów.
James wciągnął głośno powietrze, a Ginny warknęła cicho.
- Skąd…?
- James. Doprawdy. Po prostu znajdź Malfoya.
James w osłupieniu wyjął pergamin i rozłożył go, a potem razem z Jo zaczęli szukać Scorpiusa.
- Jest z Rose! – zawołała Jo, na co Hermiona i Ginny otworzyły szerzej usta – W Wieży Ravenclawu! – dodała zdumiona Jo.
- Pewnie poszli po klucz, który znalazła Rose – stwierdził Al. Kolejny wybuch obudził ich z oszołomienia. Harry spojrzał w niebo, potem na błonia, gdzie rozstawiały się oddziały obrońców Hogwartu, a w końcu zwrócił wzrok na swoich synów, Jo i Scarlett.
- Posłuchajcie – powiedział poważnym, ale spokojnym tonem – Trzeba znaleźć pana Malfoya i przynieść dwa klucze do lochów. Wiecie gdzie?
Jo skinęła szybko głową.
- Spotkamy się tam za piętnaście minut.
Chcieli odejść, ale Harry złapał jeszcze za ramię Albusa, a Scarlett również przystanęła. Harry kiwnął Jo i Jamesowi i puścili się biegiem do zamku.
- Co? – zapytał ponaglająco Al.
- Dla ciebie mam inne zadanie.
Albus spojrzał jeszcze tęsknie za oddalającą się Jo, a potem skinął szybko głową ojcu.
- Klucz, który my znaleźliśmy jest w gabinecie Hermiony. Powie ci jak go odczarować i przyniesiesz go do lochów. Scarlett pójdzie z tobą. My musimy jeszcze coś załatwić.
Albus i Scarlett kiwnęli głowami a potem Hermiona zbliżyła się, by wytłumaczyć im skomplikowaną procedurę otwierania drzwi swojego gabinetu. Harry w tym czasie podszedł do Ginny.
- Miejmy to z głowy! – Ginny wbiła w niego sztyletujące spojrzenie.
- Co masz na myśli, Potter? – warknęła. Harry westchnął.
- Nie odzywałem się do ciebie bardzo długo, teraz narażam nasze dzieci. I chociaż mam świetne wytłumaczenie, to i tak zmyjesz mi głowę. Więc proszę zrób to teraz, bo bardzo nie chcę iść na tę walkę z wyrzutami sumienia.
Ginny nie wyglądała jednak, jakby zamierzała na niego wrzeszczeć. W następnej chwili pokręciła głową a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Mam dość – powiedziała bardzo cicho – Od dwudziestu lat żyję w strachu o to, że któregoś dnia nie wrócisz. I wiem, że kiedyś tak będzie – dodała drżącym głosem – A nasze dzieci… James jest taki sam jak ty. Nie mam na to siły, Harry.
Przez chwilę po prostu na nią patrzył, pozwalając by targały nim skrajne uczucia. Ale w końcu zrobił jeden krok i chwycił ją za rękę.
- Zróbmy tak – powiedział delikatnie – Po tej bitwie porozmawiamy na spokojnie i wszystko sobie wyjaśnimy. Ale obiecuję ci, że zrobię coś, żebyś już nigdy nie musiała na mnie czekać nad ranem.
Ginny patrzyła na niego z bólem, jakby dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Ale skinęła głową. Miała już odejść, ale powiedziała jeszcze:
- Ta dziewczyna… Jo Carter, nie lubię jej.
- Bo jej nie znasz – odparł łagodnie Harry – to dobre, narwane i ciekawe świata dziecko.
Ginny już miała otworzyć usta, żeby mu wytłumaczyć, że nie wszystkie z tych przymiotników, są uważane przez normalnych ludzi za pozytywne, ale powstrzymała się. Podeszła jeszcze do niego i pocałowała krótko a potem odeszła, w biegu wyciągając różdżkę. Harry odwrócił się do Hermiony. Uprzejmie czekała w oddaleniu, nie chcąc przeszkadzać.
- Chodźmy! – zawołał i ruszyli, ale po paru krokach przystanęli.
Wszyscy, którzy byli na błoniach, odwracali się od bramy i patrzyli na Drzwi Wejściowe do Hogwartu. Stał w nich mały, obleśnie gruby człowiek w złotej pelerynie podróżnej. Wyglądał trochę jak chomik i miał śmieszny, bardzo rzadki wąsik. Ale nie on zwrócił taką uwagę, że obrońcy Hogwartu wstrzymali oddech. Człowiek trzymał przed sobą małą dziewczynkę, którą Harry kojarzył chyba z Ravenclawem. Do jej głowy przystawiona była różdżka.
