Ginger Golden Girls

29 sierpnia 2014

Rozdział XXIII

 Milion razy to ciebie chciałam widzieć


- Nic nie rozumiem. Komu mogła się tak narazić?
Jesse wzruszył ramionami. On i Cameron siedzieli nad łóżkiem Jo od dobrych kilku godzin i przyglądali się jej spokojnej twarzy, na której lśniły długie, teraz już białe pręgi. Szkolna pielęgniarka najpierw z histerią w głosie oznajmiła im, że blizny pozostaną jej na zawsze, ale na szczęście potem pojawił się pan Potter i kazał posmarować jej rany czymś czarnym i bardzo cuchnącym. Od tego czasu zaczęły się widocznie zmniejszać i blednąć, ale i tak za każdym razem, gdy Cameron na nie patrzył, ręce same zaciskały mu się w pięści.
- Wiesz jaka jest Jo – powiedział Jesse – wiecznie szuka guza. Może coś odkryła, albo w coś się wpakowała?
- Jak tylko się obudzi będzie miała przegwizdane! – oznajmił Cam, patrząc na siostrę ze złością, ale zmiękł, gdy tylko jego wzrok prześliznął się po długich bliznach.
- Trzeba pogadać z Potterami i Scorpiusem Malfoyem – powiedział znowu Jesse.
- Czemu z nimi? – zapytał natychmiast Cameron, mrużąc podejrzliwie oczy. Jesse spojrzał w sufit.
- Mają jakieś tajemnice. A Malfoy znalazł ją w lochach.
Cameron uderzył wściekle pięścią w otwartą dłoń.
- Co mi odbiło! – warknął wściekle – Odpuściłem jej, pomyślałem: ma już piętnaście lat, przestanę jej pilnować! I jak to się skończyło?!
Jesse patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Uważasz, że da się upilnować Jo?
Odpowiedziało mu mordercze spojrzenie.
- Pisałeś do rodziców? – zapytał jeszcze Jesse. Cam skinął głową.
- Chcieli przyjechać, ale dostaliby zawału widząc ją w takim stanie. Powiedziałem, że jest już w porządku. Oczywiście natychmiast wysłali sowę do McGonagall żądając wyjaśnień, ale co ona ma im powiedzieć? Pan Potter robi dochodzenie w tej sprawie. Pójdę do niego wieczorem, mam nadzieję, że czegoś się dowiedział…
                                                                    *
- To wszystko? – pytał Harry. Scorpius skinął głową.
- Krzyczała, usłyszałem ją i przybiegłem. Zaniosłem do szpitala. Nikogo nie widziałem w lochach.
Harry przypatrywał mu się uważnie. Wiedział, że mówi prawdę ale mimo wszystko… był synem Dracona. Musiał być czemuś winny…
- W porządku. Możesz już iść.
Scorpius wyszedł z gabinetu, a Harry usiadł znowu w swoim fotelu. Miał teraz wielką ochotę skorzystać z myśloodsiewni. Za dużo rzeczy miał na głowie, nawet jeśli był przyzwyczajony do tego, że przez całe życie ciągle coś się działo. A teraz ten wypadek Jo Carter. Jej rany naznaczone były magią, której nikt w Hogwarcie nie powinien nawet widzieć, co dopiero ją wykorzystywać! Harry nie miał złudzeń, że osoba, która była za to odpowiedzialna miała też coś wspólnego ze śmiercią Gilberta, trującymi owocami i ostatecznie z próbą dostania się do Drzewa Początku.
                Rozległo się pukanie do drzwi i Harry krzyknął: wejść! Do gabinetu weszli Albus i James. Już na pierwszy rzut oka widać było, że są w strasznym stanie. Harry miał tylko nadzieję, że to przez wypadek Jo a nie, że znowu się pokłócili.
- Chciałeś nas widzieć? – zapytał beznamiętnie James. Harry skinął głową i wskazał im krzesło.
- Chodzi o Jo Carter – powiedział wprost, obserwując ich reakcję. Nie byli zaskoczeni tym pytaniem – Obaj się z nią przyjaźnicie i muszę was zapytać czy wiecie albo podejrzewacie co mogło stać się dzisiaj w lochach?
Na twarzach obu swoich synów Harry zobaczył to samo. Wyglądali na zdeterminowanych by nic nie powiedzieć.
- Nie – powiedział Albus.
- Nie mam pojęcia – dodał James.
Harry westchnął cicho.
- Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że ktoś próbował zabić waszą koleżankę? – Albus zmrużył oczy jakby nie chciał dopuszczać tego do swoich myśli, James wyglądał jakby wściekłość wypełniała każdy cal jego ciała – Gdyby Scorpius jej nie znalazł, Jo już by nie żyła – ciągnął bezlitośnie Harry – I jeżeli wiecie o jakimkolwiek szczególe, który mógłby pomóc nam znaleźć sprawcę, to proszę byście mi powiedzieli.
Ale oni milczeli. Po krótkiej, pełnej napięcia ciszy Harry znowu westchnął, tym razem z irytacją.
- Możecie już iść – powiedział cierpko. Al i James podnieśli się jednocześnie i kiwając ojcu na pożegnanie opuścili jego gabinet.

- I tak nas podejrzewa – powiedział James, gdy znaleźli się na korytarzu – ale co mamy mu powiedzieć? Wkopalibyśmy tylko Jo…
Nie wiedzieć kiedy Albus znalazł się przy Jamesie i błyskawicznym ruchem zacisnął rękę na jego szyi a potem pchnął go na ścianę. James zbyt zaskoczony nie zdążył zareagować. Kiedy uświadomił sobie, co dzieje się z Alem nie próbował nawet się bronić.
- Nie chciała cię – wycedził Albus – I nigdy cię nie zechce.
- Posłuchaj…
Ale Albus dość już usłyszał tego dnia. Wszystkie uczucia, które rozlewały się po jego ciele jak trucizna, wybuchły w końcu i jego zaciśnięta pięść ze świstem wylądowała na twarzy Jamesa. Aż go odwróciło, ale nie wyglądał jakby zamierzał oddawać bratu. Tymczasem Albus zdawał się być przygotowany na kolejny cios.
- Nie będę z tobą walczył – powiedział James, ale wyglądał na dotkniętego do żywego. Szczęka pulsowała mu tępym bólem.
Albus nie sprawiał wrażenia, jakby mu ulżyło. Posyłając mu jeszcze znienawidzone spojrzenie, odwrócił się i odszedł.