- WITAJCIE, ŚMIESZNI LUDZIE – odezwał się gruby człowieczek, magicznie zwielokrotnionym głosem – NAZYWAM SIĘ SIR STEVEN HURRLINGTON I PRZYBYWAM DO HOGWARTU, BY PRZEDSTAWIĆ WAM PROPOZYCJĘ. DOŁĄCZCIE DO NAS. DO WSPANIAŁEGO WIZJONERA, GUSTAVA ANKDALA I ZBUDUJMY RAZEM NOWY ŚWIAT!
Na błoniach zapadła cisza. Przerwała ją dopiero Hermiona.
- Świetna propozycja! – zawołała – Przedyskutujemy ją jak puścisz to dziecko!
- Ach! – sir Hurrlington spojrzał w dół, na dziewczynkę, która cała trzęsła się, gdy wbijał jej różdżkę w skroń – Vicky jest tu po to, byście wiedzieli, że nasza propozycja jest bardzo korzystna!
- Puść dziecko – Harry szedł prosto na niego. Trzymał wyciągniętą różdżkę i mówił pewnie. Nie pierwszy raz miał do czynienia z szantażystą.
- Harry Potter! – zawołał radośnie sir Steven i zrobił taki ruch, jakby zamierzał klasnąć w dłonie, ale przypomniał sobie, że musi trzymać na celowniku dziewczynkę – Cudownie. Cudownie!
Harry westchnął. Ze wszystkich czarnoksiężników, najbardziej nie lubił szalonych czarnoksiężników.
- Puść dziecko – powtórzył Harry zatrzymując się na kilka stóp przed nim. Hurrlington przyglądał mu się zafascynowany.
- Bo co? – i zaśmiał się wesoło – Nie możesz mi grozić, Potter. Ty masz garstkę ludzi, ja trzy odziały. Jeden jest już w Hogwarcie – dodał radośnie – A wy jesteście odcięci! – zaśpiewał – Moi ludzie za chwilę znajdą tę waszą skrytkę, gdzie pochowaliście wszystkie dzieciaki poza tym jednym – dodał wskazując na drżącą Vicky – I może znajdą też coś jeszcze, Potter.
W oczach Hurrlingtona pojawiła się nieopisana radość. Wyglądał jak człowiek, który odniósł sukces, którego się nawet nie spodziewał.
Harry przyglądał się dziewczynce, która patrzyła na niego błagalnie.
- Czego chcecie? – zapytał Harry. Sir Steven wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Miło, że pytasz! Otóż wy zostaniecie teraz aresztowani i zamknięci, jako, że już widzę, że nie nadajecie się do paktu… My zostaniemy jeszcze trochę, by oświecić nasze młode umysły, żyjące w strasznym kłamstwie. A potem mugole w Wielkiej Brytanii zobaczą ładne fajerwerki i oddadzą nam pokłon.
Harry podskórnie czuł, że to najtrudniejszy przeciwnik z jakim miał styczność od lat. Nie dlatego, że wyglądał na silnego, czy potężnego czarodzieja. Sir Hurrlington był ewidentnie szaleńcem.
- Co jeśli będziemy walczyć? – zapytał Harry.
- Zadajesz f a n t a s t y c z n e pytania! – Tu Hurrlington skłonił się kurtuazyjnie – Jeśli nie ustąpicie, spalimy Drzewo Początku.
- Zwariowałeś! – odezwała się nagle Hermiona, stając koło Harry’ego – Jesteś Brytyjczykiem! Pozwolisz zniszczyć magię w swoim kraju?!
Hurrlington spojrzał na nią z teatralny oburzeniem.
- Kultura nakazuje najpierw się przedstawić, panienko. Ja się przedstawiłem – dodał obrażony – W swoim kraju! – prychnął, gdy Hermiona wymieniała niedowierzające spojrzenia z Harrym – Nie będzie już granic! Będzie jeden wielki świat, w którym czarodzieje zajmą zasłużone im miejsca, a mugole wrócą na pozycje, które powinni zawsze zajmować – będą naszymi sługami!
Hermiona zamierzała już mu coś odpalić, ale Hurrlington pomachał szybko ręką.
- Dość. Porozmawiamy kiedy indziej, może gdy nabierzesz manier, młoda damo. Tymczasem zaczekajmy na wspaniałą armię, która lada moment wejdzie w te mury! Ja zaczekam w środku! – oświadczył nagle i tyle go widzieli. Wciągnął Vicky do środka i trzasnął głośno Drzwiami Wejściowymi.
Na błoniach panowała cisza, przerywana tylko echem niedalekiej pieśni, którą nieśli na ustach żołnierze Skandynawii. Hermiona i Harry wpatrywali się w siebie z niemym oszołomieniem.
- Chyba tęsknię za Voldemrotem – powiedziała bardzo cicho Hermiona.
           