                       Godziny mijały, a on nie wracał.
                                                                       *
                Co się dzieje? Czemu jest tak jasno? Gdzie ona właściwie jest?
                Chyba musi otworzyć oczy…
- Rose?
- JO!!!
Red rzuciła się na nią z takim impetem, że straciła dech w piersiach. Dziwiła się, że jej to nie zabolało, ale właściwie nie czuła swojego ciała. Była dziwnie zmęczona, i nie mogła poruszyć żadnym mięśniem.
- Rose? Co się dzieje? – zapytała dziwnie słaby głosem. Red patrzyła na nią ze strachem.
 - Nie pamiętasz? – zapytała wytrzeszczając oczy – Och, Jo! Musisz sobie przypomnieć!
Ale Jo nie wiedziała nawet o co jej chodzi. Nagle uświadomiła sobie gdzie jest i chciała natychmiast zerwać się z łóżka, ale nadal nie mogła się ruszyć.
- Red! Czemu jestem w szpitalu?! Dlaczego nic nie czuję?! – zawołała z paniką. Nim Rose zdążyła jej odpowiedzieć pojawiła się pani Vurtage, która patrzyła na nią z troską pomieszaną z panicznym strachem.
- Obudziłaś się, kochanie. To dobrze – podeszła do niej i położyła rękę na czole. Jo z każdym jej ruchem coraz bardziej wytrzeszczała oczy.
- Czemu nie mogę się ruszyć?
- Podałam ci silne środki przeciwbólowe. Za chwilę odzyskasz sprawność.
Pielęgniarka wyciągnęła z fartucha kilka buteleczek i postawiła je na stole.
- Podaj jej tę za chwilę – powiedziała do Rose – Poinformuję panią dyrektor, że się obudziłaś.
I wciąż patrząc na nią ze strachem opuściła skrzydło.
- Jest beznadziejna – westchnęła Rose – panikuje bardziej niż twój brat. Dobra otwórz buzię!
I nachyliła się, żeby podać Jo eliksir. W połowie czynności cofnęła rękę, bo wzrok Jo parzył.
- Mów. Co. Się. Tu. Do. Cholery. Dzieje.
Red westchnęła znowu i odstawiła eliksir.
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz? – zapytała spokojnie.
Jo przymknęła oczy, usiłując sobie przypomnieć, ale nie było to łatwe. Jakby miała w pamięci wielką dziurę.
- Po obiedzie poszłam do lochów… Skręciłam za róg i… Nie wiem co było dalej, Rose! – zawołała z paniką. Red poklepała ją po ramieniu.
- Spokojnie. Vurtage powiedziała, że może tak być.
- Ale wy wiecie! – krzyknęła Jo – Wiecie co mi się stało!
Rose pokręciła głową.
- Wiemy tylko, że ktoś cię zaatakował – powiedziała poważnie – Masz sporo ran, Jo – dodała miękko – nieźle cię poharatali…
Jo patrzyła na nią wielkimi oczami. Nie wierzyła. I była na siebie wściekła, że niczego nie pamięta.
- Jak się tu znalazłam?
- Scorpius cię przyniósł. Znalazł cię w lochach zakrwawioną. Teraz wujek Harry wszystkich przesłuchuje.
Jo nagle coś sobie uświadomiła.
- To dlatego ich tu nie ma? – zapytała cicho.
Rose odwróciła wzrok. Wiedziała, że Albus i James już dawno mieli stawić się u Harry’ego. Nie miała pojęcia co się dzieje z nimi teraz.
- Gdy tu wylądowałaś byliśmy wszyscy. Potem przyszedł wujek Harry i McGonagall. Cameron i Jesse poszli przed chwilą.
Jo powoli odzyskiwała czucie w całym ciele. Skinęła głową ze zrozumieniem a Rose odetchnęła. Uznała, że przeszła dziś zbyt wiele, by dokładać jej jeszcze informację o mrożącej krew w żyłach scenie, gdy nieprzytomna wymawiała imię brata swojego chłopaka.
- Wypij – Rose sięgnęła po butelkę z eliksirem i podała Jo, a ta już nie protestowała.
- Fuj… - mruknęła tylko a Red uśmiechnęła się szeroko.
- Wyjdziesz z tego – oznajmiła wesołym tonem, w którym jednak grało sporo gorzkich nut.
                                                              *
                Albus wrócił do Pokoju Wspólnego Ravenclawu nad ranem. Wyglądał jak człowiek, który wiele zniósł tej nocy. W całej wieży było bardzo cicho. Wszedł do salonu i skierował się do swojego dormitorium, gdy jego wzrok padł na śpiącą przy kominku dziewczynę. Scarlett zasnęła w fotelu, w ubraniu, z głową opartą na ramieniu. Al Podszedł do niej i delikatnie, by jej nie wystraszyć dotknął jej łokcia.
- Hej, co tu robisz? – szepnął, gdy otworzyła oczy. Rozejrzała się nieprzytomnie, a potem uśmiechnęła się zażenowana.
- Właściwie to czekałam na ciebie.
Albus zdumiał się na te słowa.
- Wiem, że Jo miała wypadek – wyjaśniła Scarlett – chciałam zapytać jak się czuje.
Al wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że wydobrzeje.
Scarlett otworzyła szerzej oczy.
- Myślałam, że zostałeś z nią w nocy – powiedziała zaskoczona. Al uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową.
- Co się stało? – zapytała po prostu Scarlett. Albus zawahał się. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, ale z drugiej strony prawie zwariował, gdy przez całą noc próbował znaleźć sobie miejsce i wytrzymać ze swoją głową, w której ciągle przewijał się słaby jęk, powtarzający imię jego brata. Podniósł się i usiadł w fotelu obok niej.
- Moja dziewczyna kocha mojego brata – powiedział w najprostszy i najsmutniejszy sposób, jaki Scarlett słyszała. Zrobiła dziwny ruch, jakby chciała go dotknąć, ale szybko cofnęła rękę i wygładziła koszulę.
- Czemu tak myślisz?
Albus nie miał już siły na użalanie się nad sobą. W kilku krótkich, beznamiętnych zdaniach opowiedział jej co działo się w szpitalu, gdy Scorpius przyniósł ją z lochów.
- Al… - powiedziała cicho, gdy skończył. Pokręcił szybko głową.
- Tylko mi nie współczuj – przerwał jej sucho – Byłem kretynem myśląc, że przy mnie zapomni o moim wspaniałym braciszku.
Scarlett zaperzyła się na te słowa.
- Jesteś kretynem myśląc, że James jest w czymkolwiek lepszy od ciebie! – zawołała – Zresztą – dodała szybko – To jest złe myślenie. Nie jest się lepszym od kogoś, tylko do niektórych jesteśmy bardziej dobrani, do innych nie.
Albusowi te słowa przyniosły niewielką pociechę.
- Powinienem do niej pójść – powiedział patrząc w wygasły ogień na kominku – ale nie umiem. Nie mogę nawet na nią patrzeć.
Scarlett po krótkim wahaniu dotknęła jego ręki.
- Al, źle do tego wszystkiego podchodzisz. Jo była nieprzytomna, nieświadoma i…
- I nie wołała mnie – powiedział martwym głosem – Tylko jego. Nie potrafię się dłużej oszukiwać. Oni są jak para idealna, Scarlett. Nie wyszło im przez jego durne błędy i… przeze mnie.
Scarlett milczała przez chwilę przyglądając się ich złączonym dłoniom a potem powiedziała, uśmiechając się delikatnie:
- Wiesz, że czas jest świetnym lekarstwem? Kiedyś o niej zapomnisz i będziesz mógł…
- Nie. Nie umiem – powiedział z bólem – Próbowałem milion razy. Ona zawsze będzie dla mnie najważniejsza.
I próbując uśmiechnąć się do niej w podziękowaniu za to, że go wspierała, wstał i powoli odszedł do swojej sypialni. Scarlett jeszcze długą chwilę wpatrywała się w wygasły ogień.
                                                                  *
                Scorpius codziennie urywał się z kilku lekcji i przesiadywał u Jo. Jej rany z każdym dniem wyglądały coraz lepiej, i zaczęła domagać się wypuszczenia ze szpitala, więc można by pomyśleć, że wszystko było dobrze. Poza tym, że Carter ciągle patrzyła tęsknie w drzwi, w których nie pojawiał się żaden Potter. Ale to było ponad siły Scorpiusa. Zamiast roztrząsać problemy uczuciowe próbowali razem rozwikłać zagadkę kluczy. Czasem pomagała im Red, ale ona i Scor zawsze mieli różne teorie, więc Jo grożąc im, że nie wyzdrowieje poprosiła, by przychodzili osobno.
- Znikające szkło, znikające szkło… - śpiewała Jo, któregoś dnia, siedząc po turecku w swoim szpitalnym łóżku. Scorpius leżał na innym i zgrzytnął zębami, słysząc to po raz tysięczny.
- Carter, ile razy to wałkowaliśmy? Musi chodzić o jakiś magiczny przedmiot, o którym nie słyszeliśmy…
- Więc trzeba poszperać! – ofuknęła go – Z Drzewem Początku też zaczynaliśmy od zera!
- Więc sobie szperaj! – burknął – Wiesz ile jest dziwnych, zagubionych albo nieznanych magicznych przedmiotów o które może chodzić?!
- Ale ten musi być w Hogwarcie! – zaperzyła się – Wiem! – zawołała nagle - Musisz mi przynieść Historię Hogwartu!
- Po co? – zapytał zrezygnowany.
- Na pewno jest tam jakaś wzmianka! – oświadczyła pewnie – Nie zapominaj, że tam znaleźliśmy dowód na to, że Dllavon to Hogwart, a tym samym, że to tu rośnie drzewo!
- Co wcale nie oznacza…
- Koniec wizyty! – pojawiła się pani Vurtage, która obrzuciła Jo zaniepokojonym spojrzeniem a Scorpiusa obdarzyła potępiającą miną – Panna Carter musi wypoczywać, a romanse mogą zaczekać!
- Haha! – zaśmiała się Jo – On jest tylko moim dalekim znajomym!
Scorpius pokazał jej język.
- Mam dziewczynę – dodał z godnością – Bardziej zrównoważoną.
Jo zdumiała się teatralnie.
- Red jest nie mniej szurnięta niż ja!
Scorpius przewrócił oczami i wyszedł z sali szpitalnej, nim pani Vurtage zupełnie zbzikowała.