                                                                       *
                                                                           
            Jo i James biegli przez zamek bez tchu. Byli już w Wieży Ravenclawu, gdy usłyszeli coś dziwnego. Wiele par stóp schodziło właśnie ze schodów na piątym piętrze. James instynktownie chwyci      ł Jo za łokieć i wciągnął ją do wnęki w ścianie. Potem bardzo ostrożnie wychylił się i obejrzał schody jadące w dół.
- Carter… - mruknął kątem ust – zachowaj spokój, ale w zamku są obce oddziały.
- Co?! – syknęła, zakrywając usta dłonią.
- Zachowaj spokój – powtórzył cicho James. Nagle na korytarzu, na którym stali, rozległy się podniesione głosy, Jo wytknęła szybko głowę, wyciągnęła rękę i chwilę później wciągnęła do wnęki Rose i Scorpiusa.
- Co tu robicie?! – zdumiał się Malfoy.
- Zwariowaliście? – burknęła Rose, wyrywając się Jo.
- Co robiliście tam razem? – zapytał niezadowolony James.
- Cicho! – zawołała Jo i reszta spojrzała na nią z urazem.
- Jest wojna. W zamku są Norwegowie, a ty masz trzeci klucz do Drzewa Początku!
Rose i Scor stanęli jak wryci.
- Carter – powiedział powoli Scorpius – W co się uderzyłaś?
- Nie ma na to czasu – ofuknął go James – Jo mówi prawdę. Przed chwilą widzieliśmy jak po schodach schodzą obce oddziały. Co gorsza, byli tam też Brytyjczycy… Ktoś musiał ich wpuścić przejściem z Miodowego Królestwa.
- Mają tu wtyczkę, wiemy to nie od dziś – wtrąciła Jo. Ale Scorpius i Rose byli zainteresowani czym innym.
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że mam trzeci klucz?!
- Pokaż swój klucz do skrytki na Wieży Astronomicznej. Ona prawdopodobnie jest granicą strachu!
Scorpius zastygł na moment, jakby nie mógł w to uwierzyć, a potem bardzo powoli wyjął z kieszeni mały, srebrny kluczyk.
- Nosisz go zawsze przy sobie? – zadrwiła Jo. Ale Scor nie zwracał na nią uwagi. Tymczasem Rose wyjęła spod koszuli identycznych rozmiarów kluczyk, wysadzany rubinami.
- Szczere srebro – mruknął James przyglądając się kluczowi Malfoya – Idziemy.
- Dokąd?! – zdumiała się Rose, gdy James i Jo wyszli zza wnęki.
- Do lochów, oczywiście – oświadczyła Jo. Rose i Scorpius spojrzeli na siebie a potem ruszyli za nimi.

                                                                       *

            Niebo nad Hogwartem rozjarzyła długa błyskawica, gdy bramy rozwarły się i olbrzymi odział obcych armii wszedł na teren zamku, równym, żołnierskim krokiem. Prowadził ich wysoki człowiek, o surowych rysach twarzy i włosach tak jasnych, że z dużej odległości wydawało się, że jest łysy.
            Obrońcy Hogwartu nie drgnęli. Harry, któremu odcięto drogę powrotną do zamku, bo Drzwi Wejściowe zamknęły się na cztery spusty, szybko dołączył do formującej się przy bramie obrony, złożonej z Zakonu, Gwardii i sporego oddziału Brytyjskiej Czarodziejskiej Armii.
- Panie Potter! – zakrzyknął głównodowodzący: młody, ambitny mężczyzna przed trzydziestką – Proszę ustawić swoich aurorów!
Hermiona, która przybiegła zaraz za Harrym spojrzała na niego surowo i powiedziała:
- Aurorów? Harry obejmuje dowództwo nad całą obroną!
Harry posłał jej zażenowane spojrzenie.
- Daj spokój. Pan Warren jest świetnym dowódcą.
- Może w koszarach – odezwał się Seamus Finningan – Harry, czekamy na rozkazy!
Warren wyglądał jakby był wyjątkowo niezadowolony. Harry wiedział, że w takich sytuacjach nie należy dopuścić do wewnętrznych nieprozumień.
- Jakie rozkazy? – zapytał rzeczowo Warrena. Ten przyglądał mu się przez chwilę.
- Przygotować się do obrony! – krzyknął, a armia, aurorzy i wszyscy obrońcy zajęli pozycje.

                                                                       *

- Mam! – zawołał Albus – wyjął głowę z szafy ciotki Hermiony. Scarlett obserwowała korytarz.
- A powiesz mi w końcu co to za klucz? – zapytała z lekką paniką. Albus uśmiechnął się ponuro.
- Nie wiem czy chcesz wiedzieć.
- Zaryzykuję.
- No więc – zaczął Al, gdy wyszli z gabinetu i skierowali się do lochów – Jest takie drzewo, które utrzymuje równowagę magii na danym terytorium. Nazywa się Drzewem Początku… Podobno ma mnóstwo właściwości, a jeśli się je zetnie, w kraju przestaną rodzic się czarownice i czarodzieje – oczy Scarlett rosły z każdym jego słowem, a on kontynuował – To drzewo rośnie tu, w Hogwarcie. W lochach jest miejsce, do którego nie można dostać się bez czterech kluczy. To jeden z nich.
- I powiedział wam o tym wasz ojciec?! – zdumiała się Scarlett, gdy schodzili po schodach. Albus znowu zaśmiał się ponuro.
- Sami to odkryliśmy. Dlatego obcy są w Hogwarcie, a nie na przykład w Londynie. Wystarczy, że zniszczą drzewo i staną się właściwie panami tego kraju.
Scarlett miała jeszcze o coś zapytać, ale usłyszeli podniesione głosy i instynktownie zeskoczyli ze schodów, a potem Albus pociągnął ją do najbliższej klasy. Przyłożyli ucho do drzwi.
- …nie możemy znaleźć uczniów – mówił zmartwiony głos – Nawet, gdy wejdziemy już do lochów, reszta planu nie wypali.
- Zmienimy go – odparł inny głos – Weźmiemy tylu jeńców, ilu się da.
Głosy umilkły, najwyraźniej oddalając się w stronę Wielkiej Sali. Albus oddychał głęboko.
- Weszli do zamku! – syknął poruszony i spojrzał na Scarlett. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że bezwiednie objął ją w pasie i przyciskał do siebie, gdy nasłuchiwali. Scarlett patrzyła na niego… dziwnie.
- Scarlett?
- T-tak?
- Masz dziwną minę – powiedział puszczając ją. Dziewczyna najpierw się zaczerwieniła, a potem prychnęła.
- Mamy wojnę, tak? – zapytała nerwowo. Albus skinął głową, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Więc raz kozie śmierć – mruknęła – Al – powiedziała ciszej i wlepiła w niego znowu to dziwne spojrzenie – Myślisz, że uda ci się kiedykolwiek zapomnieć o Jo?
Albusa zatkało. Ona… Ona…
            Jak mógł tego nie zauważyć? I co najważniejsze, co jej odbiło?! Znali się i przyjaźnili od lat! A ona…
- Scarlett – powiedział delikatnie – Ty…?
Kiwnęła tylko głową, trochę zażenowana.
- Powiedzmy, że masz ograniczone zdolności rozpoznawania relacji międzyludzkich – burknęła. Albus nie umiał dojść z tym do porządku.
- Scarlett, ja… Nie wiem co powiedzieć.
- Nic nie musisz mówić! – burknęła – Trochę mnie poniosło – powiedziała i zamierzała wyjść, ale zagrodził jej drogę.
- Gdybyś powiedziała mi to w innej sytuacji, byłbym najszczęśliwszym facetem na ziemi. Jesteś… Jesteś cudowna, Scar.
- Ale? – zapytała kwaśno. Albus uderzył pięścią w ścianę.
- Ale ona nigdy nie zniknie z mojej głowy! – zawołał gorzko – Nie umiem o niej zapomnieć!
- W porządku – powiedziała sucho Scarlett.
- Nie, nie jest w porządku! – warknął Albus, wściekły na samego siebie. Scarlett posłała mu uspokajające spojrzenie.
- Al, to nie ma teraz znaczenia. Musimy dostać się do Drzewa.
W mózgu Ala coś zaskoczyło. Drzewo. Ojciec pewnie już na nich czeka. Kiwnął głową i z ciężkim sercem otworzył drzwi.
                                                          