                Wracając do lochów walczył sam ze sobą. Nie widział Rose od rana i nie myślał teraz o niczym innym jak skręcenie do Wieży Ravenclawu, żeby trochę się z nią pokłócić. Stłumił jednak w sobie ten zamiar i nadąsany powlókł się do Slytherinu.
                W salonie zastał Emmę.
- Cześć! – przywitał się, zajmując miejsce koło niej. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Cześć?
- Co jest? – zapytał zdziwiony. Jego dziewczyna wyglądała, jakby była na niego za coś bardzo obrażona.
- Och, nic! – zawołała ze złością – Nic, poza tym, że nie widziałam cię od czterech dni!
- Co ty mówisz… - odparł zdumiony – Przecież… aha.
Miała rację. Od wypadku Jo nie zwracał na nią uwagi. Był zbyt zajęty zaglądaniem do skrzydła szpitalnego, rozwiązywaniem zagadki kluczy i tropieniem na własną rękę kto zaatakował Carter, by jeszcze mieć czas na randki. Do tego w każdej wolnej chwili bezwiednie szukał towarzystwa Red.
- Moja koleżanka miała wypadek – powiedział spokojnie – Miałem mniej czasu.
- Dla mnie – odparła gorzko – Bo dla Rose Weasley miałeś go tyle co zwykle!
Scorpius przewrócił oczami.
- Nic podobnego. Ja i Rose…
- …jesteście oboje szurnięci! – wpadła mu w słowo Emma – Ciągle się kłócicie, ale nie można was od siebie odciągnąć! Wiecznie za nią patrzysz i niech mnie piorun, jeśli nigdy jej nie pocałowałeś!
Sens tych słów długo docierał do Scorpiusa. Na Merlina, ona ma rację! Jo zresztą też… On i Red żyją w jakimś pochrzanionym związku…
- Wiesz, co? – zapytała ze łzami w oczach Emma – Może i przez większość życia byłam naiwna. Ale nie do tego stopnia. A teraz sobie idź! Najlepiej do Weasley!
Scorpius, jako, że miał serce z kamienia nic nie powiedział i wstał. Lepiej dla tej małej, jeśli będzie go uważać za drania, którym zresztą był.

                Wyszedł na korytarz. Cholera. Czy on coś przeoczył? Oczywiście, że Red mu się podobała! Od zawsze była piękna i pociągająca. Ale… ale… Nie… Niemożliwe.
                Nogi same go niosły. Wszedł po schodach do Sali Wejściowej, a potem w prawo do wieży Krukonów. Jakie było jego zdziwienie, gdy w połowie drogi zobaczył czerwone włosy.
- Weasley.
- Malfoy.
Zatrzymała się i patrzyła na niego jak zawsze. Wyzywająco, z góry, z drwiną i otwartym zaproszeniem. Scorpiusowi zaschło w gardle.
- Musimy porozmawiać – oświadczył, utkwiwszy oczy w dekolcie jej bluzki.
- O czym? – zapytała podchodząc bliżej, jakby coś ją przyciągało.
- O tym, że ciągle się ze mną całujesz.
- Sam się ze mną całujesz.
- Ja cię nienawidzę – poprawił ją, też robiąc krok do przodu, bo zbliżała się zdecydowanie zbyt wolno.
- Na pewno nie jak ja ciebie.
- Gdzie ty w ogóle szłaś? – zapytał, gdy była już na wyciągnięcie ręki.
- Do ciebie.
- Łazisz za mną.
- Gdzie ty szedłeś?
- Do ciebie.
Rose zaśmiała się gardłowo, a ten dźwięk wypełnił każdy cal jego napiętego ciała.
- Emma mnie rzuciła.
- Przykro mi – powiedziała nie odrywając wzroku od jego oczu. On też świdrował ją wzrokiem.
- Mi też. Była miła.
                Drzwi do najbliższej klasy otworzyły się z hukiem, gdy Scorpius wycelował w nie różdżką zza pleców. Pociągnął Rose za sobą. Nie opierała się. Trzasnęła nimi i oparła się o nie, a potem przyciągnęła go do siebie. Obydwoma rękami chwycił ją w biodrach i przysunął się tak, że poczuła cały jego ciężar na sobie. Pocałował ją. Mocno, ostro, jakby od tego zależało jego życie. Rose jęknęła, czując jego język na swoich ustach, a on na ten dźwięk cały się spiął. Przestał nad sobą panować. Jego ręce znalazły się pod jej koszulą i zaczęły błądzić po jej plecach.
                Rose nie odrywając się od jego ust, zjechała rękami niżej. Po jego szyi, do niedopiętej koszuli i luźnego krawata. Rozwiązała go, a potem zaczęła rozpinać jego guziki. Scorpius oderwał się od niej na moment, żeby złapać oddech i odsunął się na cal. Jego ręce znalazły się znowu na jej biodrach i chwyciły koszulkę. Opadła gdzieś w kąt. Znowu nachylił się, by ją pocałować, a jego ręce zaczęły błądzić po jej ciele, który przykrywał tylko biały koronkowy stanik. Tym razem on jęknął, gdy go dotknął.
                Ale wtedy się obudził. Chciał. Tak bardzo jej pragnął, że nie był w stanie się od niej oderwać. Ale gdzieś na skraju jego świadomości trzepotała osamotniona myśl, że jeśli tego nie zrobi stanie się coś bardzo złego. Coś do czego nie może dopuścić. Trzęsąc się na całym ciele, odsunął ją od siebie i szybko zaczął zapinać guziki swojej koszuli.
                Rose patrzyła na niego w osłupieniu. Nie mogła wyjąkać słowa.
- Ubierz się – powiedział chłodno, podając jej koszulkę, a potem przewiesił krawat przez szyję i szybkim krokiem opuścił klasę.
                                                               *
                Czytała Historię Hogwartu, a na stoliku obok leżała zapalona różdżka. Pani Vurtage surowo zabroniła jej tego robić, więc musiała udawać, że po dziewiątej grzecznie śpi. Rzuciła jeszcze na drzwi do jej gabinetu kilka zaklęć i oddała się lekturze. Kiedy usłyszała szmer otwieranych drzwi, była pewna, że to Rose albo Cameron. Na widok Ala otworzyła szeroko oczy.
- Cześć – powiedział niepewnie. Jo zrobiła ponurą minę.
- Cześć – odpowiedziała gorzko. Zamknął za sobą drzwi i powoli zbliżył się do jej łóżka.
- Mogę usiąść? – zapytał. Jo nie rozumiała co się dzieje. Najpierw nie odwiedza jej przez cztery cholerne dni, potem przychodzi i zachowuje się jakby był dalekim krewnym!
- Nie wiem – burknęła ze złością – A chcesz usiąść?
Albus przyciągnął sobie krzesło.
- Jo, wiem, że powinienem przyjść wcześniej... – posłała mu ironiczne spojrzenie – Ale musiałem sobie wiele rzeczy przemyśleć.
- Nie rozumiem – odparła szczerze – Nie znam się na związkach, ale coś mi się zdaje, że odwiedzanie chorej dziewczyny powinno być w umowie!
Albus wykrzywił się w grymasie.
- Związku? Jo, nie jesteśmy w żadnym związku.
Oczy Jo zrobiły się jeszcze większe.
- Co się stało? – zapytała rezygnując ze złośliwości – Uraziłam cię czymś?
Al milczał przez chwilę. Jak ma jej powiedzieć co się stało? Jeśli nawet Red, która nie potrafiła nigdy niczego przemilczeć, nie umiała jej tego opowiedzieć, to jak on ma to zrobić?
- Po twoim wypadku uświadomiłem sobie jak bardzo oszukuję samego siebie, a ty siebie samą.
- Nie rozumiem – powtórzyła. Albus westchnął.
- Kiedy Scorpius cię tu przyniósł, byłaś nieprzytomna. Miałaś wysoką gorączkę i prawdopodobnie omamy. Chyba wydawało ci się, że ciągle walczysz. Byliśmy tu we trójkę; ja, Rose i Malfoy. A ty wołałaś Jamesa, Jo. Ciągle powtarzałaś jego imię.
Zapadła długa cisza. Jo nie mogła w to uwierzyć. Ale… jak to? Nie, nie, nie. Nie zrobiła tego Alowi. Wyrzuty sumienia zalały ją gorącą falą, i pierwszy raz od dawna łzy napłynęły jej do oczu. Historia Hogwartu opadła głucho na podłogę, gdy zerwała się, by dotknąć jego ramienia.
- Al, nie…! Byłam nieprzytomna! Nie wiedziałam co mówię! Proszę, nie mniej mi tego za złe…
Połamane serce Ala odżyło, gdy patrzył na to jak walczy, by jej uwierzył. Ale to była tylko chwila.
- Nie mam – powiedział również dotykając jej ręki – Wiem, że to przez gorączkę… Tylko, że… Jo, wołałaś mojego brata.
Jo patrzyła na niego z bólem. Była na siebie tak wściekła, że miała ochotę walić głową w mur. Prawie czuła jego cierpienie, które teraz było i jej cierpieniem.
- Przepraszam – powiedziała bardzo cicho. Albus kiwnął szybko głową, jakby chciał już zakończyć tę dramatyczną rozmowę.
- Sam jestem sobie winien – stwierdził próbując się uśmiechnąć – Ale muszę coś powiedzieć – dodał znowu poważniejąc – Mój brat musi mieć w sobie coś niezwykłego, skoro czujesz do niego to co czujesz – powiedział i widząc, że Jo chce zaprzeczać, dodał szybko – ale to nie znaczy, że jest tego wart. James krzywdzi ludzi, Jo i jedyne co się dla niego liczy to własne szczęście. Nie chcę, żebyś przez niego cierpiała.
Jo wykrzywiła usta w bolesnym grymasie. Za wszelką cenę starała się opanować łzy, ale to było takie trudne!
- Nie chcę go – powiedziała z bólem. Albus znowu uśmiechnął się ponuro.
- Pójdę już. Śpij dobrze, Jo…
- Al! – zawołała, kiedy wstał i odwrócił się. Spojrzał przez ramię – Może i w gorączce mamrotałam imię twojego brata – powiedziała gorzko – Ale milion razy to ciebie chciałam widzieć. Na trzeźwo.
Albus wpatrywał się w nią przez moment. A potem bez słowa odwrócił się do drzwi i odszedł. Każdy ma jakieś granice bólu, który może dobrowolnie przyjąć i to była właśnie jego granica.