                                                                       *

            Na błoniach Hogwartu rozgorzała bitwa, jakiej te mury jeszcze nie widziały. Wielka armia Skandynawii ruszyła do boju, a obrońcy zamku zdali sobie sprawę z tego, że pogłoski o ich umiejętnościach nie są ani trochę przesadzone. Wyszkoleni do wojny, roznosili jedną grupę po drugiej. Brytyjczycy stawiali im czoła do końca, ale byli wyraźnie słabsi. Pierwszy oddział, złożony z powołanej w ostatniej chwili Brytyjskiej Armii Czarodziejskiej padł po dwudziestu minutach. Zakon i Gwardia, rozproszyli się, mimo wyraźnego zakazu Warrena, ale wyglądało na to, że to ich uratowało. Aurorzy, których prowadził Harry opierali się najdłużej, walcząc w otwartej potyczce.
            Harry sam położył kilkunastu Norwegów, Hermiona nie zatrzymywała się ani na moment, walcząc po jego prawej stronie. Ginny i Luna wzięły w dwa ognie małą grupkę obcych i wykańczały jednego po drugim. Ale przegrywali. Norwegowie i Duńczycy, którzy wdarli się do Hogwartu bardzo powoli zdobywali przewagę i nikt, kto był na błoniach nie miał złudzeń, że bez jakiejkolwiek pomocy, zamek niedługo zostanie zdobyty.
            Tymczasem na błoniach pojawili się profesorowie Hogwartu.
- Potter, strasznie się obijasz! – zawołał Dracon. Ron, który walczył niedaleko Harry’ego obnażył zęby.
- Pokaż co potrafisz, fretko! – wrzasnął – tylko tym razem nie celuj w swoich!
Malfoy nie odpowiedział, bo trzy oszałamiacze pomknęły w jego kierunku, ale zdołał je odbić. Neville i Norah, którzy pojawili się za nim zakasali rękawy i ustawili się ramię w ramię za Harrym i Hermioną.

           
            Błonia wyglądały, jakby odbywał się na nich tragiczny pokaz fajerwerków. Ubrana na szaro, posępna armia Norwegów i Duńczyków parła na przód a obrońcy zamku cofali się mimowolnie.
- Wracaj!
- Nie!
Cameron i Lucy wciąż tkwili na błoniach. Od dobrej godziny kłócili się, bo Lucy nie chciała wrócić do zamku.
- Idę tam, a ty nie możesz iść ze mną!
- Po pierwsze ty nie idziesz, a po drugie czemu ja nie mogę?!
- Lucy – jęknął błagalnie Cameron – Nie ma na to czasu. Muszę pomóc!
- Więc idę z tobą!
- Ale ty…
- Co? – zapytała groźnie.
- Tam jest twój tata! Zabije mnie i ciebie!
Lucy wzruszyła ramionami.
- Nie obchodzi mnie to.
Cameron patrzył na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Ktoś mu ją podmienił? Zwykle bała się swojego cienia, a teraz chce leźć w ogień…
- Dobra, słuchaj – powiedział ugodowo – podbiegniemy do tamtych – wskazał na walczących przy lesie. Tam ewidentnie wygrywali Hogwartczycy. Lucy chyba nie pojęła jego podstępu i skinęła głową. Wyjęli różdżki.
- Nie zapomniałaś o czymś? – burknął Cam, a Lucy spojrzała na niego nieprzytomnie. Przewrócił oczami i przyciągnął ją do siebie a potem wpił się zachłannie w jej usta. Z dość nieprzytomnymi minami ruszyli pędem przez błonia, a potem rzucili się w wir walki.

                                                                       *

- Dawno powinni tu być! – Jo wykręcała sobie ręce, Red chodziła tam i z powrotem, a James i Scorpius badali ścianę prowadzącą do Drzewa początku.
- Minęło z pół godziny… - mruknął James – Ojca i ciotkę musiało coś zatrzymać…
Nagle usłyszeli szybkie kroki i trzymając różdżki w pogotowiu, stanęli ramię w ramię.
- Och, co za armia! – usłyszeli drwiący ton Albusa. Za nim szła Scarlett.
- To wy – mruknęła z rezygnacją Rose, chowając różdżkę.
- Też miło cię widzieć, Red – burknęła Scarlett.
- Co ty tu właściwie robisz? – zapytała jeszcze Rose, gdy wszyscy opuścili różdżki. Scarlett wzruszyła ramionami.
- Albus uparł się, żeby ze mną pobiegać.
Scorpius parsknął śmiechem.
- Gdzie ojciec? – zapytał ostro Jamess.
- Myśleliśmy, że już tu będzie – odparł zaniepokojony Al, rozglądając się uważnie po lochach, jakby spodziewał się zobaczyć Harry’ego w mysiej dziurze.
- Macie klucze? – zapytała Scarlett. Jo kiwnęła głową – Mamy ten, który znalazła Rose i ten, który durny Scor nosił przez Merlin wie ile…
- Wiesz, Carter – burknął Scorpius – w chwilach wielkiej wagi stajesz się złośliwa.
Jo nie zwracała na niego uwagi.
- Pan Potter miał przynieść ten, który oni znaleźli…
- My go mamy! – zawołała Scarlett, a Al na potwierdzenie wyjął mały, brązowy kluczyk.
- To znaczy, że ojciec nie przyjdzie?! – zawołał zdumiony James. Al pokręcił głową.
- Powiedział, że zaraz dołączy. Może coś go zatrzymało?
- No jasne! – zawołała Rose – Obcy wdarli się do zamku! Może odcięli im drogę!
- I co teraz? – zapytał Al.
- Pan Potter chyba miał zamiar czekać tu na mordercę – powiedziała cicho Jo – trzeba zabrać mu pierwszy klucz.
- No to czekamy! – oznajmiła Rose, zakładając ręce na piersiach. Scorpius spojrzał na nią krytycznie.
- Wiesz, że to nie zabawa?
Red prychnęła.
- A co to niby ma znaczyć?
- O to, że niczego nie traktujesz poważnie!
- Powiedział, Pan Zależy Mi Tylko Na Ulizanym Łbie!
Scor już się do niej zbliżał, ale Albus zastąpił mu drogę.
- Czy raz w życiu, możecie się nie kłócić? – warknął – Dziękuję – powiedział, nim oboje zdążyli zaprzeczyć – Co robimy? – powtórzył do reszty.
- Chyba czekamy – odparła Jo – jeśli morderca pojawi się sam, powinniśmy dać sobie z nim radę.
Na usta reszty cisnęło się jedno pytanie, ale zadała je Scarlett.
- A co, jeżeli przyjdzie z obstawą?
- A bo ja wiem – burknęła Jo – rzadko mamy plan!
Stali tak i wyczekiwali, milcząc i zastanawiając się, co się za chwilę wydarzy. Podskórnie czuli, że nic dobrego.
- Słuchajcie – odezwała się w końcu Scarlett – ktoś ma pierwszy klucz, tak?
Kiwnęli jej głową.
- Więc skąd wiecie, że nie wszedł już do środka?
Jo i James wymienili spojrzenia. Scorpius i Rose zrobiliby to samo, ale byli na siebie zbyt wściekli.
- Właściwie to nie wiemy – mruknął Albus i zrobił kilka kroków w kierunku ściany.
- I tak tam nie wejdziemy – powiedział szybko James – ostatnio, gdy ktoś był w środku, przejście było dla nas zamknięte.
Jo pokiwała szybko głową.
- Skoro je otworzył mógł je też zamknąć – powiedział powoli Albus, wciąż zbliżając się do ściany – Dzisiaj mogło być inaczej.
James też ruszył z miejsca.
- Mógł wpaść na ten sam pomysł co ojciec – dodał z zastanowieniem. Rose wstała z ziemi, na której kucała od dwóch minut.
- Na pewno wiedział, że nie tylko on szuka kluczy – Myślicie, że czeka tam, aż przyniesiemy resztę?
- My czekaliśmy, aż on przyniesie ostatni klucz – odparła Jo.
Wstrzymali oddech, a potem Albus bardzo powoli zaczął badać ścianę. Nagle wciągnął głośno powietrze i wskazał na coś ręką.
W zmurszałej ścianie, gdzieś na wysokości ich rąk było niewielki wybrzuszenie w kształcie klamki, którego wcześniej nie zauważyli. Patrzyli po sobie w najwyższym skupieniu.
            Mieli sobie tyle do powiedzenia. Strach, niepewność i oszołomienie ogarniały ich bez reszty. Jo zerkała na Albusa. Tak bardzo chciała, by między nimi było w porządku. Jej wzrok padł jeszcze na Jamesa. Tyle mu miała do powiedzenia…
Albus był na siebie zły. Wejdzie tam po tym, jak zranił Scarlett. Jeśli stamtąd wyjdą zrobi wszystko, by odnowić ich przyjaźń.
James też zerkał na Ala. Mieli tyle nierozwiązanych spraw.
Rose i Scorpius patrzyli na siebie z mordem w oczach, wciąż wściekli po ostatniej kłótni. Kiedy jednak Jo chwyciła za klamkę, Rose włożyła Scorpiusowi dłoń do jego dłoni a on ścisnął ją pokrzepiająco.
- Dalej – powiedział James i Jo pchnęła ścianę, która przez ostatnie tygodnie była niewzruszona. Teraz jednak drgnęła, pojawił się zarys drzwi, które odskoczyły a oni trzymając się bardzo blisko siebie weszli do ciemnego pomieszczenia.
Drzwi za nimi zamknęły się gwałtownie, Rose pisnęła i usłyszeli głos, który tak dobrze znali.
- A teraz poproszę resztę kluczy.