                                                                   *
               
                Jakie to nienaturalne, gdy kładziesz się do łóżka w jednej rzeczywistości a budzisz w zupełnie innej, nie pamiętając już jak było zaledwie kilka godzin wcześniej.
W piątek ostatniego dnia kwietnia uczniowie Hogwartu kładli się spać z myślą o ciepłym weekendzie, nadchodzących egzaminach i wakacjach. Gdy wstali w sobotni poranek nic nie było już takie samo.
- Proszę o ciszę! – głos profesor McGonagall potoczył się po Wielkiej Sali i wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę – Nim otworzycie dzisiejsze gazety, chciałabym coś powiedzieć. Proszę, byście wysłuchali mnie w skupieniu i nie wpadali w panikę.
Po tych słowach większość pierwszej i drugiej klasy Hufflepuffu wpadła w panikę.
- Jak wiecie – ciągnęła dyrektorka – w Skandynawii opowiedziano się za wyprowadzeniem magii z ukrycia. Kolejne państwa poprały tę ideę i zaczęły wprowadzać je w życie. W całej Europie dochodzi do prześladowań osób niemagicznych, i innych skandalicznych zachowań, których dopuszczają się czarodzieje. W ostatnich dniach kraje, które otwarcie sprzeciwiają się tej sytuacji, podjęły ważną decyzję.
W Wielkiej Sali zapadła cisza jak makiem zasiał. Nikt nawet nie śmiał się odezwać, by nie uszczknąć niczego z tej przemowy. Profesor McGonagall poprawiła swoje rogowe okulary, a potem omiotła jadalnię jakby trochę mniej surowym spojrzeniem niż zwykle.
- Rozpoczęła się wojna – oświadczyła drżącym głosem dyrektorka – Wielka Brytania i inne kraje wypowiedziały ją wszystkim państwom, w których dochodzi do aktów przemocy wobec mugoli.
Wrzawa wybuchła w jednej chwili. Wszyscy mówili przez siebie, niektórzy krzyczeli, inni łapali się za głowę. Każdy chciał skomentować albo wyrazić swoje niedowierzanie wobec tych rewelacji. Kilku pierwszorocznych rozpłakało się głośno, jakiś Puchon krzyczał, że rzuca szkołę i zamierza walczyć, a gdzie by ucha nie przyłożyć, powtarzano jedno, brzmiące nierealnie i dziwnie obco słowo: wojna.
                Profesor McGonagall próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale nikt już nie zwracał na nią uwagi. Po kilku próbach opadła na swoje miejsce i zamilkła, a Hagrid nachylił się, by poklepać ją po ramieniu. Kiedy hałas w Wielkiej Sali przerodził się w prawdziwy chaos, Hermiona wstała ze swojego miejsca, wyjęła różdżkę i trzasnęła nią jak biczem, a potężny huk, zwrócił na nią uwagę wszystkich.
- Dziękuję – powiedziała uprzejmie Hermiona – A teraz cicho! – omiotła salę surowym spojrzeniem, brązowych oczu – Kiedyś ktoś bardzo mądry powiedział, że siła tkwi w jedności. Wierzę, bardzo mocno wierzę w to, że każdy z was wyniesie z Hogwartu nie tylko praktyczne umiejętności ale i ważne przekonania. Każdy człowiek ma prawo do bezpieczeństwa i poszanowania jego godności. Gdzieś tam są ludzie, którzy chcą odebrać niemagicznym osobom te prawa i uczynić z nich swoje podnóżki.
Wiem, że jesteście wszyscy na tyle inteligentni, żeby nie zgadzać z tą niesprawiedliwością i umieć postawić się każdemu, kto bezprawnie krzywdzi drugiego człowieka. Gdy opuścicie te mury pamiętajcie o tym, że nie jest ważne czy ktoś potrafi posługiwać się różdżką czy też nie, czy ma czystą krew – dodała gorzko – czy urodził się w niemagicznej rodzinie. Czarodziej, mugol, Skrzat Domowy, goblin i gumochłon mają prawa do życia i współistnienia w świecie wolnym od wojny. Tylko ta świadomość może zakończyć to, co niedługo się rozpocznie.

                                                                *
                Dobrze znane mury, zmieniły się nie do poznania. Kolorowy świat zniknął a zastąpiła go wizja wielkiej wojny. Gazety krzyczały o mobilizacji i prześcigały się we wzniosłych artykułach o potrzebie pomocy mugolom w Europie. Z całego kraju nadchodziły informacje o zbrojeniach i przygotowaniach do ataku na Skandynawię. Ale wciąż było to coś nierealnego, nienamacalnego, czego nikt nie potrafił sobie jeszcze wyobrazić.
                I choć wojna była tematem numer jeden przez wiele najbliższe dni, życie Hogwartu toczyło się dalej, a jego własne wzloty i upadki były wciąż na porządku dziennym.