 Zakapturzona postać, powoli odwracała się w ich stronę. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy kaptur opadł na plecy i zobaczyli twarz, którą znali na pamięć.

22 komentarze:

  1. Ale emocje!
    Team Scarlett <3

    Pozdrawiam xx

    Ps. Przepraszam, ze nie dodaje dluzszego komentarza, ale jest 00:55 i jestem strasznie zmeczona.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest mega! Od wczoraj zastanawiam się kto jest pod tym kapturem!!! Poza tym, że mamy wojnę, wszystko zaczyna się układać... Jo i James łażą sobie p o polu walki, Rose i Score się kłócą, Albus i Scarlett na pewno też się dogadają... Jeszcze tylko Harry i Hermiona i będzie ok! :P

    Czekam niecierpliwie na przedostatni (:() rozdział tej części!
    pozdrawiam
    Panna Bez Gmaila

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty to wiesz w jakim momencie skończyć, teraz będę się cały czas zastanawiać kim jest ta osoba, oczywiście mam kilka podejrzeń, ale każde jest bardziej absurdalne od drugiego xD Nie mogę się doczekać, aż się dowiemy!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy tym gościem od kluczy jest Gilbert ?

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja się potwornie wzruszyłam, kiedy na Wieżę przybył Zakon i Gwardia! Sir Steven... Co za świr! :P Haha świetny motyw z tym, że to Scorpius miał klucz! ;P

    Ja też nie mogę się doczekać następnego!!!
    Katerina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się strasznie wzruszyłam, a z tym że Scor miał klucz to dostałam ataku śmiechu!
      Alex

      Usuń
  6. No nie, w takim momencie ! ;p Niezle, niezle, swietny rozdzial, czekam na kolejny z niecierpliwoscia ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja nie mam pojęcia kto jest pod kapturem! Zwłaszcza, że Norah, którą wszyscy podejrzewali we wcześniejszej scenie walczyła na błoniach...

    Ale rozdział jest wspaniały! Pochłonęłam go tak szybko, że potem musiałam czytać jeszcze kilka razy. Bardzo lubię Scarlett, mam nadzieję, że Albus też ją polubi... Bardziej :P

    Do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gringer ja cię kiedyś znajdę i ci coś zrobię za kończenie w takim momencie!!!
    Rozdział świetny jak zawsze! :D
    Wszyscy szukają klucza od początku roku, a mają go pod nosem :D
    Scarlett jest naprawdę odważna, ja bym chyba się nie odważyła wyznać uczuć swojemu przyjacielowi :)
    A w ogóle oni wszyscy są bardzo odważni, bo kto w wieku piętnastu lat byłby w stanie pójść na wojnę. Ale oni to mają chyba po rodzicach :)

    Szkoda, że to już prawie koniec pierwszej części :/ Mam nadzieję, że będziesz pisała dalej :) A jak nie to cię znajdę i zmuszę do pisania!!! Tak, to jest groźba, więc się strzeż :D

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Calypso

    PS Przepraszam za komentarz bez ładu i składu, ale dawno nie pisałam komentarzy :) Następnym razem postaram się poprawić :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciągle mi tu grożą... Usuwam bloga, bo się Was boję :PP

      Scarlett podkochuje się w Albusie od ładnych kilku lat, może była już tym zmęczona...
      Pierwsza część nie zakończy wszystkich wątków, więc na pewno będzie ciąg dalszy ;)

      Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń
    2. A tylko spróbuj usunąć, to cię tym bardziej znajdziemy :D
      No ja mam nadzieję, że będzie ciąg dalszy !!! :D

      Usuń
  9. genialne genialne genialne! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. O.... Wojna. I kto to jest? Zabiję, zamorduję, i rOSIE gINGGER nie będzie! Kto to jest!!!??? Idę dalej.

    OdpowiedzUsuń
  11. O matko rozdział genialny tyle się dzieje, tyle akcji, że aż nie mogę. Super, że przybyli członkowie Gwardii i Zakonu znowu wszyscy walczą u jednego boku. I w końcu udało się im odnaleźć wszystkie klucze ( no porucz tego pierwszego ) i gratulacje dla Scor mieć tyle czasy klucz pod nosem i się nie skapnąć.
    I co to w ogóle jest za koleś kolejny szaleniec któremu odbiło na punkcie władzy i chcący zniewolić mugoli to już chyba faktycznie Voldemort był lepszy.
    W ogóle kocham Lucy!!! niby nie śmiała ale do walki się wyrywa :D
    No i nareszcie Albus się skapnął, że Scarlett coś do niego czuję no naprawdę ile można wyczucie w tych sprawach to chyba odziedziczył po ojcu ;) .
    I to zakończenie o matko muszę wiedzieć kto to jest na początku stawiałam na Norah ale teraz zastanawiam się czy to przypadkiem nie ta Genevive ale w sumie ona jest tylko uczennicą więc co ona może. Dobra lecę czytać dalej bo musze wiedzieć kto to jest.
    Pozdrawiam
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam właśnie wszystkie Twoje komentarze i mam szeroki uśmiech na twarzy! Dziękuję, aż chce się pisać dalej! :)

      Usuń
  12. Scarlett mu powiedziała !!!!!!!!!
    Jak super! ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. O boże, muszę się wreszcie dowiedzieć kto to jest!
    Lucy, coż za zmiana!
    Scarlett brawo! Oby im się udało !

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja nawet nie wiem jak skomentować ten rozdział, bo poraził mnie on swoją zajebistością :] (znowu przepraszam za wyrażenie...!) :D
    Scarlett powiedziała Alowi, ale ciekawe jak to się skończy :)
    Świetny rozdział,
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  15. Są emocje.Rozbawiła mnie jak zwykle Lucy i Cameron.

    OdpowiedzUsuń
  16. Przerwane w najlepszym miejscu! Dużo się dziś, co za emocje!
    ~TikiTaka

    OdpowiedzUsuń
  17. O mój Boże kim jest ten człowiek?!? Normalnie nie wierzę jakie emocje aaa
    Tyle się dzieje... To było takie wzruszające jak wszyscy ponownie się spotkali i jak młodzi też chcieli pomoc
    Aaa i Al i Scarlett ❤️
    Czytam dalej ❤️

    Ps. Pozdrawiam chora w sylwestra, leżę w łóżku i na szczesciw jest Twój blog i mogę sobie czytać i czekać na nowy rok XD
    Caraline Gentile

    OdpowiedzUsuń