                Od czasu, gdy Jo nawrzeszczała na Lucy, ta zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. I choć nie mogła spać, jeść, a czasem nawet oddychać, nie odważyła się porozmawiać z Cameronem. Tym bardziej, że najwyraźniej on sam o niej zapomniał.
                W poniedziałek Lucy zaczytana w Żonglera, który według ciotki Luny był jedyną gazetą drukującą prawdziwe informacje, nie zauważyła, że schody, którymi jechała zacięły się w połowie i zamiast na szóstym, wysiadła na trzecim piętrze. Korytarze Hogwartu zawsze jej się mieszały, więc i tym razem nie zauważyła, że zamiast do klasy Transmutacji, którą mieli Puchoni z szóstego roku, zmierza do klasy Numerologii, którą miał siódmy rok Gryffindoru, a która mieściła się dokładnie pod nią.
                Lucy wciąż z nosem w gazecie weszła do sali i usiadła w pierwszej ławce. Nie zwróciła uwagi na to, że po jej wejściu zrobiło się ciszej i rozległy się pojedyncze chichoty. A potem usłyszała tak dobrze znany i znienawidzony głos.
- Zgłupiałaś, wiewióreczko? – odwróciła się jak poparzona. Mason pochylał się nad nią z kpiącym uśmiechem. Lucy zerwała się z miejsca i rozejrzała w panice po klasie. Żadnej znajomej twarzy. Nie, nie, nie! Znowu się zgubiła!
                Czując jak jej twarz oblewają gorące rumieńce, chciała czym prędzej stąd wybiec, ale nie miało jej się to udać. Koło Masona pojawił Ethan, a chwilę później między nimi stanęła Olivia Aston.
- Co tu robisz, wariatko? – zapytała wpatrując się w nią szyderczo. Usta Lucy zadrżały.
- No nie! – zawołał teatralnie Mason przyciągając uwagę całej klasy – Znowu się popłaczesz?!
- Przyszłaś, żeby znowu rzucić na Cama jakieś pokręcone zaklęcie? – dodał Ethan – Masz pecha! Zaspał!
- To musiało być coś silnego! – stwierdziła pewnie Olivia – Z taką urodą to tylko jakaś porządna klątwa może zadziałać na faceta!
Klasa ryknęła śmiechem, a Lucy miała wrażenie, że zaraz pęknie w środku. Wstyd i upokorzenie rozlały się po jej wnętrznościach i chciała uciec daleko i nigdy nie wracać. Zrobiła niepewny krok do przodu, ale Mason znowu zagrodził jej drogę.
- Po raz czwarty przypominam – zaczął stalowym tonem – Wracaj do mysiej dziury. Ile razy jeszcze trzeba ci tłumaczyć, że masz omijać Cama szerokim łukiem?!
Więcej nie była w stanie wytrzymać. Łzy popłynęły jej z oczu i rzuciła się do przodu, przepychając między Masonem Ethanem a Olivią. Skierowała się prosto do drzwi, ale przez łzy nie zauważyła, że na kogoś wpada. Próbowała i jego ominąć, ale złapał ją i mocno trzymał.
                To był Cam. Miał mocno potargane włosy, jakby dopiero wstał z łóżka i zaspane oczy. Teraz były szeroko otwarte, jakby nie wierzył w to co widział. Lucy spojrzała na niego z prośbą. Chciała tylko, by ją puścił, żeby mogła stąd uciec. Ale on trzymał ją w stalowym uścisku. A potem bardzo powoli przeniósł spojrzenie na swoich kolegów.
- Zaczekasz tu – powiedział prawie nie otwierając ust. Było coś takiego w jego głosie, że Lucy nie śmiała się sprzeciwić.
                Olivia Aston przestała się uśmiechać, ale to nie na nią patrzył Cameron. Ethan skrzywił się, jakby uznał, że właśnie strzelił niewielką gafę. Mason natomiast uśmiechał się do niego porozumiewawczo, jakby oczekiwał, że kumpel w lot złapie jego „żarty”.
Oddech Camerona stał się ciężki, a wzrok parzył. Nie wiadomo kiedy puścił Lucy i zrobił tylko dwa kroki. Mason nie zdążył zareagować, gdy pięść Camerona świsnęła w powietrzu i odbiła się od jego szczęki. Odrzuciło go do tyłu, ale zdążył się podnieść, po czym wylądował na ścianie za sobą.
Kilka osób pisnęło, inni zaczęli dopingować Camerona. Lucy zakryła twarz rękami, a Ethan rzucił się, by go odciągnąć, ale skończyło się to tylko rozcięciem brwi na jego skroni. Tymczasem Mason osunął się po ścianie z głuchym jękiem, a Cameron stanął na nim i spojrzał na niego z odrazą.
- Odezwij się do niej jeszcze raz, a cię zabiję. Przysięgam.
I rzucając mu ostatnie, pełne obrzydzenia spojrzenie, odwrócił się, a potem złapał Lucy za rękę i wyprowadził z klasy.

                Szli przez chwilę w zupełnej ciszy. Lucy bała się odezwać. Cameron, który wciąż trzymał ją za rękę, oddychał coraz równiej i spokojniej. Ale wciąż nic nie mówił, a Lucy w każdej chwili spodziewała się wybuchu.
                Poprowadził ją schodami do Sali Wejściowej a potem skierował do wyjścia. Lucy przemknęło przez myśl, że powinna pędzić na Transmutację, ale sama była w nie lepszym stanie niż Cam przed chwilą, więc uznała, że tej jeden raz sobie odpuści, a potem wszystko nadrobi…
                Wyszli na błonia. Cameron wziął trzy głębokie oddechy i dopiero wtedy puścił jej rękę. Spojrzał na nią po chwili a ona skuliła się w sobie, bo jego wzrok mówił tylko jedno.
- Mamy do pogadania, Lucy Weasley.
                                                                  *
                Nikt kto w ostatnich dniach widywał Red, nie lękał się żadnej wojny. Wydawało się, że nie może być gorszego kataklizmu niż wściekła Rose. Siała wokół siebie takie spustoszenie, że Albus i Scarlett przez większość czasu przesiadywali wspólnie ukryci w bibliotece albo na błoniach.
                Ona sama nawet nie zwróciła uwagi na to, że wszyscy się jej boją. Interesowało ją tylko, by Scorpius trzymał się od niej z daleka! Nienawidziła go całym sercem, a teraz to już w ogóle życzyła mu wszystkiego najgorszego.
                Tylko jednego nie rozumiała. Chciał się zabawić, jak zwykle grał. Więc czemu nie do końca? Dlaczego… Dlaczego ją odrzucił?
                Gdy tylko takie myśli pojawiały się w jej głowie, natychmiast je odganiała i odprawiała swój mały armagedon…
                Tymczasem czas ich gonił. Wojna wisiała w powietrzu, Jo tkwiła w Skrzydle Szpitalnym, a tajemnica ukrycia czterech kluczy nie była nawet o cal bliżej rozwiązania. Rose, by nie popadać w szaleństwo w nowej fazie nienawiści do Scorpiusa, poświęciła się temu doszczętnie.
                „Jeden klucz w znikającym szkle, drugi w sercu prawdziwego rycerza, trzeci na granicy strachu i czwarty u zaufanego strażnika”.
                Znała to już na pamięć i mogła powtórzyć w środku nocy od dowolnego miejsca. Sprawdziła już dziesiątki miejsc, które mogły choćby przypominać poszczególne fragmenty z zagadki, ale na nic.
                Aż w końcu pewnego dnia, gdy wracała z kolacji przez drugie piętro, jej wzrok padł na mosiężną zbroję, do której Irytek pakował właśnie pękatą torbę łajnobomb.
- Świetny pomysł, ale jak zwykle niedopracowany – oznajmiła głośno. Poltergeist odwrócił się w jej kierunku i natychmiast pokazał język. Ich wojna była głośna w całej szkole. Irytek skłonił się teatralnie i wyjął torbę ze zbroi.
- Tak, Rosie! – zawołał przymilnie – Już się robi! – i cisnął w nią torbą. Ale była szybsza. Machnęła różdżką i posłała i ducha i jego łajnobomby na ścianę, gdzie rozbryzgały się, lądując w większości na nim samym. Irytek klnąc i zawodząc pogroził jej palcem i odleciał w przeciwnym kierunku. Rose ze śmiechem ruszyła dalej, obrzucając jeszcze zbroję krótkim spojrzeniem. Zbroję rycerza. Prawdziwego rycerza.
                Red przystanęła i wciągnęła głośno powietrze. Tak! To musi być to! Puściła się pędem przez korytarz dokładnie wiedząc, gdzie zmierza. Gdzie ukryć coś tak małego jak klucz, jeśli nie w starej zbroi, do której nikt nie zagląda, i która stoi tu pewnie od stuleci?! Pędziła ile sił w płucach i zatrzymała się dopiero na siódmym piętrze. Stała tu najstarsza i najbardziej zmurszała zbroja, jaką widziała. Drżącymi rękoma wyjęła różdżkę i nacięła metal w okolicach piersi. Włożyła rękę do środka i prawie podskoczyła.
                Maleńki, zaśniedziały klucz z wysadzanymi kamieniami błyszczał jej w dłoni.
- A niech to… - wyjąkała tylko. Rozglądając się do koła naprawiła zbroję i szybkim krokiem skierowała się do Skrzydła Szpitalnego, po drodze wyjmując jeszcze w pośpiechu Komunikujące Karteczki.
                Była z siebie wyjątkowo dumna. Mieli klucz! Mieli trzeci klucz do przejścia, gdzie rosło Drzewo Początku.

                Wyścig się zaczął. Brali w nim udział doświadczeni aurorzy, bohaterowie poprzedniej wojny, dzieci, które miały w przyszłości zaważyć na losach wojny, i był jeszcze on. Zakapturzony morderca, który nie ustawał w poszukiwaniach kluczy, albo ich znalazcy.
                                                                   
                                                                     *






Ps. Obawiam się o swoje zdrowie psychiczne. Napisałam rozdział w 2 godziny… Chyba wpadam w jakiś dziwny szał twórczy, gdy zaczynam pisać GGG :P
Pss. Wyjeżdżam na wakacje! :P Na pewno coś w ich czasie napiszę, ale do wtorku nie odpowiem na żadne pytania typu: czy Jo w końcu zmądrzeje :P

Pozdrawiam! J

18 komentarzy:

  1. No myślałam że po tym wypadku Jo zmieni zdanie i wybierze jamesa no ale cóż ;( jakoś się z tym pogodzę ,ale ona go w końcu wybierze, tak? to bylo straszne że żaden z potterów jej nie odwiedził ;( niby Al tak....

    Super!!! w końcu mamy klucz ! zanim to przeczytałam to pomyślałam że na ich miejscu przeszukałabym wszystkie zbroje w Hogwarcie a tu Rose wpada na ten sam pomysł ;) ale co do reszty zagadki to nie mam pojęcia gdzie są klucze ^^

    co to miało być z rose i scorpiusem! jeeju już się bałam zrobią to w ttej klasie od (chyba) transmutacji O.o niby dobre wybrnięcie z sytuacji ale tak jakoś chamsko ;)

    Rozdzial super ( jak zawsze zresztą) Jest wojna to też super. Al i Jo nie są razem- super . Emma i Scor też nie- super ;) hahhaha wracasz dopiero we wtorek ;) zazdroszczę ! ja we wtorek to już biologią zaczynam ;(
    ~foreverhappy

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdzial, jestes mistrzynia, pisz tak dalej! <3
    Wici

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wyszli na błonia. Cameron wziął trzy głębokie oddechy i dopiero wtedy puścił jej rękę. Spojrzał na nią po chwili a ona skuliła się w sobie, bo jego wzrok mówił tylko jedno.
    - Mamy do pogadania, Lucy Weasley." Mua, cudo

    OdpowiedzUsuń
  4. Zacznę od Cama i Lucy.
    Mistrzu! Drugi Yoda normalnie. Pogadaj sobie z ta Weasley, pogadaj... xD Przemów jej do rozumu, bo ona jest najwyraźniej zbyt strachliwa, by zaangażować się w coś z dłuższą metę. I uświadom jej, że nie żartujesz, kochasz naprawdę... <3

    Zawiodłam się na Jo. Już od dłuższego czasu nie była tą, którą pokochałam na początku, a teraz tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Nawet Albus zauważył, że James zawsze będzie na pierwszym miejscu, więc w tej sytuacji Jo sama przed sobą powinna się do tego przyznać. I ja rozumiem, że do Ala też coś czuje, ale jednak to Jamesa wołała, a to o czymś świadczy. No w końcu nie mogła być nieprzytomna i jednocześnie kłamać, no nie? Tak, Albus jest azylem, nigdy jej nie zawiedzie i będzie przy niej trwał, ale ona go przecież rani. :'(

    Wojna. Nie wiem jak to skomentować. Mam nadzieję, że wystarczy tylko proste "współczuję" skierowane do bohaterów tego nieziemskiego opowiadania.

    I tutaj mam dylemat. Rose i Scorpius. Scorpius i Rose. Scorose. Ich pocałunek zaszedł za daleko, to pewne... I Scor wykazał się trzeźwym umysłem, godne pochwały. Ale, na litość boską, skrzywdził ją. Tą twardą, silną Rose. Pewnie czuje się teraz nie dość dobra. Niewystarczająco piękna. I założę się, że gdy podał jej tą bluzkę nie wiedziała co myśleć, zrobić... Miała w głowie mętlik. Ja sama chyba spaliłabym się ze wstydu. ;D

    I to właśnie ta zraniona Rose, chodzący, aktywny wulkan znalazła klucz. Zawsze ją kochałam. Ją i Scorpiusa. Najlepiej razem. xD

    Scar. Scar, Scar, Scar... Ona i Al byliby piękni, idealni, cudowni...

    A teraz najważniejsze. Chcę już wiedzieć:
    1. O rozpoczęciu czarodziejskiej wojny.
    2. O tym co Hermiona poradzi Rose.
    3. Gdzie jest czwarty klucz.
    4. Kto wygra puchar Quidditcha.
    5. Czy Jo przypomni sobie kto ją zaatakował.
    6. Czemu Scorpius odrzucił Rose.
    7. I czy Hogwartowi grozi niebezpieczeństwo.

    Do następnego. Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaa... miałam nie używać internetu no ale muszę odpowiedzieć! Zła Jo. Zla, najgorsza bo nie poleciała do Jamesa od razu. A jakby poleciała to byście narzekały na to... A to co powiedziała Alowi było właśnie po to by mu ulżyć! Co by nie zrobiła i tak będzie źle. Zeswatam ją z Loganem ok?
    A co do Scorpiusa to w następnym rozdziale wytłumaczy czemu właściwie zwial z tej klasy i chyba się zdziwicie.. A tak w ogóle to jestem w szoku, że wszyscy piszą ze posunęliby się z Rose za daleko ;p no bez przesady, ktoś ty ma 10 lat? :p

    OdpowiedzUsuń
  6. Zeswataj ją z Emmą! xD

    Nie jest zła i najgorsza, kocham ją. Ale, kurde, mam za dobre serce i po prostu szkoda ma Ala...

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne, epickie, wspaniałe!
    Cameron! Ach, kocham jak nikogo! Albusa tylko troszeczkę mniej :)
    Ja tam na przykład żałuję, że Rose i Scor tego nie zrobili i bardzo mnie ciekawi czemu Scor wyszedł :P
    No i te wszystkie tajemnice!
    Ja chce nowy rozdział! !! :)

    Pozdrawiam
    Panna bez Gmaila

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam ten rozdział już 2 dni temu ale dopiero teraz komentuję :D

    Rozdział jak zawsze świetny <3 A moim zdaniem Jo dobrze zrobiła tłumacząc się Alowi. To by było okropne jakby nic nie powiedziała, to w końcu był jej chłopak, ona go lubi tylko w inny sposób niż by chciał i po prostu nie chciała go bardziej zranić :)
    Co do Rose i Scorpiusa mam swoje podejrzenia, dlaczego Score tak postąpił, ale mogę się mylić. :P
    Jak dobrze, że Cameron wreszcie będzie mógł sobie to wyjaśnić z Lucy.Uwielbiam tą parę i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze :)
    I jeszcze ta wojna... kurcze, nie mogęsię już doczekać kolejnego rozdziału!

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. O boże, JOOO! Sorry, że tak długo nie komentowałam, ale ostatnio czytałam na stareeej, starej noki, na której nie ma opcji komentowania, a zdążyła przeczytać aż do tąd, gdy dobrałam się do laptopa. Ok, a teraz o rozdziale...

    Jak zwykle świetny. Nienawidzę Albusa! JOMES FOREEEEVER! i Lucy ma być z Cameronem, ona taka nieśmiała i płochliwa, on podrywacz i *-*. Cacy? Lunem? Lumeron? Ahhh, jak to dziwnie brzmi. I oby Jo wyzdrowiała! Te blizny.... :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Żal mi Ala w tym całym trójkącie o on chyba najbardziej cierpi Jo powinna naprawdę dobrze się zastanowić który z braci jest tak naprawdę dla niej odpowiedni.

    Takkkk w końcu Scor zerwał z Emmą, ale zastanawia mnie dlaczego tak się zachował w stosunku do Rose.

    Dobrze, że wreszcie Cameron się dowiedział prawdy, mam nadzieje, że sobie wszystko z Lucy wyjaśnią i znów będą razem, a jego kumple w końcu dostali za swoje.

    Rose znalazła kluczyk :) jestem ciekawa czy uda im się odnaleźć pozostałe trzy.
    Pozdrawiam
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie mogę, ale petarda. Nie umiem pozbierać myśli, żeby coś sensownego wydziergać. Cieszę się, że Cameron i Lily powoli dochodzą do porozumienia. Może zaczną od nowa?

    Och, Scorpius zawalił sprawę z Rose. Chyba zacznę się do tego przyzwyczajać. Jak nie jedno popełnia błąd, to drugie. I oczywiście Red znalazła klucz, dlatego jestem strasznie podekscytowana i czym prędzej zabieram się za następny rozdział. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Scor błagam cię, miej solidne wytłumacznie na to co zrobiłeś Rose !
    Nareszcie jest klucz ! Chcę już wiedzieć jak potoczy się ta wojna!
    Jo, James, Al - już sama nie wiem co mam o tym myśleć.
    Och Cameron! No nareszcie! Oni muszą być razem!

    Nie chcę wytykać błędów czy coś, ale w " Tymczasem czas ich gonił. " wyszło ci trochę masło maślane ;)

    Aczkolwiek i tak uwielbiam to ff i te wszystkie wątki, które się tu ciągle rozwijają :D

    OdpowiedzUsuń
  13. W końcu jakiś klucz się znalazł :] oby reszta zagadek poszła gładko :)
    Cameron w końcu sprał tych dwóch dupków (przepraszam za wyrażenie!) i pogadał z Lucy. Cieszy mnie to --> oni muuuuszą być razem :D
    Świetny rozdział,
    Paulina M. aka Hit Girl

    OdpowiedzUsuń
  14. Tyle czekania, myślałam że bd happy end...a tu Malfoy nagle się wycofał. oj będzie się działo.Dziwne ,że Hermiona i Harry nie wpadli na to żeby przeszukać wszystkie zbroje w zamku. Chociaż może po prostu wydało im się to zbyt proste.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jej! jest klucz!
    Jej! Lucy i Cam się pogodzą!
    Jej! Al i Jo się rozstali!
    Ale czy Jo będzie z Jamesem?
    Jej! Scor i Emma zerwali!
    Ale czy Rose i Scor bedą razem?
    Może się pokłócili na dobre i nigdy się do siebie nie odezwą?
    A pozostałe klucze? A wojna?
    Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi...
    ~TikiTaka

    OdpowiedzUsuń
  16. "Ale milion razy to ciebie chciałam widzieć." - Pfff... Uważaj, bo ktoś ci uwierzy!
    Albus i Jo - Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają, ale moim zdaniem, zdecydowanie nie w tym przypadku.
    Rose miała racje: "Tobie nie potrzeba chodzenia za rączkę z Alusiem, tylko łamania regulaminu z Jamesem." - czy coś takiego...
    No, osobiście jestem za Jamesem i Jo!
    Pozdrawiam <3
    Alex

    OdpowiedzUsuń
  17. Przy czytaniu sceny Rose i Scora mialam w glowie romantyczna melodie ;d

    OdpowiedzUsuń
  18. Ale super!!!
    Cam i Lucy oni są tacy kochani, może w końcu Wesley przestanie się tak przejmować opinia innych na swój temat i będą razem szczęśliwi, oboje na to zasługują...
    Jo i Al jest mi ich tak szkoda, bo Albus jest takim typowym opiekuńczy romantykiem i niestety źle ulokował swoje uczucia i ja wcale nie uważam, że Jo jest zła, bo każdy ma prawo się pogubić i to jest naturalne że wolałaby być z Alem który jest w nią zaopatrzony jak w obrazek, ale z jakiegoś powodu zdecydowanie bardziej pasuje mi do Jamesa który staje się przy niej bardziej dojrzały i odpowiedzialny.
    Tak mi serduszko płaczę, bo Scor odrzucił Rose ��
    I najważniejsze Red znalazła kluczyk!!! To chyba jedna z lepszych wiadomości w tym rozdziale przynajmniej maja pewność, że Facet w kapturze nie dotrze do drzewa skoro faktycznie każdy klucz odpowiada za kolejne drzwi... Ufff��
    Caraline Gentile

    OdpowiedzUsuń